12 listopada 2017

Pierwsza listopadowa wycieczka na Objazdy A.D. 2017

Tego jeszcze nie grali - "Objazdy" (to powoli staje się nazwą własną) via JSL drugi raz w jednym i tym samym roku! Po kwietniowym zamknięciu fragmentu linii z Płocka na Kutno kolejne zaplanowane było w terminie 24 września - 14 października, czyli apogeum "złotej polskiej jesieni". Tym razem - w ramach budowy płockiej obwodnicy - rozebrany miał być fragment linii z Trzepowa w stronę centrum miasta i zbudowany nowy wiadukt kolejowy. Ale oczywiście, jak to w Polsce, coś nie "pykło" i termin przesunięto na o wieeele gorszy czas - najbardziej znienawidzony miesiąc roku: listopad :-( Deszcz, deszcz ze śniegiem, zimno, szaro, buro i ponuro, i do tego znacznie krótszy dzień niż w październiku. Nowy termin objazdów: 2-26 listopada. Niby trochę dłuższy niż w pierwotnym założeniu, ale co z tego... No nic, już raz Objazdy (odtąd będę je pisał z wielkiej litery, a co!) w listopadzie były (2013 r.) i całkiem dobrze je wspominam. Tylko że wówczas jeszcze pojawiały się co i rusz jakieś nowe "wozy", a od jakichś dwóch lat przewoźnicy - mowa tu głównie o Orlenie - wycwanili się i jeżdżą wahadłowo w te i we w te, głównie Challangerami (zmodernizowane we Włosienicy M62 zza wschodniej granicy - Estonia itp.). Co robi się lekko nudnawe, bo w koło Macieju te same loki się widuje. No ale nic, jak to kolega Wojciech Zbysiński trafnie ujął w memie, który zapodał na facebookowej grupie JSL, "Nie odmawia się kiedy JSL wzywa" :-D Mus jechać i basta! Tak więc pozostawało tylko wybrać termin. Ten z kolei determinowała pogoda, która w moim wypadku jest bardzo ważnym czynnikiem wpływającym na decyzję o wyjeździe "na foty". Oczywiście w pierwszych dniach Objazdów - kiedy miałem urlop - aura była typowo listopadowa, czyli jak to się mówi: aż żal psa wygonić na dwór. Dla porównania, pod koniec września, w pierwszym tygodniu pierwotnego terminu, niebo było niemalże bezchmurne (ale byłyby foty, ło matko...) i do tego cieplutko. Jakiekolwiek szanse na częściowe przynajmniej rozstąpienie się chmur serwisy meteo dawały dopiero podczas drugiego objazdowego weekendu, 11-12 listopada. Co prawda domorośli meteorolodzy z telewizji i mainstreamowych portali internetowych dla mas bredzili coś o nadciągającym nad Polskę orkanie Marcin, ale dwie strony meteo, z których od dawna korzystam nie potwierdzały ichnich bzdur. Wichrowe strachy na lachy olałem więc ciepłym moczem. Postanowiłem wyruszyć w niedzielę, obawiając się że sobotnie Święto Niepodległości może nieco ograniczyć ruch na torach. Ale - co udowodnił wyjazd Radka Skibińskiego z ziomalami tego właśnie dnia - nie miało to żadnego wpływu na częstotliwość puszczania składów z rafinerii. "Kombinat pracuje, oddycha, buduje..." świątek piątek czy niedziela tak samo. W niedzielę rzekomo miała być najlepsza pogoda w ciągu ostatnich przynajmniej dwóch tygodni, tzn. miało nie padać. A pokrycie nieba chmurami miało spaść ze 100 do około 75%. Wow, szaleństwo! Postanowiłem ruszyć jeszcze ciemną nocą, tak by na miejscu być również ciemną nocą jeszcze, a w najgorszym razie o świcie. Skoro dzień trwa ledwo ponad 8 godzin, to trzeba korzystać z każdej porcji światła :) Nastawiłem budzik na godz. 3, ale byłem tak nagrzany na wycieczkę, że sam z siebie obudziłem się tuż po 2! Chyba oszalałem, w tym wieku... ;-) Jedna kawa do brzucha, dwie kolejne do termosu, coś tam przetrąciłem żeby nie jechać na pusty żołądek i ruszam punktualnie o 3. Chmur rzeczywiście mniej niż wieczorem - widać gwiazdy, co nastraja pozytywnie. Humor mi dopisywał, a dodatkowo oliwy do ognia dolewało przygrywające radio melodiami, które lubię: "Mars napada" Kazika, a zwłaszcza odśpiewany razem z Pogodno surrealistyczny song z przezabawnym refrenem "górniczo-hutnicza orkiestra dęta robi nam pa-pa-ra-raaa..." :-)) Od razu lepiej się jedzie, a naturalny o tej porze nocy sen idzie precz. Pierwszy przystanek to tradycyjnie plac ładunkowy w Płońsku. I - również tradycyjnie - pusto, ale to akurat nie dziwne, bo tor porósł dość bujnym już drzewostanem. Na marginesie, brak możliwości rozładunku wagonów bynajmniej nie zniechęcił klientów do sprowadzania towaru wagonami. Jacy wredni, no! ;-) Kolej na głowie staje, "piniondzie" wydaje, żeby wygasić popyt, a te cholerne małpy nic nie "rozumiejo" i uparcie zamawiają dostawy węgla i kruszyw. Do rozładunku wykorzystuje się obecnie bocznicę