25 listopada 2015

Konrad "Quentin" Bigaj in memoriam

A miał to być taki miły poniedziałek… Po kilku tygodniach burych, pochmurnych i dżdżystych, aczkolwiek ciepłych jesiennych dni, poranek przywitał mnie pięknym słoneczkiem. Od razu człowiek ma więcej energii do działania i jest cieplej na sercu. Tymczasem już za chwilę moja pompa paliwowa miała mi się zmienić w kawał lodowej bryły. Oto bowiem spełniając poranny rytuał, czyli przeglądając Facebooka przy kawie, przewinął mi się przed oczy wpis następującej treści “(...) W dniu wczorajszym odszedł od nas Konrad, znany wielu z Was pod nickiem Quentin na wrphoto.eu (...)”. Cooo, jak to, tylko nie to!! Jeeezu, jak to Quentin nie żyje?? Załamka :-(( Aż mnie w dołku ścisnęło i oczy zaparowały... W pierwszej chwili pomyślałem, że może znów był na kolejnej wycieczce gdzieś na końcu świata w krajach byłego ZSRR, gdzie psy dupami szczekają, i spotkał na swej drodze jakichś bandytów. Albo może uległ wypadkowi drogowemu prowadząc TIR-a. Od niedawna wszak był zawodowym kierowcą ciężarówek. Naturalne, że doświadczając takiego gromu z jasnego nieba, człowiek chce dowiedzieć się coś więcej o tym co spotkało serdecznego kolegę. Wszedłem więc na grupę, w której Konrad się udzielał, gdzie rzeczywiście był ciąg dalszy. Jak donosił Kajetan Orliński, kompan niektórych wycieczek Quentina do krajów byłego ZSRR, z informacji od kolegi Konrada wynikało, że podczas przykręcania czegoś pod ciężarówką pękła “poduszka” (taki podnośnik, nie airbag) i Konrad został przygnieciony. Po reanimacji odzyskał wprawdzie rytm serca, ale zmarł w szpitalu. Kilka godzin później pojawiła się w internecie notka na lokalnym portalu Przelom.pl o wypadku: “Informację o zdarzeniu otrzymaliśmy o godz. 17.30 z Powiatowego Centrum Zarządzania Kryzysowego w Chrzanowie. Do wypadku doszło na terenie posesji przy ul. Borowcowej - mówi Robert Matyasik, rzecznik prasowy chrzanowskiej policji. Ze wstępnych ustaleń wynika, że 23-latek chciał przymocować przedni zderzak w ciężarowym renault. Dlatego wszedł pod kabinę. W tym czasie silnik samochodu był włączony. - Prawdopodobnie w trakcie prac naprawczych doszło do wystrzału poduszki powietrznej, a auto się osunęło i przygniotło pokrzywdzonego. Na miejsce natychmiast zostało wezwane pogotowie i straż pożarna. By wyciągnąć 23-latka na zewnątrz strażacy musieli użyć specjalistycznego sprzętu - wyjaśnia rzecznik policji. Ciężko ranny mężczyzna został przewieziony do chrzanowskiego szpitala. Tu niestety zmarł”.
Cóż za okropna ironia losu... Konrad był największym pociągowym krejzolem - w pozytywnym tego słowa znaczeniu - jakiego dane mi było znać. I to całkiem dobrze znać, co poczytuję sobie za zaszczyt. W skrytości ducha zazdrościłem mu odwagi i determinacji, bo mnie za żadne skarby nie byłoby stać na porwanie się na takie wyprawy, jakie on uskuteczniał. Kazachstan, Azerbejdżan, Uzbekistan, Kirgistan - między innymi te kraje, które mnie ciężko byłoby trafnie wskazać na mapie, on przemierzył koleją i na własnych nogach spędzając w podróży grubo po ponad miesiąc. Przy tych odległościach wycieczki na Ukrainę, dokąd Konrad - można powiedzieć wyskakiwał na krótko (czyli tydzień, dwa) - jawiły mi się niemalże jak weekendowe wypady na działkę za miasto. Podziwiałem go za to. Bo jakiej wiedzy i planowania wymagało dotarcie gdzieś na pustynię, czy w niedostępne góry, by sfotografować np. pociąg jeżdżący raz na tydzień? Za to właśnie miałem dla Quentina gigantyczny szacun. Zarazem bałem się o niego, gdy ruszał na podbój kolejnego ruskiego Dziurostanu Zabitego Dechami. Opowiadał mi, że spał po jakichś porzuconych rurach w stepie, albo pod gołym niebem. Bałem się, że szuka guza aż go w końcu znajdzie - sam gdzieś na stepie czy kamiennej pustyni - nie ma obrony przed jakimiś łobuzami czy wręcz drapieżnym zwierzem. A tu wzięła i go własna ciężarówa przygniotła pod domem - okropna ironia losu…
Nie pamiętam dokładnie w jakich okolicznościach się poznaliśmy. Aczkolwiek coś mi świta, że mogło to być w 2006 r. przy okazji zakładania mu konta na fotogalerii WRP, której byłem wówczas adminem. Jakoś tak wyszło, że się polubiliśmy i często konwersowaliśmy. Niestety, zapiski owych rozmów z kilkuletniego okresu są dziś nie do odtworzenia, albowiem korzystaliśmy wtedy z komunikatora Gadu-Gadu, któremu kres świetności położyło powstanie Facebooka z własnym czatem. Także archiwum GG przepadło wraz z samą firmą. Swoją fascynację kolejami postsowieckich republik Konrad próbował zaszczepić i mnie podsyłając co jakiś czas linki do co ciekawszych zdjęc z rosyjskiej galerii parovoz.com, gdzie również sam wstawiał niektóre swoje prace. W jednej z ostatnich facebookowych rozmów w tym roku radził się mnie - kadząc przy tym zupełnie niezasłużenie, że “uważa mnie za człowieka dobrze obrabiającego fotki - co do jakości wstawionego zdjęcia. Chciał poznać mój punkt widzenia, bo sam nabrał - jak to ujął - “chorej obsesji co do ostrzenia i detalizacji” na zdjęciach odkąd na ruskiej galerii zaatakowano go ostro trzy razy pod rząd z obwinieniami o powyższe. W moim odczuciu zdjęciu nic nie dolegało, toteż poradziłem na przyszłość “jebać kacapów”, z czego obaj się uśmialiśmy. Chyba troszkę udało mu się mnie przekonać do wschodnich klimatów, bo raz na jakiś czas sam z siebie zacząłem przeglądać Parovoza, a potem jeszcze drugą “ruską” galerię Trainpix. Niemniej, aby wyruszyć specjalnie na wyprawę w azjatycką to bym się raczej nie zdecydował. Chyba że z takim przewodnikiem jak on. Zdecydowanie wolę kierunek zachodni do krajów bardziej - a nie słabiej - rozwiniętych od Polski. Sporo też czasu przegadaliśmy o tym podczas naszego jedynego - jak się okazało - spotkania w marcu 2012 r. Mieliśmy wówczas z moją Justyną zaplanowany wyjazd do Krakowa i w dniu gdy moja druga połowa uczestniczyła w jakiejś tam konferencji prawniczej, ja śmignąłem do Quentina na cały dzień. Pamiętam, że na pewno nie jechałem autostradą A4, lecz podrzędną drogą 780 przez Alwernię, by zobaczyć małopolskie krajobrazy niewidoczne z autostrady. Konrad kierował mnie tak, bym skręcił właśnie w tę wymienioną przez rzecznika policji ulicę Borowcową. Przy którymś tam skrzyżowaniu z mniejszą ulicą czekał na mnie, bym już nie krążył pomiędzy domkami. Na pierwszy ogień pojechaliśmy do Libiąża. Jest tam bowiem kopalnia węgla kamiennego Janina, z której węgiel wożony jest do nieodległej elektrowni Siersza. Chcieliśmy zobaczyć, czy w stacji nie ma aby składu z jakąś ciekawą lokomotywą, np z zielonym gagarinem. Ale nie było. Podjechaliśmy więc rzucić okiem na samą kopalnię. Kopalnia jak kopalnia - duża. Akurat SM31-10 przewoźnika DB Schenker Rail Polska wyciągała ładowne talboty na tory zdawczo-odbiorcze w Libiążu. Poczekaliśmy chwilę i pstryknęliśmy ją w drodze powrotnej z próżnymi węglarkami. Po kopalnianych torach kręciła się też jeszcze czerwona SM42 z logo DB. Po wizycie w Libiążu podjechaliśmy do Fabloku, gdyż bardzo chciałem zobaczyć legendarną fabrykę lokomotyw. Najpierw podjechaliśmy od jej północnej strony, gdzie dojazd nie jest taki oczywisty i bez pilota pewnie bym się zgubił w plątaninie polnych dróżek pełnych wertepów. Stąd rozpościerał się lepszy widok na olbrzymi kompleks hal produkcyjnych, z których na przestrzeni dziesięcioleci wyjechało tysiące lokomotyw parowych i spalinowych. No rzeczywiście, wielgachny zakład. Potem cofnęliśmy się kawałek i podjechaliśmy po bożemu pod bramę od południowej strony. Stąd jednak za wiele widać nie było, dziabnąłem sobie za to stojący w charakterze pomnika parowóz Ty42-118 przed biurowcem. Oraz samego Konrada krążącego wokół parowozu. Po powrocie do domu wysłałem mu to zdjęcie jako niespodziankę z dopiskiem, że minę i posturę ma na nim taką, że nic tylko dopisać na zdjęciu czccionką jak w memach “Idę ci wpierdolić”. Się uśmialiśmy… Kiedyś na terenie fabryki stał też tendrzak TKt48-185, ale potem go wystawiono na tor pod rampą na stacji w Chrzanowie. I tu go spotkaliśmy niszczejącego, rdzewiejącego i podanego jak na tacy złodziejom do obdarcia z metalowych elementów osprzętu kotła. Co ciekawe, calutki parowóz pokryty był czerwono-pomarańczową minią. Czyli wcześniej przygotowano go do malowania. Jednak, jak to w Polsce, na tym renowacja się zakończyła :( Chwilę później przenieśliśmy się na północną głowicę stacyjną, gdzie Konrad chciał mi pokazać jedyną w Polsce jeszcze działającą nastawnię znajdującą się na wiadukcie nad ulicą Sienną. Rzeczywiście, fajnie to wygląda, choć samą nastawnię ząb czasu nadgryzł już baaardzo mocno. Tak się sympatycznie złożyło, że akurat wjeżdżał kibelek EN71-004 do Oświęcimia, zaś na semaforze wyjazdowym tamże świeciło się już zielone światło dla drezyny. Całkiem przyjemna fotografia z tego powstała. Następny przystanek naszej małej podróży to Trzebina. Duża stacja, ale pustawa. Aby nie tracić czasu jedziemy do Sierszy podrodze zahaczając o tereny wokół Rafinerii Trzebinia. Tu akurat mnóstwo cystern, ale i dość przykrawy zapaszek, więc zmyliśmy się w stronę elektrowni. Nic ciekawego na torach nie stało. Ruszyliśmy więc w dalszą drogę chcąc objechać zakład od północy, bo kolejnym punktem programu były odwiedziny na wyeksploatowanym polu piaskowym. Zanim tam jednak dojechaliśmy ujął mnie widok czyjegoś domu stojącego tuż koło