30 kwietnia 2011

Do Nietkowa przed imprezą z Ty2-953 do Lubska

Jakoś w połowie lutego Towarzystwo Przyjaciół Worków Polietylenowych ;-) ogłosiło, że dzień po paradzie parowozów w Wolsztynie organizuje imprezę z Leszna przez Głogów i Żagań do Lubska. Co prawda nie pałam specjalną atencją do organizatorów (za betonowe podejście do goniących "ich" wcześniejsze pociągi autami), ale trasa zapowiadanego przejazdu była na tyle atrakcyjna, że postanowiłem się wybrać. Przyszło mi to tym łatwiej, że samemu (Justynka z Gackiem wybierali się na klubową wystawę bassetów do... Mosznej hihihi ;-) na Opolszczyźnie) nie kalkulowało mi się jechać KIAnką z Warszawy, a Tomi wolał jechać w pociągu. Impreza miała odbyć się w niedzielę, pozostawało więc zagospodarować jakoś wolną sobotę. Na paradę n-ty raz nie chciało mi się jechać, szczególnie że pociągi specjalne dowożące i odwożące ludzi z Poznania, Wrocławia i Niemiec z roku na rok przedstawiają coraz to bardziej żałosny widok :( Szczególnie te polskie - totalny misz-masz wagonowy (pomieszane epoki, różne barwy) i ostatnimi czasy - o, zgrozo! - w składzie z parowozem podróżuje jakiś elektrowóz na pokaz. Marketing górą! Ale i Niemcy nie popisywali się jakoś szczególnie na poprzednich paradach, dość powiedzieć, że gdy ostatnio byłem w Wolsztynie w 2009 r. to zamiast pięknie wyregulowanej niemieckiej maszyny pociąg przyprowadziła rozklekotana przerośnięta kosiarka do trawy - ST43. Także bez żalu postanowiłem dać sobie spokój z paradą, co - jak się później okazało - było słuszną koncepcją, bo jarmarczny charakter polskich "specjali" przerósł nawet moje wyobrażenia, a Niemcy od przyjazdu swoimi parowozami wymówili się rzekomym zagrożeniem pożarowym i w efekcie oba ich pociągi przyciągnęły czerwieńskie "rumuny". Postanowiłem spędzić sobotę na linii, na której nigdy wcześniej nie byłem, a na którą i ciągnęło mnie, i nie ciągnęło zarazem. Już wyjaśniam ten paradoks ;) Otóż chodzi o linię Czerwieńsk - Gubin. Ciągnęło, bo jest to "spalinowa" linia bardzo mocno obciążona ruchem towarowym (osobówek brak). A nie ciągnęło, bo królują na niej te wstrętne rumuńskie pierdziawy. Na szczęście w ostatnich latach pojawiają się tam też wszelkiej maści lokomotywy prywaciarzy - była więc szansa nawet na gagarina, choć ludmiłą też bym nie pogardził. Krótko wahałem się też nad wyborem linii Krotoszyn - Leszno, za czym przemawiał szczątkowy, ale jednak, ruch szynobusów, którymi mógłbym przemieścić się większą liczbę kilometrów i zobaczyć przez to więcej. Ale tu w sumie byłem przy okazji zorganizowanego w 2008 r. także przez TPWP pociągu specjalnego z Ok1-359. A w Czerwieńsku jakoś tak się złożyło, że nie byłem wcześniej nawet przejazdem. Toteż wybór padł na bardziej harcorową wersję spędzenia soboty. Hardcorową, gdyż do dyspozycji w przemieszczaniu się miałem własne nogi, ewentualnie "pekaes" bądź autostop. Daaawno już nie uskuteczniałem tego typu solo wycieczki, tak więc cieszyłem się na nią coraz bardziej z każdym upływającym dniem. Aż nadszedł piątkowy wieczór, gdy udałem się po bilety na przebudowywany na Euro 2010 dworzec Warszawa Wschodnia. Zakupiłem Bilet Podróżnika za 69 zł na pociągi TLK i Bilet Plus za 17 zł (ważny tylko z tym pierwszym biletem!), dzięki któremu można śmigać cały