8 czerwca 2018

Dzień dobry, panie redaktorze!

Objazdy Anno Domini 2018 zaplanowano na niespotykanie dotąd długi okres 7 maja - 30 czerwca, a więc prawie 2 miesiące. Tak się sympatycznie złożyło, że pokrywało się to z moim czerwcowym urlopem, więc mogłem śmiało zaplanować wypad na foty w tygodniu, a nie w weekend. Urlop ów był 2-tygodniowy, ale postanowiłem nie czekać na ostatni dzwonek, tylko jechać jakoś w pierwszym tygodniu czerwcowej kanikuły. Pierwsze wolne dni to piękna bezchmurna pogoda, ale i skwar niemożliwy z temperaturami przekraczającymi 30 stopni w cieniu. Postanowiłem je przeczekać, załatwiając jakieś tam różne zaległe sprawy na mieście i w domu, na które nie ma czasu podczas normalnych dni pracujących (albo jestem zbyt zmęczonym po robocie). Druga połowa pierwszego tygodnia urlopu miała przynieść kilkustopniowe ochłodzenie, ale bez napływu przebrzydłych chmur ;-) Było to o tyle ważne, że chciałem pobawić się z fotografowanie nocnego nieba wykorzystując interwałometr wbudowany w aparat wypożyczony mi przez mego przyjaciela Tomiego. A do takich przedsięwzięć niebo musi być całkowicie bezchmurne. Wcześniej, gdy korzystałem z mojego Nikona D80, też chciałem poćwiczyć nocne foty gwiazd, lecz musiałbym dokupić specjalny wężyk spustowy z interwałometrem. I chociaż są to względnie tanie zabawki (rzędu circa about 100 zł) , to jakoś zawsze miałem coś lepszego do roboty i ostatecznie go nie kupiłem. Zapyta ktoś: “A po co interwałometr? Tak jakby nie można było skorzystać z pilocika na podczerwień za kilkadziesiąt zł, którym można by wyzwolić migawkę (aparat ustawiwszy wcześniej na tryb “bulb”), a po godzinie lub dwóch tak samo pilocikiem zakończyć naświetlanie”. Ano można by, tylko że podczas tak długiego czasu naświetlania jest ryzyko przegrzania cały czas pracującej matrycy. W najlepszym razie na zdjęciu krawędzie będą pojaśniałe, a gorszym scenariuszu można trwale uszkodzić matrycę (czyli aparat do wywalenia). Natomiast fotografowanie z interwałometrem zapobiega powstaniu niebezpiecznych dla sprzętu podwyższonych temperatur. Naświetla się dużo klatek (dziesiątki, setki nawet), które potem trzeba skleić w jedno zdjęcie na komputerze. Po naświetleniu zdjęcia następuje przerwa, podczas której aparat przetwarza klatkę, a przy włączonej funkcji redukcji szumów czas tego procesu jest analogiczny do długości naświetlania. Matryca wówczas nie pracuje, a więc się nie nagrzewa - przeciwnie: schładza się. I o to w tym wszystkim ch(ł)odzi :)) Ponadto, fotografowanie z interwałometrem zapobiega narastaniu szumu na zdjęciu, które byłoby naświetlane bardzo długo (np. pół godziny, godzinę). Bardzo długie czasy ekspozycji narażają też na uchwycenie jakichś niepotrzebnych i przypadkowych zaświetleń w kadrze (np. światła przejeżdżającego samochodu). Przy fotografowaniu interwałometrowym taką klatkę zwyczajnie się odrzuca. Długość przerw (interwałów) pomiędzy naświetlaniem kolejnych klatek można oczywiście regulować, mogą być o wiele dłuższe niż czas potrzebny aparatowi na przetworzenie poprzedniego zdjęcia. Ale akurat przy fotografowaniu gwiazd nie wolno wydłużać przerw, bo gwiazdy nie namalują na zdjęciu linii ciągłej, lecz przerywaną. Jak się później okazało, jeszcze inny czynnik może doprowadzić do takiego niepożądanego efektu… Ponieważ noc była moim głównym celem, ani mi w głowie było zrywać się o 3 czy 4 rano, by lecieć co prędzej na foty. Przeciwnie, wyspałem się solidnie i wyjechałem po południu dopiero. Wszystko po to, by mi się oczy w nocy nie kleiły, bym nie usnął zwyczajnie pozostawiwszy aparat na statywie bez nadzoru. Dość powiedzieć, że pierwsze zdjęcie popełniłem dopiero po godz. 16, kiedy to zafociłem szynobus SA135-021 z Sierpca w stronę Nasielska kawałek za Koziebrodami przejeżdżającego nieopodal słupa z bocianim gniazdem. Jego lokator na szczęście utrzymał nerwy na wodzy i nie odleciał w kluczowym momencie, choć wstał na równe nogi i wyglądało na to że lada moment da drapaka. Nie spieszyło mi się też jeszcze z innego powodu - mianowicie pociąg, na jakim by mi najbardziej zależało (bo nie dane mi było go zafocić dotychczas), czyli beczki z “Koziołkiem” Transchemu do Włocławka, odjechał z Trzepowa dzień wcześniej. O czym poinformowali mnie niezawodni koledzy - dzięki! Nie wiadomo, po jakim czasie miałby wracać, a zatem tego przewoźnika mogłem w zasadzie spisać już na straty. Ewentualnie nie pogniewałbym się za możliwość obejrzenia nowego nabytku Orlen Koltransu, czyli zmodernizowanej przez Newag “Tamary”, oznaczonej jako 15D. No i - dla równowagi - najstarszych lokomotyw tego przewoźnika, czyli M62 zwanych przeze mnie “Czerwonymi Październikami”. Ze zdjęć kolegów wrzucanych wcześniej na facebookową grupę wiedziałem, że - w odróżnieniu od listopadowych Objazdów 2017 - tym razem przerzucono z okolic Leszna gagarina 1685. Zanim jednak dojechałem do Sierpca, już dostałem cynk, że widziano go jak odjeżdżał w stronę Torunia. Dobrze! Znaczy że będzie wracał prędzej czy później. Póki jednak co, na stacji w Sierpcu żadnego czynnego pociągu nie było, jedynie dwa rzędy gruszek bez loka - jeden rządek na placu ładunkowym, drugi na jednym z bocznych torów stacyjnych. Pojechałem więc do Podwierzbia zrealizować jedno z założeń wycieczki, a mianowicie udokumentować wnętrze opuszczonego już budynku dworcowego zanim zamieni się w kupę gruzu, co wydaje się tylko kwestią czasu. Dawno, dawno temu - w lutym 2003 r. - zrobiłem tam fotkę SU45-190 z Bipą do Torunia stojącą przy peronie, przesłoniętą nieco wspomnianym budynkiem. Teraz naszła mnie ochota by sprawdzić, jak dziś - po 15 latach - wyglądałaby taka fotka? Wówczas podejście na motyw nie nastręczało żadnych problemów - wystarczało zejść z peronu na zaorane, zamarznięte pole i już. Aktualnie sprawa ma się trochę słabiej - pole zmieniło się w nieużytki porośnięte wysoką po pas trawą i pokrzywami oraz dzikimi jeżynami. No ale jakoś się przedarłem. Po czym stwierdziłem, że nic tu już nie da się