15 kwietnia 2012

Toruńsko-chełmżyńsko-bydgoski Piernik parowy

Bodajże w czwartek 12 kwietnia „obudziłem się”, że za dwa dni do Torunia zawita pierwszy w 2012 r. turystyczny pociąg TurKol-u z parowozem. Zasadniczo te ich pociągi dla gawiedzi niespecjalnie mnie interesują, ale ten akurat mnie zaintrygował i z kilku powodów zacząłem zastanawiać się, czy by się na niego nie wybrać. Po pierwsze dlatego, że od jesieni nie byłem na JSL (druga z rzędu zima bez odwiedzin na „mojej” linii – skandal!). Byłem więc ciekaw, czy coś się ruszyło dalej w kwestii zastępowania semaforów kształtowych świetlnymi na zachodnim odcinku 410-tki. A taki wyjazd „na parowóz” stwarzał dobry pretekst żeby rozpatrzyć co nowego :) Po drugie, jest bardzo prawdopodobne, że poczciwa „Piękna Helena” dożywa swych dni jako czynny parowóz i może wkrótce zasilić rządek zimnych trupów pod M(a)uz(ol)eum Kolejnictwa w Warszawie. A ponieważ ją lubię to kto wie czy nie byłaby ostatnia okazja obejrzeć ją pod parą i to z solidnym składem wagonowym, a nie dwoma bonanzami, z jakimi jeździ na co dzień po linii wolsztyńskiej. Wreszcie po trzecie, w niedzielę zaplanowano mecz żużlowy II kolejki Enea Ekstraligi pomiędzy miejscowym Unibaksem a powracającym do najwyższej klasy rozgrywkowej Lotosem Wybrzeżem Gdańsk. No i, last but not least, samo to że zainteresowałem się tematem na dwa dni przed wydarzeniem, było pociągające jako typowy „spontan” :) Tak więc wiele się nie namyślałem, a jeszcze jak mi Przemas napisał, że Peema nie będzie cały dzień stać w Toruniu czekając na popołudniową godzinę powrotu, lecz pojedzie na taki trochę duży trójkąt przez Chełmżę, Unisław i Bydgoszcz, to już wiedziałem, że jadę bankowo! Chęć wyjazdu miał też Tomi, ale zatrzymały go w Poznaniu jakieś sprawy zawodowe :(( Na dwudniową wycieczkę nie patrzyła krzywym okiem moja kochana Justynka, bo widziała już po mnie że mnie po zimie „nosi”. Powiedziała za to: „jedź, Miśku, i baw się dobrze, rozerwij się. My tu sobie damy radę, niczym się nie przejmuj”. No, to rozumiem! Nie układałem sobie planu gdzie focić parowóz poza tylko jednym motywem, na którym bardzo mi zależało. Postanowiłem mianowicie władować się na wieżyczkę strzegącą ongiś wjazdu na most przez Wisłę. Byłem tam już kiedyś, mogło to być nawet ponad 10 lat wstecz, ale nie mogę odnaleźć teraz w zapiskach czy i co tam ewentualnie wówczas sfotografowałem. Być może wówczas nic nie przyjechało na tyle ciekawego, bym poświęcił klatkę slajdu? Nie pamiętam już... Obawiałem się tylko jednego – że nalezę się estakadą nad terenem zalewowym, a wejścia do wieży będą zamurowane. Cóż, wkalkulowałem to ryzyko w czas potrzebny na dojazd i ewentualną zmianę miejscówki na zapasową – pojechałbym wówczas na Toruń Miasto, by zafocić pociąg jak zjeżdża z mostu w perony. Postanowiłem więc wyjechać bezpiecznie o godz. 5 rano, tak by przy okazji złapać w Skępem ruszający o 7:37 pociąg Arrivy do Torunia. Przed Płońskiem (na stacji tylko kilka węglarek na torze przy placu wyładowczym) wydawało się, że pogoda jest wyklarowana – piękny bluskaj nie zapowiadał tego, w co wjechałem zaledwie kilkanaście kilometrów dalej. Przed Raciążem nad drogą zaczęła rozpościerać się mgła gęstniejąca bardzo szybko z każdym przejechanym kilometrem. W końcu w okolicach Zawidza musiałem zwolnić do zaledwie 60-70 km/h, bo widziałem około 30 metrów drogi przed sobą! Mleko, normalnie... No to, mówię – jak ten shit utrzyma się do Torunia to wiele sobie pociągu sfotografuję :-/ Pocieszałem się jedynie faktem, że rejon Raciąż – Mieszaki zazwyczaj jest dla mnie wielce nieszczęśliwy w warunki do focenia. Nie wiem – fatum jakie, czy co? Może jakieś specyficzne położenie geograficzne, że jak zbiera się na deszcz, to właśnie tam jest 100% pewności, że lunie ściana wody. Albo gdy meteorolodzy zapowiadają mgły, to tam właśnie bankowo będą takie, że nożem można je kroić – taki już urok tego rejonu... Dość powiedzieć, że jadąc wzdłuż stacji w Raciążu nie widziałem tarcz manewrowych dla najbardziej oddalonego od drogi toru, a to przecież mała stacja jest! W Sierpcu na szopie nic ciekawego – niebieski ST44-1112 z równie niebieską stonką i VT627. Radio milczy, można jechać dalej. Za Sierpcem trochę się już przerzedziło, niemniej zdołałem złapać kilkunastominutowe opóźnienie, tak że do Skępego wpadłem dosłownie w minucie odjazdu pociągu. Tu wszystko po staremu – nieczynne semafory kształtowe (blokada liniowa nadal nie działa, bo po ch***?) i wyjazd na rozkaz. Popełniłem nieciekawe zamglone zdjęcie MR 4068 i popędziłem do Lipna. Tu zdziwiłem się lekko, bo pociąg został przytrzymany pod wjazdowym, nie wiem po co? Po chwili i tak wjechał na stację. Warunki pogodowe nadal były na tyle nieciekawe, że postanowiłem nie gonić szynobusa. Zamiast tego zachciało mi się obejrzeć dokładnie nowo zabudowany napęd zwrotnicowy produkcji Bombardiera na wschodniej głowicy. W oczy od razu rzuciły mi się założone dwa zamki zwrotnicowe. Pięknie, myślę sobie – nie ma to jak „modernizacja” skutkująca fatygowaniem dyżurnego ruchu do ręcznego przekładania rozjazdu w razie potrzeby. Moje kręcenie się przy rozjeździe nie uszło zresztą uwadze obsługi