27 czerwca 2014

Trzy dni na objazdach A.D. 2014

Co jakiś czas mam w zwyczaju przeglądać na stronie internetowej PKP PLK harmonogram zamknięć torowych pod kątem zaplanowanych prac na liniach 27 i 33. A to dlatego, że jak chodzi o zamknięcia między Płockiem a Kutnem, oznaczają one zazwyczaj objazdy na JSL. W ostatnich latach stało się to nową świecką tradycją, toteż nie zdziwiłem się gdy jeszcze we wrześniu 2013 r. w Harmonogramie odnalazłem zaplanowane na 5-12 maja zamknięcie całodobowe między Gostyninem a Łąckiem z powodu naprawy dwóch przejazdów. Bliżej końca kwietnia sprawdziłem w aktualnym na 20 grudnia Harmonogramie, że powyższy termin jest nieaktualny, natomiast najbliższe zamknięcie wyznaczono na 23.VI-7.VII na okoliczność budowy wiaduktu drogowego między Płockiem a Radziwiem. Jeszcze później także i ten termin uległ przesunięciu i ostatecznie stanęło na tym, że objazdy potrwają od 16 do 29 czerwca. Tym razem jednak postanowiłem nie lecieć od razu jak kot z pęcherzem na pierwsze dni objazdów, lecz odczekać gdzieś tak z tydzień, poczytać w tym czasie posty kolegów na facebookowej grupie JSL, powyciągać pewne wnioski (o ile takie się nasuną) i dopiero jechać. Z doniesień kolegów wynikało, że tak jak w poprzednich latach na szlaku dominują te same lokomotywy - orlenowskie "Czerwone Październiki" (M62) z tamarami, CTL-owski czarny gagarin R008 i któryś tam rumun jeżdżące w tandemach z lokomotywami wspomagającymi SM42 i SM48, zaś z Cargo przede wszystkim "Lodówy" - zmodernizowane ST44 w niebieskim malowaniu. Rodzyneczkiem był tylko "Pomnik" (ST44-2023), lecz ten wykonywał głównie pracę na mniej mnie interesującym szlaku Płock - Sierpc. Także w sumie nie było się na co napalać. Noo, z jednym wyjątkiem - pewnego dnia z Inowrocławia do Torunia przyjechał ze składem dwusuwowy ST44-1056 i zrodziła się nadzieja, że może podejmie pracę na JSL. Ostatecznie jednak nic z tego nie wyszło :( Niemniej jednak postanowiłem wybrać się na szlak i to na 3 dni. Miałem zamiar pobiwakować jak za młodych lat, jednak nie bardzo uśmiechało mi się rozstawiać namiot gdzieś w miejscu przypadkowym koło toru. Paradoksalnie, uważam że biwakowanie na dziko w pojedynkę w Polsce może być bardziej niebezpieczne niż na odludnym stepie w Kazachstanie na przykład. Tam raczej małe są szanse natknięcia się na podpitą bandę łobuzów czy kłusowników w lesie. Tak więc wymyśliłem sobie, że znajdę jakąś leśniczówkę i tak ugadam leśniczego, by pozwolił rozbić namiot. W GoogleMaps znalazłem miejscówkę wręcz idealną - we wsi Brzozówka stoi sobie leśniczówka ;-) tuż przy torze (no, gdzieś tak z 80 metrów od linii). Na stronie Lasów Państwowych znalazłem numer telefonu. Swoją drogą, nie myślałem, że Lasy stworzyły portal z myślą o turystach (CzasWLas się nazywa), gdzie wyszczególnione są wszyściutkie miejsca parkingowe, biwakowe i stworzone z myślą o rozpaleniu ogniska - to tak na marginesie. Problem z Brzozówką polegał jednak na tym, że za chińskiego boga nie mogłem się dodzwonić przez 3 dni. W końcu dałem za wygraną i stwierdziłem, że po prostu pogadam jak przybędę na miejsce i jak się leśniczy zgodzi to spoko, a jak nie - to do wypróbowanej miejscówki noclegowej w Twierdzy Toruń też będzie blisko. Wyjazd zaplanowałem na środę 25 czerwca. Dwa dni wcześniej nawiązał ze mną kontakt Rafał Spychała, z którym umówiłem się na nocne zdjęcia pociągów i gwiazd. Także kwestia pierwszego noclegu rozwiązała się sama, bowiem Rafał ma znajomego leśniczego w Puszczy Bydgoskiej, który zgodził się byśmy rozbili namiot :) No to w drogę!

DZIEŃ 1 - środa 25 czerwca

Postanowiłem nie zrywać się jakoś o wariackiej godzinie w środku nocy, tylko wyjechać wczesnym rankiem tak by zameldować się w Nasielsku około godz. 7. Wtedy to bowiem szynobus z Sierpca zwalnia szlak i do około 9:40 jest otwarte okienko dla przejazdu towara. Na miejsce dotarłem jednak nieco później niżbym chciał a to ze względu na przebudowę ulicy Żołnierskiej na wyjeździe z Rembertowa, którą to wylotówkę z Warszawy WRESZCIE postanowiono poszerzyć do więcej niż 1 pasa w każdą stronę. Nawet tak wcześniej zdążył się już jednak utworzyć korek, za sprawą czego w Nasielsku pojawiłem się kilkanaście minut przed 8. Jednak nie ma tego złego, bo oto gdy wjeżdżałem na stację od strony Chrcynna oczom mym pięknym ;-) ukazała się EP09-046 (jedyna w starym malowaniu) stojąca w peronach z pociągiem. Ha, ale fart! Po chwili ruszyła, a ja dziabnąłem ją z miejsca, gdzie do niedawna stała stara nastawnia dysponująca. Dobry znak, pomyślałem sobie. Nic innego na stacji nie było, więc ruszyłem co prędzej w stronę Sierpca. W Płońsku obowiązkowa rundka po placu ładunkowym i dzida dalej do Raciąża. A w Raciążu niespodzianka - gagarin RailPolska! Na Wschodniej JSL jeszczem tego przewoźnika nie widział (na Zachodniej tak). Na haku lokomotywy sznurek beczek PKN Orlen - to niezawodny znak, że lokomotywa RailPolska jest tylko dzierżawiona. I nie dziwota, skoro petrochemia jakiś czas temu pocięła sporo własnych wysłużonych gagarinów. A ten tutaj oznaczony M62M-014 to w zasadzie nowa lokomotywa, o czym przekonują dwie tabliczki firmowe przymocowane na burcie - jedna to stara z Ługańska z rokiem produkcji 1976, a pod nią nieco mniejsza, na której wybito napis: "Zakład Taboru Kolejowego we Włosienicy", numer lokomotywy i rok produkcji 2010. Gagarin mruczał sobie, więc chyba niezbyt długo stał czekając na zwolnienie szlaku przez szynobus z Sierpca. Możliwe że zwiał z Nasielska po 6:52. A tak swoją drogą to zawsze mnie zastanawiało czemu maszyniści (a przynajmniej znakomita większość z nich) nie wygasza lokomotywy gdy wie, że na kontynuację jazdy przyjdzie im poczekać powiedzmy z godzinę? Jeszcze przy starych trupach PKP to mogę zrozumieć - obawa czy odpali ponownie, względnie zimową porą podtrzymanie nawiewu ciepłego powietrza. Ale w tym przypadku? Przy prawie nowej lokomotywie i bardzo przyjemnej temperaturze na dworze? Nie rozumiem tego... No, ale nie moje zmartwienie. Natomiast jak najbardziej moim zmartwieniem było wymyślenie jakiegoś motywu. Jest to o tyle niełatwa sprawa, że podczas dziesiątek wycieczek obfotografowałem już chyba wszystko ;-) na tym odcinku JSL-k. Niemniej szynobusa postanowiłem dziabnąć za Koziebrodami (patrząc z perspektywy podróżnych) z bocianim gniazdem na słupie energetycznym. Oczywiście jak się kokosiłem obierając możliwie najlepszy kadr to słońce świeciło grzejąc niemiłosiernie, a jak szynobusik SA135-017 nadjechał - to zaszło za chmurkę, aczkolwiek przyznać muszę że blueskaju nie było, chmur było całkiem sporo. Ale naturalnie zaraz po jego przejeździe wyszło z powrotem, wrrrr! Wiedząc, że towar ruszy zaraz po wjeździe Pesy na stację (mechanik dopytywał się dyżurnego przez radio, o której będzie mógł odjechać) postanowiłem nieznacznie tylko zmienić miejscówkę. Podjechałem tuż przed przystanek w Koziebrodach z zamiarem uskutecznienia jakiejś rzeźby w gównie ;-) Pomysł sam wpadł mi do głowy, gdy polną dróżką wzdłuż torów przejechałem po linią energetyczną. Stojący na polu słup tejże to taki betonowy dwójnóg z wielkimi dziurami dla łatwej wspinaczki. No więc wdrapałem się gdzieś tak do połowy jego wysokości jak tylko uznałem, że dźwięk nadjeżdżającego towara jest już na tyle donośny, że nie będę musiał zbyt długo wisieć u góry, co by mi kończyny nie ścierpły :-D

