15 listopada 2003

Buraki we mgle

Uznałem w piątek za skandal fakt, że w tym roku jeszcze nie widziałem gagarka na JSL-ce ze składem buraków. Tak się jakoś składało, że nie miałem szczęścia w dorwaniu gagara ze słodkim bruttem :-| Po części była to wina faktu, ze PeKaP poszedł mi na rękę i puszczał przez ostatnich kilka tygodni zwrot próżnych węglarek z Raciąża ze stonką do Nasielska. Ponieważ odcinek ten, a zwłaszcza szlak Raciąż – Płońsk mam słabo ubruttowiony ;-) na fotach, przeto kilka ostatnich wyjazdów skupiałem się na nim, zaniedbując siłą rzeczy szlak z Sierpca do Raciąża, dobrze ostrzelany w sezonie 2002. No, ale w końcu stęskniłem się i za nim, toteż postanowiłem w sobotę odrobić zaległości. Nie będę jednak ukrywał, że o mały dylemat przyprawił mnie Jeżyk proponując wycieczkę na linię Tłuszcz – Legionowo. Chciał on bowiem dostrzelać film z ubiegłego tygodnia [cnotę stracił jadąc do Wolsztyna :-) ]. Nie powiem - i mnie korciło odwiedzić Radzymin i Dąbkowiznę, jednak kierując się zasadą żeby zbytnio nie kombinować tylko robić co pierwsze do głowy przyszło, zatwierdziłem w piątkowy Wieczór ;-) Jedynie Słuszny plan na sobotę. Okazało się to słuszną koncepcją, bo JSL-ka zawsze wynagradza jej wiernych fanów, o czym nie raz już się przekonywałem :-) Tak było i tym razem. Zaczęło się od Płońska. Zajechałem bez większej wiary w cokolwiek, ale że zajeżdżam tam zawsze to i tym razem stacji nie ominąłem. Aha, muszę dodać, ze kłamca Zubilewicz zapowiadał mgłę, lecz nie zraziło mnie to specjalnie, bo ja mgłę lubię nawet, a zdjęć mglistych mam z JSL-ki mało (chyba ze dwa w sumie). Toteż na wycieczkę wybrałem się z pełną świadomością, że na bluskaje i baranki na nieboskłonie liczyć co nie mam. Przejeżdżając przez przejazd między wjazdowym do Płońska a wyjazdowymi ze stacji nie widać było praktycznie niczego dalej niż za nastawnią dysponującą. Zajechałem i tak, bo czasu miałem sporo (dopiero 7:30), a ja w Raciążu powinienem się stawić gdzieś tak koło 9. Wjeżdżam więc i... oczy przecieram ze zdziwienia. Oto bowiem lokomotywka 401Da-361 – będąca własnością płońskiego młyna – manewruje z wypełnionymi węglarkami wpychając je na teren... nie, nie młyna lecz... ciepłowni!