LCS’a, po chwili z dawnej nastawni wykonawczej ruszył torem ku mnie jakiś kolo. Pan okazał się pracownikiem o godnej pochwały czujności, jak również przytomności umysłu (miast ciasnoty tegoż), bo szybko zakumał, że ma do czynienia nie ze złodziejem, co podejrzewał, lecz z MK z którym można przyjacielsko pogawędzić. I tak, dowiedziałem się że grzałek w rozjazdach jak nie było na jesieni, tak nie ma dalej, oraz że „naród kradnie na potęgę”. Nowo zabudowane urządzenia znikają prawie natychmiast jak tylko monterzy odjadą. Szczególnie nasilone jest to zjawisko w Lubiczu na wjeździe od Sierpca (a nie mówiłem!), gdzie semafor wjazdowy jest dość znacznie oddalony od stacji i wiedzie doń wygodna dla złodziei ścieżka. Ale kradzieże nie omijają także Czernikowa i Lipna, gdzie niedawno skradziono... drabinkę do komór semafora wjazdowego od Sierpca. Przecież to nówka funkel sztuka, więc bardzo łatwo odkręcić śruby, które jeszcze nie zdążyły zardzewieć! Zacząłem gościa podpytywać, czy w ogóle, ewentualnie kiedy i na jakim odcinku miałoby to całe sterowanie z Lipna zacząć działać. Na ostatnie pytanie odpowiedź była prosta i w 90% już mi znana wcześniej – a mianowicie: zniknąć by miała obsada ze stacji Czernikowo i Lubicz, natomiast dyżurny w Skępem póki co miałby się jeszcze ostać. Natomiast gdyby testy wypadły pomyślnie i PLK byłyby zadowolone z działania systemu – docelowo modernizacja miałaby dojść do samego Płońska, czyli de facto też do Nasielska, bo między Płońskiem a Nasielskiem nie ma już od dawna żadnego czynnego posterunku ruchu. Według słów dyżurnego, Bombardier modernizuje sterowanie linią na swój koszt, traktując to jako poligon doświadczalny – otóż najważniejsza sprawa to sposób przesyłu danych z danego posterunku do LCS-a: transmisja radiowa! Nie drutami, nie kablem ciągniętym wzdłuż całej linii, lecz za pomocą anten!! W razie gdyby to wypaliło, Bombardier liczy na wdrożenie tej technologii (już za ciężkie pieniądze) na innych liniach pod jurysdykcją PLK. Nie wiadomo póki co, kiedy to nowe sterowanie miałoby ruszyć – już podobno jest spore opóźnienie (jak to w Grajdole...). Testy się jeszcze nawet nie zaczęły, a przecież wszystko musi być zapięte na ostatni guzik, jeśli Zachodnia JSL miałaby przejąć ruch z odcinka Płock – Kutno przewidzianego do całkowitego zamknięcia na czas gruntownej modernizacji. Symptomatyczne, że wraz z zabudową nowych semaforów świetlnych nie wycięto raz-dwa starych kształtów! Czyżby obawiano się, że cały pomysł spali na panewce i trzeba będzie wrócić do metod obsługi stacji z przełomu XIX i XX wieku? Póki co nie ma jeszcze napięcia w nowozabudowanych napędach zwrotnicowych, tak że w razie konieczności przyjęcia pociągu na bok, nastawniczy (aha, zapomniałem dodać, że na razie LCS ma podwójną obsadę) ma atrakcję w postaci ganiania od głowicy do głowicy, zdejmowania zamków zwrotnicowych, przekorbowania rozjazdu i ponownego zabezpieczenia. Jak łatwo się domyśleć, baaaardzo ;-) sobie chwalą taką modernizację... Pogadaliśmy sobie jeszcze o różnych innych sprawach, m.in. o katastrofie pod Szczekocinami, aż w końcu stwierdziłem, że czas najwyższy ruszać w dalszą drogę jeśli nie chcę się spóźnić na Peemę. Przeprosiłem jeszcze tylko za fatygę, że się pan do mnie kopnął z buta, pożegnaliśmy się miło i ruszyłem w dalszą drogę. Zajechałem jeszcze tylko pod dworzec aby sprawdzić jak tam się sprawy mają z nastawnią dysponującą w budynku dworca. Pisał wcześniej m@tej że została już zamknięta i faktycznie – w środku przeszło tornado :( ale póki co szyby jeszcze ostały się całe. To jednak tylko kwestia czasu, kiedy zostaną wybite i resztki wszelakiego żelastwa zostaną spontanicznie sprywatyzowane przez nasz kochany katolicki naród. Chciałbym spotkać tego cwelowatego, strachliwego dupka dyżurnego, który na jesieni bał się mnie wpuścić do środka abym udokumentował na zdjęciach jeszcze kompletne wnętrze nastawni (i tak dobrze, że łaskawie otworzył okna więc coś tam dało się w miarę zafocić). Przejeżdżając wiaduktem nad linią zauważyłem kątem oka, że świeci się świetlny semafor wjazdowy od strony Torunia, co zaskoczyło mnie dość mocno. Aż postanowiłem obejrzeć wjazdowe z obu stron w Czernikowie. Też się paliły na czerwono! Natomiast wyjazdowe wszystkie wygaszone i z zawieszonymi unieważniającymi je krzyżami. Do Lubicza już nie zajeżdżałem, by nie marnować upływającego czasu. Wizytę tamże zostawiłem sobie na powrót do Warszawy. Skierowałem się najszybciej jak się dało w stronę dworca głównego w Toruniu, a konkretnie kawałek dalej w miejsce gdzie można zajechać najbliżej do estakady nad terenem zalewowym do mostu kolejowego. Niech to szlag, akurat w tym miejscu torowcy majstrowali przy torze – niepotrzebni świadkowie w razie czego. Wejście na estakadę jest zabronione, ale zagadałem jednego z nich, czy da się tędy pójść w stronę Wisły i zejść nad brzeg, bo chciałem pofotografować tam... ptaki :)) Ornitologiczna przykrywka zdała egzamin, bo gościu stwierdził, że owszem – nad brzeg da się wygodnie zejść schodami. Podziękowałem za radę (tak jakbym o tym nie wiedział hehehe) i ruszyłem spokojnie do celu. Tak jak się niestety obawiałem wejście do