29 lipca 2017

ST44-313 z Małkini do Ostrowi Mazowieckiej

Po 3-dniowym wyjeździe na ganiankę za parowozem po Mazurach i Pomorzu, chciałem w sobotę poleniuchować, odpocząć, a w niedzielę wziąć się za sprzątanie solidnie już zapuszczonego domu. Tymczasem w piątek wieczorem kumpel zapodał elektryzującą informację, że delegowany niedawno do Warszawy gagarin 313 jedzie do Małkini. W sobotę rano wyjaśniło się cokolwiek więcej, mianowicie znalazłem info że między Ostrąmęką ;-) a Prabutami Góry (Górami?) linia jest zamknięta i zamiast pociągów osobowych kursują busy. To oznaczało, że towary trzeba przeciągać trakcją spalinową przez Ostrów Mazowiecką. Taki stan rzeczy ma się utrzymać do 13 sierpnia. „Eeeto nie ma co lecieć na wariata” – pierwsza myśl. Tylko niby kiedy później miałbym jechać? W weekend za tydzień przylatuje Justyna na krótko z Anglii, gdzie zbiera materiały do doktoratu (bynajmniej nie równa się to pracy na zmywaku…), więc nie powiem jej „sorry kochanie, ale ja jadę na pociągi, pa!”. Zostawałby więc ostatni weekend objazdów, przy czym zagadką pozostawałaby pogoda i tabor – wcale dziadek nie musiałby już tyrać, może daliby np. turbostonkę „plastika”, co pozbawiałoby sensu wyjazd. Tak więc nie pozostawało nic innego jak zapomnieć o słodkim nicnierobieniu tylko zabrać dupę w troki i jechać. Tym bardziej że kumpel (musi pozostać anonimowy, bo trzeba chronić źródełko informacji z gatunku „tajne/poufne”) od rana rozpoczął  bombardowanie informacjami, jakie to składy czekają w Małkini na przeciągnięcie. No, nie mogłem pozostać na to obojętny! Do rozważenia pozostawało tylko, co zrobić z psami? Stwierdziłem, że a co mi tam – jadą ze mną. No bo raz, że mało je widzę w tygodniu z racji pracy; dwa – odpada problem z wieczornym sikaniem (musiałbym zacząć wracanie około 18 żeby na 20 najpóźniej być w domu i iść na spacer). A co jak właśnie wtedy goniłbym pociąg w cieplutkim zachodzącym pomału słoneczku – no przecież nie odpuściłbym go, bo psy zeszczają się w domu; i trzy – bardzo miło wspominam wcześniejsze dwa wyjazdy na pociągi z Gackiem (wtedy Kluchy jeszcze nie mieliśmy) do Lubicza oraz Szczutowa, mimo pewnych niedogodności związanych z wożeniem czworonożnego przyjaciela. Nie spieszyłem się jakoś bardzo, bo i tak wiedziałem, że na odjazd pierwszego pociągu z Małkini nie zdążę za Chiny Ludowe. Z Ostrołęki gagar miał później jechać luzem do Ostrowi po próżny skład oczekujący na ściągnięcie do Małkini. A to miało nastąpić dopiero koło godziny 15. Tak więc nie było pośpiechu. Podczas moich przygotowań do wyjazdu zadzwonił NadSZYSZKOwnik z pytaniem co robię? „Jadę do Małkini na gagara - ja mu na to. „O, ja też!” I zaproponował żebym się doń dosiadł to będzie raźniej. Chętnie na to przystałem zwłaszcza żeśmy się wieki już nie widzieli. Sorry psy – musicie zostać, siła wyższa. Jeszcze tylko szybkie wypuszczenie bassetów do ogródka na małe psi-psi i do maksymalnie 23 pęcherze powinny wytrzymać. Czyli można walczyć z Gagarinem spokojnie do zachodu słońca. Podjechałem samochodem do wyznaczonego przez Pitera punktu zbornego