22 listopada 2011

Koniec "trasy czasowo zmienionej"?

Miło zaskoczyły mnie dziś dwie zmiany na lepsze w warszawskiej SKM-ce. Po kilku dniach dojeżdżania do pracy samochodem, co uskuteczniałem w obliczu niedogodności wynikłych z remontu jednego toru między Aninem a Międzylesiem oraz końcem terminu ważności karty miejskiej, na początku tego tygodnia przeprosiłem się z pociągami. Remont się skończył, więc czas przejazdu powinien wrócić do normy. To okazało się nie do końca prawdą, bo mój pociąg utknął w Wawrze. I tu pierwsza miła niespodzianka łagodząca wkurwienie - po pociągu przeszedł się kierownik komunikując, że "trochę postoimy, bo rozjazd się zepsuł". Niby nic, a jednak dla zdezorientowanego pasażera nawet taki lakoniczny komunikat potrafi skutecznie ukoić nerwy :) Brawo! Młody był ów kierpoć, więc mu się chciało. Pewno podeszły wiekiem wąsacz z Kolei Mazowieckich miałby wszystko w dupie - albo mu się gdzieś spieszy? Także plusik dla SKM. Ruszyliśmy w dalszą drogę po jakichś 20 minutach, może trochę dłużej. Drugi pozytyw to zmiana treści automatycznych komunikatów z "radiowęzła". NARESZCIE!! Jakiś czas temu marudziłem na blogu, że co mi po komunikacie "... trasa czasowo zmieniona", skoro można nie wiedzieć, na czym owo "zmienienie" polega i jak długa jest "czasowość". Dziś z głośników popłynął wreszcie rzeczowy przekaz: "Pociąg nie zatrzymuje się na przystanku Warszawa Stadion". Czyli jednak "dasię"! Dobre pół roku, jak nie dłużej, trzeba było na to czekać, ale... lepiej późno niż wcale :)

19 listopada 2011

Ostatnie zdjęcia kształtów na Zachodniej JSL

W połowie października otrzymałem informację od Przemasa, że w Toruniu Wschodnim przygotowywane są nowe semafory świetlne dla Lipna, które mają zastąpić wysłużone kształty. Wkrótce, z różnych źródeł, nadeszły dalsze ustalenia: kształtów mają być pozbawione także Lubicz i Czernikowo, natomiast co do Skępego sytuacja była niejasna. Ponoć w Lipnie miałoby też powstać Lokalne Centrum Sterowania (LCS) zawiadujące całym ruchem między Sierpcem a Toruniem Wschodnim. To by oznaczało likwidację dotychczas funkcjonujących posterunków ruchu :( 20.X Sebastian Maćkiewicz udał się do Lubicza, gdzie zastał ustawione nowe semafory, wspólnie stojące z jeszcze nie usuniętymi kształtami. Nie było na co czekać – w piątek powstał naprędce pomysł wyjazdu na JSL celem naocznego zbadania jak się sprawy mają. Do współuczestnictwa namówiłem niezawodnego NadSZYSZKOwnika :)) i o 5 rano w sobotę ruszyliśmy na rekonesans. Na dobry początek postanowiłem zafocić szynobus Arrivy z Torunia do Skępego o świcie (ok. 7:30) na stacji końcowo-początkowej. Pogoda miała być dobra, no może nie aż tak jak w piątek, gdy był bluskaj, ale generalnie z przewagą Słońca. Przed Skępem zaczęło się rozwidniać i od razu można było stwierdzić, że przez kilka dalszych godzin możemy o słonku zapomnieć :( Na stacji nie stwierdziliśmy żadnych śladów modernizacji. Po kilku minutach przejechał MR 4080/MRD 4280, zmienił czółko i odjechał z powrotem. Niestety, tuż przed przyjazdem pociągu dyżurny zgasił latarnie peronowe – szkoda, bo dodawałyby trochę klimatu, ale trzeba też oddać sprawiedliwość że zrobiło się wystarczająco jasno. Po odjeździe „mrówy” zacząłem się przymierzać do fotki wnętrza nastawni z zewnątrz, na wypadek gdyby lokator był wrogo nastawiony i nie chciał wpuścić do środka o co za chwilę miałem zamiar poprosić. Dyżurny jednak zauważył moje poczynania, otworzył drzwi i zaprosił do środka. To rozumiem! :) Pan T. okazał się niezwykle sympatycznym człowiekiem (stawiam go w jednym rzędzie z sierpecką dyspozytorką panią Stasią i mechanikiem-dyspozytorem panem Edziem!). Nie miał najmniejszych oporów, abym sobie wszystko dokładnie obfotografował. Ba, nie uciekał nawet z kadru jak miał coś popracować nad papierami przy biurku :) Nie omieszkał pochwalić się unikatem – nastawianym za pomocą korby (a nie dźwigni nastawczej) semaforem wjazdowym od Torunia! Kiedyś widziałem coś takiego także w Szydłowie, na Opolszczyźnie. Pan T. przybliżył mi różne funkcjonalności programu SEPE, z którego nota bene dowiedzieliśmy się, że za niedługo w stronę Torunia pojadą luzaki – gagarin ze stonką – po buraki z Pelplina. I rzeczywiście, po kilkunastu minutach przed oknami przemknęły SM42-621 i ST44-1112 (obudziły Pitera drzemiącego w samochodzie).

28 października 2011

Co się odwlecze, to nie uciecze

Tydzień temu biadoliłem na pecha przy próbie zafocenia Persinga z pociągiem relacji Moskwa - Nicea na dworcu Zachodnim, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dziś ponowiłem próbę i - choć już byłem bliski rezygnacji, jak tydzień temu - jednak udało się :) W odróżnieniu do sytuacji przed tygodniem, piątek 28 października rozpoczął się pięknym słonecznym świtem. Od razu człowiekowi lżej na duszy się robi! Wyszedłem do pracy jeszcze wcześniej niż zwykle, tak aby na pewno zdążyć kilka minut po godz. 10 na dworzec Zachodni. Mój pociąg jednak się spóźniał (jakaś plaga normalnie, żaden pociąg nie trzyma rozkładu - dramat!), za to z naprzeciwka nadjechał również opóźniony 22 minuty kibelek do Pilawy. Dziabnąłem go sobie na dobry początek dnia, choć w kadr władował mi się jakiś dziad. Wpierw go skląłem w duchu, ale teraz jak oceniam fotkę, to nawet ujdzie ten motyw ludzki ;) Choć mój pociąg ostatecznie przyjechał 10 minut po planie, to i tak bez problemu zameldowałem się u celu. Zanim jednak tam dotarłem, przejeżdżałem przez Wschodnią. O ile tydzień wcześniej przylookałem pożądaną lokomotywę na czole pociągu do Nicei, o tyle dziś nie było jeszcze podstawionej maszyny. Co gorsze, parę minut wcześniej - gdy mój kibel przejeżdżał obok Olszynki, przyuważyłem Pershinga na grupie odjazdowej podstawionego do jakichś wagonów InterCity. No to, mówię - znów se go zafociłem, k*^%# mać :( Za to na koniec składu "ruska" podczepiła się ładna, zielona "Siódemka". Odczepiono dwa tylne wagony i odjechała z nimi. Ale dokąd - tego nie wiem, bo mój kibelek ruszył w stronę Śródmieścia. Jedno wydawało się pewne, pociąg będzie miał opóźnienie, bo zbliżała się już godz. 10, a o tej właśnie godzinie "rusek" powinien meldować się na Centralnym. Tymczasem nie był gotów do odjazdu ze Wschodniego. Biłem się z myślami, co robić?! Czy wysiąść na Ochocie i czekać na niego przy wylocie z tunelu - za czym przemawiała bliskość pracy (gdyby się spóźniał ponad miarę, to mógłbym na piechotkę raz dwa dojść do biura) oraz elegancko prezentujące się w świetle żółtolistne drzewo na skarpie; czy być upartym jak osioł i mimo wszelkich przeciwności realizować zamierzony plan pierwotny. Naturalnie, jak na upartego osła przystało, wybrałem ostatecznie wariant drugi :) Podobnie jak tydzień wcześniej, tak i dziś moja cierpliwość została wystawiona na poważną próbę. Najpierw na peron 6 przyjechał TLK Lublin - Gdynia przez... Toruń. W ogóle zdziwiłem się słysząc zapowiedź z megafonu (tym razem niestety nie było wieśniary przeciągającej ostatnią sylabę - szkoooda). Jak to - myślę - co to ma być w ogóle: po kiego pociąg z Lublina zajeżdża w ogóle na Zachodni? Będzie czoło zmieniał i wracał znów na Wschodnią żeby ruszyć w dalszą drogę przez Nasielsk? Kiedyś pociąg pospieszny tej relacji czoło zmieniał na Wschodnim, czyżby teraz miał zebrać pasażerów jeszcze z Centralnego i Zachodniego? Okazało się jednak, że nie - ma baaardzo wydłużoną trasę - tak PKP InterCity nabija sobie pociągokilometry! Żeby było śmieszniej, pociąg stał na Zachodnim dobre 15 minut, jak nie więcej. Nie wiem po co, bo przed nim w stronę Poznania nic wcześniej nie odjechało. Ponieważ jednak blokował szlak, to i ja czekałem na jak ten głupek aż odjedzie i będzie można na ten sam tor przyjąć "ruska". Co prawda jest też możliwość wyprzedzenia go torem przy krawędzi peronu 7, ale rozjazd nie został przełożony na jazdę tamże, więc musiałem czekać aż TLK zwolni tor przy peronie 6. W końcu podano semafor i odtoczył się w swoją drogę. Kilka minut później semafor znów zaświecił się na zielono, a megafon oznajmił, że po torze przy peronie 6 przejedzie pociąg bez zatrzymania. No i w końcu po dobrej pół godzinie czekania nadjechał "rusek". I to nie z tą Siódemką co manewrowała z dwoma wagonami na Wschodnim, lecz z... niebiesko-białym Persingiem, tym co go wcześniej widziałem na Olszynce!! Nie wiem, jak to możliwe, ale stało się faktem. Tak więc dopiąłem swego i to - w odróżnieniu od sytuacji sprzed tygodnia - przy "akompaniamencie" ciepłych promieni słoneczka! :))

