12 grudnia 2021

Flisak, czyli powrót pospiesznego planowca do Sierpca

Wraz z coroczną zmianą rozkładu jazdy 12 grudnia 2021 r., stacja Sierpc powróciła na kolejową mapę połączeń dalekobieżnych. Wszystko za sprawą uruchomienia nowego pociągu TLK ‘Flisak’ z Katowic do Gdyni wytrasowanego linią 33 z Kutna do Brodnicy. Oczywiście musiałem tam być i go zobaczyć, albowiem gratka to nie lada. Regularny pociąg pospieszny, nie okazjonalno-wycieczkowy, zawitał bowiem do sierpeckiego węzła po około - bagatelka - 30 latach przerwy! Wbrew pozorom, ostatnim rasowym pociągiem pospiesznym przejeżdżającym przez Sierpc nie był ani pociąg z Warszawy do Kołobrzegu kursujący JSL-ką, ani z Łodzi Kaliskiej do Gdyni jadący “trzydziestką trójką”. Były to pociągi, owszem, dalekobieżne ale nie pospieszne, lecz przyspieszone. U schyłku swoich “karier” zatrzymywały się jak zwykłe osobowe w każdej Pipidówie na obu liniach spotykających się w Sierpcu. Według mojej najlepszej wiedzy, ostatni rasowy pośpiech tamże [patrz: komentarze pod postem] to pociąg relacji Łódź Kaliska - Olsztyn i z powrotem, ujęty w SRJP wydanym na lata 1990-1992. W drodze do Olsztyna mijał on Sierpc kilkadziesiąt minut po północy, natomiast jadąc do Łodzi stawał na sierpeckiej stacji w środku dnia, ok. 15:30. Jeździł od połowy czerwca do początku września, czyli był pociągiem stricte wakacyjnym. Ale pełną gębą pośpiesznym, który zatrzymywał się tylko w Płocku, Sierpcu i Rypinie. W nowym połączeniu zaplanowano dodatkowo postój w Gostyninie. A propos, na odwiedziny tam namawiał mnie Maciek Radecki, powodem czego była wymiana semaforów kształtowych na świetlne mająca dokonać się do końca roku. Toteż byliśmy wstępnie zgadani że załatwi się to wraz z wycieczką na Flisaka. Ostatecznie jednak wyszło tak, że w niedzielę Maciek nie mógł jechać. Nic natomiast nie stanęło na przeszkodzie Kamilowi Witkowskiemu, z którym także byłem umówiony na wspólne focenie pośpiecha w Sierpcu. Rozkład Flisaka jest o tyle przyjazny że nie trzeba się zrywać bladym świtem, z Warszawy można wyjechać nawet o 11 by na spokojnie do Sierpca przybyć około 13. Jednak przez kilkanaście wcześniejszych dni tak się nagrzałem, że do Nasielska po Kamila zajechałem grubo przed godz. 10. Wszystko przez zdjęcia Nurka - czechosłowackiej lokomotywy serii 754 - zadysponowanej do obsługi Flisaka, publikowane przez kolegów z facebookowej grupy JSL. Uruchomienie zupełnie nowego połączenia dalekobieżnego to nie takie hop-siup. Maszyniści i kierownicy pociągów muszą odpowiednio wcześniej zapoznać się ze szlakiem.