ogrodzenia elektrowni, w cieniu gigantycznych chłodni kominowych. Postanowiliśmy pstryknąć tak niecodzienny dla mnie widoczek. Akurat jak robiliśmy zdjęcie, dróżką obok nas przejechał facet na motorku i zaparkował pod tym domem. I ruszył ku nam. Oho - myślę - idzie gościu z pretęchą że “kamerujemy” jego zamczysko, a przynajmniej obiekt strategiczny za nim. A tymczasem nie, człowiek okazał się po prostu ciekawski i nic nie miał przeciw fotografowaniu jego domu. Nawet jeszcze poradził dokąd tu pojechać dla innych ujęć. Rzadkość! Innych ujęć już jednak nie robiliśmy, tylko od razu udaliśmy się kilka kilometrów na północny-wschód, skąd jak okiem sięgnąć rozpościerał się istny krajobraz księżycowy. Przez około 100 lat wybierano stąd piasek do wypełniania kopalnianych chodników w miejsce wybranego węgla. Eksploatację tego pola, na którym znajdował się posterunek kolejowy Bór Biskupi Piaskownia, zakończono ładnych kilka lat wcześniej, toteż miejscami przyroda zaczynała już odbierać co swoje. Na niewybranym piachu nieśmiało zaczęły pojawiać się pierwsze gatunki drzew niewymagających żyżnej gleby - sosny, brzozy. Chyba jeszcze widać było szyny leżące tu od 1912 r. Dalej w te piachy już się nie pchaliśmy, zresztą nie ma praktycznie drogi, którą można by bez obaw przejechać do Balina na przykład. Zresztą przydałoby się w końcu pofocić jakieś pociągi. Wróciliśmy więc do Trzebini z zamiarem udania sie kawałek na wschód, do Dulowej albo i dalej. Najpierw jednak kawałek przed semaforami wjazdowymi do Trzebini dziabnęliśmy Dziewiątkę 045 z TLK 37102 "Przemysław" relacji Kraków - Poznań. W lewym oknie lokomotywy naklejona była mała polska flaga z kirem na znak żałoby po katastrofie pod Szczekocinami. Potem przejechała jakaś stonka, kibelek oraz cysterny Lotosu z dwoma Traxxami E186 na uciągu i popychu. Wyeksploatowawszy motyw przenieśliśmy się do Dulowej. Tam z kolei zafociliśmy mijankę kibelków na szlaku, potem pojedynczego kibelka i bardzo przyjemny skład z zielonym bykiem 997 ciągnącym skład dumpcarów w stronę Trzebini. Stwierdziwszy, że w tym miejscu również nic więcej nie wymyślimy ruszyliśmy w stronę Krzeszowic. Ale daleko nie zajechaliśmy gdyż przejeżdżając akurat w miejscu gdzie szosa styka się praktycznie z torem pomiędzy Dulową a Wolą Filipowską zauważyliśmy jadący w przeciwną stronę zwarty skład gruszek, na które jestem “cięty” jak szczerbaty dziad na suchary. Wykonałem więc zwrot przez rufę i pogoniliśmy je w stronę Trzebini. Tym samym wróciliśmy w okolice przejazdu, gdzie wcześniej fociliśmy Dziewiątkę. Gruchy prowadził zieloniutki jak wiosenna trawa ET22-748 jeszcze bez tych okropnych, głupich unijnych numerków na czole lokomotywy. Już mi się nie chciało ponownie zawracać na wschód, pojechaliśmy więc na zachód, do Balina. Dziabnęliśmy tam Siódemkę z jakąś TLK-ą, kibelki do Krakowa oraz Katowic i tu nas już zastał zachód słońca. Czas powoli kończyć mile spędzony dzień na fotach. Odwiozłem Konrada do centrum miasta, gdzie miał coś tam jeszcze do załatwienia, pożegnaliśmy się “do następnego razu” i wróciłem do Krakowa na nocleg. Tym następnym razem miał być wypad na pogranicze Mazowsza i Podlasia, na linię Siedlce - Czeremcha. Raz do roku Konrad zwykł się tam pojawiać u jakiejś dalszej rodziny przy okazji święta Wszystkich Świętych. Ale albo mi nie pasowało, albo pogoda była paskudna i o zdjęciach można było zapomnieć, albo milion innych błahych powodów. Wielka, wielka szkoda. Będzie mi okropnie brakować i jego kolejowych zdjęć z miejsc, o dotarciu do których ktoś taki jak ja może jedynie pomarzyć, i przede wszystkim naszych wirtualnych pogawędek. Ktoś taki naprawdę rzadko się trafia - miły, kulturalny, wyważony, jak na swój młody wiek (23 lata raptem skończone we wrześniu) nad wyraz rozwinięty intelektualnie, spokojny, sympatyczny, ciekawy świata. Po prostu dobry człowiek. Takim zapamiętam go na zawsze. Kończąc ten płynący z serca wspomnieniowy post chciałbym złożyć Rodzinie wyrazy najgłębszego współczucia. Państwa syn był niezwykłym człowiekiem i takim pozostanie w pamięci wielu ludzi rozsianych po całym kraju i poza jego granicami.

14 listopada 2015

Na Nurka przez Ostrołękę i Gagarina z Płońska, czyli dwie wycieczki jednego dnia

Listopad to czas tradycyjnych pielgrzymek kolejarzy na Jasną Górę. Rok w rok z każdego zakątka naszego pięknego, religijnie homogenicznego kraju, ruszają do Częstochowy pociągi wypełnione pielgrzymami spod znaku PeKaPe. Przeważnie „nie ruszają” mnie one pomimo dość ciekawego z fotograficznego punktu widzenia przaśnego przystrojenia prowadzących je lokomotyw. Pierwszy, i jak dotąd ostatni raz, taki pociąg zafociłem w 2000 r. W tym celu specjalnie udaliśmy się z Wojtasem do Tarnowskich Gór na spotkanie składu wagonów piętrowych ciągniętych z Rybnika parowozem Ty2-911. Ba, nawet nabyliśmy okolicznościowe bilety i przejechaliśmy się Bipą do ojczulków Paulinów. Informację o tegorocznych pociągach zobaczyłem na jednej z grup na Facebooku. Moją uwagę przykuł pociąg z Białegostoku. Z powodu przeciągającego się gruntownego remontu linii nr 6 pomiędzy Małkinią a Zielonką, musiał on jechać trasą objazdową przez Ostrów Mazowiecką i Ostrołękę, by w Tłuszczu z kolei odbić na Legionowo i dalej do Warszawy. Na niezelektryfikowanej linii przez Ostrów Maz. nie widziano pociągu pasażerskiego od wielu wieeelu lat. Z tego co kojarzę, po raz ostatni jeździły one linią 34 latem 2001 r. Były to objazdy linii 29 zamkniętej całkowicie dla ruchu wszelakich pociągów z powodu remontu mostu na Bugu w Wyszkowie. No i w 2012 r. przejechała tamtędy stonka z trzema przedziałówkami w ramach imprezy dla zaliczaków „SM42 wokół Ostrołęki”. Tak więc możliwość zobaczenia „pasażera” na trzydziestce czwórce pierwszy raz od 14 lat była pierwszym z powodów, dla którego zachciało mi się wybrać na przejażdżkę. Drugim natomiast była lokomotywa, jaka miała przeciągnąć “pielgrzymkowoza” - czeski spalinowóz serii 754 zwany popularnie “Nurkiem”. Od dłuższego już czasu Nurki dzierżawione od Ceskich Drah obsługują TLK-i na mazurskich liniach, bo spece z InterCity wymyśliły sobie, że tak będzie lepiej niż naprawiać własne lokomotywy (bez komentarza...). Ale jakoś nigdy mi się nie chciało jechać specjalnie taki szmat drogi żeby je zobaczyć. No ale skoro jeden z nich zechce się sam do mnie pofatygować niczym góra do Mahometa ;-) to spoko, mogę mu wyjechać naprzeciw. Przy okazji zawsze może się trafić objazdowy towar z ST44 jako bonus. Do współudziału dał się namówić niezawodny Kacper. Radek chciał ale nie mógł znaleźć zastępstwa w robocie, natomiast Marcin, z którym niewiele wcześniej byłem na zdawkach w Łomży, tym razem spasował w obliczu fatalnych prognoz pogody. Rzeczywiście, zapowiadały się koszmarne warunki do fotografowania - pełne zachmurzenie i silny wiatr, aczkolwiek bez deszczu. Ten miał ustać raptem na kilka godzin przed planowym przyjazdem “pielgrzymkowoza” z Białegostoku. Jednak przy silnym wietrze zawsze istnieje ryzyko, że pogoda albo się spieprzy jeszcze bardziej, bo szybciej przywieje kolejny front  z opadami, albo wręcz przeciwnie – rodzi nadzieję na rozwianie chmursk i otwarcie słonecznego “okienka”. Tuż przed pójściem spać zapytałem jeszcze swego nieocenionego informatora, czy widać jakieś zaplanowane pociągi Cargo na następny dzień w rejonie operacyjnym. Wprawdzie niczego nie było, lecz to nie przesądza sprawy. Zawsze przecież może coś wpaść do systemu praktycznie ad hoc. Był za to zaplanowany już pociąg do… Płońska. Próżne wagony aż z Goświnowic w opolskiem. Raz tam byłem i kojarzyłem, że jest tam elewator. Także ani chybi podsyłają Talns-y pod załadunek zboża przechowywanego w płońskim elewatorze. Jak później doczytałem w internecie, w Goświnowicach z podłej jakości zboża robi się etanol. No a że tegoroczna susza tysiąclecia sprawiła, że zebrane z pól ziarno nie nadaje się do piekarnictwa, to najwidoczniej mazowieckie liche plony pójdą na przemiał pod wódę ;-) Rozkład był co prawda rozpisany pod SM42, lecz 800 ton brutta rodziło nadzieję, że stonkę wyręczy mocarniejszy gagarin. I rzeczywiście, podgląd na GPSy ujawnił iż na Pradze już stoi 1108 :) Przy dobrych wiatrach skład miał dotrzeć na Pragę około godziny 10. Uwzględniając tradycyjne na naszej wspaniałej kolei opóźnienie, doliczając czas na próbę hamulca po zmianie trakcji oraz oczekiwanie na wolne okienko między kiblami, TLK-ami i Pendolinami byłem praktycznie pewien, że zdążymy podziałać z pielgrzymkowozem przynajmniej do Legionowa i albo tam “przejmiemy” gagara z Talns-ami, albo wręcz dojedziemy do samej Pragi. Z takim chytrym planem dnia udałem się na krótki sen. Krótki, bo obudziłem się już o 5 rano, a właściwie zbudziło mnie walenie deszczu w okna dachowe. O, kurde, nieźle napierdala - mówię sobie w duchu - chyba mnie popierdoliło do reszty żeby wyjeżdżać na fotki w taką ulewę. I do tego jeszcze to wycie wiatru, że żal psa na dwór wyganiać. Nawet Justyna się obudziła, choć przeważnie staram się jej nie wyrywać ze snu jak wstaję ciemną nocą na kolejowe wycieczki. “Misiu, nie pada, lecz leje. Nie jedź” - wymamrotała w malignie ;-) “Później ma nie padać” odparłem tylko nie bardzo dowierzając samemu sobie i wstałem. Pijąc kawę zacząłem na serio rozważać odpuszczenie ganianki za Nurkiem i