26 września 2012

Do Ostrowi Mazowieckiej na objazdowe towary

Jakoś na początku lata obiła mi się o uszy informacja, że w połowie sierpnia planowane są objazdy idącej do remontu linii Tłuszcz – Ostrołęka przez Wyszków. Pociągi do elektrowni a także inne towary, np. ze Śniadowa czy Łomży, miałyby jechać przez Ostrów Mazowiecką i Małkinię, czyli na dieslach. Nie żebym się jakoś na to szczególnie napalił, ale stwierdziłem że raz czy dwa nie zaszkodziłoby wyskoczyć, szczególnie że w miarę upływu czasu napływały coraz ciekawsze szczegóły. Jak np. ten, że obsługę trakcyjną zapewni szopa Białystok, a to z kolei rodziło bardzo dużą nadzieję na zielone gagariny. Początek objazdów wyznaczono na dzień moich urodzin, czyli 16 sierpnia, ale z wyjazdem postanowiłem zaczekać aż sytuacja się wyklaruje i będzie wiadomo coś więcej na pewniaka. Informacjami służył przede wszystkim niezawodny jak zwykle Piter vel. NadSZYSZKOwnik. Ja z kolei podzieliłem się wiedzą z Kacprem Mościckim, którego zmotywowałem do wyjazdu już 18 sierpnia. Okazało się, że Cargo nie ma za wiele do roboty – ot, tyle co zdawka Małkinia – Ostrów na stonce i jeden towar do Ostrołęki na gagarinie. A tak to węgiel do elektrowni wożą prywaciarze: CTL i FPL :( Mój i tak umiarkowany entuzjazm osłabł jeszcze bardziej mimo, że gagarin faktycznie był zielony. Tyle że to obfotografowany stary znajomy 700 z linii do Konstancina, także żadna rewelacja. Niemniej podtrzymywałem zamiar wybrania się na wycieczkę choćby po to by zobaczyć wyremontowaną na okoliczność objazdów linię przez Ostrów Mazowiecką i odświeżyć sobie pamięć z Małkini, skąd 11 lat temu z Piterem, Jaroszem i Wojtasem ruszaliśmy pociągiem osobowym do Ostrołęki. Też wówczas były objazdy, tyle że o prywaciarzach targających towary nikomu się wówczas nawet nie śniło – fociliśmy wówczas węglarza na dwóch gagarach z żółtymi czołami... Na początku września odbyła się impreza dla zaliczaków zahaczająca również o „objazdową” linię. W przededniu jej na rekonesans wybrał się Pedro i trafił mu się zajebisty skład – wspomniany gagarin z białymi gruszkami i kilkoma szarymi cysternami. To nie to samo co jakieś pospolite węglarki, wiec zdecydowanie zaostrzył mi się apetyt! :) Zaczęliśmy z Piterem uzgadniać wyjazd trochę bardziej konkretnie na koniec trzeciej dekady września. Co prawda dzień przed wyjazdem już nie pamiętałem, że mamy jechać (sic!), ale na szczęście nie było problemu z wzięciem urlopu. Pogoda miała być ładna, wyglądało na to że wstrzelimy się w okienko pomiędzy dwoma dniami paskudnej aury – w czwartek padało i na sobotę zapowiadano opady, natomiast w piątek początkowo miało być bezchmurnie, a po południu baranki. No i dobra :) Wyglądało na to, że prognoza ma dużą szansę potwierdzenia, gdyż w nocy niebo nad Warszawą przetarło się, pojawiły się gwiazdy, a wraz z tym nadeszło duże ochłodzenie. O 5:30 podjechałem na Gocław żeby zgarnąć Pitera i ruszyliśmy. Temperatura na zewnątrz wynosiła zaledwie 2-3 stopnie! Wkrótce zaczęło się przecierać i zapowiadał się piękny, słoneczny poranek. Zmodernizowaną na prawie całej długości drogą do standardu ekspresówki jechało się szybko ;-) tak że kwadrans przed 7 zameldowaliśmy się już w Ostrowi. Piter udał się do nastawni zasięgnąć informacji, lecz dyżurny spał rozciągnięty na stole. Dał mu pospać do siódmej, a gdy poszedł drugi raz tak zniknął aż na pół godziny. Okazało się, że śpiochem był dyżurny spotkany przez nas w kwietniu 2007 r. w Śniadowie. Szszten Piter to ma pamięć – ja oczywiście nie pamiętałem, że w ogóle gadaliśmy wówczas z kimkolwiek i gdziekolwiek :) Według dotychczasowej wiedzy, gagarin jedzie rano z Ostrołęki do Małkini, gdzie czeka na skład powrotny. Tymczasem według zeznań dyżurnego, na razie nie był przewidziany w planie – niech to szlag! Natomiast w Małkini szykowała się stonka ze zdawką do Ostrowi. Z lekka niepocieszeni ruszyliśmy więc do Małkini. Zaraz po wyjechaniu z miasteczka zachwyciłem się widokiem pajęczyn na łąkach, rewelacyjnie widocznych w promieniach wschodzącego słońca. Poranne mgły już się rozpłynęły, ale pozostawiły drobniutkie kropelki na sieciach, tak że wyglądały jak naszyjniki z brylantów. Widok był tym bardziej zapierający dech w piersiach, że były ich dosłownie setki, tysiące – jedna przy drugiej! Teraz to Piter musiał poczekać w samochodzie aż nafocę się tego przyrodniczego cudeńka :) Już w znacznie lepszym humorze ruszyłem do Małkini bardzo okrężną drogą, gdyż wybieraliśmy motywy na dalszą część dnia.Gdy w końcu dotarliśmy do celu utknęliśmy na chwilę pod szlabanami, bo od Tłuszcza wjeżdżał akurat jakiś pośpiech. Ale co ważniejsze, usłyszeliśmy w radiu że zbliża się też towar, po numerku którego Piter wywnioskował że to musi być węgiel z Jaszczowa do Ostrołęki. A więc prywaciarz, który zapewne za jakiś czas nam się nawinie.