18 kwietnia 2021

Captrain w Płońsku i zator lodowy na Wiśle

Nie samymi zdjęciami kolejowymi UOP żyje - ogromnie też lubię oglądać (no dobra, fotografować też…) różne niecodzienne zjawiska przyrodnicze - nazwijmy to tak. Na przykład tegoroczna zima, która okazała się być nad wyraz srogą - ku mojej rozpaczy (gdyż nienawidzę śniegu) - przyniosła dawno już niespotykane zjawisko rzecznego zatoru lodowego. Nawiedziło ono królową polskich rzek, czyli Wisłę w okolicach Płocka. Gdy byłem mały, to rokrocznie słyszałem jak to dzielni saperzy Ludowego Wojska Polskiego wysadzają lód na rzece ratując drewniany most w Wyszogrodzie. Ale ostatnio zimy były… ciepłe i kry nie było. A w tym roku niespodzianka - mróz skuł rzekę i problem powrócił. No, wyszogrodzkiego mostu już to nie dotyczy, gdyż został rozebrany w 1999 r., ale pobliskiego Płocka - owszem. Wszystko oczywiście przez jedną z najbardziej debilnych inwestycji za czasów PRL-u, czyli budowy zapory we Włocławku. Miała ona być jednym z wielu stopni wodnych na Wiśle, ale skończyło się na niej jednej. Powstały przed nią Zbiornik Włocławski jest de facto wielkim jeziorem, które lubi sobie zamarznąć gdy jest bardzo zimno. Po paru dniach bez odwilży rzeka zamarza na powierzchni coraz dalej i dalej w górę swego biegu. Ale dołem wciąż płynie, a że nie znajduje dość przestrzeni przed sobą - bo tama - to rozlewa się na boki. Czyli powódź, a dokładniej tzw. powódź zatorowa. W 1982 r. wystąpiła takowa w Płocku doprowadzając do tragicznych skutków. Woda podtopiła położoną na lewym (niskim) brzegu dzielnicę Radziwie i doszło do podmycia nasypu kolejowego. W efekcie wykoleił się pociąg osobowy relacji Brodnica - Kutno prowadzony sierpeckim parowozem Ol49-62. Rannych zostało 115 osób, w tym 2 ciężko - maszynista i palacz lokomotywy, która wylądowała podwoziem do góry. W tym roku zanosiło się na powtórkę z "rozrywki", w sensie wylania rzeki i natychmiastowego zamarzania wody, toteż z każdym dniem rosła we mnie chęć obejrzenia tego na własne oczy, a nie oczami kamer i rozemocjonowanych reporterów, przesadzających i wyolbrzymiających zagrożenie, jak się domyślałem. Czekałem tylko na dobrą pogodę, czytaj: słońce. W końcu poprawa miała nadejść w piątek 12 lutego, tak więc zarezerwowałem sobie urlop w robocie na ten dzień. Dodatkowa korzyść to ciut dłuższy weekend ;-) Jak by było mało tego dobrego, dostałem od starego znajomego informację, że po wielo-, wieeeeloletniej przerwie, do Płońska zmierza z Niemiec pociąg towarowy złożony próżnych z wagonów "zbożówek" pod załadunek pszenicy z tamtejszego elewatora. No luuudzie, cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności. Przewoźnikiem miał być Captrain, którego taboru dotychczas nie widziałem na JSL. Pociąg miała prowadzić lokomotywa serii 232, popularna "Ludmiła". Super! Jedyny minus to że miał jechać w nocy, no ale najwidoczniej nie można mieć wszystkiego. Niestety, mści się bardzo kiepska przepustowość Wschodniej JSL - zamknięcie i rozebranie kilku mniejszych stacji: Wkra, Baboszewo, Zawidz zaraz po upadku komuny wydłużyło odcinki, a jednocześnie pociągów pasażerskich kursuje obecnie dużo. W rezultacie przewoźnikowi towarowemu ciężko byłoby tak wycyrklować z rozkładem żeby trafić akurat w kilkudziesięciominutowe "okienko" między szynobusami i to jeszcze jadąc z Niemiec, jak w tym przypadku. W zasadzie to niemożliwe jest w ogóle i dlatego kombinują tak żeby jechać wtedy, gdy szlak jest na bank wolny przez wiele godzin. Czyli nocą właśnie. Pierwotny plan - zakładający również (a może przede wszystkim?) wyjazd