23 maja 2014

Niebieskie beczki Diamant z melasą - pierwsze starcie

Gdy w czerwcu 2013 r. na facebookową grupę JSL Krystian Głazowski wrzucił dwa zdjęcia ST44-1233 ciągnącego skład niebieskich cystern nareszcie miałem okazję zobaczyć najrzadziej pojawiający się na linii pociąg wiozący melasę z glinojeckiej cukrowni. Z tego co mi było wcześniej wiadomo, owe beczki miałyby kursować raptem 2-3 razy w roku, toteż polowanie z aparatem na nie bez uprzedzającego info od dobrze poinformowanych ludzi przypomina szukanie igły w stogu siana. Dlatego właśnie jakiś czas temu założyłem grupę na FB by zapobiec marnowaniu się cennych informacji. Z perspektywy kilkunastu miesięcy jej funkcjonowania mogę ocenić nieskromnie, że był to świetny pomysł :)) bowiem zaowocował wieloma wyprawami i zdjęciami, których nie zrobiłbym gdyby zarówno starzy koledzy jak i nowo poznani - również dzięki "fejsowi" - nie dzielili się tak chętnie posiadanymi newsami, za co stokrotne dzięki! To budujące, że jeśli ludzie mają narzędzie do wymiany informacji, to nie kiszą ich tylko na własny użytek lecz dzielą się nimi bezinteresownie z innymi. Dzięki temu mają prawo liczyć, że owi inni również podzielą się z nimi i wszyscy będą szczęśliwi :) Toteż właściwie byłem pewien, że tylko kwestią czasu jest aż ktoś przylooka ów niebieski skład beczek z napisem Diamant i da cynk na grupę. Szczęście dopisało Rafałowi Spychale, ale przyszło czekać bardzo długo, bo aż 11 miesięcy. Najwidoczniej tak długi okres oczekiwania ma ścisły związek z kursującymi wiosną "tadeuszami", którymi w martwym dla glinojeckiej cukrowni okresie, tj. po zakończonej produkcji cukru z zebranych jesienią buraków, dostarczany jest zamorski surowiec do przeróbki aby uniknąć niepotrzebnych przestojów. Tylko co dokładnie wozi się w tych "tadeuszach"? Hipotezy są dwie. Historycznie pierwsza, którą w połowie 2012 r. zasłyszałem w rozmowie bodajże z sierpeckim dyżurnym: zebraną na karaibskich plantacjach trzcinę cukrową, a dokładniej pocięte cukronośne łodygi. Ale to byłoby bez sensu, bo jak obejrzałem na Discovery program o wytwarzaniu cukru z trzciny właśnie, to dowiedziałem się, że zebraną z pola trzcinę trzeba SZYBKO przewieźć do cukrowni, bo inaczej zanika sacharoza w ściętej łodydze trawy (odwrotnie niż w buraku cukrowym) i staje się ona bezużyteczna. Ponadto, po co byłoby przewozić pociętą trzcinę w szczelnie zamkniętych wagonach mających zapobiegać wpływowi warunków atmosferycznych na przewożony ładunek? Też bez sensu, bo przecież na wstępnym etapie obróbki łodyg myje się je. Więc polski deszczyk nic by jej nie szkodził ;-) Można by ją przewozić w zwykłych węglarkach, podobnie jak buraki. No i wreszcie trzcina jest lekka i w kupie zajmuje dużą objętość, więc po pierwsze transport przez ocean byłby zbyt drogi, a po drugie skład około 40 'tadeuszy' potrafi ważyć ponad 3 tys. ton, co oznacza, że - pomimo dużej masy samych wagonów - ładunek jest ciężki, nie może więc być trawą ;-) Tak więc nie zdziwiłem się specjalnie, gdy po bodajże około roku obowiązywania pierwszej - przyznaję, nieprzemyślanej do końca - hipotezy, kumpel postawił drugą: że Glinojeck importuje cukier trzcinowy gorszego sortu. To ma ręce i nogi, gdyż transport morski dużej ilości surowca szczelnie wypełniającego ładownie statku jest opłacalny, a stosunkowo duża gęstość własna (nieporównywalna w ogóle z łodygami trzcin) sprawia, że jest to ładunek ciężki, co tłumaczy duże brutto składu 'tadeuszy' i konieczność wystawiania do pociągu dwóch lokomotyw. Ostatecznie przekonałem się o słuszności tej tezy w kwietniu, gdy między torami w Raciążu znalazłem kupkę nierafinowanego (czyli nieoczyszczonego) brązowego cukru, która podczas przeładunku ze statku musiała znaleźć się na zewnątrz wagonu, przejechała na nim pół Polski i spadła dopiero blisko celu podróży :) Owa brunatna masa, tzw. surowy cukier trzcinowy trafia do cukrowni, gdzie w wyniku rafinacji otrzymuje się czyste kryształy sacharozy i melasę. Melasy - mimo że zawiera ok. 40% sacharozy - nie opłaca się dalej przetwarzać, jest więc przez cukrownię przelewana do cystern i sprzedawana głównie gorzelniom. I stąd właśnie 16 maja wzięły się beczki zaobserwowane przez Rafała w Toruniu. Na powrotny skład z Raciąża przyszło niespodziewania długo czekać, bo aż 7 dni. W piątek rano dostałem cynk, że na godz. 19.30 zaplanowany odjazd krótkiego acz ciężkiego pociągu z Raciąża do Gdańska. Ani chybi w Glinojecku wreszcie napełnili beczki i ekspediują melasę w świat. Ciekawe dokąd, tak swoją drogą - może z powrotem na drugi brzeg Atlantyku, by w którymś ciepłym kraju zamienić się w rum? ;-) Ponieważ cały tydzień woziłem aparat w bagażniku, byłem zwarty i gotowy ruszyć na łowy właściwie w każdej chwili, nawet gdyby trzeba było wcześniej wyjść z pracy. No, ale nie było takiej konieczności, co więcej miałem jeszcze możliwość zawiezienia taty i bratanicy na działkę koło Wkry, którzy pierwotnie mieli jechać tam pociągiem. Zanim jednak odstawiłem ich na miejsce podjechaliśmy do toru w Krępicy, bo dochodziła akurat godzina przejazdu szynobusu do Sierpca. Musieliśmy jednak poczekać ponad 20 minut, bo o tyle był spóźniony. To nie była dobra informacja, bo o tyle opóźniało to odjazd towarka, który musiał poczekać aż PESA dotrze do Sierpca. Planowo pociąg miał skończyć bieg o 19:27 (stąd planowy odjazd towarka to właśnie 19:30), ale gdyby nie zmniejszył opóźnienia to dotarłby do Sierpca o 19:50. Zakładając że melasa ruszyłaby natychmiast to i tak byłaby niewielka szansa, by do Sierpca doturlała się w jeszcze znośnych warunkach świetlnych do cykania fotek. Rzeczywistość okazać się miała jednak jeszcze gorsza... W Raciążu pojawiłem się mniej więcej kwadrans przed 20. W ciepłym złotym słoneczku wygrzewał się ST44-2023 zapięty do 20-wagonowego składu niebieskich beczek. MAM WAS! :)) "Pomnik" w Raciążu wziął się z tej racji, że wcześniej tego dnia wspólnie z "kołomną" 1230 prowadziły z Torunia ciężki skład węgla. Tego pociągu już w Raciążu nie było, bo po południu zabrała go do Glinojecka cukrowniana tamara, po tym jak odstawiła melasę. Na szczęście działo się to na tyle późno, że beczki nie zdążyły odjechać w stronę Sierpca w kilkugodzinnym okienku między porannymi a popołudniowymi szynobusami. Uciekł tylko sam 1230, a "Pomnik" został, by poczekać na beczki. No i dobrze, że nie odwrotnie chociaż kolorystycznie do składu pasowałaby niebieska "kołomna". Jednak