28 listopada 2001

sPONTON w Skierniewicach

Jako że jestem człowiekiem próżnym i łasym na pochwały, a zauważyłem, że relacje mego autorstwa spotykają się z Państwa pozytywnym odzewem, to uraczę Was (przejdźmy na "ty") za chwilę garścią spostrzeżeń z wczorajszego sPONTONicznego wypadziku do Żyrardowa i Skierniewic. Pewnie spytacie się, co może być sPONTONicznego w wyjeździe do Skierc? Well, w sumie niewiele, niemniej jednak pomysł powzięty o godzinie 19 wieczorem i bez większego zastanawiania zrealizowany, IMHO zasługuję na powyższe określenie. Nie będę ukrywał, że motorem wypadu był Wojtas.
Warszawa, dom UOP-a, godzina 19.
[sound] dryyyń, dryyyń  [dzwoni telefon] ;-)
UOP: - Hallllooo...
Wojtas: - Dzień dobry, część i czołem...
UOP: - nie pytam skąd się wziąłeś... :-)))
Wojtas: - No, ojciec rusz dupę, jedziemy do Żyrardowa!
UOP: - Spójrz lepiej za okno i powiedz co widzisz? :-|
Wojtas: - Widzę piękna zimową aurę. O! Kura, kaczka, droga na Ostrołękę, CHA, CHA, CHA!!!
UOP: - Dobrze się czujesz?
Wojtas: Czujeee, CZUJEEE się świetnieeee i proszęęę o natychmiastowe zwolnienie mnie ze szpitalaaa, BO W RYJA :-)))
UOP: - Okey, okey :-))) To o której przyjechać po Ciebie?
Wojtas: - A co Ty jeszcze robisz w domu. Do wozu, ale juuuż! :-))) * 
I pojechalim. A śnieg tego roku pamiętnego padał obficie i asfalt drogi zmienił kolor... Piękną, białą szosą prowadzącą przez Błonie i Grodzisk Mazowiecki dojechaliśmy do pierwszego przystanku naszej podróży, tj. do Żyrardowa. Parę osób czekało na kibla do Skierniewic. Niestety, żadnych panienek :-( A my tacy uczynni, tacy bezinteresowni... ;-) Zniesmaczeni zarówno stanem budynku dworcowego, jak również wyglądem podróżnych (zwłaszcza płci "pięknej") wróciliśmy na naszą Milky Way. Do Skierniewic dotarliśmy na krótko przed 23. Stacja wita podróżnych szczelnie zamkniętymi drzwiami. Dla pewności, że nikt nie zechce w niej np. zamieszkać, wszelkie wejścia zostały zabite dechamy :-| Trwa remont. Co z tego że już 20 rok... - praca wre, ludzie mają pracę i ogólnie panuje nastrój ogólnej wesołości, którego nie jest w stanie zmącić nawet młot pneumatyczny wielkości mamuta rozpieprzający wiadukt nad torami. Mówiąc krótko: stacja jest bardzo klimatyczna i sympatyczna - ot, taka mieszanka starej architektury bryły dworca i peerelowskiej niemocy budowlanej. Polecam z całego serca! No, dobra, dobra już kończę lać wodę, bo mi się tu zaraz potopicie ;-) Przejdźmy do rzeczy, czyli na tory. Godzina 22:55. "Bing, bong! Tu stacja Skierniewice, tu stacja Skierniewice. Pociąg pospieszny z Łodzi Fabrycznej do [pauza] eee... Suwałk przez [pauza] Warszawę Centralną, Warszawę Wschodnią, Małkinię, Białystok jako pociąg pospieszny, a dalej jako osobowy przez Augustów wjedzie na tor przy peronie drugim. Bing, bong!" I po chwili wjechało co? Byczek oczywiście. Jakby się kto pytał to był to ET22-759. Tuż za pociągowym koniem, tfu... bykiem pomarańczowy ambulans pocztowy!! Pstryk z przodu i od tyłu, he, he :-))) Aha, bez zapowiedzi po sąsiednim torze śmignął inny byk z długaaaaśnym sznurem Eaos-ów. Po niejakim czasie melduje się kolejny pośpiech, tym razem relacji Terespol - Szczecin. Z przodu ładniutka szczecińska EU07-418 (numerki na czerwonym tle), a za nią mnóstwo wagonów. A mordy zakazane w tych wagonach, że bój się Boga. Brrrrr... Kilkanaście minet ;-) potem nadjechała brzydziutka EU07-??? z ciapongiem do Łodzi Fabrycznej. Nadałem jej naprędce ksywę "Zeus", bo fajne efekty wizualne nam zafundowała. Cuś chiba pantograf nie kontaktował, bo mechanik dwukrotnie opuszczał go i podnosił, co skutkowalo pięknymi błyskawicami i grzmotami jak podczas burzy. Już myślałem, że dalszej jazdy niebudziet. Kierpoć był tej samej myśli co ja, bo podszedł do mechanika z komunikatem, że coś mu zdrowo patyk strzela ;-) ale Zeusowi akurat wróciło krążenie w obwodach i posiliwszy się świeżutkim prądem majestatycznie odjechał w siną dał. W oczekiwaniu na następny pociąg zrobiłem zdjęcie żurawia wodnego (ciekawe, kiedy go zetną?) oświetlanego czerwonym oczkiem semafora. Kliiimat :-))) O pół do dwunastej wjeżdża EU07-023 z pośpiechem do Szklarskiej Poreby. Na sąsiednim torze manewruje z kilkunastoma wagonami towarowymi SM42-1141, która została uwieczniona na slajdzie w formie świetlnej smugi ;-) I to było ostatnie zdjęcie tego dnia :-( Niestety, bo idąc do samochodzika słyszymy nagle: "Bing, bong! Uwaga podróżni! (nie było żywej duszy na peronie) Na tor przy peronie drugim wjedzie pociąg pocztowy. Bing, bong!" I faktycznie, za chwilę wjechała sobie jakaś ładniutka siódemka z jednym wagonem bagażowym... Qrka, takie ładne zjawisko, a mi się skończyły filmy :-( Opuszczamy Skierniewice z pewnym niedosytem. Niemniej jednak generalnie wyjazdzik należy zapisać in plus. Do domciu dotarłem o 1:30, a od 9 siedzę już w pracy. Dobraaaanoooc... :-)))