Przedsiębiorstwa Robót Drogowo-Mostowych, co generuje potężne korki blokujące nawet ruch na drodze krajowej nr 10 do Bydgoszczy. Pociąg bowiem trzeba dzielić i partiami wpychać wagony do zakładu, a to wymusza zamykanie szlabanów na ulicy wiodącej do miasta. No ale to materiał na inną opowieść, którą być może napiszę. Dobrze że nie zamarudziłem za długo na tym placu, bo wyjeżdżając zeń minąłem się z "pałami" wjeżdżającymi tam na rekonesans. Wiadomo co by im z nudów do łbów strzeliło? Tracenie czasu na jakieś kontrole potrzebne mi było jak dupie czyrak. Jadę dalej. Między Kaczorowem a Raciążem na przejeździe z bocianim gniazdem na słupie przepuszczam szynobus do Nasielska. Oprócz kierownika wewnątrz przyuważyłem całych dwóch pasażerów - zapewne kolejarzy jadących do roboty w węźle warszawskim. Niezwykle opłacalny kurs... No, ale darowanej dotacji nie zagląda się w zęby, nieprawdaż? Po paru minutach (wybiła 4:30) melduję się już w Raciążu. Kurde, coraz bardziej stacja zarasta krzunami oddzielającymi ją od biegnącej wzdłuż drogi. Kiedyś z daleka widać już było wagony stojące na stacji, a dziś trzeba do nich dojechać żeby je zobaczyć. W każdym razie stał skład węglarek, a na torze obok tandem niebieskich loków Depolu pod postacią Ludmiły 231-063 i Tamary 065. Niestety, stały w totalnej ciemnicy, że o zdjęciu nawet nie było co myśleć. Dałem więc tylko cynk na FB i ruszyłem dalej. W Sierpcu jak zwykle przejeżdżam przez przejazd na wyjeździe w stronę Płocka i Nasielska żeby rzucić okiem w prawo na stację. Świateł lokomotywy brak. Przejeżdżając wzdłuż stacji dostrzegam dwa długie składy gruszek - jeden na torze przy placu ładunkowym, drugi na bocznym torze stacyjnym. Natomiast od strony Torunia bije jakaś dziwna biała łuna. Wjeżdża coś aby? Przyspieszam co by sprawdzić. Rzeczywiście, szlabany opuszczone, wściekle białe światło lokomotywy rozświetla okolicę i semafor bez podanego wjazdu. A to ciekawe. Dlaczego w środku nocy nie podano wjazdu skoro od drugiej strony nic innego nie wjeżdża, co mogłoby wykluczyć ułożenie wolnej drogi dla składu od zachodu? Jeszcze bardziej dziwnie robi się, gdy rogatki nagle unoszą się by przepuścić jeden samochód! Ja również zresztą korzystam z tej niespodziewanej okazji żeby przejechać na drugą stronę. Ale nie rozpoznaję typu lokomotywy, bo stoi zbyt daleko od semafora no i oślepia mnie reflektorami. Zaraz po moim przejeździe szlabany idą w dół a radyjko skrzeczy, że "mechaniku, podajemy wjazd". Wiedziony żądzą zaspokojenia ciekawości co też tu wjeżdża, skręcam na dawny parking przy wyburzonej szopie, skąd będę miał widok na wtaczający się pierwszy tego dnia (nocy) skład. Wnioskując po LEDowo białych światłach spodziewałem się jakiegoś w miarę nowego loka na czele, np. Traxxa z Lotosu. Jakież więc było moje zaskoczenie gdy okazało się, że to luźny Gagarin z Koltaru (z Grupy Azoty). Dyżurny jakieś dziwne akcje odczyniał (mam swoje podejrzenia...), bo po tym jak luzak nie dostał na dzień dobry wjazdu, teraz nie miał też wyjazdu, a według mnie nic nie stało na przeszkodzie żeby przeleciał stację na biegu. No ale mnie tam tylko w to graj. Nawet zdążyłem rozstawić statyw i pół do szóstej z minutami dziabnąć M62-1077 z bokowca. Po czym uniosły się dwa ramiona semafora wyjazdowego D i kołomna czym prędzej odjechała do Płocka. A ja udałem się w przeciwnym kierunku licząc na to, że coś podąża od Torunia. Bo
że od Płocka to wiadomo było, że nic. Chciałem jak zwykle wydostać się na szosę bydgoską przez wieś Mieszczk, lecz na przeszkodzie stanął remont mostku na Skrwie. Zignorowałem znak zakaz ruchu i podjechałem doń by sprawdzić z jakiej to przyczyny nie można nim przejechać. Mimo ciemności odniosłem wrażenie, że drewniany mostek został zbudowany na nowo. W każdym razie drogę na drugim jego krańcu i tak blokowała wielka pryzma piachu. Stało się więc jasne, że w stronę Skępego trzeba będzie jechać "opłotkami", przez Ligowo. Wydłuża to czas jazdy, ale nie aż na tyle żeby po zafoceniu pociągu koło Skępego nie zdążyć przegonić go przed Sierpcem. Spokojna głowa. Niemniej komplikuje to nieco ganiankę, więc trzeba to brać pod uwagę w dalszej części dnia. Póki jednak co skupiam się na realizacji ułożonego zawczasu planu na noc i świtanie. Zakładał on mianowicie ustawienie się na leśnym łuczku przed Skępem, celem popełnienia fotografii drzew i toru rozświetlonych światłami zbliżającej się