weekend osobówkami (czyli po nowemu "regio") Przewozów Regionalnych. A dla Tomiego zanabyłem bilecik jednorazowy na niedzielny powrót po imprezie z Leszna do Puszczykówka. Aby na pewno nie zaspać na poranny pociąg, nie wracałem już na noc do domu w Wawrze, lecz pojechałem do rodziców na Gocław. Złapałem niecałe 4 godziny snu i ruszyłem znów na Wschodnią. Punktualnie 5:54 ruszyłem po przygodę pociągiem 17101 (dawny "Zielonogórzanin" - ku***, komu przeszkadzały te nazwy?) z "budyniem" EP07-1025 na czele. Na szczęście większość nudnej jak flaki z olejem trasy do Poznania przespałem, bo gdyby nie to - byłbym padnięty i nie do życia z braku snu. Pamiętam jedynie, że bodaj pierwszy raz zdarzyło mi się zajechać do Wrześni, gdzie pociąg miał planowy postój, i następnie wrócić na E-20 w Podstolicach (głupie wrażenie widząc Dziewiątkę do Warszawy w pewnym oddaleniu z prawej strony swojego pociągu). Na dobre przebudziłem się przed Poznaniem odzyskując rewolucyjną czujność co by mi kochani współpasażerowie aparatu nie wynieśli na przykład ;-) Na peronie kupa luda, a niemal każdy z rowerem. PeKaPe ma się rozumieć totalnie na to nieprzygotowane, choć moda na pedałowanie - tfu, tfu! ;-)) z roku na rok rozlewa się po kraju jak potop w Sandomierzu rok wcześniej. W składzie ani jednego wagonu rowerowego (stare, poczciwe bagażówki są już tylko odległym wspomnieniem), tak więc wybucha wojna nerwów. Ludziska przekrzykują się, popędzają nawzajem, konduktorzy gwiżdżą na odjazd, więc ludzie drą się do nich żeby jeszcze nie jechać, bo przecież nie powsiadali. Drużyna konduktorska znów gwiżdże, więc posiadacze jednośladów drą się tym bardziej - no coś pięknego po prostu, burdel na kółkach aż miło! Stoję sobie w oknie i ogarniam wzrokiem CHAOS siorbiąc Żuberka - mnie się nigdzie nie spieszy :) W końcu odjeżdżamy z niejakim opóźnieniem - wiadomo, znów wszystkiemu winne nie biedne PeKaPe, lecz ci przebrzydli cykliści he, he :-D Po drugiej stronie dworca dostrzegam Piękną Helenę Pm36-2 startującą właśnie z opóźnionym pociągiem na paradę do Wolsztyna, więc wysyłam sms-a Tomiemu czekającemu na nią gdzieś na szlaku z info o opóźnieniu. Od Poznania już nie lulam tylko przypominam sobie kolejno mijane stacje - Buk, Opalenicę, Nowy Tomyśl, Zbąszyń, Zbąszynek i - już nie na E-20 - Babimost, gdzie sto lat temu dojechałem składem bonanzowym z Wojtasem z rowerami, którymi to następnie przejechaliśmy na lotnisko noszące dumną nazwę Port Lotniczy Zielona Góra i wróciliśmy ATR-em do Warszawy - taką mieliśmy fantazję, a co! Tu zaliczam mijankę z Niemcami zdążającymi na paradę. Na czele pociągu spracowany wypłowiały ST43-170, bez komentarza... Nie byłem jednak przygotowany na to spotkanie, także fotki z okna nie ma. Od Babimostu do Czerwieńska "zaliczam" linię, czyli... siedzę i czytam "Najpiękniejszą dziewczynę w mieście" Charlesa Bukowskiego od czasu do czasu spozierając za okno :) Dobra, w końcu Czerwieńsk. Kiedyś mieścił się tu zakład taboru, spodziewam się więc potężnej stacji (wcześniej staram się nie oglądać zdjęć miejsc, gdzie mnie nie było, bo co to potem za przyjemność "odkrywać" stacje i miasta, które zna się na wylot, choć nie było się tu nigdy wcześniej?), wielkiej lokomotywowni i w ogóle. A tymczasem wysiadam na dworcu