1 kwietnia 2016

Do Celestynowa na inaugurację sezonu rowerowego

Jakoś na przełomie lata i jesieni 2015 r. zachciało mi się ni z tego, ni z owego przejechać rowerem do Celestynowa, a może nawet i ciut dalej - do Kołbieli. Bo moją ciekawość wzbudził widoczny na Google Maps… drugi tor na tym jednotorowym przecież szlaku. Pewnie mógłbym wygooglać o co c’mmon, ale czyż nie lepiej sprawdzić to naocznie samemu? Zawszeć to jakiś nowy cel rowerowej eskpady, a nie tylko wyjeżdżanie utartych ścieżek w Mazowieckim Parku Krajobrazowym (co swoja drogą też bardzo polubiłem). No ale jakoś nie wyszło z realizacją zamierzenia przed nastaniem zimy, jednak co się odwlecze to nie uciecze. Pewnego marcowego dnia 2016 r. słoneczko przygrzało tak mocno, że po porannym spacerze z psami w miarę szybko wystawiłem rower z garażu, zrobiłem mu prysznic w ogródku i po obeschnięciu był gotowy do inauguracji nowego sezonu. Wiedziałem, że po zimowym obrastaniu w tłuszcz nie mam szans przejechać kilkudziesięciokilometrowego dystansu, toteż - jadąc po linii najmniejszego oporu - od razu popedałowałem na najbliższy przystanek kolejowy w Miedzeszynie. Do wyboru miałem dwa warianty wycieczki - albo SKM-ką do Otwocka i dalej rowerkiem w stronę Kołbieli, albo kiblem Kolei Mazowieckich tamże i powrót jednośladem. Ponieważ nie chciało mi się sprawdzać co przyjedzie pierwsze, zdałem się na ślepy los. Przyjechała SKM-a. Wysiadłem więc w Otwocku, gdzie “pociąg” kończył bieg i przewekslowałem się kawałek za semafor wyjazdowy w kierunku południowym. Zawsze gdy przejeżdżałem samochodem obok kapliczki z matką Buzka ;-) ustawionej w akwarium nieopodal toru, ciekawiło mnie czy da się ją objąć w kadrze jakoś zgrabnie z pociągiem opuszczającym otwocką stację. A tak się sympatycznie składało, że długo nie musiałem czekać, bo kilkanaście minut za moją SKM-ką podążał kibel do Pilawy. Coś tam da się pstryknąć, ale jaj nie urywa - mankamentem jest nieciekawy środek kadru wypełniony krzakami pomiędzy sraczem z prawej a świętą figurą ;-) z lewej. Może jak krzaki się zazielenią, a może nawet jakoś zakwitną na wiosnę, to będzie ciekawsze foto? Trzeba to będzie sprawdzić. Następny punkt wycieczki - taka fajna drewniana, pomalowana na zielono, strażnica przejazdowa przy ul. Generała Juliana Filipowicza. Hmm tak się zastanawiam, czy to zawsze pełniła li tylko tak podrzędną rolę…? Trochę sporawa jak na budkę dróżnika. Tuż przy niej znajduje się rozjazd zwężający dotychczasowy dwutor w jednotor biegnący aż do Pilawy. Mam silne przeczucie, że kiedyś to był posterunek odgałęźny, albo nawet nastawnia wykonawcza. Będę musiał się tam pofatygować z wizytą do środka w jakiś cieplejszy dzień. Póki jednak co ruszyłem w dalszą drogę ulicą Warszawską po północnej stronie torów. Wcześniej, autem, jeździłem znacznie bardziej ruchliwszą ulicą Armii Krajowej po południowej ich stronie. Tak dotarłem do Śródborowa. Tu w ciągu ulicy Warszawskiej kończy się asfalt i dalej pozostaje przedzieranie się leśnym duktem - miejscami twardszym, miejscami sypkim piachem, ale generalnie daje radę posuwać się do przodu. Grunt że blisko linii kolejowej, więc co i rusz zsiadam z siodełka w poszukiwaniu “motywów”. Za wiele to ich nie ma, bo linia prosta jak drut, ale dzięki cudownej pogodzie ogólnie świat wygląda pięknie! Mniej więcej w miejscu gdzie na mapie “ulica” Warszawska przechodzi w Otwocką i spotyka się z Kubusia Puchatka, zaczyna się łagodny, szeroooki łuk przed