lokomotywy. Uczciwie mówiąc nie czekałem na nią prawie nic, bo jeszcze będąc w drodze "na motyw" radyjko dało znać, że coś od Lipna dojeżdża do tarczy przed Skępem. Gorzej, że noc pomału zaczęła już ustępować miejsca świtowi. Oznaczało to de facto, że zamiast extra zdjęcia - jakie mi się zamarzyło - będzie klops. Ostatecznie kaszanki nie było, musiałem jednak całkowicie zmienić zamysł. Pierwotnie miałem zamknąć migawkę tuż przed tym jak światła pociągu wyłonią się zza drzew po prawej. W czarnej jak smoła nocy miała wyjść podświetlona ściana lasu po lewej stronie. Ponieważ smoła się wybieliła (w szarówce las nie podświetli się) powstała konieczność otwarcia migawki w momencie gdy pierwotnie miałem ją zamykać. Innymi słowy, zdjęcie miało przedstawiać trzy smugi namalowane światłami przejeżdżającej przez kadr lokomotywy. I to się udało zrobić, jestem zadowolony z efektu. Pociąg 813010 (po cyfrze 8 znać, że z zachodniopomorskiego, a więc najpewniej ze Świnoujścia) prowadził Challanger 014. Piękna sprawa tak przyjechać na swoją ulubioną linię jeszcze przed świtem i wszystkimi zmysłami czuć jak budzi się dzień. No i wsłuchiwać się w melodię zbliżającego się pociągu, ma się rozumieć. A jeszcze gdy przyroda akompaniuje - jak w tym konkretnym przypadku, gdy dzikie gęsi nocujące nieopodal na łączce za krzakami zaczęły się o brzasku zwoływać - to już w ogóle mega klimat! Po przejeździe pierwszego pociągu mogłem spokojnie podjechać na stację Orlenu przy głównej szosie celem nabycia baterii “paluszków”, jako że poprzedni komplet w radyjku właśnie wyzionął ducha. Przy okazji dobrze coś z rana oszamać na ciepło, a te ich hot dogi są nawet całkiem do rzeczy (najlepiej w bułce niby graham - dłużej utrzymują uczucie sytości). Następnie obrałem kurs na Sierpc. W Ligowie skręciłem w prawo. Kilka kilometrów i przecinam tor, po czym skręt w lewo. Chciałem sprawdzić jak po ostatnich deszczach wygląda żwirówka prowadząca po południowej stronie toru. Byłoby kiepsko gdyby nie nadawała się do przebrnięcia, a ja akurat goniłbym za jakimś składem od Sierpca. Wyglądała nie za ciekawie, aczkolwiek pomału dało się przebrnąć przez kałuże. Jednak wyłączyłem ją z planów na ten dzień, lepiej już grzać wąską, niedawno wyasfaltowaną równoległą drogą po północnej stronie toru. Zachciało mi się jeszcze zajechać do Podwierzbia, bo już parę lat nie byłem. Ostatnio zajrzałem tam chyba podczas Objazdów w czerwcu 2014 r. Wówczas chałupka była zamieszkana, na płotku wisiała skrzynka z pelargoniami, obszczekał mnie burek… A teraz wybebeszone wszystko, okna powybijane, drzwi wyłamane, ech - wkrótce pewnie zburzą... Do tego nieopodal cuchnąca sterta gnoju, zmywam się stąd czym prędzej. Jadę na taki jeden motyw przed Sierpcem, do którego podchodzę od lat jak pies do jeża. To jedno z takich miejsc, że jak się tam zrobi zdjęcie, to o ganiance można zapomnieć, bo zanim człowiek wróci do samochodu z daleka to skład zdąży odjechać hen hen daleko. Ale na Objazdach można sobie na to pozwolić. Owa miejscówka znajduje się mniej więcej pośrodku odcinka Sierpc - Podwierzbie, za Mieszczkiem ale przed osadą Sułocin Towarzystwo. Najłatwiej na mapie namierzyć ją po przepływającej pod torem Gozdawnicy - dopływie Skrwy, do której uchodzi kilkadziesiąt metrów dalej. Wartka rzeczka przepływa dość dużym przepustem w bardzo wysokim w tym miejscu nasypie. Interesujący mnie motyw znajduje się miejscu, w którym nasyp od razu przechodzi w przekop. I na górę tego przekopu właśnie miałem zamiar wejść, by potwierdzić lub zaprzeczyć podejrzeniu potencjalnie ładnego widoczku na pociąg z Sierpca. Z ręką na sercu mogę potwierdzić, że warto… przemoczyć buty maszerując łąką do nasypu, potem wdrapując się nań i w końcu idąc nim kilkadziesiąt metrów do przekopu. Jeszcze kilka lat temu byłoby jeszcze ładniej, gdy były słupy teleteczniczne z linią napowietrzną. W sumie od zaparkowanego na poboczu drogi samochodu to pewnie jest ze 150-200 metrów. Szło mi się ochoczo, bo jeszcze jadąc ze Skępego usłyszałem na radyjku, że coś zgłasza się do Sierpca. Numeru nie dosłyszałem, ale prawie na 100 proc. to pociąg z Płocka. Bardzo dobrze, poczekam to od razu go tu sobie zafocę. Ale czekam i czekam, lecz nic nie nadjeżdża. Zmarzłem na lodowatym wietrze jak cholera, aż się w końcu wnerwiłem i rozpocząłem odwrót do samochodu. A może to do Skępego coś się głosiło - już mnie i takie myśli zaczęły się w głowie