średniej, powiedzmy, wielkości (by nie rzec małym), z widokiem na całe trzy tory. "To ma być ten Szakal co on go nie umie kill'im?" Na szczęście wystarczyło przejść kawałek za węgieł budynku, by oczom mym ukazał się widok na kolejnych kilka torów po drugiej stronie wyspowego - jak się okazuje - dworca. Tam już trochę więcej wagonów, ale też jakoś bez wodotrysków, rumuństwa nie widzę, jedna tylko wygaszona stonka. Wracam do swojego "Zielonogórzanina", przy którym w międzyczasie siódemka zdążyła zmienić czoło. Zanim jednak dostała wolną drogę, wypuszczony został towar z ET22-1121 zestawiony z samych "tadeuszy". Dobra, pociągi się porozjeżdżały, czas więc przystąpić do realizacji głównego punktu dnia. Według zdjęcia satelitarnego (jaka szkoda, że PeKaPiarze nie mogą zagrozić SOKiem satelitom za robienie zdjęć...) hala lokomotywowni znajduje się w kierunku, w którym i tak zamierzałem się udać. Więc idę. Najpierw poboczem ulicy Składowej (a zarazem drogi nr 279) ku przystankowi autobusowemu linii 32, z którego można zajechać co najwyżej do wsi Laski (zawsze coś, dobre i to). Ale że najbliższy kurs wypadał za ponad godzinę, to ruszyłem z buta. Martwił mnie totalny brak infrastruktury sklepowej - jeszcze w pociągu skończyło mi się piwo ;-) Alleluja, w końcu jakieś małe osiedle mieszkaniowe i sklepik, a w nim Żubr i bułki. Teraz dzień mi już nie straszny, idę dalej. Próbuję łapać stopa, ale gdzie tam - wszyscy mnie mają w głębokiej dupie ani myśląc się zatrzymać. W końcu odechciewa mi się machanie, bo tylko spowalnia mnie to ciągłe odwracanie się i machanie. Czuję się jak kretyn... Droga łukiem zaczyna się lekko oddalać od toru, postanawiam więc trzymać się drogi żelaznej, bo dotarłem już do kresu wydruku mapki googla a dalszego przebiegu trasy oglądanej wcześniej na kompie, już nie bardzo pamiętam oprócz tego, że prędzej czy później dotarłbym nią do Nietkowa, czyli tam gdzie chcę. Chodzi jednak o to żeby się za wiele nie nachodzić, szczególnie w takim upale lejącym się z nieba. Wkraczam więc na tor mając już blisko przed sobą halę lokomotywowni. W zasięgu wzroku majaczą mi tam dwa rumuny i trumna, jak również pomnik TKt48-6. Zastanawiam się przez chwilę czy nie udać się na przełaj ku lokowni, ale daję sobie z tym spokój - nie chce mi się użerać z ewentualnymi SOKistami, a i prawda jest taka, że nikt mnie tam nie zapraszał. Postanawiam więc kierować się czym prędzej do Nietkowa. Tylko czemu u licha tor, który według moich wyobrażeń powinien być linią do Gubina jest zelektryfikowanym dwutorem? I w zasięgu wzroku nie widać, by miał się nagle stać niezelektryfikowanym jednotorem... Cholera, czy to czasem nie jest Nadodrzanka a ta linia do Gubina nie wybiega aby skądś indziej - wszak przede mną po prawej torów do jasnej cholery się namnożyło - nie wiem, może jakoś stamtąd "wychodzi" linia 358? Co prawda żadne znaki na mapach w internecie ani na zdjęciach nie wskazywały, by miała ona wiaduktem przejść nad Nadodrzanką, ale może oglądałem mapy nie dość dokładne? Słowem: zgłupiałem. OK, wracam na asfalt, trudno. Blisko w sumie, a dojście do Nietkowa pewne. Przedzieram się więc przez jakieś trawska aż trafiam na jakiś zapomniany przez boga i ludzi tor, którym bez problemu docieram z powrotem do drogi 279. I bardzo dobrze