wytypowanej wieżyczki zostało zamurowane, na szczęście jednak żule wybiły wejście do drugiej, również uprzednio zamurowanej, wieżyczki. Wchodziłem w tę ciemność trochę z duszą na ramieniu, bo nie wiedziałem czy nie naruszę komu ‘miru domowego’ ;-) swoim nagłym pojawieniem się. Na półpiętrze po domownikach zostały tylko brudne szmaty, w których te ludzkie robaki śpią, puste flaszki i odchody, więc czym prędzej przedostałem się na dach, na świeże powietrze. Do rozkładowej godziny odjazdu pociągu z dworca głównego pozostało jakieś 20 minut więc zająłem się lekturą ulubionego „Dużego Formatu” tudzież sms-owaniem z Tomim. Po jakichś 40 minutach zaczęło mi się poważnie nudzić. Zakręciłem więc do Przemasa czy nie wie czegoś nowego. I owszem, wiedział – mianowicie to, że pociąg złapał przynajmniej godzinę spóźnienia. No, świetnie – to sobie tu jeszcze sporo posiedzę na tym wygwizdowie. Przez cały ten czas oczekiwania na parowóz przez most przejechał jeden (słownie: JEDEN) pociąg!! Jakieś InterRegio w kuriozalnie kolorowym zestawieniu wagonów z bykiem na czele. Rety, co za upadek – jakieś 10 lat temu jak tu byłem na moście to co chwila coś jechało... Jak nie Fiat z Bipą do Sierpca to taki sam skład do Malborka, to znów jakiś pośpiech względnie towarek. A teraz? Dupa zbita, bida z nędzą :( No, w końcu po jakiejś 1,5 godziny wyczekiwania doleciał do mych uszu znajomy gwizd parowozu – od razu zrobiło się cieplej i to nie tylko ze względu na systematycznie poprawiającą się pogodę. Słoneczko już nieco wcześniej zaczęło przebijać się przez dziury w coraz rzadszych chmurkach dając mi okazję do pofocenia kamienic na drugim brzegu Wisły, mostu i dworca Toruń Miasto, a także zrobienia autoportretu z wykorzystaniem torby focicznej jako statywu i pilota do zdalnego zwalniania migawki :) W końcu po jakiejś 1,5 godzinie oczekiwania doleciał do mych uszu znajomy dźwięk parowozowej gwizdawki, natomiast przez radio kierownik pociągu zgłosił dyżurnemu, że potrzebują około kwadransa na smarowanie, bo coś tam się grzało. Po chwili jednak mechanicy zmienili zdanie i kierownik zgłosił, że można robić wyjazd, a smarowanie zrobi się w Ostaszewie razem z wodowaniem. Tak więc po chwili dyżurny ułożył przebieg, uprzedził żeby jechać powoli i uważać na drogowców, Helenka gwizdnęła donośnie i pociąg ruszył. Bardzo dobrze że musiał się ciągnąć do tych drogowców, bo dopiero minąwszy ich mechanik mógł trochę pofolgować przepustnicy. W efekcie na zdjęciu Peemka postawiła efektowną kitę :) Szkoda tylko w sumie, że jednak nie smarowali parowozu na Głównym, bo tak to zdążyłoby wyjść słońce. Co prawda waliłoby od przodu, ale było już na tyle wysoko że w sumie niewiele by przeszkadzało, za to okoliczna przyroda byłaby w żywszych barwach z korzyścią dla całego zdjęcia. Dosłownie kilka minut po przejeździe pociągu chmurki odpłynęły na dobre i już do końca dnia była „lampa”. Zastanawiałem się czy jeszcze nie zafocić z góry pociągu Arrivy do Malborka, ale stwierdziłem że lepiej nie marnować czasu i dogonić Peemę gdzieś jeszcze przed Ostaszewem. Ruszyłem więc co prędzej w drogę powrotną, ale daleko nie zaszedłem bo już zza łuku wyłonił się MR jadący oczywiście lewym torem, bo prawy zajęty był przez „Piernika”, z którego na Mieście mieli wysiadać pasażerowie chcący zwiedzać Toruń. Ciekawe, czy ktoś w ogóle skorzystał z takiej możliwości, czy wszyscy pojechali dalej na kółeczko przez Bydgoszcz pociągiem o zmienionej nieco nazwie na „Ko-Piernik”? Za MR-em były jeszcze dwa szynobusy SA106 – jeden w wersji „marchewka z groszkiem”, a drugi w nowszej wersji malowania biało-czerwono-szarej. Razem z niebiesko-kremowym MR-em pociąg wyglądał oględnie mówiąc pokracznie, ale kto w Grajdole przejmowałby się takimi pierdołami :( Mimo małych utrudnień z opuszczeniem Torunia, w postaci zablokowanego głównego ronda wskutek wypadku, dogoniłem pociąg mniej więcej na wysokości dawnego posterunku odgałęźnego Katarzynka, a więc sporo przez Łysomicami. Postałem tam jednak dość długo na czerwonym świetle, niemniej jednak na motyw z taką fajną starą ceglaną koszarką zdążyłem :) Pięknie pociąg tu zapodawał pełną parą, uuuuhmm miody! Potem już prosto do Ostaszewa, akurat jak wjeżdżałem to i Peema hamowała w peronie. Zaraz po mnie wjechała Honda Maćka Zygowskiego z żoną i Przemasem na pokładzie – pozdrawiam! Zamieniliśmy kilka słów, ale każdemu spieszyło się do parowozu. Na podjeździe przez dworcem zaparkowały trzy wozy ochotniczej straży pożarnej, w tym bardzo stara Tatra będąca de facto jednym wielkim zbiornikiem wody z dwoma armatkami gaśniczymi na dachu. Fajny zabytek :) Ludzi na peronie mrowie – chyba całe miasteczko przyszło obejrzeć parowóz! I bardzo dobrze, niech dzieciaki wiedzą, że kolej to nie zawsze znaczyło: plastikowa wanna dnem do góry na kółkach ;-) Po chwili zresztą nadjechała taka wanienka z laminatu pod postacią SA134-002 lecz nikt nie zwrócił na to najmniejszej uwagi – liczył się tylko parowóz i strażacy na tendrze trzymający węże z wodą. Ja tymczasem ucinałem sobie przyjacielską pogawędkę z Grzechem Mikoszem i jego żoną Olą. Po kilkunastu minutach kierownik pociągu w takim starym granatowym mundurze