pofocić - zbyt mocno to wszystko zarosło. Wróciłem więc czym prędzej na peron, bo zbliżała się godzina przyjazdu jedynego pociągu osobowego w dobie pomiędzy Sierpcem a Toruniem. Tego akurat dnia pociąg Arrivy obsługiwał biało-czerwony szynobus SA106-012. Pstryknąłem go sobie “na odwal się”, a gdy odjechał, ruszyłem spenetrować były dworzec, dość mocno już naruszony działalnością wandali. Piec kaflowy jeszcze był cały, jeśli nie liczyć wyrwanych metalowych drzwiczek od paleniska i popielnika. Dało się wejść wąskimi, krętymi schodami na pięterko i nawet zastanawiałem się, czy by stąd nie pstryknąć powrotnego szynobusa, lecz dałem spokój w obliczu zbyt licznych przeszkadzajek na peronie - mam tu na myśli aż trzy nowe tablice informujące… nikogo (bo nikt z tego przystanku nie korzysta), gdzie właśnie pociąg przystanął. Zamiast tego podjechałem kawałek w stronę Sierpca, gdzie już wcześniej wyhaczyłem sobie motywik z takim jednym ceglanym domkiem mieszkalnym. Na żywo wygląda to trochę lepiej niż ostatecznie wyszło na zdjęciu… Ogólnie może spuśćmy zasłonę milczenia na te moje zdjęcia Pesobusa ;) Dzięki nasłuchowi na radiu wiedziałem, że w Sierpcu oczekuje już towar z Płocka na odbieg szynobusa do Skępego. Nie było więc co bąków dłużej zbijać w tym Podwierzbiu, lepiej zająć jakąś z góry upatrzoną miejscówkę. Podjechałem niedaleczko, bo do na wpół wymarłej wsi Pawłowo. Wspominałem o tutejszym motywie już nie raz w poprzednich relacjach, ale może przypomnę - to najbardziej “amerykański” motyw na JSL. Patrząc na zachód widzimy płaski krajobraz mazowieckich pól - coś jak amerykańskiej prerii, jeśli nie liczyć lasu w oddali koło Koziołka ;-) Z kolei obróciwszy się o 180 stopni w stronę Sierpca, widok jest zgoła inny. Oczom naszym ukazuje się tor po łuku w przekopie. Też bardzo zacny widoczek. I w tym właśnie widoczku postanowiłem, nie pierwszy zresztą raz, pstryknąć sobie jakowyś pojazd szynowy. Poprzednio był to szynobus SA133, a więc z tych dłuższych. Nawet jednak najdłuższy szynobus ma się nijak do “węża” - pociągu towarowego. Zająłem więc pozycję i czekam. Po kilku minutach w oddali ukazują się światła zbliżającej się lokomotywy. Na maksymalnym zoomie, po charakterystycznych kolorach, nie sposób nie rozpoznać gagarina RailPolska. No i dobra, bardzo je lubię. Widać też niestety, że nie jest to anakonda, na jaką liczyłem, lecz coś bliższego padalcowi… I rzeczywiście, liczbą wagonów nie zaimponował mi - raptem coś koło 20 kilku beczek miał na haku. Nie za szczególnie to wygląda na dłuższej ogniskowej. Nie mam zamiaru go gonić, bez przesady - nie jest jakimś rarytasem. Wracam do samochodu zaparkowanego przy opuszczonym domu stanowiącym centralny punkt porzuconego gospodarstwa rolnego. Jakże ironicznie w tym kontekście brzmi tekst zawieszonej na nim tablicy, głoszący co następuje: “Europejski Fundusz Rolny na Rzecz Rozwoju Obszarów Wiejskich. Europa inwestująca w obszary wiejskie. Operacja mająca na celu "Uzupełnienie parku maszynowego o maszyny i urządzenia niezbędne do poprawnego oraz bardziej efektywnego wykonywania prac polowych. Poprawi się przebieg procesu produkcyjnego, tj. jakość i precyzja uprawy gleby oraz organizacja pracy w gospodarstwie. Nastąpi polepszenie warunków higieny i bezpieczeństwa produkcji." współfinansowana jest ze środków Unii Europejskiej w ramach działania "Modernizacja gospodarstw rolnych" Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-2013”. Ja nie wiem... jakim trzeba być cymbałem żeby coś takiego wieszać na porzuconym, opustoszałym, zapomnianym budynku! Nie lepiej było by o tych wzniosłych celach informować społeczeństwo na tle gospodarstwa rozkwitającego za unijne pieniądze? No dobra, jedziemy pomału dalej. Trzeba zagłębić się w las między Koziołkiem a Skępem w poszukiwaniu dogodnego motywu do nocnej fotografii, a jednocześnie miejsca bezpiecznego. Zależy mi zwłaszcza, by w kadrze z nocnym niebem znalazły się resztki linii teletechnicznej. Nie jest to jednak takie proste, bo okolice Koziołka już ogołocono z resztek słupów. Jeżdżenie po lesie na chwilę przerywa mi nadciągający od Torunia M62M-005 z próżnymi beczkami. Pstrykam, bo nie wypada nie pstrykać, choć jedzie pod słońce. Po czym kontynuuję poszukiwania leśniczówki zagubionej w leśnych ostępach. Wcześniej w domu ją sobie namierzyłem na Google Maps, więc - wydaje mi się - jadę do niej jak po sznurku. Mam plan żeby zagadać z leśniczym, by pozwolił rozbić mi namiot nieopodal toru na swojej posesji. Tym sposobem mógłbym wycelować obiektyw w niebo, uruchomić interwałometrowe pstrykanie i ze spokojną głową kimnąć się ze dwie-trzy godzinki. Skręcam w leśną dróżkę prowadzącą do leśniczówki, ale… coś mi się tu nie zgadza. Trawa jakaś taka za wysoka, dróżka też wygląda na od dawna nie jeżdżoną, hmmm? No ale nic, przedzieram się dalej, już choćby dla przekonania się co zastanę na jej końcu. Im dalej nią sunę, tym narasta moja ciekawość, załącza się jakiś wewnętrzny instynkt odkrywcy. Dojechałem prawie do toru, widać go pomiędzy drzewami. Zaś dróżka zakręca o 90 stopni i biegnie wzdłuż niego, lecz nie widać za bardzo dokąd. Przyjdzie czas, by to sprawdzić. Na razie jednak ruszam z buta w las sprawdzić dojście do toru. Kapota :( Las od toru na niewysokim nasypie oddziela rów z zatęchłą wodą, jakaś padlina w niej się na dodatek rozkłada. Lepiej zrobię jak przejdę się tą zarośniętą po pas dróżką do widocznych w oddali zabudowań. Im bliżej podchodzę tym bardziej mi kopara opada… Otóż, proszę ja Was, trafiłem na duże gospodarstwo, być może nawet dwa sąsiedzkie przysiółki. Wyglądało to jakby ludzka stopa tu nie postała od końca PRL co najmniej, poczułem się nieomalże jak Neil Armstrong na Księżycu. Coś nieprawdopodobnego! Nigdy bym nie przypuszczał, że odkryję takie miejsce zapomniane przez boga i ludzi. Dość powiedzieć, że główna chata mieszkalna jest kryta... strzechą! Podobnie chlewik i stodoła - szok :)) Druga stodoła - też ze strzechą - miała zawalony dach. Obora