poczekanie na wieści o ruchach gagarina. Jeśli przed południem faktycznie przestałoby padać to można by się wybrać tylko do Płońska. W szybkiej wymianie sms-ów z Kacprem zapada jednak nieodwołalna decyzja o realizacji pierwotnego planu. Najwyżej spalimy trochę ropy na darmo, trudno. Gorzej gdybyśmy mieli nie pofocić Nurka z racji nikczemności ‘parametera’ i dodatkowo miałby nam uciec gagarin – miałem taką obawę, bo tak zwykle kończą się próby łapania dwóch srok za ogon. No ale dobra, co ma być to będzie. Zgodnie z planem, około 6 Kacper zameldował się u mnie pod bramą, szybkie przepakowanie betów z jego samochodu do mojego i ruszamy. Humory szybko nam się poprawiają w miarę jak deszcz wykazuje tendencję zanikającą :-) Droga też mija nam szybko, nie dłuży się tak gdy jadę dobrze znanymi trasami. Tym razem podążamy z Miedzeszyna przez Józefów do Wiązownej, dalej kawałek obwodnicą A2 Mińska Mazowieckiego i drogą nr 50 przez Stanisławów i Łochów (stacja w modernizacji + instalacja koszmarnych seledynowych ekranów akustycznych) do Broku nad Bugiem, gdzie berbeciem będąc uczyłem się chodzić podczas letniej kanikuły. Z Brokiem zresztą związana jest spora część mojej młodości, ponieważ jeździliśmy do tamtejszego ośrodka wczasowego z tatowego zakładu pracy co dwa lata (na przemian z ośrodkiem w Kołobrzegu). Tam też m.in. złapałem swojego pierwszego szczupaka na blachę (jego spreparowaną głowę, no - główkę, mam do tej pory), tam pierwszy raz się upiłem lampką szampana w swoje 11. czy 12. urodziny. No, kupa wspomnień w każdym razie :-)) Zgodnie z pierwotnym założeniem, do Małkini docieramy kilka minut przed godziną 8. Pielgrzymkowóz powinien tu być już od około 40 minut, bo rozkładowy przyjazd wyznaczony miał na 7:23. Ale w międzyczasie oczywiście wszystko się popieprzyło, jakże by inaczej. Paweł Troć dał cynk sms-em, że z Białego pociąg ruszył z 30-minutowy opóźnieniem, jako planowa TLK-a 10114. W Małkini miano odpiąć dwa wagony, zmienić Siódemkę na Nurka i o 8:15 teoretycznie pielgrzymkowóz powinien ruszyć w stronę Ostrowi. Znając życie – zadanie niewykonalne. Szczerze mówiąc nie bardzo kojarzę czy jak wjeżdżaliśmy to pociąg już stał, czy też właśnie wjeżdżał, albowiem całą moją uwagę zaprzątnął widok jaki ukazał się naszym oczom na zapomnianej “ostrołęckiej” stronie stacji. Oto bowiem przy krawędzi niskiego peronu spały sobie smacznie dwa zielone gagariny ze zwrotem próżnych węglarek zapewne z ostrołęckiej elektrowni. WOOOW! Taki widok w tych czasach, gdy co i rusz słyszy się o odstawianiu ostatnich “dziadków” w krzaki, nawet tych którym pozostało kilka lat na wyjeżdżenie kilometrów, to aż nierealne (no, może przy dużym farcie na Mazurach, gdzie ostało się jeszcze kilka starych gagarów z serduchami 14D40). Już w tym momencie, jeszcze nawet nie zobaczywszy Nurka, wycieczkę uznałem oficjalnie za udaną :-) Zapoznaliśmy się też z kolegą Krzyśkiem Czekańskim, do którego miał się dosiąść Paweł Troć przyjeżdżający kiblem z Warszawy Wileńskiej. Pogadaliśmy trochę focąc jednocześnie gagariny, po czym Krzysiek na piechtę udał się na tę większą część małkińskiej stacji. Wówczas już na pewno pielgrzymkowóz był w peronach a nawet trwały manewry, lokomotywy trąbiły i ogólnie był ruch w interesie. Mnie to oczywiście nie interesowało w najmniejszym nawet stopniu. Chciałem się możliwie długo ponapawać widokiem podwójnej aTrakcji gagarinów, bo to pewnie już definitywnie ostatni rok w długiej służbie rasowych ST44… Cholera, tak mi ich będzie brakowało, że nie wiem :-(( Wytrwałość została wynagrodzona. Po jakimś czasie chmurska się rozeszły i wyjrzało piękne słoneczko zalewając okolicę cieplutkim pomarańczowo-żółtym blaskiem. Jakby mi kto jeszcze dwie godziny wcześniej powiedział “będziesz focił dwa zielone dziadki w porannym słońcu”, to bym go wyśmiał i uznał za wariata ;-) Jakby tego było mało do pierwszego z gagarinów o numerze 172 zmierzało dwóch kolejarzy. Nawet zagadali do nas w przyjaznym tonie, czy zdjęcia będą gdzieś do pooglądania. Odparłem że robię do prywatnego archiwum i tam też je będzie można obejrzeć, ale koleś jakoś nie bardzo uwierzył i dopytywał czy gdzieś w internecie będą wisieć. No to mu Kacper polecił odwiedzenie jego strony Kolejowe Mazowsze, bo tam pojawią się za jakiś czas. Korzystając z okazji, że jegomość jest interaktywny, zapytałem co też będą robić? Liczyłem że może będą manewrować na główną część stacji, gdzie widać było jakieś wagony towarowe. Ideałem byłoby gdyby mieli je ściągnąć na ostrołęcką część stacji i pojechać z nimi po Nurku. Ale nie, nic z tego. Gość odparł, że… nic nie będą robić, jeśli nie liczyć czekania na drużynę manewrową. Aha, no super – fajna praca polegająca na nicnierobieniu. Ech, PeKaPe… Jeszcze cisnęło mi się na usta pytanie “to po co w ogóle panowie tu jesteście, u diabła?”, ale dałem sobie na wstrzymanie. Ten bardziej ciekawski, nieco starszy od kolegi wsiadł do kabiny, zaś młodszy poszedł jeszcze oblookać z zewnątrz drugiego gagarka 1106, po czym dołączył do towarzysza. Zrobiłem kilka zdjęć w słoneczku, ale pomyślałem że dla pełni efektu przydałoby się rozświetlić nieco czoło lokomotywy pogrążone w cieniu. Przemogłem niechęć do kolejarzy nabytą z latami “kwadratowych” gadek z nimi i udałem się pod drzwi do kabiny. Uchylił mi ten młodszy i spełnił prośbę o zapalenie projektorów, co najpierw wymagało załączenia baterii akumulatorów. Po paru sekundach trzy światła rozpromieniły przystojne oblicze Iwana. Do tego słońce ciągle jeszcze zalewało teren światełkiem w kolorze miodu wielokwiatowego, co jedno z drugim w połączeniu oznaczało kisiel w majtach u mnie :-D A jeszcze się uśmiałem jak od strony zachodniej głowicy zaczęli się zbliżać inni MK, to mech światła im zgasił. O, i tym sposobem tylko my dwaj mamy fotki udające taki stan jak gdyby pociąg dopiero co dotarł z towarem i jeszcze nie zmienił świateł szlakowych na manewrowe. Zbliżające się stadko miłośników zwiastowało rychłe pojawienie się Nurka. Ja oczywiście ani myślałem ruszać mu naprzeciw, wolałem mieć go małego na zdjęciu w oddali, za to w pełnej krasie zafocone gagariny od dupy strony. Nie zanosiło się, bym je tego dnia jeszcze miał zobaczyć na szlaku do Ostrołęki, w przeciwieństwie do czeskiej spalinówy. Kacper za to nie mógł się zdecydować, trochę tam marudził że może by podejść trochę do przodu ale ostatecznie został tu gdzie ja. Wszystkich i tak pogodziło słońce, które w kulminacyjnym momencie zbliżania się Nurka 754 046-1 do duetu gagarów zaszło na moment za strzęp chmury, więc zdjęcia takie trochę do luftu wyszły, szaro-smutnawe. alej wolałem nie kusić losu i nie jechać na wschodnią część “ostrołęckiej” strony stacji żeby tam zrobić pielgrzymkowoza. Co prawda na chwilę się zatrzymał, bo chyba część focących powychodziła z wagonów i mieli zamiar do nich wrócić. Niby można było w takiej sytuacji podjechać na koniec składu towarowego, by zza ostatniej węglarki dziabnąć Nurka przy drugiej krawędzi peronu, ale wolałem nie ryzykować. A co gdyby ruszył, zaś my utknęlibyśmy pod szlabanem na zachodniej głowicy, przez którą trzeba przejechać aby kontynuować pościg w stronę Ostrowi? Szlakową ma tam całkiem zacną, bo 60 km/h i moglibyśmy się pożegnać z zaplanowanymi fotkami na mostku nad rzeczką Brok. Może i troszkę szkoda, bo takowe zdjęcie wykonał kacprowy znajomy Paweł Mielniczak vel. Laczor i widok dwóch składów przy jednym peronie na zasadniczo wymarłej stacji prezentuje się rzeczywiście bardzo przyjemnie. Ale dobra, nie będę tego rozpamiętywał. Szczęśliwie nie utknęliśmy przed przejazdem i po kilku kilometrach jazdy zameldowaliśmy się we wsi Niegowiec. Z głównej drogi już widać jednoprzęsłowy, brązowy od rdzy most z jazdą dołem. Wystarczy skręcić w prawo i już ma się widok na łuczek i nieco w oddali most. Przybliżywszy go za pomocą ‘trelemorele’ wygląda to naprawdę dobrze. Podczas wyprawy zNadSZYSZkownikiem >> we wrześniu 2012 r. fociłem tu zieloną SM42-067 z poranną zdawką do Ostrowi i ST44-700 z gruszkami popołudniu. Teraz przyszła pora na pociąg wiozący “rasę”, a nie “masę”. Podobny zamiar powzięli Krzysiek z Pawłem, którzy wkrótce dojechali Tikaczem tego pierwszego. Jeszcze tylko zawrotka na przejeździe (odważnie) i już chłopaki gotowe do działania. Pociąg nie kazał nam długo na siebie czekać. Trochę pogadaliśmy i już się pojawił. Widać go z bardzo daleka jak wyłania się z łuku, potem drałuje po prostej do mostu, za którym wchodzi w kolejny łuk i już jest w naszych obiektywach. No muszę powiedzieć, że fajny jest ten Nurek – spodobał mi się inny niż naszych lokomotyw dźwięk silnika i jeszcze bardziej różniący się głos nurkowej trąby. Zadowoleni ruszamy dalej. Przed Ostrowią to już nie ma co go łapać, bo pogrzebie się i tak niewielkie szanse na pstryknięcie pociągu z semaforami wyjazdowymi. Wszystko zależy od tempa przejazdu przez miasto – jak się utknie na światłach lub w niewykluczonym zatwardzeniu przy węźle z obwodnicą S8 to dupa blada. Dobrze, że Tico Krzyśka chyba ma zamontowane jakieś dopalacze na podtlenek azotu, bo cisnął tę małą puszkę że grzała jakby ją stado diabłów goniło. Dzięki takiemu liderowi mogłem się nie obawiać policyjnych zasadzek, bo i tak najpierw wpadłby w nią on ;-) Zresztą Yanosik nie sygnalizował żadnych zagrożeń. Tak mi się dobrze