21 września 2003

Sierpc pod parą

Postaram się krótko i węzłowato, bom strudzon okrutnie po pracy, a mnie tu jeszcze Tomi molestuje żebym spisywał wrażenia z poprzedniej niedzieli. Skoro wspomniałem o Tomim to się pewnie wszyscy domyślacie, że będzie coś na temat pary. Słusznie, słusznie... :-) I to będzie o parze na JSL-ce :-) Nie chodzi jednak o parę gagarinów, czytaj: podwójną aTrakcję. Tym razem będzie o wizycie wolsztyńskiej Tr5-65 w Sierpcu. Tak, tak – nie przecierajcie oczu, dobrze widzicie. Po ponad 11 latach przerwy na Jedynie Słusznej Linii znów pojawił się parowóz! W tym miejscu należą się WIELKIE podziękowania dla Tomiego, któren poinformował mnie o tym wiekopomnym wydarzeniu w środę bodajże oraz dla Jarosza, który w piątek dostarczył mi rozkład jazdy parowozu od Torunia. Dzięki, Panowie 100-krotne!: -) Po co komu parowóz w Sierpcu akurat, spytacie? Ano po to, bo w Szczutowie (stacja na linii do Brodnicy) kręcono film, a konkretnie serial „Boża Podszewka 2”. Na jego planie byłem już przed ponad tygodniem, lecz wówczas wagony przeciągała bydgoska SM30-092. Słówko o wagonach. Nie są to jakieś zwykle wagony, lecz muzealne wagony towarowe Kb będące własnością PSMK ze Skierniewic. Etatowo wypożyczane są do różnych filmów. „BP 2” to drugi film, na planie którego widziałem je – że tak powiem – grające. Pierwszy to jakaś niemiecko-polsko-jakaśtam koprodukcja, kręcona na ul. Instalatorów w Warszawie. Wówczas na planie „grał” chabówkowy Ty2-953. Zdaje się też, że Polański wypożyczał je do „Pianisty”. OK, starczy tych dygresji, przejdźmy do sedna. Budzę się jeszcze w sobotę o 23:30, łyk mocnej porannej KaWy ;-) i ruszam kosiarką z działki do Nasielska. Tu bowiem o godz. 0:24 miałem odebrać Jeżyka. Pan Marek kombinował jak koń pod górę, jakby to zrobić żeby się załapać na ganiankę za kopciuchem. W końcu wymyślił, że dojedzie do Nasielska kibelkiem z Gdańskiego i krótko po północy ruszymy do Torunia. Zebrany materiał ugruntuje Jego pozycję guru na galerii transportowej http://ams1.lo3.wroc.pl/~tomek/ he he he :-) Drogę do Torunia pokonaliśmy bez szaleństw, bo czasu mieliśmy aż za dużo. Według rozkładu, parowóz z Inowrocławia miał zjechać do Torunia na godz. 4:25. My zaś pojawiliśmy się w grodzie Kopernika już około 3 w nocy. Na początek zajechaliśmy na szopę. Z ciekawszych rzeczy zastaliśmy dwa gagary – 1110 i 891. Kopciucha brak. Za to zaczął nam dokuczać głód. Zaspokoiliśmy go zapiekankami (nawet smaczne) w barze na dworcu głównym. Zajadając serową przekąskę obeszliśmy SUkę podstawiona do porannego pociągu do Grudziądza. Na stacji głucho i Ciemno wszędzie ;-) Ruszyliśmy więc ponownie na szopę, tam jednak nadal nie było parowozu. Spodziewaliśmy się, że będzie tam wodował. Ale jak nie ma to nie – stwierdziliśmy, że pojedziemy kawałek za miasto by zobaczyć go sobie jak jedzie ;-) No i siedzimy koło jednego przejścia dla pieszych przez tory i czekamy. Ale nic nie jedzie, co jest do cholery – czyżby nałapał po drodze opóźnienia? Wierzyć mi się w to nie chciało, bo z Wolsztyna wyjechać miał około 21, a więc w Toruniu mógłby być grubo przed 4 w nocy. Tymczasem zrobiła się już 5 rano, a jego nie ma. Budzę więc Jeżyka, który chrapie sobie w najlepsze i wracamy do szopy. Tu znów brak spodziewanego widoku... No to może na dworcu? Też nie... W końcu Jeżyk mówi, że ma to w dupie i że pójdzie do dyspozytora. Po raz n-ty jadę więc na Kluczyki. Marek poszedł po info a ja rozglądam się po halach. Zauważam brak jednego gagarina, tego 1110. Wtem Jeżyk wypada z budynku już z daleka dając mi znaki żebym odpalał kosiarkę. Oj, coś tu jest nie tak – myślę sobie. I rzeczywiście, Jeżyk wskakując do autka wysapuje z siebie, że parowóz JUŻ POJECHAŁ do Sierpca. Wcale nie zjeżdżał na wodowanie, tylko jeszcze przed 4 pojawił się w Toruniu i od razu stanął pod wyjazdowym. Nic dziwnego, żeśmy go nie napotkali. Wolną drogę dostał o godzinie 4:19. A tymczasem na moim zegarku jest już 4:50. No to ładny ch... pani Stasiu :-(  Klniemy jeden przez drugiego na czym świat stoi, bo Teera ma nad nami pół godziny przewagi. Łudzimy się nadzieją, że może nie odjechał zbyt daleko, bo w rozkładzie ma 8-minutowy postój w Lubiczu. Ale skoro ruszył wcześniej, to pewnie już jest i za Lubiczem. Niemniej jednak ryzykujemy dalsze opóźnienie i zajeżdżamy do Lubicza zobaczyć co i jak. JEST! Teera stoi i sapie :-) A obok niej ST44-1100 z bruttem! O ja pierdolę, gdzie statyw, szybko, bo mało casu kruca bomba, a tu TAKI motyw!! Rozstawiamy gorączkowo sprzęt, a tu z Sierpca wjeżdża jeszcze SU45. Niestety Bipa wjeżdża między czajnika a gagarka zasłaniając tego drugiego. Jeżyk, który zdążył już rozstawić statyw i zamocować aparat zdjęcia bez gagara nie cyka. Ja dalej się mocuje że statywem i poszukuje światłomierza w torbie. Nagle zgrzyt semafora oznajmia, że Teera doczekała się „wolnej drogi” i zanim zdążyłem się przygotować, ona wzięła i odjechała. Nosz kuuuurwaaaa, moja złość nie zna granic :-( Po tyłu latach doczekałem się parowozu na JSL-ce i spóźniłem się ze zdjęciem dosłownie o kilkadziesiąt sekund!!! Co za matoł ze mnie. Kurwie na samego siebie, Jeżyk nawet nie próbuje mnie pocieszać wiedząc, że tylko by se język strzępił. W złowrogiej ciszy ruszamy w stronę Czernikowa. Aha, jak wpadaliśmy do Lubicza, spotkaliśmy jednego MK. Jakiś starszy koleś w niebieskim Oplu, o ile mnie pamięć nie myli. Spotykamy go ponownie na wiadukcie za Czernikowem. Przedstawia się nam jako Wojtek z Torunia, nicka żadnego nie ma, bo grupy nie czytawszy. Jeszcze w Lubiczu zauważyłem, że w budce podróżuje jakiś młodzieniec, którego zasadniczo nie powinno tam być. Pytam więc Wojtka czy to jakiś jego znajomek, albo może syn. Odpowiada, że nie. Gadu gadu i w końcu pojawia się parowóz. Ja nawet nie mam po co wyciągać fotopstryka, bo film mam setkę, a parameter jest nikczemny – ledwo co szaro na dworze. Jeżyk i Wojtek dzielnie walczą na swoich czterysetkach. Wielkich sukcesów jednak im nie wróżę... Kolejny fotostop uzgodniliśmy koło tarczy za Lipnem, ale wschodzące słoneczko skusiło mnie do wcześniejszego dobicia do toru przed Konotopiem. Stwierdziliśmy, że co nam szkodzi – walnie się fotki centralnie pod słońce, a może wyjdą? I mnie wyszło, powiem Wam zajebiiiiście :-) Potem rura kilkaset metrów dalej na drugi przejazd za Konotopiem. Do Lipna marne szanse by zdążyć, ale jednak podejmuję ryzyko. Dziś liczy się ilość, a nie jakość zdjęć :-) Na szczęście chłopakom się nie spieszy i jadą sobie w tempie cokolwiek spacerowym. Dzięki temu bez większych problemów złapaliśmy parnika na wyjazdowych. Jeżyk dziabnął fotkę z semaforem, a ja z nastawnią. Chodziło mi o napis na niej... :-) Potem szybka zawijka na drogę bydgoską i dzida w pogoń. Tym razem ustawiliśmy się na wjazdowym do Skępego. Jaka tu mi fota wyszła, ja nie mooooge :-))) MIÓD! Ponieważ odcinek że Skępego do Sierpca jest bardzo ciężko dostępny do ganianki samochodem, zasadniczo mieliśmy jechać od razu na wjazd do Sierpca. Jednak jako że poziom mego optymizmu podskoczył do stanu euforii już w Lipnie, przeto stwierdziłem, że pieprzyć wszystko i gonimy go lasem! W pierwszej chwili Jeżyk stwierdził, że to przekreśla nasze szanse na dorwanie go przed Sierpcem, jednak już po chwili widząc, jak olewam fatalny stan leśnej drogi niszczący okrutnie zawieszenie kosiarki, szybko zmienił zdanie i słowami „ja tam wierzę w pana UOP-a” zmotywował mnie do jeszcze bardziej szaleńczej jazdy przez las. Jakimś cudem nie wylądowaliśmy na żadnym drzewie, za to trafiliśmy na pierwszy przejazd leśnego duktu przez tory. Niedaleko widać już światła nadjeżdżającej Teerki. Czyli zdążyliśmy. I znów bezbłędna fota w motywie leśnym wprawia mnie w stan ekstazy :-) Potem siup do wozu i rura na kolejny przejazd przed Koziołkiem. Wyprzedzamy czajnika niemal o włos. Ledwo co zdążyliśmy wyskoczyć z samochodu, a kopciuch już pojawił się w naszych aparatach. I znów orgazm na sucho w moim wykonaniu ;-) Już praktycznie zapomniałem o toruńsko-lubiczowym niepowodzeniu. Zacząłem sam sobie w duchu tłumaczyć, że przecież w Toruniu i tak stał po ciemaku pod wyjazdowym, więc fotki i tak nie dałoby się zrobić. A nawet gdyby było widać jakieś światła to i tak obrzydliwe sodówy... A z kolei w Lubiczu gagarin był wygaszony, nikogo nie było w kabinie, a na dodatek na dworze taka jakaś nijaka ta szarówka była. Fota by wyszła bura i w ogóle do bani ;-) Trzeba się jakoś pocieszać, nie? Anyway, do Sierpca to już naprawdę nie było szans z Koziołka zdążyć, bo droga znacznie odbija od toru. Jednak Jeżyk znów wyraził przekonanie „ja tam wierzę w pana UOP-a”... No co można było zrobić? Miałbym zawieść zaufanie pana Marka? Musiałem zdążyć! I zdążyłem :-))) Ledwośmy przejechali przez przejazd koło nastawni i tuż za nami zamknęły się szlabany. Po chwili mały parowozik został uwieczniony na tle charakterystycznej bryły sierpeckiej nastawni. Kolejna wyk....ista fota popełniona! :-))) Parowóz zaczął się następnie kulać po zwrotnicach tak żeby wjechać pod szopę na prowizoryczne obrządzenie. Z budki wyszedł wspominany młodzieniec, ogólnie wyglądał jak syn Belzebuba. Jeżyk dowiedział się jakoś, że na jazdę z Torunia załapał się za flaszkę. Ledwo co wyszedł z Teery a już się pojawił w gagarze. Na szopie spotykam znajomego mechaniora – pana Jacka. Wita mnie słowami coś a'la "O! Witam kierowniku" czy cuś takiego :-) Trochę mnie wcięło, ale nie daję poznać po sobie zaskoczenia tak ciepłym powitaniem. Zamiast tego przedstawiam Jeżyka Jackowi i Jacka Jeżykowi ;-), wymieniamy kilka słów i znów z Markiem musimy ruszać do filmowej roboty. Bo już pod szopę wjeżdża Teera. My oczywiście wszystko pilnie uwieczniamy na materiale światłoczułym, a więc: jak wjeżdża (piszcząc niemiłosiernie) po rozklepanym torze, jak dobija do gagara 651, potem jak odpalają kolejno ST44-1096 i 651, jak następnie odjeżdżają kawałek głębiej, tak żeby do tendra można było włożyć koniec węża (a właściwie takiego nieco większego szlauchu) z wodą i takie tam duperszwance :-) Razem z nami w Sierpcu zjawiło się też kilku nieznanych nam MK-ów. Jak się później okazało silną ekipę wystawiły Skierniewice. Jeden czy dwa samochody miały też rejestracje toruńskie. W tak zwanym międzyczasie od strony Torunia wjechał ST44-1100 z 27 beczkami, platformą ochronną z przodu i węglarą z tyłu. Dziabnęliśmy go z rządkiem lokomotyw stojących na torze koło szopy, na czele z SM30-092. Aha, zanim wjechał gagarin musieliśmy rozpędzić stado baranów, co nam wlazło przed obiektywu i zadowolone stało czekając na pociąg. Nosz w mordę ich i nożem – do czego to doszło żebym musiał „u siebie” stosować słownictwo rodem z imprez kolejowych...? Gagarowi niespieszno było w dalszą drogę, bo skład stanął, a lok odczepił się. My natomiast walnęliśmy sobie pamiątkową fotografię z samozadowalacza jak stoimy z Jeżykiem na pomoście eSMki. SM30 w Sierpcu to też wielka rzadkość! :-) Po chwili minął nas gagarin i odjechał na zwrotkę by dobić do wspomnianego rządka lokomotyw. Mnie naszła koncepcja by popełnić fotkę gagarina widzianego przez tą taką puszkę (jak to się nazywa?) przy wajsze zwrotnicy. Puszka pozbawiona jest szkiełek, ogólnie cała zardzewiała i daje się kręcić wokół własnej osi. Tak więc ustawiłem ją sobie jak trzeba, uwaliłem na ziemi przed nią, nieomalże wsadziłem do środka aparat i strzeliłem gagarka zbliżającego się do zwrotki :-) Przypłaciłem to kilkoma ranami na łokciach, bo podłoże jest kamieniste, ale co tam - opłacało się ;-) Nastrzelałem się już fotek co niemiara, a to dopiero 9 rano! Dwadzieścia minut później znów słychać potężną trąbę od strony Torunia. Po chwili wtarabania się 30-wagonowy skład (28 beczek + 2 ochronne) prowadzony przez ST44-1110. Ten akurat nie zatrzymał się, tylko od razu pomknął do Płocka. Uwieczniłem go z pomostu SM42-454, ale tak by na zdjęciu było widać trochę stonki oraz stojących za nią SU45-185, 034 i ST44-1100. Podczas gdy my uganialiśmy się za towarami z Torunia, pod szopę dotarła przedstawicielka ekipy filmowej. I zaczęły się problemy... Okazało się bowiem, że parowóz jest ustawiony nie tak jak trzeba. Do Rypina miał jechać kominem do przodu, a tymczasem ustawiony jest nim do tyłu. No i co tu zrobić? Obrotnicy brak... Ale pan Jacek znalazł trójkąt! Fakt, że nie używany chyba od kilkunastu lat, ale jest! Zanim jednak Teerka mogła nań wjechać musiały tor zwolnić dwa blokujące go gagariny. Ale to niewielki problem. Trzy minuty po przyjeździe brutta, najpierw spod szopy wycofała Teerka i odjechała kawalątek w stronę nastawni. Tym razem Jeżyk strzelił fotkę przez puszkę ;-). Po parniku pan Jacek przemanewrował spiętymi gagarinami. Oczywiście w kabinie nie mogło zabraknąć usmolonego koleżki... Obstrzelaliśmy tą całą kombinatorykę, po czym parowóz wjechał na już zwolniony tor pod szopą, potem przeciął pomaluśku ulicę i ruszył krzaczorami na trójkąt. Na jego czubku zatrzymał i po przełożeniu zwrotnicy zaczął cofać. Przejechał koło mini punktu do przeładunku benzyny z cystern kolejowych na samochodowe i ponownie wjechał na teren szopy. Posuwał się wolniutko, bo szyny nie używane od dobrych kilkunastu lat skwierczały pod parowozem, że