z czerwoną opaską na ramieniu zaczął zapraszać pasażerów do wagonów. Wróciłem więc i ja do KIAneczki z zamiarem udania się gdzieś kawałek za Ostaszewo. Byłem pewien, że ludziska obstawili okolicę semaforów wyjazdowych, więc to miejsce z góry skazałem na pominięcie. Tymczasem nie – na północnej głowicy stacji nikogo nie ma, ha – dobra moja! Przebiegłem w kilku susach przez pole, potem jakieś zaschnięte metrowe badyle i przez tor. Pociąg już nabierał prędkości, także zdążyłem w ostatniej chwili. Ale patrzę a z inżektora parowozu tryska w bok coraz to większa fontanna wody – o cholera, czeka mnie darmowa kąpiel! Nie zmieniłem jednak zajętej pozycji, więc po chwili ociekałem wodą od stóp do głów :)) Na szczęcie zdążyłem jeszcze schować aparat pod koszulę. Dobrze, że dzień był gorący to plecy koszuli do Bydgoszczy zdążyły mi wyschnąć hehe. Mechanik nie żałował pary, pociąg pięknie rwał tory tak że ledwo zdążyłem przegonić go przed Grzywną, ale na wjazd do Chełmży już się nie udało – utknąłem w kolejce samochodów przed zamkniętym już przejazdem. Tu na stację też przyszło mrowie ludzi i co więcej – cierpliwie czekali na atrakcję bardzo mocno opóźnioną! Zrobiłem jakąkolwiek fotografię z morzem ludzkich głów i jak kierownik zaczął krzyczeć „proszę wsiadać”, pojechałem w okolice semaforów wjazdowych od Bydgoszczy i Grudziądza. Tu przejazd już był zamknięty, więc na motyw musiałem grzać na butach :( Odpuściłem sobie natomiast zdjęcie z wiaduktu krajowej „Jedynki”, bo myślałem, że tam zjedzie się całe towarzystwo goniące pociąg. Motyw tam jest rzeczywiście zacny, bo w tle widać elegancko całe miasto, ale jakoś nie skusiło mnie to – tak po prawdzie to wydaje mi się to już oklepanym motywem, choć fakt, że dotąd nie dało rady zrobić tam parowozu. Ja więc wybrałem semafor wjazdowy z trzystawną tarczą przelotową, gdyż to moja ulubiona wersja jakiegokolwiek urządzenia srk. Poza tym byłem prawie pewien, że tak niedaleko od stacji parowóz będzie ładnie kopcił, co nie było już takie pewne na motywie z wiaduktu. I rzeczywiście, jak później widziałem zdjęcie Przemasa – parowóz tam już zdążył się nieźle rozpędzić i jechał bez efektownej kity. Natomiast u mnie dym i para zasłoniły górną połówkę semafora, ale tarczę widać elegancko – a to najważniejsze! Od tego przejazdu, gdzie zaparkowałem KIAneczkę prowadzi kilka dróżek do „Jedynki”, ale nie wiedziałem którą wybrać żeby nie błądzić po polach, więc wrzuciłem sobie na luz i wróciłem do miasta, a stamtąd już prosto powiatówką 551 do Unisławia. Linii tej kompletnie nie znam, więc nie siliłem się na szukanie motywów. Do Unisławia zresztą nie miałem szansy pociągu przegonić – wjechaliśmy praktycznie równo (znów obejrzałem sobie pociąg stojąc przed zamkniętym szlabanem). Wjazd pod dworzec zamknięty był przez strażaków, więc musiałem objechać stację od drugiej strony. Dobrze wyszło, bo znów spotkałem Przemasa, którego „pożyczyłem” do Bydgoszczy. Pogapiliśmy się trochę na parowóz, i tabun mieszkańców podziwiających maszynę przy akompaniamencie miejscowej orkiestry dętej :), i ruszyliśmy znaleźć jakiś zacny motyw przed Dąbrową Chełmżyńską. Dzięki przewodnictwu Przemka trafiliśmy bez pudła na wyjazd z lasu na pola. Spodobało się, więc dołączyliśmy do oczekującej pociągu grupy kilku MK, wśród których rozpoznałem Pawła Telegę, mechanika z Bydgoszczy. Fajna też była bardzo ładnie zadbana koszarka przy torze, ale jeśli chciałbym zafocić i parowóz to miałbym jeszcze w kadrze około pięciu osób. Także ten pomysł odpadał. Po jakichś 10 minutach zza łuku w lesie wyłoniła się Helena, trzasnęły migawki po czym wszyscy na wyścigi dawaj do samochodów i rura za nią :) Jeszcze w Unisławiu Przemas z Maćkiem Zygowskim ustalili jak dojechać do mostu w Fordonie, więc bez problemu wiedziałem jak jechać. Nie ryzykowaliśmy łapania pociągu gdzieś po drodze między Dąbrową a mostem, wychodząc z założenia, że lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu ;-) I bardzo dobrze, bo jak zajechałem pod most i weszliśmy schodkami na górę, to już po chwili parowóz ukazał się na drugim brzegu. Przez przeprawę sunął bardzo powoli tak że można było zrobić tyle zdjęć, ile dusza zapragnie. Przez miasto nie szaleliśmy z gonitwą za pociągiem. Wyszedłem z założenia, że nie mam zamiaru dać się złapać poborcom podatkowym przebranym dla niepoznaki za policjantów ;-) Przemas też bynajmniej nie namawiał do pędzenia za Heleną na złamanie karku, zaproponował natomiast żeby podjechać na spokojnie kawałek przed Bydgoszcz Główną, tam gdzie tory linii z Torunia oraz Chełmży spotykają się z linią do Tczewa. Tak też zrobiliśmy. Po kilku minutach z obu stron nadjechały pociągi i przez chwilę wyglądało na to, że może w kadrze będzie wjazd równoległy. Ale nic z tego, Peema jechała za wolno, natomiast kibel od strony Maksymilianowa był zbyt szybki. Ale nic to. Zdjęcie z samą Heleną wychodzącą z łuku też jest zupełnie sympatyczne :) Dalej nie pozostało nam już nic innego jak podjechać na dworzec główny, by odszukać Macieja, który był tymczasowym dysponentem przemkowego plecaka ;-) Przemas bowiem zdecydował o powrocie do domu mimo prób nakłonienia go, by jechał ze mną dalej