28 października 2011

Co się odwlecze, to nie uciecze

Tydzień temu biadoliłem na pecha przy próbie zafocenia Persinga z pociągiem relacji Moskwa - Nicea na dworcu Zachodnim, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dziś ponowiłem próbę i - choć już byłem bliski rezygnacji, jak tydzień temu - jednak udało się :) W odróżnieniu do sytuacji przed tygodniem, piątek 28 października rozpoczął się pięknym słonecznym świtem. Od razu człowiekowi lżej na duszy się robi! Wyszedłem do pracy jeszcze wcześniej niż zwykle, tak aby na pewno zdążyć kilka minut po godz. 10 na dworzec Zachodni. Mój pociąg jednak się spóźniał (jakaś plaga normalnie, żaden pociąg nie trzyma rozkładu - dramat!), za to z naprzeciwka nadjechał również opóźniony 22 minuty kibelek do Pilawy. Dziabnąłem go sobie na dobry początek dnia, choć w kadr władował mi się jakiś dziad. Wpierw go skląłem w duchu, ale teraz jak oceniam fotkę, to nawet ujdzie ten motyw ludzki ;) Choć mój pociąg ostatecznie przyjechał 10 minut po planie, to i tak bez problemu zameldowałem się u celu. Zanim jednak tam dotarłem, przejeżdżałem przez Wschodnią. O ile tydzień wcześniej przylookałem pożądaną lokomotywę na czole pociągu do Nicei, o tyle dziś nie było jeszcze podstawionej maszyny. Co gorsze, parę minut wcześniej - gdy mój kibel przejeżdżał obok Olszynki, przyuważyłem Pershinga na grupie odjazdowej podstawionego do jakichś wagonów InterCity. No to, mówię - znów se go zafociłem, k*^%# mać :( Za to na koniec składu "ruska" podczepiła się ładna, zielona "Siódemka". Odczepiono dwa tylne wagony i odjechała z nimi. Ale dokąd - tego nie wiem, bo mój kibelek ruszył w stronę Śródmieścia. Jedno wydawało się pewne, pociąg będzie miał opóźnienie, bo zbliżała się już godz. 10, a o tej właśnie godzinie "rusek" powinien meldować się na Centralnym. Tymczasem nie był gotów do odjazdu ze Wschodniego. Biłem się z myślami, co robić?! Czy wysiąść na Ochocie i czekać na niego przy wylocie z tunelu - za czym przemawiała bliskość pracy (gdyby się spóźniał ponad miarę, to mógłbym na piechotkę raz dwa dojść do biura) oraz elegancko prezentujące się w świetle żółtolistne drzewo na skarpie; czy być upartym jak osioł i mimo wszelkich przeciwności realizować zamierzony plan pierwotny. Naturalnie, jak na upartego osła przystało, wybrałem ostatecznie wariant drugi :) Podobnie jak tydzień wcześniej, tak i dziś moja cierpliwość została wystawiona na poważną próbę. Najpierw na peron 6 przyjechał TLK Lublin - Gdynia przez... Toruń. W ogóle zdziwiłem się słysząc zapowiedź z megafonu (tym razem niestety nie było wieśniary przeciągającej ostatnią sylabę - szkoooda). Jak to - myślę - co to ma być w ogóle: po kiego pociąg z Lublina zajeżdża w ogóle na Zachodni? Będzie czoło zmieniał i wracał znów na Wschodnią żeby ruszyć w dalszą drogę przez Nasielsk? Kiedyś pociąg pospieszny tej relacji czoło zmieniał na Wschodnim, czyżby teraz miał zebrać pasażerów jeszcze z Centralnego i Zachodniego? Okazało się jednak, że nie - ma baaardzo wydłużoną trasę - tak PKP InterCity nabija sobie pociągokilometry! Żeby było śmieszniej, pociąg stał na Zachodnim dobre 15 minut, jak nie więcej. Nie wiem po co, bo przed nim w stronę Poznania nic wcześniej nie odjechało. Ponieważ jednak blokował szlak, to i ja czekałem na jak ten głupek aż odjedzie i będzie można na ten sam tor przyjąć "ruska". Co prawda jest też możliwość wyprzedzenia go torem przy krawędzi peronu 7, ale rozjazd nie został przełożony na jazdę tamże, więc musiałem czekać aż TLK zwolni tor przy peronie 6. W końcu podano semafor i odtoczył się w swoją drogę. Kilka minut później semafor znów zaświecił się na zielono, a megafon oznajmił, że po torze przy peronie 6 przejedzie pociąg bez zatrzymania. No i w końcu po dobrej pół godzinie czekania nadjechał "rusek". I to nie z tą Siódemką co manewrowała z dwoma wagonami na Wschodnim, lecz z... niebiesko-białym Persingiem, tym co go wcześniej widziałem na Olszynce!! Nie wiem, jak to możliwe, ale stało się faktem. Tak więc dopiąłem swego i to - w odróżnieniu od sytuacji sprzed tygodnia - przy "akompaniamencie" ciepłych promieni słoneczka! :))

