14 grudnia 2002

Stracony podwójny wjazd gagarinów

Poczuwając się do kronikarskiego obowiązku skrobnę słów kilka z sobotniej wycieczki do... no chyba nie będzie wielkim zaskoczeniem jeśli powiem, że do Sierpca :) Przede wszystkim chciałem zdążyć do Mieszaków na 8:25 co by chwycić tam poranny pociąg do Nasielska. Dlatego biorąc poprawkę na beznadziejna pogodę, mokrą jezdnię i czas potrzebny o zahaczenie o Raciąż wyjechałem z Warszawy punktualnie o 6 rano. W Raciążu stały dwa składy po 20 Eaos-ów każdy załadowane burakami, jedno wahadło próżne i około 10 również próżnych Gags-ów. Te ostatnie przyjechały sobie z... Lublina, lecz nie było listów przewozowych w klasycznym formacie, tylko jakieś maciupkie karteluszki stwierdzające, że wagony są po czyszczeniu. Nie zwróciłem niestety uwagi na napisy dotyczące stacji macierzystych wagonów. W Mieszakach zameldowałem się na 10 minut przed przyjazdem pociągu, wyszukałem sobie miejscówkę i czekałem. Wkrótce tez pojawiła się SU45-123 (zielona) z oliwkową Bipą. Wcześniej nie widywałem jej (znaczy SUki 123) na linii, toteż moja radocha była tym większa :) Dzień ten miał zresztą obfitować w jeszcze kilka numerowych zaskoczeń... Pierwszym z nich była obecność ST44-610 na szopie.

9 listopada 2002

Nie pojechaliśmy do Tarnowskich Gór...

... lecz do Sierpca. I to był baaardzo słuszny ten wybór :) Bo pogoda była - co sam zauważyłeś - dobra tylko żeby się nachlać w trupa. Ale dla gagarinomaniaka utalentowanego nie ma nic trudnego i interesujące foty (mam nadzieję, że wyjdą) wykona on w każdej pogodzie. W tym celu jeszcze w czwartek bodajże powstał plan awaryjny na wypadek gdybyśmy mieli nie pojechać do Tarnowskich Gór. A zakładał on wyjazd NOCNY do Sierpca. Przed tygodniem za bardzo nie mogłem uskutecznić wieczornych fotek, za sprawą młodych rzutkich bandytów patrolujących przystacyjne okolice. Hmmm... dziwne, że tym razem nie było żadnego. Może wtedy to była taka promocja powiązaną jakoś ze świętem wszystkich świętych, no nie wiem... Ale mniejsza z tym, do rzeczy. Widząc co się dzieje za oknem, w piątek stwierdziliśmy z Jeżykiem, że nie ma co się pchać taki świat drogi na Śląsk i lepiej już zrealizować plan alternatywny. A jako że i Wojtas mógł jechać w sobotę po uczelni do Sierpca, to jako ostatni dosiadłem się do skompletowanej przez Jeżyka ekipy i kwadrans po 15 wyruszyliśmy (przy padającym śniegu z deszczem) do Nasielska. Tu ciekawa obserwacja związana z SOKiem. Otóż chłopaki... PRACOWALI!!! Stała sobie mianowicie SM42-537 z beczkami z/do (?) Nowego Dworu Mazowieckiego oraz jednym Habbinsem. I w pewnym momencie wyszło dwóch Szchwarzeeggerów z kunciapy (jeden uzbrojony w pistolet maszynowy) i raźnym krokiem podeszli do tego Habbinsa, by w świetle latarek cuś tam sprawdzić przy plombach chiba. Potem przyjechał kibelek i wsiedli sobie do niego. Szok! W międzyczasie nadjechała z Sierpca SU45-185, lecz tak się sprytnie ustawiła przy słupie, że nijak się jej nie dało zrobić zdjęcia. Takiego problemu nie miałem za to w Raciążu gdzie mijała się z SU45-021. Dziabnęliśmy ją jeszcze na stacji końcowej. W tym samym czasie od strony Torunia nadjechała jedynie słuszna lokomotywa o numerze 651. Nie dała jednak sobie zrobić zdjęcia, bo przystanęła przy szopie tylko na kilka sekund potrzebnych zapewne do wyrzucenia jakiemuś szopownikowi papiórów i przy podanej wolnej drodze odjechał do Trzepowa. A my pojechaliśmy do pani Stasi. I to jak się później okazało, był błąd.
Bo gagar nas oszukał i nie odjechał od razu do Trzepowa, lecz mimo zielonego na semaforze znów stanął przy środkowej nastawni. Właśnie gdyśmy wchodzili po schodach do dyspozytorki donośne BUUUU... oznajmiło właściwy odjazd towara. Wieleśmy się jednak nie zmartwili, bo nieoceniona pani Stasia pocieszyła nas informacją, iż w drodze powrotnej gagar zjedzie tu pod te schody właśnie celem nabrania wody.
A poza tym do składu podczepi się też SM42-712. Wiedząc więc co mamy przed sobą spokojnie udaliśmy się pofocić stojące razem przy dyspozytorni ST44-891 i SM42-395. Cyknąwszy co się dało chłopaki stwierdzili, że są głodni i mimo mych protestów pojechaliśmy coś przekąsić (jeszcze mnie Jeżyk zwyzywał od Ciemnych) :( W czasie gdy głodomory żarły kurczaka, na stację zawitał kolejny gagar ze zwrotem próżnych cystern z Torunia. Oczywiście nie wiedzieliśmy o tym, ani tym bardziej nie dane mi było obejrzenie tego, bo siedziałem w jakiejś zapyziałej żarłodajni. Na szczęście Wojtas zdążył wypełnić swój żołądek bez dna ;) w miarę szybko i mogliśmy wrócić na stację. Jedziemy sobie więc spokojnie, bo do czasu powrotu 651 było jeszcze sporo czasu, a tu proszę - przy środkowej nastawni stoi sobie spokojnie ST44-282 z czarnymi jak ta noc bekami. Darowałem sobie cisnące się na usta komentarze dotyczące kolacji i zdążyłem jeszcze poprosić mechaników kończących służbę aby włączyli lampki dla ładniejszego zdjęcia. Za niedługo wjechała od strony Torunia SU45-156 z Bipą i sfotografowawszy ja wróciliśmy do auta. Zanim jednak odjechaliśmy samorzutnie zszedł do nas dyżurny z kolejną garścią informacji :) Wynikało z nich, że zaraz po przyjeździe 651 odjedzie 282. Jako że znacznie ciekawiej zapowiadało się nawadnianie 651, toteż znów odwiedziliśmy panią Stasię. Gagar zjawił się o 22. Odczepił się od beczek, do których z kolei podstawiła się SM-ka, a 651 zjechał pod dyspozytornię. Najlepsze było jak mechanior wyszedł przez szyberek na dach! Aż mnie zamurowało... Nooo tego jeszcze nie obserwowałem :))) Drugi facio wrzucił mu wąż i przy akompaniamencie strzelających migawek zaczęło się nawadnianie gagarina. Nażłopawszy się H2O gagarek odjechał w stronę oczekujących na niego Stonki i beczek. Podstawił się, Jeżyk poleciał co by zmienili palącą się jedną mocną lampę na dwie słabsze i tradycyjnie bez próby hamulca skład ruszył do Torunia. Wszystko odbyło się tak szybko, że Jeżyk nawet nie zdążył wystarczająco długo naświetlić negatywu (ISO 400). Słaaabo? Na szczęście ja zdążyłem, lecz nie wiem co z tego wyjdzie, bo mi od środka wizjerek zaparował, toteż ostrość nastawiałem na czuja nie widząc praktycznie niczego. Pożegnaliśmy się jeszcze z panią Stasią i przed 3 w nocy byliśmy z powrotem w Warszawie. Podsumowując, mogę Ci tylko zarekomendować odwiedzenie Sierpca w nocy, bo jak widzisz dzieje się tam sporo o każdej porze dnia i nocy. Tylko najedź się do syta PRZED wyjazdem, tak aby w najmniej odpowiednim momencie nie przyparł Cię głód :)))