się stało, gdyż przecinający ową drogę tor jest cały, ale to CAŁY w żółtych kwiatach aż po nieodległy na horyzoncie las. Coś pięknego! Tak mi się to spodobało, że zrzuciłem plecak i torbę fociczną, i cyknąłem zdjątko. A przy okazji nawodowałem ;-) (celowo nie piszę "nawodniłem") organizm Żuberkiem. I ruszyłem w dalszą drogę gryząc się cały czas tym przebiegiem linii - nie dawało mi to spokoju. Po kilkuset metrach trafiłem na jakąś zaśmieconą dróżkę w prawo i postanowiłem w nią skręcić trochę w nieznane. Ale w nadziei na dotarcie nią do niezelektryfikowanego jednotoru. Wkrótce wszystko stało się jasne, gdy ostatecznie do niego dotarłem :) Wyszedłem z krzaków nieopodal tarczy ostrzegawczej do semafora wjazdowego do Czerwieńska, które miałem po prawej ręce. I tam właśnie kończył się ten niby zelektryfikowany dwutor - słupy trakcyjne w pewnym miejscu się kończą, a jeden z torów jest zakończony żeberkiem. Dalej zaś jest już to co powinno być - "spalinowy" jednotor. Ruszyłem nim na zachód. Szło się całkiem przyjemnie, nie po pokładach lecz wydeptaną ścieżką w podtorzu istniejącego tu dawniej drugiego toru (po II wojnie światowej jego szyny pojechały sobie do ZSRR) aż dotarłem przed nietkowski kościół. Kojarzyłem ten dobry motyw ze zdjęć Filipa Brzezińskiego i postanowiłem zatrzymać się na dłuższy popas w oczekiwaniu na pociąg. Miałem fart, bo nie zdążyłem wtrząchnąć kanapki do końca jak od właściwej strony, czyli od Gubina, dobiegło mych uszu dudnienie. Po chwili zza łagodnego łuczku na prostą wyjechał zielony ST43-142 z niebieskimi węglarkami. Cyknąłem go, uznając w tym momencie cel wycieczki (rozdziewiczenie "nowej" linii) za osiągnięty i wróciłem do pałaszowania kanapek - zakupionych wcześniej bułek z pasztetem, względnie przegryzając kiełbaską. Zanim skończyłem pożywne śniadanie, rozległo się trąbienie z drugiej strony! Niestety, na zmianę miejscówki nie było żadnych widoków a motyw na pociąg od strony Czerwieńska miałem żaden. Niemniej popełniłem czysto dokumentalne foto CTL-owskiej tamary TEM2-088 ze zwartym składem szarych beczek. Po czym podreptałem obejrzeć budynek przystanku. Nic specjalnego, ot parterowa chałupka z cegły, ale nawet miła :) Cyknąłem zdjątko i skręciłem za budynkiem dróżką w stronę asfaltu by zobaczyć o której będzie autobus. Niestety, znów za ponad pół godziny. Przeszedłem więc przez wieś i zaraz za nią wróciłem na tor. Akurat w samą porę, bo zza zakrętu dał się słyszeć znajomy terkot. Po chwili wyjechał zielony ST43-365 z talbotami do Czerwieńska. Cykam go i idę dalej. Po obu stronach las, a w nim naprawdę potężne okazy dębów, lecz najbardziej wryły mi się w pamięć dwa gigantyczne buki rosnące jeden obok drugiego, istne olbrzymy! Ale zdjęcia nie bardzo było jak wykonać :( W każdym razie po paruset metrach przyroda tak wdarła się na równię po drugim torze, że nie dało rady iść tamtędy i musiałem tuptać po pokładach. A że takie drobienie nie bardzo mi się uśmiecha, przeto skorzystałem z leśnego przejazdu przez tory i wróciłem na nieodległy asfalt. Z początku biegł równolegle do toru, ale wkrótce zacząłem się dość znacznie od niego oddalać. I nie było szans powrotu na żelazny szlak, musiałbym się dobry kilometr cofnąć tam, skąd przyszedłem. Cóż, nie pozostało nic innego jak