21 października 2011

Wyjątkowo pechowo pęknięta szyna

Ja to mam "szczęście", *@^%# MAĆ! Wymyśliłem sobie żeby zafocić przed pracą jeżdżący tylko w piątki pociąg z Moskwy do Nicei. Ma bowiem bardzo ładne rosyjskie wagony, jest słusznej długości (a nie takie wypierdki jak większość składzików PKP) i do tego czeskiego Pershinga na czele. Wprawdzie dwa razy już go dziabnąłem i uznałem że starczy, lecz w dwóch poprzednich piątkach zauważyłem że pociąg prowadzi nie zielono-kremowy lok, lecz niebiesko-biały. A tego zafociłem tylko na postoju, z "Vltavą" na Centralnym. Naszła mnie więc chrapka, by pstryknąć mu fotkę za dnia z tym ciekawym składem. I nie na Ochocie jak dwoma poprzednimi razy, lecz na Zachodniej. Specjalnie wyszedłem z domu na wcześniejszy pociąg z Miedzeszyna niż ten, którym zazwyczaj jeżdżę do roboty. Na Wschodniej "rusek" już stoi, tylko z jaką lokomotywą? Rusza mój kibel i zza innego składu wyłania się... niebiesko-biały Pershing! :) Ha, dobra nasza! Już mi nie uciekniesz :) Wysiadłem na Zachodnim, przeszedłem na peron 6 i czekam aż zwierzyna pojawi się na horyzoncie.