lęgnąć. Jeśli tak, to tym bardziej nie ma co tu stać, bo motywu na pociąg od zachodu nie ma zupełnie żadnego. Stwierdziłem, że trzeba zajechać na stację w Sierpcu i przekonać się na własne oczy czy i co tam się wyprawia. W drodze powrotnej do auta kontempluję dramatyczny stan torowiska - pozarastane, wszędzie jakieś mchy i porosty gromadzące wilgoć, co wiadomo jaki ma wpływ na podkłady. Te betonowe albo porozkruszane, albo poprzekrzywiane od hamujących tu pociągów przed zjazdem do doliny Skrwy, a nieliczne drewniane - spróchniałe że śruby można swobodnie ręką wyciągać. Wszystko to sprawia wrażenie, jak gdyby szyny trzymały się darni. Masakra! Chyba jeden z najgorszych fragmentów JSL :( Oczywiście jak tylko zajechałem w okolicę nastawni dysponującej to przez przejazd właśnie przetaczał się towar z Płocka. Z jednej strony się ucieszyłem, bo prowadził czerwony M62-1684 (jeden z już tylko dwóch pozostałych we flocie OrlenKoltrans [drugi to 1685, lecz on od dłuższego czasu obsługiwał “orleny” relacji Ostrów - Nowa Sól przez Leszno, Wschowę, Głogów]), ale z drugiej zmartwiłem, bo - jeśli by miał pójść na przelocie - to nie było szans na powrót do uprzedniej miejscówki. Za długo bym musiał kręcić dróżkami przez ten Sułocin. Natomiast gdyby zwyczajowa dróżka przez Mieszczk była przejezdna, to mogłoby się udać. Patrzę szybko na semafory - drogowskazowy podany, ale wyjazdowy nie. Za chwilę jednak ramię idzie w górę, cholera! Galopada myśli, gdzie go tu zafocić? Przecież wszędzie już tu mam wszystko obfocone po dziesiątki razy ;-) Wybór jest jedynie taki: albo dziabnę go najdalej do mostu nad Skrwą albo dopiero koło Skępego - wszystko przez ten cholerny objazd. Postanowiłem pojechać do przejazdu przed mostem i zaryzykować bieg przełajowy w kierunku nadjeżdżającego pociągu. Tam dość rzadko ktokolwiek się zapuszcza (ja też), bo jest trochę do przebiegnięcia. Ale tor idzie leciutką, mocno wydłużoną “eską” w wykopie i wiem, że można tam efektowne zdjęcie popełnić. Tylko trzeba być odpowiednio wcześniej i motyw sobie “wychodzić”. A nie tak ja teraz - na wariata, zganiany, zdyszany. Co gorsze, po opuszczeniu stacji towarek najwyraźniej przyspieszył biegu, szczególnie że ma lekko z górki ku dolinie Skrwy, i nawet nie zdążyłem dobiec do początku przekopu. Coś tam pstryknąłem, ale to nie to co bym chciał :-( Niepocieszony wracam do samochodu głośno klnąc, żeby się uspokoić. Zwykle po tego typu niepowodzeniach muszę dłuższą chwilę ochłonąć, przetrawić. W takich chwilach przypominam sobie motto Stefana z “Poranka kojota”: “Nie daj się wyprowadzić z równowagi. Pamiętaj, że każda klęska jest nawozem sukcesu. Nie pozwól, by zawładnęły tobą drobiazgi… Kurwa mać!!!” :))) I od razu mi lepiej. Najgorsze co można zrobić to chcieć od razu powetować sobie porażkę. Mógłbym np. pognać do Koziołka, ale znając życie skład minąłby mnie w momencie dojeżdżania do stacji. I byłaby tylko kaszana do kwadratu. Aby tego uniknąć pojechałem na leśny łuczek przed Skępem, mniej więcej tam gdzie o poranku naświetlałem przejazd Challangera 014. Czasu miałem aż nadto, więc na spokojnie połaziłem, pokręciłem się, wymościłem sobie motyw i nie pozostawało nic innego tylko poczekać na wyłonienie się z lasu grubego zwierza. Długo nie kazał na siebie czekać, migawka poszła w ruch i tym razem zapisałem sobie sukces na koncie. Od razu w lepszym humorze ruszyłem za nim w dalszą drogę. W Skępem miał przelot, ale wcześniej usłyszałem że coś innego było brane na bok. Z ciekawości zajechałem pod semki wyjazdowe w stronę Sierpca. “Coś” okazało się być luźną ST45-11 (ex. białostocka SU45-206). Pstrykam ją dokumentalnie przez okno nawet nie wychodząc z samochodu. Nie ma czasu bo “Czerwony Październik” ucieka ;-) Do Lipna ma zaledwie około 10 minut jazdy, więc nie ma co zwlekać. Postanawiam go dziabnąć ostatni raz niedaleko za Lipnem. Za daleko nie chce mi się jechać, bo nie wiadomo skąd będzie jechał następny pociąg. A co jak z Sierpca? Lepiej unikać długich pustych przebiegów. W drodze do Konotopia, po tym jak skład minie ‘eskę’ za Lipnem, tor wchodzi w las i wznosi się dość stromo. Nie raz już tam fociłem na przestrzeni lat, ale mimo że jest pod górę to jeszcze nie widziałem, żeby lokomotywy tam mocno kopciły zdradzając trudności z podjazdem. A to dlatego, bo nabierają prędkości uprzednio zjeżdżając w dół po opuszczeniu Lipna. I w sporej mierze siłą rozpędu pokonują piętrzące