21 października 2011

Wyjątkowo pechowo pęknięta szyna

Ja to mam "szczęście", *@^%# MAĆ! Wymyśliłem sobie żeby zafocić przed pracą jeżdżący tylko w piątki pociąg z Moskwy do Nicei. Ma bowiem bardzo ładne rosyjskie wagony, jest słusznej długości (a nie takie wypierdki jak większość składzików PKP) i do tego czeskiego Pershinga na czele. Wprawdzie dwa razy już go dziabnąłem i uznałem że starczy, lecz w dwóch poprzednich piątkach zauważyłem że pociąg prowadzi nie zielono-kremowy lok, lecz niebiesko-biały. A tego zafociłem tylko na postoju, z "Vltavą" na Centralnym. Naszła mnie więc chrapka, by pstryknąć mu fotkę za dnia z tym ciekawym składem. I nie na Ochocie jak dwoma poprzednimi razy, lecz na Zachodniej. Specjalnie wyszedłem z domu na wcześniejszy pociąg z Miedzeszyna niż ten, którym zazwyczaj jeżdżę do roboty. Na Wschodniej "rusek" już stoi, tylko z jaką lokomotywą? Rusza mój kibel i zza innego składu wyłania się... niebiesko-biały Pershing! :) Ha, dobra nasza! Już mi nie uciekniesz :) Wysiadłem na Zachodnim, przeszedłem na peron 6 i czekam aż zwierzyna pojawi się na horyzoncie.

18 października 2011

Moje wspomnienie Grzesia Sobali

Wiadomość o śmierci Grzesia Sobali spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. W niedzielę w ogóle nie włączałem komputera, zajęty pracą nad doprowadzeniem garażu do takiego stanu aby mogła zamieszkać tam KIAneczka, nie słyszałem też telefonu z hiobową wieścią do Tomiego. Nie odczytałem tez sms-a, bo bateria zdążyła wcześniej paść. W poniedziałek rano zaparzyłem sobie kawę i czekając aż wyjęte z lodówki wędliny trochę się ogrzeją i włączyłem kompa, aby zobaczyć co tam u znajomych na fejsie. Zazwyczaj nie włączam rano kompa, ale ostatnio w pracy mam taki zapierdziel, że nie mam ani chwili dla siebie. Popijam więc kawkę aż tu nagle pojawia mi się wpis Pedra "Co za fatalny rok - najpierw Łukasz, teraz Grzegorz... :( [']". Rany boskie - już mi się krew w żyłach zamroziła - jakiego Grzegorza??? Niżej wcześniejszy wpis Ufo: "juz zadna impreza nie bedzie taka, jak z Toba. Juz zaden wyjazd na rumuny nie bedzie tak sympatyczny, jak z Toba. Juz nigdy nie bedziemy sie smiali z durnych zartow... Zle sie stalo, Grzegorzu :(". Jeeezu, a więc o Grzesia Sobalę chodzi, bo pamiętałem że chłopaki przez facebooka umawiali się na wyjazd! Jakżeż ja chciałem wtedy do nich dołączyć i pofocić rumuny na Rzeszów - Jasło w takim fajnym towarzystwie. Ale... życie - brak czasu, brak kasy i pomysł zdusiłem w zarodku zanim się w ogóle odezwałem :( Cóż się mogło stać, czyżby znów - po śmierci "Messengera" - kolejny tragiczny wypadek podczas focenia pociągów? Z początku tak pomyślałem, bo gdy wszedłem na WRP i kliknąłem w zdjęcie przedstawiające Grzesia biegnącego torem, w oczy rzucił mi się podpis "... Wałowice", tylko daty nie zauważyłem, a to data zrobienia zdjęcia była (tak jakby to teraz było ważne, swoją drogą). Ale już się zdążył Tomi na GG zgłosić i mi naprostował mętlik w głowie pisząc, że Grześ zginął w wypadku samochodowym pod Elblągiem, w miejscowości Fiszewo. Od razu mi się przypomniało, że przed weekendem Grzegorz cieszył się na wyjazd na Harpagana, czyli - jak sobie później sprawdziłem - bieg terenowy na orientację. Zresztą, tydzień wcześniej pojechał nań, tylko daty mu się pochrzaniły w kalendarzu i w sumie bez potrzeby w drogę się wybrał. Po dotarciu do pracy sprawdziłem, czy nie ma czegoś w internecie o wypadku w Fiszewie. A i owszem, było. Z obszernym materiałem zdjęciowym :-/ Ten sam link zresztą później znalazłem na p.m.k, gdzie Kajtek Orliński, na prośbę brata Grzegorza, zamieścił wiadomość o wypadku. Jak widać na zdjęciach >>> do zdarzenia doszło na łuku i podwójnej linii ciągłej. Nie dawało mi to spokoju, bo nie wierzę, że Grześ mógłby w taki miejscu wyprzedzać, szczególnie że w artykule jest napisane (choć sam będąc w przeszłości pismakiem, mam ograniczone bardzo mocno zaufanie do słowa pisanego - wiem jak to działa i jacy lamerzy potrafią się tym parać), że: "z nieustalonych przyczyn kierujący mercedesem nagle zjechał na przeciwległy pas ruchu wprost pod nadjeżdżającą ciężarówkę". Czyli raczej nie ma mowy o wyprzedzaniu! Wyglada mi na to, że Grześ... zasnął za kółkiem. Tym bardziej, że jak sprawdziłem na stronie organizatora >>> tego całego Harpagana, Grześ zakończył marsz w sobotę o godzinie 5:20 na czwartym punkcie kontrolnym po 8 godzinach i 20 minutach od startu. A jakiś czas potem ruszył w drogę powrotną. Zapewne był zmęczony, czemu trudno się dziwić, i zasnął na prostej aż dojechał do łuku... :((
Cały dzień chodziłem jak struty rozpamiętując naszą krótką znajomość. Zaznajomiliśmy się najpierw internetowo, na fejsie. Przed wyjazdem na kwietniową imprezę Jarka Woźnego z Krzyża do Gniezna poszukiwałem dojazdu do Chojnic już po zakończeniu imprezy. Miałem bowiem zamiar po imprezie przekimać się w Chojnicach, by porannym pociągiem w niedzielę rozpocząć powrót do Warszawy przez Wierzchucin, Laskowice, Toruń, JSL-kę i przez Nasielsk. Ale oczywiście za chińskiego boga ani z Gniezna, ani z Poznania, ani z Bydgoszczy, ani tym bardziej z Krzyża nie było możliwości dotarcia wieczorem do Chojnic, jakimkolwiek (nawet PKS-em czy busem) środkiem transportu! Próbując mi coś doradzić zgłosił się właśnie Grześ na fejsie :) No i doszliśmy w sumie do rozwiązania, że po imprezie wysiadamy w Gnieźnie i pojedziemy razem do Bydgoszczy, skąd ja z moim towarzyszem wycieczki - NadSZYSZKOwnikiem, pojedziemy sobie na nocleg nie do Chojnic, a do Tucholi, bo tam właśnie kończy bieg wieczorny szynobus Arrivy (baaardzo mądrze zresztą, tak jakby te Chojnice były oddalone nie wiadomo jak daleko). Jak ustaliliśmy, tak i zrobiliśmy - poznaliśmy się w realu (nawet na jednym zdjęciu "śpiochów" Grzesiu się załapał ), a w Gnieźnie ruszyliśmy we czterech (stawkę uzupełniał Adam "Badworm" Robaczewski) na miasto uzupełnić płyny i suchy prowiant. Potem jeszcze tylko fast-food przydworcowy i już jedziemy TLK do Bydzi. Tu się rozstajemy. Ale nie na długo, bo już na początku maja widzimy się ponownie na imprezie Towarzystwa Przyjaciół Worków Poliuretanowych z Ty2-953 do Lubska. O ile na imprezie Jarka Woźnego latałem między dolnym pokładem (Piter, MiKulnicz, Wojtek Glass) a górnym (Ufo, Pedro, Andy Samborski, Grzechu Mikosz, Lechu 992, Messenger, Kajtek, Norbert i Grześ Sobala właśnie), o tyle na imprezie parowozowej skład kompanii różnił się zdecydowanie od imprezy dieselowej i tu w węższym gronie kumpli Grześka miałem za plecami, po drugiej stronie kanapy :) Pamiętam na przykład jak podczas jednego z idiotycznych fotostopów in the middle of nowhere wspólnie wieszaliśmy psy na organizatorach za wybór miejscówek, a potem jak Grzechu z Tomim zaczęli dyskusję o parametrach obiektywów i inszych fototechnikaliach - słuchałem ich z rozdziawioną gębą jak świnia grzmotu ;) Poza imprezami kwitnie na fejsie wymiana poglądów na różne tematy, głównie polityczne. Łączy nas wkurzenie na Platformę, acz przy zdawaniu sobie sprawy, że de facto nie ma dla niej realnej alternatywy... Wielkim dla mnie pochlebstwem ze strony Grzesia było zaś to, że po odwiedzinach mego bloga z relacjami, postanowił założyć swój własny! Napisał mi szczerze wprost, że do tej decyzji zainspirowałem go ja właśnie :) Kto by jednak pomyślał, że blog Informatycznego Miłośnika Kolei >>> nie zdąży się powiększyć ponad trzy dodane posty... Dopiero co cieszył się z obronionego tytułu 'magazyniera', wypunktował pięknie pseudoorganizatorów imprezy SKR do Cieszyna, rozwijał fotogalerię Nasza Kolej, i co - i już go z nami nie ma?? Nie mogę się z tym pogodzić, jest mi tak cholernie żal......... :((