18 października 2011

Moje wspomnienie Grzesia Sobali

Wiadomość o śmierci Grzesia Sobali spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. W niedzielę w ogóle nie włączałem komputera, zajęty pracą nad doprowadzeniem garażu do takiego stanu aby mogła zamieszkać tam KIAneczka, nie słyszałem też telefonu z hiobową wieścią do Tomiego. Nie odczytałem tez sms-a, bo bateria zdążyła wcześniej paść. W poniedziałek rano zaparzyłem sobie kawę i czekając aż wyjęte z lodówki wędliny trochę się ogrzeją i włączyłem kompa, aby zobaczyć co tam u znajomych na fejsie. Zazwyczaj nie włączam rano kompa, ale ostatnio w pracy mam taki zapierdziel, że nie mam ani chwili dla siebie. Popijam więc kawkę aż tu nagle pojawia mi się wpis Pedra "Co za fatalny rok - najpierw Łukasz, teraz Grzegorz... :( [']". Rany boskie - już mi się krew w żyłach zamroziła - jakiego Grzegorza??? Niżej wcześniejszy wpis Ufo: "juz zadna impreza nie bedzie taka, jak z Toba. Juz zaden wyjazd na rumuny nie bedzie tak sympatyczny, jak z Toba. Juz nigdy nie bedziemy sie smiali z durnych zartow... Zle sie stalo, Grzegorzu :(". Jeeezu, a więc o Grzesia Sobalę chodzi, bo pamiętałem że chłopaki przez facebooka umawiali się na wyjazd! Jakżeż ja chciałem wtedy do nich dołączyć i pofocić rumuny na Rzeszów - Jasło w takim fajnym towarzystwie. Ale... życie - brak czasu, brak kasy i pomysł zdusiłem w zarodku zanim się w ogóle odezwałem :( Cóż się mogło stać, czyżby znów - po śmierci "Messengera" - kolejny tragiczny wypadek podczas focenia pociągów? Z początku tak pomyślałem, bo gdy wszedłem na WRP i kliknąłem w zdjęcie przedstawiające Grzesia biegnącego torem, w oczy rzucił mi się podpis "... Wałowice", tylko daty nie zauważyłem, a to data zrobienia zdjęcia była (tak jakby to teraz było ważne, swoją drogą). Ale już się zdążył Tomi na GG zgłosić i mi naprostował mętlik w głowie pisząc, że Grześ zginął w wypadku samochodowym pod Elblągiem, w miejscowości Fiszewo. Od razu mi się przypomniało, że przed weekendem Grzegorz cieszył się na wyjazd na Harpagana, czyli - jak sobie później sprawdziłem - bieg terenowy na orientację. Zresztą, tydzień wcześniej pojechał nań, tylko daty mu się pochrzaniły w kalendarzu i w sumie bez potrzeby w drogę się wybrał. Po dotarciu do pracy sprawdziłem, czy nie ma czegoś w internecie o wypadku w Fiszewie. A i owszem, było. Z obszernym materiałem zdjęciowym :-/ Ten sam link zresztą później znalazłem na p.m.k, gdzie Kajtek Orliński, na prośbę brata Grzegorza, zamieścił wiadomość o wypadku. Jak widać na zdjęciach >>> do zdarzenia doszło na łuku i podwójnej linii ciągłej. Nie dawało mi to spokoju, bo nie wierzę, że Grześ mógłby w taki miejscu wyprzedzać, szczególnie że w artykule jest napisane (choć sam będąc w przeszłości pismakiem, mam ograniczone bardzo mocno zaufanie do słowa pisanego - wiem jak to działa i jacy lamerzy potrafią się tym parać), że: "z nieustalonych przyczyn kierujący mercedesem nagle zjechał na przeciwległy pas ruchu wprost pod nadjeżdżającą ciężarówkę". Czyli raczej nie ma mowy o wyprzedzaniu! Wyglada mi na to, że Grześ... zasnął za kółkiem. Tym bardziej, że jak sprawdziłem na stronie organizatora >>> tego całego Harpagana, Grześ zakończył marsz w sobotę o godzinie 5:20 na czwartym punkcie kontrolnym po 8 godzinach i 20 minutach od startu. A jakiś czas potem ruszył w drogę powrotną. Zapewne był zmęczony, czemu trudno się dziwić, i zasnął na prostej aż dojechał do łuku... :((