się przed nimi wzniesienie. U końcu lasu jest przejazd, ale nie chciałem dojeżdżać aż do niego. Planowałem zatrzymać się kilkadziesiąt metrów bliżej i przejść przez las do toru. Nie wziąłem tylko pod uwagę, że deszcze zamieniły tę leśną dróżkę w jedno wielkie rozlewisko. Praktycznie nie było się gdzie zatrzymać żeby wysiąść suchą stopą. I tak klepałem w duchu zdrowaśki żeby nie utknąć na dobre w wodnej pułapce. Chcąc nie chcąc zmuszony byłem “płynąć” niczym amfibia do najbliższego stałego lądu ;-) Wyłonił się on dopiero… przy wspomnianym przejeździe. Niech to szlag! Na kolejny bieg przełajowy już nie było czasu, bo pociąg było słychać a po chwili też widać. I w efekcie powstało zdjęcie, jakich mam już z tego miejsca kilka. Wkurzyłem się więc znów: “... jest nawozem sukcesu…”. Coś pechowy ten skład okazywał się być dla mnie. Nie ma co się kopać z koniem. I tak już go tu miałem sobie odpuścić. Tym bardziej że zanim bym wyjechał z tych bagien a potem jeszcze z labiryntu dróżek, to pewnie bym go dopiero gdzieś pod Obrowem dogonił. Eee, nie ma co. Na spokojnie podjechałem sobie do Konotopia. Kawalątek za przystankiem można skręcić w ledwo widoczną dróżkę do nieużywanego przejazdu. Z niego z kolei jest przyjemny widok w stronę Czernikowa z szeregiem modrzewi zasadzonych wzdłuż toru. Kilkumetrowe drzewka jeszcze nie zdążyły zrzucić wybarwionych na żółto igieł. Tak mi się ten żółty “płot” modrzewiowy spodobał aż stwierdziłem, że nie ma bata - będę tu czekał na pociąg z Torunia choćbym miał jajo znieść. To na szczęście nie było konieczne, bo już po zaledwie pół godzinie z oddali zaczął dobiegać dźwięk zbliżającego się pociągu. Chociaż wcale bym się nie obraził gdyby przyszło poczekać nieco dłużej, a to za sprawą żurawi zebranych gdzieś niedaleko, których klangor co rusz dolatywał do mych uszu. Bardzo lubię dźwięk wydawany przez te piękne ptaki. Jeszcze inny dźwięk, który też bardzo lubię, wydawały druty linii teletechnicznej, na których swe melodie wygrywał wiatr. Kojarzą mi się z błogim dzieciństwem, gdy przyjeżdżałem z rodzicami do dziadków od strony mamy na gospodarstwo 2 km za Wkrą w stronę Płońska i pierwsze co robiłem to leciałem do toru z lokalnym kumplem Szymkiem porzucać kamykami w druty. Wygrywał ten kto w serii powiedzmy 10 rzutów trafił razy więcej :) Albo kładło się monetę na torze i odnajdywało się ją rozwałkowaną przez koła parowozu. Takie to miałem “mądre” zabawy trzydzieści kilka lat temu hehe. No dobra, przyznam się - teraz też raz małym kamyczkiem se rzuciłem… Nie trafiłem, a na więcej prób nie miałem czasu, bo od Czernikowa nadjeżdżał niebiesko-szary Traxx Lotosu 285-122. Może być. Całkiem dobry kontrast między jego malaturą a barwą iglaków. Na haku miał głównie “gazówki” - cysterny do przewozu tlenku etylenu w tym konkretnym przypadku. W tej miejscówce szczególnie fajnie wychodzą zdjęcia robione na długiej ogniskowej, bo dzięki ścieśnianu perspektywy podkreśla się zmianę nachylenia toru w płaszczyźnie pionowej. Od strony Czernikowa pociąg jedzie z górki, a przed moim stanowiskiem zaczyna jechać pod górkę. Mam więc przed sobą tzw. siodełko. JSL-ka wcale nie jest poprowadzona przez tereny płaskie jak stół, jak by się mogło wydawać! Nie goniłem tego Lotosa, bo raz - że nie jestem jakimś wielkim miłośnikiem prywaciarzy, a dwa - że radyjko dało znać iż coś jedzie od Sierpca i będzie się krzyżować z Lotosem w Lipnie. Zbliżyłem się w stronę Lipna zaledwie gdzieś o 1-1,5 km względem poprzedniego stanowiska i poczekałem, co też los mi ześle. Zesłańcem okazał się być ST44-1229 z szarymi beczkami, co bynajmniej nie wzbudziło mego aplauzu. Z całą pewnością nie jestem miłośnikiem “kołomn” Cargo, zwłaszcza koszmarnego malowania i wykastrowania prawilnej trąby na rzecz żałosnej piszczałki… Także nawet nie myślałem o gonieniu go. Niemniej przemieściłem się kawałek jego śladem w stronę Ograszki. Sporawy kawałek przed tą byłą stacją jest dość nietypowy przejazd w bardzo rozciągniętym łuczku. Nietypowość tegoż bierze się stąd, że przebiegająca przezeń dróżka jest a.) zakończona ślepo małym obejściem kilkadziesiąt metrów od toru; b.) zarośnięta mocno bardzo, za sprawą czego posuwać się nią trzeba koło za kołem a roślinność i tak trze o spód samochodu niczym papier ścierny. Zasadniczo nie miałbym tam po co zajeżdżać, gdyby nie jakieś przekleństwo ciążące nade mną związane z tym miejscem. Otóż, przyjeżdżałem tu