18 listopada 2017

Druga wycieczka na listopadowe Objazdy A.D. 2017

Dwa wyjazdy na JSL weekend po weekendzie to nie pamiętam kiedy ostatnio uskuteczniłem, chyba jeszcze w epoce żółtych czół i analogowej fotografii. W latach 2000-2005 potrafiłem jeździć na focenie Jedynie Słusznych pociągów podczas nie tylko dwóch następujących po sobie sobotnio-niedzielnych przerw od pracy, ale trzech-czterech ciurkiem a pewnie też i więcej, gdybym to dokładniej sprawdził po datach popełnianych zdjęć (wszystko jest pedantycznie pospisywane!). No ale wtedy to jeszcze było po co jeździć - wszystkie loki w prawilnych barwach, wagony takoż, osobówki w wersji SU45 z Bipami, praktycznie żadnych jeszcze kolorowych prywaciarzy. Do tego paliwo dwukrotnie tańsze niż obecnie… Można było szaleć! Jedynie kosztami zakupu filmów i ich wywoływania - w moim przypadku slajdów - człowiek się ograniczał, czego dziś się oczywiście żałuje. No, ale dość tych dygresji typu “wspominała babcia swój dziewiczy wieczór”, wracamy do rzeczywistości. Jak wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia, toteż po samotnym wyjeździe 12 listopada na Objazdy, w kolejnych dniach ochota na następną wyprawę wzmacniała się z każdym kolejnych dniem przybliżającym weekend. Ale tym razem nie chciało mi się jechać samemu, pragnąłem towarzystwa. A najlepsze towarzystwo jakie znam to Kacper i Radek, zawsze jest nam zajebiście wesoło i dobrze się dogadujemy. Nie ma to jak sprawdzona ekipa :) Akurat obydwu pasowała sobota 18 listopada, więc postanowione: jedziemy! Nawet specjalnie nie trząsłem się nad pogodą, nie wydziwiałem jak to czasem potrafię… Sprawdziłem tylko czy wróżbici nie przepowiadają rzęsistego deszczu, ale nic takiego nie miało nas spotkać. Ba, nawet miało być całkiem ładnie, zwłaszcza rano. Bo w dalszej części dnia to na dwoje babka wróżyła - albo będą chmury albo nie (uprzedzając fakty: były). W poprzednią niedzielę ruszyłem spod domu o 3 w nocy. Teraz aż tak hardocowo nie było potrzeby wyruszać, zwłaszcza Kacpra-śpiocha ;-) nie chciałem katować. Ale w południe też startować nie chciałem. Ostatecznie stanęło na tym, że Radzia zgarnąłem z Grochowa o godz. 4, a Kacpra z Mokotowa jakieś pół godziny później :)) No to jedziemy z tym koksem! W Płońsku jak zwykle pustki, ale w Raciążu skład kontenerów bez loka. Ciekawe, czy próżne jeszcze nie zabrane do Glinojecka pod załadunek, czy już ładowne oczekujące na loka Cargo żeby je zabrał do Torunia? Ta zagadka miała się rozwiązać już wkrótce. Kacper daje cynk na Fejsa, po chwili kolega Robert Bondzelewski przekazuje super info, że popołudniową parę Arrivy obsłuży nowy nabytek tego przewoźnika - szynobus VT628.4-619. Nawet miałem się specjalnie wybrać na okoliczność puszczenia tego pojazdu na JSL, a tu proszę - sam się napatoczy niespodzianie! W Sierpcu meldujemy się niewiele przed 7 rano. Stacja spowita pod grubą kołderką mgły, tak że z przejazdu koło nastawni wykonawczej Sc1 nie widać czy coś stoi w stacji. Do tego jest o wiele zimniej niż w Warszawie. Mgła + ujemna temperatura = szron, a nawet szadź. Wszystko dookoła pokryte jest miliardami małych lodowych igiełek, ale ekstra to wygląda. Ale co najważniejsze jest towar! Najpierw widzimy jego “tyłek”, potem “korpus” złożony z różnorakich beczek - szarych, bordowych, gazówek z pomarańczowym pasem i znów szarych, i “głowa” - Traxx Lotosu 285-123. Przyjęty przeze mnie dość chłodno, wolałbym Challangera… Niemniej rzucamy się do focenia, bo warunki na zdjęcia bardzo przyjemne - budzący się dzień, mgła i szron sprawiają, że zdjęcia wychodzą mięciutkie jak podusia ;-) Po pstryknięciu zdjęć dokumentacyjnych, biorę się za “kombinatorykę” focąc loka z leżącymi na dziurze po żurawiu wodnym dwoma starymi betonowymi barierkami ochronnymi w biało-czerwone pasy, jakie kiedyś były masowym widokiem przy przejazdach kolejowych. Po jakichś 15 minutach uciekamy przed mrozem do ciepłego samochodu. Trzeba ustawić się gdzieś na szlaku zanim pociąg ruszy do Torunia. Tak w ogóle to ciekawe, czemu stoi w Sierpcu, a nie minął stacji na biegu z Płocka. Dwie opcje: chwilę przed naszym przybyciem dokonała się podmiana maszynisty,