co stary poczciwy dwusuw to dwusuw i basta :) Podszedłem do wyglądającego przez okno mechanika aby zapytać tylko o taki drobiazg, czy ruszy od razu po tym jak spóźnialski szynobus dobije celu. A ten: "a kto pyta?". O boziu - myślę sobie - znów jakiś betonowy stary trep, będzie kwadratowa rozmowa albo wcale nic nie powie. Niemniej zacząłem wyjaśniać, że miłośnik kolei z Warszawy, że dowiedziałem się o tak rzadko kursującym pociągu z melasą, że... "A skąd pan wiesz co jest ładunkiem?" - przerwał mi. No to już mnie zirytowało z lekka, co to ma być za przesłuchanie i to raczej szorstkim tonem? "Mam swoje źródła" - odparłem więc tylko spodziewając się już końca rozmowy. Tymczasem gość rzucił quasi-filozoficzną uwagę "to niedobrze, że każdy może sobie dowiedzieć się co jest przewożone koleją". Kuźwa, a to niby czemu? - już miałem odparować, lecz ograniczyłem się jedynie do stwierdzenia, że nie ma co robić tajemnicy w sytuacji gdy na samym wagonie wymalowane jest jak byk słowo "melas" (bez "a" na końcu). Nic nie odpowiedział i wyglądało na to, że rozmowa się urwie w tym momencie, jednak coś mnie jeszcze podkusiło, by zmienić temat i zapytałem czy nie wie kto jest dzisiaj na nastawni, czy nie aby taki młody dyżurny, a może nieco starsza pani dyżurna z Płońska? Chyba chciałem tym dać gościowi do zrozumienia, że nie wziąłem się tu z przypadku, znam paru tutejszych kolejarzy i nic mu się nie stanie jak mi zdradzi "tajemnicę państwową" o której odjedzie :) Nie odpowiedział tylko odwrócił się co wskazywało, że z kimś rozmawia. Po chwili zza gagarina wyszedł...

11 kwietnia 2014

"Pomnik" z kontenerami do Izraela

Ponieważ powrót z pierwszej tegorocznej wycieczki zagranicznej (do Oslo) wypadał w czwartek, postanowiłem nie wracać do pracy na ostatni dzień roboczy tylko wykorzystać piątek na swoje przyjemności. A co może być przyjemniejszego niż spędzenie wolnego dnia na Jedynie Słusznej Linii? :) Szczególnie gdy wokół zrobiło się już zielono niczym w maju, bo wiosna w tym roku wybuchła nadspodziewanie wcześnie, w marcu. Piękne okoliczności przyrody oraz codzienne doniesienia kolegów na facebookowej grupie JSL o kursujących ‘tadeuszach’ z cukrem trzcinowym do oczyszczenia w Glinojecku sprawiły, że miałem iście wilczy apetyt na foty. Toteż przebywając jeszcze w chłodnej norweskiej stolicy zacząłem ciepło myśleć o pierwszym pozimowym wyjeździe do Raciąża, Sierpca, a jak by dobrze poszło to i jeszcze dalej. Z wymiany komentarzy na ‘fejsie’ wyczułem, że do współudziału chętny byłby Marcin Purc, co mnie bardzo ucieszyło, ponieważ po pierwsze to bardzo fajny gość, a po drugie jeszcze nie był na JSL. Towarzystwo ‘pierworazdnika’ zawsze zapewniało jakąś szczególną atrakcję. Nie inaczej było i tym razem, ale nie uprzedzajmy faktów… ;-) Ojczyzna w dniu powrotu powitała mnie… gradem, no to - mówię - wielce „zachęcająca” do wyjazdu pogoda, nie ma co. Według prognoz następny dzień miał być lepszy, ale o bluskaju nie było mowy. Wieczorem objawił się kolejny ‘demotywator’. Otóż, gdy jechałem na Okęcie po odbiór Justynki z lotniska (wracaliśmy osobno - ja rano, ona późnym wieczorem), tradycyjnie zajechałem zobaczyć co tam słychać na torach. No i trafiłem akurat na odjazd zielonego zbója 949 z węglarzem do Jeziornej (oczywiście aparatu nie wziąłem, bo po co – przecież nie ma opcji żebym napotkał Gagarina, a już na pewno nie zielonego…). Demotywacja polegała na zasianiu ziarna wątpliwości, czy jechać 150 km do Sierpca mając 99% pewność na niespotkanie pracującego jedynego „dziadka” 2023 zwanego pieszczotliwie Pomnikiem (od swej nieruchawości), czy pokręcić się po Warszawie za na pewno będącym na chodzie 949? Ostateczną decyzję postanowiłem uzależnić od pogody w piątkowy ranek. Nawet nie nastawiałem budzika na dziką porę, bo musiałem odespać czwartkową pobudkę o 4 rano żeby zdążyć na samolot, a ponadto „trzcina” (chociaż to żadna trzcina sensu stricte tylko cukier, ale utarło się mówić o ładunku per „trzcina” właśnie) też nie jeździ bardzo rano, lecz wyjeżdża z Torunia dopiero około południa. W każdym razie otworzyłem oczy po 8 i pierwsze co zobaczyłem przez okno dachowe w sypialni to… błękitne niebo :) Decyzja podjęta w ułamku sekundy – kierunek JSL! Szybka wymiana sms-ów z Marcinem, który postanawia dołączyć, więc trzeba zagęszczać ruchy. Całe szczęście, że się zdecydował, bo gdyby nie to, to nie wiem, czy bym się jednak nie rozmyślił. Zanim bowiem wypiłem kawę, wyprowadziłem psy, zjadłem śniadanie i wziąłem prysznic, niebo zdążyło zaciągnąć się chmurami. Wprawdzie cirrostratusami, rodzajem chmur wysokiego piętra, z których nie ma prawa padać, ale jednak odcinającymi skutecznie dostęp promieniom słonecznym :( Stwierdziłem jednak, że już nie będę zmieniał planów, szczególnie że Marcin wcześniej dokonał korekt swojego rozkładu dnia pod nasz wyjazd. Co ma być to będzie – JEDZIEMY! Rzuciłem jeszcze tylko zapytanie na facebookową grupę, czy ktoś nie słyszał aby jakichś zapowiedzi a propos piątkowego ruchu na JSL, i już można było ruszać.  Pozostało jeszcze tylko odstawić Justynkę do pracy (ja wykorzystuję jeszcze zeszłoroczny urlop) i już jadę na Bielany po kompana. Ponieważ stąd na Radiowo jest tylko rzut beretem, postanowiliśmy zajechać na hutniczą stację zobaczyć, czy coś (np. 949…) nie sposobi się do odjazdu do Warszawy Głównej Towarowej. Ale stały tylko próżne niebieskie węglarki Cargo. Także nie tracąc więcej czasu ruszyłem z kopyta do Płońska. Tam zajechałem na plac ładunkowy przy stacji celem odprawienia zapewniającego szczęście rytuału – polegającego właśnie na objechaniu owego placu choćby nie było żadnego wagonu w zasięgu wzroku. Po prostu taki zwyczaj, że trzeba zajechać, bo inaczej się nie poszczęści ;-) Nie raz się przekonywałem, że bez odwiedzin zaplecza płońskiej stacji, resztę dnia od razu można spisać na straty. Zapomniałem jednak zapuścić żurawia na bocznicę PRDM-u celem przekonania się, czy były nań wagony owej zdawki. Ale to nic, to się nie wlicza do rytuału :-D A zresztą, jeśli miały gdzieś wjechać to właśnie tam, bo na tory przy głównym placu ładunkowym byłoby to raczej mało prawdopodobne ze względu na coraz śmielej porastające je krzaki a nawet niewielkie drzewka :( Dalsza droga do Raciąża upłynęła dość szybko, szczególnie że im bliżej jestem celu tym zwykle przyspieszam swą jazdę, jakby nie mogąc doczekać się tak znajomego i lubianego widoku. W końcu wjeżdżamy do Raciąża, jedziemy powoli wzdłuż torów jakby budując napięcie – będzie coś, czy nic nie ma…? JEEEEEST!!! Stoi ST44-2023 uśpiony niedaleko nastawni dysponującej, wygrzewając się w słoneczku, które właśnie niedawno wyszło zza przerzedzających się chmur. Wagonów natomiast brak. No, żeby nasza podróż nie była daremna np. w sytuacji gdyby okazało się, że z jakichś tam powodów wagony z cukrowni nie dojadą, a gagarin postoi tak do następnego dnia, albo wróci luzem...