6 października 2011

"Brudna Helena" znów w Warszawie

Siedzę sobie w pracy, konkretnie w biurze na Ochocie, a tu mi nagle wpada przez otwarte okno dźwięk... gwiżdżącego parowozu! W pierwszej chwili kompletne zaskoczenie (jakże miłe), ale już ułamek sekundy później przypomniało mi się, że przecież dzień wcześniej Tomi zapowiedział przyjazd "Pięknej Heleny" do Warszawy. A ja bez aparatu - istny dramat! :( To już druga wizyta Peemy w stolicy na przestrzeni niespełna trzech tygodni. W połowie września parowóz przybył na Dni Transportu Publicznego, zaś teraz - na 80-lecie M(a)uz(ol)eum Koolejnictwa. Cały dzień aż mnie skręcało, gdyż zawalony robotą nie mogłem za chińskiego boga wyskoczyć na Główną choćby na chwilę, mimo że w linii prostej firmę gdzie pracuję dzieli od dawnego dworca jakieś 600-700 metrów. A ta co i rusz gwiżdże jakby mnie przyzywała do siebie ;-) W końcu 17 i fajrant, więc lecę w te pędy na dworzec. Zaszedłem od strony peronów gdzie kiedyś pocztę ładowano do ambulansów. JEEEEST! Stoi sobie bliżej wyjścia z muzem na ekspozycję na wolnym powietrzu. Ludzi prawie wcale... Dosłownie na palcach jednej, w porywach dwóch rąk, mogę policzyć oglądających parowóz - przeważnie dziadków z wnuczkami. Od razu widać, że wizyta parowozu nie była zupełnie nagłośniona w mainstreamowych mediach. Dopiero po południu na stronach "Rzepy" i "Superexpressu" pojawiły się artykuliki napisane po fakcie. Na stronie warszawskiego ratusza z kolei piszą, że parowóz podziwiać można jeszcze tylko w piątek. Zaraz, znaczy że w weekend - gdy ludzie mają wolny czas od pracy i mogą go poświęcić na zabranie dzieci do muzeum - parowozu już nie będzie?? Jeśli tak, to gratulacje dla włodarzy placówki. Obiema rękami podpisuję się za likwidacją tego pierdolnika! Dla kogo to działa w takim razie w ogóle - emerytowanych kolejarzy coby sobie z wnusiem przyszli powspominać stare "dobre" (komunistyczne) czasy? I jeszcze jakby tego było mało, wstęp jest wolny, bezpłatny! Czyli instytucja charytatywna, tak? Sprowadzenie parowozu prawie 400 km stąd nic nie kosztuje, nie warto pokryć choćby ułamka kosztów, w imię zasad? Ufff, się wzburzyłem ;) Na osłodę pozostaje widok sapiącego parowozu z Pałacem Stalina w tle i rosnącego przed nim apartamentowca na Złotej 44. Wszystko ładnie pięknie, ale i typowo po polsku - już podczas poprzedniej wizyty Peema była po prostu... brudna. W ciągu tych trzech tygodni nie umyła się po robocie ani razu - walczak, układ biegowy, tender usyfione tak że można zdrapywać warstwę brudu. Dlaczego jak na paradę do Wolsztyna przyjeżdżają Niemcy to ich parowozy mogą lśnić świeżo wyropowane? A tu chluba Muzeum Kolejnictwa (parowóz jest jego własnością) przyjeżdża do stolicy uwalony sadzą z kilku miesięcy pracy chyba :( Tak czy siak, zawsze to miło zobaczyć czynny parowóz w Warszawie i posłuchać wydawanych przezeń dźwięków - od cichego postękiwania sprężarki, poprzez jednostajny syk pary wydobywającej się z różnych szczelin i szczelinek poprzez roznoszący się od czasu do czasu nad centrum Warszawy RYK gwizdawki :)) Uzupełnianie wody w tendrze odbywa się za pomocą najzwyczajniejszego szlauchu ogrodowego podłączonego do kranu. Dobrze że nie wiadrem hehehe. Pstryknąłem fotki komórką (wrrr...) a jutro też pójdę ją sobie obejrzeć, tylko tym razem postaram się nie zapomnieć o aparacie.
PS. Nie zapomniałem, ale na nic mi się nie przydał, gdyż parowóz odjechał duuużo wcześniej niż było to zapowiedziane na stronie Mauzoleum! Miał odjechać na Odolany o 18.30, tymczasem nie było go na pewno już o 16:40, kiedy to z "radosną" informacją zadzwonił do mnie Kacper Mościcki. Brawo, wy stare muzealne pierniki - tak się buduje wiarygodność w oczach społeczeństwa... Ręce opadają!

