29 kwietnia 2001

Ukraińska LHS

Widzę, że nikt z te@mu LHS jeszcze nie napisał relacji z wypadu na ukraińską część LHS-u, to w takim razie, napisze ją ja!

DZIEŃ 0 - 27 kwietnia
Dwaj członkowie warszawskiej delegatury te@mu nawalili z wyjazdem (Wojtas i Jarosz - nieładnie panowie!), toteż w pośpiechu 13205 do Zagórza zasiadłem sam :-( Pociąg już na starcie, tj. na dworcu Warszawa Wschodnia był nawalony ludźmi po brzegi, dlatego ci, którzy wsiąść chcieli na Centralnym chyba naprawdę mieli nierówno pod sufitem, żeby nie przewidzieć tłoku związanego z początkiem dłuuuugiego weekendu. No, ale mniejsza z tym. Spotkanie z Ciemnym miałem umówione w Radomiu, ale jako że i u niego w wagonie, z Łodzi Kaliskiej, również nie było jak usiąść, toteż po wymianie SMS-ów stwierdziliśmy, że spotykamy się dopiero na peronie w Stalowej Woli. Tak też się i stało. Tu mieliśmy się przesiąść do pośpiecha 62206 z Wrocławia do Zamościa. Stoimy sobie przeto na peronie i nagle z megafonu dobywa się kojący głos pani (a może to był pan - już nie pamiętam) pocieszającej nas o 3 w nocy, że oto jeszcze mamy godzinę więcej czekania, bo właśnie tyle pociąg będzie opóźniony. No to klawo jak cholera :-( Zimno i nie ma co do roboty. Ruszyliśmy przeto piechotką na następny przystanek - Stalowa Wola Południe (o ile mnie pamięć nie myli). I to był baaaardzo dobry pomysł, bo oto o godzinie 4:20 przyjechał skład zaprzężony w 2 (słownie: dwa) gagariny!!! Wow! Pierwszy z nich to był, zdaje się 313, natomiast drugi, na bank 859. Niestety, nie zdążyliśmy rozstawić sprzętu, a pierwszy już się odczepił i odjechał na drugi koniec składu. Obcykaliśmy więc tylko tego 859 z każdej strony. Mechanik pogadał trochę z Ciemnym i zeznał, że przyjechali z Rozwadowa, ale zaraz wracają "na towarowy". I faktycznie, po niedługim czasie (godz. 4:55) dostali "wolną drogę" i to był prawie najwspanialszy widok w życiu (jaki jest ten pierwszy, to chyba nie muszę obecnym tu samcom tłumaczyć ;-) - gagarek z przodu i drugi gagarek na popychu. Ale czad! A jak oba dymiły, uchhhh!!! OK, wreszcie nadjechał nasz pociąg, na czele z SP32.