18 stycznia 2014

Freightliner do Glinojecka

Pierwsze zimowe tygodnie nowego roku to w ostatnich kilku latach na Wschodniej JSL był praktycznie martwy sezon. Od zimy 2003/4, która była ostatnią (jak ten czas leci...), gdy z piętrusami kursowały lokomotywy serii SU45, ciężko było zaplanować jakiś sensowny, krótki wypad na zdjęcia. Szczególnie, że przez kilka lat rozgrzebana była magistrala E-65 wraz ze stacją Nasielsk, co w praktyce oznaczało zamarcie przewozów towarowych z tego ciągu i dalej na JSL. Klimatyczne zdaweczki ze stonką i paroma wagonikami do Płońska i Raciąża jakoś ciągle nie chcą wrócić mimo, że remont magistrali skończył się ładnych kilkanaście miesięcy temu. Powoli tracę resztki nadziei, że zobaczę jeszcze SM42 (choćby i niebieską, nie mówiąc już o zielonej) z węglarkami żwiru do płońskiego PRDM-u, węglem wpychanym na tor przy placu ładunkowym czy platformami z workami cementu jadące do Raciąża... Toteż niezwykle się ucieszyłem, gdy na początku stycznia Tomek Andrzejewski poinformował na fejsbukowej grupie poświęconej JSL o tym, że od 15 stycznia Freightliner ruszy z przewozami kamienia wapiennego z Rykoszyna do glinojeckiej cukrowni właśnie przez Nasielsk - Płońsk - Raciąż :) W sumie do przewiezienia jest 30 tys. ton, co oznacza 11 ładownych składów, które do końca lutego powinny wypełnić kontrakt. Na przejazd pierwszego składu 16 stycznia wybrać się w tygodniu nie mogłem, z racji nawału roboty w pracy, ale w sobotę miał jechać następny skład i tu już przeszkód - jeśli nie liczyć prognoz fatalnej pogody - nie było. W czwartek ten pierwszy pociąg minął Nasielsk o 7 rano, postanowiłem więc tam być nieco przed tą właśnie godziną. Pobudka o 4:10, prysznic, kawa, przejrzenie Fejsa czy nie pojawiło się coś nowego i o 5:10 ruszam spod domu. Zapas czasu aż za duży, ale musiałem jeszcze zajechać na stację benzynową oraz wymienić żarówkę w reflektorze. Warunki na drodze koszmarne - o ile wyjeżdżając spod domu termometr wskazywał temperaturę 0-1 stopni, o tyle po wyjeździe z miasta zaczyna robić się coraz zimniej. Ostatecznie termometr wskazuje -5 stopni. Delikatna mżawka błyskawicznie zamarza na szybie i drodze, przez co zmuszony jestem ograniczyć prędkość do 70-80 km/h, szczególnie że wymiana żarówki na nic się zdała - lewa lampa dalej nie chce się palić (chyba jakaś grubsza awaria elektryki, bo bezpieczniki wyglądają OK). W końcu około 6:25 mijam rogatki Nasielska i tradycyjnie załączam nasłuch. I... cóż za fart! Dosłownie po kilkudziesięciu sekundach (sic!) nieodzowne, niezawodne radyjko skrzeczy:
- Dwieście pięćdziesiąt cztery zero zero pięć do Nasielska
- Tak, słucham
- Jedzie pan dalej, tak?
- Tak
- Dobrze, to przyhamuje pan, bo najpierw wyjedzie osobowy, a potem panu podam.
Kurde - myślę sobie - czyżby to był "mój" pociąg? Wszystko na to wygląda. No bo tak: nieparzysty numer wskazuje, że pociąg jedzie od Warszawy. Sześciocyfrowy numer kiedyś wskazywał na prywaciarza, ale teraz to w sumie nie wiem czy nadal tak jest. W każdym razie gdyby miał jechać dalej na Gdańsk to nie musiałby przyhamowywać aby mógł wyjechać osobowy, bo zwyczajnie minęłyby się na dwutorowym szlaku. Wyjechać z Nasielska na JSL też można na kilka sposobów: z torów bocznych z dala od peronów, ale to wymusza przejechanie przez większość rozjazdów, albo prościej - tak jak bezpośrednie szynobusy z Warszawy Gdańskiej  do Sierpca - przez perony blisko dworca. I ten drugi wariant wymuszałby uprzednie przepuszczenie kibla odjeżdżającego z Nasielska. Galopada myśli doprowadza mnie do jedynie słusznego wniosku, że ani chybi a mam do czynienia z wjeżdżającym właśnie FPL-em. 99% pewności mam jednak wtedy, gdy - jak zwykle - wjeżdżam na wschodnią stronę stację od wsi Siennica, i w tym samym dosłownie momencie widzę jak z przeciwka wjeżdża Class66 ze sznurem węglarek FPL, łamie się na zwrotnicach i przejeżdża pod budynkiem dworca. Ale zdrowo popierdalał, naprawdę - normalnie szok! Jeszcze nie widziałem, żeby tak dynamicznie towar przejeżdżał przez Nasielsk, i to nie na wprost na kierunku Warszawa - Gdańsk, lecz po zwrotkach! Ale co się w sumie dziwić, skoro rozjazdy i tory wszystko funkel nówki sztuki? :) Noo, mówię, ani chybi że to moja dzisiejsza zwierzyna, ale ten 1% brakującej pewności uzupełniam, gdy widzę węglarki przesuwające się powoli wiaduktem JSL nad drogą Nasielsk - Przyborowice (odwieczny "sierżant" 10 km/h). Jakie to szczęście, że przybyłem do Nasielska pół godziny przed teoretyczną godziną przejazdu! Włączyłbym radyjko kilka minut później a byłoby "po ptokach"... Ponieważ jest jeszcze przed świtem, mogę go sobie co najwyżej pooglądać, o foceniu nie ma w ogóle mowy. Waham się czy nie podjechać do Cieksyna, ale rezygnuję z tego scenariusza obawiając się że mógłbym nie zdążyć potem na przejazd we Wkrze. Nie wiem wtedy jeszcze niestety, że Classy66 mają na całej JSL ograniczenie do 30 km/h. Gdybym miał tę wiedzę zawczasu, to oczywiście nie zastanawiałbym się czy podjechać do Cieksyna. Tak więc w błogiej nieświadomości jadę od razu do Wkry. I... kwitnę tam bezproduktywnie ładnych kilkanaście minut :( Tyle dobrego, że od wschodu pomału zaczyna wstawać dzień, co na przejeździe oświetlonym lampami sodowymi przekłada się na niebiesko-różowe barwy całego kadru. 