28 sierpnia 2011

Dwie wyprawy do Sierpca jednego dnia

Dwutygodniowe wakacji rodziców na działce koło Wkry, podczas których mieli przykazane zapisywanie godzin przejeżdżających pociągów, przekonały mnie ostatecznie że reaktywacja ruchu towarowego na Wschodniej JSL stała się faktem. Starszym stażem Czytelnikom nie muszę przypominać, ale nowych - jak to się ładnie z amerykańska nazywa "follower'ów" - uświadomię, że mowa w tym miejscu o rejonie geograficznym Nasielsk - Sierpc. Otóż, był ów rejon przez dłuższy czas odcięty od przewozów towarowych na skutek prowadzonej modernizacji stacji Nasielsk (de facto zbudowania jej od nowa), jak również odcinków położonych na południe w kierunku Warszawy, i związanej z tym mizernej przepustowości magistrali E-65. No, ale prędzej czy później (jak to w Grajdole - raczej później) rewitalizacja magistrali gdańskiej musiała się skończyć, a wraz z nią odżyły moje nadzieje na przywrócenie ruchu pociągów towarowych do Płońska i Raciąża z kierunku wschodniego. Toteż z wielkim entuzjazmem przyjąłem doniesienia urlopującego się Dzidka stwierdzającego, że dziennie przynajmniej jeden towar w kierunku Płońska jedzie. A bywało, że i trzy pociągi Rodzice słyszeli! Jednak mimo tylu bodźców pewnie nie dałbym rady wybrać się na focenie, gdyż zawsze w tyle głowy mam zakodowane "ważniejsze" sprawy do załatwienia w weekend na chwałę wybudowanego w Wawrze i urządzonego w 95% domu. Na szczęście, tak się sympatycznie złożyło, że byłem na działce potrzebny bratu który parę tygodni wcześniej zakupił nowy samochód i potrzebował kierowcy, by starego rzęcha - Fiata Bravę - przyprowadzić z działki do Warszawy. Zgodziłem się więc ochoczo pod warunkiem, że będę mógł nią uprzednio zajechać "baaardzo po drodze" ;-)) do Sierpca. Postawiony pod ścianą Starszy, zgodził się na mój warunek. Także od jakiegoś wtorku-środy odliczałem tylko czas do soboty, gdy wstanę rano i ruszę do Sierpca, gdzie - wstyd się przyznać - po raz ostatni byłem w październiku (pierwsza w historii zima [2010/2011], gdy nie wybrałem się na foty - skandal...). Po tak długiej nieobecności w moje Mekce miałem szczery zamiar poświęcić jej cały dzień. Wtem, w piątkowy wieczór, tuż przed wyjazdem, odezwał się znajomy basseciarz - pan Marek, z którym zawczasu zwąchaliśmy się jako zapaleni fani żużla, że ma do oddania bilety na Grand Prix Polski w Toruniu, bo wysiadł mu samochód i nie ma czym jechać z synem. Tymczasem brat już po mnie zajechał do Wawra i taka nerwówka - co tu robić, jak to wszystko zgrać, by wilk był syty i owca cała. I wymyśliłem, że pojadę z Robertem na działkę, wstanę skoro świt i jak coś będzie jechać po JSL to to sobie kawałek pogonię, po czym wrócę do Warszawy wczesnym popołudniem, podjadę po pana Marka i ruszymy kibicować biało-czerwonym do Torunia (syn w międzyczasie wymiksowali się z wyjazdu zwalniając bilet dla mnie). Spontaniczny plan ustalony, można przystąpić do realizacji - pierwszy przystanek: Osiek (rancho). Z lekkim kręciołkiem w głowie budzę się na żądanie natarczywej komórki przed 7, a wraz ze mną śpiący w tym samym pokoju ojciec. Kochana chłopina - wstał przede mną zaparzyć mi kawę, bo wie, że bez porannej kofeiny łeb mi później pęka! Podaje mi więc parujący kubek mówiąc: "idź spać, nic tak wcześnie nie jeździ", ale dobrze wie, że mówi po próżnicy - nie po to się budzę, żeby na swoją JSL-kę kochaną nie jechać! Gdy kończy zdanie, w tym samym momencie w oddali daje się słyszeć jakże znajome... NNNNUUUUMMMMM!!! Ooo, ja pierdolę, gagar dyma od Nasielska!!! Ruchy, ruchy, tempo!!! Kawę przełykam w zasadzie jednym haustem, o zjedzeniu czegoś do niej nawet nie ma mowy. Całe szczęście, że samochód przygotowałem poprzedniego wieczoru, także nie muszę się martwić, że czegoś zapomnę (np. aparatu...). Krótko mówiąc, nie upłynęły nawet dwie minuty od trąby jak odpalałem Bravę i ruszałem w pogoń za pociągiem. A gonionym składem okazały się beczki Petrolotu ciągnięte przez orlenowskie M62-584 i TEM2-169. Pierwszą miejscówkę wyznaczyłem sobie w okolicy tarczy ostrzegawczej do Płońska od strony Raciąża. Gdyby nie to, że zachciało mi się zajechać na stację w Płońsku, tylko po to by przekonać się że nic innego tam nie stoi i że semafor jest podany na przelot, i gdybym nie wlókł się kawałek za jakąś ciotą w Tico po mieście, to bym bez problemu zdążył. A tak to nie zdążyłem, zabrakło dosłownie 5 sekund :( Co gorsze, straciłem motyw ludzki w postaci lumpa ciągnącego jakiś wózeczek ze złomem (a ja tak lubię takie obyczajowe wstawki na zdjęciach, no...). Zagryzam niepowodzenie nadzieją odkucia się na kolejnych motywach. Aby nie kusić losu skierowałem się daleko, obierając za cel łuczek za nieistniejącą już tarczą ostrzegawczą do Baboszewa od strony Raciąża. W drodze otrzymuję sms-a od Kacpra Mościckiego, któremu dzień wcześniej zaproponowałem aby doszlusował do mnie porannym szynobusem z Nasielska. Pisze, że przyjechał samochodem z mamą i dziewczyną na Wkrę. Na tyle ile mogłem prowadząc samochód odpisałem więc, że gonię Orlena na zachód toteż szanse spotkania na szlaku przedstawiają się mizernie. Pociąg zjawia się trochę szybciej niżbym się spodziewał, ale tym razem jestem zwarty i gotowy - ustawiłem się na łuczku za Baboszewem i lecą pierwsze foty po 10-miesięcznym poście!! YEEEAAAH - to jest to co UOP-y lubią najbardziej, bez dwóch zdań :)))))))) Jak przystało na prywaciarza, mechanik sympatycznie odpowiada trąbieniem na przyjacielskie machanie z mojej strony. Potem łapię go w ostatniej chwili na prostej przed przystankiem Kaczorowo i z wiaduktu powstałej niedawno obwodnicy Raciąża. Oprócz nowej drogi omijającej miasteczko, nieopodal wyrosła potężna wytwórnia pasz Cedrob II, która - jak podejrzewam - da jakieś zajęcie stacji kolejowej... I właśnie z tą wytwórnią w tle i stadem koni na pierwszym planie, popełniłem fotkę składu zbliżającego się do semafora wjazdowego w Raciążu. Przez radio usłyszałem, że pociąg postoi około półtorej godziny, gdyż wpierw będzie musiał poczekać na przyjazd szynobusa z Sierpca, a następnie odczekać aż odstęp zwolni szynobus relacji Nasielsk - Sierpc. Także bardzo dobrze się złożyło, bo był czas na obmycie twarzy z resztek snu na stacji benzynowej, na której co prawda oficjalnej toalety nie było, lecz miły pan z obsługi użyczył umywalki służbowej ;) i posilenie się rogalem 7days. Jeszcze przed dokonaniem porannej toalety zadzwonił Kacper z zapytaniem, czy zdąży dojechać z Wkry do Raciąża przed odjazdem pociągu. Zapewniłem, że naturalnie tak. Tymczasem wróciłem na stację dziabnąć krzyżowanie szynobusów. Najpierw przyjechał VT627-102 z Nasielska i wjechał na bok, pod sam dworzec. Chwilę później torem głównym zasadniczym nadjechał z Sierpca dwuczłon VT628-012 w relacji do Warszawy Wschodniej (powoził ten sam sympatyczny mechu, z którym uciąłem sobie dłuższą pogawędkę gdy wracaliśmy z NadSZYSZKOwnikiem z imprezy Jarka Woźnego z Krzyża do Gniezna). Szynobusy się rozjechały, a ja w oczekiwaniu na Kacpra postanowiłem dla zabicia czasu pokręcić się po południowej stronie torów i sprawdzić czy nie da się podjechać od tej strony pod nastawnię dysponującą. Kiedyś się nie dawało i nic się w tej kwestii nie zmieniło ;) Wkrótce nadjechał znany mi z kacprowych fotek błękitny Chevrolet, poznaliśmy się wreszcie w realu i ruszyliśmy obadać jakieś dogodne miejsce na sfotografowanie pociągu. Łuczek za Raciążem nie przypasował ze względu na walące prosto w obiektyw słońce, podobnie jak jeden z przejazdów spory kawałek przed Koziebrodami, mnie więcej w miejscu gdzie dawno, dawno temu zlokalizowana była mijanka Kraszewo. Dopiero ostatnia prosta przed łuczkami poprzedzającymi wjazd do Koziebród znalazła uznanie w naszych oczach ze względu na nieco lepsze warunki oświetleniowe oraz drzewo i stadko krów w jego pobliżu. Cyknęliśmy fotki i rura za nim! Na dojechanie za Włostybory, gdzie pociąg wyjeżdża z rzadkiego szpaleru świerków przy torze, czasu mieliśmy niezbyt wiele, ale udało się bez nerwacji :) No a potem od razu do Mieszaków na wiadukt, bo tam bardzo Kacprowi zależało się znaleźć. Doświadczony wieloma latami ganianek myślałem, że wyprzedziliśmy go tak bardzo, że przyjdzie nam tu na niego poczekać dobrych 5 minut, a tymczasem nadjechał dużo szybciej. Znać, że pewne drobne naprawy toru w poprzednich latach poprawiły prędkość szlakową :) Dobrze, że po drodze z Włostyborów nie podkusiło mnie jeszcze gdzieś się na niego zasadzić. Wówczas jak nic obejrzelibyśmy sobie z wiaduktu tył pociągu oddalającego się do Sierpca. Następnie już na spokojnie udaliśmy się do Sierpca. Mnie najbardziej interesowało, czy zastaniemy tam nowy nabytek taborowy w postaci lokomotywy serii SM31. Dzień wcześniej na WRP pokazało się BarT-a zdjęcie ST44-199 i SM31-026 (i jakiejś stonki między nimi) stojących pod szopą, więc z jednaj strony wiedziałem czego się można spodziewać, lecz z drugiej - odbierało element zaskoczenia. Gdyż faktycznie "trumna" pod szopą stała :) Gagarin, którego wcześniej na JSL nie widziałem, był również obecny :) Na dodatek lokomotywy stały zderzak w zderzak, a nie jak dzień wcześniej - przedzielone stonką. Zanim zrobiliśmy im małą sesyjkę zdjęciową, strzeliliśmy fotki gagarinowi Orlenu zmieniającemu czoło pociągu. Potem podjechaliśmy w rejon nastawni wykonawczej i dworca, gdzie pożegnaliśmy się, bo spieszyło mi się z powrotem do Warszawy. Tam już czekał na mnie znajomy basseciarz-żużlowiec, zupełnie jak ja :)) A tak się "nieszczęśliwie" złożyło, że w piątek żona uszkodziła samochód, którym miał z synem i kimśtam jeszcze jechać na Grand Prix Polski do Torunia. Także w piątek wieczorem z nieba mi spadła możliwość obejrzenia tego spektakularnego widowiska, bo syn i ktośtam wymiksowali się z wyjazdu. Zadeklarowałem się, że pojedziemy moim wozem, a jeden nadmiarowy bilet sprzedamy pod stadionem (tak też zresztą zrobiliśmy). W drodze na Motoarenę nie obyło się oczywiście bez kolejnych tego dnia wizyt w Płońsku, Raciążu i Sierpcu - nie jechałem DK10, której nie znoszę - lecz powiatówką wzdłuż JSL :)) I to była niezwykle słuszna ta koncepcja, gdyż w Raciążu na stacji stał skład niebieskich "tadeuszy" do przewozu zboża i odczepione już od niego ST44-1101 z niebieską stonką. Pierwszy raz takie wagony na JSL widziałem! Ani chybi to dostawa zboża do tej nowej wytwórni pasz. W Sierpcu pojawił się za to skład czarnych beczek, takich jakie tradycyjnie jeżdżą do Świnoujścia. Na środku stacji stał sobie luzem czerwony M62-1703. Na focenie nie było jednak czasu, bo trzeba się spieszyć na mecz, a czasu mało, kruca bomba ;-) Coś tam Czernikowo i Lubicz gadały, ale to chyba do szynobusa. Turniej z cyklu Grand Prix był zajebisty, mimo niezakwalifikowania się do finału mego idola Tomka Golloba. W ostatniej serii startów wjechał w Mistrza ruski cieć Artem  Łaguta tak, że myślałem iż Tomek się nie podniesie... Struchlałem! Ale to jest gość ze stali (dosłownie - ze Stali Gorzów!) i wystąpił w półfinale, gdzie jednak zajął 3. miejsce. Ja to bym po takiej glebie z tydzień w szpitalu leżał, a ten mocarz po kwadransie znów wsiada na motocykl i się ściga - mega wielki szacun! W drodze powrotnej znów przejeżdżamy przez stację w Sierpcu, bo słyszymy w radiu że gagarin 1101 wybiera się luzem do Raciąża. Podjeżdżam więc prawie na peron i rzeczywiście - luzak stojący pod semaforem głośno dopomina się trąbieniem podania "wolnej drogi" na semaforze. Semafor jednak ani myśli przychylić się do jego prośby. Aż się na głos zastanawiam, na co ten dyżurny czeka? A mój towarzysz na to: "ej, Artur, zobacz w prawo - jakieś światła". O w mordę! Idzie towar pewno do Płocka. I rzeczywiście, torem najbliższym przy dworcu przewalił się dostojnie ten sam gagarin co go po południu widzieliśmy w stacji, czyli M62-1703, za którym jechały dwie tamary i próżne beki - o matko, toż to POTRÓJNA aTRAKCJA!!! Po przejeździe tego cudeńka szlabany na przejeździe się otworzyły, lecz po chwili znów zamknęły i do Raciąża ruszył ST44-1101. I my też. Tego, co się w Raciążu stało żadną miarą jednak nie pojmuję, niech mi to ktoś wyjaśni! Otóż... gagarin podpiął się do składu "tadeuszy", by je zabrać do Sierpca. Tylko po jaką cholerę??? Czy to możliwe żeby między godziną powiedzmy 13, gdy - według moich obliczeń - najwcześniej mógł się ów skład "tadeuszy" pojawić w Raciążu (ale pewnie było bliżej 16 - wszak gdy przejeżdżaliśmy o tej godzinie do Torunia lokomotywy stały jeszcze na stacji, tak jakby dopiero co odpięły się od składu i czekały na odjazd do Sierpca), a godz. 24 w sobotę udało się rozładować długaśny skład wielgachnych wagonów? Mnie to się wydaje niemożliwe, więc rodzi się pytanie: po co 1101 jeździł w te i nazad do i z Sierpca luzem? I czy coś się w międzyczasie działo z tymi wagonami...? Zapytać na stacji o północy nie za bardzo było kogo, szczególnie że zmęczenie całym dniem kręcenia kółkiem już mi się dobrze dawało we znaki. Niemniej jednak manewry z tymi "tadeuszami" i gagarinem robiącym kilometry bez sensownego celu stanowią dla mnie dużą zagadkę! Dalsza droga do Warszawy upłynęła już bez kolejowych atrakcji, także czas kończyć już tę relację ;-)