na linię Kutno-Płock - uległ błyskawicznemu przeorganizowaniu na rzecz porannego pojawienia się w Płońsku. Spodziewałem się, że wagony będą stały przede wszystkim w okolicy nastawni wykonawczej Pł1, bo od tamtej strony tylko da się wjechać na grupę torów zdawczo-odbiorczych elewatora (dawniej też współdzielonych z bocznicą do fabryki Wedla). A tylko z samego rana da się im zrobić zdjęcie od północnej strony, gdzie jest więcej miejsca. Później słońce “przechodzi” na południową stronę stacji. Toteż do Płońska zajechałem niewiele po godzinie 8. Tak to sobie wykoncypowałem żeby dziabnąć parę fotek wagonom od "dobrej" strony i ewentualnie "Kaczce" 401Da-361 gdyby ta akurat manewrowała, oraz krzyżowanie szynobusów o 9, albo chociaż jednego z nich z odstawioną Ludmiłą, w zależności gdzie ta by stała. Płońsk przywitał mnie śniegiem, bezchmurnym niebem i temperaturą -15ºC. Do tego leciutko dmuchał wietrzyk, więc odczuwalna była pewnie poniżej -20ºC. O jasny pierun, ale było zimno. Ale co tam - grunt że towar też był. Francuskie wagony zbiornikowe serii Uagps, przypominające... wannę :) Niestety, wszystkie oszprejowane poza dosłownie jednym jedynym, którego sportretowałem przy nastawni. Poprzednim razem gościły tu w grudniu 2014 r., a więc minęło już ponad 6 lat. Co zaś się tyczy Kaczki, to przyuważyłem ją stojącą luzem z jednym zapalonym światłem tuż za bramą elewatora. Na razie jednak nie kwapiła się do dalszych manewrów z wagonami. Pozostając wciąż po południowej stronie torów, na dróżce prowadzącej od nastawni dysponującej do wykonawczej, przeniosłem się w pobliże dworca, aby przymierzyć się do zdjęć ze spotkania szynobusów z Ludmiłą parkującą praktycznie vis a vis budynku. Ale fajnie stała, już lepiej trudno było sobie zażyczyć. A mogłaby parkować np. nieopodal dysponującej i już nie dałoby się tak dobrze uchwycić w kadrze trzech pojazdów na raz. Wkrótce pojawił się szynobus od strony Sierpca i ku mojej radości był to tzw. niemcobus (bo poniemieckiego rodowodu) lub bardziej swojsko "Vituś", konkretnie VT627-101. Są już tylko 4 sprawne maszyny tego typu a wyjeżdżają na tory jedynie w zastępstwie SA135, gdy te są na naprawach bądź przeglądach. Cykam pierwsze fotki bardziej na zasadzie ustawienia odpowiednich parametrów, tak aby nie przepalić śniegu skrzącego się w mocnym słońcu, a jednocześnie nie ściemnić nieba za mocno. Żeby zobaczyć jak to wychodzi muszę chować się do samochodu, bo na dworze kompletnie nic nie widać na wyświetlaczu cyfry. Dobra, wreszcie mam to co trzeba a zza pleców dolatuje dźwięk zamykających się szlabanów - jedzie pociąg z Nasielska. Nie patrzę nawet co się zbliża skupiając się na utrzymaniu wybranego kadru w poziomie i pionie. Zresztą, co się może zbliżać innego niż PESA?Wtem… o, kur*a - drugi ViTek, niemożliwe! Ale prawdziwe :) Wooow, w tych czasach krzyżowanie dwóch ViTusiów - i jeszcze z Ludmiłą Captraina w kadrze, normalnie szok. "Ale fartuch!" - jak to powiedział później mój przyjaciel Kamil Witkowski. Dokładnie tak, 100% racji :) Jestem przeszczęśliwy, wycieczka jest już całkowicie udana, niezależnie co by się miało później wydarzyć, albo nie wydarzyć. Tymczasem patrzę, a przez tory skacze jakiś kolo z fototorbą na ramieniu i drugą papierową w ręku. Z daleka nie poznałem w słońcu i z lekko łzawiącymi oczami od zimnego wietrzyku, ale po głosie i już zbliżającej się sylwetce rozpoznaję Radka Skibińskiego. Kiedyś nasze relacje były mocno koleżeńskie, ale od pewnego czasu przestały takimi być. Niemniej witamy się i zamieniamy parę kurtuazyjnych zdań. Po