za Krzyśkiem jechało że aż przeoczyłem zjazd na stację, a konkretnie pod nastawnię z semaforami wyjazdowymi. Błędnie założyłem, że chłopaki też tam zmierzają i się zagapiłem. Tymczasem oni pocisnęli dalej drogą na Śniadowo, by z okolic przejazdu drogi 677 dziabnąć pociąg opuszczający stację. Bardzo dobry motyw, jak później zobaczyłem zdjęcie Pawła >>. Wówczas jednak nie zajarzyłem intencji chłopaków i zawróciłem. Następnie zaraz za nieużywaną bocznicą skręciłem ku semaforom. Jeszcze tylko przejazd przez jakiś skład opału i już jesteśmy. Niestety, są też jacyś miłośnicy okupujący najdogodniejsze miejsce do popełnienie fotografii. Pociąg już był pomiędzy jednymi a drugimi sameforami wyjazdowymi także nie było ani sekundy do stracenia. Przywitałem się z nieznajomymi i czym prędzej na łapu-capu ustawiłem jako-tako ekspozycję by puścić serię zdjęć licząc w duchu, że coś z tego wyjdzie. Za wiele przez załzawione od zimnego wiatru oczy nie widziałem. Ale nawet w miarę coś wyszło. Szybko z powrotem do samochodu i dzida w dalszą drogę. Na szczęście nie było ani jednego samochodu przed nami na podporządkowanej drodze, choć jak jechaliśmy parę minut wcześniej w przeciwnym kierunku to skręt z 677 w 627 był nieźle zawalony TIRami. Teraz akurat szczęście nam sprzyjało i gdyby nie konieczność wleczenia się pięćdziesiątką przed słynnymi trzema fotoradarami w jednym miejscu na wyjeździe z Ostrowi to byśmy zdążyli na najbliższy przejazd. Zabrakło niestety kilkudziesięciu sekund :-( Do przejazdu zbliżyliśmy się równo z pociągiem i musiałem się zatrzymać – inaczej przybombiłbym w bok Nurka. Pocieszające w tym wszystkim było jednak to, że na ów przejazd pociąg wjeżdżał z prędkością najwyżej 10 km/h, a to mimo wszystko dawało nam nadzieję na dorwanie go gdzieś jeszcze jeśli inne przejazdy miałby pokonywać w równie imponujący tempie. My z kolei musieliśmy, nie dość że drałować w sporym oddaleniu od linii, to jeszcze jechać objazdem przez Czerwin, bo główniejsza droga jest od jakiegoś czasu zamknięta z powodu gruntownego remontu mostu na rzeczce Orz. Ale wiedziałem o tym zawczasu i jeszcze w domu sprawdziłem możliwość objazdu. Była takowa i z niej skorzystaliśmy. Pojechaliśmy ulicą Długą, rzeczkę przekroczyliśmy kolejnym mostkiem koło wsi Grodzisk Duży i dalej przez Wojsze dotarliśmy do Jarnut. W międzyczasie zadzwonił Nieoceniony Informator ;-) z wiadomością, że ST44-1108 nie czekał na skład z Goświnowic, lecz wraz ze stonką udały się luzem do Płońska po już załadowane wagony. Do zabrania było równo 3000 ton. Wyglądało na to, że z Nasielska odjadą zaraz po tym jak szynobus z Sierpca wjedzie do Nasielska o 10:07 zwalniając tym samym szlak. To by oznaczało, że lokomotywy zajadą do Płońska nieco przed godzinę 11. Prawdopodobnie też będą musiały sporo pomanewrować żeby jeszcze zestawić dla siebie skład do kupy, następnie próba hamulca - no, także zejdzie im się dość długo. Grunt żeby zdążyły odjechać przed 15, bo później linię we władanie ponownie przejmą szynobusy. Nie kolidowało to z naszymi planami focenia Nurka, więc na spokojnie kontynuowaliśmy realizacje pierwotnego planu. W Jarnutach znajduje się były przystanek, ale niczym mnie nie zachwycił - ot peron i lampy, to wszystko. Wokoło goło, nie za bardzo jakaś przyroda chciała urozmaicić kadr. Także nawet nie zatrzymując się minąłem te Jarnuty, bo na mapie w telefonie zauważyłem że kawałek dalej na wysokości wsi Zapieczne tor wychodzi z lasu, a do tego nasza droga zbliża się do linii. Tak się jeszcze szczęśliwie zdarzyło, że był tam też przejazd - a jak przejazd to i droga do przejazdu :) Wjechałem więc w nią, bo nawet nie była jakaś specjalnie rozpaćkana po nocnej ulewie. Dzięki temu nie musieliśmy z buta gonić przez zaorane pole, tylko dowiozłem nas elegancko na sam motyw. “Motyw” to może ciut za dużo powiedziane - ot linia prosta jak kawał druta w kieszeni, ale nawet mi się spodobało, bo pociąg faktycznie powinien dość przyjemnie skomponować się z drzewkami. Chociaż tak naprawdę ładniejszy jest tam widok na pociąg z przeciwka mimo że nie ma tam już lasu. Jest za to jeden dość duży okazały świerk i on robi całą robotę w tym motywie. Warto zapamiętać na przyszłość gdyby mi odwaliło jeszcze kiedyś wybrać się na jakiegoś objazdowego towara z Ostrołęki. Naszego pociągu natomiast nawet jeszcze nie było słychać, miałem więc czas żeby rozstawić sobie statyw celem nagrania pamiątkowego filmiku smartfonem. Wkrótce z oddali doleciał dźwięk nurkowej trąby, a po następnych kilkudziesięciu sekundach pojawił się we własnej “osobie”. Ładnie to wyglądało, bo tor lekko wspinał się z dołka ku nam, ale na zdjęciach za bardzo tego jakoś nie widać. Tam by się przydało ‘trelemorele’ nieco dłuższe niż moje 200 mm. Podjęliśmy jeszcze wprawdzie próbę złapania go przed tarczą do Ostrołęki, ale przyznajmy – była to próba z góry skazana na porażkę, bo dystans dzielący obie miejscówki był zbyt mały, bym zdążył go pokonać przed pociągiem. Ale nie ma co się tym przejmować, mam tam w końcu 700-nego gagarka z gruchami. Na spokojnie więc podjechaliśmy na stację taką ‘betonką’ wzdłuż toru. Jakiś taki rytuał z tą betonką mam, że kiedy nie jestem w Ostrołęce to nią sobie przejeżdżam wzdłuż torów stacyjnych. Bo lubię sobie popatrzeć na taką maniutką nastawienkę na kurzej stopce, przy której w maju 2006 r. fociłem pierwsze spolonizowane ‘niemcobusy’ serii VT627 jadące w duecie do Tłuszcza. Bardzo przykry widok natomiast przedstawia sobą wagonownia, która gdy byliśmy tu z Piterem trzy lata temu pełniła rolę schroniska dla lokomotyw i być może również warsztatu dla drobnych napraw bieżących. Obecnie na jej terenie zauważyłem sporo… ciężarówek, ciągników siodłowych i zero lokomotyw. Znak czasów, ech :-( Z podjeżdżaniem pod dworzec specjalnie się nie spieszyłem, bo jadąc ‘betonką’ minęliśmy z pojedynczym kiblem Dziewiętnastką świeżo po rewizji, co oznaczało że Nurek nawet jeśli już zmienił czoło pociągu to i tak będzie musiał poczekać na odbieg po osobówce. Zaparkowałem więc pod dworcem i przeszliśmy kładką nad torami na peron. Schodząc w dół zauważyłem ciekawy widoczek – przyklejoną do szyby wagonu kartkę z wydrukowanym wizerunkiem matki boskiej, a pod nią na burcie logo InterCity. Pstryknąłem więc fotkę po czym przeszliśmy wzdłuż wagonów na początek peronu by popełnić portrecik Nurka w Ostrołęce. Patrząc w okna wagonów zdumiało mnie, że nie zauważyłem flaszek na stoliczkach - same termosy i oranżady. Nieee no, czy to aby na pewno pielgrzymka kolejarzy, czy może jakichś nawiedzonych dewotów? ;-) Pstryknąłem rzeczoną fotkę z początku peronu spośród małego stadka miłośników, ale czegoś mi tu brakowało, jakiś taki niedosyt odczuwałem. Aby go zaspokoić rozejrzałem się wokoło czy nie ma SOKołów na widoku i śmignąłem przez tor na zabetonowane miejsce po byłym żurawiu wodnym. Ooo, to było właśnie to czego mi tu brakowało. Widok bardziej z bokowca z wieżą ciśnień po lewej i paroma składami towarowymi po prawej. Elegancko. Kacper przylookał, że robię z miejsca innego niż wszyscy, więc słusznie zrobił dołączając do mnie :) I już na spokojnie można było wrócić do samochodu, tym bardziej że po zachowaniu drużyny pociągowej widać było, że pociąg za chwilę ruszy w dalszą drogę. I faktycznie, gdy turlałem się ‘betonką’ z powrotem do głównej drogi, Nurek zrównał się z nami. Ale po chwili wyleciałem na asfalt, depnąłem i tyle mnie widział. W sumie pielgrzymkowóz niepotrzebnie spieszył się z odjazdem z Ostrołęki, gdyż wkrótce wywołał go dyżurny z Gierwat (pierwszej stacji za Ostrołęką), aby zapowiedzieć, że postoi u niego ze dwie-trzy minuty aby osobówka złapała odbieg do następnej stacji. Nie skorzystaliśmy jednak z okazji, gdyż według Kacpra nic ciekawego w tych Gierwatach nie ma. Postanowiliśmy za to zajechać do położonego dalej przystanku Goworowo, wzdłuż którego miały rosnąć drzewa. Faktycznie, bardzo ładnie to wyglądało zwłaszcza kilka brzóz rosnących wieńczących szpaler świerków i jakichś tam jeszcze drzew. Wiatrzysko przyginało te brzozy ku torom jakby za chwilę miały się nań zwalić. Toteż zostaliśmy w tym miejscu i za niedługo dziabnęliśmy nasz dzisiejszy obiekt zainteresowań. Przy jego rozkładowej prędkości 60 km/h była raczej marna szansa złapać go jeszcze w jakimś ciekawym miejscu. Na szczęście z pomocą przyszła dyżurna z Przetyczy, która przez radio zapytała mechanika, czy by się na sekundkę nie zatrzymał aby podjąć trzech chętnych pasażerów do Częstochowy? Uzyskała odpowiedź twierdzącą, a my szansę na dogonienie pociągu :) Wprawdzie jeszcze była szansa, że przytrzymają go Pasieki, co by nie wjechał kiblowi w dupę, ale przejeżdżając przez przejazd tamże zauważyliśmy w stacji dwa pociągi na EN57, z czego ten w stronę Ostrołęki miał już podany wyjazd. To oznaczało, że Nurek już Pasieki minął wyprzedzając blokującego go wcześniej kibla. Tym  bardziej więc zagęściłem ruchy żeby zdążyć do Przetyczy. Po drodze wysłuchaliśmy dalszej części konwersacji na radiu:
Przetycz: to jak tam, mechaniku, zatrzyma się pan u mnie po tych trzech pasażerów?
Nurek: no tak jak pani mówiłem…
Przetycz: bo wie pan... nie macie u mnie planowego postoju. To ja podam panu wjazd i wyjazd, a pan się zatrzyma na własną odpowiedzialność (tak powiedziała, chyba zgłupiała baba do reszty!!)