7 czerwca 2011

Centralna czyli Powiśle

W związku z remontem stacji Warszawa Stadion, czyli de facto zbudowaniem jej od nowa, pociągi kursujące linią otwocką, którymi dojeżdżam do i z pracy, przejeżdżają przez Warszawę Centralną. Jednak kolesie z SKM-ki jakby tego nie zauważyli - nikomu nie chce się zmienić puszczanych z automatu zapowiedzi kolejnych przystanków. Jeszcze mogłem to zrozumieć w pierwszym dniu kursowania pociągów po torach dalekobieżnych "średnicy", ale dziś właśnie mija pierwszy tydzień obowiązywania zmienionego rozkładu jazdy, a komunikaty jak wprowadzały w błąd, tak wprowadzają nadal! Rano jadę SKM-ką odjeżdżającą z Miedzeszyna o 9:20, co jest o tyle dobre, że ten akurat pociąg nie kończy biegu na Wschodniej jak większość innych, lecz jedzie na Zachodni. Ruszam ze Wschodniego i słyszę komunikat "Następna stacja Warszawa Powiśle". Taa, jasne - szczególnie że torów na Stadionie już nie ma :)) Wjeżdżamy na Centralny, na co głośnik reaguje informacją "Przystanek Warszawa Powiśle". Wyglądam przez okno - no, niestety - nowa, ładna, podświetlana, niebieska tablica mówi wyraźnie, że oto jestem na Warszawie Centralnej. Swoją drogą na tych nowych tablicach napisy są także po angielsku, pewnie z myślą o kibicach, którzy za rok przyjadą na Euro. Tylko ciekawe, co takiemu anglojęzycznemu pasażerowi powie napis "WKD railway" kierujący go na przystanek Warszawa Śródmieście WKD. To z pewnością przełomowa i o wiele ważniejsza informacja, że kolejka do Grodziska i Milanówka nazywa się "WKD" niż to dokąd kursują wiekowe wagoniki ;-) Tymczasem z głośników płynie komunikat "następna stacja Warszawa Śródmieście". O, cofniemy się kawałek, fajnie ;-) Niestety, pociąg nie jedzie do tyłu, lecz rusza na zachód. Teraz już czekam tylko na komunikat, że następną stacją będzie Warszawa Ochota. Co ciekawe, tego akurat się nie doczekuję! Głośnik oznajmia po chwili prawidłowo, że następną stacją będzie Warszawa Zachodnia. To jak to jest, że raz głośnik gada bzdury, by zaraz potem "zapomnieć" o Ochocie? Czyżby maszynista SKM-ki mógł manualnie "przewinąć taśmę", że się tak wyrażę? Na litość boską, czy nie można było odpowiednio wcześniej nagrać nowych komunikatów i wgrać ich do komputerów pokładowych? Oczywiście "niedasię"! Podobnie jak niedajesię już od kilku miesięcy dodać informacji na czym polega "trasa zmieniona" - jeszcze gdy pociągi jeździły po torach podmiejskich acz z pominięciem stacji Stadion, z głośników leciał wkurwiający dodatek "trasa zmieniona" przy każdym jednym komunikacie, np. "Następna stacja Warszawa Wawer, trasa zmieniona". Przepraszam, ale co pasażerowi po takim lakonicznym "trasa zmieniona"?? Chyba logiczne, że warto poinformować na czym polega ta zmiana! Wystarczyłoby zamiast tego nagrać "pociąg nie zatrzymuje się na stacji Warszawa Stadion". Czy to niewykonalne??? Docieram tymczasem do dworca Zachodniego. Tu muszę się przesiąść do pociągu wahadłowego, by cofnąć się na Ochotę. Od kilku dni obserwuję ludzkie zachowania stadne - totalne bezmózgowie :( Lecą matoły na złamanie karku, przepychają się, klną byle tylko zdążyć wsiąść do tego wahadełka. Tymczasem pośpiech jest najzupełniej zbędny, bo pociąg odjeżdża dopiero za 10 minut. Ale przecież to zbyt trudne, żeby po pierwszym dniu poczynić odpowiednią obserwację i następnego dnia iść doń spokojnie. Czekam więc aż motłoch się przekotłuje, przechodzę przejściem podziemnym dwa perony i u szczytu wyjścia trafiam na kolejkę debili do najbliższych drzwi kibla. Tak jakby jednostka EN57 dysponowała jednym jedynym wejściem! Brak słów na tę polaczkową głupotę - wolą się gnieść w ścisku i przeklinać "chaos" na kolei niż przejść kilkadziesiąt metrów dalej do zupełnie pustego przedziału! To już nawet nie jest śmieszne, to jest tragiczne :( A potem przyjdzie na peron taki fiutek z TVN24 czy innego tam portaliczku internetowego z mikrofonem i zapyta o wrażenia z podróży, to usłyszy to na co liczy, czyli "jedziemy ściśnięci jak sardynki w puszce", "wożą nas jak bydło". Boście faktycznie bydło, głupie barany!! Wkurwia mnie to... Wysiadam. Warszawa Ochota.

