9 marca 2015

Szczyt chamstwa w Górze Kalwarii

Ja to mam jednak wybitną zdolność natrafiania na buractwo wśród kolejarzy, czego przykłady opisywałem w relacjach nie raz i nie dwa, ale jak ktoś powątpiewał, to niech przeczyta z czym spotkałem się w piękne niedzielne przedpołudnie w Górze Kalwarii. W ramach Dnia Kobiet dałem się namówić mojej drugiej połowie na przejażdżkę do tzw. Szwajcarii Bałtowskiej na stok narciarski. Zbliżając się Wałem Miedzeszyńskim (właściwie to już drogą nr 801) do mostu na Wiśle zasłyszałem na kolejowym radiu rozmowę dyżurnego z Góry nakazującego przygotowanie mechanikowi pociągu o numerze nieparzystym (a więc jadącym od strony Skierniewic) rozkaz na zwolnienie w stacji do 20 km/h z uwagi na pękniętą szynę w torze nr 1. Zastanowiło mnie nawet, czemu dyżurny nie puści pociągu po zwrotkach na obu głowicach byle tylko ominąć po dwójce feralny fragment. Wprawdzie pociąg też musiałby zwolnić, ale na chłopski rozum to bezpieczniejsze rozwiązanie niż ryzykowne przetaczanie się uszkodzonym torem. Doszedłem do wniosku, że z jakiegoś powodu tor nr 2 musi być zajęty – może kiblem z/do Warszawy przez Czachówek? Nie pamiętałem jednak nawet orientacyjnej godziny o której tak kuriozalnej relacji pociąg przyjeżdża i odjeżdża do/z Góry Kalwarii. Mając dużo czasu w zapasie zajechaliśmy na stację. I rzeczywiście, na drugim torze stał sobie uśpiony kibelek Kolei Mazowieckich. Dziabnąłem mu kilka fotek ze skarpy górującej nad niżej położoną stacją, bo urzekł mnie kontrast biało-zielonej jednostki z tłem w postaci góry sprasowanych samochodów na złomowisku przy torach. W jednej z małych i brzydkich blaszanych wiat peronowych grupka młodych mężczyzn zabijała czas racząc się piwem o godzinie 9 rano... Poza tym cisza i spokój, tylko wiatr hulał po pustym peronie. Już się miałem zbierać z powrotem do samochodu (bo myślałem, że towar już przeleciał), gdy wtem z oddali doleciało do mych uszu delikatne trąbienie od strony Czachówka. Ha, czyli jeszcze nie dojechał w ogóle choć od kontaktu radiowego minęło grubo ponad 10 minut. Znalazłem ścieżkę, którą wcześniej z peronów na skarpę wdrapywała się pani z pieskiem i zszedłem nią na koniec peronu. Z oddali widać już było trzy światła lokomotywy, a przez teleobiektyw rozpoznałem niebieskiego byka :( Dooobra, chociaż paskud to postanowiłem zrobić mu fotkę. Ale wcześniej popełniłem sobie jeszcze uśpionego kibelka z poziomu gruntu. Przed skupieniem uwagi na zbliżającym się pociągiem towarowym zauważyłem jeszcze, że od trójki młodzieńców spod wiaty odłączył się starszy jegomość w wieku około 50+, po czym wsiadł do przedziału maszynisty EN57-1801. Znaczy mechanik, nawet ubrany w butelkową zieleń służbowego mundurku i takąż kurtkę. Tymczasem najwyższa już pora popełnić fotkę zbliżającemu się ET22-740 z – jak się okazało – nieciekawym zwartym składem popielatych wagonów krytych. Gdy mnie minął i obróciłem się na pięcie ujrzałem kibelka z zapalonymi projektorami (niestety, z oknami w dalszym ciągu zasłoniętymi roletami), więc dziabnąłem mu kolejną fotkę z przejeżdżającymi po sąsiednim torze wagonami składu towarowego. Gdy spojrzałem w monitorek aparatu jak mi te fotki wyszły, z kabiny kibla wyskoczył mechanik i dziarskim krokiem ruszył ku mnie. W takich sytuacjach zawsze ciekawi mnie, czy gość wybiera się z awanturą nie wiadomo o co, czy chce zagadać po przyjacielsku. W 80% realizację znajduje niestety scenariusz pierwszy. Nie inaczej było i tym razem. Gość OD RAZU z mordą na mnie:
- Kto cię upoważnił do robienia zdjęć, się pytam?!