3 listopada 2002

Spalinowe TGV # 2

Podejrzewaliśmy z Jeżykiem, że weekend po 1 listopada będzie pracowity dla sierpeckich gagarinów i... taki był! :) Niestety, Jeżyk nie mógł mi towarzyszyć w oglądaniu i fotografowaniu tego co się działo, toteż czuję się w obowiązku opisać com przeżył i widział ;) A że widziałem sporo, to i relacja będzie (tradycyjnie) dłuuuuga ;)

Sobota, 2 listopada 

Wyruszyłem z mego rancho nad Wkrą ok. 9:20 rano. Przed 10 zameldowałem się w Baboszewie celem zrealizowania fotki pt. "SUka, rozwalona nastawnia i pryzma buraków w tle". Tak się sympatycznie złożyło, że pociąg 66613 prowadziła SU45-034 z zieloną mordką :) Następny przystanek - Raciąż. Tu w peronach stoi sobie ST44-1096. Nadjeżdża osobówka, następuje wymiana kilku pasażerów, gagarin odjeżdża pod dysponującą, przejeżdża przez drogę kołową do Płocka, zatrzymuje się, dyżurny ruchu przekłada wajchę i gagarin wjeżdża na tor z Bipą. No i co JSL zafundowała UOP-owi? Tak jeeeest - spalinowe TGV #2 :))) Z małym opóźnieniem zestaw odjeżdża do Sierpca. Strzelam to cudo za Raciążem i w Zawidzu, po czym ile fabryką dała zapylam mym dzielnym autkiem do Sierpca. Wpadam na stację, lecz pociąg był szybszy - gagarin zdążył się już odczepić, zmienić tor i właśnie odjeżdżał majestatycznie na szopę. Ponieważ przywiozłem obiecane pani Stasi zdjęcie (dla tych co nie wiedzą: pani Stasia to zaprzyjaźniona dyspozytorka, zawsze służy kompetentnymi informacjami i w ogóle taka równa babka z niej, że hej!). Jeżyk zrobił nam kiedyś zdjęcie a ponieważ powiedziałem, że przywiozę jej odbitkę, to przywiozłem.