czym każdy rusza w swoją stronę. Ja aby wykonać dodatkowe portrety Ludmiły z dworcem, jako że słońce zaczęło już oświetlać jej bok od południowej strony, a były kolega widzę że skupia się na Kaczce. Po chwili dostrzegam, że wycofuje się w pośpiechu, aha - znaczy że 401Da ruszyła spod elewatora.Przemieszczam się więc samochodem kawałek w jej stronę i ustawiam do zdjęcia. Po chwili mam nieproszonego sąsiada z boku… Kaczucha przemanewrowała do "wanien" i zaczyna wyciągać część z nich w stronę nastawni dysponującej, za rozjazd. Przejeżdżam tam samochodem, ale zdjęcie rozczarowuje mnie -nieciekawie tam się to wszystko układa, mimo że dworzec i Ludmiłę niby widać… Ale jakoś tak nie po mojemu. Wracam więc czym prędzej do auta i przejeżdżam na drugą stronę w kierunku wykonawczej. Kilka susów przez tory i jestem już przy bramie elewatora, którą po chwili mija Kaczka wpychająca kilka zbożówek. Wchodzę ostrożnie za nią bacząc czy zaraz jakiś ochroniarz nie wyskoczy jak Filip z konopi. Ale nie, nikogo w zasięgu wzroku. Natomiast po prawej dostrzegam kupkę starych podkładów drewnianych, które zamarznięte na kość przydają się jako podwyższenie dla kolejnych zdjęć z "trelemorele". No i pięknie. Kaczka zostawiła wagony na bocznym torze (na terenie elewatora są dwa) obok tego, na którym dokonywał się tymczasem załadunek wagonów uprzednio podstawionych, zanim przyjechałem do Płońska. Odpięła się od wepchniętych wanien i wygasiła przy bramie, a maszynista i manewrowy schowali się w dwustanowiskowej szopce. Zwiastowało to dłuższą przerwę. Jeszcze tylko zrobiłem sobie ze statywu autoportret na Kaczce i też schowałem się w przytulnym wnętrzu KIAnki, by rozgrzać się herbatą z termosu i kabanosami. Przyszło mi do głowy aby napisać do znajomego kolejarza z Sierpca, czy coś się może tam szykuje? Po chwili nadeszła odpowiedź, że w stacji jest Kołomna 1256 (ex kultowy ST44-992), która manewruje z próżnymi gruszkami. Wyciągnie je z placu ładunkowego, by następnie udać się z nimi do Torunia. Great, to me it sounds like a good plan. Z Płońska do Sierpca nie jest już jakoś strasznie daleko, powinienem zdążyć. Pierwotny zamysł całej wycieczki - poranne focenie zatoru lodowego ze skarpy na prawym brzegu Wisły w Płocku - już i tak dawno wziął w łeb, więc co mi szkodzi? Na odjezdne popstrykałem jeszcze tylko kilka fotek wagonów pod elewatorem i ruszyłem w stronę Raciąża. Zaraz za Baboszewem zauważam chmarę saren kierujących się od drogi do toru. Czując okazję na dobre zdjęcia gorączkowo poszukuję miejsca do bezpiecznego zatrzymania się na poboczu, na szczęście jak na zawołanie wyłania się przede mną zjazd do przydrożnego gospodarstwa. Ma to też ten plus, że zasłaniają mnie budynki gospodarcze więc nie będę tak dobrze dla zwierząt widoczny jak gdybym stał w szczerym polu. Szkoda niestety, że sarenki zdążyły już przejść przez tor, przez co oddaliły się dość znacznie, ale jakoś daję jeszcze radę objąć je teleobiektywem. Dostrzegam przezeń, że w chmarze jest jeden samiec (rogacz) i aż 17 kóz - niezły harem sobie gostek zorganizował! Przypatrywałem im się jak spokojnie oddalały się w stronę małego lasku i pojechałem dalej. Krótki postój wykorzystałem też na sprawdzenie rozkładu szynobusów, dzięki czemu nie przegapiłem tego jadącego z Sierpca do Nasielska. Postanowiłem wjechać w pewną dróżkę, w którą nigdy wcześniej nie wjeżdżałem. Bo raz że była dziurawą szutrówką, a dwa - ślepą, co niweczyło skutecznie ganianki. Teraz jednak niczego nie zamierzałem ganiać, a jej nawierzchnia pokryła się asfaltem ostatnimi czasy. Podjechałem