przystankiem Pogorzel Warszawska. Jest to kilometr 31,8. Wszedłem na tory obczaić co tam widać w obie strony i pierwsze co zobaczyłem to dzika ścieżka rowerowa biegnąca wzdłuż szlaku kolejowego. No jasne! Przecież pierwotnie tam miały być dwa tory, więc jest kupa niewykorzystanego miejsca i można swobodnie jechać rowerkiem :) Po dosłownie stu metrach zatrzymuję się przy mini mostku (przyczółki pod dwa tory) nad jakimś siurkiem wodnym. Nawet ładnie sobie ciurka, sporo bystrej wody toczy z wiosennych roztopów. Przyjemny dla ucha dźwięk. Do tego ptaszki świergolą i byłoby w ogóle super gdyby nie sąsiedztwo szosy. Zaraz za mostkiem są dwa semafory samoczynnej blokady liniowej. Ten, na który patrzę - dla pociągu jadącego od strony Otwocka - jest ciemny, nic się nie pali. Ki czort, blokada się popsuła? Oczywiście wiedziałem, że jest to bodaj najstarsza w Polsce SBL-ka, jednak odkąd interesowałem się tą linią w 2006 r. (i to niezbyt jakoś dogłębnie, przyznaję…) minęło już tyle czasu, że wszystko co o niej wiedziałem, zdążyło mi ze łba wyparować. Lekko rozczarowany, że trafiłem akurat na awarię ;-) wsiadłem na rowerek i popedałowałem dalej. Mijając semafor samoczynny dla pociągu z kierunku południowego utwierdziłem się w przekonaniu, że usterka jest pewna jak amen w pacierzu - też był wygaszony. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy po przejechanych następnych kilkudziesięciu metrach rzuciłem okiem przez ramie za siebie i zobaczyłem na rzekomo popsutym sygnalizatorze… palące się środkowe czerwone światło! Jakże to tak, przecież dopiero co obrazy wszystkich trzech komór były ciemne…? Coś mi w tym momencie zaczęło świtać, że ta SBL-ka aż do Zabieżek jest mocno specyficzna, ale na czym ta jej specyfika dokładnie polega to musiałem już sobie później w domu doczytać. Otóż, jej działanie polega na tym, że światła na semaforach nie palą się non stop, lecz tylko wtedy, gdy pociąg zajmuje odstępy blokowe. A gdy zwolni szlak to wszystko gaśnie (mówiąc fachowo: “przechodzi w stan neutralny”), włącznie z ostatnim semaforem odstępowym przed semaforem wjazdowym, czyli pełniącym funkcję tarczy ostrzegawczej. To akurat nie powinno się dziać, bo nie zezwalają na to przepisy, lecz… to jest Polska, helloł - kto by się tam sztywno przepisów trzymał :-/ Wracając zaś do mojej konkretnej sytuacji - zapalenie się sygnału “stój” na semaforze z kierunku od Celestynowa oznaczało, że z Otwocka wyjechał pociąg. I rzeczywiście, chwilę po tym jak dojechałem na peron Pogorzeli Warszawskiej, zameldował się też kibel do Dęblina. Na następnym semaforze samoczynnym znajdującym się kawałek za peronem w stronę Celestynowa paliło się już zielone światło, a po minięciu go przez EZT zmieniło się na czerwone. A po dalszych kilku minutach wszystko zgasło, o - taka to jest śmiszna ta SBL-ka. Jeszcze będąc na peronie obczaiłem, że za niedługo powinien przyjechać pociąg w stronę Warszawy. Nota bene, co za kurwa KRETYN wymyślił taki rozkład przyjazdów/odjazdów jak na zdjęciu obok? Wymieniono trzy warszawskie stacje: Wschodnia, Śródmieście i Zachodnia i przy każdej dokładnie te same godziny! No bo jakie miałyby być, do ciężkiej cholery, po co to pisać?! Wystarczyłoby samą Zachodnią i chyba dla każdego byłoby oczywiste, że każdy pociąg z/do Pogorzeli musi po drodze zaliczyć Śródmieście i Wschodnią. Szkoda, że nie dodano jeszcze Stadionu, Powiśla i Ochoty! A propos jeszcze peronu - w Pogorzeli są… dwa, choć tor tylko