13 października 2002

Spalinowe TGV

Kampania buraczana na Jedynie Słusznej Linii 410 w pełni! A ponieważ w czasie jej trwania NIC mnie nie powstrzyma przed wyjazdem do Raciąża i okolic, toteż nie zważałem na paskudną niedzielną pogodę i przed 9 rano byłem już w drodze do Nasielska - pierwszego przystanku podróży. Miał mi towarzyszyć Jeżyk, jednak okazał się mniejszym ode mnie fundamentalistą i na widok padającego śniegu z deszczem wymiękł. W Nasielsku puchy - żadnego wagonu towarowego. W Płońsku też żadnego wagonu, za to na dróżce, którą jechałem wzdłuż stacji pojawił się nagle motyw przyrodniczy. A mianowicie stadko... kuropatw :) Co ciekawe, wcale nie zamierzały zwiewać przede mną, tylko na chwilkę odeszły od poletka zeschłego zielska, nasionami którego właśnie się pożywiały. Niepewne swej przyszłości zaczęły przechodzić przez tory jednej z bocznic, co wywołało we mnie nieprzepartą chęć zrobienia im zdjęcia :) Zacząłem więc zakładać nowy film do aparatu. W tym czasie ptaszęta przyciśnięte głodem cofnęły się na pastwisko i jak gdyby nigdy nic kontynuowały śniadanie nie dalej niż 2 metry ode mnie :) I właśnie gdy miałem odkręcić szybę i zacząć je delikatnie płoszyć, tak aby znów wlazły na tory, jak z podziemi wyrósł nagle jakiś zafajdany, zapchlony kundel i przepłoszył mi to całe towarzystwo w cholerę :( Podjechałem jeszcze pod młyn zobaczyć czy może tam są jakieś kontenery na lorach po mąkę, lecz niczego nie zastałem. Pojechałem przeto do Raciąża, gdzie miałem pewność, że wreszcie trafię na jakieś wagony. A tam gdzie wagony, tam i szansą na gagarina :) Po drodze zajechałem tylko na chwilkę do Baboszewa zobaczyć czy ruszył skup buraków cukrowych (przed 2 tygodniami plac świecił pustkami). Chyba jednak w tym roku skupu nie będzie, bo i tym razem buraczanych pryzm ani widu, ani słychu. Całe szczęście, że rok temu cyknąłem tam fotki pociągów na tle słodkich warzywnych wydm :) Lekko zawiedziony ruszyłem następnie do Raciąża. I oczywiście nie rozczarowałem się. Na stacji jeden buraczany skład i dwa próżne. W sumie więc 60 wagonów. A wśród tego hasa sobie niebieska (mocno wyblakła) glinojecka TEM2-247.

14 września 2002

Pierwsza zielona SU45

Niektórzy wiedzą, a ci co nie wiedzą, to się dowiedzą :-) Otóż przejeżdżając w sobotę przez Nasielsk w drodze na rancho przykukałem na stacji uśpioną SU45-257. I nie byłoby w tym nic nieoczekiwanego gdyby nie brak na czole żółtej farby... Tym samym Jedynie Słuszna Linia awansowała do grona potoków szynowych, po których dmuchają zielone SUki! Całe szczęście, że zabrałem z Warszawy statyw na wszelki wypadek. Opłaciło się, bo o wyznaczonej godzinie wyciągnąłem Starożytnego sprzed kominka co by robił za stojak pod parasol ;-) Załadowałem tenże stojak i pojechaliśmy do Dalanówka. Na Wkrę nie było sensu, bo budynek stacji za bardzo zarośnięty jest drzewami, co przy pogodzie bez żadnych kontrastów dałoby zdjęcie "mydło". Dalanówek za to jest OK, bo drzewko jest w zasadzie jedno i budyneczek stoi po przeciwnej stronie niż na Wkrze, a za nim widać dalszy plan (niskie chmury w tym przypadku akurat). Nastawiłem sobie aparat na przysłonę 4, czas 1/60 sek. i czekam. SUka nadjechała wolniutko, pstryknąłem, a ponieważ mechanik elegancko stanął przy peronie w idealnym miejscu do drugiej fotki to szybciutko zmieniłem nastawy na większą głębię ostrości 8 i cyknąłem drugi pikczer. Mimo kropiącego kapuśniaczka powinno to wyjść klimatycznie (przynajmniej gagarin dwa tygodnie temu też w deszczu wyszedł).