Nurek: pani dyżurna, nie przez radio takie rzeczy…
Gość miał oczywiście kupę racji, kurcze – wyświadcza babie przysługę, a ta mu jeszcze że “na własną odpowiedzialność”. Cwaniara, wie przecież że rozmowy są nagrywane, a w razie czego ona jest niewinna! Przez Prabuty docieramy do Starego Bosewa, gdzie mieści się stacja Przetycz. Szlabany na przejeździe drogi do wsi Długosiodło już zamknięte, więc nie ma chwili do stracenia. Ale najlepsze, że tam wciąż są semafory kształtowe i naprężacze na zewnątrz! A myśleliśmy, że w ramach niedawnej skromnej modernizacji poległy razem z tymi wyciętymi w Mostówce. Podjeżdżam pod budynek mieszczący nastawnię Pt wraz z poczekalnią i już chcę wyskakiwać na peron, a tu Nurek już przejeżdża obok. Niech to wszyscy diabli!! :( Taki skład i miałbym go nie zafocić z kształtami? Niedoczekanie! Pytam Kacpra czy tam dalej jest droga wzdłuż toru na przeciwległą część stacji. Mówi że jest. No to dzida. Dobrze że droga gruntowa względnie równa i sucha to nie zaryliśmy się nisko zawieszoną KIAnką. Do pociągu już wsiadło owych troje pasażerów i zaczyna nabierać rozpędu. Wypadam z samochodu i chcę wyrwać aparat z torby umocowanej do tylnego siedzenia, jednak nie mogę ich otworzyć nie wyłączywszy guzika blokady (samoczynnie by się odblokowały gdybym wyłączył silnik, czego jednak nie zrobiłem). Kurwię na czym świat stoi, wciskam ten przeklęty guzik, wyrywam nieomalże tylne drzwi z zawiasów ;-) chwytam aparat i kilkoma siedmiomilowymi susami pokonuję niewielki dystans przed pole do niskiego w tym miejscu nasypu. Po sekundzie jestem na szczycie i bez zmiany parameteru względem poprzedniego fotostopu robię seryjkę zdjęć praktycznie na ślepo. Pociąg mnie mija, patrzę w monitorek aparatu jak to wyszło. Ufff, kamień z serca – fotki ostre i bez większych przepałów. Dźwięk opadającego ramienia semafora wyjazdowego wieńczy dzieło :-) To była akcja jak w dawniejszych czasach podczas dzikich ganianek za pociągami na JSL, podczas których skutecznie niszczyłem zawieszenie “kosiarki” marki Fiat CC700. Dobra, ale nie ma co się rozwodzić, bo jest szansa na jeszcze jedno przynajmniej spotkanie z Nurkiem. Lecimy dalej całkiem dobrą asfaltową dróżką (a na mapie taka cieniuśka linijka niczym ścieżka) przez wsie Przetycz-Folwark, Zamość, Dalekie, Jaszczułty do wsi Dalekie-Tartak, gdzie znajduje się zamknięta w 2009 r. stacja Dalekie. Przejeżdżamy przez tory i dostrzegamy w oddali po prawej trzy światła. Ha, zdążyliśmy i to nawet sporo go wyprzedzając. Przy semaforach wyjazdowych w stronę Ostrołęki czai się dwóch ludków z aparatami nieopodal zielonego Fiacika 126p, którym przyjechali. Jako że nie chcę focić z innymi miłośnikami, kierujemy się, podobnie jak w Przetyczy, ku południowej głowicy. Nie brakuje tu wartych udokumentowania elementów kolejowej infrastruktury w postaci zamkniętej na głucho nastawni wykonawczej Da1, unieważnionych semaforów wyjazdowych oraz wykolejnicy z blaszanym sześcianem wskaźnika sygnałowego na lampę naftową zamkniętą na niezelektryfikowanym torze składnicy drewna. Bardzo przyjemne miejsce i po przejściu przez tory tak by skład był oświetlony (akurat wyszło słońce jeszcze po wschodniej stronie torów) fotografia też zacna wyszła, jak sądzę. Wracając już na spokojnie do samochodu (bo dalej do Wyszkowa układ dróg wyklucza kontynuację ganianki) dostrzegam, że  jeszcze dalej niż my przemieścili się ci kolesie w Maluszku. Hmm jakiś lepszy kozak żeby zafocić Nurka na wjeździe i zdążyć przemieścić się na wyjazd, szacun. Nam się już nie spieszy, więc focę sobie jeszcze widoczek stacyjny od zachodniej strony torów. Tymczasem Maluszek mija nas, jedzie kawałek dalej i zawraca. Gdy ruszam ten miga mi światłami drogowymi i kierowca macha ręką najwyraźniej dając znak bym się zatrzymał. Widzę że nie jakieś dresy, tylko starszy pasażer z młodym, zapewne synem, jako kierowcą. Nigdzie nam się już nie spieszy, więc staję obok zaciekawiony. Co się okazało? Otóż panowie chcieli być uprzejmi i służyć radą o skrócie przez las żeby nie nadkładać drogi dookoła jadąc przez wieś Porządzie :) To miłe i zupełnie bezinteresowne. A, i ów starszy pasażer rzucił jeszcze “... no, chyba że wolicie zobaczyć jego - tu wskazał głową na młodziana - lokomotywę”. Se myślę “jak to jego lokomotywę??”. Nie bardzo mając czas na dłuższe pogawędki uznałem, że się przesłyszałem albo że facet użył jakiegoś skrótu myślowego [tydzień później wszystko się wyjaśniło, rozwiązanie kwestii w epilogu]. Odparłem więc tylko “może innym razem” i upewniwszy się jeszcze, że stan owego leśnego duktu pozwala na w miarę szybką jazdę, podziękowałem, zawróciłem i rzeczywiście, wkrótce asfaltowa dróżka zamieniła się w dobrze ubitą żwirówkę. Nawet kamyczki niespecjalnie uderzały o nadkola. Pewnie kilka kilometrów zaoszczędziliśmy, ale o zdążeniu do Wyszkowa przed składem i tak mowy nie było. Już znacznie wcześniej usłyszałem na radyjku jak mechanik zgłasza dyżurnemu, że po torach stacyjnych kręcą się jacyś - jak to ujął - partyzanci. Ten zaś odparł, że wezwie kogo trzeba. Czy rzeczywiście wezwał SOK z Tłuszcza bądź lokalną policję - nie wiem. W każdym razie jak tam dotarliśmy celem przypomnienia sobie przeze mnie wyglądu stacji oraz na popas - obecności żadnych mundurowych nie uświadczyliśmy przez dobre ponad 20 minut. Zatrzymaliśmy się na terenie placu ładunkowego nieopodal semaforów wyjazdowych na Ostrołekę tak żeby mieć umilający konsumpcję kanapek widok na ET41 (niestety niebieski). Mechanik dostał informację, że pojedzie jak tylko osobowy zwolni szlak. Chodziło oczywiście o tego kibla, którego pielgrzymkowóz wyprzedzał w Pasiekach. Wkrótce też ów niezniszczalny wytwór Pafawagu się dotoczył, wioząc na pokładzie góra PIĘĆ osób (kuźwa, dla kogo te pociągi jeżdżą w ogóle, ja się pytam?), po czym na semaforze zaświeciły się zielone i pomarańczowe światła, i towar odjechał w swoją drogę. A my w międzyczasie postanowiliśmy zrezygnować z jechania do Radzymina po jedną tylko fotkę Nurka na łuku widzianego z wiaduktu, a zamiast tego skierowaliśmy się krótszą trasą przez Serock do Nasielska. Mieliśmy bowiem stały monitoring poczynań gagarina w Płońsku, z którego wyglądało na to, że pomału kończą ze stonką manewry - wyciągnęły partiami wagony spod elewatora w tory stacyjne i sformowały jeden zwarty skład. Wkrótce też powinna się więc zacząć próba hamulca. W nieco ponad godzinę pokonaliśmy około 90 km, wjeżdżam na przejazd, chwila napięcia iiii… jeeest, stoi już dziadek z trzema zapalonymi światłami. Zawróciłem, wysadziłem Kacpra przy przejeździe a sam zaparkowałem furę na takiej bitej dróżce prowadzącej do nastawni dysponującej i z kopyta ruszyłem do kolegi. Nie minęły trzy minuty i dyżurny zaczął zamykać rogatki. Ma się ten timing! Kurcze, a wystarczyło żebym dłużej żarł tę kanapkę w Wyszkowie i byśmy nie zdążyli. Całe szczęście, że nie kazali nam tam długo stać, bo byśmy chyba pozamarzali - mimo że generalnie dzień nie był jakiś mega zimny jak na tę porę roku, to jednak w tym Płońsku wiatrzysko szczególnie mocno piździło. Wszystko to jednak wynagrodził nam niezwykły spektakl w wykonaniu gagarina 1108. Przy ruszaniu w ciężkim składem, mimo wspomagania stonki, tak zakopcił okolicę jakby był Teigrekiem 51 albo amerykańskim Big Boy’em. I to dwukrotnie! Albowiem jak tylko ruszył, zaraz musiał się zatrzymać, gdyż pod szlabany podjechała karetka i dyżurny nakazał przez radio zatrzymanie składu. Następnie otworzył lewe szlabany, tak aby przepuścić ambulans ale żeby zwykłe pojazdy nie zaczęły ruszać. Po ponownym zamknięciu szlabanów 1108 zakopcił okolicę na bis. Nawet przez radio mech z dyżurnym żartowali sobie że dawno parowozu nie było w tej okolicy aż do dziś. My oczywiście szybko uciekliśmy na kolejne miejsce. Droga do Nasielska nie jest najdłuższa żeby wybrzydzać, trzeba maksymalizować liczbę spotkań. Toteż ustawiliśmy się na łuczku między tarczą a wiaduktem DK7. Szkoda że nie wziąłem statywu, bo tu to dopiero chochlował czarnym jak smoła dymem. Nagrałbym sobie filmik smartfonem. Tak jak półtora miesiąca wcześniej, gdy fociłem go i filmowałem podczas ruszania z Radzymina ze składem dumpcarów załadowanych tłuczniem na modernizację linii nr 6 między Wołominem a Zielonką. Też wówczas niezdrowo dymił na czarno mimo wspomagania go przez stonkę popychającą skład. Teraz jednak powiedziałbym że gęsty czarny dym był wręcz oleisty, wskazujący na bardzo ciężką chorobę serca. Wizualnie jest jakby gorzej, mimo że w międzyczasie coś tam naprawiali na Odolanach. Ale widocznie doprowadzenie silnika spalinowego do normalnego stanu już się nie opyla w obliczu tych zasranych DSU-sów srusów, na okoliczność których Cargo odstawia szybko "dziadki" w krzaki. O marnej kondycji 1108 świadczyło też słyszane na radiu motywowanie kolegi ze stonki 1070, by wyciskał z niej siódme poty, bo inaczej staną jak ch*** pana młodego na weselu. O niechybnym końcu eksploatacji serii ST44 słyszę od przynajmniej 15 lat, ale teraz to już chyba naprawdę ostatnie ich podrygi. Trzeba focić ile wlezie żeby później nie żałować straconych bezpowrotnie okazji. Następny fotostop zarządziłem kawałek za Dalanówkiem nieopodal przejazdu na wysokości wsi Krępica. Jest tam taki