30 kwietnia 2011

Do Nietkowa przed imprezą z Ty2-953 do Lubska

Jakoś w połowie lutego Towarzystwo Przyjaciół Worków Polietylenowych ;-) ogłosiło, że dzień po paradzie parowozów w Wolsztynie organizuje imprezę z Leszna przez Głogów i Żagań do Lubska. Co prawda nie pałam specjalną atencją do organizatorów (za betonowe podejście do goniących "ich" wcześniejsze pociągi autami), ale trasa zapowiadanego przejazdu była na tyle atrakcyjna, że postanowiłem się wybrać. Przyszło mi to tym łatwiej, że samemu (Justynka z Gackiem wybierali się na klubową wystawę bassetów do... Mosznej hihihi ;-) na Opolszczyźnie) nie kalkulowało mi się jechać KIAnką z Warszawy, a Tomi wolał jechać w pociągu. Impreza miała odbyć się w niedzielę, pozostawało więc zagospodarować jakoś wolną sobotę. Na paradę n-ty raz nie chciało mi się jechać, szczególnie że pociągi specjalne dowożące i odwożące ludzi z Poznania, Wrocławia i Niemiec z roku na rok przedstawiają coraz to bardziej żałosny widok :( Szczególnie te polskie - totalny misz-masz wagonowy (pomieszane epoki, różne barwy) i ostatnimi czasy - o, zgrozo! - w składzie z parowozem podróżuje jakiś elektrowóz na pokaz. Marketing górą! Ale i Niemcy nie popisywali się jakoś szczególnie na poprzednich paradach, dość powiedzieć, że gdy ostatnio byłem w Wolsztynie w 2009 r. to zamiast pięknie wyregulowanej niemieckiej maszyny pociąg przyprowadziła rozklekotana przerośnięta kosiarka do trawy - ST43. Także bez żalu postanowiłem dać sobie spokój z paradą, co - jak się później okazało - było słuszną koncepcją, bo jarmarczny charakter polskich "specjali" przerósł nawet moje wyobrażenia, a Niemcy od przyjazdu swoimi parowozami wymówili się rzekomym zagrożeniem pożarowym i w efekcie oba ich pociągi przyciągnęły czerwieńskie "rumuny". Postanowiłem spędzić sobotę na linii, na której nigdy wcześniej nie byłem, a na którą i ciągnęło mnie, i nie ciągnęło zarazem. Już wyjaśniam ten paradoks ;) Otóż chodzi o linię Czerwieńsk - Gubin. Ciągnęło, bo jest to "spalinowa" linia bardzo mocno obciążona ruchem towarowym (osobówek brak). A nie ciągnęło, bo królują na niej te wstrętne rumuńskie pierdziawy. Na szczęście w ostatnich latach pojawiają się tam też wszelkiej maści lokomotywy prywaciarzy - była więc szansa nawet na gagarina, choć ludmiłą też bym nie pogardził. Krótko wahałem się też nad wyborem linii Krotoszyn - Leszno, za czym przemawiał szczątkowy, ale jednak, ruch szynobusów, którymi mógłbym przemieścić się większą liczbę kilometrów i zobaczyć przez to więcej. Ale tu w sumie byłem przy okazji zorganizowanego w 2008 r. także przez TPWP pociągu specjalnego z Ok1-359. A w Czerwieńsku jakoś tak się złożyło, że nie byłem wcześniej nawet przejazdem. Toteż wybór padł na bardziej harcorową wersję spędzenia soboty. Hardcorową, gdyż do dyspozycji w przemieszczaniu się miałem własne nogi, ewentualnie "pekaes" bądź autostop. Daaawno już nie uskuteczniałem tego typu solo wycieczki, tak więc cieszyłem się na nią coraz bardziej z każdym upływającym dniem. Aż nadszedł piątkowy wieczór, gdy udałem się po bilety na przebudowywany na Euro 2010 dworzec Warszawa Wschodnia. Zakupiłem Bilet Podróżnika za 69 zł na pociągi TLK i Bilet Plus za 17 zł (ważny tylko z tym pierwszym biletem!), dzięki któremu można śmigać cały weekend osobówkami (czyli po nowemu "regio") Przewozów Regionalnych. A dla Tomiego zanabyłem bilecik jednorazowy na niedzielny powrót po imprezie z Leszna do Puszczykówka. Aby na pewno nie zaspać na poranny pociąg, nie wracałem już na noc do domu w Wawrze, lecz pojechałem do rodziców na Gocław. Złapałem niecałe 4 godziny snu i ruszyłem znów na Wschodnią. Punktualnie 5:54 ruszyłem po przygodę pociągiem 17101 (dawny "Zielonogórzanin" - ku***, komu przeszkadzały te nazwy?) z "budyniem" EP07-1025 na czele. Na szczęście większość nudnej jak flaki z olejem trasy do Poznania przespałem, bo gdyby nie to - byłbym padnięty i nie do życia z braku snu. Pamiętam jedynie, że bodaj pierwszy raz zdarzyło mi się zajechać do Wrześni, gdzie pociąg miał planowy postój, i następnie wrócić na E-20 w Podstolicach (głupie wrażenie widząc Dziewiątkę do Warszawy w pewnym oddaleniu z prawej strony swojego pociągu). Na dobre przebudziłem się przed Poznaniem odzyskując rewolucyjną czujność co by mi kochani współpasażerowie aparatu nie wynieśli na przykład ;-) Na peronie kupa luda, a niemal każdy z rowerem. PeKaPe ma się rozumieć totalnie na to nieprzygotowane, choć moda na pedałowanie - tfu, tfu! ;-)) z roku na rok rozlewa się po kraju jak potop w Sandomierzu rok wcześniej. W składzie ani jednego wagonu rowerowego (stare, poczciwe bagażówki są już tylko odległym wspomnieniem), tak więc wybucha wojna nerwów. Ludziska przekrzykują się, popędzają nawzajem, konduktorzy gwiżdżą na odjazd, więc ludzie drą się do nich żeby jeszcze nie jechać, bo przecież nie powsiadali. Drużyna konduktorska znów gwiżdże, więc posiadacze jednośladów drą się tym bardziej - no coś pięknego po prostu, burdel na kółkach aż miło! Stoję sobie w oknie i ogarniam wzrokiem CHAOS siorbiąc Żuberka - mnie się nigdzie nie spieszy :) W końcu odjeżdżamy z niejakim opóźnieniem - wiadomo, znów wszystkiemu winne nie biedne PeKaPe, lecz ci przebrzydli cykliści he, he :-D Po drugiej stronie dworca dostrzegam Piękną Helenę Pm36-2 startującą właśnie z opóźnionym pociągiem na paradę do Wolsztyna, więc wysyłam sms-a Tomiemu czekającemu na nią gdzieś na szlaku z info o opóźnieniu. Od Poznania już nie lulam tylko przypominam sobie kolejno mijane stacje - Buk, Opalenicę, Nowy Tomyśl, Zbąszyń, Zbąszynek i - już nie na E-20 - Babimost, gdzie sto lat temu dojechałem składem bonanzowym z Wojtasem z rowerami, którymi to następnie przejechaliśmy na lotnisko noszące dumną nazwę Port Lotniczy Zielona Góra i wróciliśmy ATR-em do Warszawy - taką mieliśmy fantazję, a co! Tu zaliczam mijankę z Niemcami zdążającymi na paradę. Na czele pociągu spracowany wypłowiały ST43-170, bez komentarza... Nie byłem jednak przygotowany na to spotkanie, także fotki z okna nie ma. Od Babimostu do Czerwieńska "zaliczam" linię, czyli... siedzę i czytam "Najpiękniejszą dziewczynę w mieście" Charlesa Bukowskiego od czasu do czasu spozierając za okno :) Dobra, w końcu Czerwieńsk. Kiedyś mieścił się tu zakład taboru, spodziewam się więc potężnej stacji (wcześniej staram się nie oglądać zdjęć miejsc, gdzie mnie nie było, bo co to potem za przyjemność "odkrywać" stacje i miasta, które zna się na wylot, choć nie było się tu nigdy wcześniej?), wielkiej lokomotywowni i w ogóle. A tymczasem wysiadam na dworcu średniej, powiedzmy, wielkości (by nie rzec małym), z widokiem na całe trzy tory. "To ma być ten Szakal co on go nie umie kill'im?" Na szczęście wystarczyło przejść kawałek za węgieł budynku, by oczom mym ukazał się widok na kolejnych kilka torów po drugiej stronie wyspowego - jak się okazuje - dworca. Tam już trochę więcej wagonów, ale też jakoś bez wodotrysków, rumuństwa nie widzę, jedna tylko wygaszona stonka. Wracam do swojego "Zielonogórzanina", przy którym w międzyczasie siódemka zdążyła zmienić czoło. Zanim jednak dostała wolną drogę, wypuszczony został towar z ET22-1121 zestawiony z samych "tadeuszy". Dobra, pociągi się porozjeżdżały, czas więc przystąpić do realizacji głównego punktu dnia. Według zdjęcia satelitarnego (jaka szkoda, że PeKaPiarze nie mogą zagrozić SOKiem satelitom za robienie zdjęć...) hala lokomotywowni znajduje się w kierunku, w którym i tak zamierzałem się udać. Więc idę. Najpierw poboczem ulicy Składowej (a zarazem drogi nr 279) ku przystankowi autobusowemu linii 32, z którego można zajechać co najwyżej do wsi Laski (zawsze coś, dobre i to). Ale że najbliższy kurs wypadał za ponad godzinę, to ruszyłem z buta. Martwił mnie totalny brak infrastruktury sklepowej - jeszcze w pociągu skończyło mi się piwo ;-) Alleluja, w końcu jakieś małe osiedle mieszkaniowe i sklepik, a w nim Żubr i bułki. Teraz dzień mi już nie straszny, idę dalej. Próbuję łapać stopa, ale gdzie tam - wszyscy mnie mają w głębokiej dupie ani myśląc się zatrzymać. W końcu odechciewa mi się machanie, bo tylko spowalnia mnie to ciągłe odwracanie się i machanie. Czuję się jak kretyn... Droga łukiem zaczyna się lekko oddalać od toru, postanawiam więc trzymać się drogi żelaznej, bo dotarłem już do kresu wydruku mapki googla a dalszego przebiegu trasy oglądanej wcześniej na kompie, już nie bardzo pamiętam oprócz tego, że prędzej czy później dotarłbym nią do Nietkowa, czyli tam gdzie chcę. Chodzi jednak o to żeby się za wiele nie nachodzić, szczególnie w takim upale lejącym się z nieba. Wkraczam więc na tor mając już blisko przed sobą halę lokomotywowni. W zasięgu wzroku majaczą mi tam dwa rumuny i trumna, jak również pomnik TKt48-6. Zastanawiam się przez chwilę czy nie udać się na przełaj ku lokowni, ale daję sobie z tym spokój - nie chce mi się użerać z ewentualnymi SOKistami, a i prawda jest taka, że nikt mnie tam nie zapraszał. Postanawiam więc kierować się czym prędzej do Nietkowa. Tylko czemu u licha tor, który według moich wyobrażeń powinien być linią do Gubina jest zelektryfikowanym dwutorem? I w zasięgu wzroku nie widać, by miał się nagle stać niezelektryfikowanym jednotorem... Cholera, czy to czasem nie jest Nadodrzanka a ta linia do Gubina nie wybiega aby skądś indziej - wszak przede mną po prawej torów do jasnej cholery się namnożyło - nie wiem, może jakoś stamtąd "wychodzi" linia 358? Co prawda żadne znaki na mapach w internecie ani na zdjęciach nie wskazywały, by miała ona wiaduktem przejść nad Nadodrzanką, ale może oglądałem mapy nie dość dokładne? Słowem: zgłupiałem. OK, wracam na asfalt, trudno. Blisko w sumie, a dojście do Nietkowa pewne. Przedzieram się więc przez jakieś trawska aż trafiam na jakiś zapomniany przez boga i ludzi tor, którym bez problemu docieram z powrotem do drogi 279. I bardzo dobrze