pogodzić się z myślą, że jak coś będzie jechać to tego nie zobaczę. Trudno. Na pocieszenie trafił mi się staw tuż przy drodze z eleganckim pomostem. A że byłem już nieźle zziajany, to zrobiłem sobie dłuższy odpoczynek. Ściągnąłem buty, zamoczyłem stopy w lodowatej wodzie - słodki jezu, jak przyjemnie :))) Rozprawiłem się do końca z prowiantem i napitkami, i po pół godzinie takiego ładowania akumulatorów byłem gotów do dalszej drogi. Po jakimś czasie dotarłem do wsi Laski, gdzie pętlę ma autobus, którym zamierzałem wrócić do Czerwieńska. Sprawdziłem rozkład i zagadałem pierwszego napotkanego autochtona jak by mi radził najszybciej dotrzeć do Krosna Odrzańskiego. Pomyślał chwilę, zdjął beret i podrapał się w głowę, po czym oświadczył, że najszybciej to będzie... pójść torem. Święci pańscy, nie takiej rady się spodziewałem, noo! Na drałowanie 15 kilometrów w jedną stronę nie miałem zwyczajnie czasu, a - jak się szybko okazało - na podwózkę autostopem nie było co liczyć, bo po prostu nie pojawiały się tu żadne auta. Zresztą względnie dobra droga asfaltowa jakby się tu kończyła, a dalej przez lasy prowadzi jakiś trakt gorszej kategorii. Tak więc postanowiłem tu właśnie zakończyć wędrówkę, zaś czas pozostały do odjazdu autobusu przebimbać w możliwie sympatycznym motywie pijąc piwko w cieniu i czytając książkę. Wstąpiłem do spożywczaka po browar, a gdy wyszedłem usłyszałem zbliżanie się wielkiej pierdziawy. Niestety, byłem dość daleko od toru, a do pełni szczęścia od strony zacienionej. Natomiast piaszczysta dróżka, którą szedłem wyciągając nogi, a nawet podbiegając fragment, wznosiła się lekko, czego już żadną miarą nie ogarniałem. Co się okazało? Że właśnie wszedłem nieświadomie na przyczółek starego niemieckiego zerwanego wiaduktu - wdzięcznego motywu dla całej rzeszy focistów odwiedzających tę wiochę właśnie dla niego. A ja nawet nie bardzo kojarzyłem, że on znajduje się na tej linii he, he. Poznałem go dopiero jak zszedłem na poziom toru! Tymczasem jednak stoję na górze i obserwuję bezsilnie zbliżającego się od Czerwieńska ST44-399. Nawet nie mam po co aparatu z torby wyjmować - przez krzuny w ogóle mało co widać. Za to po drugiej stronie dostrzegam focistę, który tylko co pstryknął fotkę, wskoczył do samochodu, zakurzyło się i tyle go widziałem. Zapewne był to niejaki AlieNow, który na TWB opublikował później zdjęcie tego składu wjeżdżającego do Ciemnic LINK Ja tymczasem zszedłem na dół (doznając wspomnianego olśnienia) i już po kilku minutach zafociłem wielce fotogeniczne filary wiaduktu z jadącym luzem do Czerwieńska ST43-257 (żółta mordka!). No a potem przemieściłem się kilkaset metrów na zachód (via sklep - cholera jak chce się pić w taki gorąc, zwłaszcza czytając tego starego pijusa Bukowskiego) i zległem w zacienionej trawie nieopodal przejazdu polnej dróżki przez tory. Polna, bo polna ale przejazd wyposażony w SSP i bardzo dobrze, bo nie musiałem co chwila wypatrywać czy co nie jedzie. Samo mnie informowało :) Dzięki temu nie ominąłem kolejnego luzaka od Krosna w postaci M62-3518 bodajże Kolei Bałtyckich oraz M62M-007 Rail Polska (dzierżawionego przez Lotos) z krótkim składem beczek. Oba w stronę Czerwieńska. No, powoli zaczęła się zbliżać godzina odjazdu pekaesem, więc zebrałem klamoty i udałem