wydawało się, że jeszcze ciut ciut i wywali się na bok. Ja oczywiście jadę fota za fotą. Obok mnie szedł jakiś kolo (przedstawił się jako Rafał Spychała), który w pewnej chwili zauważył, że mamy takie same aparaty. Wywiązała się więc między nami konwersacja na tematy okołosprzętowe. Idziemy sobie parę metrów przed parowozem, gadamy, fotki strzelamy. Teerka przejechała torem sąsiadującym z kanałem oczystkowym i dojechała do kolejnej zwrotnicy. Ją również trzeba było przełożyć, by dostać się do składu 10 wagonów Kb. Okazało się to jednak większym przedsięwzięciem. Zardzewiała wajcha ani myślała się przełożyć. Musiało się z nią męczyć dwóch chłopa. Pan Jacek napierdalał w wajchę kawałem betonu a w tym samym czasie inny kolejarz zrobił z jakiegoś żelastwa podręczną dźwignię i odpychał zwrotnicę od szyny :-) Po kilku minutach sztuka się udała i parowóz ruszył do wagonów stojących przy rampie. Podczepił się i zaczął je wypychać w stronę dworca. Myśleliśmy, że kolejarze nie chcą znów przejeżdżać przez feralna zwrotnicę, tylko postanowili wycofać wagony w stronę semaforów wyjazdowych do Nasielska i Płocka. Ale nie, po chwili parowóz zmienił zdanie i powrócił z wagonami na poprzednie miejsce. Wkrótce też zaczęła się zjeżdżać ekipa filmowa – aktorzy, kamerzyści i dźwiękowcy. Zaczęli się naradzać. Ponieważ trochę to trwało i nic nie wskazywało żeby miało się zaraz skończyć, a zbliżała się godzina przyjazdu osobówki z Nasielska, postanowiliśmy przemieścić się na peron by przywitać się z panem Edziem. Jeżyk bowiem wcześniej zaszedł do dyspozytorni, gdzie napotkał jeszcze przez nas nie zapoznana panią Halinkę. Jakoś do niej nie mieliśmy szczęścia – zawsze ktoś inny miał służbę. A poszedł tam na górę, bo myślał, że dyżur ma właśnie pan Edzio, którego samochód stał na parkingu. Okazało się jednak, że dziś robi za maszynistę i pojechał z porannym pociągiem do Nasielska. O 11:15 wjechała SU45-166, za sterami zgodnie z zapowiedzią siedział nasz dobry znajomy. Przywitaliśmy się, pogadaliśmy trochę i pan Edzio musiał zjeżdżać ;-) SUką pod szopę. Do Bipy podczepiła się natomiast SU45-034. My zaś wróciliśmy w okolicę rampy. Filmowcom najwidoczniej nie konweniowały się dechy zwiększające ładowność tendra, bo nakazali ich usuniecie. Palacz musiał przewalić niezłą górę węgla nieco w dół skrzyni, ku palenisku. Aha, podkreślić trzeba, że kolejarze dostali stosowne ubiory – wyjściowe mundury kolejarskie i eleganckie czapki z epoki. Same wagony też się nieco zmieniły od poprzedniego weekendu. Teraz miały na burtach różne napisy z kredy albo innego tam mydła, np. „Z Wilna do Polski”, albo „My z Grodna”. Mówiąc krótko, pociąg z repatriantami zza Buga do ziem odzyskanych :-))) Wagony i parowóz przyozdobiono też biało-czerwonymi flagami, do środka wpakowano jakieś graty – beczki, walizki, stoły. Później przy jednym z nich ekipa kilku kolesi rozrabiała wódeczkę :-) To się nazywa ciężko pracować, co? ;-) Trochę żeśmy współczuli aktorom i statystom, bo żar się lał z bezchmurnego nieba, a oni musieli paradować w grubych swetrach, serdakach, kurtkach jakby to był co najmniej styczeń. Ponieważ nic nie zapowiadało szybkiego odjazdu w stronę Rypina, a za to zbliżała się godzina odjazdu pociągu do Torunia, przeto udaliśmy się kawałek za most nad Skrwą. Jeżyk dziabnął sobie fotkę SU45-034 i wróciliśmy na stację. Już z daleka zauważyliśmy, że zapaliły się lampy na parowozie. A więc coś się może w końcu zacznie dziać... Donośny gwizd potwierdził nasze nadzieje. Powolutku ruszyła maszyna po szynach. Ale na dachu jednego z wagonów ustawiono kamerę, wokół której rozsiedli się pasażerowie. Eeee tam... Jeżyk stwierdza, że pewnie tak się będą turlać w tę i nazad po stacji by nakręcić wąskim kadrem ludzi na dachach i tyle... A jednak nie! Za chwilę pociąg dostał semafor. „UOP patrz, podali mu, zawracaj ojciec, zawracaj!!!” – krzyczy mi Marek w ucho. No to ja czym prędzej zawijam pod wjazdowe, bo tam właśnie już wcześniej postanowiliśmy popełnić fotki, gdyby jednak pociąg zdecydował się ruszyć do Rypina. W gaciach mam kisiel, bo już tyle razy byłem w Sierpcu, ale pierwszy raz widzę i zaczynam focić pociąg na linii brodnickiej :-) Skład rzeczywiście prezentuje się imponująco – nie dość, że lokomotywa jest po prostu przepiękna, to jeszcze te przystrojone wagony ze spontanicznymi napisami na burtach... No rewelka, po prostu! Następny fotostop praktycznie dopiero w Szczutowie, wcześniej się nie da, bo droga nie dochodzi do toru, a po leśnych duktach już się dziś najeździłem, dziękuję bardzo. W pierwszej chwili mamy zamiar „zdjąć” pociąg w motywie leśnym przy semaforze wjazdowym (opuszczony, podobnie jak wszystkie inne na stacji, jakby ktoś chciał wiedzieć), ale stwierdzamy, że to bez sensu, bo będzie za mało wagonów widać. Przenosimy się więc kawałek dalej pod semafory wyjazdowe ze Szczutowa w stronę Sierpca. Tu torów jest więcej, a więc i większe pole rażenie dla naszych aparatów. Mnie jednak to ciągle nie zadowala, bo stoimy w takiej płytkiej niecce, tak że tory są nad nami troszeczkę. Stwierdzam więc, że skorzystam z betonowego słupa wysokiego napięcia. Dwie jego nogi spięte są metalową rurą, jednak przy bliższych oględzinach stwierdzam, że z jednej strony rurę przeżarła rdza i wcale już nie spełnia swej roli. Niemniej jednak zerowa sprężystość żelastwa daje jako taką podporę pod ręce. Jeżyk jednak odważnie wtarabania się jeszcze wyżej ode mnie i całym ciężarem (a jest tego trochę ;-) staje na rurze. Mnie za podporę dla nóg służy jakaś wystająca ze słupa śruba. Już mi powoli zaczynają ręce i nogi omdlewać, a w oddali ciągle słychać odgłosy zbliżającego się pociągu. Ale wlecze się niemiłosiernie. Utrzymuje się na tym słupie już tylko siłą woli gdy wreszcie z lasu wyczołguje się parowóz. Cykamy fotki i nareszcie można zeskoczyć na stały ląd. Ooo jak dobrze :-) Nigdy więcej żadnych słupów! Godzina 13, co znaczy, że pociąg 12-kilometrową trasę pokonał w czasie 56 minut. W roku 1957 czas ten wynosił... 17 minut! To się nazywa postęp :-( W Szczutowie pociąg zatrzymał się na dłużej. Tu na peronie kręcono scenę jak pociąg wjeżdża w peron, na którym czeka jakaś rodzinka. Zanim do tego doszło filmowcy zamalowali na czarno czerwoną do tej pory czołownicę lokomotywy. Nasz klient nasz per pan... Chyba chcieli też nakręcić kawałek gdy pociąg opuszcza stację. Jeden gościu z ekipy wdrapał się na semafor i próbował opuszczone ramię postawić w pozycji „wolna droga”. Jednak próba ożywienia semafora zakończyła się fiaskiem. Przechodząc obok grupki filmowców usłyszałem kątem ucha ;-), że nie zamierzają tak od razu jechać do Rypina tylko zatrzymają się niedaleczko za Szczutowem na jakiejś łączce. Część ekipy zdążyła już odjechać, no to i my ruszyliśmy ich śladem. Miejsce istotnie wybrali sobie bardzo fajne, bo z jednej strony toru ściana lasu, ale po drugiej rzeczona łąka. Widoczek suuuper! Oni jednak woleli nakręcić ten fragment z góry. W tym celu na przejeździe przez tory stanął okrakiem Star z dźwigiem, do kosza którego zapakował się kamerzysta. Tu muszę skierować pod adresem filmowców słowa pełne uznania, że nie przepędzali dość licznej ekipy focistów :-) Kręciliśmy się im pod nogami, a oni jakby nas nie zauważali. Brawko! :-) Pierwszy najazd pociągu nie przypasował operatorowi i zarządzono dubla. Druga próba także nie wprawiła kamerzysty w euforię. Przed trzecim najazdem padła pod adresem maszynisty komenda „więcej pary” przy hamowaniu. No tośmy z Jeżykiem mieli ubaw po pachy – jeden przez drugiego zaczęliśmy sypać cytatami-parafrazami z „Misia” typu: „proszę bardzo ruszamy. Uważaj! Jesteście smutni, pierwszy najazd nie wyszedł... A teraz palacz, bierz szuflę! I sypiesz, sypiesz do pieca, do pieca! Teera teraz, uważaj bierz Teerę! Teera więcej pary! CZY TEERA MNIE SŁYSZY?! :-))) Podchodzimy do ognia wszyscy, uważaj, panoramuj, taaak... Kocioł masz i wypuszczaj parę. Mechanik! Szerokim gestem, szerokim gestem przepustnica więcej pary WIĘCEJ PARY, IDIOTO!!!” I salwy śmiechu co chwila :-))))))) Drugi dubel w hamowaniem w białej chmurze pary zadowolił filmowców. Dźwig zjechał z torów, pociąg przejechał, po czym Star wrócił na swoje poprzednie miejsce, bo trzeba było nakręcić scenę z drugiej strony. To akurat poszło sprawnie i ekipa ruszyła w dalszą drogę. Postanowiliśmy dziabnąć Teerke gdzieś po drodze, nie na planie tylko jak sobie beztrosko jedzie. Z planu wynikało, że niezły może być odcinek na wysokości wsi Urszulewo. Tam więc się udaliśmy. Tor prosty jak drut, parowóz widać więc z bardzo daleka. Jedzie całkiem dziarsko, mazrutuje aż miło, nooo będzie ładna fotka na tle lasu. Ale figa! Jakiś kilometr przed nami pociąg stanął nie wiedzieć po co. Przez lornetkę nie widać aby ekipa wyładowywała się z wagonów, nikt się wokół pociągu nie kręci. Po kilku minutach pociąg ruszył w dalszą drogę, ale nie zdążył się do nas rozbujać dostatecznie i w efekcie minął nas bez oczekiwanej chmury czarnego dymu. Lekkie rozczarowanie... Słówko o samym torze: szyny wyglądają na niezbyt zużyte, dziwi nas więc trochę niewielka prędkość maksymalna pociągu, która na oko oceniamy na 30 km/h. Może więcej wagony nie mogą jeździć? Bo o stan toru nie ma co się martwić. Uwaga! Szyny wyprodukowano w 1988 r. Oznacza to ni mniej ni więcej jak tylko tyle, że linię do Brodnicy zamknięto tuż po... jej kapitalnym remoncie :-( SKANDAL w biały dzień, za który sierpeccy kolejarze obwiniają naczelnika z Nasielska. Wedle ich słów, za zamknięcie ruchu do Brodnicy imć chujoza z Nasielska wziął w łapę niezłą kasę od busiarzy... :-( Z mapy wynikało, że następny fotostop wypada na skrzyżowaniu drogi z torem. Nie spodziewaliśmy się jednak, że to aż tak fajne miejsce będzie. Oto bowiem okazało się że skrzyżowanie nie wypada w jednym poziomie, lecz nad torem rozpięty jest wiadukt. Z lewej jego strony tor zbliżał się po prostej po wysokim nasypie, po czym przechodził w płytki przekop i za wiaduktem skręcał ostrym łukiem w lewo. Zjechaliśmy z drogi pod wiadukt, tam gdzie już część ekipy zdążyła również nadjechać. Jeżyk najpierw strzelił fotkę Teerki nadciągającej po nasypie, po czym przenieśliśmy się na drugą stronę wiaduktu. Tam znów do akcji wkroczył dźwig. Motyw mieliśmy fantastyczny wręcz – Teera wyłaniająca się po łuczku spod wiaduktu, a za nią żółciutkie pole rzepaku. Mnióóód, ale co z tego skoro nie mogliśmy zrobić foty... :-| Dlaczego? Bo musieliśmy skryć się za krzakiem, jako że na otwartej przestrzeni łapaliśmy się w kadr kamery :-) Po dwóch dublach pociąg ruszył w końcu w dalszą drogę. Przejeżdżając przez wieś Zakrocz, Jeżyk przyuważył kolejny wiadukcik (drogi gruntowej tym razem) nad torem. Cofnąłem więc w jego stronę i po chwili strzeliliśmy kolejne fotki. Kabaret odstawił nam jeden z filmowców. Zapomniałem wspomnieć, że przez cała drogę z Sierpca jeden z kolesi od filmu robił za palacza. Wczuł się chłopak w rolę, bo rozebrał się do pasa, wysmarował plecy i samarę węglem, że niby taki spracowany i dzielnie asystował prawdziwym kolejarzom w budce. Zauważył, że dziabiemy loka z wiaduktu, więc wychylił się z budy rozkrzyżował ręce i tak jechał kawałek aż Jeżyk nie opuścił aparatu. Śmiechu mieliśmy z niego co niemiara! :-))) Kilka minut po 17 pociąg dotarł do Rypina, gdzie wzbudził niemałą sensację. Całe okoliczne towarzystwo zbiegło się na stację. Jeszcze jak strzelaliśmy fotki przy wjazdowym, jakaś dzieweczka spytała nas czy on tu już na stałe będzie jeździł? Wyraźnie rozczarowana była naszą negatywną odpowiedzią. Parowóz nie dał się tubylcom zbyt długo podziwiać, zmienił szybko czoło i ruszył w drogę powrotną. Zaraz za Rypinem zatrzymaliśmy się na wysokości zajebiście wysokiego nasypu. Chwilę później za mną zatrzymał się też biały Opel, z którego wysiadło kilku wcześniej już widzianych focistów. Ja zdjęcia nie robiłem, bo myłem sobie ręce, ale Jeżyk walczył dzielnie. Niemniej jednak to mnie zaczepił jakiś koleś, z wyglądu pod 30 lat w szarej koszulce. Zapytał mnie z jakiej wagonowni jesteśmy? Spojrzałem na niego cokolwiek dziwnie, bo zasadniczo nie przepadam za takimi odchyłami, by zamiast o miasto pytać o jakąś wagonownię. Odpowiedziałem więc krótko, że z Warszawy i sobie poszedł. Później okazało się, że to sam Paweł Mierosławski był :-) Na następnym fotostopie znów pod wiaduktem spojrzałem już na niego nieco łaskawszym okiem, bo rozsiadł się na barierce i łoił browara :-) Swój chłop, znaczy się, choć nieco za bardzo skrzywiony pro-kolejowo ;-) Pod tym wiaduktem popełniłem ostatnią fotkę tego dnia, bo parameter zrobił się nikczemny :-))) Zajechaliśmy jeszcze co prawda na przystanek Puszcza Rządowa (ładnie utrzymany, bo zamieszkany), ale zanim Teerka się tam pojawiła zrobiło się za Ciemno nawet jak na 400-tkę pana Marka. I chociaż ambitny plan zakładał jeszcze zaczekanie na Teerkę w Sierpcu by walnąć parę klatek po nocy ze statywów, to jednak zmęczenie dało znać o sobie. Przypomnę, że wstałem o 23:30. Cali szczęśliwi z faktu obstrzelania parowozu na „naszej” linii, postanowiliśmy nie kusić losu i czym prędzej wracać do Warszawy, by paść w ramiona naszych kochanych, stęsknionych połowic :-)