'Parameter' nadal jest daleeeeki od minimalnego akceptowalnego, więc postanawiam się pobawić w eksperyment z podwójną ekspozycją. W międzyczasie ustawiam aparat na statywie i wracam do samochodu, bo ziąb daje się ostro we znaki, zwłaszcza rękom zabezpieczonym lekkimi, "jesiennymi" rękawiczkami. Pierwsze zdjęcie do zasadniczego naświetlenia wymaga użycia czasu 1/4 sek. przy przesłonie 4,2 i ISO 800, natomiast drugie - ponieważ chcę mieć nieporuszone światła lokomotywy - krótkiego czasu 1/125. W oddali już słyszę narastający dźwięk zbliżającego się pociągu, więc robię pierwsze z założonych dwóch zdjęć i czekam aż pociąg wjedzie na przejazd. Zwolnienie migawki następuje za pośrednictwem pilocika na podczerwień, niestety, zapominam, że czas oczekiwania na impuls zeń mam na aparacie ustawiony na 10 minut. Pociąg zaś wlecze się jednak na tyle niemiłosiernie długo (jakiś kontrast w porównaniu z wielce dynamicznym przejazdem przez Nasielsk!), że ów czas mija dokładnie 41 sekund przed odpowiednim momentem zwolnienia migawki drugiego zdjęcia :( Zauważam to za późno i robię tylko pojedyncze zdjęcie, wyraźnie niedoświetlone jak na pojedynczą klatkę, ale nie ma tego złego. Bowiem tuż po zrobienia pierwszego zdjęcia automatycznie gasną światła na przejeździe, więc robi się ciemniej, kadr traci żywe, atrakcyjne dla oka barwy. A poza tym soft aparatu (już nie mówiąc o możliwości późniejszego złożenia dwóch zdjęć w Photoshopie) umożliwia połączenie dwóch zdjęć w jedno, więc wychodzi na to samo, co zamierzyłem na samym początku. Ostatecznie otrzymuję zdjęcie właściwie naświetlonego przejazdu z nierozmytymi światłami lokomotywy-ducha :) Ot, taka nieszkodliwa zabawa. Z Wkry walę od razu do Płońska. Wcześniej nie ma sensu go łapać w Dalanówku na przykład, bo nie rozwidniło się na tyle aby 'parameter' znacząco się poprawił, a poza tym totalnie oblodzone drogi (dzieło nocnej marznącej mżawki) przez wsie nie powalają rozwinąć odpowiedniej prędkości. Tak więc zaparkowałem na podjeździe pod płońskim dworcem i czekam aż pociąg zgłosi się na radyjku. Zwyczajowo mechanicy nawiązują kontakt z dyżurnymi jak są w okolicach tarczy żeby robić wjazd. Ale coś mnie tknęło żeby wyjść na peron i rozejrzeć się. Naszła mnie bowiem myśl, że jeśli dyżurny słyszał dialog z Nasielska, a wiedząc że o tej godzinie nie jedzie żaden szynobus, to mógł dużo wcześniej uzyskać zgodę Raciąża na dalszą jazdę (czego stojąc poza samochodem koło Wkry mogłem nie usłyszeć na krótkiej antence), po czym podać wjazd i urządzeniami blokady stacyjnej nakazać nastawniczemu w nastawni wykonawczej podanie semafora na wyjazd. No więc wychodzę na peron, patrzę i... semafor wjazdowy jest podany!! Rzut oka w drugą stronę - wyjazd też. Ależ miałbym się z pyszna, gdybym przejeżdżający przez stację pociąg obejrzał siedząc w samochodzie... Po chwili z oddali dolatuje cienki dźwięk trąby "Szerszenia", pewnie zbliża się do przejazdu między tarczą a semaforem. Nie ma na co czekać, wracam szybko do samochodu po aparat i statyw, i winduję się z tym majdanem na kładkę nad torami. Początkowo mam zamiar zrobić jedno zdjęcie szerokim kadrem obejmujące dworzec z lewej i nastawnię dysponującą z prawej, ale oczywiście siedzący na ramieniu diabełek podszeptuje: "wcześniej zdążysz jeszcze z zooma z semaforami wyjazdowymi na Nasielsk" :-/ No i owszem, zdążyłem, ale potem ze zmniejszeniem ogniskowej, skadrowaniem i złapaniem focusa na kadr zasadniczy - wyszło niekoniecznie optymalnie... W lato na takie operacje te kilka sekund wystarczy, ale w zimie ręce w rękawiczkach nie zawsze pracują tak jak to sobie człowiek zamierzy. Do niedawna płońska kładka była jedynym miejscem, skąd można było zajrzeć z góry do wagonów na przewożony ładunek. Od niedawna można to też zrobić z wiaduktu obwodnicy Raciąża, jednak zaparkowanie pod nim na na polnej drodze w zimie jest raczej mało prawdopodobne. Robię więc szybko z kładki kilka klatek kamienia wapiennego wypełniającego mniej więcej połowę węglarek FPL i zbiegam do samochodu. Przy przejeździe drogi z Płońska do Raciąża melduję się gdy końcowe wagony właśnie przetaczają się między dwoma oczekującymi sznurami samochodów. Dokąd ci wszyscy ludzie jeżdżą o tej godzinie, w zimie...? Rety, ale się wloką. Szyby pozamarzane, dachy aut nieodśnieżone - sypie się z nich jak z warkocza komety. Dobra, z drogi, śledzie, pan UOP jedzie :-> Wyprzedzam karawanę i do Arcelina zajeżdżam z odpowiednim zapasem czasowym. W międzyczasie słyszę na radiu, już na dużo lepiej "zbierającej" antenie samochodowej, jak dyżurna popędza Freightlinera żeby doskoczył do Raciąża przed 9:11, kiedy to wypada godzina odjazdu szynobusa 51700 z Sierpca do Tłuszcza. "Heh, było myśleć o tym wcześniej, zanim wyprawiłaś pociąg na szlak" - myślę sobie w duchu, ale mechanik odparł tylko "dobrze, będziemy się starać". Pierwotnie miałem zamiar zaparkować koło dawnego budyneczku dworcowego, schować za nim samochód i ruszyć peronem kawałek w stronę Kaczorowa tak by objąć przystanek i przejeżdżający przezeń pociąg. Ale odechciało mi się jak zobaczyłem zaparkowane na peronie totalnie nie komponujące się otoczeniem auto mieszkańca budynku (Arcelin jest zamieszkany i dlatego w ogóle jeszcze istnieje). Był to chyba starszej generacji VW Golf w jakimś koszmarnym kolorze, butelkowa zieleń bodajże. Szrot z Niemiec, krótko mówiąc. No, ohyda! Dałem sobie spokój i odjechałem w stronę Baboszewa. Stwierdziłem, że lepiej będzie jak zaparkuję przy przejeździe drogi na Sokolniki, udam się na nogach kilkadziesiąt metrów w lewo a może uda się coś zakombinować z ośnieżonymi gałązkami sosen. Po chwili już tam byłem i stwierdziłem, że da się coś z "wycisnąć" z okolicznych drzew, na których utrzymał się śnieg mimo padającego w nocy deszczu, który na szczęście nie rozmoczył śniegu, lecz od razu zamarzł na jego powierzchni tworząc ochronny lodowy kokon. Chociaż w sumie trochę szczęście w nieszczęściu, bo po bocznych dróżkach nic tylko zakładać łyżwy i grać w hokeja, albo ćwiczyć jazdę figurową. Mnie