nią do zabudowań znajdujących się między Kaczorem a Raciążem, wyszedłem na zamarznięte pole (normalnie pewnie utonąłbym tam w zaoranym błocku) i pstryknąłem PESĘ nr 015. Dobry motyw, rokujący na przyjemną fotkę towara. A potem powrót na główną drogę do Raciąża Z kronikarskiego obowiązku nadmieniam, że na rampie tamże trwał rozładunek węglarek z kruszywa, a na czele wagonów znajdowała się jakaś stara stonka z północnego zakładu PKP Cargo, ale nawet nie zatrzymałem się na fotkę. W Sierpcu miłe zaskoczenie - poza zapowiedzianymi gruszkami do Torunia, stał też nowy-stary gagarin 1096 zmodernizowany do wersji M62Ko z beczkami czołem na Toruń lub Brodnicę (szybciej na to drugie). Pierwsza cysterna za lokomotywą miała otwarty górny właz, więc ewidentnie była próżna, a wiedziałem że próżne beczki Orlenu kursują do nieodległych Kretek pod załadunek przepracowanego oleju, który w rafinerii jest jakoś tam przerabiany (mniejsza o to). Lokomotywa była wygaszona, ale w środku dostrzegłem gościa w żółtej kamizelce przechodzącego przedziałem maszynowym od jednej kabiny do drugiej. Później pojawił się też drugi, który kursował między lokomotywą a zaparkowanym na jej wysokości samochodem na bydgoskich blachach. Gdy podszedłem bliżej odczytałem na kamizelkach napis PESA Serwis. Po chwili ten pierwszy gościu wyszedł z lokomotywy, wziął szmatkę, namoczył w jakimś zapewne rozpuszczalniku i przetarł nią miejsce gdzie namalowana (naklejona?) jest na pudle data naprawy głównej (wraz z modernizacją) lokomotywy, po czym - odczekawszy chwilę aż odparują pary środka chemicznego - nakleił naklejkę z datą 27.01.2021. Lekko mnie zamurowało, przyznam. Nie było lepszego miejsca na takie akcje? No ale dobra, nie wnikam głębiej. Panowie zresztą na tym zakończyli swoją działalność, coś tam jeszcze raczej ciężkawego leżącego dotąd obok lokomotywy zataszczyli we dwóch do samochodu, wsiedli i odjechali do zapewne "Bydgoszczu" (jak odmieniał były minister finansów Vincent Rostowski). Zaś ja przemieściłem się w stronę ST44-1256 stojącego na jałowym biegu z kilkunastoma gruszkami. Byłem w rozterce, bo wydawało mi się, że coś mało tych wagoników ma na haku. Drugie tyle wciąż było przy placu ładunkowym i zastanawiałem się, czy gagarin czasem nie uda się jeszcze po nie, by połączyć je z tymi, które ma za sobą. Ale wyglądało na to, że raczej nie, bo po chwili zapaliły się trzy światła w miejsce dotychczasowego jednego - nieomylny znak, że lok przechodzi z trybu jazdy manewrowej na pociągową. Maszynista wyglądał mi z daleka na młodego chłopaka, a na dodatek wyszedł za chwilę z kabiny i zaczął pstrykać sobie selfie ze swoją maszyną - fajnie, widać że nie człowiek z łapanki, lecz zaangażowany :) Z drugiej strony jednak jego frywolne zachowanie świadczy raczej o tym, że prędko nie odjedzie. Rodzi się pytanie, czemu by nie? I gdy tak sobie siedzę i zastanawiam się nad tym, do mych uszu dolatuje jakiś dziwny szum zza mnie. Za sekundę słyszę trąbę - o kur*a, coś wjeżdża od Torunia! Szybciutko robię nawrotkę i lecę w kierunku wykonawczej Sc2. Ale nie zdążę, między świerkami odgradzającymi ulicę od toru już widzę w oddali majaczące światełko wjeżdżającego pociągu. Parkuję gdzie nie bądź i przedzieram się do toru. Przed sobą mam kilka wagonów podczepionych do M62-1096 iiii… wjeżdżającego OD BRODNICY Challangera z beczkami. Dobrze, że mój jeden jedyny obiektyw to uniwersalny zoom, więc taka sytuacja to akurat fraszka, z którą bez problemu daję sobie radę. Szkoda że pociąg wjeżdża przy niepodanym semaforze, byłaby atrakcyjniejsza fota. I