DZIEŃ 1 - 28 kwietnia
Około 7:30 docieramy wreszcie do Zamościa, gdzie oczekują nas już zmotoryzowani Dumaj i Krzychu z Olkusza. Ale jak zmotoryzowani! Krzychu jest szczęśliwym posiadaczem, uwaga! - Syrenki 105L. Rewelka! Nie tracąc czasu jedziemy od razu na Ukrainę (z krótkim postojem przy hotelu w Zamościu). Po drodze odwiedzamy jeszcze Hrubieszów. Mamy fart, bo akuracik z towarowego rusza skład z rudą do huty z ST44 2056+2036. Tu mamy pokaz małego bajeru w szerokotorowej wersji... Mianowicie, chłopaki weszli na tory po przejechaniu pociągu, co by sfocić jeszcze tył ostatniej węglarki, a tu ci nagle rozlega się głos z zaświatów: "zejdź z tych torów!". Mała konsternacja zapanowała w naszych szeregach, ale okazało się, że PKP-owcy mają zainstalowaną livecam na przejeździe wraz z głośnikami i to one nam kazały dość ostrym tonem spierniczać z szyn. No ładne cacko! Dojeżdżamy wreszcie do granicy. I tu nas czeka niespodziewana zapłata myta, co bardzo mnie wqrwia. Mianowicie, Ukraińcy życzą sobie jakaś niezłą kasę (około 50 zetów) za ubezpieczenie i jakiś tam inszy taloncik. No żesz, niech ich szlag - na Litwę niczego takiego nie było trzeba było bulić. A tu już na wstępie jakiś zafajdany podatek. Granda! Już mi humor się spieprzył! Dalej szosa biegnie wzdłuż toru - dobre chociaż i to. Tor jest w miarę nowy - widać, że niedawno wymieniany, aż żal dupsko ściska jak porównać ze stanem szyn i podkładów na polskim odcinku... Najciekawsze są ichnie semafory, a konkretnie "daszki" nad lampkamy. Takie, na oko, trzy razy dłuższe niż na naszych semaforach. Fajne wrażenie! Ale ogólnie, nie podobało mi się na tej całej Ukrainie - wszystko takie jakieś rozwalone, niechlujne, rozwalające się. I jeszcze taka ciekawostka: prawie wszystkie okiennice w domach, płoty, a nawet krzyże na cmentarzach są niebieskie! Postanowiliśmy jeszcze udać się nad granicę od ichniej strony i... to był błąd. Dojechaliśmy sobie kulturalnie do Izowa, a tu przed nami nagle ukazują się jakieś budynki i jeden wojak, przy czymś tam pracujący. Ledwo nas zobaczył, a zwłaszcza polska rejestrację autka i w te pędy poleciał do drugiego budynku. Popatrzyliśmy po sobie, ale spoko - wychodzimy z Sarenki. Po krótkiej chwili leci na nas wataha ukraińskich sołdatów. Jakaś lepsza szycha ze złotymi zębami zaczęła nas uświadamiać, że przekroczyliśmy strefę zakazaną dla obcokrajowców. Tego akurat nie wiedzieliśmy... Odszedł z naszymi paszportami zostawiając nas pod eskortą dwóch żołnierzyków. Nawiązaliśmy z nimi kontakt polegający głównie na tym, że jeden z nich opowiadał nam m.in. o długości strefy zakazanej (ok. 3 km) i o tym, co studiuje, podczas gdy drugi z nich zdzierał z nas fanty: sok, zapachową sosenkę do samochodu. Koniec końców, złotozębny dał nam pouczenie i eskortę do granicy. Do Ojczyzny wróciliśmy więc pod eskortą ukraińskiej armii. Kto takie coś przeżył, hę? Fajno było i jakie wspomnienia... Po kolacji w Zamościu Ciemny i Dumaj decydują się jeszcze na nocną sesję zdjęciową w Bortatyczach, a ja z Krzychem udajemy się na spoczynek do hotelu. Wszak, w moim przypadku nie spałem już od 36 godzin...