w samochodzie też nie pozostaje w sumie nic innego jak zrobić piruet na hamulcu ręcznym żeby ustawić się z powrotem do jazdy do głównej drogi. O "tyłowaniu" w zasypaną polną dróżkę wzdłuż toru i wyjechaniu z niej w przeciwnym kierunku (coś na kształt kolejowego "trójkąta" do zmiany kierunku jazdy) mogę zapomnieć - już bym z niej nie wyjechał. Półobrót na ręcznym na szczęście wychodzi możliwie :) i po chwili ruszam na poszukiwanie motywu z zielono-białymi gałązkami. Po kilkudziesięciometrowej przechadzce po śniego-lodzie pękającym pod butami jakbym szedł po cienkiej szybie, znajduję w miarę dogodny motyw, robię zdjęcie gdy nadjeżdża pociąg i w te pędy wracam do ciepłego autka. Czasu nie ma zbyt wiele, bo następny postój obmyśliłem sobie niedaleko, zaraz za Baboszewem przy przejeździe, koło którego dawniej stała charakterystyczna tarcza ostrzegawcza od Sierpca (specyficzna, bo na biało-czerwonym maszcie typowym dla semaforów). Korzystając z zachmurzenia zachciało mi się zrobić zdjęcie z drugiej strony torów, przejechałem więc przez tory i... utknąłem na podjeździe pod czyjś dom gdy chciałem zmienić kierunek jazdy. Wystarczył delikatny spadek od drogi głównej w dojazdową, abym nie mógł wyjechać z tej drugiej - takie było lodowisko! :( Trzeba było jednak wykręcić pół-bączka jak wcześniej na drodze na Sokolniki! A tak to zanim w końcu wykaraskałem się rozbujawszy samochód w tył i przód, pociąg zdążył przejechać koło mnie i tyle go sfociłem :-/ Daleko jednak mi nie uciekł, bo już w Mystkowie byłem przed nim. Po zafoceniu go już miałem ruszać w te pędy dalej, lecz zauważyłem zbliżającego się do przejazdu poczciwego Fiacika 126p. Lokomotywa wprawdzie była już daleko poza przejazdem, ale wciąż przed maluszkiem przesuwały się wagony. Postanowiłem złapać w kadrze jeden wagon z całym napisem Freightliner, któremu "przygląda" się to poczciwe jeździdełko z Bielska-Białej :) Gdy tak robiłem fotki przez opuszczoną szybę od strony pasażera, z pobocza o mało nie zmiótł mnie jakiś autokar, którego lekko zarzuciło gdy zakręcał w lewo na przejazd. Mimo wpadającego do samochodu zimna, zrobiło mi się cieplej na chwilę... Przed Raciążem robię jeszcze trzy..., nie - tak na dobrą sprawę dwa dobre i jeden nieudany fotostop. Najpierw przed Kaczorowem w miejscu, gdzie tor odbija nieco od drogi, wzdłuż której "szedł" kilkaset metrów wcześniej. Potem skuszony wolnym tempem jazdy próbowałem dojechać na przystanek w Kaczorowie, ale ostatecznie pociąg nie wlókł się na tyle wolno, by nie pojawić się tam przede mną, a na koniec zostawiłem sobie dość ostry jak na JSL łuk między "przejazdem bociana" - zwanym tak dzięki bocianiemu gniazdu zbudowanym na jedynym ocalałym słupie teletechnicznym - a lasem przed Raciążem. Tu długaaaaśny skład, zgodnie z oczekiwaniami, pięknie złożył się na zakręcie :) No a potem już wprost do Raciąża. Nie wiem jakie licho podkusiło mnie do przejścia przez tory stacyjne po tym jak zaparkowałem na placu wyładunkowym. Chyba jedynie mnogość zdjęć popełnianych na przestrzeni lat z tej łatwiej dostępnej części stacji. W każdym razie zdjęcie zrobione z lewego boku składu nie wzbogaciło jakoś szczególnie mojej kolekcji... A co gorsze, pociąg odciął mi drogę powrotu do samochodu, tak że musiałem drałować z kapcia aż do lokomotywy żeby obejść zawalidrogę. Na szybki odjazd do Glinojecka się nie zanosiło, bo z radyjka popłynęła taka konwersacja:
- 254005, jedziecie do cukrowni?
 - Jeszcze nie, panie dyżurny. Przygotujemy pociąg i damy znać jak będziemy gotowi.
 - Dobrze.
Wprawdzie nie wiem, na czym owo "gotowanie" pociągu miało by polegać, ale dla zabicia czasu postanowiłem pozwiedzać najbliższą okolicę wzdłuż bocznicy do cukrowni. Byłem na niej raz baaardzo dawno temu i w pamięci utkwiło mi tylko to, że jest mało fotogeniczna, zarośnięta krzakami i ciągnie się wzdłuż niej linia wysokiego napięcia. Jako że dróżek dojazdowych do przejazdów na bocznicy nie znam, odpaliłem przezornie zabraną nawigację. No to jedziemy. Na pierwszy ogień przejazd w ciągu ulicy Spacerowej prowadzącej z Raciąża do wsi Budy Kraszewskie. Wyjeżdżam z placu ładunkowego w lewo, przecinam bocznicę wychodzącą łukiem ze stacji, jadę kilkadziesiąt metrów wzdłuż JSL i skręcam w prawo w polną dróżkę. Po chwili orientuję się, że albo przejadę nią do celu, albo zakopię się na niej w śniegu na amen - na wycofanie jest już za późno. W duchu klnę siebie, że nie chciało mi się jechać dłuższą drogą przez miasteczko. Ale mimo szorowania podłogą o śnieżny garb pomiędzy śladami kół, brnę dalej. Uff, udało się przejechać te nieco ponad 2 kilometry! Przejazd jak przejazd, nic w sumie specjalnego, coś tam dałoby radę dziabnąć, ale jaj to by nie urwało. Ładnie za to w oddali widać malutkie z tej odległości wagoniki na stacji i górującą nad wszystkim fabrykę Cedrobu. No, ale to na ładną pogodę motyw i idealną przejrzystość powietrza, a nie taką kupę jak dziś. Z dalszego zwiedzania motywów rezygnuję, gdyż rzut oka na rozkład szynobusów uzmysławia mi, że za kilkanaście minut ma jechać jeden do Sierpca. Postanawiam więc zrobić mu wspólną fotkę z Classem. Wracam więc na stację, parkuję tym razem pod nastawnią dysponującą i udaję się na tory. Moje poczynania wzbudzają uzasadnioną ciekawość dyżurnego z domku z blachy falistej na kurzej stopce ;-) Wychyla się z okna, ale od razu widzę że młody i z wyglądu przyjaźnie usposobiony. Choć od kilku lat staram się raczej unikać kontaktów z kolejarzami, tym razem górę bierze wrodzona ciekawość czy da radę wprosić się do środka. Krzyczę więc:
- Dobry! Można do pana na górę na chwilę?
- Proszę, pan wchodzi - pada spodziewana odpowiedź.