26 czerwca 2002

Relacja z wakacji

Wróciłem z półtoratygodniowego gagarinobrania w jednym kawałku, niestety z pustym portfelem, do czego walnie przysłużyły się dwie awarie mego bolidu. Skutkiem tego pobyt mój w chojnickim zagłębiu gagarinowym musiał zostać nagle i brutalnie przerwany. W sumie jednak nie mogę narzekać. Zwłaszcza jestem zadowolony z pierwszego tygodnia, kiedy to dopisywała pogoda, co zaskutkowało żywymi w barwy fotkami. W drugim tygodniu nadeszły chmury, a wraz z nimi deszcz, wiatr i przenikliwy ziąb, co nieźle dawało w kość jako że nocowałem pod namiotem. Ale jedźmy po kolei! Oto, com widział i przeżył:
 
DZIEŃ 1, sobota 15 VI Warszawa - Sierpc –Toruń
  
Przed południem wyjechałem z Warszawy do pierwszego przystanku moich wojaży, tj. do Sierpca. Tam dowiedziałem się na szopie, że około godz. 14 będzie jechał towar z Płocka z gagarinem (czasami jeżdżą też z SUkami), po czym nastąpi zmiana drużyny trakcyjnej i brutto ruszy w dalszą drogę do Torunia. Pstryknąłem stojące opodal szopy ST44-405 (prawdziwy nr 1112) i niebieskiego 282, a następnie wyjechałem towarowi naprzeciw. O pół do trzeciej zjawił się wreszcie ST44-1110 z 33 wagonami pociągu 15487. Wymiana drużyny odbyła się błyskawicznie i o 14:50 gagarin ruszył dalej. Zaczaiłem się na niego nad rzeczką Skrwą i uchwyciłem gdy wjeżdżał na jednoprzęsłowy mostek (jazda górą). Sprint do samochodu i rura za nim. Następne autostopy z wiaduktu drogi krajowej nr 10 w okolicy miejscowości Skępe, na esce w Lipnie, w Czernikowie (tu mijanka z osobówką) i na podjeździe do Lubicza (dymił jak parowóz - fantastyczny widok!). W Toruniu nocleg na campingu niedaleko dworca głównego.


DZIEŃ 2, niedziela Toruń - Świecie - Bydgoszcz – Inowrocław

Obudził mnie ryk gagarina wyjeżdżającego z grupy towarowej w kierunku dworca! Zebrałem się szybko i ruszyłem do Terespola Pomorskiego na bocznicę do tamtejszej "celulozy", czyli Frantschach Świecie SA. Dokąd się dało jechałem drogą wzdłuż linii z Chełmży. Przed Łysomicami trafiłem na zieloną SU45-168 z Bipą z Grudziądza. Przed Chełmżą poczekałem jeszcze na pociąg powrotny. Z półgodzinnym opóźnieniem wjechała żółta SU45-131. Przed godz. 15 zajechałem do Terespola. Miałem fart, bo trafiłem akurat na manewry ST44-651, który został podczepiony do towaru z gdyńskim bykiem 630 i przestawiał cały skład z jednego toru na drugi. A dymił przy tym, że hej! Później podpięto go do towaru już do papierni. Pierwszym wagonem za lokomotywą był „simplus”, co ładnie komponowało się z gagarinkiem. Pogadałem sobie chwilę z mechanikiem i dowiedziawszy się o której pociąg odjedzie poszedłem obfocić piękną, starą stację. Potem ustawiłem się koło wiaduktu nad drogą na stację odchodzącą od drogi nr 240 (z Tucholi). Tam bowiem przy nasypie pasła się krowa. Dzięki niej właśnie zrobiłem jeden z długooczekiwanych obrazków, tj. gagarin i mućka na jednej focie (Remik! Zostały się zatem jeszcze gag + stogi zboża i rzepak :-) Gagarin nie dojeżdża do samej "celulozy", lecz tylko do ichniej stacji manewrowej, na końcu której jest tabliczka "kres jazdy lokomotyw PKP". Długość bocznicy, po której smerfuje gagarin jest naprawdę króciutka, tak na oko to ze 2-3 km raptem. Następnie pojechałem rzucić okiem na słynny wiadukt węglówki nad Wdą. Ładny, nie powiem, robi wrażenie, ale fotki jakowoś nie zrobiłem. Pod wieczór dojechałem przez Bydgoszcz do Inowrocławia. Bez obrazy, inowrocławianie, ale jest to bez wątpienia najbrzydsze miasto w jakim byłem podczas całego wyjazdu - brud, syf, budynki się sypią feeee :-( Do tego zero campingu, czy nawet pola namiotowego. Dwa czy trzy hotele z cenami dla biznesmenów, zero miejsc noclegowych w uzdrowiskach i dopiero na południe w stronę Konina, już za miastem trafiłem na hotelik turystyczny (mocno turystyczny).