jeden. Ale jak później doczytałem w necie, do lat 90. XX wieku, była tu mijanka. Rzeczywiście, przypomniało mi się, że gdy byłem tu 10 lat wcześniej na fotach to stał tu jeszcze opuszczony posterunek w formie ruiny. Na slajdzie odnalezionym później w domu widać kawałek muru nastawni i dach. W każdym razie z tego nieużywanego peronu przy nieistniejącym drugim torze nic w przyszłości nie będzie, bo podczas nadciągającej modernizacji linii nr 7 perony nie będą leżały vis a vis, lecz naprzemianlegle - w dość znacznym od siebie oddaleniu: jeden bliżej Celestynowa, drugi - Otwocka. Tak jak np. w Wesołej na linii do Siedlec. Postałem sobie w ciepełku słoneczka pod semaforkiem dla kierunku z Otwocka, aby przekonać się jak też zacznie świecić, gdy ruszy pociąg z Celestynowa. Zaskoczenie było miażdżące! Otóż w pierwszej kolejności nie zapaliło się, jak tego można by się spodziewać, światło czerwone, lecz… zielone! Ale tylko na krócej niż sekundę :) Zaraz zgasło i na równie krótko mrugnęło pomarańczowe, a dopiero po nim wyświetliło się czerwone. Ale numer, istna choinka! Tak swoją drogą to zastanawiam się po kiego grzyba w ogóle zapala się czerwone dla kierunku przeciwnego niż ten, z którego jedzie pociąg? Przecież w ogóle kibel z Otwocka do Pilawy nie ma prawa wyjechać ze stacji na semafor w momencie gdy Celestynów opuszcza skład do Warszawy! Skoro tak to po co w ogóle mu świecić czerwone na szlaku, na którym nie ma możliwości się znaleźć...? Równie dobrze mogłyby pozostać w stanie neutralnym przecież. Ot, kolejny kamyczek do ogródka szczególnej charakterystyki owej SBL-ki. No, chyba że dzieje się tak z myślą o tym, że mechanik przerżnął czerwone na wyjazdowym z Otwocka i najbliższy odstępowy, tudzież jeszcze kolejny, ma mu uświadomić iż leci na czołówkę? Domyślam się, że wówczas blokada liniowa także dla pociągu z Celestynowa zmieniłaby obraz na semaforach odstępowych z zielonego na czerwone? Ale chyba jak dotąd nie było okazji tego przećwiczyć w praktyce, przynajmniej nie słyszałem o zaistnieniu tak groźnej sytuacji na tej linii. Dalej w stronę Starej Wsi jazdę wzdłuż toru utrudniało rozkopanie “starotorza”. Wyglądało na to, że do stojącej opodal szafy elektrycznej przy semaforze samoczynnym niedawno pociągnięto nowy kabel, po czym wykop zasypano. Przy tejże zresztą kończyła się możliwość jazdy z uwagi na totalny “dżungel”, więc musiałem przejść na drugą stronę toru. Dało się pomału jechać miękką leśną dróżką aż wjechałem na taką małą górkę. U jej podnóża, zza kilkunastu drzew, widać było dużą wolną przestrzeń pozbawioną wysokiej roślinności. Po prostu jakieś bagienko, w każdym razie podmokły teren. A na przeciwległym krańcu pod lasem pasła się sarenka. Oczywiście usłyszała mnie i po chwili już jej nie było. Natomiast moją obecnością kompletnie nie przejmował się krążący nad tą dziurą w lesie jakiś drapieżny ptak. Postanowiłem odetchnąć cokolwiek i poobserwować chyba jastrzębia. Co jakiś czas wydawał dźwięk kojarzący mi się z tym gatunkiem właśnie, ale mogę się mylić. Po chwili nie wiadomo skąd pojawił się drugi i zaczęły zataczać kręgi niczym zapaśnicy na macie sposobiący się do ataku. A po jeszcze kilku minutach zjawił się i trzeci. Ptaki to zbliżały się do siebie na odległość zaledwie kilku metrów, to znów oddalały dość znacznie. Agresji jakoś nie przejawiały, więc trudno mi zawyrokować czy było to ustalanie granic terytoriów czy może zaloty w okresie godowym. W każdym razie bardzo