* - Dialog jest w dużej mierze owocem wyobraźni autora, aczkolwiek wszelkie podobieństwo ksyw interlokutorów do osób istniejących w realu jest ZAMIERZONE :-)))

27 listopada 2001

Dwa dni z burakami ;-)

Proszę nie brać tytułu wątku zbyt dosłownie, bo nie chodzi o moich współtowarzyszy wycieczki :-))) Chodzi o surowiec do wyrobu cukru!!!

Dzień 1 - sobota, 24 listopada

W sobotę wybrałem się z Jaroszem do Baboszewa (kilka stacji za Nasielskiem w stronę Sierpca, na linii 410). Dowiedziałem się bowiem dwa tygodnie temu, że zgrupowane tam (w formie 3 zarąbistych pryzm) buraki cukrowe będą następnie transportowane do cukrowni w Glinojecku transportem szynowym. Mieliśmy więc nadzieję na oglądnięcie załadunku do węglarek zaprzężonych w gagarina. Do Baboszewa przybyliśmy 20 minut po 13. Niestety, naszym oczom nie ukazał się oczekiwany widok. Nauczony doświadczeniem byłem niemal pewien, że tego dnia będzie jechała SUka45 z Raciąża do Nasielska z próżnymi wagonami buraczanego wahadła Kętrzyn-Raciąż. Ponieważ w okolicach przystanku Wkra widuję je mniej więcej o godzinie 15, to obliczyłem sobie, że w Baboszewie powinno być około 14:20. Mieliśmy więc sporo czasu. Postanowiliśmy zatem zasięgnąć języka w budyneczku, obok którego jest waga do ważenia przyczep z surowcem, zwożonym z okolicznych pół.
Już byliśmy niedaleko, gdy wtem rozległo się donośne trąbienie lokomotywy. Kurczę, "nasz" pociąg jest sporo za wcześnie! No to chodu na wcześniej upatrzone miejsce na starej rampie. Skład 42 węglarek prowadziła SU45-129. Mam nadzieję, że slajd wyjdzie mi piknie, bo i widok jest niepowtarzalny: SUka ze sznurem węglarek na tle górującej nad tym wszystkim pryzmy buraków. Miooodziooo... Po uwiecznieniu tegoż zjawiska poszliśmy po informację. Miła pani (oraz nieco mniej miły pan) w budyneczku stwierdzili, że zostałem wprowadzony w błąd, bo surowiec jest transportowany do Glinojecka przez samochody ciężarowe. Buuuu :-( Nie potrafili też powiedzieć w jakich godzinach jeździ wahadło w dniach roboczych, bo "pociąg przejeżdża, to se przejeżdża, ale kto by tam patrzył czy codziennie i o której godzinie" ;-) Pożegnaliśmy się grzecznie i ruszyliśmy mym bolidem w pościg za składem. Najładniejszy "fotostop" uskuteczniliśmy z wiaduktu drogowego na trasie krajowej nr 7 w Płońsku. Widok jest po prostu wyglebisty: tor z Płońska do Nasielska "idzie" duuużym łukiem, a obok niego biegnie zjazd drogi gdańskiej do Bydgoszczy. Ostatni raz złapaliśmy SUkę w Dalanówku, po czym pojechaliśmy na moje "rancho" opić ten jakże udany sPONTONiczny ;-) bo nieplanowany wyjazd. Zrobiliśmy sobie ognisko (Jarosz jadł mięso, he he), a potem odwiozłem Michała na Wkrę, skąd odjechał Bipą do Warszawy. Ja natomiast zostałem u siebie na działce (proszę nie mylić z drugami). Następnego dnia Jarosz miał się pojawić w towarzystwie NadSZYSZKOwnika, ale wymiękł (jakieś ściemy o nauce ;-))) i ostatecznie Piotrek przyjechał na Wkrę sam.