kryta eternitem, a jakieś takie drewniane komórki z dachem blaszanym. Dwie studnie. Na środku tego wszystkiego przepiękny, wielki kasztanowiec zdrowiutki, nietknięty tymi wstrętnymi motylkami, które niszczą z lubością kasztanowce w całej Europie (ale nie dziwota, skoro w promieniu pewnie ze 30 km nie ma innego drzewa tego gatunku). W komórkach gospodarczych znalazłem stare tablice rejestracyjne (czarne) samochodowe i motocyklowe - wiszą ot tak sobie, na zewnętrrznych ścianach. A wewnątrz? Mydło i powidło - czego tam nie było… Jakieś pasy transmisyjne, stare koła szprychowe od rowerów, sznurki, liny, sita do przesiewania zbóż, stare opony, resztki uprzęży końskich i uwaga, hit - skrzynka drewniana z ruskimi napisami! Kto wie, może z czasów II wojny, po jakichś granatach czy innej tam amunicji? Ja w każdym razie nie byłem tego w stanie odczytać, choć w szkole uczono mnie języka rosyjskiego i nadal dość dobrze czytam bukwy. Ta mnogość porzuconych fantów wskazuje jasno, że nawet złodzieje nie trafiły do tego miejsca i to przez tyle lat. Nieprawdopodobne! Zostałbym tam na dłużej, gdyby nie chmura komarów jaka z biegiem czasu nade mną się zgromadziła. Te cholerne małe wampiry skutecznie mnie z tego zapomnianego zakątka wypłoszyły, ale obiecuję sobie że jeszcze tam powrócę udokumentować zdjęciami ten skarb z leśnej głuszy. Może w zimę? Z tego wszystkiego zapomniałem o leśniczówce, ale na szczęście sama mnie znalazła gdy ruszyłem dalej w stronę Czermna. Oto bowiem przydrożny drogowskaz wskazał mi drogę do niej i w tym momencie przypomniało mi się, że przecież widziałem ją po wielokroć w dawniejszych nieco czasach, gdy uganiałem się tzw. Kosiarką (czyli Fiatem CC 700) po tych lasach za gagarinami na początku lat 2000. Nie było nawet co zajeżdżać i zaczynać rozmowy z leśniczym, bo ta jego chałupa jest za daleko od toru. Koniec końców wylądowałem w Czermnie. Pomiędzy opuszczonym budynkiem dawnego przystanku a przejazdem przez tor kawalątek w stronę Skępego jest gospodarstwo tuż przy torze, z akuratnym pod rozbicie namiotu poletkiem przystrzyżonej trawy. W sumie powinienem był zagadać chłopa, który właśnie zjeżdżał z pola ciągnikiem do domu, ale jakoś się nie zdecydowałem jeszcze na 100% gdzie się rozstawić nocą. Pod uwagę brałem dwie lokalizacje - albo tu właśnie koło wspomnianego przejazdu (za czym przemawiały niedobitki słupów teletechnicznych ze zwisającymi smętnie do ziemi drutami), albo w okolicy Pawłowa (za czym przemawiała szerooooka perspektywa spojrzenia na tor z bokowca z pewnego oddalenia i niczym nieprzesłonięte niebo). Wróciłem do Pawłowa, zaparkowałem na poboczu drogi, rozstawiłem statyw i czekałem aż się dostatecznie ściemni. O 21:55 minęła moje stanowisko ST45 z krótkim składem cystern z Torunia. Jednocześnie od Płocka zbliżało się - długie i ciężkie brutto, i dyżurny miał dylemat, którego najpierw wpuścić do Sierpca. Na radiu słyszałem jak wołał najpierw jednego, potem drugiego, aby podali mu swoje pozycje. Chciał ustalić który jest bliżej. Wjazd równoczesny z przeciwległych kierunków nie jest możliwy z powodu braku dróg ochronnych. Ostatecznie nie wiem, którego wpuścił najpierw. Mniejsza zresztą o to. Ważniejszą wiedzą dla mnie było to, że prędzej czy później pojawią się światła pociągu jadącego od Sierpca do Torunia. Na coś takiego po cichu liczyłem chcąc popełnić zdjęcie na najkrótszej ogniskowej mego obiektywu (28 mm), tak aby powstała fotografia pola z rozgwieżdżonym niebem nad nim i oddzielających je trzech linii narysowanych przez światła przejeżdżającego pociągu. Wydawało mi się, że 30 sekund w zupełności wystarczy aby pociąg przejechał przez kadr od lewa do prawa. Dłuższego czasu nastawić zresztą nie mogłem, bo od półminutowego czasu naświetlania następnym trybem jest “bulb”, czyli dowolnie długi czas, lecz do zwalniania migawki i kończenia naświetlania potrzebny jest pilocik na podczerwień. Palcem nie można tego zrobić, bo poruszy się aparat i zdjęcie się nie uda. A ów pilocik zgubiłem jakiś czas temu nocą w Zabieżkach na linii Otwock - Pilawa i nie kupiłem nowego. Tak więc skazany byłem na 30 sekund naświetlania, po upływie których aparat sam zamyka migawkę (otwieram ją sam przy użyciu “samozadowalacza” dla uniknięcia drgań). No i wszystko byłoby ładnie pięknie - niebo wyszło fajnie, bo na granatowo na wschodzie i jaśniejszą poświatą od zachodu (bo słońce w czerwcu nie chowa się bardzo głęboko za horyzont, noc trwa raptem kilka godzin - o 3:30 już zaczyna się przedświt, szarówka), widać kilkanaście co jaśniejszych gwiazd - gdyby nie to, że pociąg wlókł się niemiłosiernie wolno. Przez owe 30 sekund zdołał przejechać raptem przez 1/3 kadru, po czym migawka aparatu zamknęła się i koniec pieśni. Zdjęcie niedorobione, szkoda. Z lekka się wkurwiłem, co przyspieszyło podjęcie decyzji o przenosinach do lasu w Czermnie. I tak nic tu po mnie, bo ewentualny kolejny pociąg zapewne też nie zdążyłby przejechać przez cały kadr. Niby można by kombinować z tym “bulb-em” wyzwalając migawkę ręcznie i zasłaniając czymś obiektyw, a po naświetleniu zdjęcia ponownie zasłonić obiektyw i znów ręcznie zakończyć naświetlanie, ale zwyczajnie nie chciało mi się odstawiać takiego chałupnictwa. Pewnie przy okazji trąciłbym nogą o statyw i diabli by wzięły cały włożony trud, już ja siebie trochę znam… Ale z perspektywy czasu uważam sesyjkę w tym miejscu za cenne doświadczenie. Miejsce ma potencjał na takie zabawy z nocnym niebem i światłami lokomotywy, trzeba tam będzie kiedyś dokończyć dzieła z pilocikiem ;-) Zwinąłem majdan i ruszyłem w stronę Czermna. Jazda nocą przez las od Koziołka to czysta przyjemność sama w sobie! Tylko czekałem kiedy mi w reflektorach na środku dróżki ukaże się łoś. Rok wcześniej widzieliśmy tam z chłopakami klępę z łoszakiem. Tym razem jednak jedynym przedstawicielem fauny, jaki zdecydował mi się objawić był średniej wielkości zając. Nagle wyskoczył na drogę i dawaj zaiwaniać oświetloną drogą przede mną. Oczywiście jechałem