To już koniec i bomba, a komu się nie chciało jechać z nami na parowoza, ten trąba ;-))

2 sierpnia 2003

Ganianka za rumunem 347 i gagarinem 651

Spóźniona to będzie relacja weekendu, lecz – jak to mówię – lepiej późno niż wcale ;-) Po tygodniowych wakacjach na Mazurach (Giżycko i Stare Juchy) i drugim tygodniu spędzonym w pracy zacząłem odczuwać wzmożoną tęsknotę za JSL-kowymi przeżyciami. Także w piątek stwierdziłem, że po robocie urwę się na rancho koło Wkry. Tam się kimnę kilka godzin i skoro świt ruszę w stronę Płońska albo i dalej. Jak pomyślałem tak zrobiłem i około godz. 20 w piątkowy wieczór zajechałem na działkę. W sobotę obudziłem się o 3:40 złapawszy zaledwie 4 godziny snu. Na dworze jeszcze ciemnica. Byłem jednak pewien, że aura mi dopisze – świadczyło o tym rozgwieżdżone niebo, w które wpatrywałem się siedząc przy ognisku kilka godzin wcześniej. Punkt pierwszy planu na ten dzień zakładał ustrzelenie porannej SUki z Sierpca do Nasielską koło przystanku Arcelin. Tam bowiem, tuż koło toru znajduje się staw – ergo: fajny motyff :-) Tak mi się przynajmniej wydawało, jak wypatrzyłem go jadąc pociągiem 2 mają. Po drodze zajechałem na rekonesans na stację w Płońsku. A tam na rzadko używanym torze (kiedyś rozładowywano na nim kontenery) stały 4 puste platformy. List przewozowy mówił, że przyjechały z Sitkówki Nowiny. Na skrajnie prawym torze (patrząc w stronę Torunia) stały sobie trzy niebieskie beczki Orlenu, a koło nastawni wykonawczej jedna samotna gruszka. Nie łaziłem jednak czytać listów, bo śpieszno mi było do Arcelina. Zajechawszy na miejsce stwierdziłem, że miejsce owszem, niekiepskie, ale na pewno nie na poranny pociąg, lecz na popołudniowy i to z przeciwnej strony, znaczy – od Nasielską. Zarzuciłem więc zamiar oczekiwania na pociąg w tym miejscu i ruszyłem dalej – kawałek za Raciąż. Tam bowiem jest inny ciekawy obiekt do sfocenia – przepalony słup teletechniczny, wiszący nad ziemią li tylko na drutach. Zajechałem tam i czekam. A właściwie drzemię, bom umeczon był okrutnie (i jeszcze mi trochę w bańce po piwie szumiało). Tuż przed godziną przyjazdu pociągu (5:12) stwierdziłem, że wykonam telefon do Sierpca, bo może dam se spokój z powrotem w stronę działki za SUką, a zamiast tego spędzę dzień na odcinku sierpecko-toruńskim w pościgach za gagarinami. Odebrał jakiś nieznajomy głos kobiecy. Ha, trafiłem na nie poznaną dotychczas panią Helenkę. Nawijam więc zwyczajową na takie okazję gadkę i już po chwili wiem, że tego dnia do Raciąża węgla żadnego wprawdzie nie będzie, ale za to z Torunia ruszy sztywniak o 8:06. Upewniam się jeszcze tylko, że pojedzie gagarin, a nie to pierdzące rumuńskie barachło i życząc spokojnego końca służby (została jej jeszcze tylko około godzina), rozłączam się. Po kilku minutach nadjechała SU45-178, ale nie fatygowałem się nawet z wyjmowaniem aparatu z torby. Za Cieeemno ;-) Słońce dopiero co wychyliło swój rąbek zza horyzontu, lecz nie zdążyło wzejść ponad las. W efekcie tylko sobie popatrzyłem na SUkę. Już miałem ruszać do Sierpca, lecz coś mnie tknęło i kazało jechać za lokomotywą. Do głowy wpadł mi chytry plan, że poczekam na wyjście czerwonej kuli ponad horyzont i jak pociąg będzie na otwartej przestrzeni to dziabnę go z profilu pod słońce. Stało się to na odcinku Kaczorowo-Baboszewo. Znalazłem sobie taki kawałek szlaku, że w tle nie było zbędnego w tym przypadku lasu, za to tor „szedł” po niskim nasypie, za którym wzeszłe już słońce krwistym kolorem podświetlało chmury nad sobą. Raaany, jak ta fota mi wyjdzie no to paaaalce liiiizać :-) Usatysfakcjonowany zdjęciem mogłem już w spokoju ducha ruszyć do Sierpca. Zjawiłem się tam kilka minut po godz. 6. Na stacji generalnie pustki jeśli nie liczyć bipy koło nastawni dysponującej i kilku platform (stacja nadania Ożarów Cementownia) na jednym z torów odstawczych. Jadę więc pomału w stronę szopy, by zobaczyć co tam sobie za maszynki stoją, gdy nagle od strony Płocka dał się słyszeć piskliwy dźwięk trąbki loka. Co za czort? Gagarin to to NA PEWNO nie jest, nawet nie 1100 (ten to taki cieniutki głosik ma), stonka też nie... O nieeee... to musi być ten pyrkający złom :-( I rzeczywiście, po chwili na stację wtoczył się ST43-347, lecz zamiast zatrzymać się, odpiąć i pojechać gdzie pieprz rośnie ustępując miejsca gagarinowi (na szopie stał 891), rumuński pierdziszew otrzymawszy ‘wolna drogę’ dodał gazu i ruszył do Torunia. Co można było zrobić? Bez większej ochoty, ale jednak pojechałem za nim. Nie robiłem zdjęć temu maszkaronowi aż do Lubicza. Tam się przemogłem i popełniłem jedną jedyną fotę, choć tak naprawdę to chodziło mi o wagony, a nie kunia (czy raczej chabetę) pociungowego ;-) Temu ostatniemu dałem dość daleko odjechać, tak żeby go za bardzo widać nie było, a skupiłem się na cysternach. Trzeba bowiem przyznać, że skład się rumuńskiemu ścierwu trafił ładny i kolorowy – a to srebrne beczki, a to niebieskie, a to znów szare, a po nich białe. Malowaniec – przekładaniec. Pociąg ‘zdjąłem’ o 7:36 z wiaduktu obwodnicy Torunia i postanowiłem się z niego nie ruszać. Za około pół godziny spodziewałem się bowiem ujrzeć gagara z pociągiem przeciwnej relacji. Siedzę sobie więc na tym wiadukcie, piszę SMS-a do Jeżyka, gdy nagle zatrzymuje się koło mnie samochód. Wyszedł z niego jakiś pomarańczowy pan i dawaj mi perorować, że on jest ze służby drogowej i żebym stąd sobie poszedł, bo tu „jest niebezpiecznie” (złodzieje ukradli kratki w barierce). No to odpowiadam mu, żeby się nie bał, bo spadać na tory z góry nie zamierzam, że duży już jestem i sam o siebie zadbać potrafię. A ten dalej, że „tu nie wolno przebywać” (!). No tu mnie wzruszył normalnie...
- To po to jest ten chodnik żeby po nim nie chodzić, a ta barierka po to żeby się o nią nie opierać, TAAAK? – pytam cokolwiek zaczepnie.
- Tak, właśnie po to są – burknął i zwinął się do samochodu celu przepędzenia mnie nie osiągnąwszy.
Siedzę więc dalej i czekam. I bardzo dobrze, że się nie dałem przepędzić, bo gagarin pojawił się dość nagle i... za wcześnie. Gdybym siedział poza wiaduktem, np. na skarpie, to by była figa ze zdjęcia. ST44-651 pojawił się o 8:08 (czyli dwie minuty po hipotetycznej godzinie odjazdu z Kluczyków) i podkradł się cichaczem, bez akompaniamentu swej donośnej trąby. Nawet tłuczenia się wagonów słychać nie było – wszystko zagłuszały odgłosy blachosmrodów walących wiaduktem. Niemniej jednak gagar wyhamował niemal do zera przed semaforem wjazdowym i na stację wtoczył się siłą grawitacji. Dziabnąłem upragnioną od dawien dawna fotę i szybko zbiegłem w dół po skarpie do kosiarki. Potem rura, dzida i co tam jeszcze by jak najszybciej przemieścić się na wjazd do Czernikowa. Pośpiech okazał się jednak zbędny. Wkrótce okazało się dlaczego gagar ruszył tak wcześnie z Torunia. Otóż, już w Lubiczu zauważyłem, że skład miał przeeedługaśny – za gagarem platforma, dalej kilka beczek na płynny gaz, potem różnej maści i kolorów inne rodzaje cystern, w środku składu nie wiedzieć po co Gags, potem takie fajne krótkie białe beczki Elany na glikol i na końcu szutrówka jako rodzyneczek. A w sumie około 40 wagonów! Liczba tą sprawiła, że pociąg strasznie się ślimaczył. Dość powiedzieć, że wyczekałem się na niego w Czernikowie że hej. Dotarł tam dopiero o 8:55, czyli że jechał prawie 50 minut!! To chyba rekord niskiej prędkości dotąd przeze mnie na JSL-ce zaobserwowany, bo osobówka z dwoma postojami (Obrowo i Dobrzejewice) pokonuje ten dystans w czasie 22 minut zaledwie! Fotnąłem go sobie jak mija semafory wyjazdowe w stronę Torunia i pognałem na następny fotostop. Minąwszy Czernikowo gagar wyraźnie przyśpieszył, bo do Ograszki ledwo co zdążyłem. Bardzo mi na tym zależało, bo to ostatni przystanek na JSL-ce, na którym nie miałem dotąd sfoconego pociągu. Tu nie da się zrobić fotki z budynkiem stacyjnym (zarośnięty KOMPLETNIE), pozostało mi więc cyknąć zdjątko z tablicą nazwy stacji. To jednak też nie było takie proste, bo tablica z poziomu ziemi też jest przysłonięta chaszczami. Aby rozwiązać ten problem musiałem wspiąć się dobre 2 metry na słup teleteczniczny po takich metalowych klamrach wbitych w pal. Na szczęście nie spadłem na tory tuż pod gagara, ale chyba lepszy ubaw mieli mechanicy widząc moje ewolucję na słupie. W każdym bądź razie od tego momentu pozdrawiali mnie donośnym BUUUczeniem i przyjaznym machaniem rąk na każdym kolejnym fotostopie. Najbliższą po temu okazję mieli już za Konotopiem. W połowie drogi do Lipną wyczaiłem motyw z traktorem stojącym koło toru i babą pielącą poletko kartofli :-) No a potem szybko za Lipno, by powtórzyć nieudane onegdaj zdjęcie gagarka przy tarczy trzystawnej strzegącej wjazdu od strony Sierpca. Korzystając z ponownego ślimaczenia się pociągu zdążyłem jeszcze do Karnkowa by zdjąć niemal cały skład na eleganckim łuku na nasypie. Kolejny fotostop zarządziłem sobie przed semaforem wjazdowym do Skępego. Tam bowiem jest trochę pod górę i na dodatek tor łamie się w lekutkim łuczku. Spodziewałem się więc eleganckiego mazrutowania z racji pod górę się wspinania :-) Nic jednak z tego, bo gagar wjechał siłą rozpędu uprzednio zjechawszy w górki za Karnkowem. Niemniej jednak motyw z łuczkiem też ładny. Za Skępem gagar mógł znów się rozbujać, bowiem szlak Skępe-Czermno-połowa drogi do Koziołka ma najwyższą szlakową – aż 90 km/h. Do takiej prędkości towary wprawdzie się nie rozpędzają, ale 7 dych to poginają bezproblemowo. Tymczasem ja musiałem znaleźć w lesie jeden konkretny przejazd, koło którego stoją wskaźniki właśnie podające prędkości szlakowe. Chciałem koniecznie dziabnąć gagara z tablicą z numerem 9. Nie trafiłem tam jednak na czas, skręciłem nie w tę drogę co trzeba i w efekcie wyjechałem na przejazd zbyt bliski Skęepemu. Niemniej jednak z racji tego, że gagar właśnie nadjeżdżał, nie mogłem mu fotki w gęstwinie leśnej nie strzelić. Po kilkunastu minutach odnalazłem wprawdzie właściwy przejazd, lecz spojrzawszy w stronę Sierpca mogłem tylko obejrzeć końcówki pociągu :-| Ścigać dalej go już sensu nie było żadnego, bo do Sierpca droga niedaleka, a nie dość że pociąg znacznie mnie odsadził, to jeszcze musiałbym zapylać po leśnych duktach, podczas gdy mój obiekt uciekał po równym torze. Dałem se więc siana z niszczeniem amortyzatorów kosiarki i spokojnie, bez nerwów, w żółwim tempie dojechałem do Sierpca. Gagarka oczywiście już nie było, bo pojechał w dalszą drogę do Płocka zostawić tam beki i być może zabrać kolejne, tyle że ładowne. Mnie się jechać do Płocka nie chciało, bo po pierwsze, linia ta już nie jest Jedynie Słuszną, a po drugie byłem okropnie zmachany (gorąc lał się z nieba, a mi z nosa katar sienny) i chciało mi się spać. Zanim się jednak zdrzemnąłem, dziabnąłem jeszcze SU45-131 z pociągiem z Torunia na moście nad Skrwą i poobserwowałem manewry SUk wystawiających się do pociągów do Nasielska i Torunia. Najpierw z szopy pod nastawnię wykonawczą Sc2 podjechała SU45-238, zaraz za nią 034, a na końcu sucze trio uzupełniła 131 odpiąwszy się od Bipy. Mechanicy udali się następnie z papierami do nastawni. Po krótkiej chwili wrócili do swych maszyn i zaczęli się rozjeżdżać. I tak, 131 odstawiła się na szopę, 034 pojechała torem – że tak powiem północnym – do pociągu do Nasielska, zaś 238 torem południowym – do pociągu do Torunia. W międzyczasie pociąg z Nasielska przyprowadziła SU45-257, odpięła się i torem środkowym wyminęła dwie wspomniane SUki jadąc w przeciwnym do nich kierunku :-) No ruch jak na Marszałkowskiej w godzinach szczytu, norrrmlanie :-))) Z kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze tylko, że na kilka minut przed odjazdem osobówki do Torunia (11:40) właśnie stamtąd zdążył wrócić rumun. Na haku miał dość krótki skład szarych i czarnych beczek. Nacieszywszy SUkami oczy swe piękne oraz wiedząc z doświadczenia, że mam jakieś 2,5 godziny czekania na powrót gagara z Płocka, zaparkowałem kosiarkę w cieniu drzewa, rozłożyłem sobie fotel i udałem się na zasłużony spoczynek. Śpię sobie w najlepsze aż tu nagle BUUUUUUUUU!!!! - ryknęła trąba sunącego kilka metrów od samochodu gagara, skutecznie wyrywając mnie ze snu. Mechanicy zauważyli mnie śpiącego w samochodzie i zafundowali mi po prostu darmowe budzenie jakby chcieli powiedzieć „budź się UOP, budź się, gagarin je na stacji we wiosce!” :-))) Wątpię czy bym go nie przespał gdyby nie tak miła pobudka – gagar toczył się pomalutku z wyłączonym silnikiem, bo chłopaki kończyli już służbę. Pewnie gdyby nie zabuczeli, to bym spał dalej aż do momentu gdy kolejną drużyna by go odpaliła. Na szczęście te mechaniory okazali się trzeźwo myślący i zerwali mnie na równe nogi. Gdy tylko gagar zwolnił szlak, w drogę do Płocka ruszyła rumuńska mega-kosiara, zapierdziwszy oczywiście przy tym cały Sierpc :-( Ja zaś ruszyłem na przejazd ze wskaźnikami. Wolałem nie czekać na zmianę drużyny i odpuściłem sobie fote wyjazdu gagarka z Sierpca, bo mógłbym znowu się spóźnić na wybrany motyw. A tak się jakoś na niego uparłem tego dnia... Tym bardziej mnie te wskaźniki swędziały, że sam skład był ładny i fajowo się konweniował z żółtą trawą na nasypiku oraz zielenią drzew z niedalekiego lasu. Czoło gagara mocno już wyblakłe (bardziej białe niż żółte) ładnie kontrastowało ze składem 22 czarnych jak noc beczek. Długo czekać na upragnioną fotkę nie musiałem – o 13:40 gargulec minął wskaźnik z cyfrą 7 (podaję szlakową w stronę Sierpca pociągom jadącym z zachodu). Zanim wygrzebałem się z tych lasów i wyjechałem na asfalt, gagar zdążył wyrobić sobie sporą nade mną przewagę. Dogoniłem go mniej więcej w połowie drogi ze Skępego do Karnkowa. Ale samo dogonienie go nic mi nie dawało, musiałem go jeszcze przegonić. Niestety, na wysokości Lipna popsuła się pogoda – niebo zakryło się wysokimi chmurami, co oznaczało koniec bluskaju. Dla mnie przekładało się to na koniec sesji zdjęciowej. Olałem więc szukanie kolejnego motywu na siłę i postanowiłem sprawdzić, czy gagar ten będzie "mazrutował" ;-) ciągnąc skład pod stromą górkę za Lipnem w drodze do Konotopia. Tam bowiem jest najwyższe wzniesienie na całej JSL-ce. Kiedyś tam obserwowałem jak bez najmniejszego trudu pod górkę podjechał ST44-1100 ze stonką i pokaźnym bruttem. Obyło się wówczas bez "mazrutowania", lecz zrzuciłem to na karb dobrze wyregulowanej maszyny oraz pomoc stonki. Tym razem gagar był sam i na dodatek sporo starszy od tamtego. Spodziewałem się więc okazałego pióropuszu czarnego dymu. A tu figa z makiem – 651 też pokonał stromiznę bez "mazrutu". Nie widzę innego wyjaśnienia jak to przytoczone wcześniej, na podjeździe do Skępego. Po prostu pociąg pokonuje tę pochyłość siłą rozpędu. Otóż, wyjazd z Lipną i słynna ‘eska’ to dla pociągu z Sierpca droga z górki na pazurki. Do tego wszystkiego wysoka szlakową i już można dymać bez gazu praktycznie. Zasadniczo miałem po tej obserwacji zwijać maneleę do domu, ale jeszcze chciałem się przekonać czy tak jak w przypadku ganianki Jeżyka dwa tygodnie wcześniej, gagar zatrzyma się na 1,5 godziny w Czernikowie, by przepuścić osobówkę z Torunia (Lubicz zamykają po południu) czy też zdąży doskoczyć do Torunia Wschodniego. Zrealizowany został scenariusz nr 2, więc w Czernikowie pożegnałem machaniem gagarka z nową ekipąa na pokładzie i ruszyłem do domu. Nie mogłem jednak nie zajechać po drodze do Sierpca. A tu zaskoczenie – zniknął 891. Zacząłem główkować – mógł pojechać luzem do Torunia. Tę hipotezę jednak odrzuciłem, bo gdyby tak miało być to przecież by go podpięli do 651. Mógł pojechać do Płocka po kolejne brutto, albo do Raciąża. Tam bowiem stał od rana skład 10 próżnych Eaos-ów. Nie będąc w stanie samodzielnie rozwikłać zagadki, udałem się do dyspozytorni. Tam wylewnie powitał mnie pan Edzio. "Oooo jakże się cieszę, już myślałem, że zapomniałeś o Sierpcu, tak dawnośmy się nie widzieli... Co słychać, co słychać?". I wyciąga papierosy w poczęstunku. Trochę mnie wgięło tak miłe powitanie, ale szybko ochłonąłem z mini-szoku i przystąpiłem do relacjonowania dzisiejszej wycieczki. Przysłuchiwał się też temu jeden z mechaników – przyszłe cenne źródło informacji (choć jeszcze o tym nie wie he he he). W każdym bądź razie 891 pojechał do Płocka po beczki i „przyjedzie c***j wie kiedy” – pana Edzia to już nie obchodziło, bo po kilkunastu minutach przyszedł jego zmiennik – Franek, któremu wkrótce przekazał funkcje i obowiązki. Uwolniony od pracy jeszcze sobie ze mną pogawędził, no w sumie ponad godzinę prowadziliśmy miłą konwersację. Głównym tematem była wyższość gagarina nad rumunem. Pan Edzio PSY WIESZAŁ NA 43-cim!!! :-)))))))))) Powiedział, że mocny to on jest, nie da się zaprzeczyć. Ale warunki pracy w nim urągają wszelkim regułom BHP. Hałas jest podobno nie do zniesienia. Mechanicy żeby się porozumieć muszą do siebie KRZYCZEĆ, a radia słuchać w słuchawkach. Nie wnikam ile jest w tym prawdy a ile wylanej żółci, ale jedno jest pewne – NIKT z mechaniorów sierpeckich nie chce jeździć tym gratem. Bronią się przed nim rękami i nogami :-) Tak jest, Panowie! Walczyć o gagariny, bo gagarin jedyną słuszna lokomotywą jest i basta! :-) Pan Edzio zaprosił mnie następnie z własnej woli na jazdę SUką do Torunia, bo skoro już obejrzałem sobie z kabiny szlak do Nasielska, to – jego (i moim też) zdaniem – powinienem też zaliczyć odcinek w przeciwną stronę. Niestety, z wielkim bólem serca musiałem mu odmówić na wystosowane względem mnie zaproszenie, bo jedyny znany mu termin służby wypadał w środę. A tu na przeszkodzie stoi praca, praca i jeszcze raz praca w Wawie. Obiecaliśmy sobie jednak odbić to w jakiś weekend, po czym rozjechaliśmy się do swoich domów. I tym sympatycznym akcentem kończę i ja tą – tym razem niezbyt długą jak na moje możliwości – relację.
Wasz JSL-kowy skryba z UOP-u ;-)