druga szkoda, że radiotelefon mam ustawiony na kanał 5, a nie 4 - bo tak to bym słyszał wcześniej, że coś się zbliża, że ma dyktowany rozkaz na pominięcie wskazującego "stój" semafora… Odprowadzam M62M-016 kawałek w stronę nastawni dysponującej, aby zobaczyć czy pojedzie do Płocka na biegu, ale nie - zatrzymuje się przed tarczą zaporową. Kurde, trzy towary na raz w Sierpcu - Objazdy jakie czy co? :)) Bez Objazdów takie cuda się nie wydarzają - a tu, proszszsz... :-D Dobra, myślę sobie - to teraz pojedzie Kołomna z gruszkami. Wracam więc w stronę wyjazdu na Toruń i ustawiam się na torze zajętym przez zamknięty skład Orlenu tak aby mieć w kadrze mordkę 1096 i ruszającego po lewej 1256. Ale ten wciąż ani myśli odjeżdżać, cholera. Gdyby miał jechać to by ruszył zaraz po tym jak Challanger zjechał z rozjazdów zwalniając przebieg. Nie ma co marznąć, więc wracam do ciepłego wnętrza autka. Akurat w samą porę żeby usłyszeć na radyjku urywki rozmowy dyżurnego mówiącego do - jak się domyślam po treści - maszynisty Challangera (choć numeru wywoływanego pociągu nie dosłyszałem), że pojedzie po 13:20. O tej godzinie planowo w Trzepowie melduje się szynobus z Sierpca, tym samym zwalniając szlak - i wszystko jasne. Teoretycznie, bo praktycznie gościowi z M62M mogły się np. kończyć godziny, wobec czego nigdzie dalej by nie pojechał, a informacja o godzinie odjazdu mogła być skierowana do mechanika Kołomny z gruszkami na zasadzie "szykuj się pan". Skorelowanie czasowe z przybyciem szynobusa do Trzepowa mogło być więc czysto przypadkowe. Dobrze byłoby się upewnić. Na szczęście jeszcze gdy Challanger hamował wcześniej, zauważyłem młodego gościa idącego doń z samochodu zaparkowanego na poboczu. Równie młody maszynista wyszedł z kabiny mu naprzeciw, a przy okazji oblookał sprzęg i przewód główny. Wyglądało jakby kolega poszedł do kolegi przywitać się po prostu, ot tak po ludzku :) Teraz zaś wracał do wozu, więc zagadałem go i uzyskałem potwierdzenie, że 13:20 to odjazd Challangera, nie Kołomny. Korzystając z faktu, że za nastawnikiem jedzie młodzież, a nie brzuchaty wąsacz z PKP-owskim rodowodem, postanowiłem zrealizować z dawna zaplanowaną fotę (przymierzałem się do niej też podczas Objazdów 2019 w połowie czerwca) z tarczy ostrzegawczej od strony Trzepowa. Przyznam się, że nie wpadłem na to sam, lecz podpatrzyłem motyw na zdjęciu Mateusza Gadzińskiego... To się bardzo rzadko zdarza, więc tym większe 'propsy' dlań za inspirację! Trzeba do niej dojść jakieś 200-300 metrów polem na odkrytym terenie, co w zimie nie należy do przyjemności. Jeszcze mniej wesołe jest wiszenie na górze drabinki będąc wystawionym na podmuchy lodowatego wiatru... Wydawać by się mogło, że głupie ok. 10 minut wyczekiwania to fraszka, ale do szpiku kości zdążyłem przemarznąć już w około połowę tego czasu! Matko święta, jak mi było zimno tam na górze tej tarczy, całe szczęście że nie musiałem się zbytnio jej trzymać, bo nie wiem czy bym się utrzymał. Łaska pańska że ten taki 'przegibek' drabinki daje możliwość w miarę swobodnego siedzenia bez kurczowej trzymanki - to dałem radę. Dobra, w końcu ok. 8 minut po wyznaczonym czasie z oddali dało się słyszeć trąbę a chwilę później zza zakrętu wyłonił się Challanger. Zgodnie z oczekiwaniami, nieskażony PKP-iarskim betonem młodzieniec prowadzący pociąg tylko się uśmiechnął i przyjaźnie pomachał "sopelkowi" wiszącemu na tarczy :) Oczywiście odwdzięczyłem się. Jak miło! Nie mogłoby tak być zawsze...? A ileż to razy spotkałem się z zupełnie innym zachowaniem "starych", znajdujących dziką satysfakcję