bardzo powoli, niemniej i tak zbliżałem się do przestraszonego szaraka. To jednak prawda co mówią - że zając jak już wpadnie w snop świateł samochodowych to boi się skręcić w czerń po bokach. Wobec tego, gdy dojechałem doń siłą rozpędu na zaledwie kilka metrów, zlitowałem się nad przestraszonym zwierzaczkiem i zatrzymałem auto, wyłączyłem światła, by mógł czmychnąć w bok z powrotem do lasu. Gdy włączyłem je ponownie już go nie było i mogłem kontynuować jazdę przez las. Tam gdzie las się kończy a zaczyna się pole trzeba skręcić w pierwszą dróżkę w lewo, mija się nowopowstałą ambonę dla myśliwych, jeszcze kilka zawijasów i dojeżdżam w pobliże przejazdu. Nawet da się zaparkować tak by nie tarasować dróżki. Jednak z rozstawianiem statywu tym razem się nie spieszę. Wprawdzie jest nieco przed północą, ale jeszcze nie jest zupełnie ciemno. Zresztą czerwcowe noce mają ten feler (z punktu widzenia focisty nocnego nieba), że całkowicie nie jest czarno. Przez co gwiazdy ciut gorzej widać niż np. na “zimowym” niebie. Z drugiej natomiast strony nie jest tak zimno jak zimą, chociaż na zbyt wysoką temperaturę też nie mogłem narzekać. Około północy samochodowy termometr wskazywał zaledwie około 6 stopni na plusie! Jak wyszedłem na zewnątrz to normalnie widać było obłoczki pary wydobywające się z ust przy wydechach z płuc. Czyli z ciągu kilku godzin temperatura spadła o około 20 stopni, to dużo! Na szczęście byłem na taki scenariusz przygotowany nabywszy doświadczenia z Objazdów A.D. 2014, podczas których solidnie zmarzłem śpiąc pod namiotem. Tym razem opatuliłem się zabranym kocem i czekałem na maksymalną możliwą czerń czerwcowej nocy. Po godzinie 1 nowego już dnia stwierdziłem, że gwiazdy na niebie osiągnęły satysfakcjonującą widoczność. Zapiąłem aparat na statywie i rozpocząłem naświetlanie serii zdjęć. Czas naświetlania pojedynczej klatki ustawiłem na 30 sekund. Nie wydawało mi się możliwe, by w trakcie kolejnych 30 sekund, podczas których soft aparatu redukuje szumy dopiero co naświetlonego zdjęcia, możliwe było przesunięcie się Ziemi względem nieba o tyle, by powstała przerwa pomiędzy naświetlonymi kreskami “poruszających” się gwiazd. Pomiędzy 1:21 a 2:49 naświetliłem łącznie 72 klatki, które - uprzedzę chronologię relacji - po sklejeniu w jedno zdjęcie pokazują pozorny ruch gwiazd (w rzeczywistości poruszającej się Ziemi względem nieruchomych gwiazd) w czasie 1 godziny i 28 minut. Powstały całkiem długie “trasy” gwiazd, sęk tylko w tym, że linie… nie są ciągłe! Są - kurwa jego mać - poprzerywane. Owe przerwy powstały niestety wskutek zbyt długiego czasu upływającego pomiędzy jednym otwarciem migawki a kolejnym. Mało tego! Łatwo zauważyć, że co 10 zdjęć powstaje dwukrotnie dłuższa przerwa. Najgorsze jest to, że przyczyn takiego zachowania aparatu nie znalazłem w instrukcji obsługi… Co on w tym czasie wykonuje - nie mam bladego pojęcia! W każdym bądź razie jaki z tego wszystkiego wypływa wniosek? Ano taki, że czas 30 sekund poświęcony na naświetlanie pojedynczej klatki jest zdecydowanie zbyt długi. Na drugi raz trzeba będzie dać 15 sekund i zwiększyć dwukrotnie liczbę naświetlanych zdjęć, albo nawet 10 sekund na pojedyncze zdjęcie i potroić liczbę fotek. Wówczas po sklejeniu ich w jedno zdjęcie, krzywe narysowane przez gwiazdy powinny być ciągłe, bez widocznych przerw. Osobną kwestią pozostawało uwidocznienie na zdjęciu słupa teletecznicznego. Pierwotnie miałem zamiar podejść w jego pobliże z latarką i oświetlać go snopem światła, by zaczął być widoczny na kolejno naświetlanych zdjęciach. Wyręczył mnie w tym jednak pociąg od Torunia zbliżający się ku mnie o 2:35. Zamiast mnie pięknie oświetlił go Gagarin Cargo prowadzący - wespół z ST45 - ciężki skład węgla do Szczutowa. Tak w ogóle, to fantastycznych doznań nieomalże organoleptycznych dostarczył mi najazd tego pociągu. Dopóki nie pojawiło się tak silne źródło światła, to nie byłem świadom, że wszędzie wokół mnie ziemia zaczęła parować! Dopiero pojawienie się pociągu ukazało mi że znajduję się pośrodku porannych mgieł. Ależ ten gagarin pięknie podświetlał te poranne pierzyny ścielące się na styku pól i mokradeł. Coś genialnego!! Dobrze, że aparat pstrykał sam automatycznie kolejne zdjęcia i nie musiałem skupiać się na jego obsłudze. Mogłem całkowicie poświęcić się podziwianiu z rozdziawioną gębą mglistej szarówki z iluminacją w wykonaniu ST44. Ooołł je, tak mi rób, tak mi dobrze :))) Z informacji uzyskanych przez radio, “Paskuda” miała manewrować w Sierpcu z gruszkami zestawiając sobie skład powrotny do Torunia. Z kolei po dojściu węglarza do Sierpca, zaraz za nim miał ze Skępego ruszać ST43 CTL-u. Po przejeździe Gagarina z ST45 zakończyłem pierwsze w życiu focenie nocnego nieba z interwałometrem, głównie dlatego że zaczęło pomału świtać. Jeszcze chwila i znad drzew wyłonił się księżyc, którego wschód wypadał parę minut po godz. 2. Jego blask przytłumił jeszcze bardziej i tak wątłej mocy światło gwiazd i dalej zabawa nie miała już sensu. Spróbowałem natomiast zafocić sam księżyc ze słupem i zwisającymi zeń drutami. Ale za skarby na świecie aparat nie chciał złapać ostrości, na to akurat jednak jeszcze za ciemno było. Starałem się ręcznie ją ustawić wyłączywszy autofocusa, ale też nie wyszło idealnie. Właściwie to wyszło bardzo daleko od “idealnie”. Dałem spokój. Postanowiłem ponownie spróbować szczęścia na leśnym łuczku bliżej Skępego. Chodziło o zrobienie zdjęcia drzew za łukiem podświetlonych reflektorami zbliżającej się lokomotywy, ale bez łapania tychże w kadr. Poprzednio spróbowałem szczęścia podczas Objazdów w listopadzie poprzedniego roku, ale było już za widno. W efekcie powstało zdjęcie świateł pociągu przejeżdżającego przez kadr od prawa do lewa. Też całkiem wdzięczne. Widząc jak szybko wstaje czerwcowy dzień obawiałem się, że teraz też będzie już za jasno gdy rozstawię statyw. Tak też i było. Nawet jeszcze widniej się zrobiło niż w listopadzie. A ponieważ już było słychać pyrkanie