5 lipca 2003

Cisówka grave(l) rally

Sobota, godzina 3:30. "Czeba" wstawać... Wszak za pół godziny zajechać ma po mnie Łukasz. KaWa, kawałek ciasta i jestem fertig – mogę ruszać. Punktualność Żuczka wprawia mnie w osłupienie – domofon dzwoni o 4 punktualnie co do sekundy. Dobry dobry, rąsia rąsia i jadymy. Naszym celem jest Siemianówka. Pomysł wycieczki w te jedne z bardziej lubianych przeze mnie rejonów narodził się w żuczkowej głowie tydzień wcześniej, na wycieczce do Braniewa. Jeżyk, NadSZYSZKOwnik i ja opowiadaliśmy jak to się ganiało w zimie za SUkami pod białoruską granicą, aż na koniec Łukasz rzucił szybkie hasło „a może pojedziemy tam za tydzień? Będę miał wolny wózek”. Tak się jednak złożyło, że tylko ja byłem wolny i mogłem jechać. Ruszyliśmy więc we dwóch. Pierwszy autostop wypadł nam w miejscowości Sycze na linii z Siedlec do Czeremchy. Według słów NadSZYSZKOwnika, w Syczach jest bowiem zajeeeebiiiista (jakże by inaczej...) eska. Zajechaliśmy więc do Sycz dziabnąć na niej poranny pociąg z Czeremchy. Tylko gdzie ta eska, kurde? Ni wuja! Z prawej jasna długa prosta i z lewej też... W efekcie fotki nie popełniłem, zwłaszcza że SU45-030 prowadziła ohydnie oszprejowane wagony. Niemniej jednak pełni optymizmu jedziemy dalej. W Kleszczelach Łukasz pstryka kolejną SUkę, tym razem z pociągiem do Białegostoku. Ja zaś dziabnąłem sobie sam dworzec. Fantastyczny jest! Cały zielony, drewniany, dwupiętrowy i zamieszkany do tego :-) Po cyknięciu tegoż przenieśliśmy się do Czeremchy pod semafor wjazdowy od strony Hajnówki. Stamtąd bowiem za kilka minut miała nadjechać osobówka. Bardzo ładnie utrzymany jest posterunek dróżnika, a w mini ogródku rosną sobie kwiatki. Pani dróżniczka widząc, że ustawiamy się do zdjęcia zaczęła czynić dodatkowe porządki. Na szczęście dała się przekonać żeby pod ścianą budki zostawić rower :-) Następnie zamknęła szlabany i ustawiła się w pozycji zasadniczej z żółtą flaga. Jajecznicowatą Bipę prowadziła stonka. I bardzo dobrze, bo dzięki temu powinny wyjść zarąbiste kontrasty. Niebieściutkie niebo, zieleń trawy i różnokolorowość kwiatów w rabatce w połączeniu z zielono-pomarańczowo-żółtym składem powinna dać bombowy efekt. Nie przyuważyliśmy tylko numeru stonki. To się jednak szybko dało naprawić, bo zajechaliśmy na stację. Naszym uciekinierem okazała się być SM42 z piekielnym numerem 666 :-))) Tego nie mogłem puścić jej płazem. Dałem więc Łukaszowi aparat a sam stanąłem przy numerku loka by przypozować do fotki z „diabełkiem” :-) Na sąsiednim torze stał niebieski szynobusik SN81-001. Został uwieczniony jako tło dla tablicy ostrzegawczej „strzeż się pociągu” z SUką wymalowaną przez jakiegoś domorosłego artystę kolejarza :-) Ponownie podjechaliśmy pod semafor wjazdowy od Hajnówki, by sfotografować 3-wagonową zdawkę z SM42-301 wjeżdżającą do Czeremchy. Nasyciwszy się fotkami postanowiliśmy zajść do dyżurnej po garść informacji. Wprawdzie miałem ze sobą rozkład towarów od niezawodnego Jarosza, lecz po konfrontacji ich z zeznaniami przemiłej i usłużnej pani dyżurnej muszę stwierdzić, że rozkłady przygotowane na lutową wycieczkę, mocno się zdezaktualizowały od tamtego czasu. Podstawowa sprawa jest taka, że gagarin do Siedlec nie odjeżdża już o 12:28, lecz o 2 godziny wcześniej. Natomiast godzina powrotu się nie zmieniła i nadal obowiązuje przyjazd o 17:51. Chyba, że jedzie z ruskimi wagonami o lekutko przekroczonej skrajni, to wtedy melduje się około 18:30. Co się tyczy towarów do Białegostoku, to potwierdzono nam zakaz jazdy gagarinów. Obniżono bowiem maksymalny ciężar brutto na linii z 1800 ton do 1600 ton. A z takim obciążeniem puszczane są 2 stonki. Brutto jeździ tylko nocą! Nie ma więc co liczyć na do niedawna obowiązujący rozkład jazdy nakazujący odjazd z Białegostoku o 10:04 i przyjazd do Czeremchy o 13:52. Na trzecim interesującym nas kierunku, to znaczy do Siemianówki i Swisłoczy rozkład nie uległ zasadniczym zmianom. I tak, z Siemianówki do granicy polski gagar odjeżdża o 7:16, z przeciwnego kierunku o 8:29 przyjeżdża białoruską maszyna. W drogę powrotną rusza ona o 11:31, zaś nasz gagar ze Swisłoczy teoretycznie wraca o 13:14. Ale wedle słów pani dyżurnej najczęściej pojawia się dopiero około 15. Nasz pierwotny plan przewidywał wyjazd do Siemianówki po cyknięciu osobówki z Hajnówki (sam nie czuję jak rymuję hehe), lecz przyspieszenie odjazdu gagara do Siedlec wywróciło go nam kompletnie. Stwierdziliśmy, że poczekamy w Czeremsze najpierw na jego odjazd i dopiero potem pojedziemy nad Zalew Siemianowski. W międzyczasie pocykaliśmy sobie kilka osobówek. Plan ich przy- i odjazdów do/ z węzła jest bardzo MK-friendly. Nie czeka się za długo na następujące po sobie pociągi, ale i nie ma zbytniego pośpiechu przy przemieszczaniu się z motywu na motyw. Na dobry początek „zdjęliśmy” szynobus odjeżdżający o 8:20 na Białoruś. Dziabnęliśmy go przy semaforze wjazdowym do Czeremchy. Tor w tym miejscu „idzie” wzdłuż drogi asfaltowej. Akurat szła nią sobie kobita z rowerem. Jako że maszerowała trochę za szybko i wyszłaby nam z kadru przed przejazdem szynobusika poprosiliśmy ja co by się zatrzymała i przypozowała. Zgodziła się i dzięki temu będzie fota z motywem ludzkim :-) Kwadrans później na wiadukcie nad linią do Białegostoku popelniliśmy zdjątka SM42-272 jadącą z Hajnówki z „bohunem” na haku. Baaardzo sympatyczny widoczek. Miał się on zresztą jeszcze powtórzyć po południu. Dziesięć minut później torem poniżej przejechała SU45-236 z nieoszprejowanym składem 3 bonanz z Białegostoku. Jako że powoli zaczęła się zbliżać porą na gagara, przeto przenieśliśmy się na przeciwny biegun stacji. Postanowiliśmy bowiem obczaić sobie motywy na gagara by nie szukać ich naprędce później, tylko jechać w z góry upatrzone miejsca. Po rekonesansie wróciliśmy na stację. Tam bowiem manewry odstawiała diabelska stonka. Jej wysiłkom przypatrywał się gagarek 937 (Jeżyk, Piter, Remik – to ten cośmy go dziabali na linii do Białego w marcu 2002 r.) pomrukując sobie z lekka ;-) My zaś uwiecznialiśmy to wszystko z kładki nad torami. Zwróciliśmy tym na siebie uwagę dwóch zbijających bąki SOK-istów siedzących na ławeczce. Powolutku, jakby od niechcenia podeszli do nas i starszy uderza do nas z gadką:
- Czy panowie wiedzą, że nie wolno jest fotografować i szkicować (pisałem sobie coś tam w kapowniku) torów?
- Wolno, od 13 lat wolno — odpowiadam znużony (który to już raz trzeba kołków uświadamiać)
- Taaaa...? A ja twierdze, że nie wolno. Dokumenty proszę.
Cóż, na władzę nie poradzę. Do tego ma akurat prawo. Dałem mu dowód, ten zaczął sobie mnie spisywać, a ja nie zrażony założyłem trelemorele i... dawaj – focę dalej :-))) W międzyczasie Łukasz poszedł do wozu po zostawione w nim dokumenty. Dodam, że poszedł bez obstawy drugiego strażnika. Gdyby to nie był Łukasz, tylko jakiś – dajmy na to złodziej urządzeń srk – mógłby... przekręcić kluczyk w stacyjce i machając soczkom chusteczką co ma cztery rogi, spokojnie odjechać w siną dal. Przez to, że Łukasz musiał iść do samochodu, ominęła go przyjemność oglądania gagara podstawiającego się do ponad 30-wagonowego składu. Na szczęście uwieczniłem na slajdzie tę operację :-) Widząc moją rozradowaną minę zagadał mnie przyjaźnie drugi SOKista czy to tak z miłości do kolei. Widać że jakiś spoko kolo. Za to ten starszy to chyba pod lodem przeleżał ostatnie 30 lat. Dacie wiarę, że zapytał mnie dlaczego nie mam w dowodzie wpisanego... miejsca pracy??? Co za gość! Czas mu się chyba w latach 70-tych zatrzymał na zegarku :-) Odparłem jednak grzecznie, że nie mam owszem, ale mogę mu pokazać gdzie pracuję. Po czym wyciągnąłem legitymację prasową i stwierdziłem, że jestem redakcyjnym fotografem. Chyba zrobiło mu się cieplej w majtkach, że stoi przed nim przedstawiciel czwartej – było nie było – władzy. Dla porządku spisał jeszcze tylko Łukasza i na koniec rzucił formułkę: „tak, znajdujecie się panowie na terenie ogólnodostępnym i możecie robić zdjęcia (przypominam, że na początku twierdził co innego!), lecz chodzenie po torach jest zabronione. To tyle, dziękujemy.”, Podziękowaliśmy i my po czym zeszliśmy z kładki, by przemieścić się w okolicę rozjazdów. Liczyłem bowiem na ładnego mazruta przy ruszaniu pociągu. Miałem przed oczami widok ruszającego gagara 610 w Wapiennie w wakacje 2002 r. Myślałem, że i w Czeremsze sytuacja się powtórzy. Tymczasem figa :-( Gagarek ruszył punktualnie o 10:30 baaaardzo powoli, w sposób ledwo widoczny. Nie wziąłem jednak pod uwagę kładki nad peronami, cholera. Mech widocznie nie chciał smrodu narobić ewentualnym pieszym i szerszym gestem odkręcił nastawnik dopiero po jakimś czasie. Czas ten niestety był za długi jak na nasze oczekiwania. Minął nas bezdymnie nieomalże i dopiero potem rzucił do pieca. Największa chmura dymu poszła przed przejazdem drogowym. Niech to jasny szlag! Przecież pierwotnie tam właśnie mieliśmy stać... Ale by była fota! Jeszcze teraz nie mogę sobie tego odżałować... A jak pomyślę o tych malwach rosnących koło budki dróżnika, to już mnie całkiem żółć zalewa :-((( Wskoczyliśmy do samochodu i rura w las za Czeremchę. Zdążyliśmy mimo że pociąg złapał już niezłą prędkość. Do Nurca go nie goniliśmy, bo po pierwsze i tak byśmy nie zdążyli, a po drugie plan nasz przewidywał wizytę w Siemianówce. Zajechaliśmy jednak ponownie do dyżurnej, bo przy pierwszej wizycie powiedziała, że o konkretach ruchów gagarów nad zalewem będzie wiedziała później. A że to "później" właśnie nastało, to postanowiliśmy jeszcze ją trochę pomolestować ;-) Złapała raźno za słuchawkę i podzwoniła po kumplach. I tak dowiedzieliśmy się, że rusek już się do składu podstawił, ale próby hamulca jeszcze nie zdążyli zrobić. Według szacunków miał odjechać za około 40 minut. Pożegnaliśmy się więc czym prędzej i po jakichś właśnie 40 minutach szaleńczej jazdy dotarliśmy do celu. JEST! Stoi grubasek wygaszony. Ale ale ale, co jest? Podjeżdżamy bliżej i... ja pierdole – toż to 2M62!!!!!!!! A jaki ładny uchhhh... :-) Mniody! Ciemnooliwkowy i jakieś tam pomarańczowo-żółte wstaweczki, dość świeżą farbą – jednym słowem CUDO! Stwierdziliśmy że dziabniemy go z drugiej strony zalewu i ruszyliśmy do Cisówki. Po paru kilometrach zjechaliśmy z asfaltu na żwirówkę i rura. Trochę się Żuczek za bardzo rozpędził, tak że przed łagodnym zakrętem... straciliśmy przyczepność! Z prędkością gdzieś tak 80 km/h suniemy boczkiem jak po lodzie prosto na