16 marca 2002

Ostatki gagarinów między Białymstokiem a Czeremchą

Drrrrrryyyyyyńńńńń, dryyyyyńńńń!!! Co za czort? Po omacku szukam czegokolwiek, co mogłoby uciszyć natręta. Mam! Uwaga leci... siuuuu, bach, drrryyyyyńńńń... rzut kapciem w zegarek niecelny. Bydlę jedno ani myśli przestać się wydzierać. Łypię okiem na cyferblat. 2:30 - co za dzika pora... No ale cóż, poświęcenie fotozapaleńca kolejowego nie zna granic ;-) Szybkie śniadanie i godzinę po próbie morderstwa zegarka czekam na wehikuł, którym powiezie mnie na tzw. ścianę wschodnią. Jako ostatni dosiadam się do współtowarzyszy wyprawy - członków warszawskiej delegatury w osobach: Jeżyk, NadSZYSZKOwnik, Jarosz oraz gościa specjalnego - Remika. Rąsia, rąsia i jadymy - czeka nas przygoda, a każdej chwili szkoda ;-) Naszym celem jest Bielsk Podlaski, gdzie spodziewamy się ustrzelić zwierza szynowego gagarinem zwanego. Podróż wśród ziewań upływa pod znakiem precyzowania planu podróży oraz opowieści naczelnego aero-desantowca delegatury - Jeżyka. Przed 6:00 dojeżdżamy do Bielska. Obserwator Remik wypatruję swym sokolim wzrokiem zwierzynę. OK, znaczy wycieczka będzie udana :-)  Za powodzenie wycieczki wychylamy z Jaroszem po bronxie - wszak wiadomo, że piwko przy gagarku z rana lepsze niż śmietana :-) Cykamy pierwsze tego dnia fotki i za chwilkę ST44-793 rusza luzem do Białegostoku. A my za nim oczywiście. W Strabli gagarin oczekuje na nadciągającą z naprzeciwka SU45-242 z bonanzami (zamiast spodziewanej przez nas Bipy). Jako że lok ciągnie się 30 km/h, a my 4 razy szybciej, toteż bezproblemowo urządzamy sobie fotostopy na niemal każdym przejeździe. W końcu około 8 docieramy do Białegostoku. Tu mamy sporo czasu, bo planowy odjazd towar ma o 9:48. Zostawiwszy więc aparaty w bagażniku idziemy na popas do poddworcowych budek fast-foodowych. A tu ni stad, ni zowąd niespodzianie przed naszymi oczami przedefilował nasz gagarek w węglarkami.

20 stycznia 2002

Najgłębiej spenetrowana kobieta na Śląsku

Drogi czytelniku! Skoro ten nieco perwersyjny tytuł sprowokował Cię do kliknięcia w nagłówek mojego posta przygotuj się na dłuuuższą opowieść o tym jak trzech kumpli wybrało się na jednodniową, spontaniczna wycieczkę do Rybnickiego Okręgu Węglowego (ROW) na gagariny, ma się rozumieć.

Najpierw jednak słowo wyjaśnienia: ja to jestem mądry - najpierw napisałem tę długaaaśną relację, a potem dopiero sprawdziłem, czy któryś z moich współtowarzyszy podróży mnie nie ubiegł. Okazało się, że Jarosz już popełnił bym tekst pod wszystko mówiącym tytułem "Na ST44 do Rybnika i okolic". Niemniej jednak stwierdziłem, że skoro już napisałem to i owo, to nie mam sensu tego kasować. A zatem miłej lektury:

ROW to jedno z ostatnich miejsc, które nie doświadczyło najazdu lotnej brygady warszawskiej delegatury UOP-u – trzeba to więc było szybko zmienić. Na wystosowane imienne zaproszenia do wspólnego objazdu odpowiedział pozytywnie tylko wrocławski oddział UFO i tym sposobem ukonstytuował się skład 3 wycieczkowiczów: Jarosz, UFO i ja. Na punkt zborny została wyznaczona stacja Opole Główne. Jarosz wykombinował bilet oczywiście prawie okrężny. Nabyliśmy (nie obyło się jak zwykle bez protestów kasjerki na WC) 2 bilety. Pierwszy (dla mnie wycieczkowy) z Warszawy do Żyrardowa, a drugi w odwrotnej relacji tyle że przez Częstochowę, Opole, Chałupki, Rybnik, Katowice, Idzikowice :-)) Pierwotny plan przewidywał, że ja z Jaroszem mieliśmy wylądować w Opolu o 3:24, by 4 minuty później dołączyć do pociągu „kosmicznego" relacji Berlin - Wrocław – Kraków. To jednak nie było nam pisane, bo oto szczekaczka na warszawskim dworcu Warszawa Wschodnia obwieściła zniecierpliwionym podróżnym, że mogą pożegnać się ze swoimi planami, jako że pociąg do Szklarskiej Poręby Górnej podstawi się 20 minut po planowym odjeździe. Mój komentarz na takie dictum acerdum pominę lepiej milczeniem. Nad następnym stekiem przekleństw też nie będę się rozwodził gdy po upływie zapowiadanych 20 minutach szczekaczka wyskrzeczała, że pociąg nasz zwiększy opóźnienie do 30 minut. Koniec końców światła ET22-781 (CM Bydgoszcz) prowadzącej nasz skład pojawiły się 40 minut po zaplanowanym na 22:20 odjeździe. Kolejne 10 minut zabrało oczekiwanie na zielone światło. Dygresja: za taki numer, aby pociąg podstawiać ponad pół godziny PO a nie PRZED odjazdem życzę tej firmie jak najgorzej. PKP SA! Obyś zbankrutowała jak najszybciej! Niech Cię kupi amerykański Wisconsin Central, czy tysiąc innych firm, bylebyś - polska kolejo - działała jak normalne, wolnorynkowe przedsiębiorstwo! Tak czy siak było jasne, że opolską przesiadkę do składu z gościem z innej galaktyki trafił szlag. Na pochwałę zasługuje jedynie mechanik byka, który wyciskał z niego siódme poty aby odrobić jak najwięcej straconego nie wiadomo na co czasu. W Częstochowie opóźnienie wynosiło już tylko 12 minut, co oznaczało, że 16205 przemieścił się w czasie aż o 38 minut. Swoją drogą to niezłe luzy ma ten nowy rozkład, co nie? Już zaczęły rysować się pewne nadzieje na zrealizowanie pierwotnego planu, jednak za świętym miastem zaczęły się jakieś chore ograniczenia prędkości, pociąg tłukł się niesamowicie i ostatecznie do Opola zwiększył opóźnienie do 19 minut. Na peronie czekał już zdegustowany UFO, który 8 minut wcześniej zmuszony był opuścić wygodny niemiecki przedział. Na kibel do Kędzierzyna musieliśmy czekać ponad godzinę. Czas ten postanowiliśmy spożytkować na odwiedzenie opolskiej szopy by night. W sumie nie zrobiła ona na mnie jakiegoś piorunującego wrażenia. Spodziewałem się czegoś na kształt starej poniemieckiej hali wachlarzowej z obrotnicą, a tu figa - postpeerelowski blaszak elektrycznego depo. Nieco lepiej wyglądają ceglane zabudowania garażu spalinowego, ale to też nie to samo co Wałbrzych, na przykład. Przed szopą stały bodajże 3 czy 4 rumuny, ale sodowe oświetlenie skutecznie odstraszyło mnie od ich sfotografowania. Zamiast tego cyknąłem sobie z teleobiektywu trupka rumunka 313 stojącego w pół drogi między dworcem a szopą. O godzinie 4:55 załadowaliśmy się do EN57-1774+1703, który ruszył wkrótce z kopyta do Kędzierzyna. Prędkość cokolwiek mnie zaskoczyła - nasze kibello trzęsło się, wyło i piszczało w szaleńczym galopie, a smerfowało to pudełko gdzieś tak 100 km/h. Już mi się zaczęło wydawać, że lada moment szwy sracza puszczą a my sami wylądujemy z głowami w kupię cementu z zakładów w Górażdżach. Na szczęście jednostka okazała się wytrzymalsza od moich nerwów (może dlatego, że była rok młodsza ode mnie) i ostatecznie dotarliśmy w jednym kawałku do Kędzierzyna. Tu mieliśmy 7 minut na przesiadkę, więc nie dane mi było bliższe przyjrzenie się arcyciekawym dwóm nastawniom bramowym. Trzeba będzie przyjechać za dnia na dłużej. Nasz pociąg do Raciborza zaprzężony w EU07-097 złożony był ze zwykłych przedziałówek i jednej bonanzy, co po podróży szczytem możliwości rozwiązań techniczno-estetycznych rodem z Pafawagu byłoby miłą odmianą. Byłoby jeszcze większą gdyby nie towarzystwo dwóch szczerbatych dresików przedział obok wypełniających swój cenny czas darciem ryja i kopaniem wyposażenia wagonu. Na szczęście mieliśmy przewagę liczebną, co odstraszyło lokalny kwiat młodzieży od zapędów do szczegółowego zapoznawania się z naszymi skromnymi