rumuna zbliżającego się od Skępego, nie pozostało nic innego jak znów zrobić fotkę świateł przejeżdżających z prawa na lewo. Jedynie co zmieniłem to ustawienie się na bardziej prostopadłe do toru i nieco wcześniej zwolniłem migawkę (wtedy trochę się spóźniłem). Wyszło ładnie, ale nie o to mi chodziło… Lekko niepocieszony postanowiłem podjechać do Skępego na rekonesans. Obejrzałem sobie przejeżdżające na biegu przez stację dwa gagariny - Challangera 012 i M62-1685 (przesyłanego na zimno), ze składem próżnych beczek. Postanowiłem ruszyć za nim mimo że było jeszcze nie dość widno na pstrykanie zdjęć na krótkich czasach zapewniających nieruchomość na zdjęciu poruszającego się obiektu. Zawsze jednak można nagrać filmik, prawda? Tu akurat nikczemny parameter niewiele przeszkadza. A ponadto za udaniem się do Sierpca przemawiał fakt, że po trzech towarach jadących od zachodu na wschód, większa była szansa na coś od Płocka. Po kwadransie rozstawiałem statyw żeby nagrać wjazd dwóch gagarinów. Na szczęście długo nie kazały mi czekać, bo już mi paluchy zaczęły marznąć w porannym chłodzie. Coś tam skręciłem, ale bez rewelacji - bardziej na zasadzie pamiątki. Filmowanie to jednak nie moja domena, lepiej się sprawdzam w nieruchomych obrazkach. Skład pojechał na biegu do Płocka, mogłem więc na spokojnie podjechać na Orlena na kawę i hot-doga. Dzień szybko wstawał, po kilkunastu minutach od przejazdu poprzedniego pociągu słoneczko zaczęło już odmrażać świat. Zajechałem pod dworzec, by po paru latach od zrobienia poprzednich zdjęć udokumentować postępującą degrengoladę tegoż. Strasznie to wygląda :( Deszcze i wiatry wykruszyły i wypłukały zaprawę spomiędzy cegieł tworząc dogodną podstawę dla inwazji roślinności - z większych zauważyłem brzózkę, paproć i dziką różę. Ogólnie to nie polecam zbliżać się pod sam mur, bo gdzieniegdzie cegły trzymają się tylko na słowo honoru i można w łeb oberwać nie wiadomo kiedy. Oczekując dalszego rozwoju wydarzeń podjechałem pod tarcze zaporowe na grupę wyjazdową na Płock i Nasielsk. Okropnie tam lubię kombinować co i rusz jakieś nowe ujęcia. Akurat przez tory przechodził sobie fajny rudy kundelek, więc załapał się na fotkach z ST45-16 podczepionej do składu gruszek. Za lokomotywą widać jednak tylko dwa wagony, bo resztę zasłaniały węglarki do Szczutowa zapięte na hak Gagarina. Obie lokomotywy były wygaszone i nie zanosiło się raczej, by miały prędko brać się do roboty. Z nudów popstrykałem sobie jeszcze semaforki pięknie oświetlone wschodzącym słoneczkiem i dwa zapomniane, nieużywane już od dekad, budyneczki - starszy wiekiem warsztat TMZ i drugi większy z czasów PRL, nie wiem do czego służący (może dach nad głową rewidentów?). Aż w końcu odezwało się radyjko - towar z Płocka wołał dyżurnego żeby wjazd robił. Stwierdziłem, że zrobię go sobie z nastawnią Sc2. Niezbyt długi skład beczek dziarsko prowadziła ST45-13. Stwierdziłem, że nie zaszkodzi dać jej jeszcze jedną szansę i udałem się do lasu przed Skępem na ten sam łuczek, gdzie byłem o brzasku, tylko z drugiej jego strony. Przyjemne miejsce, ale zdecydowanie na popołudnie. Dalej już go nie goniłem, gdyż wiedziałem z nasłuchu, że będzie się ów skład mijał z innym towarem jadącym do Sierpca. Cofnąłem się więc za Czermno na jeden z zapomnianych, zarośniętych przejazdów. Wkrótce nadjechał M62M-005 ze zwartym składem beczek w kolorze spatynowanego mosiądzu. Postanowiłem zabawić tu nieco dłużej. Po pierwsze i najważniejsze - po nieprzespanej nocy zaczął mnie sen morzyć. Po drugie zaś jest tam dobry widok na oba kierunki - gdyby następny skład miał jechać od Torunia to bym go sobie dziabnął z drugiej strony toru niż poprzednie zdjęcie. Gdyby natomiast jechał od Sierpca to pstryknąłbym fotkę na długim zoomie tak aby w kadrze załapał się jeden jedyny ocalały z wycinki słup teleteczniczy (ciekawe, czemu tego jednego akurat oszczędzono). Rozstawiłem sobie turystyczne krzesełko przezornie zabrane z domu na taką okoliczność i zacząłem trenować oko. Ale ucho nie spało ;-) i po 40 minutach wyłapało dźwięk zbliżającego się pociągu. Od Sierpca. Zbliżał się do mnie - a niech go gęś kopnie - pyrkające tarabajło pod postacią ST43-R006 CTL-u. Matko, jak ja nie cierpię tego rumuńskiego badziewia - od jego odgłosów zaczyna mi się we flakach przelewać z lewa na prawo i z powrotem ;) Ale zdjęcia popełniłem, głównie z tego powodu, że bulbulator ciągnął jakieś dziwne platformy. Nawet dyżurny ze Skępego zagadał mechanika przez radio co to za wagony wiezie. Okazało się, że służą one do przewozu długich szyn i rozładunku ich na remontowanym szlaku. Dobra, motyw wykorzystany na obie strony, trzeba przenieść się gdzie indziej. Żeby za daleko nie odjeżdżać przemieściłem się na pierwszy z nocnych motywów - na prerię ;-) koło Pawłowa. Tym razem nieco dłużej przyszło poczekać na pojawienie się kolejnego pojazdu szynowego, bo prawie 2 godziny. No i dobrze, przynajmniej nieco solidniej przyciąłem komara. O 9:30 od Skępego przyjechała drezyna z platformą. Jeszcze jak ją sobie pstrykałem to radyjko z wnętrza samochodu obwieściło, że coś od Płocka woła o wjazd. Poczekałem w tym samym miejscu. Jakieś było moje zadowolenie gdy wkrótce zza łagodnego wzniesienia porośniętego łanami jęczmienia wyłonił się czerwony M62-1685 z charakterystycznie wyblakłą TEM2-200 w tandemie i sznurem beczek. Ooołł jee, na coś takiego właśnie tu człowiek przyjeżdża. Wiadomym już było, że będzie się go gonić tak daleko jak tylko się da. Na drugi strzał wytypowałem wiadukt obwodnicy Skępego. Ileż ja tam składów mam już zafoconych… Ale jeden więcej nie zaszkodzi ;-) Kolejna miejscówka warta zajechania to Karnkowo, ale tym razem zachciało mi się (nie wiem, co mi odbiło!) pstryknąć go z pola jak mija przystanek osobowy i zbliża się do wiaduktu w nasypie, zamiast pojechać na następny przejazd w stronę Lipna i dziabnąć go tam wygiętego na łuku w pełnej krasie. Chyba za często po prostu tam fotografowałem i już mam przesyt tego wielce