okazałe drzewo. Żuczek instynktownie kontruje kierownicą jednocześnie hamując co sił w nodze. Odwraca nas i teraz driftujemy nieuchronnie do rowu drugim bokiem. Kolejna kontra kierownicą, znów nam tył samochodu odwraca, wypadamy z drogi i przez płytki na szczęście rów lądujemy centralnie pomiędzy dwoma drzewami. Ale ŻYJEMY, ja pierdolę co to była za przejażdżka uuuuchch... Tak nas akurat wyrzuciło na łąkę pośrodku drzew – jedno około metr od mojej strony i drugie metr od strony Żuczka. Gdybyśmy natomiast przybombili centralnie w któreś z nich to nie wiem czy byłoby co zbierać... Szczególnie, że ja nie byłem przypięty pasami więc i tak nabiłem sobie potężnego krwiaka na nodze gdy poleciałem całym impetem na deskę rozdzielczą. Szczęście w nieszczęściu, że skończyło się na skoszeniu palika od elektrycznego pastucha na polu i dało się dalej jechać, tylko że już bardzo poooowoooli ;-) Cali nagrzani emocjami doturlaliśmy się w końcu do Cisówki, lecz widok nas raczej rozczarował. Na zdjęcie z wodą szanse praktycznie żadne. Droga z płyt betonowych strasznie krzywa, szkoda samochodu. Już i tak swoje przeszedł :-) A z buta trzeba by drałować dobry kilometr albo lepiej. A że nam się po prostu nie chciało, to ustawiliśmy się naprzeciwko wagonu robiącego za stację Cisówka i czekaliśmy. A ruska nie ma i nie ma. Co jest do kata? Miał być za 40 minut jak ruszaliśmy z Czeremchy. Czyżby nas wyprzedził jak okrążaliśmy szerokim łukiem jezioro? Dla niego to rzut beretem, a my z 15 kilosów musieliśmy w stosunku do niego nadłożyć. Ale nie! Po jakimś czasie dostrzegliśmy wypełzającego z lasu węża. Jedzie! Ale jak on się wlecze... z 10 km na godzinę to max. Dobry kwadrans zajął lokomotywie przejazd przez groblę. Po drodze kilka razy trąbnął sobie, ale jakoś tak nieśmiało, króciutko. Nagle wydało mi się, że słyszę też trąbę z drugiej strony. Powiedziałem nawet o mym złudzeniu Łukaszowi, ale doszliśmy do wniosku, że to pewnie jakieś echo... W końcu 2M62-0963 wjechał nam w obiektywy, dziabnęliśmy go i odmachaliśmy przyjaznym mechanikom. Po czym przystąpiliśmy do liczenia wagonów. A było co liczyć! No, kto zgadnie ile tego było, a? Otóż proszę ja Was - składzik nasz skromny liczył sobie... 66 wagonów. SŁAAABO?! Najdłuższy pociąg jaki w życiu widziałem. Spokojnie miał więcej niż kilometr długości. Ale wstążka! Dziabnąłem go jeszcze "od tylca", bo akurat dał czadu zamazrutowując cały las i przystąpiłem do zwijania skończonego właśnie filmu. Aż tu nagle Żuczek krzyczy: "UOP, UOP patrz co jedzie z drugiej strony". Podnoszę głowę, a tam zza ostatniego wagonu białoruskiego pociągu wyłania się nasz gagarin. O żesz ty w mordę! Żadne tam echo, cholera ma się ten słuch do jedynie słusznych trąb :-) Ale, kurde, co jest? Miał być około 15, a jest dopiero 13. Kuuuurwaaaaa... dlaczego ta korbka od zwijania filmu tak wolno się kręci? Szybciej, do ciężkiej cholery, szybciej. Dobra, udało się. Gdzie jest nowy film? W końcu wyszarpuję Fuji 400-tke jako pierwszy pod ręką. Zakładam go w szaleńczym tempie, bo gagarin już prawie przy mnie. Nie zdążam zmienić na aparacie czułości filmu. Na czuja przymykam tylko przysłonę (wcześniej miałem film ISO100) i cykam fotkę. Potem gagar mnie mija, więc popełniam fotkę od tyłu, ponownie korygując nastawy "na czuja". Nie ma czasu na zabawy ze światłomierzem, a trybu automatycznego nie mam. Nooo ciekawy jestem jak to wyjdzie? Byłoby wskazane żeby wyszły, bo gagarek wyjątkowej urody. ST44-1028 jest jednym z ładniejszych maszyn tego typu w naszym kraju. Taki spracowany, z licznymi plamami starczymi na pudle, z na biało odmalowanymi obwódkami oczek i z pozostałością wymalowanego numeru seryjnego na dachu, nad mechanikiem. A nawet jak slajdy nie wyjdą, to płakać też nie będę. Zawszeć to zostaną wspomnienia z najszybszej wymiany filmu i mijanki na szlaku dwóch pobratymców :-))) Na koniec wizyty w Cisówce postanowiłem zrobić zdjęcie pamiątkowe. W tym celu musiałem zrobić użytek z zabranego przezornie statywu. Ustawiliśmy się z Łukaszem przy wagonie stacyjnym i aparat zrobił nam zdjęcie sam, z samozadowalacza znaczy :-) Potem wróciliśmy na stację do Siemianówki. Ale gagar stał nadal przy swoim 13-wagonowym składzie. Z przodu miał kilka węglarek, a z tyłu ruskie bordowo-żółte beczki. Nie zapowiadało się żeby miał coś do roboty, więc wyjechaliśmy naprzeciw osobówce z Hajnówki. Trochę żeśmy błądzili ale w końcu trafiliśmy na przystanek w Gnilcu. Przejście na peron wypada przez czyjeś podwórko, lecz właściciel nie miał nic na poprzek naszej przechadzce. Dworzec ładny, drewniany, parterowy, w kolorze sraczkowatym. Tylko trochę zaniedbany, tak jakby lekko... gnijący. Liczyliśmy, że nadjedzie szynobusik, lecz po kilku minutach zza wzniesienia dał się słyszeć charakterystyczny warkot stonki. A więc w Siemianówce będą odstawiać cuda na kiju, czyli zmieniać czoło by wepchnąć wagon przodem do Cisówki. Dziabnęliśmy wspomnianą na początku relacji SM42-272 z „bohunem” i wróciliśmy nad zalew. Strzeliliśmy po fotce składziku na grobli i podjechaliśmy do chłopaków w gagarze. Mechanik stwierdził, że posiedzą tu jeszcze parę godzin, zanim dadzą im odjechać do Czeremchy. Zasadniczo odjazd planowy jest o 20:48, lecz niewykluczone, że ruszą wcześniej, około godziny 17. Poza nimi nic tu więcej gagarinowatego nie ma i już dziś nie będzie. Na wypadek gdyby miał jechać około 17, postanowiliśmy złapać go w Narewce przy wjazdowym od strony Hajnówki. Najpierw jednak dziabnęliśmy „bohuna” wracającego znad zalewu. Strzeliliśmy fotki stonce mijającej semafor wyjazdowy z Narewki i ruszyliśmy kilkaset metrów dalej pod wjazdowy. Jeszcze tylko oblookaliśmy most na rzece Narewka po czym zlegliśmy pod wjazdowym na kocu. Mnie zmorzył sen i kimnąłem się z pół godziny albo i całą. Żuczek obudził mnie kilka minut po 18. Stwierdziliśmy, że skoro do tej pory gagara nie było, to już go nie będzie przed 21. Nie ma więc co siedzieć, tylko powoli trzeba wracać na chatę. Zanim definitywnie ruszyliśmy w drogę powrotną, odwiedziliśmy raz jeszcze Czeremchę. Jadąc wzdłuż stacji przyuważyłem ST44-937, który jeszcze nie zdążył się odpiąć od składu z Siedlec. Musiał więc przyjechać kilkanaście minut temu, a było już po 19. Sprawdziłem na stacji godziny odjazdów pociągów do Hajnówki i Białegostoku. Okazało się, że dane w cegle dotyczące pociągu z Siedlec są zdezaktualizowane. Gdy wracałem do samochodu gagar właśnie się odpiął i z jednym oczkiem zapalonym zaczynał manewry. My zaś pojechaliśmy na wiadukt gdzie krzyżują się trasy do Hajnówki i Białegostoku. Jakoś nie chciało mi się opuszczać przytulnego wehikułu, ale ożywiłem się na widok... kani. Znaczy się olbrzymiego grzyba, którego niósł jakiś kolo. Poza gigantem o kapeluszu wielkości obiadowego talerza, facet trzymał jeszcze cztery mniejsze grzyby. Zaciekawiło mnie czy aby nie nazbierał sobie sromotników, więc zagadałem gościa czy to kanie? Ten podszedł do mnie, potwierdził, pokazał mi je wszystkie razem i każdego z osobna, po czym... wręczył mi je życząc smacznego :-) Trochę osłupiałem i zacząłem się tłumaczyć, że tak tylko spytałem z ciekawości. I chciałem mu je oddać. Ten jednak nie chciał nawet o tym słyszeć. Podziękowałem więc serdecznie za niespodziewany prezent (UWIELBIAM kanie, a to pierwsze grzybki od jesieni zeszłego roku). Kocham ludzi Wschodu! Zawsze wywożę z wojaży na ścianę wschodnią same dobre wrażenia :-))) Tymczasem zaczęła dochodzić godzina gdy pojawić się powinien pociąg do Białegostoku. Wdrapałem się więc tropem Żuczka na gorę wiaduktu. Kurde, co jest? Słyszę pomruk gagara. Skąd tu gagar? Przecie powinien już stać na szopie, a tymczasem wydaje się, że stoi tuż za łukiem w lesie na torze do Białegostoku. Postanowiłem zejść i zbadać sprawę naocznie. Nie uszedłem jednak daleko. Shaltował mnie znajomy grzybiarz. Mocno zmieszany poprosił mnie o "pożyczkę" 2 zł na winko. Normalnie to bym mu odmówił, ale tak mnie gościu rozbroił wcześniej podarkiem, że nie mogłem mu odmówić :-) Nie miałem jednak drobnych. Sprawę uratował Żuczek, który rzucił mi potrzebną monetę. Teraz to ja życzyłem faciowi smacznego i uśmiechając się znacząco do siebie rozeszliśmy się każdy w swoją stronę. Charakterystyczny basowy pomruk wyraźnie jednak ucichł, więc zrezygnowałem z poszukiwania jego źródła i cofnąłem się do Łukasza na wiadukt. A pociągu do Białegostoku jak nie było tak nie ma. Stwierdziliśmy, że chłopaki na stacji olali rozkład i postanowili na własną rękę skomunikować pociągi.
- Hej UOP, ale to by było zdjęcie gdyby tak się pociągi minęły na wiadukcie i pod nim, co? Zdjęcie roku jak nic! – popuścił wodze fantazji Żuczek.
- Co racja to racja Stary – odparłem. 
Po chwili dał się słyszeć dźwięk wjeżdżającej do Czeremchy SUki z pociągiem z Warszawy. Słynny pośpiech z samymi jedynkami zdegradowanymi do roli dwójek. Potem chwila ciszy (postój na stacji) i znów wzmagający się łomot. Ale jakiś nazbyt głośny... Żuczek stwierdził, że dobiega on od strony toru do Hajnówki, więc najpierw puścili w drogę pośpiecha z Warszawy. Idąc za własnym spostrzeżeniem Łukasz przemieścił się przed wiadukt by dziabnąć fotkę czerwonego składu na łuku. Ja i tak stwierdziłem, że dla mnie jest już za Ciemno ;-) więc było mi zarówno z której strony będzie jechał pierwszy pociąg. Mogłem się tylko poprzyglądać, co lubię równie jak i samo focenie. Zostałem więc przy wylocie toru z wiaduktu. Ale czy Żuczek się aby nie przesłyszał? Ja z mojej strony wyraźnie słyszę pociąg jadący dołem do Białegostoku. Po chwili zza lasu wyłania się SUka. Już miałem krzyknąć na Łukasza żeby wracał na drugą stronę, ale podnoszę głowę i co widzę? Po nasypie wyłania się drugi pociąg! Oszzz kurwa, gdzie mój aparat? Wyrywam go z torby nieomalże strącając ją w dół, przykładam do oka i... CYK! Dołem leci SU45-224 bo Białegostoku, a górą zbliża się SU45-164 z czerwonym pośpiechem z Wawy. Ale czaaaad! Nie spodziewam się jednak aby fotka wyszła poprawnie, bo przez szeroki kąt musiałem cykać na czasie 1/125. Myślę, że dolna SUka wyjdzie ruszona, bo doginała zdrowo, olewając sierżanty na przejeździe. Ale może to właśnie będzie znaczyło o klimacie tego zdjęcia...? No zobaczymy :-) Przybiliśmy sobie z Łukaszem donośnie "piątki" ucieszeni TAKIM bonusem na koniec dnia i ruszyliśmy do Warszawy, by przy grzybowej kolacji opić piweczkiem szczęśliwy powrót po dniu wypełnionym mocnymi wrażeniami :-))) Super wycieczka! Każdemu takiej życzę :-)))