bo poprzedniemu kończyły się godziny, albo coś jedzie od Torunia. Tak czy siak nie ma co dłużej marudzić w Sierpcu, bo nic z tego nie wyniknie. W momencie, gdy wsiadamy podjeżdża do nas jakiś samochód, którego kierowca - zapewne widząc dyndające nam u szyi aparaty - domyśla się, żeśmy MK. Sam oczywiście też “po fachu” i pyta czyśmy coś słyszeli o… pękniętej szynie koło Skępego (NIEEEE!!!!)? Bo on - aha, OIDP przedstawił się jako Adam Domański - tak coś gdzieś zasłyszał, więc chciałby się u nas upewnić. No ale myśmy o niczym takim nie słyszeli, chociaż od razu kiełkuje w głowie straszna myśl “aha, to już wiadomo czemu Lotos stoi...”. Piszę od razu do Patryka Kotlewskiego, który skoro świt dał znać że jest na służbie w Toruniu. Odpisał, że nie słyszał o pękniętej szynie, ale wszystko możliwe, bo nic nie jedzie na Sierpc choć towarów kupa czeka. Oj, niedobrze, niedobrze… Coraz bardziej wszystko układa się w jedną, tragiczną, całość. No bo jeśli by to się miało potwierdzić to z focenia dupa! Pękniętą szynę to będą pół dnia naprawiać. Na razie udajemy, że nic się nie dzieje i jedziemy obczaić jakieś fajne miejsce. Najpierw przez Ligowo do Koziołka, tylko że jak się zagadaliśmy to wieś Żochowo przejechałem na wprost w stronę Sudragów. Jeszcze niedawno pomyłka była wykluczona, bo dróżka ta miała nawierzchnię szutrową, ale teraz elegancko ją wyasfaltowano. Dojeżdżamy nią do Pawłowa w pobliże toru i na skrzyżowaniu skręcamy w lewo. Dalej posuwamy się niestety okropnie wyboistą i dziurawą polną drogą, przecinamy niewidoczną granicę województw mazowieckiego i kujawsko-pomorskiego by po paru następnych kilometrach wyjechać na drogę 539, która wygląda jakby ją potraktowano bombą kasetową z powietrza. Po chwili jesteśmy na byłej stacji w Koziołku. Dla chłopaków to pierwsza wizyta tutaj, chyba nie spodziewali się w lesie pośrodku niczego budynków praktycznie bliźniaczych jak te w Czernikowie na przykład. Czyli dość dużych. Na szczęście część mieszkalna ma nadal lokatorów i dzięki temu jakoś to jeszcze wygląda. Wszędzie jednak na torze kładą się cienie, więc trzeba jechać gdzie indziej. Przejeżdżamy na drugą stronę toru i dalej jedziemy wzdłuż niego czarną dróżką o nawierzchni żużlowej (nadal ma żółty numer, jakiś absurd zupełny!). W pewnym momencie siedzący obok mnie Radzio zauważa w lesie po mojej lewej dwa łosie. Zatrzymuję się żeby im się przypatrzeć. Klempa z łoszakiem jakieś 15-20 metrów od nas, stoją i lookają na nas, ale extra! Po chwili ruszają przez rzędy rachitycznych sosenek, matka toruje drogę młodemu jak czołg :) Towarzyszymy im równolegle przez kawalątek, lecz zaraz znikają nam z oczu. Co za bezbłędne spotkanie! A zaledwie tydzień wcześniej Wojtek Łańcucki wspominał o pojawieniu się łosi i jeleni w okolicy Skępego i Lipna. Skręcamy w przecinkę i dojeżdżamy do leśnego przejazdu. Pociągu ani widu, ani słychu, ale i tak jest pięknie - mroźny poranek z nisko wiszącym słoneczkiem podświetlającym okolicę na żółto-pomarańczowo jest super sam w sobie. Niemniej powraca natrętna myśl o tej nieszczęsnej szynie… Sam nie wiem co bym był zrobił w takiej sytuacji, gdybym był na wyjeździe solo. Na szczęście Radzio doznał olśnienia, że przecież ma numer do dyżurnego w Skępem. Krótka pogawędka z pozytywnym przekazem: on nic nie wie o żadnej pękniętej szynie. Hurrra!! :)) Cholerna plotka, a ile się człowiek nadenerwował… Zastanawiamy się czy zostać tu i czekać, czy jechać dokądś indziej. Mimo że piękne okoliczności przyrody zachęcają do pozostania decydujemy się jednak przemieścić, bo tu najciekawsze ujęcia wypadają akurat pod słońce, natomiast kadr z oświetlonym pociągiem nie byłby już jakoś szczególnie atrakcyjny. Kontynuujemy jazdę w kierunku Skępego, przejeżdżamy przez tor w pobliżu jeziora Świętego i cofamy kawałek w stronę Ligowa. Po chwili skręcamy w lewo do lasu z myślą o podjechaniu na mój stały ostatnio leśny łuczek. Najpierw jednak zatrzymuję się trochę wcześniej, bo chcę w końcu przejść przez niewielkie pole do nasypu zobaczyć jaki widok zeń się rozpościera. Zawsze mi na to brakowało czasu, ale teraz wreszcie nie cierpię na deficyt tegoż. Idziemy kilkadziesiąt metrów wąską łąką wciśniętą między lasami i już po chwili jesteśmy na torze. Mnie się podoba, choć zdjęcie na pociąg od strony Sierpca znów pod słońce. Mogłoby wyjść niebanalnie, jeszcze tej zimy postaram się tu wrócić, by popróbować sił. Tym bardziej, że motyw raczej dla samotnego focisty, dla trzech jest trochę za wąsko. W każdym razie jest pięknie - słoneczko przyświeca i mimo że zimno jak cholera (Radek się wyletnił w adidasach i bez czapki, ale to twarda sztuka jest), to szron np. na igłach sosen zaczyna zmieniać stan skupienia w ciecz. Chwilowo zapominam o pociągach i oddaję się fotografowaniu piękna przyrody. Po czym wracamy do samochodu aby podjechać ze 300 metrów na leśny przejazd w łuczku, gdzie słońce powinno być schowane za drzewami. Tu oczywiście jeszcze zimniej, wszystko jest jeszcze zamarznięte, bo pozbawione dopływu promieni słonecznych. Nas już jednak rozgrzewa narastający szum zbliżającego się od Sierpca pociągu i coraz donioślejsze Rp1 podawane na kolejnych przejazdach. Na pohybel “pękniętej szynie”! To oczywiście nasz poranny znajomy Lotos. Bardzo pierwsza klasa zdjęcia nam wychodzą, wszyscy uśmiechnięci od ucha do ucha. Chcemy więcej! Do wozu i dzida za nim. Skład jest długi, więc moja w tym głowa żeby go dobrze wyeksponować. Najbliższe miejsce to wiadukt 10-tki nad torami za Skępem, ale to już mocno zgrana płyta. Wolę zapodać coś mniej znanego. Jedziemy do Karnkowa na nasyp w rozciągniętym łuku. Tam mych towarzyszy jeszcze nie było. Tak jak się spodziewałem, widoczek bardzo przypada im do gustu :) Ja to już nie zliczę który raz tu przyjechałem, ale okazuje się że zawsze można coś wymodzić odmiennego od dotychczasowych ustawień. Tym razem odszedłem dalej od przejazdu, bo moją uwagę przykuł pień przydrożnego drzewa z ładną mozaiką porostów. No, nieskromnie powiem, że po kilku minutach oczekiwania popełniłem tu swoją najładniejszą fotografię z Karnkowa. Że też nie wykorzystałem tego drzewka do foty jak się ganiało prawilne gagariny z żółtymi czołami… Gonimy go dalej. W Lipnie z drogi dostrzegamy luźną kołomnę Cargo na boku czekającą na krzyżowanie - to nasz przyjaciel Patryk jedzie do Raciąża po kontenery. Wcześniej na Fejsie dawał cynk, że do Torunia Głównego wjechał skład Transchemu do Włocławka z lokomotywą T448p (“Koziołek”), co oznaczało, że tego dnia już go nie zobaczymy, oraz że w Lubiczu mijał się M62M z beczkami do Torunia - były to składy, które z Sierpca musiały odjechać jeszcze ciemną nocą zanim przybyliśmy tam o 7 rano. Z Patrykiem będzie jeszcze na pewno okazja się spotkać później w ciągu dnia, a tymczasem lecimy dalej ustawić się na Lotosa. Zajechałem kawałek za Konotopie, w pobliże miejsca ze szpalerem żółtych modrzewi, gdzie tydzień wcześniej fociłem również Traxxa Lotosu, tyle że z przeciwnego kierunku i inny egzemplarz (wówczas był to numer 122, obecnie zaś jechał 123). Przejazd, przez który przejechaliśmy okazał się nieco nazbyt oddalony od tych modrzewi i ogólnie motyw “nie urywał jaj”. Początkowo wszyscy trzej trochę kwękaliśmy, lecz na zmianę miejscówki na bliższą Lipna nie było już czasu. Ostatecznie jednak każdy coś tam sobie “wychodził” i ogólnie wyszło to nieźle. Wiedząc z poprzedniego tygodnia, że niektóre dróżki dotychczas szutrowe zmieniły ostatnio nawierzchnie na asfaltowe, postanowiłem jeszcze go pogonić. Przez Ograszkę, Osówkę i Witowąż dotarliśmy na wyjazd z Czernikowa. Dosyć ciężki tu jest motyw, bo dużo “przeszkadzajek” ładuje się w kadr, ale coś tam pstryknęliśmy nawet nie najgorszego. W daleka widać było czarnego rumuna CTL-u luzem na bocznym torze. Po zwolnieniu szlaku przez Lotos odjechał w stronę Sierpca. Radek coś tam przebąkiwał żeby podjechać na stację i go zafocić (dusza woziarza hehe), ale nie było na to czasu. Tym bardziej nie było mowy o olaniu Lotosa i porzuceniu go na rzecz Bulbulatora ;-) To byłaby koszmarna pomyłka, zważywszy na to co zastaliśmy w Lubiczu… Pierwotnie miałem zamiar podjechać dróżką od południowej strony torów aby z takiego lekkiego wzniesienia zafocić Traxxa sunącego przez stację. Jednak dojeżdżając do wiaduktu pod torami w pobliżu semafora wjazdowego od Sierpca Radek przyuważył, że coś stoi na stacji. I dobrze, i źle jednocześnie. Dobrze, bo będziemy mieli towarka do gonienia z powrotem do Sierpca, a źle bo niweczył on mój pierwotny zamysł na fotę, o którą staram się od dłuższego już czasu. Zaraz za wiaduktem skręciłem w prawo i zatrzymałem. Zanim się wygramoliłem i wziąłem sprzęt chłopaki wspięli się już na górę nasypu. Radek krzyczy podekscytowany, że “Koltar, Koltar!!”