z pokazania fucka... Ech, szkoda gadać :-/ Lepiej mieć nadzieję, że młodzi kolejarze wnoszą pokoleniową zmianę mentalności i nastawienia wobec MK. Muszę jeszcze szczerze wyznać, że przebywanie na drabince tarczy nad dachem lokomotywy przesuwającej się tuż pode mną było uczuciem... dojmującym. Wspaniałym! Taka bliskość z tym rozpędzającym się potworem... zajebioza. Aż się rozdarłem na całe gardło FUCK YEACH!! dając upust jakże pozytywnym emocjom :)) Z powrotem do samochodu truchtałem podwójnie szybko, bo raz - aby się rozgrzać, a dwa - poganiany nadzieją, że może jeszcze Kołomna z gruchami nie odjechała na Toruń. Dojechawszy z powrotem w okolice dworca dostrzegłem koniec składu gruszek, ale w tym samym momencie doleciało mych uszu Rp1 startującego ST44-1256. Mimo wszystko podjechałem w uprzednio zajmowane miejsce, sądząc że nazbyt szybko pociąg nie wyrwie z miejsca po tych torach-kulfonach trzymających się na słowo honoru. Niezupełnie jednak znalazłem się w dokładnie tym samym umoszczonym wcześniej miejscu, a na dobitkę nie było ani sekundy czasu na zmianę pozycji, bo pociąg jednak ochoczo rwał naprzód, toteż walnąłem fotę na "byle jak, byle była", w efekcie czego nie jestem z niej zadowolony, bo maszt semafora wyjazdowego schował się za słupem latarni - ale kaszanka :( Wtedy oczywiście nie wiedziałem tego, bo nie było czasu na lookanie w wyświetlacz. Od razu poleciałem na kolejny motyw, który pojawił się w mej wyobraźni, tj. na przejazd drogi prowadzącej do osady o intrygującej nazwie Sułocin Towarzystwo. Przyznam szczerze, że spodziewałem się krótkiego, ale jednak oczekiwania na pociąg spożytkowanego na ustawienie się, wybranie najdogodniejszego wariantu zdjęcia spośród kilku przetestowanych ustawień... Gdzie tam! Młodemu za "kieratem" najwidoczniej nie w smak było ciągnąć się koło za kołem z mozołem, więc lał batem tę swoją chabetę aż dym szedł. Doprawdy, względnie ryzykownie śmignąłem przez przejazd przed pociągiem i ledwom co zdążył - zaciągając ręczny, bez gaszenia silnika, na co nie było czasu - wyskoczyć z wozu i walnąć fotę bez przymiarki. Ale tu akurat wyszło mi foto rewelacyjnie, nie chwaląc się :)) Zaprocentowały wcześniejsze lata focenia w tym miejscu, człek wiedział gdzie dokładnie zahamować by nie szukać jak ślepy cycka po omacku :-D No i to by było na tyle jeśli chodzi o Sierpc tego dnia. Nie pozostało nic innego do roboty jak ruszyć do Płocka obejrzeć wreszcie Wisłę w wersji "zamarznięte jezioro". Ale najpierw do Proboszczewic Płockich odświeżyć sobie pamięć jak tam na gruncie wyglądają tory bocznicy do elewatora Elewarru. Dwa tygodnie wcześniej reaktywowano bowiem tam przewozy, konkretnie z Gdyni przyjechała Ludmiła 446 Ecco Rail z ichnimi EccoBoxami pod załadunek zboża. Manewry na bocznicy robiła zakładowa TGM-ka dotychczas schowana od wielu lat w zakładowym garażu. Okazało się, że ma super barwy a'la retro - jest zielona z pomarańczowym pasem. Nie zdecydowałem się wówczas jechać na foty z powodu kiepskiej pogody, ale chodziły słuchy że taki transport ma się zacząć pojawiać regularnie raz w miesiącu. Póki jednak co nic z tego nie wyszło i ów dziewiczy przejazd okazuje się być jak na razie jedynym. A mnie pozostaje dalsze plucie sobie w brodę, że się nie zdecydowałem, choć wiedziałem o nim... Następny przystanek - Trzepowo. Jak zwykle dużo wagonów, nie może być inaczej. Na jednym z torów czerwona TEM2-120 z beczkami w stronę rafinerii. Po chwili głosi gotowość udania się do macierzystego zakładu i odjeżdża. Zauważam też samotnego Vectrona w jakiejś nieznanej mi