Cały dzień chodziłem jak struty rozpamiętując naszą krótką znajomość. Zaznajomiliśmy się najpierw internetowo, na fejsie. Przed wyjazdem na kwietniową imprezę Jarka Woźnego z Krzyża do Gniezna poszukiwałem dojazdu do Chojnic już po zakończeniu imprezy. Miałem bowiem zamiar po imprezie przekimać się w Chojnicach, by porannym pociągiem w niedzielę rozpocząć powrót do Warszawy przez Wierzchucin, Laskowice, Toruń, JSL-kę i przez Nasielsk. Ale oczywiście za chińskiego boga ani z Gniezna, ani z Poznania, ani z Bydgoszczy, ani tym bardziej z Krzyża nie było możliwości dotarcia wieczorem do Chojnic, jakimkolwiek (nawet PKS-em czy busem) środkiem transportu! Próbując mi coś doradzić zgłosił się właśnie Grześ na fejsie :) No i doszliśmy w sumie do rozwiązania, że po imprezie wysiadamy w Gnieźnie i pojedziemy razem do Bydgoszczy, skąd ja z moim towarzyszem wycieczki - NadSZYSZKOwnikiem, pojedziemy sobie na nocleg nie do Chojnic, a do Tucholi, bo tam właśnie kończy bieg wieczorny szynobus Arrivy (baaardzo mądrze zresztą, tak jakby te Chojnice były oddalone nie wiadomo jak daleko). Jak ustaliliśmy, tak i zrobiliśmy - poznaliśmy się w realu (nawet na jednym zdjęciu "śpiochów" Grzesiu się załapał ), a w Gnieźnie ruszyliśmy we czterech (stawkę uzupełniał Adam "Badworm" Robaczewski) na miasto uzupełnić płyny i suchy prowiant. Potem jeszcze tylko fast-food przydworcowy i już jedziemy TLK do Bydzi. Tu się rozstajemy. Ale nie na długo, bo już na początku maja widzimy się ponownie na imprezie Towarzystwa Przyjaciół Worków Poliuretanowych z Ty2-953 do Lubska. O ile na imprezie Jarka Woźnego latałem między dolnym pokładem (Piter, MiKulnicz, Wojtek Glass) a górnym (Ufo, Pedro, Andy Samborski, Grzechu Mikosz, Lechu 992, Messenger, Kajtek, Norbert i Grześ Sobala właśnie), o tyle na imprezie parowozowej skład kompanii różnił się zdecydowanie od imprezy dieselowej i tu w węższym gronie kumpli Grześka miałem za plecami, po drugiej stronie kanapy :) Pamiętam na przykład jak podczas jednego z idiotycznych fotostopów in the middle of nowhere wspólnie wieszaliśmy psy na organizatorach za wybór miejscówek, a potem jak Grzechu z Tomim zaczęli dyskusję o parametrach obiektywów i inszych fototechnikaliach - słuchałem ich z rozdziawioną gębą jak świnia grzmotu ;) Poza imprezami kwitnie na fejsie wymiana poglądów na różne tematy, głównie polityczne. Łączy nas wkurzenie na Platformę, acz przy zdawaniu sobie sprawy, że de facto nie ma dla niej realnej alternatywy... Wielkim dla mnie pochlebstwem ze strony Grzesia było zaś to, że po odwiedzinach mego bloga z relacjami, postanowił założyć swój własny! Napisał mi szczerze wprost, że do tej decyzji zainspirowałem go ja właśnie :) Kto by jednak pomyślał, że blog Informatycznego Miłośnika Kolei >>> nie zdąży się powiększyć ponad trzy dodane posty... Dopiero co cieszył się z obronionego tytułu 'magazyniera', wypunktował pięknie pseudoorganizatorów imprezy SKR do Cieszyna, rozwijał fotogalerię Nasza Kolej, i co - i już go z nami nie ma?? Nie mogę się z tym pogodzić, jest mi tak cholernie żal......... :((