. O, super - zafocę sobie nowego przewoźnika. Co prawda tydzień wcześniej też złapałem gagarina Koltaru, ale luzem, w nocy, na postoju i tylko jedno zdjęcie zdążyłem popełnić. Jako ostatni (wiadomo, kierowca zawsze w dupę bity…) wtarabaniam się z dołu na poziom toru, gdy wtem patrzę a z prawej strony przed czołem lokomotywy przebiega stado saren!! Niewielkie, ze 4 czy 5 sztuk raptem w kilku susach przesadziło wschodnią głowicę lubickiej stacji. Całe szczęście, że aparat miałem włączony i ekspozycję w miarę pasującą do okoliczności to zdążyłem uchwycić ostatnią sarnę ze stadka w skoku nad torem. Ależ to pięknie wyglądało!! Żebym tak z 15 sekund wcześniej wlazł na górę, byłoby jeszcze lepiej - wszystkie by się je obfociło… Ale nie ma co narzekać, dobrze że tą ostatnią chociaż udało się “upolować” :) Następnie szybka narada i przemieszczamy się kilkadziesiąt metrów przed semafor wjazdowy. Można stąd focić skład na kilka sposobów, a każdy dobry. Na długim zoomie jest ładny widok na pociąg jak wychodzi z łuku przed mostem nad Drwęcą. Potem - w miarę skracania ogniskowej - można robić fotki jak przejeżdża przezeń, a po lewej w kadr wchodzi - jak jak to nazywam - “zamek Cygana” (serio: własność romskiej rodziny Weissów. Wcześniej mieli koszmarny różowy pałacyk w stylu hinduskich maharadżów Lubiczu Dolnym). Na końcu, na krótkiej ogniskowej pstrykamy skład zbliżający się do semafora wjazdowego z zabudowaniami Lubicza Górnego w tle. Naprawdę można się tu nasycić focicznie tym bardziej, że pociąg ślimaczy się przez ten most, a potem pod lekkie wzniesienie przed stacją. Kończymy tu ekskursję za Lotosem i zaczynamy przygodę z Koltarem. Nie zmieniamy pozycji, przechodzimy jedynie na drugą stronę toru. Po chwili biały M62-1331 z granatowym “czymś” na czole rusza w siwej chmurze spalin. Trudno aż sobie wyobrazić gorsze malowanie dla tak zacnej lokomotywy, naprawdę przykry widok… :( Nie wiem, naprawdę nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co autor takiej “skórki” chciał przedstawić odbiorcom. To jest jakaś zupełna aberracja, kosmos, a może efekt narkotycznego haju…? Niemniej muszę się przyznać, że podczas focenia tego składu skupiałem się bardziej na tym żeby nie spieprzyć foty, wykonać dobrze swoją robotę, niż na wrażeniach estetycznych z “podziwiania” malatury loka. Dopiero później, po odjęciu wizjera aparatu od oka, nachodziły mnie myśli w rodzaju: “ja pierd… jak można było tak spierd...ć taką lokomotywę! WHY??”. Żeby go przegonić odjeżdżamy aż do Obrowa. Nie dość, że musieliśmy przepuścić cały skład żeby wrócić do samochodu zaparkowanego po drugiej stronie toru, to jeszcze na wyjeździe z Lubicza w stronę Warszawy ciągnęliśmy się jak smród za wojskiem w tradycyjnym koreczku. Nie spodziewałem się w sumie, że go przegonimy przed Czernikowem, ale majstrom chyba nie spieszyło się zbytnio, bo dostrzegliśmy skład sunący równolegle do nas już za Dobrzejewicami. Tak więc zajechałem do Obrowa. Jest tam lekki łuczek, na którym dotychczas fociłem od południowej strony ze słońcem. Ponieważ teraz słońca nie było postanowiłem pstryknąć skład od północnej strony toru. Wyszło jak wyszło, tak sobie. Ale upewniłem się co do potencjalnie świetnego widoku z pobliskiego komina jakiegoś malutkiego starego zakładu, typu piekarnia czy coś w tym guście. Są weń wmurowane grube pręty w kształcie litery U, po których można się wznieść kilkanaście metrów nad ziemię. Trzeba tylko podstawić jakąś drabinę do pierwszego “szczebla”, albo zarzucić na niego linę z węzłami żeby się do niego dostać. Potem będzie już łatwo. Może być klasa fota, oj może! To jednak dopiero pieśń przyszłości, a póki co trzeba się skupić na wyborze kolejnej miejscówki. Postanawiam zaryzykować dosyć bliski motyw - wiadukt drogi na Witowąż nad torem na wyjeździe z Czernikowa. Ale co mamy do stracenia? Jak będzie tu przed nami to i tak już go ciężko będzie dorwać gdzieś przed Lipnem. Uprzedzam chłopaków że będzie to szybka akcja i żeby zagęszczali ruchy. Jak ja nie zdążę to przynajmniej niech oni sobie na szybko tu pociąg zafocą. Jeszcze tu nie byli, a ja - z tysiąc razy ;-) Na szczęście wszystkim się udaje, choć praktycznie na ostatnią chwilę. Przez tele dostrzegam pomarańczowego sierżanta W14 w pobliżu semafora wjazdowego od Lipna. Coraz więcej niestety pojawia się tych doraźnych ograniczeń prędkości. Linia się sypie, a o jakiejś rewitalizacji jakoś nic nie słychać. Słychać natomiast o planach Objazdów trwających ciurkiem… 2 lata (sic!) na okoliczność gruntownej modernizacji stacji Kutno. No ale w