sympatyczny łuczek, na którym w 2009 r. dziabałem niemcobusa VT628 (tak, tego podwójnego, nie króciaka serii 627). Tym razem jednak postanowiłem wykorzystać inny motyw po sąsiedzku. Milion sto dziewięćdziesiąt pięć tysięcy siedemset czterdzieści dwa razy przejeżdżałem "na biegu" koło takiego mini lasku nieopodal niewielkiego gospodarstwa rolnego (zazdroszczę widoku z okien na tory) i zawsze sobie mówiłem w duchu "następnym razem zatrzymam się tu i zrobię zdjęcie". Aż w końcu się zatrzymałem, przebiegłem chyłkiem przez pole kiełkującego ozimego zboża i - uważając by nie pogonił mnie chłop z widłami za wchodzenie mu w szkodę - zrobiłem com chciał. Nie tylko zdjęcie ale i filmik. Ale pociąg już się rozbujał i gagarin aż tak intensywnie nie naśladował parowozu, chociaż chmurę spalin i tak produkował niemałą. Nieskromnie powiem, że wyszło z tego najładniejsze zdjęcie dnia, a może i nie tylko dnia - strasznie mi się podoba :-)) Teraz już wiem, że specjalnie oszczędzałem ten motyw na odpowiednio godny skład :-D Mimo że prędkość pociągu wyraźnie wzrosła, postanowiłem spróbować złapać go na wysokości rodzinnej działki w Osieku. Ledwo co się udało, dwie-trzy sekundy później i tylko byśmy go sobie obejrzeli jak wjeżdża w las przed dawną stacją Wkra. Prędko zawróciłem do głównej drogi i rura za Joniec do torów. Za przejazdem zatrzymywał się akurat jakiś samochód osobowy - czyżby jacyś miłośnicy? Zatrzymałem się tuż za nim, ale nie było czasu do stracenia gdyż pociąg już wyłaniał się z łuku za Wkrą wychodząc na prostą. Rzekomi miłośnicy nie wyłonili się z samochodu, fociliśmy towara sami. W pierwszej chwili pomyślałem, że może tatuś chciał pokazać synkowi pociąg towarowy - nieczęsty widok na linii, ale jak wyprzedzałem ów samochód kawałek dalej, to okazało się że podróżowało nim starsze małżeństwo. No proszę, dziadki też chciały zobaczyć “dziadka” na szynach, dlaczegóż by nie ;-) Na następne miejsce do zafocenia składu wytypowałem łagodny łuczek przed Cieksynem. Co prawda nie bardzo wierzyłem, by ściana lasu tworząca tło miała jeszcze być w zadowalającym stopniu żółto-brązowo-pomarańczowa, ale nie zaszkodziłoby sprawdzić. Byłem absolutnie pewien, że bez żadnego problemu zdążymy przed pociągiem, nawet pomimo - o właśnie, zapomniałem o tym wspomnieć - rozwieszania flag kościelnych wzdłuż pobocza drogi. Jeszcze jadąc z Nasielska do Płońska wjechaliśmy w istny szpaler flag biało-niebieskich, biało-żółtych i biało-czerwonych ustawionych co klika metrów po obu stronach drogi od Cieksyna do Wrony. No, nie od samego Cieksyna, kawałek za nim, ale to i tak było dobre 2-3 kilometry oflagowanej szczelnie drogi. Poprosiłem Kacpra, by to dla mnie sfocił. Tysiące (sic!) palików wbitych w pobocza, do których pod kątem przymocowano drzewce flag. A na końcu tego szpaleru ustawiono ni to flagę, ni to sztandar z napisem “Żegnamy Ciebie, Matko”. Ja pierdolę… co za masakryczna marnacja materiałów i czasu, który ludzie to montujący mogliby wykorzystać w jakiś mądrzejszy sposób. Czyli robiąc cokolwiek innego :) Nie wyobrażam sobie nic głupszego co można by robić niż instalować różnokolorowe produkty przemysłu włókienniczego na kijach wzdłuż publicznej drogi ku chwale wyimaginowanej matki zawsze dziewicy. Poza wszystkim… to obraża moje uczucia niereligijne! ;-) Goniąc za pociągiem od Wrony minęliśmy ów wąwóz chorągwi i myślałem, że tyle aż nadto wystarczy. Nie, okazało się że to za mało by pójść do nieba. Otóż od drogi Nasielsk-Przyborowice w bok do Cieksyna zaczynał się drugi wąż z flag - kolejne kilkaset metrów łopoczcego na wietrze płótna. I stale przyrastał, bo wciąż montowano kolejne. Widoczny objaw religijnego fundamentalizmu zawłaszczającego przestrzeń publiczną (należącą także do mniejszości innych wyznań oraz niewierzących, że tak nieśmiało przypomnę), po prostu kato-taliban - inaczej tego nie nazwę :-((( Straszne! Wracając do rzeczy: na łuczek przed przystankiem w Cieksynie nie zdążyliśmy ku mojemu zaskoczeniu, ledwo co skręciłem w bok na drogę do przystanku a już dał się słyszeć dźwięk trąby gagarina ostrzegającego kierowców, by nie wjeżdżali na przejazd. Coś tam na wariata strzeliłem, ale to nie było nawet ułamkiem tego co spodziewałem się zobaczyć kawałek za budynkiem przystanku. Trudno. A tak swoja drogą to coś nazbyt szybko pociąg pokonał dystans między Wkrą a Cieksynem. Podejrzewam że jak już się rozbujał to drużyna mogła nie chcieć wytracać prędkości na moście nad Wkrą co by znów nie piłować maszyn podczas ponownego rozpędzania obarczonego ryzykiem zatrzymania składu na szlaku. Niepowodzenie nieco podcięło mi skrzydła. I choć dogoniliśmy go jeszcze przed wsią Ruszkowo, jakoś nie mogłem się zdecydować gdzie by go ponownie zafocić. Mogliśmy go dziabnąć jak nie z krzyżem wmurowanym w głaz pod gruszą na polu, to chociaż z tą taką dziwną odrapano-żółtą budką niewiadomego pochodzenia i przeznaczenia stojąca w polu przy drodze. Tylko kurcze problem w tym, że mam je już ostrzelane z najprzeróżniejszymi pociągami a innych motywów w okolicy po prostu nie ma. Ostatecznie wylądowaliśmy prawie w samym Nasielsku, skręciłem w prawo za nasyp tuż za wiaduktem. Tu było nieco więcej miejsca do popisu, choć też niejeden skład tu fociłem. Ale mając zapas czasu postanowiłem wykombinować coś innego niż dotychczas. Wdrapaliśmy się na górę i ruszyliśmy z buta ku tarczy. Podeszliśmy bardzo blisko niej. Wcześniej “ściągałem” ją przez teleobiektyw stojąc za konstrukcją wiaduktu. Niebezpieczeństwa stania przy torze nie było żadnego, bo nasyp w tym miejscu jest ponadnormatywnie szeroki, tak jakby był usypany z myślą o dwóch torach. Także miejsca było dość i nawet powstała swego rodzaju półka porośnięta gęstą trawą. I całe szczęście, że się na niej rozstawiliśmy, bo po chwili wiatrzysko zdmuchnęło mi ze statywu smartfona, który zamontowałem celem nagrania drugiego filmiku. Dobrze że zaliczył miękkie lądowanie w zielonej murawie, a nie na twardy tłuczeń. Poprawiłem mocowanie i dla pewności ułożyłem na wszystkim kamień - teraz może sobie wiać ;-) Wkrótce też zza łuku wyłoniła się mordka gagarina, zatrąbił ostrzegawczo po czym minął nas i wjechał do Nasielska przy czym widać było że ciągnie się powolutku koło za kołem. Będąc przekonanym że będzie przepuszczał jak nie osobówki, to TLK-i czy Expresa Intercity Premium, nie lecieliśmy do złamanie karku do samochodu. Wróciliśmy sobie spacerowym tempem. To był nasz drugi błąd. A pierwszym - pozostawienie radyjka w samochodzie. Gdybym je miał przy sobie z pewnością usłyszałbym, że ma podaną wolną drogę do Warszawy! Jakież więc było nasze zdziwienie, gdy wjechaliśmy na stację i nie zastaliśmy pociągu. Aż nie mogłem normalnie uwierzyć. Do tego stopnia, że objechałem całą stację by zobaczyć okolicę semafora wjazdowego. Tam też oczywiście go nie było, co potwierdziło obawy o skrytą ucieczkę pociągu ku stolicy. Ha, mówi się trudno. Jakoś mocno mnie to nie ubodło, ot taka mała szpileczka wbita w wygórowane ego ;-) Na pocieszenie pstryknęliśmy sobie jedyną pozostałość po Nasielskiej KD - paskudną blaszaną budkę na kurzej stopce. Mnie jednak nie o samą budkę chodziło, którą już wielokrotnie fociłem - także w czasach gdy wąskie szyny leżały w trawie a na nich wagony transporterowe - co krótki 12-wagonowy skład różnokolorowych beczek GATX. Jako że następnie nie było już nic innego do roboty, rozpoczęliśmy powrót do domu. Ale postawiłem na przejazd przez Modlin, bo tu ewentualnie nasz uciekinier mógłby zostać przytrzymany celem przepuszczenia jakiegoś szybszego pociągu. Stacja jednak była pusta. Zatrzymałem się pod pięknie odremontowanym dworcem (pamiętam go jako kompletną ruderę z dziurawym dachem porosłym małymi drzewkami) na popas żeby nie wieźć pozostałej kanapki do domu. Nie wiedziałem że w tej okazałej budowli miejsce znalazł hotel. Nazywa się Hotel Stacyjka i sądząc ze zdjęć w internecie jest wewnątrz całkiem przytulny. Ciekawe, czy ma okna z widokiem na tory? ;-) Posiliwszy się ruszyliśmy w dalszą drogę. W Warszawie zajechałem na stację towarową na Pradze ot tak looknąć sobie co tam słychać. W sumie nic nie było słychać jeśli nie liczyć stojących nieopodal terminala kontenerowego kilku kolejowych lawet załadowanych naczepami TIR. Dobrze było widać koła samochodowe na wagonach. Rzadki widok, fajnie byłoby zafocić taki skład gdzieś na szlaku. Podjechałem też w okolicę górki aby rzucić okiem na rozpościerające się nieco niżej morze szyn grupy towarowej. Coś tam w oddali manewrowało ale nie chciało ku nam podjechać. Za to za górką na żeberku zwracał uwagę nietypowy gość - wyblakła zielona EU07-131 z brązowym wagonem krytym. Fajnie się to prezentowało, ale nie zrobiłem zdjęcia z uwagi na niesprzyjającą porę dnia - już nie dzień, ale jeszcze nie zmrok. Jakoś tak buro i brzydko było, a poza tym byłem już dość dobrze zmęczony i mi się zwyczajnie nie chciało wyciągać statywu. Jak później doczytałem na Facebooku, Siódemka ma pojechać na naprawę do ZNTK Oleśnica. No i fajnie, niech jedzie. A my tymczasem też pojechaliśmy tyle że do Miedzeszyna, pod mój dom. Tu przybiliśmy z Kacprem piątkę za tak udany dzień śmiejąc się, że uskuteczniliśmy w sumie dwie wyprawy jednego dnia. Oby tak częściej.