na Zabranieckiej u jakiegoś tam jego kolegi z pracy, przesiadłem się do jego służbowej furki i przed 12 ruszyliśmy do Ostrowi. Nie wiem czemu, ale Piter obrał kierunek na Radzymińską i Marki zamiast kierować się Strażacką w stronę Rembertowa i dalej przebudowywaną (wreszcie, po ilu latach oczekiwania!!) Żołnierską. Efekt był taki, że najpierw – koło OBI – utknęliśmy na skrzyżowaniu celem przepuszczenia pielgrzymki (co ciekawe, kierującej się w stronę Marek, podczas gdy Częstochowa jest w przeciwnym kierunku), a potem w regularnym korku, bo przecież sobota, wakacje, tłumy walą nad Zalew Zegrzyński czy dokąd tam jeszcze. No ale przynajmniej mogliśmy się nagadać do woli za te wszystkie miesiące, podczas których się nie widzieliśmy. Za Słupnem korek wreszcie się skończył i można dymać ile fabryka Peugeota dała. Im bliżej Ostrowi tym bardziej ponaglające sms-y od kolejnego naszego źródełka informacji – a to że gagar już dotarł do Ostrowi (a my jeszcze 50 kilometrów od miasteczka), a to że manewruje itd. Zaczynamy zastanawiać się, czy nie przeorganizować naszego planu zakładającego przyjazd do Ostrowi i od razu nie jechać aby na jakiś motyw? Ostatecznie jednak stawiamy wszystko na jedną kartę – walimy do Ostrowi. I to była słuszna ta koncepcja, gagarin jeszcze stoi i mruczy podpięty do zaskakująco długiego składu węglar. Skąd one się tu wzięły w ogóle? Wyglądają jak zwrot próżnego węglarza z Ostrołęki, tylko czemu nie dojechały od razu do Małkini, po co ten przystanek w Ostrowi – tego pewnie już się nie rozwikła. Lokomotywa stoi z trzema zapalonymi światłami, więc Piter od razu chce jechać na motyw gdzieś poza miasto. Przekonuję go jednak żeby walnąć mu fotę na stojaka, bo przynajmniej można poczekać aż słonko wyjrzy zza chmury. Tych jest dużo, więc już wiem co będzie dalej z moim foceniem pociągu w biegu… Podczas gdy my idziemy w stronę gagarina, odeń ku nam zmierza inna grupka focistów, wśród których rozpoznaję Krzyśka Newlacila. Witamy się więc, bo i on mnie rozpoznał, jak również z pozostałymi jego towarzyszami. Chłopaki pytają czy dopiero zaczynamy, skoro nie widzieli nas w drodze wcześniej – ani gdy gagarin ze stonką ciągnęły wcześniejszy pociąg z Małkini, ani teraz, gdy ST44 luzakował solo do Ostrowi. Przytakuję, a Krzysiek na to, że oni właśnie pomału kończą. Kończą? Jak kończą?! Przecież dopiero godzina 14, środek dnia. No ale nie wnikam, może praca wzywa albo inne obowiązki. W każdym razie, jak się później okazało, coś mi tu Krzysiu naściemniał, bo „walczyli” do samego końca, acz niespodziewanie przedwczesnego. Lecz nie uprzedzajmy faktów. Dobra, dziabnęliśmy gagarka-mruczka :-) na postoju i ruszamy na szlak. Czyli na najlepsze, w mojej skromnej opinii, miejsce, jakim jest okolica mostu nad rzeczką Brok we wsi Niegowiec. Na pociąg jadący do Małkini miejscówka oferuje „eskę”, wprawdzie dość mocno rozciągniętą, niemniej jednak dwa łuczki są, a to na tej linii raczej rzadkość. Pociąg nie każe nam długo na siebie czekać, wkrótce z oddali daje się słyszeć trąbę grającą basem co i rusz na licznych leśnych przejazdach.