takim stanie JSL-ki to jest wręcz proszenie się o poważną katastrofę, biorą pod uwagę że praktycznie każdy objazdowy pociąg wiezie substancje niebezpieczne. Bardzo możliwe, że na motyw zdążyliśmy właśnie tylko dzięki temu nakazowi zwolnienia biegu. Z drugiej strony wiaduktu widok jest wręcz przerażający - tor sprawia wrażenie jakby za chwilę miał “odpłynąć” we wszechobecnym błocku. Ewidentnie nie ma tam już żadnego drenażu w podtorzu, wszystko jest zapchane i zamulone, wokół szyn stoi woda a pociąg przejeżdża powolutku niczym przez bagna :( A w pamięci ciągle mam widok GNAJĄCEJ tam SU45-131 z Bipą do Torunia. Fiat świeżutko po rewizji, błyszczał się jak psu jajca na wiosnę. Ależ poginał! Było to ostatniego dnia maja 2003 r. I musiało zrobić na mnie piorunujące wrażenie skoro tak dobrze to zapamiętałem (przy mojej generalnie złej pamięci). Co zaś się tyczy obsady naszego białego gagarina to przy pierwszym foceniu w Lubiczu odniosłem wrażenie, że dziadki (jak to u prywaciarza na Objazdach - emeryci na umowie-zleceniu) przypatrywali się nam nieufnie, ale teraz - podczas trzeciego “fotoprzejazdu” goście wyraźnie się już rozluźnili: uśmiechali się, przyjacielsko machali i Rp1 też nie żałowali. Miło się zrobiło :) Dobra, no to dokąd dalej? Opcje są dwie: albo wioskowymi drogami po południowej stronie torów z nadzieją złapania go gdzieś tam gdzie się go uda przegonić, albo szosą bydgoską wprost do Lipna mając pewność że się go sporo przegoni. Konsultacja z chłopakami i decyzja: na eskę do Lipna. Stwierdzamy, że tak rzadkiego gościa jak Koltar to trzeba specjalnie uhonorować poprzez uwiecznienie go na jednej z bardziej charakterystycznych miejscówek rozpoznawalnych szeroko w mikolskim światku. Przejeżdżając przez Kikół (właściwie to już wyjeżdżając zeń) pokazuję chłopakom dobrze widoczny z samochodu zachowany nasyp Feldbahnu - polowej kolejki wąskotorowej budowanej przez Prusaków podczas I wojny światowej z Lubicza do Nasielska, poprzedniczki JSL. W Lipnie mamy czas, więc nie parkuję “na wydrę” na wiadukcie gdzie nie wolno tego robić, ale grzecznie zajeżdżam dróżką pod wiadukt. I idziemy schodkami na górę, na kładkę nad torami. Tylko, że schody nie prowadzą do chodnika, jak naiwnie można by podejrzewać, lecz do… barierki zagradzającej dalszą drogę. Trzeba się trochę nagimnastykować żeby z nich trafić na chodnik, ale udaje się i po chwili czekamy już w gotowości na z góry upatrzonych pozycjach. Motyw w ‘esce’ niestety zarasta krzakami z każdym rokiem bardziej. Dobrze, że są już bezlistne, bo nie wiem czy w innym przypadku nie bylibyśmy zmuszeni przemieścić się w inne miejsce. Po dłuższej chwili oczekiwania w końcu daje się słyszeć z oddali trąbę i zaraz potem wyłania się nasz biało-granatowy gagarin. Naprawdę duża przyjemność oglądać składy wijące się jak wąż na tych łukach przed Lipnem <3 Koltar ma oczywiście podany przelot, nic nie czeka na krzyżowanie, więc kontynuujemy ganiankę. Chłopaki coś tam przebąkują o wiadukcie przed Skępem, lecz mam dla nich lepszą alternatywę - przekop koło semafora wjazdowego. Też bardzo ładny motyw, a nie tak powszechnie wyeksploatowany. Skręcamy do miasta w starą 10-tkę (przed powstaniem obwodnicy), mijamy klasztor Bernardynów i w lewo do przejazdu. Przed szlabanami (jeszcze otwartymi) znów w lewo w piaszczystą dróżkę i już jesteśmy na szczycie przekopu. Teraz wystarczy tylko przemieścić się na przeciwległą jego stronę, z której widok na pociąg od Torunia jest zacniejszy) i już można sobie mościć stanowisko. Wkrótce słyszymy na radyjku, że Koltar głosi się pod tarczą. Ale coś chyba dyżurny nie dosłyszał, bo przelotu nie ma - na wyjazdowym w oddali świeci się czerwone. Tymczasem pociąg wyłania się już zza łuku i zbliża do wjazdowego, najwidoczniej też niepodanego, bo skład zwalnia (inna sprawa, że ma tu lekko pod górkę). Po chwili jednak zapalają się zielone światła i mechanik może szerokim gestem zakręcić kołem wchodząc na kolejne pozycje. Nad gagarinem pojawia się piękna czarna chmura spalin. A może to zaplanowany specjalnie dla nas pokaz? Stojąc na górce jesteśmy wszak dobrze widoczni z oddali. Znów wymieniamy gestami uprzejmości z obsługą lokomotywy, widać że i oni, i my czerpiemy satysfakcję z kolejnych spotkań :) Następną po temu okazję planuję na wjeździe do Sierpca. Jedziemy tam przez Ligowo, bo tak w sumie będzie chyba