15 czerwca 2003

W pogoni za sierpecką Ol49-111

Pomysł niedzielnej ganianki za wolsztyńskim (obecnie) parowozem Ol49-111 (dawniej MD Sierpc) zrodził się w ubiegły czwartek kiedy to z samego rana wybraliśmy się z Tomim na Odolany. Naszym celem było obfocenie wyciągniętych z hali dwóch grzejek w postaci pozostałości po Ty2. W międzyczasie uwieczniania ostatnich chwil dwóch dwój zacząłem podchodzić Tomiego podpytując jaki jest jego scenariusz na cotygodniowe ganianki za czajnikami po liniach wokół Wolsztyna, kiedy jeździ zdawka i takie tam. W końcu nie wytrzymał i zadał pytanie, na które tylko czekałem, a mianowicie: "a co, panie UOP-ie, wybierasz się do Wolsztyna?". A ja: "taaa... z Tobą! Cieszysz się?" :-) Jak możecie się domyśleć, Tomi baaardzo się ucieszył... Nie no żartuję - tak naprawdę, to nie zdradził się wcale ze swych myśli co to mu się za ciężar na głowę właśnie ładuje ;-) Koniec końców umówiliśmy się, że zjadę do Poznania na niedziele rano i pojedziemy za parowozem do Wolsztyna. Kłopoty zaczęły się, gdy zerknąłem do cegły i stwierdziłem, że pierwszy pociąg z Warszawy dociera do Poznania pół godziny... po odjeździe parnika :-( No to klops - myślę sobie. Przyjechać w sobotę nie mogę, bo Jeżyk zaprasza do siebie na wódeczkę i zapowiedziałem, że przyjdę. Już miałem odwoływać swój przyjazd do Poznania, gdy wtem przyszedł „esesman” od Jeżyka, że „sorry panowie, ale wynikły niespodziewane trudności z remontem w chacie i impreza z przyczyn obiektywnych odbyć się nie może”. W ten oto sposób problem się rozwiązał! :-) No to skoro tak, to mogę jechać już w sobotę z samego rana. Jaaak miło... :-) Perspektywa weekendu z parowozami wprawiła mnie w na tyle dobry humor, że w piątek po południu nabyłem stosowne bilety na podróż w liczbie sztuk dwa. Bo jeden dla kobity, której postanowiłem pokazać jak wygląda parowóz. No i pojechaliśmy.

16 marca 2003

Z Justyną do Torunia

Na początku ubiegłego tygodnia przeczytałem na p.m.k post M@teja, w którym poinformował o obecności w Toruniu zwiastuna zagłady gagarinów, czyli „rumuna”. Bodajże w czwartek zadzwoniłem do pana Edzia (dla przypomnienia: znajomy maszynista z Sierpca) czy potwierdza tę informacje. No i niestety potwierdził :-( Mało tego, zeznał, że Rumun już jeździ, prowadząc rozkładowe brutta z Orlenu! Wprawdzie sam go jeszcze nie dosiadał, ale z wrażeń kumpli mówił, że uważają go za (gagariniarze – nie padnijcie) maszynę lepszą i mocniejszą od ST44! Stanowczo zaprzeczył jakoby nie dawał sobie rady z ciężkimi bruttami. Według jego słów jest wręcz przeciwnie! Rumun weźmie cięższe brutto... Co nowe zdanie pana Edzia to ja się coraz bardziej załamywałem. A jak dodał, że będą ich wkrótce 4 sztuki, to się omal nie popłakałem :-( Cała nadzieja w tym, że Rumun jest bardziej wrażliwy od gargulca – bardziej skomplikowane bebechy, wszystko na elektrykę działa i tak dalej. Może się więc rozsypia jak o nie niedostatecznie dbać... Czepnąłem się tej nadziei jak tonący brzytwy ;-) Na koniec konwersacji pan Edzio zachęcił mnie żebym przyjechał do Sierpca póki jeszcze są gagariny, skoro tak je lubię. No i zaprosił mnie po odbiór książki o parowozach, o której wspominał podczas naszej wspólnej jazdySU45-034 do Nasielska >>>. Dwa razy mnie do Sierpca zapraszać nie trzeba! Jako że odcinek JSL-ki okołotoruniowy mam obcykany dość słabo (w odróżnieniu do fragmentów bliższych Sierpca i Nasielska), to postanowiłem wybrać się na dwudniowa eskapadę z nocowaniem w Toruniu. A ponieważ większość delegatury nie mogła jechać, to na wycieczkę zaprosiłem swoją koleżankę Justynę (Chester, Ufo – to ta sama co z nią byłem u Ciebie).

DZIEŃ 1 – SOBOTA 15 marca 2003 r.

Wyruszyliśmy z Warszawy kilka minut przed godzina dziewiątą. 60 kilometrów później spotkaliśmy się z osobówką z Nasielska, którą widać doskonale z szosy gdańskiej przed Płońskiem. Ale nie spieszyłem się z fotami, bo prawdę powiedziawszy to na odcinku do Sierpca trudno mi już wyczaić jakiś ciekawy motyw. Praktycznie wszystkie mam już uwiecznione na kliszy. W efekcie popełniłem tylko dwie fotki SU45-129. Pierwszą strzeliłem przy nieczynnej świetlnej tarczy wjazdowej do Baboszewa od strony Sierpca, a drugą przed przystankiem Mieszaki gdy pociąg przejeżdża takim niebieskim mini mostkiem nad jakąś polną strugą. Następnie udaliśmy się wprost do Sierpca. Tam na szopie spełniły się me najczarniejsze sny. Stało to rumuńskie barachło :-( Numer tego ścierwa to 347 (rewizja w 2001 r., w listopadzie o ile mnie pamięć nie myli). Rety, ależ on nie pasuje do sierpeckiej szopy. Ale to wybitnie! Wizualne różnice dzielące go od gagarka doskonale ilustrowało to, że stał "zaparkowany" nos w nos z ST44-651. BTW: niniejszym dementuję niezamierzoną dezinformację Remika (któremu posłałem radosną wiadomość esemesem) jakoby gagarin ten był trupem z zaspawanymi drzwiami, odstawionym w Inowrocławiu. Fakt, wygląda jak z krzyża zdjęty, ale JEST NA CHODZIE! :-))) Niski jakiś taki ten rumun przy gagarinie, przysadzisty, garnki ma niżej, a czołownicę wysuniętą do przodu tak, że wygląda niczym żuchwa małpiszona jakiegoś. Norrrmalnie ma wadę zgryzu :-) O B R Z Y D L I S T W O  przy pięknym gagarku... I takie g...o ma jeździć po "mojej" linii... Tfuj! :-( Nawet Justyna stwierdziła, że ten rumuński szajs się nie umywa do wytworu radzieckiej myśli technicznej. A to coś znaczy, bo muszę Wam powiedzieć, że Justyna to takie dziewczę, które potrafi dostrzec różnice POMIĘDZY gagarinami. Tak, tak – dała tego dowód onegdaj w Zajączkowie Tczewskim! Ale ja tu się rozwodzę nad wyższością gagara, a tu przecież osobówka zaraz rusza do Torunia o 11:40. Trzeba focić póki jeździ! I to najlepiej na przystankach, dotąd nie odwiedzanych. Jednym z takich właśnie jest Czermno. Dojazd do niego bez pytania tubylców o drogę jest niemal niemożliwy. Droga rozmiękła kompletnie, że się o mało nie zakopałem w błocku. Od wsi o tej samej nazwie przystanek oddalony jest o dobre 2-3 kilometry! Ale to przecież nie jedyny taki przypadek. W ogóle JSL-ka jest pełna takich paradoksów. Co daleko będę szukał – weźmy choćby taki Nasielsk. Otóż myliłby się ten, kto by sądził, że dworzec znajduje się w Nasielsku. Nie, zbudowano go w... Pieścirogach :-) Do Nasielska jest dobre 4-5 kilosów... No, ale w końcu trafiłem do tego Czermna. Spodziewałem się, proszę ja Was, jakiejś rudery na miarę takiego choćby Karnkowa, a tu tymczasem wyłania się zza zakrętu leśnej drogi bardzo zadbany budynek. Firanki, kwiaty w doniczkach na parapecie – słowem, stacja zamieszkana :-) Ale się nie rozwodzę, bo oto na horyzoncie widać już trzy światła SUki. Oczywiście tej samej co śmigała z porannym pociągiem z Nasielska, czyli 129. Na peronie oczekują na pociąg trzy osoby. Jeden facio z kwiatami na pogrzeb, jedna jakaś siksa młoda i jedna ziuta lat około 30. Właśnie ta ostatnia widząc moje przygotowania do popełnienia fotografii uderza do mnie w te słowa: "bardzo pana proszę żeby mnie pan nie fotografował, dobrze?" – niby pyta, ale właściwie żąda głosem nie znoszącym sprzeciwu. Najpierw mnie wryło, ale szybko się otrząsnąłem i odpowiadam: "proszę się nie obawiać, wolę sfotografować pociąg niż panią akurat". Zaczerwieniła się jak piwonia, ale więcej nie zaszczyciła mnie swoimi "prośbami". Miss World się znalazła z koziej wólki... A na zdjęcie i tak się załapała hehehe. Wszak to motyw ludzki, co by nie mówić :-) Po odjeździe pociągu (którego gonić nie miałem zamiaru, bo zanim bym wyjechał z okolicznych bagien, to pociąg już byłby w Toruniu) miałem zamiar zrobić zdjęcie samemu budyneczkowi dworca (szumna nazwa). Ale patrzę, że z budyneczku wali w naszą stronę jakaś kolejna 30-latka. Aha, myślę sobie – kolejny motyw ludzki. No to kamera do oka i fota psztrynk! Ale ta pani grzeczna była akurat i wyszła po prostu do nas z ciekawości po kiego czorta fotografuję jej dom? "A bo wie pan, tydzień temu też jacyś panowie robili zdjęcia z wagonu" (bodajże gościu z p.m.k o ksywce "Petucha" się chwalił, że jechał z kumplem). "Aaa to też pewnie miłośnicy jak ja – jeżdżą i fotografują co z koleją związanego nawinie się pod aparat" – odpowiadam. I tak sobie gadamy całkiem sympatycznie. Babka stoi w samych kapciach na dość tęgim mrozie, ale jakby tego nie czuje. Gaduła straszna! Jak się jej język rozwiązał to doszła w końcu do wysokości czynszu jaki płaci PeKaPowi za wynajem domu. I kto zgadnie ile tego buli? Otóż, proszę Państwa CAŁE DWADZIEŚCIA ZŁOTYCH NA MIESIĄC!!! Słaaaabo?! No jak za darmo przecież, no nie? I bardzo dobrze! :-) Niech by nawet nic nie płaciła byleby tylko dom nie zamienił się w gruzy jak na wielu innych stacjach ma to miejsce. Że wymienię choćby Wkrę, Baboszewo, Raciąż, Koziebrody, Zawidz, Karnkowo czy Konotopie... :-( Dlaczego nie można było wynająć tamtejszych budynków ludziom? Ilu by wzięło z pocałowaniem ręki takie lokum...? Ale nie, to nie w tym kraju – tu  trzeba spierdolić rzecz koncertowo! :-( Całe szczęście, że nie wszystkie JSL-owskie dworce obróciły się w perzynę. Większość znalazła swoich najemców i dziś są nawet lepiej utrzymane niż za czasów świetności linii. Tu wymienić by można chociażby Cieksyn, Arcelin, Podwierzbie, Koziołek i jeszcze klika innych. Kobita zeznała, że mąż był kolejarzem i pewnego dnia dostał propozycję żeby zamieszkać albo w Czermnie, albo w Karnkowie. Ale że z Karnkowa do cywilizacji jeszcze dalej niż w Czermnie, to i osiedlili się tu. Okolica ładna, lasy i w ogóle. "Tylko żeby nie te żmije w lasach, wie pan..." – wzdycha :-) Upewniłem się jeszcze czy nie leciał przed osobówką gagarin luzem do Sierpca i ruszyliśmy dalej do Skępego. Spodziewałem się przecież brutta z Płocka. Zaczaiłem się w lesie na nowo odkrytym fajnym motywie i czekam. Czekam i czekam, i doczekać się nie mogę. W końcu znudziło mi się to czekanie i wróciłem do Sierpca oblookać czy coś się zmieniło na szopie. Jak się nie zmieniło, to znaczy że nic dziś z towarów nie będzie. No i zajechawszy do Sierpca stwierdziłem niestety status quo, czyli dwa gagary 651 i 1109 oraz rumuńską mega kosiarę. Ha, mówi się trudno i jedzie się do Torunia. Zanim jednak zameldowaliśmy się w grodzie Kopernika, zajechałem do Dobrzejewic, bo zbliżała się pora powrotnego pociągu do Sierpca z SUką 129. Punkt 16:31 pstryknąłem ostatnie zdjęcie dnia i pojechaliśmy do Torunia. Polecam z czystym sumieniem hotel „Wodnik”. Położony nieopodal mostu drogowego, przy ul. Bulwar Filadelfijski 12. Blisko stamtąd na stare miasto, a po piwku można albo na piechotę albo autobusem przez most szybko dostać się bądź to na dworzec główny, bądź też na Kluczyki. Dostał nam się bardzo duży pokój dwuosobowy, z łazienką, prysznicem, telewizorem (z satelitą) za 139 zł, a więc za bardzo przystępną cenę. Do tego parking strzeżony za 20 zyli. Można też coś oszamać jeśli kto głodny – na miejscu jest bistro. Ale co do jedzenia, to polecam wybrać się na stare miasto. A zwłaszcza do restauracji "Zielony Wieloryb". No rewelacja po prostu! Lokal utrzymany w stylu marynistycznym – jakieś sieci na ścianach, popiersia syren jak na dziobach starych żaglowców zwisają z kolumn podtrzymujących sufit, zaś koła sterowe zachęcają do zakręcenia się za długonogimi, skąpo odzianymi kelnereczkami he he he :-) Ach, te dekolty! Tiaaaa... barrrdzo przyjemny lokal. No i niedrogi. Piwo za 4,5 zeta (w Wawie na starym mieście_co najmniej_dwa razy droższe!) do tego zamówiłem sobie duszoną karkówkę z frytkami (danie zowie się "strawa (czy coś w ten deseń) wilka morskiego") i korniszonami. Zanim jednak panieneczka kelnereczka postawiła przede mną parujące danie, otrzymałem na przystawkę... chleb ze smalcem i skwarkami (GRATIS). Ale mniody to były, matko złota! Nawsuwałem się tych pyszności, że ledwo potem wepchnąłem danie główne. Podsumowując: najadłem się po uszy, a wszystko za... 17 zł. I przypominam: na starym mieście!!! Byłem pod wrażeniem... :-)))

DZIEŃ 2 – NIEDZIELA 16 marca 2003 r.