6 października 2011

"Brudna Helena" znów w Warszawie

Siedzę sobie w pracy, konkretnie w biurze na Ochocie, a tu mi nagle wpada przez otwarte okno dźwięk... gwiżdżącego parowozu! W pierwszej chwili kompletne zaskoczenie (jakże miłe), ale już ułamek sekundy później przypomniało mi się, że przecież dzień wcześniej Tomi zapowiedział przyjazd "Pięknej Heleny" do Warszawy. A ja bez aparatu - istny dramat! :( To już druga wizyta Peemy w stolicy na przestrzeni niespełna trzech tygodni. W połowie września parowóz przybył na Dni Transportu Publicznego, zaś teraz - na 80-lecie M(a)uz(ol)eum Koolejnictwa. Cały dzień aż mnie skręcało, gdyż zawalony robotą nie mogłem za chińskiego boga wyskoczyć na Główną choćby na chwilę, mimo że w linii prostej firmę gdzie pracuję dzieli od dawnego dworca jakieś 600-700 metrów. A ta co i rusz gwiżdże jakby mnie przyzywała do siebie ;-) W końcu 17 i fajrant, więc lecę w te pędy na dworzec. Zaszedłem od strony peronów gdzie kiedyś pocztę ładowano do ambulansów. JEEEEST! Stoi sobie bliżej wyjścia z muzem na ekspozycję na wolnym powietrzu. Ludzi prawie wcale... Dosłownie na palcach jednej, w porywach dwóch rąk, mogę policzyć oglądających parowóz - przeważnie dziadków z wnuczkami. Od razu widać, że wizyta parowozu nie była zupełnie nagłośniona w mainstreamowych mediach. Dopiero po południu na stronach "Rzepy" i "Superexpressu" pojawiły się artykuliki napisane po fakcie. Na stronie warszawskiego ratusza z kolei piszą, że parowóz podziwiać można jeszcze tylko w piątek. Zaraz, znaczy że w weekend - gdy ludzie mają wolny czas od pracy i mogą go poświęcić na zabranie dzieci do muzeum - parowozu już nie będzie?? Jeśli tak, to gratulacje dla włodarzy placówki. Obiema rękami podpisuję się za likwidacją tego pierdolnika! Dla kogo to działa w takim razie w ogóle - emerytowanych kolejarzy coby sobie z wnusiem przyszli powspominać stare "dobre" (komunistyczne) czasy? I jeszcze jakby tego było mało, wstęp jest wolny, bezpłatny! Czyli instytucja charytatywna, tak? Sprowadzenie parowozu prawie 400 km stąd nic nie kosztuje, nie warto pokryć choćby ułamka kosztów, w imię zasad? Ufff, się wzburzyłem ;) Na osłodę pozostaje widok sapiącego parowozu z Pałacem Stalina w tle i rosnącego przed nim apartamentowca na Złotej 44. Wszystko ładnie pięknie, ale i typowo po polsku - już podczas poprzedniej wizyty Peema była po prostu... brudna. W ciągu tych trzech tygodni nie umyła się po robocie ani razu - walczak, układ biegowy, tender usyfione tak że można zdrapywać warstwę brudu. Dlaczego jak na paradę do Wolsztyna przyjeżdżają Niemcy to ich parowozy mogą lśnić świeżo wyropowane? A tu chluba Muzeum Kolejnictwa (parowóz jest jego własnością) przyjeżdża do stolicy uwalony sadzą z kilku miesięcy pracy chyba :( Tak czy siak, zawsze to miło zobaczyć czynny parowóz w Warszawie i posłuchać wydawanych przezeń dźwięków - od cichego postękiwania sprężarki, poprzez jednostajny syk pary wydobywającej się z różnych szczelin i szczelinek poprzez roznoszący się od czasu do czasu nad centrum Warszawy RYK gwizdawki :)) Uzupełnianie wody w tendrze odbywa się za pomocą najzwyczajniejszego szlauchu ogrodowego podłączonego do kranu. Dobrze że nie wiadrem hehehe. Pstryknąłem fotki komórką (wrrr...) a jutro też pójdę ją sobie obejrzeć, tylko tym razem postaram się nie zapomnieć o aparacie.
PS. Nie zapomniałem, ale na nic mi się nie przydał, gdyż parowóz odjechał duuużo wcześniej niż było to zapowiedziane na stronie Mauzoleum! Miał odjechać na Odolany o 18.30, tymczasem nie było go na pewno już o 16:40, kiedy to z "radosną" informacją zadzwonił do mnie Kacper Mościcki. Brawo, wy stare muzealne pierniki - tak się buduje wiarygodność w oczach społeczeństwa... Ręce opadają!