Ha, dobra moja - wreszcie sobie oblookam wnętrze tej nastawni zdecydowanie różniącej się od pozostałych na linii. Miałem napisać "... różni się zdecydowanie architekturą od pozostałych...", ale w jej przypadku byłoby to nadużyciem tego zacnego słowa. O żadnej architekturze tu mowy być nie może, już prędzej o "tekturze" ;-) Budowla ta jest dużo młodsza od innych, swą zewnętrzną brzydotą zdradza pochodzenie ze schyłkowych czasów towarzysza Gierka, względnie początku rządów Jaruzela - czasów szarych i burych, okresu wiecznych niedoborów. Mimo wszystko chciałem ją sobie obejrzeć, zwłaszcza zamontowane w niej urządzenia sterowania ruchem kolejowym. Od zawsze byłem pewien, że dyżurny obsługuje pulpit kostkowy. Zanim jednak wparowałem do środka, by się naocznie o tym przekonać, czekała mnie krótka droga pod górę. O matko, wnętrze tej konstrukcji pozostawia jeszcze gorsze wrażenie niż od zewnątrz. Całą konstrukcję pospawaną z teowników, kątowników i blach widać jak na dłoni, nie ma żadnych ścianek wewnętrznych, laminatów które by to zakrywały, nic. Sprawia to dość ponure wrażenie, tak jakby ktoś postawił sobie za cel zbudowanie nastawni w jeden dzień bez przejmowania się jak ma wyglądać wewnątrz. Na szczęście stanowisko pracy dyżurnego prezentowało się lepiej, przytulniej, lecz o luksusach nie ma absolutnie mowy. Podłoga wyłożona gumoleum, tylna ściana na której zamontowano mnóstwo różnych szafek z bezpiecznikami, mierników napięć, tablic kontrolnych, gaśnic, apteczki itp., wyłożona płytami laminowanymi. Pozostałe ściany pomalowane w ładnym jasnym kolorze, nowe plastikowe okna z żaluzjami. Koszmarny za to starożytny sufit z dziurkowanych kwadratowych białych blaszanych arkuszy z zamontowanymi kilkoma nowoczesnymi lampami świetlówkowymi. Na ścianie czołowej, ponad oknami zamontowano trzy płaskie monitory wyświetlające obraz z kamer na przejeździe koło nieczynnej już nastawni wykonawczej. No i najważniejszy, centralny element  nastawni – pulpit kostkowy :) Ogólnie wystrój wnętrza sprawia dość dziwne wrażenie, taki misz-masz starego z nowym. Dyżurny to młody chłopak, chyba młodszy ode mnie, a na pewno nie starszy. Fajnie nam się gadało, chyba nie przesadzę jak stwierdzę że zasiedziałem się chyba z godzinę! Niestety gość nie wiedział, w którym roku zbudowano tę nastawnię, ale wiedział, że wcześniej na jej miejscu była nastawnia murowana, jego ojciec brał udział w jej rozbiórce. Pewną wskazówką co do wieku nastawni może być tabliczka przynitowana do tablicy kontrolnej zawieszonej na ścianie. Farba dawno już zlazła, ale widać było dość dobrze wybity rok budowy urządzenia - 1983. Jeżeli chodzi o ruch pociągów towarowych do cukrowni to w sumie nie dowiedziałem się nic czego bym wcześniej nie wiedział. Węgiel wozi CTL, miło wspominał gości z EccoRail, którzy raz przyszli do środka ogrzać się przy herbacie. Gdzieś tak na przełomie lutego/marca możliwe że ruszą „Tadeusze” z importowanym cukrem trzcinowym do dalszej przeróbki. Później można się spodziewać wywozu kontenerów z workowanym cukrem oraz cystern z melasą. Nie uwierzycie, ale facet zaproponował sam z siebie, żebym mu podał swój numer telefonu to zadzwoni jak będzie miał cynk o jakimś rzadko spotykanym pociągu, np. właśnie z tą melasą. Naprawdę spoko człowiek, żeby sami tacy pracowali na nastawniach to miałbym zupełnie inne zdanie o kolejarskim światku ;) Najważniejsze jednak, że gościu nie robił problemów gdy zapytałem czy nie miałby nic przeciwko gdybym udokumentował wnętrze nastawni na zdjęciach i cyknął pociąg z okna. Gdy już załatwiłem kwestię zdjęć i zacząłem zbierać się do wyjścia, dyżurny wywołał jeszcze Classa by zapytać za ile chcą ruszać. Żebym nie marzł bez potrzeby za długo. Powiedziałem bowiem mu wcześniej, że planuję iść za przejazd drogi, którą przecina tor bocznicy i tam zafocić pociąg mijający tarczę. „Za jakieś 5 minut” – padła odpowiedź, więc pożegnałem się co prędzej, wylewnie dziękując za sympatyczną rozmowę i poleciałem w z góry zaplanowany motyw. Dopiero gdy poczułem lodowate podmuchy wiatru na twarzy oprzytomniałem, że przecież mogłem zrobić zdjęcie wyjeżdżającego pociągu z okna nastawni! Ale jakoś głupio mi już było wracać i nadużywać gościnności… Ostatnie kilkadziesiąt metrów musiałem już przebiec, gdyż pociąg zaczął powoli wyciągać się ze stacji. Na cyzelowanie miejscówki nie było więc czasu, ale coś tam nawet nie najgorszego wyrzeźbiłem. Nie liczyłem że go przed cukrownią gdzieś przegonię, więc się w ogóle nie spieszyłem. Wróciwszy do samochodu zaparkowanego pod nastawnią znów spotkałem się z dyżurnym, który tymczasem ubrał się i zszedł na dół, by odśnieżyć rozjazdy dla zabicia nudy kilkugodzinnego czekania na przyjazd szynobusa z Sierpca…
- No jak, wyszło zdjęcie? – zapytał,
- Tak, coś tam wyszło, nawet chyba nie najgorzej
- Trzeba było ode mnie z okna je zrobić…
- No wiem, ma pan rację, ale nie pomyślałem w porę – przyznałem mu rację.
- To niech pan przyjedzie jeszcze po południu  jak będzie jechał pociąg do Nasielska, to pan go sobie zrobi z góry – zaproponował.
- OK, jak będę w pobliżu to chętnie skorzystam. Dziękuję! Bardzo pan miły.
- Aa nie ma sprawy, to na razie – i poszedł zgarniać śnieg.