do Torunia. Miałem trochę wyrzuty sumienia, bo Maciej pochwalił się, że złapał pociąg w kilku miejscach w Bydgoszczy – wyszło więc na to, że trochę przeze mnie Przemas został pozbawiony paru zdjęć :( Jeszcze tylko dowiedziałem się mniej więcej jak dojechać na Łęgnowo i rozstaliśmy się do następnego dnia, kiedy to umówieni byliśmy na mecz żużlowy pomiędzy toruńskim Unibaxem (o, pardon – Apatorem) a Wybrzeżem Lotos Gdańsk na Motoarenie. Na to całe Łęgnowo to jechałem bardziej na czuja niż z pamięci z tego co mi chłopaki powiedzieli, bo miasto jest całe rozkopane, wszędzie jakieś objazdy – byłem więc prawie pewien, że nie zdążę. Ale ponownie nabrałem nadziei, gdy wyprzedziłem maćkową Hondę :) Nie powiem, motywik z zalewem i torem idącym groblą bardzo w porządku. Stanąłem koło przejazdu obok jeszcze jednego faceta z aparatem. I wszystko byłoby ładnie, pięknie gdyby nie jakaś pani ustawiona przy samym mostku. Problem w tym, że ubrała oczojebny turkusowy sweterek tudzież dresik! I nie było szans, żeby ją wypikselować potem ze zdjęcia, bo trzeba by misternie odtwarzać fragment konstrukcji mostku tudzież barierki. Niestety na zmianę pozycji nie było już czasu bo zapory poszły w dół. Na szczęście zamiast parowozu nadjechała EP07-1005 z „Czartoryskim”. Uff, bez żalu można usunąć to zdjęcie z niebieską siódemką i turkusową panią ;-) Była ona chyba na dodatek żoną tego facia obok, bo zaczęli gadać przez komórki. Swoją drogą to ciekawe tak wleźć mężowi w kadr, by ten fotografował sobie plecy połowicy… Poszedłem więc jakieś sto metrów dalej w stronę przystanku Bydgoszcz Łęgnowo. Dzięki temu w kadr łapała mi się też ładna, fotogeniczna budka dróżnika, a ponieważ stałem na słupku hektometrowym to widać też było trochę wody w tle. No i super! Tylko czemu parowóz nie jedzie? Czekam i czekam, i nic. W końcu zamykają się szlabany, lecz zamiast parowozu pojawia się kibel 2066 do Torunia Wschodniego. Nogi w dupę zaczynają mi już wrastać, gdy wreszcie z oddali niesie się gwizd parowozu. Tuż przed pojawieniem się parowozu zapoznałem jeszcze Maćka Najgrubszego znanego bardziej pod pseudonimem „Gruuubas” (choć bardziej adekwatny byłby „Chuuudas” hahaha), który szedł od strony przystanku z narzeczoną Emilą. Parowóz postał chwilę pod wjazdowym nie wiedzieć czemu, po czym w końcu raczył wjechać mi w kadr ;-) Stwierdziłem, że nie gonię go do Torunia, bo to żadna atrakcja gdy jedzie tendrem naprzód. Według poglądowego planu Bydgoszczy w atlasie samochodowym drogą wzdłuż stacji miałem niby dojechać do szosy na Toruń. Jednak kawałek za stacją asfalt zamienił się w kocie łby. Na szczęście była też droga alternatywna, nieznacznie dłuższa ale za to z nowiutką nawierzchnią. Ponadto, jazda nią stworzyła mi możliwość sfotografowania małej tamy, czy też jazu, dzięki któremu ów zalewik powstał. Koniec końców przez Solec Kujawski dojechałem do szosy nr 10 i niespiesznie kierowałem się do Torunia. Po drodze bardzo długo jedzie się przez las – piękna droga. A w połowie tej pięknej drogi stoi drogowskaz do skrętu w prawo na stację PKP. Nie zaszkodzi sprawdzić co to za stacja i czy się ładnie w ten las wkomponowuje. Okazało się to być przystankiem Przyłubie i zupełnie ładnie nieduży budyneczek komponował się z lasem ;-) Rogatka zamknięta… Eee, pewnie zamknięcie jest jej zasadniczym położeniem (tak jak kiedyś szlabanów przy nastawni dysponującej OK na Okęciu), tym bardziej że na drągu zamontowany jest przycisk do wołania o otwarcie przejazdu. Przeszedłem z aparatem na drugą stronę torów i rozglądam się, a tu mi nagle jakaś baba z głośnika: „Nie wolno robić zdjęć!”. Ale jakim tonem – buuuahahahaha – takim jakby arystokratycznym, poooowoooli wypowiedziane słowa i jakby z nutką obrazy w głosie. Myślałem, że jebnę tam trupem ze śmiechu. Tak normalnie mnie to rozśmieszyło, że ryczałem na całą puszczę aż się popłakałem ze śmiechu :))) To się musiała kobiecina zdziwić jeśli widziała to przez kamerkę… Ja natomiast zdziwiłem się również, bo za moment usłyszałem gwizd zbliżającego się parowozu! A myślałem, że on zdążył już do Torunia dociągnąć. Nie no, wlókł się okropnie wolno. Zabawiłem się w zoom panning, ale nie wyszło – nic jednak straconego, bo od tej strony, od której nadjeżdżał jest kompletne bezmotywie. Motyw leśny jest tylko na pociąg z Torunia. Później chciałem go jeszcze dziabnąć pod wiaduktem przed Nieszawką, ale tam z kolei krzaki zarosły widok na tor. Także olałem sprawę i od razu pojechałem do Torunia Miasta. Popatrzyłem sobie na wjazd pociągu i reakcje przechodzących akurat ludzi (każdy focił czym tylko miał, przeważnie komórkami), i pojechałem na Wschodni, gdzie lokomotywa miała zmienić czoło pociągu. I – sądząc po obecności kilku wozów strażackich pod dworcem – po raz kolejny nawodować się przed drogą powrotną do Poznania. Ja zaparkowałem nieco dalej, tak mniej więcej w połowie długości rampy, bo czy przyszłoby mi zakończyć focenie przy semaforach wyjazdowych, czy z końcu peronów – do samochodu miałbym mniej więcej taką samą drogę. Pierwotnie miałem zamiar cyknąć Peemę z rampy będąc raczej niechętnym do skakania przez tory na drugą stronę stacji. Ale patrzę, że od peronów do