jeszcze okleinie, więc podjeżdżam obejrzeć. Okazuje się nim być 193 738 przewoźnika LTE z całkiem przyjemną panią pluskającą w wodzie. No, bardzo ładnie - foteczka pstryk i jadę do miasta. Zaparkowałem możliwie blisko wysokiego prawego brzegu, czyli tuż koło Zamku Książąt Mazowieckich oraz Bazyliki Katedralnej Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Podczas wcześniejszych wizyt tamże miałem już obczajone, że rozciąga się stamtąd najlepszy widok na most kolejowo-drogowy im. Legionów Józefa Piłsudskiego. Rzeczywiście, skuta lodem nieruchoma Wisła podchodząca do krawędzi mostowych filarów zrobiła na mnie DUŻE wrażenie, było to coś co właśnie spodziewałem się ujrzeć i się nie zawiodłem. Ruch kołowy nie był wstrzymany, ale co z kolejowym? Parę dni wcześniej szynobusy zostały odwołane, w ich miejscu uruchomiono KKA. Tymczasem ruch towarów, nieporównanie cięższych, powodujących zdecydowanie większą pracę mostu przenoszącego obciążenia, nie został wstrzymany. Jakoś strasznie zimno mi nie było, postanowiłem więc trochę poczekać - a nuż uda się ustrzelić jakiegoś towarka na moście. Skończyło się na samotnym byku Cargo Unit podążającym luzem do Radziwia. A propos, w zimę, gdy widoku nie zasłania listowie drzew i krzewów widać ową stację z wysokiego prawego brzegu. Fakt, że hen hen w oddali, ale widać. Najlepiej mieć ze sobą - jak ja - podręczną lornetkę to nawet da się zauważyć wyjazd z Radziwia pod górkę do lasu w stronę Łącka. Popstrykałem trochę fotek na różnych ogniskowych i doszedłszy do wniosku, że nie doczekam się towara z prawdziwego zdarzenia, ruszyłem na przeciwległy, niski, brzeg. A tam prawdziwa turystiada! Ludziska spragnione wrażeń co rusz nadpływały kolejnymi falami samochodów pod sam brzeg rzeki. Niektórzy tylko wychodzili na mróz, większość zadowalała się obejrzeniem skutem lodem rzeki zza szyb automobili i odpływała robiąc miejsce kolejnemu przypływowi. Na miejscu była nawet straż miejska przepędzająca co bardziej lekkomyślnych kierowców chcących przejechać się nadbrzeżną dróżką prowadzącą pod most. Ja tę drogę pokonałem piechotą aby pstryknąć zbliżenie filarów niemalże zalanych zupełnie wodami rzeki. Aczkolwiek później doczytałem, że dzień czy dwa dni wcześniej stan wody był wyższy o jakieś pół metra, więc te moje foty nie są jakieś przełomowo-dokumentalne, jak mi się wówczas roiło w głowie, hehehe. Pomału trzeba też było zacząć myśleć o powrocie do domu, bo słońce nieubłaganie zaczęło zachodzić. Ale oczywiście nie byłbym sobą, gdybym wybrał ot tak najkrótszą drogę do domu. Zaświtała mi jeszcze w głowie myśl "ciekawe, co tam słychać u kaczki w Płońsku?". Postanowiłem się więc przekonać. Po kilkudziesięciu minutach, w już zapadających ciemnościach, dotarłem do elewatora. Kaczka wciąż tam pracowała. Zauważyłem też spory kawałem za bramą dwie postaci wyglądające jakby robiły zdjęcia. Po chwili osoby owe zmaterializowały się przede mną jako moi starzy znajomi Maciej i Kuba Prohaskowie :) Właśnie zwijali się do domu, a tymczasem ja właśnie rozstawiałem statyw na nocne foty. Pogadaliśmy chwilę i dowiedziałem się od nich, że są jakieś techniczne problemy z ładowaniem wagonów w taki ziąb, więc prawdopodobnie wszystko się opóźni (potwierdziło się). Sam też długo nie wytrzymałem w temperaturze ok. -10ºC, pstryknąłem raptem kilka fotek i czym prędzej uciekłem do ciepłego wnętrza autka. Od domciu dzieliło mnie już tylko ok. 1,5 godziny drogi, która przy łomoczącej z głośników muzie Amon Amarth, minęła jak z bicza trzasł. Wspaniałe zakończenie nadspodziewanie udanego dnia :)))