zacnego motywu… No, w każdym razie zemściła się ta decyzja na mnie, bo nie zdążyłem. Zresztą, obiektywnie patrząc, zbyt optymistyczne to w ogóle było żeby zdążyć przed nim po zdjęciach z wiaduktu. Co dalej? Do wyboru są dwie drogi z Lipna - albo wzdłuż toru przez Konotopie albo szosą wprost do Czernikowa. Ponieważ był to piątek to rodziła się obawa, że utknę w korku na wąskich lipnowskich uliczkach i już go nie dogonię, tym bardziej że dalej za Konotopiem dróżka mocno meandruje i jest nie najlepszej jakości (choć kiedyś i tak było o wiele gorzej). Wolałem nie ryzykować i wybrałem szybki przelot DK10 do Czernikowa. Skoro tak to mogłem zajechać na stację w Lipnie na kolejne spotkanie z czerwoną kołomną. Zdjęcia czysto dokumentacyjne, żadną artystyczną finezją tu się nie popisałem. Z kronikarskiego obowiązku wypada wspomnieć, że wyjazd był na sygnał zastępczy… Niby wszystko nowe, raptem kilka lat po wymianie kształtów na światła, a już nie działa jak należy, żenada! Do Czernikowa ostatecznie nie zajechałem, bo przypomniałem sobie o takim jednym fajnym przejeździe, który długo się przede mną ukrywał. Wioseczka nazywa się Kolonia Obrowska, a z DK10 trzeba zjechać w prawie niewidoczną dróżkę przed Zębówcem. Niestety po przybyciu na miejsce załączyły mi się “komplikatory” - mając za dużo wolnego czasu zaczynam kombinować jak koń pod górę zamiast zrobić najbardziej oczywiste (więc przeważnie najlepsze możliwe) zdjęcie. Przy jednym z domostw zauważyłem rozłożysty pięknie kwitnący krzew róży. No i koniec końców popełniłem z nim fotkę, ale pociąg jest na niej zdecydowanie za daleko, za malusi :( Do tego lok w centrum kadru a tył składu ledwo, ledwo co się załapał. Kaszana. No ale nic to, wiedziałem że następnym motywem zrekompensuję sobie wszystko. Cel: Lubicz. Po południowej stronie stacji, nieco bardziej w kierunku semaforów wyjazdowych na Toruń, wznosi się przyjemna skarpa z ładnym widokiem na budynek stacyjny i magazyn towarowy. Kiedyś jak krzaki i drzewka były niższe widać też było semafory wyjazdowe na Czernikowo. Dojechałem oczywiście na długo przed pociągiem, ale tym razem narzuciłem sobie żelazną dyscyplinę - żadnego udziwniania. I to była słuszna koncepcja, z powstałych zdjęć jestem bardzo zadowolony, szczególnie że tak daleko od Warszawy to rzadko się zapuszczam, więc nie mam stąd mnóstwa zdjęć. Ukontentowany sukcesem czym prędzej cofnąłem się poza wiecznie zakorkowany obszar Lubicza. Podjechałem sobie do Brzozówki, aby odpocząć w cieniu lasu i może znów kimnąć się na trochę kołysany śpiewem ptaszków :-)) Coś trąbnęło? Ee pewnie jakaś ciężarówa. Niemniej jednak nadstawiam uszu. O, znowu! I taki szum jakby narastał. Ani chybi coś jedzie :) Kurna, maszyna piłuje ostro, jakoś mocno inaczej niż kołomny czy paskudy Carguli albo Challangery. Ki czort? Łoskot narasta, lecz nadal go nie widać. Słychać natomiast, że baaardzo ciężko jest mu się wygrzebać z doliny Drwęcy. W końcu wyłania się zza łuku… granatowa Ludmiła! O kurde, ale fart :) Trochę takie małe deja vu przeżywam, bo dawno temu parokrotnie zdarzyło się pofocić granatową BR232 na JSL. Był wówczas rok 2006, a próżne kontenery z Guben pod załadunek jakichś chemikaliów w Płocku ciągała 232-066 PCC Rail Szczakowa. Natomiast zbliżający się ku mnie wóz ma numer 154, jeździ dla Depolu, a na haku same węglarki. Maszynista nie zdążył jeszcze rozbujać składu do prędkości przekraczającej 30 km/h, więc mam możliwość wysłuchania całej gamy dźwięków wydawanych przez załadowane wagony. Metal stęka, jęczy, piszczy - rzec by można wręcz, że... krzyczy. W każdym razie bardzo lubię tę kakofonię :) Dobra, w końcu ostatni wagon zjeżdżając z przejazdu uwalnia mnie i mogę lecieć na drugą randkę z “Ukrainką” ;-) Jednak praktycznie aż do Obrowa nie nadrabiam dystansu, bo muszę posuwać się tempem najwolniejszego samochodu, za którym ciągnie się kita innych aut. Kilka lat temu jakiś barani łeb tak zmodernizował Dziesiątkę, że nie ma gdzie wyprzedzać - jak nie ciągła linia non stop to znów powymalowywane na asfalcie wysepki.W końcu jednak limit cierpliwości wyczerpuje się i grzeję po tych sztucznych niby-wysepkach. Dzięki temu udaje mi się dotrzeć na wiadukt przy wyjeździe z Czernikowa na Lipno. Przed tą pseudo-modernizacją szosy to bym go jeszcze ze dwa razy opitolił po drodze… Już widać światła pociągu. Łoo, zdecydowanie przyspieszył! No, ale teraz ma z górki :) Z wiaduktu widać ładunek - kamyki. Cholera, to pewnie tylko do Lipna i koniec trasy. A może jednak dokądś dalej, trzeba jechać i się przekonać. I tak nic innego nie ma do roboty. Tym razem zamierzam wreszcie zrealizować lata temu wypatrzony motyw, na który nigdy jakoś nie było czasu. Bo już słynnej “eski” nie chce mi się n-ty raz klepać. Zauważyłem natomiast, że przed dojechaniem na wiadukt, w jednym wąskim przesmyku między przydrożnymi drzewami widać wyraźne nachylenie toru w dół do Lipna. Szansa na mocno niesztampowe zdjęcie. Nieskromnie powiem, że okazja wykorzystana perfecto, choć foto-MK-puryści z pewnością mają dokładnie odwrotne zdanie. Zgodnie z obawami, w Lipnie pociąg skończył bieg i panowie z Ludmiły od razu chcieli przystąpić do manewrów. Dyżurny z LCS-a z miejsca ich jednak usadził mówiąc, że najpierw to on musi wypuścić skład oczekujący jazdy do Torunia, potem przejedzie kolejny towar z Sierpca i dopiero będzie mógł się nimi zająć. Podjechałem szybko na stację zobaczyć co to za skład czekał na zwolnienie szlaku przez Depol. Okazało się, że ST45-16 z gruszkami, którą fociłem o poranku w Sierpcu. Ledwo wbiegłem na peron, a ta już ruszała. Więc zdołałem dziabnąć skład tylko od dupy strony. Następnie przeniosłem się w okolicę semafora wjazdowego od Skępego żeby pstryknąć tam kolejny pociąg do Torunia, a potem pocykać manewry Ludmiły. Zajechałem na tyły fabryki Konwektor, przeszedłem kawałek polem do toru, potem w lewo za semafor i już byłem na miejscówce. Chwilę później przez tor przeszła sobie sarenka w ogóle nie zauważywszy mnie :) Po