nieczynnej nastawni TrW1 i semaforów wyjazdowych zapodaje kilku focistów nie niepokojonych przez nieobecną SOK, więc dawaj i ja w tym kierunku. Ostatecznie lepiej robić zdjęcia ze słońcem oświetlającym cieplutko parowóz z bokowca. Helena wycofała tendrem naprzód, by po zmianie toru ruszyć powoli pod rampę. Jakieś tam zdjęcie na tele dało się zrobić, ale jak podjeżdżała bliżej – nie. Pech chciał, że akurat od strony Papowa Toruńskiego nadjechał towar z bykiem 641 i zasłonił parowóz. A kawałeczek dalej jeszcze do tego wszystkiego dołożyła się niebieska siódemka prowadząca z przeciwnej strony kontenerowca. Poszedłem więc ścieżką w perony. Na szczęście zdążyłem sportretować Peemę chłepcącą wodę zanim tuż do parowozu podeszło paru kretynów. Jeszcze trzem kolesiom w „skórkach” (dresy na bogato) to mogę wybaczyć, bo nie przyszli robić zdjęć, tylko ot tak – pogapić się na parowóz. Ale na jednego pacjenta z lustrzanką patrzyłem jak na skończonego debila. Zresztą nie tylko ja – wszak na peronie wokół stało sporo pasażerów pociągu. W większości leciwych dziadków szwargoczących między sobą po niemiecku i angielsku. Patrzę na nich, oni na mnie – wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia „no, co zrobić – debil i tyle”. Ale w końcu nie wytrzymałem i krzyczę do tego gamonia: „eej kolego, tak do ciebie mówię! Wiesz co, podejdź jeszcze bliżej, BLIŻEJ podejdź bo chyba niedowidzisz”. I wiecie, co ten głąb zrobił? Podszedł bliżej… Ręce mi opadły :( Poddałem się. Szczególnie, że wiadomo – zaraz znajdzie paru „mądrych” naśladowców nie chcących być gorszymi. Tak więc po chwili tuż przy podwoziu pojawiło się paru kolejnych gamoni. Przy czym jeden odpowiedzialny tatuś zabrał kilkuletniego bachora, który bardziej niż parowozem przejawiał chęć skakania z podkładu na podkład. A wszystko to na torze, którym chwilę wcześniej leciała siódemka z kontenerami! Tatuś nic sobie z tego nie robił, gdyż pochłonięty był uwiecznianiem na zdjęciach poszczególnych śrubek, panewek, łożysk, tudzież całego szeregu co pomniejszych elementów układu biegowego Peemy. Niestety, nie doczekałem momentu aż synalka rozsmaruje po całej stacji jakiś pociąg, bo w końcu zebrali się stamtąd. Ale paru innych matołów musiało co prędzej zmykać pod murek rampy, gdy chwilę później sąsiednim torem przejeżdżał pociąg sieciowy. Przy okazji ciekawostka: ciągnęła go stonka Kolei Bałtyckiej – niebieska z czerwonym pasem i tym dziwnym napisem F=ma™. Ten pociąg przepędził towarzystwo spod parowozu i dziadki na peronie wreszcie mogły zrobić portrecik Heleny pięknie oświetlonej zachodzącym słońcem. Ja zaś ponownie udałem się ścieżką pod nastawnię, by tam uchwycić manewrującą Helenę z rządkiem kształtowych semaforów wyjazdowych. Udało się połowicznie, bo jak wycofywała się to zdjęcie dziabnąłem, lecz gdy jechała w moją stronę aparat zdjęcie zrobił gdy była przed semaforami, natomiast po skróceniu ogniskowej – gdy minęła semafory (a to miało być niestety ujęcie zasadnicze) – autofocus odmówił współpracy (cosik mi obiektyw szwankuje na niskich ogniskowych właśnie) i parowóz minął mnie zanim zdążyłem cokolwiek zaradzić :( Lekko niepocieszony udałem się na Bulwar Filadelfijski, aby złapać pociąg pokonujący most na Wiśle. Nawet sporo musiałem nań poczekać, ale w sumie nie opłacało się, bo parowóz jechał bez dymu, przez co mało co go w ogóle widać. Na tym miałem zakończyć focenie, ale pomyślałem, że jak postoi parę minut na Głównym, to może zdążę dojechać i strzelić go jak będzie ruszał. I tak też się stało, z tym że nie dałem rady dojechać pod sam dworzec, lecz musiałem nagle zatrzymać się na przystanku autobusowym kilkaset metrów wcześniej. Szczęście, że w płocie oddzielającym ulicę Kujawską od torów była akurat w tym miejscu dziura, bo jakby mi przyszło jeszcze przeskakiwać ogrodzenie, to nie zdążyłbym. A tak udało się coś tam na wariata dziabnąć na pożegnanie. Spontan na koniec dnia – to lubię :) Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że wszystko co najlepsze tego dnia już minęło. Kto wie, czy to co dopiero miałem zobaczyć nie było największym rodzynkiem! Ale po kolei… Jako że nocleg miałem zarezerwowany w Twierdzy Toruń z Głównego musiałem znów skierować się w stronę Wschodniego. Przejeżdżając wiaduktem nad torami kątem oka zauważyłem, że stoi towarek w stronę Torunia Towarowego. Po światłach zapachniało mi to jamnikiem, a ponieważ dworzec sąsiaduje z ulicą Chrobrego prowadzącą do Twierdzy – nie musiałem nadłożyć ani trochę drogi. Wychodzę zza węgła by spojrzeć na lokomotywę i widzę… OOO, JA PIERDOLĘ – toż to EU06-01 – najstarszy elektrowóz w planowej służbie!! Rety, prędko z powrotem po aparat i statyw. Trzęsącymi się „temy ręcamy” wyrywam sprzęt z bagażnika i gnam z powrotem. Uspokoiłem się trochę widząc, że do lokomotywy zmierza mechanik na podmiankę – zatem mam trochę czasu bez obawy, że mi nagle odjedzie. Dzięki temu udało mi się dziabnąć Szóstkę z semaforem kształtowym oraz kształtową tarczą manewrową :)) A gdy pociąg ruszył, mechanik wychylił się z okna i przyjaznym tonem zakrzyknął:
- Zdjęcia wyszły?
- Wyszły, super! Dzięki wielkie i szczęśliwej drogi – odkrzyknąłem rozweselony cały. 