już kilkukrotnie i za każdym razem wracałem stąd z pustymi rękami - w żadnym innym miejscu na JSL oczekiwanie na skład nie kończyło dla mnie tyloma tak regularnie powtarzającymi się klapami. A czemu tak się uwziąłeś na tę miejscówkę - zapytasz, Czytelniku? Ano dlatego, że poza wspomnianym przyjemnym łuczkiem, w kadrze można zamieścić, znajdujący się we wsi Makowiska (najbliższa wiocha przy kolejowym przystanku, Bóg jeden raczy wiedzieć dlaczego nadano mu nazwę “Ograszka” od dalej położonej, lecz bynajmniej nie większej, wiochy) nieodległy kościółek pw. Chrystusa Króla (nie za wielki patron jak dla betonowego klocka?). Na JSL na całej 165-km długości tylko w dwóch miejscach można popełnić fotografie pociągu z “dużymi” miejscami religijnego kultu na drugim planie (nie licząc przydrożnych kapliczek) - właśnie tu oraz w Koziebrodach. Kiedy jak nie na Objazdach zła passa do tego miejsca miałaby się odmienić? Odpowiedź brzmi: nie wiadomo kiedy. Bo oczywiście nic od strony Torunia (tylko z tego kierunku pociąg mnie urządzał) nie raczyło przyjechać, choć przesiedziałem tam prawie 3 godziny! :( W międzyczasie obok samochodu przeszedł sobie jakiś dziadek z rowerkiem - ciekawe czy z tego domku, u wrót którego kończy się dróżka biegnąca przejazdem? Chyba nie, bo wygląda mi on na opuszczony, aczkolwiek obserwację domostwa utrudniają krzaki i drzewa bujnie porastające okalający posesję płot. Mógł też przyjść jakąś ścieżką, której nie widziałem, skracając sobie drogę skądśtam. W każdym razie miał u mnie propsy, bo przystanął i zapytał: “stało się coś?” :)) Uspokoiłem dziadka, że ze mną wszystko w porządku (mam taką nadzieję, chociaż odszedł chyba nieprzekonany…) i wróciłem do lektury ostatniego numeru “Z Biegiem Szyn” na telefonie. W końcu, kwadrans przed 14 nadjechał pociąg z nie tego kierunku, z którego powinien, lecz było mi już wszystko jedno - byle by coś podziałać! Oczywiście wraz ze zbliżaniem się świateł lokomotywy słońce systematycznie chowało się za coraz to grubsze chmury, choć wcześniej przez prawie 3 godziny praktycznie non stop opromieniało okolicę. Pociąg w stronę Torunia prowadził tandem czerwonych lokomotyw Orlenu: TEM2-120 + SM42-2503. Ta druga była bardzo mocno wypłowiała, co skłoniło mnie do pościgu za składem by zrobić mu jeszcze jedno zdjęcie z bokowca. Dobrze że zawczasu obczaiłem sobie drogę ewentualnej ganianki w stronę Czernikowa, bo okazało się że nie trzeba już - jak za dawnych lat - drałować do głównej szosy. Dzięki StreetView dotarło do mej świadomości, że po przejechaniu przez kolejny przejazd - ten przy przystanku Ograszka - można jechać dalej na zachód nowym asfaltem do Czernikowa przez wsie Osówka i Witowąż. W dawniejszych czasach, jak się ganiało gagariny z żółtymi czołami (ech, to były czasy…) to ta droga miała nawierzchnię szutrową, a zamiast gładkiej powierzchni tworzyła się tarka skutecznie uniemożliwiająca szybszą jazdę. Ale teraz to zupełnie inna rozmowa - jedzie się wygodnie i co najważniejsze - bardzo szybko, bo ruchu na niej prawie żadnego. Tak więc mimo że przepuszczałem pociąg na dwóch przejazdach to w Czernikowie byłem sporo przed nim. Tu jednak nie chciałem go pstrykać. Wolałem pojechać sporo dalej, przed Obrowo. Na którymś z poprzednich Objazdów obczaiłem tam przejazd, na którym wcześniej nigdy nie byłem, choć wydawało mi się że to niemożliwe (a jednak!). Dziabnąłem tam wówczas luzaka M62 RailPolska jadącego od Torunia. Teraz chciałem popełnić fotografię składu z przeciwnego kierunku. W Czernikowie zjechałem na krajową 10-tkę i na początku wsi Zębówiec skręciłem w lewo ku osadzie Kolonia Obrowska. Można tam focić na wiele sposobów - przy torze lub w dowolnym oddaleniu odeń, bo kawałek dalej dróżka skręca i biegnie wzdłuż toru. Ja wybrałem właśnie tę drugą możliwość żeby mieć skład bardziej z boku i ukazać spłowiałe barwy stonki. Oczywiście słońce znów odmówiło współpracy, więc cokolwiek niepocieszony (no dobra, potężnie wkurwiony!) dałem se spokój z dalszą ganianką w stronę Lubicza. Podjąłem decyzję o taktycznym odwrocie, raczej nie licząc już na towarzyszenie pociągowi od Torunia. Miałem natomiast spotkać się gdzieś pomiędzy Skępem a Lipnem z Wojtkiem Łańcuckim, z którym w ciągu dnia na bieżąco ustalałem pasującą nam obu porę i miejsce spotkania. Akurat jak jechałem z powrotem radyjko zaskrzeczało coś, ale mocno z oddali (sygnał dotarł niewyraźny), z czego wywnioskowałem