krótkim oczekiwaniu od Skępego nadjechał Challanger 005 z beczkami. To już nie ten sam motyw co kiedyś, gdy był semafor kształtowy podający wjazd na stację… Poza tym dostawili jakichś nowych słupów energetycznych, tak że ciężko coś w ogóle wykombinować. Dziesięć minut po przejeździe beczek do mojego stanowiska podjechała manewrująca Ludmiła. Obyło się bez wielkiego filozofowania - po prostu wyciągnęła cały skład za zwrotki, po czym wepchnęła je na tor przy placu ładunkowym i koniec. Podjechałem sobie jeszcze tam pstryknąć portrecik lokomotywie i zabrałem się w stronę Sierpca. Dostałem bowiem od Piotrka Szymańskiego elektryzujące info o tym że na stację w Trzepowie wjeżdża skład z kombajnami na eksport. Montownia kombajnów mieści się w pobliżu głównego dworca pasażerskiego w mieście, od stacji odgałęzia się bocznica. Za PRL-u produkowano tam słynne Bizony, obecnie - New Hollandy. Normalnie pociągi przewożące kombajny na platformach jadą w świat przez Kutno. Kiedyś Piotrka prosiłem, że jakby widział taki skład wystawiony i szykowany do drogi, to niech puści info - chętnie bym to zafocił w ogóle gdziekolwiek. Ale dotychczas nie zdarzyło się. Aż tu proszę - w końcu się trafiło i to jeszcze pojedzie przez Sierpc! O ile pojedzie, a nie będzie stał do nocy czekając na grom wie co… Do składu zapięty już był spalinowy Traxx Lotosu, wedle słów Piotrka mieli jeszcze dołączyć kilka beczek i ruszać :) To jeszcze się trochę im zejdzie, nie ma co lecieć na wariata. Podjechałem przeto w okolice wiaduktu nad torem w Skępem, a dokładniej na taki przejazd między nim a lasem w stronę Karnkowa (droga do Chodorążka). Tam mianowicie już jakiś czas temu odtworzono teletechniczną linię napowietrzną. Byłem tym wielce zdziwiony wówczas, bo dotychczasowa praktyka szła w przeciwnym kierunku - niszczenia jej i likwidowania słupów. A tu proszę - postawiono nowiutkie w miejscu, gdzie wichura powaliła kilka starych. Chciałem sobie te nowe słupy z bliska obejrzeć. Na poprzeczce 8 izolatorów, ale wykorzystane tylko 3 - dwa pod blokadę liniową i jeden pod kabel prądowy. Na słupach dało się zauważyć nawet tabliczki firmowe ze znakiem CE mówiącym, że wyrób spełnia wymagania dyrektyw tzw. Nowego Podejścia Unii Europejskiej. Producentem słupów jest firma Track Tec oddział w miejscowości Lipa nieopodal Stalowej Woli. Zadowolony podjechałem do Skępego. Tam, o 15:45 wypadło krzyżowanie luzaków Cargo. Do Torunia pojechał ST44-1230 (ten co w nocy ciągnął z paskudą ładowne Szczutowo), a w przeciwnym kierunku podążały ST44-1233+ST45-13. Kto bogatemu zabroni?? Przez następną godzinę z okładem nic się nie działo, spędziłem ten czas między Skępem a Czermnem w leśnym chłodku słuchając świergotu ptaszków. Dopiero o 17 do Sierpca pojechał “Duńczyk” MR 4039. Pewnie relaksowałbym się tam dalej czekając na powrót Arrivy, gdyby nie radyjko, które niedługo później dało znać, że do Skępego wjeżdża towar, który jechał w odbiegu za osobówką. Wiadomo było, że będzie musiał poczekać na przyjazd tejże z Sierpca. No to podjechałem zobaczyć co też tam się przyturlało. O, M62-1685 ponownie, jak miło! A jako drugi Challanger 014. Za lokomotywami skład “gazówek”. Do krzyżowania z osobówką zostało trochę czasu, więc pojechałem na szybkie zakupki do Lewiatana. No i jeszcze zajechałem pod klasztor Bernardynów. Wcześniej jak koło niego przejeżdżałem to zauważyłem… helikopter na terenie, ale nie chciało mi się zatrzymywać. Potem zacząłem żałować, więc postanowiłem sprawdzić czy jeszcze stoi. Był. I tak się sympatycznie złożyło, że raptem po kilkunastu minutach z klasztoru wyszli jacyś ludzie, wsiedli do samochodu, podjechali jakieś… 50 metrów (sic!) do statku powietrznego, pilot odpalił silnik i odlecieli. Ciekawe, kto był tak majętnym i nieskorym do tracenia czasu, gościem braciszków? Po prawej stronie w kabinie na miejscu pasażera widać na zdjęciu… kobietę. Ale czy ktoś siedział obok niej to nie widzę. Lekko oszołomniony wróciłem na stację, bo już się pomału zaczynała zbliżać godzina przyjazdu Duńczyka z Sierpca. Dziabnąłem go sobie jak minął semafor wjazdowy, a potem gdy zrównał się z towarem na sąsiednim torze. Kolejne zdjęcia lecą w miarę zbliżania się do mnie ruszającego, spowitego siwym dymem, brutta. Elegancko! Gonię go, a jakże. W Ligowie skręt w prawo i na przejazd w Pawłowie wpadam w praktycznie ostatnim momencie. Jadę dalej do Sierpca, bo już wcześniej Piotrek dał znać, że kombajny wjechały i czekają na zwolnienie szlaku. Chcę je oczywiście sfocić na największej stacji na JSL! Zdążam jeszcze przed przyjazdem Czerwonego Października z Challangerem, więc je też sobie jeszcze pstrykam gdy mijają nastawnię Sc2. Zostaję w okolicach semaforów wyjazdowych sądząc, że Lotos z kombajnami ruszy lada chwila. Ale nie. Po parunastu minutach daję spokój i wracam do samochodu, bo domyślam się że była podmianka maszynistów i jeszcze trochę trzeba będzie poczekać. Podjeżdżam do czoła składu, który wjechał od Skępego. Według wcześniej zasłyszanej wymiany zdań, Challanger za M62-1685 został przysłany w miejsce zdefektowanego w Sierpcu pobratymca. Czerwony Październik miał się odpiąć, potem M62M-014 i miał on najechać na skład do Torunia. Z kolei chorego gagarina miano zabrać na leczenie do Płocka. Na razie jednak żadnych manewrów jeszcze nie uskuteczniano, maszyniści wymieniali się dobrymi radami jak by tu odpalić tego zdechniętego (chyba o numerze 012). Dobra, bóg z nimi. Ja wolałem jednak wrócić przed czoło Lotosu żeby nie zostać przezeń zaskoczonym nagłym odjazdem. Ledwo powziąłem takie postanowienie, a wnet radyjko zaskrzeczało głosem mechanika głoszącym gotowość do jazdy po podmianie. Trzeba zagęszczać ruchy! Gdy wsiadałem do samochodu żeby podjechać bliżej wyjazdu minął mnie starszy pan na rowerku wyraźnie mi się przypatrując… Po jakichś 100-200 metrach zatrzymałem i wysiadłem, a po chwili potrzebnej na wyjęcie aparatu, dojechał też ów pan, zatrzymał i rzecze do mnie tak:
- Dzień dobry, panie redaktorze!