przyjemnie się je oglądało :) Koło semaforów odstępowych stojących w lesie mniej więcej pośrodku między Pogorzelą a Starą Wsią można było wrócić na oświetloną stronę torów, choć tu też widać było ślady po poważnych pracach ziemnych - wyglądało to jak wycinka drzew w pobliżu torów i równanie terenu. Tylko po co? Kawałek bliżej Pogorzeli jakoś drzewa przy torze nikomu nie przeszkadzały… Po chwili minął mnie zmodernizowany kibel jadący do Dęblina, o przyjeździe którego uprzedził semafor SBL palącym się czerwonym światłem w stronę Celestynowa. Sraczyk zaczynał już hamować przed peronem Starej Wsi. Zaraz i ja tam też dojechałem. Nawet kilkanaścioro pasażerów tu wysiadło. Czy i ilu wsiadło nie zdążyłem zobaczyć. Zresztą całą moją uwagę zaprzątnął… drugi tor, którego się tu nie spodziewałem. Wcześniej nawet do głowy mi nie przyszło żeby oblookać to miejsce w widoku satelitarnym na mapach Google’a. A tu proszę - taka niespodzianka. Dopiero stojąc na peronie nadrobiłem tę zaległość. Według mapki kawałek za peronem w stronę Celestynowa powinien być nawet rozjazd! No to jadę. Kurde, JEST! Zabezpieczony zamkami z obu stron, wajcha też jest aczkolwiek bez przeciwciężaru (co by nie kusiło). Wydaje mi się, że trochę to ryzykowne takie pozostawienie rozjazdu na pastwę losu… Znając głupotę wsiowych wyrostków wszystkiego się można po nich spodziewać :( Tym bardziej bym zlikwidował ową zwrotnicę w obliczu tragicznego stanu tego bocznego toru - wszystkie śruby i łubki pokradzione, dziwne że tych szyn w kawałkach miejscowi jeszcze nie “sprywatyzowali”. Nie tak wcale łatwo było odnaleźć jakieś napisy na nich, ale w końcu dojrzałem wypukłość napisu “HOESCH 1926”. Tor zaś kończy się kozłem oporowym i wałem ziemnym, dawniej pewnie piaszczysto-żwirowym, a dziś porośniętym trawą i niskimi chaszczami. Koło niego w torze głównym jest utworzony olbrzymi wychlap w miejscu łączenia szyn i posadowionych obok na betonowych fundamentach jakichś czarnych skrzyń z kablami biegnącymi do torów. Wszystko, wraz z kilkunastoma metrami szlaku, ochlapane na biało. Ale kto by się tym przejmował? Ech… Tymczasem słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, a wraz z nim pojawił się chłodek. Toteż pomysł dotarcia do przystanku w Kołbieli mogłem spokojnie odłożyć na później, aż dzień się zdecydowanie wydłuży. Miałem do rozważenia wariant powrotu na przystanek w Starej Wsi albo kontynuowanie jazdy do Celestynowa licząc, że zdążę na pociąg z Pilawy za pół godziny. Stanęło na opcji numer dwa. Jeszcze kawałek jechało się bardzo wygodnie wzdłuż toru. Później jednak ścieżka zwężyła się do rozmiarów praktycznie niezauważalnych, na domiar złego nie dało się też omijać tłucznia - leżało tego wszędzie za dużo. Odcinek sprzed ostatniego semafora SBL przed semaforem wjazdowym do przejazdu z ulicą Prostą to już istna mordęga. Ów semek samoczynny - pełniący funkcje tarczy ostrzegawczej - też wart jest kilku słów. Pozwolę sobie zacytować fragment z kapitalnego bloga atapi.org.pl o “Siódemce”. Idzie to tak: “Leciwe już urządzenia pamiętają doskonale czasy, gdy nie było na kolei zezwalających sygnałów pulsujących. Widać to po układzie komór semaforów, a szczególnie ostatnich odstępowych SBL pełniących rolę tarczy ostrzegawczej semafora wjazdowego. Do dziś zamiast pulsującego pomarańczowego światła wyświetla się na nich licząc od góry: pomarańczowe + zielone. Obraz ten w instrukcji Ie-1 znajduje się na samym końcu tejże książeczki, w