że coś chyba jedzie z Sierpca w stronę Skępego. Będąc jeszcze grubo przed Lipnem dałem cynk Wojtkowi przebywającemu w Skępem, że coś chyba do niego jedzie. Odpisał, że nawet jeszcze nie słychać było Rp1 podawanego na przejazdach przed tamtejszą stacją, ale że w takim razie zbiera się z domu i żebym podał gdzie się ustawię - to on tam też dojedzie. Jako że akurat miałem ochotę ustawić się w takim dość niewyględnym do opisywaniu słowami miejscu, zrobiłem w telefonie screenshota mapy z zaznaczeniem mojej pozycji i wysłałem messengerem - ach ta dzisiejsza technika, rewelacja!! A wszystko to nie przerywając jazdy samochodem… Owa miejscówka znajduje się za Lipnem w stronę Sierpca, dokładniej między wsią Kolankowo a Karnkowem. Jest tam takie baaardzo fotogeniczne wzniesienie, pod które pociąg musi wjechać, a dodatkowo widać go hen, heen z daleka. Więc można się delektować widokiem, którego zdjęcie jest tylko (albo “aż”) wisienką na torcie. Wielokrotnie już tam fociłem przeróżne składy, lecz za każdym razem MEGA podoba mi się to miejsce! Jedyną przeszkodą obecnie było jeszcze nie skoszone pole kukurydzy (totalnie uschniętej, nie wiem na co rolnik czekał - na kiszonkę już się to nie nadawało…), której łodygi “właziły” mi na tory gdybym chciał focić pod najlepszym możliwym kątem. To się jednak dało dość łatwo rozwiązać, trzeba było tylko… stanąć na dachu KIAnki. Dotąd tego nie praktykowałem, bo nie było takiej potrzeby. Teraz jednak taka potrzeba była, więc w takiej oto pozycji NA samochodzie zastał mnie Wojtek, gdy wziął i nadjechał :) Zszedłem żeby się przywitać i obgadać parę spraw dotyczących naszych pomysłów odnośnie fejsbukowej grupy, o których dotąd korespondowaliśmy przez messengera. Dobrze żeśmy pociągu nadjeżdżającego nie przegapili hehe. Niestety, zanim skład nadjechał zdążyło się dość mocno ściemnić, tak że konieczne stało się focenie na nikczemnym ‘parameterze’ w postaci ISO 1000, największym możliwym otworze przesłony 5,6 dla mego obiektywu na maksymalnym zoomie i czasie 1/250 sek. A i tak wychodziło ciemno. Cóż, taki **ujowy “urok” listopadowego krótkiego dnia, co zrobić… Już z daleka widać było, że na czele składu jedzie Challanger RP. Ale dopiero gdy się do nas zbliżył dostrzegliśmy holowaną za nim na zimno biało-czerwoną elektryczną Gamę 111Ed-005. Maszyna funkel nówka sztuka, rok produkcji 2017. We wrześniu była wystawiona na targach Trako, od października leasingowana przez Orlen KolTrans, ale barwy “narodowe” ma jeszcze poprzedniego dzierżawcy - niejakiej firemki Rail Capital Partners z Bydgoszczy. Dzień wcześniej Wojtek zafocił ją w Skępem w drodze do Płocka. Czyli bardziej opłaca się ciągać ją w tę i we w tę (a kilometry dla obręczy kół lecą…) niż zapłacić za postój w Toruniu Wschodnim (tudzież na Towarowym czy gdzie tam, mniejsza z tym). Wiedzieliśmy, że skład daleko nam nie ucieknie, albowiem zbliżała się godzina przybycia do Lipna pociągu osobowego. Rzuciłem więc pomysł żeby podjechać tamże i zafocić krzyżowanko. Wojtek postanowił odważnie zostawić auto przy polnej dróżce i dosiadł się do mnie. Po paru minutach byliśmy już pod dworcem. Zamiast statywu zabrałem monopad, bo spodziewałem się raczej ekstremalnie krótkiego postoju pociągu Arrivy, co - na okoliczność niedogodnego zatrzymania się składu - wykluczało bieganie po peronach, poziomowanie nóżek statywu itd. Chciałem po prostu trzasnąć de facto “z ręki” klatkę na szybko podpierając się jedynie monopadem i tyle. W oczekiwaniu na przyjazd opóźnionej Arrivy ucinaliśmy sobie z Wojtkiem pogawędkę przy akompaniamencie pracującego na jałowym biegu M62M-014. I muszę powiedzieć, że coraz bardziej przekonuję się do tych zmodernizowanych we Włosienicy maszyn - zwłaszcza podoba mi się dźwięk ich 16-cylindrowych silników General Motors - zarówno pracujących na luzie jak i pod obciążeniem z towarzyszącym gwizdem turbosprężarek, pozostawiona klasyczna basowa trąba oraz żółtej barwy światła (a nie jakieś bladotrupie LED-y). W końcu nadjechał MR4055 / MRD4255, ale stanął tak że gorzej już nie mógł. Nawet mimo mobilności z monopadem nic sensownego nie dało się wymyślić, bo “MRówa” zasłoniła sobą gagarina pozostawiając widoczne jedynie czoło lokomotywy. No nic, tu i tak żadna przełomowa fotka nie miała szansy powstać ;-) Poczekaliśmy jeszcze tylko na koncert w wykonaniu ruszającego do Torunia wirtuoza (dziarsko się zebrał, mechanik nie żałował bata