się stało, gdyż przecinający ową drogę tor jest cały, ale to CAŁY w żółtych kwiatach aż po nieodległy na horyzoncie las. Coś pięknego! Tak mi się to spodobało, że zrzuciłem plecak i torbę fociczną, i cyknąłem zdjątko. A przy okazji nawodowałem ;-) (celowo nie piszę "nawodniłem") organizm Żuberkiem. I ruszyłem w dalszą drogę gryząc się cały czas tym przebiegiem linii - nie dawało mi to spokoju. Po kilkuset metrach trafiłem na jakąś zaśmieconą dróżkę w prawo i postanowiłem w nią skręcić trochę w nieznane. Ale w nadziei na dotarcie nią do niezelektryfikowanego jednotoru. Wkrótce wszystko stało się jasne, gdy ostatecznie do niego dotarłem :) Wyszedłem z krzaków nieopodal tarczy ostrzegawczej do semafora wjazdowego do Czerwieńska, które miałem po prawej ręce. I tam właśnie kończył się ten niby zelektryfikowany dwutor - słupy trakcyjne w pewnym miejscu się kończą, a jeden z torów jest zakończony żeberkiem. Dalej zaś jest już to co powinno być - "spalinowy" jednotor. Ruszyłem nim na zachód. Szło się całkiem przyjemnie, nie po pokładach lecz wydeptaną ścieżką w podtorzu istniejącego tu dawniej drugiego toru (po II wojnie światowej jego szyny pojechały sobie do ZSRR) aż dotarłem przed nietkowski kościół. Kojarzyłem ten dobry motyw ze zdjęć Filipa Brzezińskiego i postanowiłem zatrzymać się na dłuższy popas w oczekiwaniu na pociąg. Miałem fart, bo nie zdążyłem wtrząchnąć kanapki do końca jak od właściwej strony, czyli od Gubina, dobiegło mych uszu dudnienie. Po chwili zza łagodnego łuczku na prostą wyjechał zielony ST43-142 z niebieskimi węglarkami. Cyknąłem go, uznając w tym momencie cel wycieczki (rozdziewiczenie "nowej" linii) za osiągnięty i wróciłem do pałaszowania kanapek - zakupionych wcześniej bułek z pasztetem, względnie przegryzając kiełbaską. Zanim skończyłem pożywne śniadanie, rozległo się trąbienie z drugiej strony! Niestety, na zmianę miejscówki nie było żadnych widoków a motyw na pociąg od strony Czerwieńska miałem żaden. Niemniej popełniłem czysto dokumentalne foto CTL-owskiej tamary TEM2-088 ze zwartym składem szarych beczek. Po czym podreptałem obejrzeć budynek przystanku. Nic specjalnego, ot parterowa chałupka z cegły, ale nawet miła :) Cyknąłem zdjątko i skręciłem za budynkiem dróżką w stronę asfaltu by zobaczyć o której będzie autobus. Niestety, znów za ponad pół godziny. Przeszedłem więc przez wieś i zaraz za nią wróciłem na tor. Akurat w samą porę, bo zza zakrętu dał się słyszeć znajomy terkot. Po chwili wyjechał zielony ST43-365 z talbotami do Czerwieńska. Cykam go i idę dalej. Po obu stronach las, a w nim naprawdę potężne okazy dębów, lecz najbardziej wryły mi się w pamięć dwa gigantyczne buki rosnące jeden obok drugiego, istne olbrzymy! Ale zdjęcia nie bardzo było jak wykonać :( W każdym razie po paruset metrach przyroda tak wdarła się na równię po drugim torze, że nie dało rady iść tamtędy i musiałem tuptać po pokładach. A że takie drobienie nie bardzo mi się uśmiecha, przeto skorzystałem z leśnego przejazdu przez tory i wróciłem na nieodległy asfalt. Z początku biegł równolegle do toru, ale wkrótce zacząłem się dość znacznie od niego oddalać. I nie było szans powrotu na żelazny szlak, musiałbym się dobry kilometr cofnąć tam, skąd przyszedłem. Cóż, nie pozostało nic innego jak pogodzić się z myślą, że jak coś będzie jechać to tego nie zobaczę. Trudno. Na pocieszenie trafił mi się staw tuż przy drodze z eleganckim pomostem. A że byłem już nieźle zziajany, to zrobiłem sobie dłuższy odpoczynek. Ściągnąłem buty, zamoczyłem stopy w lodowatej wodzie - słodki jezu, jak przyjemnie :))) Rozprawiłem się do końca z prowiantem i napitkami, i po pół godzinie takiego ładowania akumulatorów byłem gotów do dalszej drogi. Po jakimś czasie dotarłem do wsi Laski, gdzie pętlę ma autobus, którym zamierzałem wrócić do Czerwieńska. Sprawdziłem rozkład i zagadałem pierwszego napotkanego autochtona jak by mi radził najszybciej dotrzeć do Krosna Odrzańskiego. Pomyślał chwilę, zdjął beret i podrapał się w głowę, po czym oświadczył, że najszybciej to będzie... pójść torem. Święci pańscy, nie takiej rady się spodziewałem, noo! Na drałowanie 15 kilometrów w jedną stronę nie miałem zwyczajnie czasu, a - jak się szybko okazało - na podwózkę autostopem nie było co liczyć, bo po prostu nie pojawiały się tu żadne auta. Zresztą względnie dobra droga asfaltowa jakby się tu kończyła, a dalej przez lasy prowadzi jakiś trakt gorszej kategorii. Tak więc postanowiłem tu właśnie zakończyć wędrówkę, zaś czas pozostały do odjazdu autobusu przebimbać w możliwie sympatycznym motywie pijąc piwko w cieniu i czytając książkę. Wstąpiłem do spożywczaka po browar, a gdy wyszedłem usłyszałem zbliżanie się wielkiej pierdziawy. Niestety, byłem dość daleko od toru, a do pełni szczęścia od strony zacienionej. Natomiast piaszczysta dróżka, którą szedłem wyciągając nogi, a nawet podbiegając fragment, wznosiła się lekko, czego już żadną miarą nie ogarniałem. Co się okazało? Że właśnie wszedłem nieświadomie na przyczółek starego niemieckiego zerwanego wiaduktu - wdzięcznego motywu dla całej rzeszy focistów odwiedzających tę wiochę właśnie dla niego. A ja nawet nie bardzo kojarzyłem, że on znajduje się na tej linii he, he. Poznałem go dopiero jak zszedłem na poziom toru! Tymczasem jednak stoję na górze i obserwuję bezsilnie zbliżającego się od Czerwieńska ST44-399. Nawet nie mam po co aparatu z torby wyjmować - przez krzuny w ogóle mało co widać. Za to po drugiej stronie dostrzegam focistę, który tylko co pstryknął fotkę, wskoczył do samochodu, zakurzyło się i tyle go widziałem. Zapewne był to niejaki AlieNow, który na TWB opublikował później zdjęcie tego składu wjeżdżającego do Ciemnic LINK Ja tymczasem zszedłem na dół (doznając wspomnianego olśnienia) i już po kilku minutach zafociłem wielce fotogeniczne filary wiaduktu z jadącym luzem do Czerwieńska ST43-257 (żółta mordka!). No a potem przemieściłem się kilkaset metrów na zachód (via sklep - cholera jak chce się pić w taki gorąc, zwłaszcza czytając tego starego pijusa Bukowskiego) i zległem w zacienionej trawie nieopodal przejazdu polnej dróżki przez tory. Polna, bo polna ale przejazd wyposażony w SSP i bardzo dobrze, bo nie musiałem co chwila wypatrywać czy co nie jedzie. Samo mnie informowało :) Dzięki temu nie ominąłem kolejnego luzaka od Krosna w postaci M62-3518 bodajże Kolei Bałtyckich oraz M62M-007 Rail Polska (dzierżawionego przez Lotos) z krótkim składem beczek. Oba w stronę Czerwieńska. No, powoli zaczęła się zbliżać godzina odjazdu pekaesem, więc zebrałem klamoty i udałem się na przystanek. Tam już czekał zielony autobus z relaksującym się przy „dymku” kierowcą. Zasiadłem w pierwszym rzędzie, tak aby mieć oko na drogę i przystanki. Nie miałem bowiem zamiaru dojeżdżać do samego dworca w Czerwieńsku, lecz wysiąść ze dwa-trzy przystanki wcześniej. Do odjazdu pociągu miałem jeszcze jakieś dwie godziny i grzechem byłoby je spędzić nudząc się jak mops na peronie. Po kilkunastu minutach jazdy, które na piechotę pokonywałbym pewnie ze dwie godziny, doturlaliśmy się do przystanku w środku lasu, który – jak mi się wydawało znajduje się na wysokości kilkuset metrów przed tarczą ostrzegawczą do Czerwieńska – i tu poprosiłem kierowcę, aby mnie wysadził. Minę miał taką, jakbym był pierwszym w jego karierze pasażerem, który opuszczał tu jego autobus :) Ruszyłem lasem na przełaj ku torowi. Zmysł orientacji mnie nie zawiódł – jakieś 100-200 metrów na prawo ode mnie ukazała się tarcza. Ruszyłem ku niej licząc jeszcze na jakiegoś towarka, ten jednak nie raczył się już pojawić. W perony dotarłem ścieżkami wydeptanymi przez kolejarzy zdążającymi do bywszego zakładu taboru, a więc znacznie krótszą drogą niż przy okazji porannego błądzenia. Pstryknąłem sobie zmodernizowanego byka 2011 przejeżdżającego przez stację zasadniczo na przelocie, lecz z przytrzymaniem na odebranie rozkazu pisemnego; później odpoczywającego przy dworcu prywatnego ET22-R005 i kolejnego byczka Cargo po modernie – o numerze 2005. Następnie podjechał mój pociąg do Poznania pod postacią jednostki ED72-002 w malowaniu InterRegio, w którym zająłem miejsce na samym końcu. Z okna kibla dziabnąłem jeszcze tylko wjeżdżającego Budynia 1015 i już można było ruszać. W Sulechowie krzyżowanie z wracającymi z parady Niemcami, ponownie z ST43-170 (że też nie zdechł w ciągu dnia, heh!). W odróżnieniu od porannej mijanki, teraz byłem już na taką okazję gotów i fotkę popełniłem, ale nie podoba mi się (rumun, ciemno, bezmotywie...). Dalsza podróż do minęła bez wydarzeń wartych wzmianki, wysiadłem z EDyty w Palędziu, skąd odebrał mnie Tomi i pojechaliśmy do Moniki i jego domu w Komornikach na nocleg. A następnego dnia z samego rana ruszyliśmy na imprezę do Lubska z Ty2-953, ale to już materiał na zupełnie inną opowieść :) Podsumowując: przede wszystkim cieszy mnie to, że po raz pierwszy od niepamiętnych czasów wybrałem się na samotniczą kolejowo-pieszą wyprawę w rejony zupełnie mi nieznane! I to jest tego największy plus. Zdjęć jakichś powalających nie przywiozłem, ale nie one były motywem przewodnim wycieczki, lecz ona sama w sobie. Pozostał jednak pewien niedosyt z faktu, że dotarłem jedynie do Lasków Odrzańskich, czyli prawie nie zobaczyłem linii i stacji takich jak Krosno Odrzańskie, czy Wałowice. Trzeba to więc będzie nadrobić! Kiedy? Mam nadzieję, że już za rok i że Tomi da się namówić na rezygnację z jarmarcznej parady i tzw. pociągów specjalnych (nie wiem na czym ma niby polegać ta ich wyjątkowość – że co, że prowadzą je rumuny względnie prywatny M62??), i wybierzemy się razem na peregrynację tej linii. Oby przez te 12 miesięcy powyzdychały rumuńskie pierdziawy, już wolę zamiast nich niebieskie zmodernizowane gagariny. A kto wie, może miejsce electrocomputerów z Bukaresztu zajmą niedobitki starych, rasowych Iwanów...? Oby! :))