A potem ruszyłem na nocleg do Twierdzy. Bardzo byłem ciekaw, co mnie tam spotka, bo cena 29 zł za pokój 1-osobowy zdradzała raczej marny standard. Wiedziałem, że generalnie ładuję się w hardcore, miałem jednak nadzieję że w nie za głęboki ;-) Obawy okazały się nieuzasadnione – dostałem dokładnie to, czego w takiej cenie można się było spodziewać, czyli: pokój z seledynową lamperią, łóżka (bo ostatecznie wylądowałem w pokoju 2-osobowym na skutek chwilowego braku „jedynek”), krzesła i stół pamiętające głęboki PRL, lecz dobrze to wszystko utrzymane. I co najważniejsze – czysto, także wszystko spoko :) Generalnie widać, że obiekt ma gospodarza starającego się go utrzymać. Na pewno jeszcze kiedyś tam wrócę, szczególnie dla niepowtarzalnego klimatu koszar sprzed stu lat. Dłuuugie korytarze (gdzieniegdzie dość mroczne – extra!), bardzo wysokie sufity spokojnie na ponad 6 metrów, z łukowatymi sklepieniami. Sypialnie już tak wysokie nie są, ale i tak sporo większe od mieszkań współczesnych. Dodatkowa atrakcja to możliwość zwiedzenia całego kompleksu z przewodnikiem… nocą (to dopiero musi być „jazda”!). Zresztą gdy szamałem kolację w pokoju, na zewnątrz słychać było chyba jakąś inscenizację aktorską dla turystów: tupot podkutych buciorów, padające rozkazy z ust niby oficerów dla niby żołnierzy… :) Byłem już jednak zbyt zmęczony żeby wciągać spodnie na dupę i buty aby wyjrzeć jak to wygląda. Następnym razem! Niedziela przywitała mnie siąpiącym deszczem, ale byłem o tym uprzedzony jeszcze poprzedniego dnia sms-em przez Tomiego. Postanowiłem więc zabić kilka godzin do meczu poszukiwaniem jakichś miejscówek na JSL w generalnie mało atrakcyjnym rejonie Grębocina. Najpierw jednak ruszyłem z aparatem i statywem zrobić trochę pamiątkowych wnętrz twierdzy, by pokazać Justynce jakie fajne miejsce noclegowe wyhaczyłem. Gdy znosiłem rzeczy z pokoju do samochodu, do odjazdu szykowała się też grupka entuzjastów militariów – mieli dwa stare wojskowe samochody i kilka motorów. Wyglądali naprawdę dobrze i jak na moje pół-lamerskie oko (kiedyś interesowałem się historią wojskowości) wiernie odwzorowali wygląd pojazdów i ubiorów. Byli to ludzie w wieku 40-50 plus, wśród nich także kilka pań. Można powiedzieć, że pozytywnie zakręceni :) Postanowiłem zrobić im zdjęcie, gdy konwój będzie opuszczał bramę fortu. I zrobiłem, a chwilę później podjechał do mnie prowadzący motor z koszem – oho, będą się pultać za robienie zdjęć. Ale nie, chcieli tylko zapytać jak wyjechać w stronę Bydgoszczy. Za bardzo jednak pomocny to nie byłem, wolałem nie wprowadzać ich w błąd gdyż nie wiedziałem jak im to wytłumaczyć aby bardziej nie pobłądzili. Przed udaniem się do Grębocina pokręciłem się trochę po Toruniu: obczaiłem sobie dwa przejazdy na wyjeździe ze Wschodniego w stronę Chełmży (bezmotywia), zajechałem pod siedzibę Radia Maryja (spore to to, ale zbudowana później Wyższa Szkoła Medialna, którą widziałem kilka lat wcześniej jadąc na sylwester w „Borowii”, jest kompleksem duuużo większym), zaś szukając Torunia Północnego natrafiłem na przepiękny kompleks toruńskich wodociągów – wszystko z czerwonej cegły, świetnie utrzymane, zaś prawdziwą perełką jest wieża ciśnień! Olbrzymia, wysoka i przy tym dość pękata – PIĘKNA! Bezapelacyjnie najpiękniejsza wieża ciśnień, jaką w życiu widziałem. Ale zdjęć nie robiłem, bo padało. Na pewno jednak jeszcze tam wrócę przy lepszej pogodzie, bo to jest po prostu coś wspaniałego :) Czymś obrzydliwym zaś jest Toruń Północny – stacja totalnie zarośnięta wysoką trawą z wielokrotnie nadpalonym byłym dworcem. W środku góra śmieci, takiego pierdolnika w opuszczonym budynku kolejowym też jeszcze nie widziałem. Coś okropnego! A wszystko to tuż koło osiedla kilkupiętrowych domów. Nikomu nie przeszkadza takie „atrakcyjne” sąsiedztwo rudery? Aż zrobiłem zdjęcie mimo deszczu, bo a nuż jednak ktoś pomyśli i zburzy wreszcie to gówno. Postanowiłem też zajechać na Kluczyki, aby obejrzeć odmalowaną poprzedniego roku Ol49-50. Może być, z tym że moim zdaniem lepiej by się prezentowała w błyszczącej czerni, a nie matowej. Posiliłem się w jej towarzystwie i ruszyłem do Grębocina, zahaczając jeszcze o starówkę aby kupić Justynce siatę pierników. Jak przypuszczałem pisząc jesienną relację „Ostatnie kształty na Zachodniej JSL”>>>, wraz z otwarciem nowego wiaduktu na wlocie do Torunia, zniknęła budka dróżnika potrzebna, gdy Szosa Lubicka DK80 krzyżowała się z torem w jednym poziomie. Za to po drugiej stronie wiaduktu zaobserwowałem coś nowego – świeżutko zbudowany słup linii teletechnicznej! Drewno nie zdążyło nawet jeszcze zbrązowieć. Na ów słup wspinał się wychodzący z ziemi grubaśny czarny kabel – linia teletechniczna wiadukt pokonuje pod ziemią. Na górze słupa kabel wchodził do skrzynki z – co ciekawe – logo TP SA, i dalej jakoś to połączono z drutami tradycyjnej linii teletechnicznej (izolatory na poprzeczkach, na tym druty i tak od słupa do słupa aż do Torunia Wschodniego). Ha, czyli prawdą jest to co mówił dzień wcześniej dyżurny z Lipna, że od Lubicza do Torunia Wschodniego blokada liniowa działa :) Następnie ruszyłem polną drogą wzdłuż toru w stronę elektrociepłowni. Po kilkuset metrach dojechałem do pierwszego przejazdu, o istnieniu którego wcześniej nie wiedziałem. Jadąc doń zauważyłem, że wraz zabudową nowej tarczy ostrzegawczej do Lubicza, postawiono też nowe wskaźniki informujące maszynistę o zbliżaniu się do tejże. Ustawiono je w odległości kilku metrów od wskaźników starych! Mimo że tym starszym nic nie dolegało: nie zżerała ich rdza ani nic. Mogłyby jeszcze posłużyć kilkanaście lat, ale po co gdy można zawyżyć