szybciej niż “krajówką”, z której trzeba by zjechać w Gójsku i dalej przedzierać się wąskimi, acz asfaltowymi, dróżkami przez Podwierzbie i Sułocin Towarzystwo by finalnie i tak wyjechać na tę drogę ze Skępego przez Ligowo. W Sierpcu zatrzymuję się koło nastawni wykonawczej na wjeździe. Niestety, parkuje też tam SUV Volvo na warszawskich numerach, co oznacza że będziemy mieli nieplanowane towarzystwo. Byleby nam tylko w kadr nie wchodziło, bo będzie dym ;-)) Towarzystwo okazuje się być pojedynczym młodzieńcem, w którym Radek rozpoznaje Michała Nowosada. Dziwi nas trochę miejscówka, w której się ustawił, bo tuż za semaforami wjazdowymi do Torunia i Brodnicy. Świadomie wykluczył je z kadru, w zamian łapiąc co... - sam li tylko tor linii 33. My też świadomie nie chcemy semków w kadrze, tylko że idziemy dużo dalej naprzeciwko pociągowi - jakieś 200-300 metrów w kierunku mostu nad Skrwą. Wszystko po to by focić skład w krótkim przekopie przec semaforami wjazdowymi. Uczciwie powiedzmy sobie, że nie wyszło nam to powalająco, co najwyżej - mocno przeciętnie… A mogło być dużo lepiej, gdybyśmy poszli jeszcze kawałek dalej na skraj przekopu w miejsce, w którym się on kończy opadając do toru! Fakt, że wyglądało na to, że zdjęcie uniemożliwią krzuny porastające zbocza i szczyt przekopu, lecz byłem gotów zaryzykować. Chłopaki woleli jednak trzymać wróbla w garści niż wzdychać do gołębia na dachu, za co trudno ich winić. Musiałem im jednak udowodnić swoją rację. Poszliśmy tam dokąd pierwotnie chciałem, nie mając chwilowo nic lepszego do roboty. I rzeczywiście, krzaki wyglądające z oddali na zbitą gęstwinę, w rzeczywistości z bliska okazały się rzadkimi pojedynczymi patykami sterczącymi z ziemi nijak nie przeszkadzającymi w foceniu. A motyw o niebo lepszy! Postanowiliśmy tu zaczekać na jadący w odstępie za Koltarem skład prowadzony przez duet M62M i TEM2, o którym cynk na grupę dał Paweł Oleksy (dzięki!), choć do wyboru mieliśmy jeszcze możliwość przemieszczenia się na przeciwległy kraniec stacji, by tam złapać coś - jeszcze nie wiedzieliśmy wówczas co -  na co Koltar czekał aż wjedzie od Płocka. Długo nie kazało to nam czekać na zaspokojenie ciekawości - wjechał Challanger i stanął pod wyjazdem (w tym momencie Koltar mógł już ruszyć do Płocka). Równo godzinę czekaliśmy od poprzedniego składu z Torunia na przybycie kolejnego, ale uważam że fotka wynagrodziła nam w pełni marznięcie na nieprzyjemnie zimnym wiaterku. O 13:30 w łuczek za mostem wjechał nam Challanger 005 z orlenowską Tamarą i sznurem białych i ciemnoszarych beczek. Na wyjazd oczekującego dotąd na mijankę składu z przeciwnego kierunku przemieściliśmy się kawałek w stronę nastawni i dziabnęliśmy M62M-012 jak zjeżdża w stronę doliny Skrwy. Elegancko! O gonieniu któregokolwiek z tych składów nawet nie myśleliśmy, bo raz że mieliśmy dłuższy kawałek drogi powrotnej do samochodu, a dwa - że za niedługo spodziewaliśmy się w Sierpcu przybycia Patryka z kontenerami z Raciąża. Gdy już dodreptaliśmy do samochodu dogonił nas jakiś facet, który miał do nas taką oto sprawę:
- Panowie, przepraszam, można spisać numery waszego samochodu?
- Cóż, to wolny kraj, nie mogę panu tego zabronić - odparłem - ale niech mi pan powie z ciekawości, na co one panu?
- Aa, bo widziałem że kręciliście się tam przy torach na tyłach mojego domu, a mnie w lutym ukradli samochód - on mi na to.
Osłupiałem! Co ma piernik do wiatraka? Czyżby wykluło się w pana główce podejrzenie, że złodzieje po pół roku wrócili z aparatami żeby obfocić jego hacjendę pod pozorem sfotografowania przejeżdżających mu za domem pociągów? Hahahaha!! Ludzie są dziwni...
- To przykro mi, lecz nie mam z tym nic wspólnego - rozbawiony zapewniłem pana i wsiedliśmy do "podejrzanego" ;-) autka. Jedziemy w stronę semków wjazdowych od strony Raciąża i Płocka, bo lada chwila spodziewamy się przybycia Patryka. No i oczywiście, cholera, przez tę głupią gadkę z panem okradzionym nie zdążyliśmy! WRRRRR.... :(( Nasz dobrodziej zaskoczył nas aż tak szybkim pojawieniem się. Skład z ST44-1229 minął już wjazdowe, więc było po ptokach. W desperacji próbowałem szybko wrócić gdzieś w rejon środka stacji żeby walnąć fotkę jak kolorowy skład przewala się przez perony, z dworcem wkomponowanym jakoś w tło. Ale tu z kolei od torów odgrodził nas rów z okresowo pojawiającą się w nim wodą. Szlag!