osobami. W Raciborzu mieliśmy 11 minut przerwy w podróży, którą do Chałupek kontynuowaliśmy ponownie kibelkiem, EN57-1234. Myślałem, że jazda z Opola do Kędzierzyna w wagonie silnikowym wzbogacająca mnie o znaczne przytępienie słuchu była dziełem przypadku. Tymczasem nie! Okazało się to perfidnie przemyślaną prowokacją Jarosza, który w Raciborzu ujawnił swe sadomasochistyczne upodobania ponownie kierując nas do wagonu dyskoteki :-) W Chałupkach nic ciekawego nie zastaliśmy. Po cichu liczyłem na jakieś loki braci Czechów, ale nic z tego. Okazało się bowiem, że brutta za granicę jeżdżą z bykami. Ku mojej rozpaczy do Rybnika znów sraczysko 980+863. Przed Rybnikiem było już widno, więc miałem pierwszy raz możliwość obejrzenia sobie krajobrazu księżycowego i to nie opuszczając Matki Ziemi. Mam mieszane uczucia - z jednej strony olbrzymie hałdy i wyrobiska z pewnością robią gigantyczne wrażenie swymi rozmiarami. Niektóre są tak zarąbiście wielkie, że wyglądają jak wulkany! No i industrializacja terenu też może przytłoczyć człowieka swym zagęszczeniem i gabarytami zakładów przemysłowych. Z drugiej jednak strony zniszczenie środowiska tym spowodowane woła o pomstę do nieba - wszędzie brud, syf, dżuma, tyfus, cholera. Ale wracajmy do kolei. Na rybnickiej towarówce raczej pustawo - 2 byki i 0 gagarinów to zdecydowanie poniżej moich oczekiwań. Pierwszorzędną sprawą było zasięgniecie języka co do obecności (lub nie) gagarów. Skierowaliśmy się więc do teoretycznie najlepiej poinformowanego pracownika PKP, czyli do dyspozytora lokomotywowni. Dowiedzieliśmy się, że na stanie Rybnika jest 5 ST44, z czego 1 jest niesprawny (782, który stał na dworze przed halą) i oczekuje decyzji, 1 jest wewnątrz hali, a 3 są gdzieś w trasie. WOW! Niedziela i trzy gagarki smerfują po okolicy. Według zeznań bardzo MK pozytywnie nastawionego PeKaPowca jeden miał być w KWK Rydułtowy, kolejny w KWK Anna, a o trzecim słuch zaginął ;-) Jarosz - naczelny ceglarz wycieczki szybko znalazł połączenie do pierwszej z tych kopalń i to z odjazdem już za 20 minut. No to chodu z powrotem na stację! Kilka minut przed 9 wtoczyła się na peron EU07-538 z Bdhpumn-em. No, nareszcie miałem okazję przejechać się Bohunem - zawsze jakoś tak się składało, że nie było mi to dane. Bardzo mi się ten wagon podoba, a zwłaszcza długie kanapy na górze - w sam raz na przejażdżkę w damskim towarzystwie... Jako że tory biegną tuż koło kopalni spodziewaliśmy się ujrzeć cel naszej podróży wprost z okna wagonu. A tu figa - gagarina ni ma. Nasze nadzieje, że może zasłoniły go jakieś węglarki rozwiał nastawniczy z przyzakładowej nastawni. Stwierdził mianowicie, że przeca jest niedziela, kopalnia węgla nie sypie, więc o pobycie gagarina mowy być nie mogło. Na szczęście znów trafiliśmy na MK pozytywnego pracownika. Jak się dowiedział, że przybyliśmy tu aż z Warszawy postanowił ulżyć naszym cierpieniom i szczegółowo dowiedzieć się co i jak jest z tymi gagarinami. W międzyczasie my konwersowaliśmy sobie z drugim kolesiem z nastawni - pomocnikiem gagarinowego majstra (tak się tam mówi na mechanika). Dowiedzieliśmy się od niego, że gag na kopalni pracuje codziennie w dni robocze wyciągając składy aż za pobliski tunel przy stacji. Tak więc Panowie, można tam uskutecznić arcyciekawy pikczer wyjeżdżającego ST44 z tunelu. Okazało się, że przez najbliższą godzinę gagarin będzie stał w KWK Anna. Szkopuł w tym, że kopalnia ta jest w Pszowie. Nie mogąc dotrzeć tam pociągiem zmuszeni byliśmy dojechać autobusem. Takt jest po prostu fascynujący. W niedzielę odstępy po 3 godziny między jednym kursem a drugim nie są niczym niezwykłym... Miasteczko Rydułtowy jest na tyle małe, że nawet taksówki nie dojrzeliśmy. Ale mieliśmy szczęście - po pół godzinie przyjechał autobus. Dzięki uprzejmości jednej starszej pani bez zbędnego kluczenia dotarliśmy na wiadukt nad torami z KWK Anna do Nędzy. Teraz rozwiązanie zagadki zawartej w tytule posta. To właśnie KWK "Anna" jest najgłębiej spenetrowaną kobietą na Górnym Śląsku :-))) - tak przynajmniej śmiał się poznany wkrótce przez nas majster z SM31. Ale po kolei. Trafiliśmy na miejsce akuracik na kilka minut przed odjazdem gagarina. Aż strach pomyśleć co by było gdyby autobus przyjechał 5 minut później, albo gdyby nie pomocna babcia z Pszowa - z wycieczki byłby klops zamiast pełnego sukcesu. W ogóle mieliśmy szczęście do życzliwych nam ludzi - mechanik z odjeżdżającego ST44-1056 na widok trzech zawodników uwieczniających go na kliszy dał do pieca ile fabryka w Ługańsku dała i zakopcił czarnymi spalinami