kosztorys i ładną kaskę na tego typu machinacjach zarobić…? Zrobiłem zdjęcie tego kuriozum, co nie uszło uwagi czujnego mieszkańca nieodległego domku. Dziadek był chyba lekko walnięty w głowę, bo podszedł na jakieś 20 metrów i ni z gruchy, ni z pietruchy zaczął coś tam bredzić o jakimś lekarzu, a potem psioczyć na nowopowstające domki jednorodzinne nieopodal. Ześwirował gościu na starość… Zobaczyłem, co chciałem, ale że nie zrobiło to na mnie jakiegoś kolosalnego wrażenia pojechałem kawałek dalej, gdzie z oddali widziałem przejście dla pieszych przez tory. Podjechałem więc zobaczyć, jak to tam wygląda. Podchodząc do przejścia zauważyłem, że po lewej stronie w oddali do przejścia przez szyny sposobi się bażant. Po chwili z traw wyłonił się też drugi! Obydwa wlazły na szyny i dawaj drzeć się wniebogłosy przywabiając samiczki :) Ja oczywiście zamarłem w bezruchu, aby ich nie spłoszyć (szczęśliwie nikt przez następnych kilkanaście minut nie przełaził też przez to przejście dla pieszych). Ptaki postanowiły najwyraźniej nie wchodzić sobie w paradę, gdyż ten dalszy ode mnie ruszył torem w stronę Lubicza, natomiast ten bliższy – obrał kurs ku mnie :) I to pomimo, że (lodowaty, brr…) wiatr wiał ode mnie w jego kierunku, więc powinien mnie wyczuć. Wykorzystując chwilę, gdy obrócił głowę do tyłu, szybko kucnąłem aby być mniej widocznym i obserwowałem delikwenta dalej. Dreptał sobie pomalutku przystając co jakiś czas bądź to aby skubnąć jakieś nasionko, bądź też aby dać głos mocno trzepocząc przy tym skrzydłami. W końcu dotarł do mnie na jakieś może 10 metrów, tak że wypełnił sobą cały kadr! Dopiero z tej odległości kapnął się, że podszedł niebezpiecznie blisko, a mimo to nie wpadł w panikę i nie odleciał. Zachowując godność przeszedł przez obie szyny na drugą stronę nasypiku i kontynuował podróż w stronę Grębocina tyle że nieco szybszym tempem. Oddaliwszy się na bezpieczną odległość… wrócił na moją stronę nasypu. Jednak dalszą wędrówkę brutalnie przerwał mu szynobus SA134-002 jadący do Sierpca. Bażant uciekł przed nim w wysokie trawy i tyle go widziałem. Strasznie mi się to z nim spotkanie podobało wynagradzając fakt, że przemarzłem do szpiku kości. Podjechałem jeszcze na krótko na dworzec Wschodni zobaczyć czy jakiś towarek nie sposobi się aby do ruszenia śladem szynobusa, ale nic podobnego się nie zapowiadało. Oszamałem więc mielonkę z konserwy w ramach obiadu i pojechałem na Motoarenę. Przemas już czekał z biletami na trybunę główną. Unibax wręcz zdemolował gdańskie Wybrzeże, w drużynie przyjezdnych właściwie jedynym zawodnikiem, który podjął walkę był mój ulubieniec nr 2 (zaraz po Tomku Gollobie), czyli Nicki Pedersen. Ale w ostatniej serii startów uległ poważnemu wypadkowi i choć w powtórzonym wyścigu wziął udział, bo to twardy gość, to jednak do ostatniego biegu nominowanego nie wyjechał. Nic by to jednak i tak nie zmieniło, bo wynik meczu już dawno był rozstrzygnięty. Ogólnie było bardzo przyjemnie, szkoda tylko że tak szybko czas upływa (przed telewizorem mecz trwa jakby dwukrotnie dłużej!). Bankowo jeszcze nie raz przyjadę na ten robiący duże wrażenie największy stadion żużlowy świata, czy to na ligę, czy też zwłaszcza na Grand Prix, bo wówczas trybuny wypełniają się w blisko 100%. Pożegnałem się wiec z Przemasem do następnego razu i ruszyłem w stronę Warszawy. Tym razem pamiętałem żeby zahaczyć o Lubicz. I bardzo dobrze, że tam zajechałem, bo na stacji pojawił się nowy element infrastruktury w postaci szarego kontenera Bombardiera. W przyszłości zastąpi dyżurnego ruchu i nastawnię, w której jeszcze pracuje. No, oczywiście pod warunkiem, że cały eksperyment zda egzamin (w co nie wierzę przy powszechnie panującym złodziejstwie w tym kraju). Kontener stoi na betonowych słupkach chroniących go przed wilgocią z podłoża i z obu stron ma drzwi wejściowe, do których prowadzą trzy stopnie. Ciekawe, co się w nim mieści, pewnie jakiś komputer. Zagadka: po jakim czasie złodzieje sforsują drzwi nie sprawiające wrażenia specjalnie solidnych i wybebeszą kontener z drogiego zapewne sprzętu elektronicznego…? Na sąsiedniej latarni zawieszono antenę wyglądającą jak malutki talerz „satelity”, tyle że grubszy. Na tylnej ściance anteny mruga zielona dioda, która będzie – jak się domyślam – działać na złodzieja niczym latarnia morska dla statku… Z dachu kontenera wystaje tyczka coś a’la niewielki maszt, od którego do anteny biegnie łączący je kabel. W zapadającym zmierzchu było już zbyt ciemno aby to sfotografować nawet mimo statywu, ale wystarczyło odczekać kilka raptem minut (w sam raz na zrobienie sobie kanapki), by dyżurny zapalił latarnie na peronie, które jako tako oświetliły kontener do zdjęcia. Do Sierpca radio milczało, więc grzałem byle szybciej do Warszawy. Natomiast gdy przejeżdżałem wzdłuż największej stacji na JSL radio zaskrzeczało głosem mechanika wołającego Sierpc że można robić wjazd od Płocka. Zatrzymałem się więc koło nastawni dysponującej aby zobaczyć co też przyjedzie. Gdyby miał to być towar do Torunia, i gdyby miał zostać w jakimś tam celu (np. wymiany drużyny trakcyjnej) przytrzymany pod wyjazdem, gotów byłem na nocne zdjęcia. Ale niestety, nadjechał tylko niebieski gagarin 1112 w tandemie ze stonką :( A grzały po tych krzywulcach, że tylko czekałem aż się wykoleją ;-) Odjechały na szopę, ja zaś do Warszawy. Z kronikarskiego obowiązku dodam, że na stacjach w Raciążu i Płońsku od poprzedniego dnia nic się nie zmieniło. Podsumowując, była to niezwykle udana wycieczka, z której tym bardziej się cieszę, że trwała dwa dni dając okazję do dodatkowej atrakcji w postaci noclegu w pruskich koszarach :)))