Dziabnęliśmy se go więc tylko na postoju. Po chwili Patryk przyszedł do nas pogadać, bardzo miło! Przed dalszą drogą musieliśmy jednak jeszcze zatankować KIAnkę, więc nie rozgadywaliśmy się jakoś przesadnie długo. Zwłaszcza że w perspektywie mieliśmy jeszcze kolejne spotkanie, gdzieś w drodze do Torunia, gdzie wypadnie krzyżowanie z Arrivą. I tak się za długo zagadaliśmy, albo niepotrzebnie - oprócz oleju napędowego - na stacji Orlenu postanowiliśmy jeszcze “zatankować” nasze brzuchy hot-dogami. W efekcie zabrakło czasu żeby wyjechać gdzieś przed Sierpc (w okolice Podwierzbia na przykład) żeby łapać kolejnego Challangera lecącego od Torunia, o którym wiedzieliśmy z Fejsa od Maxa Bembnisty (dzięki!). Wyszło tak, że gdy wróciliśmy najedzeni na stację, to pociąg z Torunia właśnie wjeżdżał i trzeba go było zafocić gdzie nie bądź, byle w ogóle. Ale nawet dobrze wyszło z semaforami drogowskazowymi i kolorowym składem Patryka. Sęk tylko w tym, że tuż po zwolnieniu szlaku nasz dzielny przyjaciel ruszył w te pędy z kopyta do domu. Wprawdzie podjęliśmy desperacką próbę złapania go za Sierpcem w miejscówce opisanej w relacji z wycieczki tydzień wcześniejszej (szczyt przekopu koło rzeczki Gozdawnicy), ale nie udało się tam dotrzeć na czas (cholerny objazd przez Sułocin zamkniętego mostku w Mieszczku!!). Patryk ma iście ułańską fantazję i nie żałuje bata koniowi :)) Dobrze że chociaż udało się go przegonić za Podwierzbiem. Nie ma tam co prawda żadnego szczególnego motywu, ale zaczynało się już pomału ściemniać, więc nie można było wybrzydzać. Na pocieszenie za dopiero co doznane niepowodzenie, los zesłał nam dziadka na rowerku, który wjechał nam idealnie w kadr razem z patrykowym gagarinem. W efekcie z potencjalnie przeciętnej foty wyszedł nam prawdziwy sztos, petarda - oto co znaczy dobry motyw ludzki! Szybka kalkulacja rozkładu Arrivy z godziną odjazdu Patryka i wychodzi nam, że mijanka wypadnie w Lipnie. Zanim jednak kontenerowiec zamelduje się tamże można spróbować dziabnąć go jeszcze ostatni raz w biegu. Przypomniało mi się o tym, co miałem wcześniej w ciągu dnia oblookać, a mianowicie względnie nowych słupach teletechnicznych między Skępem a Karnkowem postawionych w miejsce połamanych podczas potężnej wichury latem 2015 r. Podczas czerwcowych Objazdów 2016 r. już stały, lecz umknęło to mojej uwadze, a wyszło na wierzch podczas jednej z dyskusji na Fejsie. Chciałem im się bliżej przypatrzeć, lecz tego akurat dnia nie było ku temu dobrej sposobności. Aż do teraz. Przed Skępem w lasach to nie ma co łapać składu w zapadających ciemnościach, ale tu - na otwartym polu - można spróbować. Za wiaduktem nad torem skręcam w drogę do Chodorążka i po chwili jesteśmy koło nowych słupów. Ha, faktycznie, jeszcze w miarę trzymają kolor świeżego drewna. Ba, mają przybite małe tabliczki z oznaczeniem CE (Conformité Européenne). Za Wikipedią: … jej umieszczenie na wyrobie jest deklaracją producenta, że oznakowany wyrób spełnia wymagania dyrektyw tzw. "Nowego Podejścia" Unii Europejskiej, dotyczących zagadnień związanych z bezpieczeństwem użytkowania, ochroną zdrowia i ochroną środowiska. Inną rzeczą, której można dowiedzieć się z tej tabliczki, to nazwa producenta słupów. Jest nim firma Track Tec oddział Lipa (koło Stalowej Woli). Ja z Kacprem poszliśmy kawałek w pole, właściwie rżyska po kukurydzy, w stronę Karnkowa, Radek został przy przejeździe. Parameter już naprawdę nie rozpieszczał. Ustawione parametry ekspozycji mówią same za siebie: ISO 800, przesłona 4,5 oraz czas 1/160 sek. Ale nawet wyszło nieporuszone. Może dlatego, że skład ma tu pod górkę i jedzie ciut wolniej, a może Patryk nas dostrzegł z oddali i mając świadomość zapadających ciemności celowo zwolnił? W każdym razie dobrze wyszło, choć “nowości” słupów na zdjęciu nie widać i trzeba będzie podjechać tu po fotę w pełnym słońcu. Tym lepiej! Jest powód do kolejnej Jedynie Słusznej wycieczki ;-) Wracamy z Kacprem do Radka i jedziemy do Lipna. Tam, oprócz Patryka, czeka już na nas Mateusz Trojanek, z którym byłem w Messengerowym kontakcie w ciągu dnia. Ale spotkanie, extra! Gadamy sobie, czekamy na przyjazd Arrivy, gdy nagle wpadam na najbardziej oczywisty pomysł w takich okolicznościach - “rodzinna” sweet focia ze statywu. Dwie-trzy próby i gotowe, będzie ładna pamiątka na stare lata