EPILOG
Tydzień później odezwał się do mnie kolega Paweł Mielniczak z informacją, że przeczytał relację i że ów kierowca Maluszka to jego dobry znajomy. I on naprawdę ma własną lokomotywę!! :-))) Nawet o Mateuszu Milkowskim, bo tak się ów młody człowiek nazywa, napisała warszawska bezpłatna gazeta “Metro”. Zacytuję kawałek: “Mateusz Milkowski ma 23 lata i jest maszynistą. Pracę w Kolejach Mazowieckich zaczął trzy lata temu - w sierpniu 2012 roku. Zainteresowanie pociągami ma w genach. Reprezentuje już czwarte pokolenie pracujące w tej branży. Robił makiety, kupował modele pociągów, w końcu zbudował rower, który jeździ po torach. Na swoim koncie ma też odrestaurowanie prawdziwego semafora i budowę toru. Teraz Mateusz uratował przed zezłomowaniem zabytkową lokomotywę. Jako pierwszy w Polsce ma ponad stuletni parowóz, który trzyma na własnym podwórku, a już wkrótce będzie miał skansen upamiętniający kolejkę wąskotorową, która istniała w jego miejscowości Dalekie-Tartak”. Więcej pod tym adresem >>. No i proszę, nie przesłyszałem się :)



17 października 2015

Powrót Fiata, czyli jak dobrze znów doświadczyć mocy SU45 z pośpiechem na JSL

Już mniej więcej na początku roku wiedziałem co będę robił w połowie października. Z takim to bowiem wyprzedzeniem na stronie Turkol-a pojawiła się zapowiedź przejazdu pociągu specjalnego z Poznania do Torunia (jako "Piernik") i dalej (jako "Spichlerz") kółeczko: Sierpc - Brodnica - Jabłonowo Pomorskie - Grudziądz - Chełmża - Toruń. To że wybiorę się na ganiankę za nim wzdłuż JSL nie ulegało wątpliwości, pozostawało tylko czekać na informację o zestawieniu składu. Pod koniec sierpnia zaczęło się coś klarować. Według grafiki zaprezentowanej przez organizatora pociąg miałby się składać z czterech wagonów przedziałowych w kolorze oliwkowym prowadzonych lokomotywą spalinową. Jaką konkretnie - o tym cisza. Ciekawe skąd mieli niby wziąć 4 "oliwki"? W takich barwach poznański zakład Przewozów Regionalnych miały tylko dwa wagony. Na kilka miesięcy przed imprezą bardzo fajny pomysł zgłosił mi Mateusz Trojanek z Lipna - żeby zrobić okolicznościowe koszulki. Przed przystąpieniem do wydawania kasy na produkcję tychże, postanowiłem wybadać potencjalny popyt. W tym celu na fejsbukowej grupie poświęconej JSL wstawiłem ankietę chcąc przekonać się na ile przejazd tego pociągu "rusza" grupowiczów. Wyniki nie były optymistyczne. Na 164 członków całe... 8 osób zadeklarowało chęć gonienia składu samochodem, dalsze 4 planowało jechać na jego pokładzie, 3 chciałoby uczestniczyć, lecz nie pasował im termin, a 1 człowiek zaznaczył opcję "od Torunia gonię autem, do Brodnicy zaliczam pociągiem". Sześciu grupowiczów zaznaczyło zaś opcję "olewam wydarzenie". W takiej sytuacji stwierdziłem, że popytu nie ma - dla kilku co najwyżej osób nie ma w ogóle co myśleć o robieniu koszulek, i pomysł upadł. Szkoda, bo jak mówię - fajny. Na jakieś dwa tygodnie przed imprezą, podczas internetowej rozmowy z Bartkiem Kupieckim a propos gonienia pociągu, zrodził się chytry plan zataszczenia na lawecie jednego z jego zabytkowych samochodów - konkretnie Syreny - i ustawienia jej w motywie przed Sierpcem. Byłby to koszt rzędu stuiluś złotych, który po rozłożeniu na liczbę korzystających zeń focistów, nie podrożyłby bardzo całej wycieczki. A na lawecie po to, żeby Syrenka nie doznała w drodze jakiejś awarii, która by ją wykluczała z mającego się odbyć następnego dnia w Warszawie zlotu starych pojazdów. Ostateczną decyzję uzależniliśmy od prognoz pogody, o czym za chwilę. Tymczasem, im bliżej terminu imprezy tym stawało się bardziej oczywiste, że PR-y nie domalują kolejnych wagonów na oliwkowo i pojadą owe dwie "oliwki" uzupełnione dwoma wagonami kremowo-zielonymi. A właściwie trzema, bo w międzyczasie skład pociągu powiększył się o jeden wagon, do pięciu. Kluczowa kwestia - typu lokomotywy - trzymana była praktycznie do ostatniej chwili. Nie wiem, po co takie manewry dziwne i głupie? Na kilka dni przed imprezą wpadł w me ręce rozkład wygenerowany w systemie SKRJ w dniu 11 września, w którym pociąg był rozpisany na... SM42. Ale nie uwierzyłem w to ani na jotę. Było już zwyczajnie za zimno, żeby zapinać lokomotywę bez sprzęgu ogrzewania. Nie takie zresztą cuda widywałem już w przeszłości w służbowych zeszytach. Przypomina mi się np. pociąg towarowy rozpisany pod ET21 z Warszawy gdzieś na Gdańsk w zeszycie z przełomu XX i XXI wieku, gdy "kantów" PKP nie widziano w stolicy już od dobrych 20 lat. Ewidentny błąd, komuś się 1 z 2 pomerdały. Niemniej wpisanie Stonki do rozkładu "Spichlerza" narobiło sporo bigosu w środowisku miłośniczym i nawet część kolegów było gotowych zrezygnować z uczestnictwa w ganiance za pociągiem prowadzonym tak nieatrakcyjną lokomotywą, w dodatku jeszcze niebieską (bo zielonych już nie ma). Ostatecznie jednak wszystko się wyjaśniło w przeddzień imprezy - tak jak się spodziewałem, wzięto Fiata 089 z Krzyża. W zasadzie już ostatnia sprawna lokomotywa SU45 w Polsce… :-( Do wspólnego fotografowania przejazdu "Spichlerza" namówiłem Kacpra Mościckiego i Marcina Kulinicza, a Piotrek Szymański sam wyszedł z inicjatywą dołączenia do nas. I tak powstał 4-osobowy zgrany zespół pościgowy. Niestety, z konstruowania atrakcji samochodowo-pociągowej musieliśmy z Bartkiem zrezygnować w obliczu fatalnych prognoz pogody. Oczywiście, w dwa weekendy poprzedzające przejazd "specjala" pogoda była jak marzenie, ale gdy przyszło co do czego - naturalnie musiała się spierdolić. Mnie dodatkowo jeszcze w tygodniu poprzedzającym wyjazd zmogło silne przeziębienie, na szczęście najgorsze kichanie minęło w przeddzień wyjazdu. W takiej kondycji zdrowotnej i przy takiej beznadziejnej pogodzie w innej sytuacji za chińskiego boga nie ruszyłbym się z domu. No ale tu miał jechać pociąg udający pośpiecha na "mojej" ;-) linii i tego za skarby na świecie nie mogłem po prostu przegapić. Pogoda i zdrowie musiały zejść na dalszy plan, nie ma to-tamto. Jedziemy!

26 kwietnia 2015

Badanie EKG z gagarinowym wynikiem

W drugiej połowie lutego zadzwonił do mnie mój starszy brat, by tonem nie znoszącym sprzeciwu ;-) zaproponować abym przyjechał na Wrzeciono do przychodni, w której pracuje (jest lekarzem) celem wykonania prostego badania rytmu serca. W dzieciństwie miałem spore problemy z wadą „pompki”, z której to wady wydawało się że wyrosłem, ale ostatnio coś znów się odezwało niepokojąco... Ponieważ sam nie mogłem się zmobilizować by pójść do kardiologa, Robert wziął moje sprawy w swoje ręce. Przed zaplanowaną na początek marca wizytą powiedział, że dobrze byłoby zrobić EKG więc niech zabieram dupę w troki i przyjeżdżam do niego do pracy to mi panie zrobią od ręki i za free. Pierwotnie miałem wpaść we wtorek, ale ostatecznie przełożyłem wizytę na czwartek i – jak się później okazało – bardzo dobrze się stało! Ponieważ Wrzeciono jest rzut beretem od Radiowa, zabrałem prewencyjnie aparat z myślą „a nuż weźmie i coś na hutę lub z niej pojedzie?”. Kto wie, czy gdyby nie bliskość linii hutniczej to bym nie odwlekał wizyty w gabinecie w nieskończoność... Po badaniu, które sądząc po minie miłej pani obsługującej aparaturę do EKG nie wypadło dla mnie zbyt pomyślnie, od razu udałem się na stację przy ul. Wólczyńskiej. Przejechałem przez przejazd stwierdzając obecność jednego składu platform na stacji po lewej oraz zakładową stonkę krzątającą się już za bramą huty po prawej. Zaraz za przejazdem zawróciłem i podjechałem pod budynek stacyjny, ale z poziomu gruntu nie dało się zauważyć czy i czym ewentualnie platformy były załadowane. Niemniej, sądząc po ściśniętych sprężynach przy zestawach kołowych wagony nie były próżne. Nie mając nic lepszego do roboty wróciłem na Wólczyńską, lecz zanim na nią wjechałem zauważyłem zamykające się szlabany. Czyżby stonka miała wyciągnąć z huty kolejne wagony w stację? Zawijka i wracam w stronę budynku PKP Cargo. Jednak wcale nie chciałem do niego dojechać, najbardziej na rękę byłoby mi przedrzeć się przez krzaki gdzieś tak w połowie dystansu. Tyle tylko że nie miałem ochoty podrzeć najnowszych jeansów ani wyświnić kurtki „wyjściowej” przebijając się przez gąszcz. Na szczęście przyuważyłem ścieżkę wiodącą do, o ile dobrze pamiętam, murowanej wieży transformatorowej i nią sobie spokojnie doszedłem do torów. Stonka nie zechciała jednak przyjechać zadowoliwszy się manewrami przy zakładowej bramie (która nota bene choć nowa to już rozwalona... Wygląda jakby lokomotywa wjechała w nią w pozycji zamkniętej). Ale nie ma tego złego, przynajmniej mogłem spokojnie zerknąć czym też załadowane są platformy nie narażając się na wścibski wzrok osób z budynku biurowego Cargo. Przeczucie mnie nie myliło, skład około 20 platform załadowany był stalowymi belkami grubymi gdzieś tak na oko 25x25 cm. Swoje to to waży... Upewniwszy się, że skład czeka na lokomotywę po pierwsze dałem znać kolegom skupionym na facebookowej grupie WMH, a po drugie stwierdziłem że nic tu po mnie i jak mam gdzieś czas tracić to lepiej gdzieś bliżej Jelonek licząc na to, że Warszawa Główna Towarowa coś podeśle po ten skład na Radiowo. Tylko gdzie by tu pojechać, hmmm...? Wybór padł na przejazd ulicy Fortowej nieopodal Fortu Blizne. Lata świetlne ;) tam nie byłem! Ostatnio jak się tam kręciłem 15 lat temu to Warszawa tam jeszcze nie dotarła - tor szedł wzdłuż ogródków działkowych przy ul. Dywizjonu 303, nie było osiedli przy Pełczyńskiego czy Narwiku podobnie jak estakady nad Lazurową (tor przecinał ją w poziomie). Zajechałem więc na ów przejazd i od razu mi się spodobało. Zwłaszcza to, że na pierwszym planie miałem bieda-chatynkę skleconą z byle czego, jak te 15 lat temu cała ta okolica tak wyglądała, zaś w głębi kadru majaczyło