DZIEŃ 2 - 29 kwietnia
Ruszamy do Zawady. Znów szczęście mi dopisuje, bo od godz. 10:45 do 11:07 foce sobie bez większych przeszkód aż 4 szt. SP32 z pociągami do/z Zamościa oraz luzaki. Szczęście mam tylko ja, bo chłopaków po drugiej stronie torów shaltował jakiś sokista (bez munduru) wyraźnie ciężko wqrwiony obecnością MK-ów na JEGO terenie. Ja, niestety, nic nie widziałem i w spokoju sobie "zemstę Caucescu" fociłem aż przyszedł do mnie nastawniczy i powiedział, że oto tam nieopodal baaaardzo narwany SOKista spisuje moich kumpli. Zaraz też zadzwonił do mnie Dumaj z ostrzeżeniem abym broń boże nie przechodził znów przez tory, bo tu już na mnie czeka taki smutny misio... I faktycznie, zaraz do mnie zaczął mordę drżeć, żebym do niego podszedł. Na to ja, że nie mogę, bo bym przeszedł przez tory, a tego mi nie wolno, przecież. Kolo się z deka zaskoczył, ale spoko, uspokoił się lekko na wiadomość, że reprezentuję press i wyraźnie zainteresował się z jakiej to gazety jestem. Zresztą rozmawialiśmy z nim bardzo kulturalnie i_bez gnoju_toteż obyło się bez excesów. Materiał dźwiękowy, jak ktoś chce, to może sobie odnaleźć w czeluściach www.lhs.pl. Uprzedziliśmy jeszcze kolesia, że będziemy w Szczebrzeszynie (gdzie gagarin brzmi w trzcinie) oraz w Zwierzyńcu. W Szczebrzeszynie ugościł nas bardzo miło pan z nastawni zaraz po tym jak oznajmił, że za 3 minuty będzie jechał skład w stronę granicy. Nam, doświadczonym LHS-iakom, nie trzeba było dwa razy powtarzać. Prędko znaleźliśmy się na górze przekopu, co zaowocowało wspaniałymi zdjęciami ST44-2003+2049 i składem węglarek na tle szczebrzeszyńskiego terminalu przeładunkowego. Następnie Dumaj, Krzychu i ja poszliśmy sfocić osobówkę z Zamościa wjeżdżającą do Szczebrzeszyna, a Ciemny... nie powiem co robił na nastawni... I ruszyliśmy dzielnym autkiem Krzycha w dalszą drogę. Popas mieliśmy w Zwierzyńcu, po czym udaliśmy się do chyba najgłębszego przekopu na całym LHS-się, tj. do tzw. Kanionu. Po raz n-ty mieliśmy zarąbistego farta, bo po krótkim oczekiwaniu ukazał się naszym pięknym oczom skład z ST44-2057+2009 i... wszystkie możliwe wagony, jakie można zobaczyć na LHS-ie, i to w jednym pociągu!!! Były więc: węglarki, cysterny, kontenery i szutrówki. ZAJEBIŚCIE!!! Na tym praktycznie skończyła się nasza wspólna wycieczka. Krzychu i Dumaj podwieźli Ciemnego i mnie na stację w Zwierzyńcu i tu się pożegnaliśmy. I odjechali w siną dal, a ja z Ciemnym udaliśmy się nad rzekę Wieprz. I to znów był dobry pomysł, bo jak wracaliśmy minęliśmy się z ST44-2068 (która w Szczebrzeszynie robić miała za manewrówkę) z jedna węglarą! Ostatnia fotka - cyk. Dalej podróż przebiegała już bez większych atrakcji. Ze Zwierzyńca zabrała nas SP32-117. W Rejowcu zmiana trakcji na EU07. W Lublinie Ciemny przesiada się do pośpiecha do Łodzi, a ja dalej jadę tym samym składem "Roztocza" 21104 do Warszawy. Do Wschodniej dojechałem punktualnie! :-))) I tak skończyła się ta niezwykle ciekawa i obfitującą w motywy zdjęciowe wycieczka. Panowie z warszawskiej delegatury tę@mu LHS mają czego żałować, oj tak...

2 kwietnia 2001

Spontanicznie do Sędziszowa

Niedziela, 1 kwietnia - prima aprilis, ale wycieczką (i relacja, która czytasz) jak najbardziej rzeczywista. Uczestnicy (grzecznościowo i alfabetycznie): Ola (sic!), Michał Jaroszyński, Maciek Nowak, Artur Szymański i Wojtek Traczyk. Pierwotny plan ekskursji przewidywał tylko odwiedziny w Skarżysku i powrót do Warszawy. Tak się jednak nie stało. A zaczęło się prozaicznie - od spotkania w hali dworca Warszawa Centralna około godz. 6:10. Odjechać mieliśmy bowiem „Soliną” o 6:31. Czekali tam już na mnie Kolejman ze swoją uroczą dziewczyną Olą, (którzy przyjechali dzień wcześniej do stolicy i dalej do Pomiechówka celem odwiedzenia rodzinki) wraz z Wojkiem. Na peronie doszlusował do nas wkrótce Jarosz. Byliśmy zatem w komplecie. Podróż minęła spokojnie, warto tylko wspomnieć, że siedząc w pierwszym wagonie usłyszeliśmy wkrótce za Warszawą Zachodnią jak pantograf EP07-447 zrywa lód z sieci. Fajny widok - iskrzący odbierak i lodek lecący na wagon :-) Co niektórzy zrobili zdjęcia temu zjawisku. Ciekawe czy wyjdą? Dalsza podróż upłynęła nam na rozwiązywaniu testów na prawo jazdy, albowiem do egzaminu przygotowuje się Wojtek. Swoją drogą nieźle te testy są pogibane, np. ja (z 6-letnim stażem kierowcy) zrobiłem hmmm... 4 byki. Wreszcie Skarżysko. Raźnym krokiem idziemy na szopę. Do gadania z dyspozytorem zostaje oczywiście oddelegowany nie kto inny tylko ja (bo już tu kiedyś byłem, jakby to coś zmieniało...). Ale mniejsza z tym.