koniowi) i wróciliśmy do wojtkowego samochodu. Na krótkiej dróżce od szosy do toru, w samochodowych światłach pojawiły nam się sarenka i zając. Wojtek mówi, że w ogóle bardzo dużo zwierzyny w ostatnich latach przybyło i to nie tylko takiej “niskopiennej” ;-) ale także jeleni i nawet łosi! Pożegnaliśmy się dziękując za krótkie, acz owocne, spotkanie i każdy ruszył w swoją stronę. Do następnego razu, Wojtek! :)) Wiadomym było, że przez najbliższe około dwie godziny nic towarowego na odcinku Sierpc - Lipno nie pojedzie, bo szlak zajmuje Arriva. Od razu więc skierowałem się do Sierpca. A tam w stacji stał już kolejny Challenger 012. Nie było natomiast osobowego, bo - głupia sprawa - stał pod niepodanym semaforem wjazdowym. Z drugiej bowiem strony wtaczał się jak żółw ociężale Traxx Lotosu z ładownymi bekami z Płocka. Dyżurny wprawdzie popędzał mechanika przez radio, by się pospieszył z wjeżdżaniem, ale prawda jest taka że sam dał ciała w ogóle robiąc mu wjazd. Nie chcę tu zgrywać eksperta, ale na mój rozum powinien był jednak przytrzymać towara pod wjazdowym i najpierw wpuścić pasażera już i tak lekko opóźnionego. Tym bardziej, że towar tak czy siak nie mógłby jechać dalej na przelocie do Skępego, bo nie zdążyłby tam dotrzeć przed wybiciem godziny odjazdu Arrivy do Torunia. A tak to osobowy stał dobre 10 minut pod wjazdem. Szkoda że się tam nie przemieściłem z aparatem, byłaby dość niecodzienna nocna fota :( Moje zdziwienie całą tą sytuacją spotęgowało się jeszcze, gdy Traxx wjechał w końcu na najbardziej skrajny tor od południowej strony stacji, zupełnie poza peronami. Co więc szkodziło jednocześnie wpuścić osobówkę, skoro drogi przebiegu obu pociągów w żadnym miejscu ze sobą nie kolidowały? Najprawdopodobniej na przeszkodzie stoi brak drogi ochronnej między semaforem wyjazdowym w stronę Płocka z toru, na który miała wjechać Arriva a rozjazdem, po którym przetaczał się Lotos. Rzeczywiście dystans ten jest niewielki, raptem kilka metrów. W razie więc gdyby Arriva jakimś cudem nie wyhamowała w peronie i przerżnęła semafor to doszłoby do kolizji z beczkami na wspólnym rozjeździe. Prawdopodobieństwo wystąpienia takiej sytuacji jest pewnie jak jeden do miliona, niemniej najwidoczniej konstruktor urządzeń sterowania ruchem kolejowym sierpeckiej stacji przewidział taką możliwość i tak zaprojektował je, że niemożliwe jest podanie wjazdu dla pociągów z Torunia i Brodnicy dopóki ostatni wagon składu z przeciwległego kierunku nie zjedzie z rozjazdu znajdującego tuż za peronem, na który wjeżdża osobowy. Dopiero po rozwiązaniu przebiegu dla Traxxa możliwe było ułożenie drogi dla Arrivy. Ostatecznie więc wjechała z kilkunastominutowym opóźnieniem i już po kilku minutach musiała ruszać z powrotem. Towarki grzecznie czekały na swoją kolej, dając mi sposobność do pstryknięcia im kilku fotek. Challanger przyjemnie oświetlał swój semafor wyjazdowy R, więc też go sobie zafociłem. W ogóle nie chciało mi się jeszcze wracać (jeszcze nawet 18 nie wybiła, latem to byłby niemalże “środek dnia”), więc zabrałem się za konsumowanie jakichś niedobitków spożywczych, które jeszcze się uchowały. Bardzo przyjemnie przygrywał mi do posiłku gagarin swoim silnikiem chochlującym łapczywie paliwo, aczkolwiek co jakiś czas załączał się jakiś agregat i wówczas muzyczka na krótko się psuła, bo jakby jakieś blachy rezonowały czy coś… Ogólnie jednak stwierdziłem, że odczuwam lekki niedosyt (bilans dnia: osiem towarków z czego dwa ostatnie “statyczne” + dwa luzaki, co jak na Objazdy jest wynikiem średnim) i jak jeszcze nadarzy się okazja to się w te Objazdy jeszcze przejadę ponownie na foty. Z takim postanowieniem było nieco lżej na duszy obrać kierunek powrotny do domu. Z kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze tylko, że w Raciążu loki Depolu stały nadal tak samo jak je zastałem o 4:30. Pojawił się natomiast drugi sznur węglarek z kamykami, które jak - informował w ciągu dnia Radek Skibiński - przyciągnęły za dnia ST48+SM42 z Warszawy Pragi. Ale do tego czasu loków już oczywiście nie było, uciekły luzem dużo wcześniej. Tak więc i mnie nie pozostało nic innego jak zmyć się do domu. Nie przypuszczałem jednak, że już za niespełna tydzień znów miałem ganiać pociągi na mojej ukochanej JSL. Tym razem w towarzystwie dwóch sprawdzonych Kumpli. Ale o tym w następnej opowieści… :)))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wal śmiało!