aż miło. Potem pomachaliśmy sobie nawzajem, a on ryknął jeszcze do nas z potężnej trąby. W tym momencie mogłem uznać z czystym sumieniem wyprawę za udaną, choć po porażce w Rydułtowach miałem dość kiepski humor. Tymczasem do kolejnego składu podpięła się SM31-046. My zaś poszliśmy dowiedzieć się do nastawni co też będzie się dalej działo z gagarinem - czy wróci tu jeszcze, czy już zjedzie na szopę w Rybniku? Okazało się, że będzie wracał, ale najpierw wyruszy jego tropem trumna. Koleś poradził żebyśmy poszli do jej majstra, bo być może zgodzi się nas zabrać do Nędzy. Tego nam nie trzeba było dwa razy powtarzać i wkrótce wdrapywaliśmy się z manelami do lokomotywy. I znów przyjaźni ludzie! Gadka-szmatka i młody pomocnik sam zaproponował, że pokaże każdemu z nas po kolei wnętrze maszyny. Że też mu się chciało, aż dziw bierze... Poszedłem na pierwszy ogień. Facet otwierał wszystkie "drzwi" do bebechów trumny po jednej i drugiej stronie loka. Chyba też był jakimś fascynatem, bo rozwodził się nad każdym szczegółem techniki, tak że teraz już znam obiegi wody, powietrza, oleju i paliwa układzie krwionośnym SM31 niczym własną kieszeń hie, hie :-) Potem w podróż poznawczą udał się Dawid, a Michał na końcu. Ledwo co wrócili i dostaliśmy zgodę na wyjazd do Nędzy. Obaj panowie chętnie odpowiadali na nasze pytania, a potem tak się język majstrowi rozwiązał, że nawijał o swej karierze, o wadach i zaletach poszczególnych lokomotyw przez cała drogę. Dzięki temu ponadgodzinna podróż, w większości z zabójczą prędkością 20 km/h, minęła nam dość szybko. W Nędzy czekał na nas gagarin. Obie lokomotywy miały bowiem wrócić razem do Pszowa. Nie mogliśmy niestety jechać całej trasy z powrotem, ale zaliczyliśmy jazdę na gagarinie (z trumna na haku) do Raciborza Markowic. Moment wyruszenia z Nędzy zwłaszcza UFO będzie miłe wspominał, bowiem to jemu przypadło w udziale puszczenie kół w ruch i dojazd do semafora wyjazdowego na szlak. W Raciborzu Markowicach wysiedliśmy z maszyny na peron, a majster ponownie ruszył z kopyta dając nam okazję do uwiecznienia znikającego gagara w kłębach czarnego dymu. Potem poszliśmy do zarekomendowanej nam przez kolejarzy restauracji na obiad. Polecam! Za schaboszczaka z frytkami i sałatką z czerwonej kapusty oraz herbatę zapłaciłem... niecałe 11 zł. Dodajmy do tego niesamowicie miłą obsługę oraz stół bilardowy, przy którym rozegraliśmy dwie kolejki, a otrzymamy knajpę marzenie. Po obiadku zapakowaliśmy się w pół do czwartej do ostatniego tego dnia kibella (o nr 1497) z Chałupek. Niestety, dla UFO było to już za późno aby mógł jechać z nami do Rybnika i chcąc nie chcąc do Wrocka musiał wracać przez Kędzierzyn. Tak więc rozstaliśmy się w Nędzy (pa, pa) i dalszą podróż odbywaliśmy z Jaroszem we dwóch. Jako że w Rybniku mieliśmy ponad godzinę czasu, to znów poszliśmy do lokowni. Przypomniałem się dyspozytorowi i ruszyliśmy na zwiedzanie. Po drodze spotkaliśmy jakiegoś faceta, który zaproponował nam, że zaraz pozapala światła nad halą żeby nam zdjęcia ładnie wyszły. Nie no, tego już było aż nadto!! :-D W ciągu kilku minut zanim lampy osiągnęły pełną moc żarówek szukałem po ciemku mojej kopary ;-) Wewnątrz hali stały sobie ST44-1037 i 1049, ale z braku czasu skoncentrowałem swe fotograficzne zapędy na 782, którego los jest najbardziej niepewny. Pozostałym gaguskom raczej będzie się jeszcze dość dobrze wiodło, bo najgłębiej spenetrowana kobieta na Śląsku będzie wydobywać antracyt co najmniej do 2006 roku. Ostatnim zdjęciem tej niezwykle udanej wycieczki był pikczer przedstawiający szykującą się w trasę ET42-001. Wkrótce usadziliśmy nasze cztery litery w Bohunie podczepionym do EP07-505. Wyjeżdżając z Rybnika do Katowic mignął mi jakiś parowóz na szopie. Zauważyłem tylko Ty42 i "1" w numerze bocznym, ale wszystkich cyfr nie dojrzałem. Kto z Was wie, który to czajnik, hę? Jarosz wkrótce zapadł w drzemkę, a ja trzymałem wartę przy naszych betach czytając 9 numer „ŚK”. W Katowicach ponad godzina czekania na Ex "Praha" (z ceną rynkową), który przybył zgodnie z zapewnieniami Michała z "planowym opóźnieniem" 20 minut. Aha, nie polecam żarcia na dworcu! Hot-dog to po prosu buła, parówa i ketchup plus zero sałatki czy innego wypełniacza. Makabra i to za 3,40 zł :-( Do Warszawy Centralnej dotarliśmy o godzinie 22:20. Po dokładnie 23,5 godzinach jazdy pociągami wszelkiej maści nastąpiło oficjalne zakończenie tej nieziemsko udanej wycieczki. Myślę, że mam pełne prawo użyć UFO'wego zwrotu kończącego relacje jego autorstwa. A zatem: "kto nie był, niech żałuje" :-)