Dyspozytor trzęsie trochę portkami i pyta czy mam jakiś papierek. Ja na to: a jaki pan chce? On na to: pan poczeka, zadzwonię do dyrektora. Dyro każe mi napisać... PODANIE o pozwolenie na fotografowanie. O.K. co mi tam, mogę mu napisać. Zanim dyspozytor dał mi jakiś papier dyro dzwoni, że mogę się nie trudzić, bo i tak zgody nie wyda. Więc... robiliśmy zdjęcia bez jego zgody, bo pracownicy przymykali na nas oko (czytaj: patrzyli, ale nas nie widzieli). No i po co takie przedstawienie było urządzać - tylko telefon się zużywa ;-) Przecież i tak nie ma przepisów wykonawczych do ustawy, co nie? NIE ROBIŁEM TZW. GNOJU, NA CO MAM_BEZSTRONNYCH_ŚWIADKÓW!!! Wszyscy byli uśmiechnięci i życzliwi dla siebie. Pewnie dlatego, że kobieta była z nami i słoneczko grzało... Dowiedziałem się jeszcze, że ST44-360 odjedzie o 17:09 z towarem do Końskich, a wcześniej niczego nie będzie. Sfociliśmy sobie trupiejące ST44-530 i 846 oraz 758 (nie mam przy sobie notatek, ale się raczej nie mylę) ze specjalnym pociągiem ratunkowym (a są pociągi ratunkowe zwyczajne?). Zrobiliśmy z samowyzwalacza pamiątkowe zdjęcie wszystkich (za przeproszeniem) członków wycieczki na jedynie słusznym tle i postanowiliśmy się rozdzielić: Ola i Maciek chcieli wracać do rodzinki, natomiast warszawski oddział teamu LHS postanowił udać się na swój ulubiony rozstaw szyn, czyli do Sędziszowa. Jedziemy przeto „Staszicem” do Kielc, tu przesiadka i do Sędziszowa „Kielczaninem” z EU07-211. W Sędziszowie na punkcie przestawczym stały sobie SM48-002, ST44-2057+2038 oraz ST44-2011 (po rewizji 30.12.2000) + 2001 (czas najwyższy na rewizję). Nie zaczepiani przez nikogo obeszliśmy całość kompleksu dookoła i trzeba już było drałować 3,5 km z powrotem na stację, co by zdążyć na pośpiecha Katowice – Kielce. Szkoda, że nie było żadnego składu w wersji live, ale najwyraźniej kolejarze trzymają się rozkładu jazdy, według którego zarówno pociągi do jak i z huty spotykały się w tym mniej więcej czasie w Bukownie, a więc na zachód od nas. Z okna pociągu (z EU07-061) zauważyliśmy jeszcze, że ST44-2038 odczepił się od 2057 i stał z zapalonymi projektorami, ale co miało być dalej, to już nie wiem. Wkrótce też przed Jędrzejowem pożegnaliśmy tor LHS-u, który odbija od linii normalnotorowej na wschód. Znowu Kielce i znowu przesiadka, tym razem do „Żeromskiego”. Wysiadamy z niego w Skarżysku, bo mamy ochotę cyknąć tego gagarina 360 jak będzie zasuwał przez perony z towarem do Końskich. Posiliwszy się, udajemy się następnie do dyżurnej peronowej, a konkretnie poszedł tam Jarosz. Pani się przestraszyła, że... chcemy się pod pociąg rzucić hi, hi! I wezwała SOK wspomagana przez policjanta, sztuk raz. I znów wszystko odbyło się bez tzw. gnoju, na co jednak nie mam bezstronnych świadków, no chyba że panią dyżurną. Spisali