hehe :)) Czas na pogaduszkach szybko zlatuje a tu się już zbliża godzina planowego przyjazdu VT-ka 628 (tak swoją drogą… nie można go było jakoś inaczej oznaczyć żeby odróżniał się od KolMaz-owych pojazdów VT628?). Pomny na to jak tydzień wcześniej zatrzymała się MR-ówa niwecząc mój pomysł na fotę z Challangerem, tym razem ustawiłem się zupełnie inaczej. Uff, udało się - VT-ek zatrzymał się ciut za daleko, ale lepiej tak niż jak miałby podciągnąć za blisko. Bardzo ładnie oświetlił bok patrykowego gagara. Super :) Patryk już oczywiście wcześniej wrócił do maszyny, uprzedzając że da nam popis mocy i teraz już tylko czekał na wolną drogę. Semafor po chwili zaświecił się na żółto-zielono i zaczęło się. Przeciągłe Rp1 jako preludium koncertu i poooszedł jak dzik przez redliny - silnik łomocze, turbo gwiżdże, wszystko spowija czarno-siwy całun spalin - uuuhmm… to jest to co gagarinowe tygryski lubią najbardziej! Dzięki :)) Pożegnaliśmy Patryka, pożegnaliśmy Mateusza i nasza ekipa w stronę Czermna rusza ;-) Strasznie dawno tam nie byłem, bo to taki przystanek nieciekawy z fotograficznego punktu widzenia i na dodatek na totalnym odludziu. Ale korzystając z zamarzniętych polnych dróżek zachciało mi się tam zajechać, głównie by potwierdzić swe przypuszczenie o opuszczeniu dawnego budynku przez zamieszkujących go jeszcze kilka lat temu lokatorów. Pierwszy raz tam byłem w 2003 r. i wówczas w rozmowie z kobitą mieszkającą tamże dowiedziałem się, że za wynajem płaciła PKP-owi całe... 20 zł miesięcznie. Czyli tyle co nic. A jednocześnie koszty ewentualnych remontów spadały na właściciela. Kiepski biznes, trzeba uczciwie przyznać. Znając życie to podnieśli rodzinie czynsz do nieakceptowanego poziomu żeby ją przepłoszyć i za niedługo zbędną nieruchomość będzie można wyburzyć. Nie trzeba jej będzie remontować, płacić podatku itd. Ale póki co jeszcze stoi. Nocą to niezły klimat, bo ciemno choć oko wykol. Dobrze że Kacper miał latarkę, bo w mojej samochodowej padła bateria. Trochę żeśmy się pokręcili, pozaglądali do wnętrza przez wybite okna i wywalone drzwi, i poszliśmy na peron. Latarnie stoją ale się nie palą, pewnie mają włącznik czasowy na czas przyjazdu pociągu. No dobra, żadnej przełomowej foty tu się nie strzeli, ale na jechanie do Koziołka jest za późno, a z kolei cofać się do Skępego zwyczajnie nam się nie chce. Wracamy do samochodu, bo od tego dreptania tylko zmarzliśmy, a ja dodatkowo jeszcze zgłodniałem. Mamy jeszcze kilkanaście minut czasu do przyjazdu VT-ka, w sam raz żebym zdążył zniszczyć resztki prowiantu. Gdy tak sobie pałaszuję mielonkę zapalają się latarnie chyba tylko po to żeby mechanik wiedział, gdzie ma się zatrzymać, bo pasażera oczywiście żadnego nie ma. Inaczej mógłby się zagapić i minąć ziemny peron pogrążony w ciemnych leśnych ostępach. Coś tam próbowaliśmy z Kacprem zafocić, ale zgodnie z przewidywaniami Radka, który nawet nie wyszedł z samochodu, nasze działanie było pozbawione sensu ;-) Na tym zakończyliśmy “walkę” i obraliśmy kurs powrotny do Warszawy. Na żaden skład od Torunia nie było nawet co liczyć, po tym jak Patryk podesłał nam info o Challangerze zdefektowanym na szlaku między Lubiczem a Toruniem Wschodnim. W związku z tym kontenerowiec Cargo zakończył jazdę w Czernikowie. Ciekawe jak szybko ściągnięto zawalidrogę do TrW oraz czy i ewentualnie jak dużego opóźnienia doznała Arriva? Nas to już jednak średnio zaprzątało, bo minęliśmy już Sierpc, w którym akurat nie stało nic godnego zafocenia, potem Raciąż i Płońsk równie opustoszałe, i ani się obejrzeliśmy jak wróciliśmy do Warszawy. W liczbach bezwzględnych bilans wycieczki nie przedstawia się może jakoś szczególnie imponująco (jak na Objazdy) bo złapaliśmy 6 towarów. Ale dwa pogoniliśmy na bardzo długich dystansach “rozmnażając” tym samym liczbę motywów. No i trafił nam się nowy nabytek Arrivy w bonusie. To wszystko jednak szybko pozaciera się w pamięci. Natomiast to z czym zawsze będę kojarzył tę wyprawę to towarzystwo moich sprawdzonych kompanów, niezliczone wybuchy śmiechu, genialna atmosfera i wisienka na torcie - spotkanie naszej trójki z Patrykiem w Sierpcu i z Mateuszem w Lipnie. Parafrazując hasełko reklamowe ś.p. fińskiej firmy Nokia: “JSL connecting people” :)) Do następnego razu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wal śmiało!