- Przede wszystkim jak się podchodzi do obcej osoby wypadałoby zacząć od „dzień dobry”, bo tego wymagają zasady kultury. Po drugie, nie jesteśmy na „ty”, a po trzecie nikt mnie nie musi upoważniać, mam prawo robić sobie zdjęcia i nic ci (jak od do mnie nie per „pan” to ja też nie) do tego – odparłem również podniesionym tonem.
- A znasz paragraf (tu padł numer, nie pamiętam) kodeksu cywilnego? – o, z taką gadką to mi jeszcze żaden PeKaPiarz nie wyjeżdżał...
- A ty znasz paragraf numer (tu też tak jak i on podałem pierwszy lepszy numer jaki mi przyszedł do głowy)?
- ZNAM! – ryknął gość ku memu rozbawieniu
- No to dobrze, że znasz, bo on nie obwarowuje żadnymi karami robienia zdjęć pociągom – zaszachowałem debila absurdalnym stwierdzeniem.
- Ale ja sobie nie życzę!
- A proszę bardzo, możesz sobie nie życzyć do woli. Zresztą przecież nie robię ci zdjęć, człowieku, tylko pociągom.
- Spieprzaj stąd, bo ci zaraz wytłumaczę po męsku – zagotował się, a z uszu mu nieomalże dym szedł.
- No to dawaj, zapraszam – nie ustąpiłem pola kurduplowi (był o dobre pół głowy niższy).
Widząc że niczego krzykiem nie wskóra, pofukał sobie jeszcze trochę i zabrał się z powrotem do kibla. A ja do samochodu, bo cóż miałbym tu dalej robić. Jednak jak wdrapałem się na skarpę akurat znów ładnie wyszło słoneczko, więc stwierdziłem że powtórzę ujęcie z bokowca z tymi różnokolorowymi wrakami aut, bo wcześniej pstrykałem przy zachmurzonym niebie. Nerwowiec musiał mnie jednak obserwować z wnętrza pojazdu, gdyż jak nie wyskoczył nagle na peron i dawaj pędzić ku mnie z okrzykiem – jak słowo daję, tak się darł: „NO, TERAZ TO CI WPIERDOLĘ!!”. Stoję więc spokojnie i czekam aż się przedrze przez uschnięte sitowie porastające skarpę. W sumie za tyle dawnych przykrości, jakie spotkały mnie ze strony pierdolonych PeKaPiarzy przez te wszystkie lata, mogę się trochę z chętnym gostkiem poszarpać jeśli chce.
- Oddawaj aparat! – zażądał.
- Chyba śnisz, człowieku – parsknąłem tylko.
Złapał mnie za pasek zwisającego z szyi aparatu, lecz odtrąciłem jego łapsko.
- Precz z łapami, chamie.
- Masz się stąd wynosić!! – krzyknął i wyprowadził nieporadnie ni to cios, ni pchnięcie w mój korpus. No to mu oddałem. Wiecie, rozgrywało się takie preludium „solówy”, jak to się w podstawówce nazywało. W tym momencie z okolic wiaty jeden gosciu krzyknął, rozumiem że pod moim adresem „ej koleś, ogarnij się!”. Stwierdziłem, że przy eskalacji rękoczynów trzech gości spod wiaty ruszy z odsieczą starszemu kumplowi, a to postawi mnie na przegranej pozycji. Więc coś tam jeszcze popyskowaliśmy sobie na odchodne w rodzaju „Spierdalaj! – Sam spierdalaj!” i każdy odszedł w swoją stronę. Ciekawe, czy gdyby kolejarz nie czuł wspierających spojrzeń znajomków to też byłby taki wyrywny? I o co tak w ogóle mu chodziło, u licha? – zachodziłem w głowę jadąc dalej do Bałtowa. Nie rozwikłałem tego dylematu, składając go ostatecznie na karb wniosku, że „niezbadane są ścieżki logiki PeKaPiarzy”. Jednak teraz, gdy piszę te słowa i przeglądam zdjęcia to widzę na jednym z nich, że ów człek odłączywszy się od tej trójki spod wiaty niesie coś blaszanego w ręku, co połyskuje na złoto, i patrzy się na to niczym na otrzymany dopiero co prezent. Ponieważ pod wiatą trwało poranne leczenie kaca, sami domyślcie się co też niesie pan mechanik do kabiny, czego obawiał się że sfotografowałem i czemu zażądał wydania aparatu... Wszystko jasne, pełne? ;-)