10 marca 2011

Pershingi w Warszawie

Na początku lutego zawitała do Warszawy czeska lokomotywa serii 163 zwana pieszczotliwie Pershingiem. Celem wizyty było zapoznanie się z nią mechaników, bowiem według wstępnych niepotwierdzonych informacji "spolonizowane" Pershingi (nadano im polskie imiona - Kasia, Jadwiga i jeszcze kilka innych) miałyby przejąć obsługę EC "Praha". Ucieszyłem się z tego podwójnie, bo po pierwsze z powodu totalnego braku czasu na jakiekolwiek wyprawy kolejowe nie miałem okazji wybrać się na małopolskie szlaki, gdzie Pershingi śmigały już od jakiegoś czasu, a po drugie zapuszczanie się czeskich maszyn tak daleko poza granice macierzystego kraju uznałem za niezłe kuriozum. Userzy grupy dyskusyjnej pl.misc.kolej donieśli, że szkolenie praktyczne odbywa się m.in. na pociągu 19503 z Warszawy do Łodzi Fabrycznej i rzekomo potrwać miało trzy miesiące. Ponieważ w tym czasie pogoda nie rozpieszczała, a słońce było rzadkim gościem nad Warszawą - nie spieszyłem się z cykaniem burych zdjęć. Tymczasem po kilku dniach okazało się, że wraz z wejściem w życie korekty rozkładu jazdy Pershingi wejdą do służby z pociągiem "Vltava" relacji Moskwa - Praga - Moskwa od południowej granicy do stolicy już od początku marca! W zamian nasze Husarze mają docierać do Pragi z jakimiś tam EIC. Szybka konsultacja z Krzyśkiem Waszkiewiczem i już wiem jak będzie wyglądał obieg Pershinga: przyjeżdża do Warszawy rano i aby nie czekać bezczynnie do wieczora na powrotną "Vltavę" - lok robi rundkę w te i nazad do Łodzi Fabrycznej ciągnąć pociągi kategorii TLK. No to już absurd zupełny, a skoro tak - to tym bardziej wart udokumentowania na zdjęciach :)

DZIEŃ 1 - 2 marca

1 marca co prawda nie mogłem wyskoczyć na chwilkę z pracy na przystanek Ochota, obok którego pracuję rzut beretem, ale już dzień później nie było takich przeszkód. Co prawda troszkę było żal, że nie strzeliłem fotki dziewiczego kursu z "Vltavą", ale jak się później okazało - niczego nie straciłem, gdyż po staremu pojechała siódemka. Stanąłem sobie pod wiaduktem ul. Towarowej i czekam. Słonko przygrzewa, na niebie ani jednej chmurki - nic tylko jakąś przedwiosenną wyprawę zdałoby się uskutecznić :) Jest już po godzinie rozkładowego przyjazdu pociągu na dworzec Centralny, a tymczasem "Vltavy" nie ma - jeżdżą jakieś inne pasażery, kible podmiejskie i WKD-ki, a mojego celu ani widu ani słychu. W małe zakłopotanie wprowadził mnie dodatkowo dziwny pociąg PR-ów z bykiem na czele i około 4-5 rozklekotanymi wagonami, bowiem od Zachodniego nie jechał po nitce torów dalekobieżnych, lecz po podmiejskim i... zatrzymał się na przystanku Ochota! Z mojego miejsca nie za bardzo mogłem dojrzeć, czy stoi tylko pod semaforem czekając na zwolnienie odstępu czy najzwyczajniej w świecie wysiadają i wsiadają podróżni. Tę drugą wersję uznałem za wręcz nieprawdopodobną - no jak to, przecież na Ochocie od dawien dawna zatrzymują się tylko kible, tudzież twory kiblopodobne jak Flirty czy inne tam Newagi SKM-ki ;-) Stwierdziłem, że pewnie coś się sklopsowało na torze dalekobieżnym i dlatego puszczają pociągi po podmiejskim, jak to się czasem zdarza. Ta konstatacja jednak mi się bardzo nie spodobała, bo w zasadzie nie dałoby się zrobić dobrego zdjęcia "Vltavie" na długiej ogniskowej, gdyż las słupów trakcyjnych w dużej mierze przesłoniłby bok pociągu. Co innego, gdyby jechał normalnie, po dalekobieżnym... Przekonanie, że zdjęcie wyjdzie nie tak jak sobie zaplanowałem oraz rosnące opóźnienie pociągu skłoniło mnie w końcu do zejścia ze stanowiska i powrotu za biurko :( Nie uszedłem jednak nawet 100 metrów, gdy coś mnie tknęło aby się obrócić i spojrzeć za siebie. I oczywiście ujrzałem "Vltavę" jadącą jak pan bóg przykazał po torze dalekobieżnym! Zdążyłem jednak wyszarpnąć aparat z torby i stojąc już na peronie przystanku Warszawa Ochota WKD cyknąłem pociąg z taką jakby ramką powstałą przez załapanie się na zdjęcie krawędzi wiaduktu, pod którym dopiero co stałem. Za lokomotywą 163 048-2 "Jadwiga" znajdowała się chyba dla asekuracji EP07 w wersji "budyń". Ździebko niepocieszony pechem wróciłem do roboty. Wieczorem jednak - jak obrobiłem zdjęcie - to uznałem, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło :) Bo fotka w wiaduktowej ramce przypadła mi bardzo do gustu, trzeba tylko było surowy materiał troszkę podrasować ;-) Przed godziną 13 znów wyskoczyłem z pracy, tym razem aby zafocić Pershinga z TLK do Łodzi. Stanąłem sobie na samiuśkim końcu peronu możliwie blisko ul. Żelaznej, czyli wylotu (lub wlotu - zależy z której strony patrzeć) tunelu średnicowego. Pociąg pojawił się bez opóźnienia i bardzo dobrze, bo dosłownie kilka sekund później zostałby zasłonięty przez wjeżdżający na WC pociąg od strony Zachodniego - dopiero miałbym się powód do złości! Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie pokaźna długość tego TLK - nie liczyłem, ale tak na oko "Jadwiga" miała na haku z 8-9 wagonów, a w każdym przedziale po kilku pasażerów, w środku dnia!