nas, poradzili żeby jeszcze trochę pożyć i nie rzucać się pod pociąg, bo oni będą mieli wtedy kłopoty :-) W międzyczasie przejechał luzem gagarin z szopy na grupę towarowa. Niestety był zasłonięty przez wagony i więcej go było słychać i czuć drżenie ziemi, niż widać. Rozstaliśmy się z mundurowymi w miłych nastrojach i poszliśmy w stronę kładki nad peronami, bo akuracik wjeżdżał pospieszny San”. Tam zagadnęła nas pani dyżurna, że niby nie wiedziała, że jesteśmy MK, ale niech my ją zrozumiemy, bo 2 tygodnie temu pociąg uciapał jakiejś dziewczynie nogi. – Dobra, spoko, nic się przecież nie stało. Niech nam pani lepiej powie, kiedy gagarin będzie tedy przejeżdżał i przy którym peronie – A to chodźcie chłopaki za mną zapytam przez radio. I w ten oto magiczny sposób dowiedzieliśmy się, że gagar pojechał tylko po paliwo i zaraz będzie wracał torem nr 26 do szopy, a potem dopiero podstawi się do składu i odjedzie około 19:40 torem przy peronie 1. Z tego wniosek, że 17:09 to godzina, kiedy ST44 rusza z szopy, a nie ze składem. Buuu :-((( Cyknęliśmy go więc jak wracał zatankowany i chodu za nim na szopę. Tu znowu kilka zdjęć i nasz zwierz odjechał majestatycznie po wagony. Pracownicy lokowni zachęcali nas żebyśmy poczekali jeszcze na tamarę, która zaraz miała zjechać do szopy, ale nie mieliśmy już czasu. Pożegnaliśmy się przeto z nimi i udaliśmy do wodopoju i po zagrychę do wspaniałego sklepu o wdzięcznej nazwie "Żabka". Kupiłem tam pani dyżurnej czekoladę za to, że nie pozwoliła nam się pod pociąg rzucić i udzieliła szczegółowych informacji o rozkładzie gagarina. Podziękowaliśmy jej za uratowanie życia, a co najmniej nóg i wsiedliśmy do „Soliny” (znów z EP07-447). Wagony nabite ludźmi, toteż spędziliśmy te 2,5 godziny w korytarzu wagonu 1 klasy :-( Pomachaliśmy jeszcze pani dyżurnej, która na odchodne (a właściwie – na odjezdne) zapraszała nas ponownie do Skarżyska i uwaga... żebyśmy wpadli do niej na... KAWĘ he, he!!! Podróż bardzo się dłużyła (mnie rozbolała głowa), a Jarosz z Wojtasem w ramach popisów wokalnych odśpiewali pieśń zaczynającą się od słów "koń_duktor już się zbliża, już puka do mych drzwi. Pobiegnę mu otworzyć, w mym ręku bilet drży...", co spowodowało jeszcze bardziej dokuczliwy ból czaszki ;-) i niemałą konsternację współpasażerów. Przejeżdżając przez Okęcie widzieliśmy jeszcze SM48 (chyba 121) z 19 węglarkami do Konstancina, co zarazem potwierdziło moje przypuszczenia o końcu kursów gagarinów do Jeziornej, chlip, chlip. Trafiliśmy też na wzmożony ruch samolotowy – widać było aż 4 samoloty podchodzące do lądowania. Na Centralnym wylądowaliśmy z malutkim opóźnieniem i tak skończyła się niezwykle udana, spontaniczna i obfitującą w kolejowe MOTYWY wycieczka. Sorrki za tak długą relacje, ale zboczenie zawodowe daje znać o sobie.