nowoczesne budownictwo osiedla przy Granicznej. Taki kontrast. Fajnie :) Byłoby miło gdyby coś zechciało przyjechać. Po prawdzie wcale na to nie liczyłem, ale jak mówię – nie miałem nic lepszego do roboty, więc poobserwowałem zmagania wrony usiłującej rozłupać orzech włoski – ptaszysko siadało na latarni i upuszczało orzech z dzioba na asfalt. Orzech długo nie dawał za wygraną, ale za którymś razem poddał się i wrona mogła przystąpić do konsumpcji zawartości. Uprzednio jeszcze tylko musiała odgonić koleżankę oraz mniejszą kawkę, które od razu ją zaatakowały widząc że orzech w końcu pękł. Tak więc wrona zajadała się orzechem, a ja pogrążyłem się w lekturze mojego narkotyku, „Dużego Formatu” GW znaczy. Nie minął kwadrans, gdy wtem... trąbnęło cuś? Tak jakby kurde trąba gagarina z oddali... Ale czy to możliwe? Eee nie, na pewno nie – bliskość drogi S8 z pewnością płata mi figle słuchowe. Jednak co jakiś czas odrywam się od lektury, by rzucić okiem na tory przede mną. W razie gdyby lok jechał luzem, to mógłby się do mnie podkraść niepostrzeżenie, lepiej więc się mieć na baczności. O, a co to za dymek unosi się zza łuku zasłoniętego bieda-domkiem i krzakami? Czyżby ktoś palił jakieś gałęzie albo co, których nie zdążył zutylizować jesienią? Coś kurcze ten dymek zbyt energicznie wali do góry, tak jakby mu jakaś mechaniczna siła pomagała piąć się ku niebu... I czy mi się wydaje, czy też hałas z szosy jakby wzmógł się w ostatnich minutach? Tak jakoś niskich tonów przybyło chyba... Dudnienie narasta z każdą sekundą tak, że już po chwili nie mam wątpliwości, że zbliża się ku mnie pociąg :) Tylko nie niebieski, tylko nie niebieski, prooooszę, tylko niech to nie będzie niebieski gagarin... Po chwili zza łuku wyłania się... nie niebieski, tylko jak najbardziej zielony gagarin z żółtym V na czole – the one and only 1106 – YES, YES, YEEES!! Akurat jak wyjeżdżał z łuku przez przejazd przeszła jakaś młoda psita ładnie domykając kadr po przekątnej od gagara. No a potem to już wiadomo – seria fotek w miarę zbliżania się lokomotywy ku mnie. Ciekawe, że tuż przede mną mechanik przygasił lewe „oczko”, by za chwilę znów je przestawić na normalną jasność. Takie pozdrowienie czyżby? Nie spodziewałem się w sumie, by ciągnął on jakiś skład z Warszawy Głównej Towarowej, bo ten jeśli miałby jechać, to raczej rano. Tymczasem na haku gagara było kilkanaście platform i równie dużo węglarek, w sumie dobrze ponad 30 wagonów. Tym lepiej, bo konieczność zwalniania na kolejnych przejazdach dawała mi szansę na złapanie go jeszcze gdzieś, mimo że aby dostać się do ulicy Radiowej musiałem nadłożyć bardzo dużo drogi i to w normalnym ruchu miejskim. Dobra, w końcu dojeżdżam do przejazdu Radiowej, rozglądam się na obie strony, ale nie widzę ani świateł z lewej, ani końca składu z prawej. A byłem pewien, że dojrzę albo to, albo to. Czyżby jeszcze się nie dowlókł? A może już zdążył minąć kompostownię i dlatego nie widzę końca składu? Co tu robić... Z dylematu wyrwała mnie konieczność kontynuowania jazdy, gdyż za przejazdem nie ma się po prostu gdzie zatrzymać a z tyłu inne samochody już napierają. Trudno, jadę więc dalej. Skręciłem w ulicę Kampinoską, pod kompostownię, bo dalej na Estrady i tak był korek przed światłami z Arkuszową. Przejeżdżając przez tory zauważyłem w oddali światła pociągu, co oznaczało że wcześniej jak przecinałem tor jadąc Radiową to on jeszcze do przejazdu nie zdążył się doczołgać. Może zgasł po drodze, czy co? Mniejsza z tym, ważne że powoooli nadciąga. Wtem ni stąd ni zowąd pojawił się pick up agencji ochrony Spektra i zatrzymał się tuż przy przejeździe obok znaku STOP. Kiego cholery? Przypomniałem sobie, że któryś z kolegów (ale który to już nie pamiętam...) opowiadał, że parę lat temu pociągi na tzw. WMH eskortowały w miarę możliwości samochody z ochroniarzami, bo powoli sunące składy ze złomem do huty padały ofiarą kradzieży – młode chłopaki korzystając z żółwiego tempa wskakiwały na wagony i wywalały złom z wagonów, by potem go zebrać. Później wagony zabezpieczano metalową siatką aż w końcu obu stronom zabawa w ciuciubabkę się znudziła i kradzieże ustały. Widocznie jednak nie do końca, bo pan w pick-upie ewidentnie czekał aż pociąg przetnie ulicę Kampinoską by sprawdzić czy nie ma pasażera na gapę. Mnie już się dalej nie spieszyło, bo i tak wiedziałem że więcej przed Radiowem go nie złapię. Od razu pojechałem na przejazd między stacją a hutą w ciągu ul. Wólczyńskiej i zaparkowałem w dróżce prowadzącej do nastawni. Gagarin rzecz jasna już tam był, ale jeszcze nie zmienił osygnalizowania do jazdy manewrowej. Stał ze swoim składem i mruczał. :) Do platform widzianych wcześniej dołączyła hutnicza stonka SM-42 (tak, ma namalowaną kreseczkę) o numerze 2557 z - jak się wkrótce okazało - także platformami na haku. Najpierw to właśnie ona otrzymała pierwszeństwo manewrów. Wyciągnęła się z całym składem dość spory kawałek za bramę zakładową. Myślałem, że tam je już zostawi pod załadunek, ale nie - inny scenariusz miał się wkrótce napisać. Na stopniu ostatniej platformy jechał mocno leciwy manewrowy, którego nie raz już widywałem na Radiowie. Naprawdę, gość jest chyba tuż przed emeryturą, ale - patrząc w tę pooraną bruzdami zmarszczek, ogorzałą od słońca i deszczów, twarz - można by go posądzić o zdecydowane przekroczenie 70-tki. Jednak, kurde, kilka dekad ciągłej pracy na dworze niszczy człowieka zewnętrznie, nie ma to tamto… No dobra, dość tych refleksji ;-) Tymczasem mechanik z gagarina odczepił lokomotywę od przytarganego pociągu i... zgasił światła. Po czym ruszył na rozjazd, by zmienić tor na ten, z którego dopiero co stonka zabrała wagony. Rozjazdem “wachlował” drugi manewrowy, młodszy, acz też już siwy. Myślałem, że po zmianie kierunku jazdy ST44 od razu skieruje się na przeciwległą głowicę stacyjną. Tymczasem stanął tuż za rozjazdem, grom wie po co. No nic, zobaczymy co tam dalej wymyślą tęgie głowy. Po chwili przypomniała o sobie hutnicza stonka 2557, która znów pojawiła się na arenie działań wpychając platformy na tor zajęty przez wspomniane na samym początku wagony ze stalowymi belkami. Ahaaa, to takie buty. Obydwa składy połączono i stoneczka luzem odjechała abarot za bramę huty (z “dziadkiem” manewrowym na stopniu loka). A gagarin postawszy chyba tylko w tym celu, żeby mechanik pogaworzył sobie z młodszym manewrowym, gdy ten wracał od “buły” zwrotki do nastawni, w końcu odjechał na przeciwległy kraniec stacji. Dało się z daleka zauważyć, że nie odjechał luzem na Główną Towarową, tylko podstawił się do tego składu połączonych platform. W każdym razie nie spieszyłem się jakoś bardzo ze zmianą stanowiska bliższego do gagarina wiedząc, że trochę czasu upłynie zanim zrobi próbę hamulca. Mogłem jeszcze poobserwować hutnicze stonki za bramą do huty. Liczba mnoga uzasadniona, bo w międzyczasie pojawiła się druga z pomarańczowymi kogutami na dachu teoretycznie wskazującymi na sterowanie radiowe lokomotywą. Teoretycznie, bo zawsze kiedy ją widzę (a jej numerek to 2392, choć tym razem stała za daleko żebym go dojrzał), to w kabinie siedzi kolo. O, i tyle z tego sterowania falami radiowymi hehe :-D Co ciekawe, jest mi równa wiekiem, obydwoje przyszliśmy na świat w 1977 r. I nieźle się trzymamy!! Druga ze stonek (chronologicznie to w sumie pierwsza…) 2557 podstawiła się do składu węglarek, po czym zaczęła go wyciągać w stację. Tak się jednak tylko wydawało, bo za chwilę znów go wepchnęła na teren huty, tylko że na inny tor. Trzeba było zrobić miejsce na te wagony co je gagar przyciągnął. Po chwili wyjechał luzem i podstawiła się do nich. Nie ma jednak tak, że rachu-ciachu i dawaj od razu na hutę z tym co przyjeżdża z WGT. Najpierw wagony trzeba “prześwietlić”. Przy jednym z torów jest - nazwijmy to sobie roboczo - “roentgen”, którego zadaniem jest (tak mi się przynajmniej wydaje, jeśli się mylę a ktoś wie lepiej to proszę sprostować) zasygnalizowanie obecności w wagonie niebezpiecznego materiału, np. promieniotwórczego. Strach pomyśleć co by było, gdyby tak skażony złom trafił do pieca na przetop… Tak więc każdy jeden wagonik musi być przeciągnięty przez ten wykrywacz. A ponieważ pociąg przyciągnięty przez gagarina stał na sąsiednim torze, to stonka najpierw musiała go wyciągnąć w stronę huty kawałek za rozjazd, a potem wepchnąć na tor z wykrywaczem. Jadący na stopniu ostatniego wagonu manewrowy “dziadek” zeskoczył na wysokości zachodniej głowicy stacji, żeby - po skończonych manewrach na wykrywaczu - przerzucić wajchę dla gagarina do odjazdu na Główną Towarową. Gdy już cały skład się “wykrył” stoneczka zaczęła ściągać go na hutę. Chociaż mogli chwilę zaczekać na dziadka, który przełożył rozjazd i ruszył z buta za uciekającymi wagonami. No i na tym w zasadzie skończyły się manewry. W stacji pozostał osamotniony skład z ST44 kontynuującym próbę hamulca. Podczas gdy go sobie jeszcze fociłem na odchodne zauważyłem sunący dróżką wzdłuż torów od strony nastawni jakiś niebieski dostawczak z dwoma pomarańczowymi kamizelkami. W pierwszej chwili przemknęła mi myśl, że “jadą po mnie” ;-) i będzie kwadratowa rozmowa o domniemanym zakazie fotografowania czy temu podobnych bzdurach. Ale panowie okazali się chyba jakimiś budowlańcami skracającymi sobie drogę i minęli mnie bez zatrzymania. Tymczasem zbliżyła się już godzina 15:30, co pod koniec lutego oznacza spadek ‘parameteru’ do wartości nikczemnych. Stwierdziłem więc, że nic tu dłużej po mnie. Grom go tam wie, ile jeszcze będzie się próbował, gdy tymczasem pomału zapadają ciemności. A przede mną jeszcze przeprawa przez zakorkowane miasto w drodze do Wawra. Tak więc całkiem usatysfakcjonowany niespodziewanym wynikiem badania EKG obrałem kurs powrotny do domu.