się na przystanek. Tam już czekał zielony autobus z relaksującym się przy „dymku” kierowcą. Zasiadłem w pierwszym rzędzie, tak aby mieć oko na drogę i przystanki. Nie miałem bowiem zamiaru dojeżdżać do samego dworca w Czerwieńsku, lecz wysiąść ze dwa-trzy przystanki wcześniej. Do odjazdu pociągu miałem jeszcze jakieś dwie godziny i grzechem byłoby je spędzić nudząc się jak mops na peronie. Po kilkunastu minutach jazdy, które na piechotę pokonywałbym pewnie ze dwie godziny, doturlaliśmy się do przystanku w środku lasu, który – jak mi się wydawało znajduje się na wysokości kilkuset metrów przed tarczą ostrzegawczą do Czerwieńska – i tu poprosiłem kierowcę, aby mnie wysadził. Minę miał taką, jakbym był pierwszym w jego karierze pasażerem, który opuszczał tu jego autobus :) Ruszyłem lasem na przełaj ku torowi. Zmysł orientacji mnie nie zawiódł – jakieś 100-200 metrów na prawo ode mnie ukazała się tarcza. Ruszyłem ku niej licząc jeszcze na jakiegoś towarka, ten jednak nie raczył się już pojawić. W perony dotarłem ścieżkami wydeptanymi przez kolejarzy zdążającymi do bywszego zakładu taboru, a więc znacznie krótszą drogą niż przy okazji porannego błądzenia. Pstryknąłem sobie zmodernizowanego byka 2011 przejeżdżającego przez stację zasadniczo na przelocie, lecz z przytrzymaniem na odebranie rozkazu pisemnego; później odpoczywającego przy dworcu prywatnego ET22-R005 i kolejnego byczka Cargo po modernie – o numerze 2005. Następnie podjechał mój pociąg do Poznania pod postacią jednostki ED72-002 w malowaniu InterRegio, w którym zająłem miejsce na samym końcu. Z okna kibla dziabnąłem jeszcze tylko wjeżdżającego Budynia 1015 i już można było ruszać. W Sulechowie krzyżowanie z wracającymi z parady Niemcami, ponownie z ST43-170 (że też nie zdechł w ciągu dnia, heh!). W odróżnieniu od porannej mijanki, teraz byłem już na taką okazję gotów i fotkę popełniłem, ale nie podoba mi się (rumun, ciemno, bezmotywie...). Dalsza podróż do minęła bez wydarzeń wartych wzmianki, wysiadłem z EDyty w Palędziu, skąd odebrał mnie Tomi i pojechaliśmy do Moniki i jego domu w Komornikach na nocleg. A następnego dnia z samego rana ruszyliśmy na imprezę do Lubska z Ty2-953, ale to już materiał na zupełnie inną opowieść :) Podsumowując: przede wszystkim cieszy mnie to, że po raz pierwszy od niepamiętnych czasów wybrałem się na samotniczą kolejowo-pieszą wyprawę w rejony zupełnie mi nieznane! I to jest tego największy plus. Zdjęć jakichś powalających nie przywiozłem, ale nie one były motywem przewodnim wycieczki, lecz ona sama w sobie. Pozostał jednak pewien niedosyt z faktu, że dotarłem jedynie do Lasków Odrzańskich, czyli prawie nie zobaczyłem linii i stacji takich jak Krosno Odrzańskie, czy Wałowice. Trzeba to więc będzie nadrobić! Kiedy? Mam nadzieję, że już za rok i że Tomi da się namówić na rezygnację z jarmarcznej parady i tzw. pociągów specjalnych (nie wiem na czym ma niby polegać ta ich wyjątkowość – że co, że prowadzą je rumuny względnie prywatny M62??), i wybierzemy się razem na peregrynację tej linii. Oby przez te 12 miesięcy powyzdychały rumuńskie pierdziawy, już wolę zamiast nich niebieskie zmodernizowane gagariny. A kto wie, może miejsce electrocomputerów z Bukaresztu zajmą niedobitki starych, rasowych Iwanów...? Oby! :))