No powiedzcie, można być normalnym człowiekiem? Można! To dlaczego takich postaw wśród dyżurnych ze świecą szukać…? :-|
Będąc przekonanym, że pociąg już dojechał do cukrowni, albo jest już bardzo blisko niej, bo to przecież raptem kilka kilometrów miał do przejechania, ustawiłem w nawigacji następny cel podróży – drugi przejazd przez tor licząc od Raciąża. Po paru minutach już tam byłem. Patrzę na szyny i oczom nie wierzę – lód pokrywa wierzch główki. O kurde, nie przejechał jeszcze!  Widocznie nie dał rady podjechać pod jakieś małe wzniesienie po tak oblodzonym torze. Przejechałem przez przejazd, wysiadłem i nasłuchuję. Po chwili jakbym wyłowił dźwięk trąby dolatujący od strony Raciąża. Dobra, skoro tak to poczekam tu na dalszy rozwój wypadków, zobaczymy czy w ogóle da radę tu podjechać. A motywik jak na tę bocznicę całkiem zacny – po obu stronach toru las sosnowy, z jednej strony na płaskim terenie, a po drugiej na wznoszącym się nieco pagórku. Tylko ta cholerna linia wysokiego napięcia niepotrzebna w tle, wrr :( Niestety, nie bardzo było jak zmienić kierunek jazdy, a nie chcąc utknąć w śniegu podczas manewrów stwierdziłem, że pojadę kawałek do wsi Żychowo i tam na jakimś rozstaju dróg bez problemu się obrócę i wrócę pod przejazd. I tak zrobiłem, pech tylko chciał, że w międzyczasie pociąg musiał uporać się z krnąbrnym podjazdem (kto wie, czy nie wycofywali pod Raciąż i za drugim najazdem po uwolnionych już od lodu szynach pokonali z rozpędu na większej przyczepności oblodzone wzniesienie…) i przejeżdżał właśnie przez „mój” motyw gdy dojeżdżałem do przejazdu :( Ech, głupota z mojej strony – tak jakbym nie mógł poczekać, zrobić zdjęcie i dopiero później jechać do wsi by się obrócić… Lekko niepocieszony postanowiłem udać się od razu do cukrowni na rozpoznanie terenu. Z poprzedniej, jedynej tam wizyty iks lat temu, pamiętałem tylko że w okolice bramy kolejowej prowadzi droga gruntowa. Myślałem, że w tych warunkach pogodowych będzie nieprzejezdna i trzeba będzie zdrowo drałować z buta od asfaltu we wsi Zygmuntowo. A tymczasem nie, droga okazała się przejezdna, gdyż można nią dojechać ze wsi do cukrowni bez konieczności wjeżdżania na krajową „siódemkę”. Podjechałem więc sobie nią możliwie najbliżej torów – tak, torów w liczbie mnogiej, bo jeszcze przed wjazdem na teren zakładu bocznica rozgałęzia się na trzy odnogi. Chodzę sobie, ustawiam kadry pod przyszłe zdjęcia, generalnie nie ukrywam swojej obecności aż w końcu widzę, że zapodaje ku mnie jakiś człowieczek. Pewnie ochroniarz, co zwiastuje „kwadratowe” rozmowy – że nie wolno, że obiekt strategiczny, że teren kolejowy bla bla bla. Ale nie, gościu minął mnie bez słowa. Bo to nie był ochroniarz, lecz ubrany w służbową kurtkę pracownik Freightlinera :) Myślałem, że przyszedł odśnieżyć rozjazdy, on tymczasem jednak podrałował dobre 300-400 metrów aż za przejazd drogi asfaltowej biegnącej przez środek wsi. Po chwili zza łuku na horyzoncie pomalutku wyłonił się pociąg i stanął przed przejazdem. No żeż w mordę kopane, to ja tu stoję na wygwizdowie, zimno mi jak jasna cholera, a ten sobie stanął daleko ode mnie diabli wiedzą po co. Wróciłem do samochodu ogrzać się cokolwiek. Jak mi się zrobiło cieplej to i myślenie się załączyło. Doszedłem do oczywistego wniosku, że tak długiego składu to przecież nie wciągną na raz do zakładu i trzeba go podzielić na co najmniej dwie części. Nie myślałem jednak, że będą się z tym tak guzdrać. Odkąd skład zahamował przed przejazdem minęło aż 50 minut gdy w końcu ruszył z pierwszą partią wagonów! Dobrze że wziąłem sobie do czytania jeden z pierwszych numerów KMiD sprzed 13 lat, bo bym chyba uświerknął z nudów. A żeby silnik nie chodził zbyt długo na postoju to jeszcze przejechałem się w te i nazad wzdłuż płotu cukrowni. Spora to ona jest, nie ma co! Chociaż ten taki silos na cukier nie największy wcale jaki widziałem. W Chełmży wydaje się okazalszy. Wróciłem na z góry upatrzone miejsce parkingowe tuż koło niskiego nasypiku i dalej obserwuję jednym okiem pociąg czy nie rusza. Zresztą nie ma co nań patrzeć, przecież zatrąbi jak by miał przejeżdżać przez ów przejazd. I rzeczywiście, w końcu doczekałem się dźwięku piszczałki ;-) Zrobiłem parę fotek jak wjeżdża do cukrowni i uznawszy iż „mission accomplished” stwierdziłem, że dłużej nic tu po mnie i można się zbierać do domu. ym bardziej, że na poprawę pogody szans najmniejszych brak, a do przejazdu szynobusa przez Raciąż pozostawało aż 2,5 godziny. Kurcze, jednak zabierać dupę w troki o godz. 13 to jakoś tak głupio, za wcześnie… Stwierdziłem, że dam jeszcze szansę Classowi jak będzie wyjeżdżał z cukrowni po drugą partię wagonów. Ale żeby nie powtarzać ujęcia, cofnąłem się w okolice tego przejazdu tak aby na zbliżeniu objąć całą wielką cukrownię i małą przy niej lokomotywę ;-) Tym razem nie musiałem długo czekać, ledwo co zaparkowałem na poboczu a lok wyłonił się z zakładu. Po chwili jednak zamiast udać się solo w moim kierunku, cofnął pod wciągnięte dopiero co wagony, zapiął pod drugi ich koniec i zaczął je wyciągać abarot na bocznicę. Najpierw pomyślałem, że chcą przestawić skład z jednego toru na drugi, ten po którym lokomotywa oblatywała wagony, bo np. wagony stałyby bliżej placu wyładunkowego, koparki miałyby łatwiej sięgać do wnętrza wagonów – no różne takie niekoniecznie logiczne rozwiązania przychodziły mi na szybko do głowy ;-) Ale to przecież bez sensu, wszak mogłaby je od razu tam wstawić.  Więc o co chodzi? Zrobiłem zdjęcie jak skład wyjeżdża z cukrowni i wróciłem na poprzednie miejsce. Przyuważyłem bowiem wcześniej, że po drugiej stronie torów w pewnym oddaleniu jest usypana całkiem sporawa górka piachu. Dzieciaki zjeżdżały z niej wcześniej na sankach, a że zdążyły już sobie pójść to postawiłem objąć ją we władanie, by zrobić z niej fotkę nieco bardziej z boku jak pociąg będzie znów cofał do zakładu. Wagony nie tarasowały mi przejścia przez tor, bo Class wyciągnął je aż za pierwszy rozjazd samemu dojeżdżając prawie do przejazdu we wsi. Już się domyśliłem dalszego rozwoju wypadków. Otóż jak napisałem wcześniej tor bocznicy rozgałęział się na trzy odnogi. Jedna była kompletnie zasypana śniegiem, widać że nieużywana, środkowa to ta którą pociąg wjechał i wyjechał z zakładu, a trzecia w miarę wolna od śniegu, acz nie od lodu. Ponieważ skład wyjechał poza wszystkie rozjazdy, oznaczać to mogło, że po przełożeniu wajchy wjedzie właśnie na tę trzecią odnogę. Najpierw jednak trzeba było przełożyć zwrotnicę, a ta nie bardzo chciała ustąpić. Manewrowy łamał gałązki krzaków porastających brzeg torowiska i takim oto profesjonalnym narzędziem oczyszczał zwrotkę z lodu… Ja tymczasem zdążyłem się już zamienić w sopel lodu smagany na czubku piaskowej górki przenikającym do szpiku kości wichrem. Jakoś jednak udało się zmusić ręce do podniesienia aparatu do oka gdy pociąg wreszcie raczył ruszyć. Wydaje się, że jest nieco pod górkę, a tor jako się rzekło totalnie oblodzony, więc Class pięknie zagrał na silniku na sam koniec wycieczki. Jeszcze tylko pożegnalne foto jak luzem wyjeżdża po drugą partię wagonów i w pełni usatysfakcjonowany ruszyłem w drogę powrotną do domu. Dopiero jak adrenalina opadła poczułem jaki jestem głodny, w końcu było już po godzinie 14, a ja jeszcze bez śniadania! Dobrze, że koło Płońska jest FuckDonald, kawa i cheeseburger postawiły mnie na nogi. A tak swoją drogą, jakiż tam węzeł drogowy wybudowali, normalnie szok! Kiedyś przez lata przecinałem „siódemkę” na najzwyklejszym skrzyżowaniu. Czasem zdarzało się, że czas oczekiwania na przejazd z drogi 632 dalej do Płońska niweczył ganiankę za Fiatem z Bipą, tak że w końcu zacząłem jeździć z Wkry żwirówką przez Krępicę, by bezkolizyjnie wyjechać na „7” koło Dalanówka. Wiele lat więc nie jeździłem już 632-ką, a w tym czasie okolica zmieniła się nie do poznania. Gdyby nie drogowskazy kompletnie bym się pogubił jak wyjechać z tego FuckDonalda z powrotem na ekspresówkę (której też tu nie było wcześniej) – tu rondo jedno, drugie, tam wiaduktów też kilka… – kurde, tego wszystkiego nie tak dawno nie było, a teraz normalnie… jak na Zachodzie. Około 15.30 byłem już w domu. Nie pamiętam żebym tak wcześnie meldował się z powrotem z wycieczki na JSL. Najważniejsze jednak, że choć krótka to była nadspodziewanie owocna :)