części zatytułowanej ‘sygnały obowiązujące do odwołania’”. No i obowiązują już tak ładnych kilkadziesiąt lat, heh. A tarcza faktycznie początkowo wyświetlała górne pomarańczowe i dolne zielone, które później zmieniło się na samo zielone, gdy dyżurny z Celestynowa podał wjazd na semaforze obsługiwanym. Po chwili minął mnie kibel z Warszawy. Jeszcze tylko sfociłem sobie wnętrze betonowej “szafki” mieszczącej dwa gniazda telefoniczne do przenośnych aparatów wożonych kiedyś przez kierowników pociągów czy też może drużyny parowozowe, i już nie tracąc na nic czasu popędziłem do Celestynowa. Nie bardzo chciało mi się tam kwitnąć godzinę na następny pociąg, a byłoby tak gdybym się spóźnił na najbliższy. Na szczęście dotarłem jeszcze z kilkuminutowym zapasem, tak że bez nerwów zdążyłem zanabyć bilet w automacie. Może ktoś wie, czy kasa dworcowa już zamknięta na zawsze czy tylko byłem po godzinach pracy? Wyobrażam sobie rano te kolejki do automatu, no chyba że większość podróżnych jeździ na biletach miesięcznych… Dziabnąłem sobie jeszcze wyczerpującą się komórką ostatnie zdjęcie nastawni i przejechałem na skraj peronu by wsiąść do pierwszego przedziału zaraz za kabiną maszynisty. W starych kiblach był tam przedział dla podróżnych z większym bagażem ręcznym (jak to się ładnie nazywało). Niestety przyjechała zmodernizowana jednostka, która takiego przedsionka nie posiada. Rzekłbym wręcz że jest to najbardziej ciasna część tak spierdolonego quasi-modernizacją EZT-a. No bo naustawiano kanap do siedzenia a kierownik jak dawniej przyjmował pasażerów bez biletu od czoła składu, tak przyjmuje dalej. Początkowo był luzik. W Starej Wsi obczaiłem sobie przez okno dokąd ów tor z 90-letnich szyn biegnie. Otóż do, czego się można było spodziewać, jednostki wojskowej. Widać było kawałek bramy. Za Świdrem (brak kasy i automatu) do kierownika zrobiła się taka ciasnota, że od razu pożałowałem olania dobrej - jak się okazało - jego rady. Jeszcze w Celestynowie poradził mi bym, korzystając z kilkuminutowego postoju (było krzyżowanie i nie tak od razu hop-siup dyżurny podaje wyjazd) przeniósł się kapkę dalej, gdzie niby jest miejsce na powieszenie roweru na haku. Ale nie chciało mi się, co tu kryć. No i w efekcie prawie do Falenicy stałem przyparty do drzwi nie mogąc za bardzo się ruszyć. Jeszcze na domiar złego vis a vis mnie zainstalował się drugi rowerzysta. Mimo wszystko przed Miedzeszynem kierownik uwinął się z wystawianiem biletów i uwolniony mogłem przejść jedne drzwi dalej, by wysiąść bez przepychania się łokciami. Jeszcze tylko niespełna 3 kilometry drałowania od stacji i już byłem w domku. No, końcówka to już było zdrowo zimno, para buchała z ust. Ale dwa szybkie shoty Jacka Danielsa przywróciły błyskawicznie właściwe krążenie ciepłej krwi i obyło się bez przeziębienia. Jeszcze nigdy tak wcześnie nie rozpocząłem sezonu rowerowego. Ani tak udanie. Wycieczka udała się znakomicie, choć założonego celu - Kołbieli - nie osiągnąłem. Jednak nic straconego, mam tym większą motywację na następny wyjazd. I wezmę ze sobą aparat, gdyż focenie smartfonem - choć wygodne - ma jednak swoje minusy widoczne w jakości zdjątek. A jeździć i focić trzeba będzie sporo, bo ani się nie obejrzymy jak za jakieś 2-3 lata linia całkowicie zmieni swoje oblicze: stanie się bezduszną dwutorową magistralą z Vmax 160 km/h. Tak więc cel na 2016 r. jest określony: uwiecznić na zdjęciach post-PRLowski charakter kolejowej “Siódemki”.