Ciekawe, jaką musiałem mieć zdziwioną minę hahaha :-))) Kurcze, skąd gość wie, że byłem dziennikarzem i redaktorem?
- Dzień dobry, bardzo mi miło, ale proszę wybaczyć - z kim mam przyjemność, bo nie poznaję niestety - odparłem.
- Andrzej Suliński, czytam pańskiego bloga i poznałem pana ze zdjęć - wyjaśnił cały zadowolony.
- Aaa już wiem, pan jest emerytowanym dyżurnym ruchu, ojcem Szymona! - olśniło mnie.
- Tak, tak, zgadza się - potwierdził.
No proszę, jakie miłe zaskoczenie. “Redaktorem” zostałem najwidoczniej od redagowania bloga, nie od zawodu wykonywanego w przeszłości. Przeprosiłem pana Andrzeja, że nie bardzo mam możliwość porozmawiania, mimo że bardzo bym chciał, bo - tu wskazałem na podany już semafor - bardzo zależy mi na porobieniu zdjęć tak niespotykanemu pociągowi.
- Oczywiście, oczywiście, rozumiem - zapewnił.
Zdążyłem jeszcze tylko poprosić, by skontaktował się ze mną mailem przez syna, bo miałbym parę ciekawostek dla niego z czasów jego służby na PKP. Jak się jednak później po powrocie do domu okazało, w posiadanych przeze mnie papierach przewija się nazwisko Smoliński, a nie Suliński. Także sorry za małe wprowadzenie w błąd :-( Porobiłem zdjęcia jak rusza spod wyjazdowego i potem gdy kombajny mijają nastawnię Sc2. Kombajny jechały na francuskich (SNCF) platformach serii Laadks z obniżoną podłogą firmy Transwaggon. Jedna taka platforma (od zderzaków do zderzaków równo 27 metrów) składa się z jakby dwóch części z przegubem żeby mogła wpisywać się w łuki. Układ biegowy stanowią 4 pary pojedynczych kół bez wózków. Na jedną platformę mieściły się dwa kombajny + jakieś skrzynie z desek, oraz nagarniacze, zespoły tnące i podajniki ślimakowe. Chcąc zafocić to wszystko bardziej z bokowca zajechałem znów w okolice Pawłowa. Za łyżkę dziegciu w beczce miodu tego pociągu muszę jednak uznać aż 12 dołączonych za lokomotywą beczek. Cholercia, trochę za dużo i odwracają uwagę od kombajnów. Widok z bokowca to w ogóle nie zdał egzaminu, więc wyciągnąwszy stosowną lekcję jadę bez zwłoki na wiadukt za Skępem. Pomału zachodzące już słońce przeszło na szczęście już na północną stronę toru. Bardzo fajnie, bo rzadko od tej strony da się pofocić oświetlony skład. Na szczęście przez cały dzień nie było żadnych chmur, więc i teraz focę bez nerwów, że mi słońce zajdzie za niesfornego “baranka”, co w przypadku takiego składu byłoby istną tragedią. Chyba nawet lepiej wychodzi zdjęcie pociągu od dupy strony, bardzo podoba mi się jak plastycznie ułożyły się platformy. Następna miejscówka - łuk za Karnkowem. I tym razem niewypał :( Coś nie miałem do Karnkowa szczęścia podczas tego wyjazdu. Zbyt dużo beczek za lokiem sprawiło, że na zdjęciu za lokomotywą nie zdążył załapać się żaden kombajn. Ale samemu zdjęciu z grubym przydrożnym jesionem trudno coś zarzucić ;-) Na radiu słyszę, że w Lipnie będzie krzyżowanie, jadę więc na stację. Słońce niestety zaszło już za drzewa (jest godz. 20:20), więc tory spowijają ciemności. W tych okolicznościach na stację od Torunia wjeżdża M62M-005 z długim sznurem beczek, natomiast Lotos ma stać 80 minut. To oznacza koniec zdjęć kombajnów :( Szkoda, chętnie bym go odprowadził do samego Torunia, gdyby tylko wcześniej wygrzebał się z Płocka. No, ale nie narzekam! I tak bonus był nieprawdopodobnie fartowny :) Pomału można zabierać dupę w troki z powrotem do domu. O 21 w Skępem kolejna mijanka - Challanger z Torunia krzyżuje się z kolegą o numerze 014 (a więc odpiął się on jednak od M62-1685 w Sierpcu i podjął pociąg do Torunia). Gdy dojechałem do Sierpca było już zupełnie ciemno. Challanger 005 został zatrzymany w stacji, bo coś od Płocka wołało o wjazd. Jednocześnie zbliżała się godzina planowego przyjazdu szynobusa KM od Nasielska. Podjechałem pod wjazdowe od wschodu. PESA już stała pod niepodanym semaforem, natomiast podany wjazd był dla towara z Płocka prowadzonego duetem ST44-1233+ST45-13. Gdy ostatni wagon zwolnił przebieg dyżurny mógł podać wjazd osobówce. W tym momencie popełniłem ostatnie zdjęcie tego niezwykle owocnego wyjazdu. Słyszałem na radiu, że zaraz w drogę do Płocka miał ruszać M62M-005, a od Skępego już kolejny towar wołał o wjazd. Nie ma to jak Objazdy! Jak się trafi dobry dzień, to nie wiadomo w co najpierw ręce wsadzić :) Mnie trafiło się - że tak na szybko podliczę - SIEDEMNAŚCIE składów towarowych, dwa luzaki, drezyna, że osobówek nie wspomnę. Oby w 2019 r. udało się wstrzelić w podobne Eldorado!

2 komentarze:

  1. "Po naświetleniu zdjęcia następuje przerwa, podczas której aparat przetwarza klatkę, a przy włączonej funkcji redukcji szumów czas tego procesu jest analogiczny do długości naświetlania" Artur, to tak nie działa. Redukcja szumów metodą odejmowania czarnej klatki polega na tym, że po naświetleniu właściwego zdjęcia, aparat naświetla drugie z identycznym czasem, ale przy zamkniętej migawce i potem na etapie przetwarzania danych odejmuje szum z drugiego zdjęcia od pierwszego. Jeśli aparat nie posiada takiej funkcji, to można to samo zrobić ręcznie (naświetlić jedną klatkę przy założonym dekielku) i potem zdjąć szumy podczas obróbki na komputerze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ale o to samo co napisałeś Adamie również mi chodziło, gdy pisałem "przetwarza klatkę" - w sensie, że w tym procesie "odejmuje szum". Chodzi nam obu o dokładnie to samo, tylko ujęliśmy to innymi słowy :)

      Usuń

Wal śmiało!