Obudziliśmy się kwadrans przed 8. Za oknem świata spod mgły nie widać. Zubilewicz jak zwykle nakłamał wieczorem dnia poprzedniego, mówiąc, że przed południem lekkie zachmurzenie i pogodnie, zaś po południu zachmurzy się bardziej. Z niego to naprawdę jest kłamczuch recydywista! Przecież było dokładnie na odwrót... Ale nie uprzedzajmy faktów. Widzę mgłę i co? Nic, wszak we mgle pociągi po JSL-ce też jeżdżą, więc trzeba to uwiecznić. Żadna przeszkoda. A nawet pewne udogodnienie – przynajmniej tak bardzo nie widać ziemi burej, pozbawionej już śniegu, lecz jeszcze bez zielonej traffki ;-) Przejechałem wzdłuż Kluczyków w poszukiwania dachu gagara przygotowanego do odjazdu do Sierpca, ale niczego w tym mleku widać nie było. No to postanowiłem pocykać osobówkę. Na pierwszy motyw wybrałem sobie semafory wjazdowe stacji Toruń Miasto od strony Torunia Wschodniego. W miejscu tym jest łuk w głębokim przekopie. Pięć po dziewiątej ze spowitego mgłą łuku wyłoniła się SU45-034, fotencje pstryknąłem, potem jogging do samochodu i dzida w dalszą drogę. Ledwo co zdążyłem przejechać przez przejazd kolejowy na wyjeździe z Torunia i wyszedł ze swej budki pan dróżnik co by opuścić szlabany. Wprawdzie sierżantów tam nie ma, ale myślałem że pociąg troszkę zwolni tak na wszelki wypadek. Ale nic z tego – mech zadowolił się symfonią na trąbkę i gwizdek wcale nie zwalniając. Przeciwnie, jeszcze ostrzej przymaZrutowal ;-) I znowu sprint do wozu i heja za pociągiem. Następny autostop wykonałem w Dobrzejewicach. Tym razem jednak nie na peronie tylko już za przystankiem, przy drugim przejeździe przez tory. W miejscu tym bowiem tuż przy torze stoi jasnobeżowy krzyż. Fotkę skomponowałem w ten sposób, że po lewej części zdjęcia krzyż wypełnią całość kadru, zaś lokomotywa jakby w niego wjeżdża. Na następny postój wybrałem sobie Ograszkę, lecz nie zdążyłem za pociągiem. Podobnie spóźniłem się do Konotopia. Dorwałem go dopiero za Lipnem przy tarczy wjazdowej od strony Karnkowa. Dalej już mi się go ścigać nie chciało, bo wjechał w tereny mocno już przeze mnie obstrzelane na licznych wcześniejszych wyjazdach. Zamiast tego wróciłem do Konotopia, gdzie postanowiłem poczekać na ewentualnego gagarka z Torunia. Budynek stacji położony jest dokładnie we wsi, dosłownie tuż po drugiej stronie torów jest szkołą (tak przynajmniej to wygląda). Czyli nie żadna tam głusza jak w Czermnie, tylko teren zabudowany. Nie znaczy to jednak, że stacja wygląda kwitnąco. Wręcz przeciwnie – ruina jak Wkra :-( Po podłodze walają się jakieś stare papierzyska (m.in. wykaz sprzedanych biletów, podarta plansza z symbolami kolejowych wskaźników), a wszystko obsypane potłuczonym szkłem okien. Do środka weszliśmy przez okno właśnie. W piwnicy domu lodowisko, poza tym żadnych innych atrakcji. No poza starą blaszaną tabliczką "kasa biletowa" znalezioną pomiędzy papierami, która od niedzieli zdobi ścianę mojego pokoju :-) Jej wywiezienie traktuję jednak jako jej  u r a t o w a n i e! Tymczasem zrobiła się godzina 11 i zacząłem się zastanawiać nad sensem dalszego kwitnięcia w tym Konotopiu. No bo na gagara z Torunia większych szans już nie było. Wszak gdyby jechał, to do Sierpca powinien zameldować się przed wyjazdem osobówki o 11:40. Mogło też być i tak, że pociągi skrzyżują się w Skępem, ale to raczej mniej prawdopodobny scenariusz. Z obserwacji wynika, że sprawdza się on tylko w przypadku gdy gagar wraca do Sierpca luzem, a jednocześnie jedzie mu naprzeciw brutto z Płocka. Zamiast się więc głowić nadaremno wykonałem telefon do niezastąpionej pani Stasi, która zakomunikowała, że w Toruniu jest ST44-651, który w nocy prowadził towar z Orlenu, ale wracać na razie nie ma zamiaru. Natomiast z Płocka i owszem – o 10:46 ruszył towar z ST44-1109 na czele. Wkrótce powinien dotrzeć do Sierpca, gdzie poczeka na odjazd osobówki i pół godziny po niej ruszy w dalszą drogę. Dodała też, że chłopaki majstrują przy Rumunię co by robił za popych. Ale nie wiadomo jeszcze czy pojedzie. Zapowiedziałem jeszcze tylko, że wpadnę do niej z kurtuazyjną wizytą około 18 gdy będzie kończyła służbę, podziękowałem za informacje i ruszyłem do Skępego. A co do tego rumuna, to w takiej roli to ja go widzę! Taaa niech se popycha, wszak "rumun na popychu – gagarowi lżej!". Ale wara od ciągnięcia pociągu! :-))) Zajechawszy do Skępego stwierdziłem, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni na stacji pojawiły się nowe pryzmy deputatu węglowego oraz kilkanaście nowych drewnianych podkładów! Coś będą kombinować z drobną naprawą toru stacyjnego :-) A ile narodu czekało na pociąg. Nie liczyłem, ale jak powiem że ze 30 osób, to na pewno nie będzie to przesada. W końcu o 12:10 pojawiła się SU45-215, której rymsnąłem trzy fotki, po czym pojechaliśmy w okolicę tarczy wjazdowej do Skępego od strony Sierpca. Dokładnie w to samo miejsce, w którym nadaremno czaiłem się w sobotę. Tym razem jednak długo czekać nie musiałem. Gagar wyłonił się zza zakrętu o 12:35. Ciekawe czy mechanicy byli uprzedzeni przez panią Stasie o mojej obecności (kurde, muszę kupić se to radio jak NadSZYSZKOwnikowe), bo obtrąbili mnie równo i przyjaźnie machali obydwaj :-) Brutto jednak było krótkie – 23 beki (głównie własność toruńskiej Elany) + dwie platformy ochronne po jednej na końcach składu. Rumuna nie było. Dosłownie na kilka minut przed pojawieniem się tak długo wyczekiwanego pociągu zza chmur wyszło słoneczko i zaczął klarować się bluskaj. Później rozwidniło się dokumentnie i do końca dnia podziwiać można było idealny lazur nieba :-) Kolejny fotostop wypadł w Konotopiu (tym razem zostałem obtrąbiony z gwizdka). Dość długo zajęło mi wygrzebanie się stamtąd na krajowa 10-tke, więc nie ryzykowałem łapania towara wcześniej niż przed Lubiczem. Postanowiłem sfocić go na łuku kilka kilometrów przed stacją. Aby tam dojechać należy skręcić w lewo w drogę na Złotorię. Zająłem dogodną pozycję i po jakichś 5 minutach gagarin nadjechał. Cyknąłem go na tle sosnowego lasku porastającego przeciwległy skraj przekopu. Dalej nie spodziewałem się już go dogonić i miałem rację. Jak zwykle zatrzymał mnie korek przed zamkniętym przejazdem na wjeździe do Torunia. Mogłem sobie tylko go poobserwować jak daje czadu przyspieszając po minięciu szlabanów (w odróżnieniu od porannej SUki, hamował przed nimi). W Toruniu Wschodnim był przede mną, nie zdążyłem dorwać go też jak przejeżdża przez perony Głównego. Pędząc Bulwarem Filadelfijskim zobaczyłem go na moście we wstecznym lusterku. Na szczęście został przytrzymany ciutek za Głównym (lok wyjechał za dworzec, ale beki stały w peronach). Po krótkiej chwili zaBUUUUczał jedynie słusznie i ruszył na Kluczyki. Chłopaki nie oszczędzali maszyny – zamiast ruszyć delikatnie, tak ostro dali na wiwat, że gagar dosłownie zniknął we własnym dymie! :-) Na Kluczykach lok się odpiął i pojechał w stronę szopy. My zaś na dworzec cos przekąsić na szybko, bo za godzinę ruszała osobówka do Sierpca. Konsumuję sobie spokojnie zapiekankę gdy wtem za oknem baru z wielkim hukiem przełomotał się BOMBOWIEC ze składem "tadeuszy". Letkom ;-) się zdziwił obecnością ET40 w Toruniu... Po obiedzie poobserwowałem sobie manewry stonki podstawiającej Bipę do Sierpca na tor z kozłem oporowym. Oglądałem to już nie raz, ale scenka ta zawsze wywołuję u mnie uśmieszek politowania. Operacja ta jest o tyle kuriozalna, że stonka zostaje uwięziona przez Bipę! Zamiast bowiem wepchnąć wagon w peron, stonka go wciąga (!) i staje kilka metrów przed kozłem. Następnie cały pali czas silnik (dobrze ponad pół godziny) aż do odjazdu pociągu przed 16. No ale to przecież bogata firma i ją stać... Kurwa, szejkowie arabscy się znaleźli :-( Stoję sobie i się brechtam w duchu, a tu ci nagle ni z tego ni z owego zza osobówki do Grudziądza wyjeżdża cichaczem ST44-1109. Ledwo co zdążyłem wyszarpnąć aparat z torby i walnąć błyskawiczne zdjęcie bez mierzenia czasu, bez ustawiania ostrości, a ten dał do pieca i odjechał. Myślałem, że może stoją jakieś zwrotne beki w Toruniu Wschodnim i chłopaki jadą je zabrać, ale dojechawszy na miejsce, obecności gagarina nie stwierdziłem. Pomyślałem więc, że pojechał luzem do Sierpca i już nie mam szans go dogonić w jakimś ciekawym miejscu. Dałem sobie więc spokój z pościgiem i zamiast tego pojechaliśmy w okolice mostu nad Drwęcą w Lubiczu, tam gdzie jest tarcza wjazdowa do Lubicza od strony Sierpca. Następnym razem przyczaję się chyba na górze pod tym kościołem (motyw musi być niewyjęty), ale to koniecznie rano, gdy słońce jest na wschodzie. Bo o tej porze, gdy czekałem na SU45-215 to już słońce zaczyna śmiało zaglądać wprost w obiektyw. Oczekiwany pociąg pojawił się 17 minut po 16, sfociłem go i miałem zamiar ścignąć go jeszcze gdzieś po drodze. Jednak do Ograszki znów nie udało mi się zdążyć, a potem to słońce już waliło prosto w obiektyw i dałem sobie spokój z gnaniem na złamanie karku. Ostatnie fotki popełniłem przy tarczy wjazdowej do Sierpca. Najpierw cyknąłem pociąg zaprzężony w SU45-034 opuszczający Sierpc w drodze do Torunia. Potem naszła mnie wena na sfocenie samej tarczy z księżycem :-) Ostatni punkt programu przewidywał wizytę u pani Stasi. Na torach przy szopie stał już 1109 oraz 1100, który zamienił się najwidoczniej w nocy miejscami z 651. A u pani Stasi trafiliśmy akurat na zmianę warty. Przekazywała ona akurat swój posterunek pani Marioli. Jakoś nigdy dotąd nie miałem okazji na nią trafić... Zawsze jak nie pani Stasia, to pan Edzio miał służbę. Ale tym razem wreszcie trafiłem na panią Mariolę (jest jeszcze pani Helenka, której też nie miałem okazji zapoznać). I powiem Wam, że ci kolejarze to mają tam z tymi babkami wcale fajną pracę. Bo pani Mariola to taka późna trzydziestkapiątka, bardzo przystojna kobieta z dużymi tymi... no... oczami ;-) I w ogóle sympatyczna. Przedstawiliśmy się sobie i zapowiedziałem jej, że mam zwyczaj dzwonić ze szlaku po garść informacji. Zostałem zapewniony, że będzie mi służyć (he he) informacjami :-) Pozostało mi jeszcze tylko odebrać tajemniczą książkę co ją dla mnie pan Edzio zostawił. A tytuł jej brzmi "Parowozy kolei polskich". Autor: Jan Piwoński, rok wydania 1978. Co ciekawe na trzeciej stronie jest dedykacja! Napisane jest tak: "Na pamiątkę dla kpr Edwarda Barługa oraz podziękowanie za dobra służbę wojskowa – Szef Sztabu JW1636 kpt mgr inż. Andrzej Dorociński. Chełmno, dn. 22.11.1978 r.". Lekki szoking, co? Pani Stasia na pożegnanie rzuciła, że coraz mniej jeździ towaru z Orlenu, lecz nie wie dlaczego... Nie wygląda to jednak za różowo. Ja z kolei tradycyjnie życzyłem spokojnej służby i ruszyliśmy w drogę do Warszawy, dokąd dotarliśmy szczęśliwie przed godz. 20. W sumie przejechałem 700 km. Ale było warto! Wycieczka była bardzo ekscytująca, by nie powiedzieć podniecająca! Zwłaszcza w nocy z soboty na niedzielę... :-)))