Dzień 2 - niedziela, 25 listopada

Punktualnie o 9:23 na przystanku Wkra zameldowała się SU45-129 (ta sama, co jechała z próżnym wahadłem do Nasielska) przywożąc m.in. NadSZYSZKOwnika. Zapowiadała się ładna pogoda, więc i humory nam dopisywały.
Ruszyliśmy w podróż do Sierpca starając się wyprzedzać pociąg i uwieczniać to zjawisko na materiale światłoczułym. Pierwszy przystanek we wsi Krępica, nieopodal rancha ;-), następny dopiero w Baboszewie. I znów fotka SUki na tle buraków, tym razem jednak z Bipą i z przeciwnego kierunku jazdy. Po godzinie 10:30 niebo opuściła ostatnia chmurka i tak już było cały dzionek - pikna, bezchmurna pogoda. Żyleta nieomalże. Z SUką żegnamy się w Raciążu bez żalu, bo oto spotykamy obiekt naszego zachwytu - jedyną słuszną lokomotywę: GAGARINA ;-) Lok manewruje trochę po stacji, a na koniec podczepia się do próżnych węglarek w stronę Sierpca i... gasi silnik. Co jest, czemu nie jedzie? Ostatecznie dochodzę do wniosku (zapewne słusznego), że musi dać fory osobówce, tak aby jej przed Sierpcem nie dogonić i nie wjechać w cztery litery. Mechanik (1,5 roku temu już go zapoznałem, ale mnie nie poznał) mówi, że odjeżdża za około 20-30 minut. Ja w rewanżu uprzedzam go, że będziemy jechać równoległe z nim i fotografować pociąg. Ustawiliśmy się niecały kilometr przed Raciążem, koło tarczy ostrzegawczej. Faktycznie, po około pół godzinie pojawił się ST44-1109 z króciutkim składem 18 Eaos-ów. Cuś chiba miał popsute lampki, bo palił tylko jedno oczko. Po drodze kilkukrotnie na migi próbowaliśmy porozumieć się z mechanikami, coby zapalili wszystkie 3 projektory, ale oni myśleli, że... machamy im w radosnych pozdrowieniach i... odpowiadali nam donośnym trąbieniem! Ale było fajnie!!! Nie muszę chyba dodawać, że jadący 50 km/h pociąg nie był dla mego dzielnego autka żadną konkurencją wyścigową, co oczywiście zaowocowało wieloma udanymi (mam nadzieję) zdjęciami. W Sierpcu zajrzeliśmy do nastawni tej przy przejeździe opodal wyjazdu na Płock. Chcieliśmy się dowiedzieć, czy będzie jechał niedługo jakiś skład z lub do Płocka. Pan zwrotniczy stwierdził, że nie może nam udzielić takich informacji, bo - cytuje - "to jest tajemnica państwowa. To tak jakbyś pan poszedł do banku i zażądał ujawnienia moich danych osobowych i stanu konta!". Nie nooo, ręce mi opadły, ale idę dalej w zaparte i biorę gościa pod włos, że "no niby to prawda (choć przecież wcale nie, ale już mi się znudziło uświadamianie PeKaPowców, że realny socjalizm to przeszłość, gdyby nie zauważyli), ale gdyby był pan miły i uczynny, to mógłby nam pan podać jakieś wskazówki żebyśmy nie tracili czasu na darmo. I tak będziemy tu siedzieć i czekać." Tu gość mi wpadł w słowo mówiąc, że: "tu [w nastawni] nie będziesz pan siedzieć" - znów mi ręce opadły. W końcu jednak gość dał się przekonać, że nie jesteśmy wysłannikami Osamy i zdradził nam tajemnicę państwową, że dwie godziny temu wyjechała do Płocka... SU45 i powinna być za mniej więcej godzinę. Ja tam za bardzo nie uwierzyłem w tę SUkę, bo czemu miałby nie pojechać gagarin? Podziękowaliśmy grzecznie i pojechaliśmy w okolicę szopy, gdzie widać było naszego gagarina. Trafiliśmy akurat na zmianę drużyny trakcyjnej, po czym pociąg miał ruszyć w dalszą drogę do Torunia. A na szopie stały: ST44-1111, SU45-111, SU45-156, SM42-718, SM42-454 i SM42-525. Ustawiliśmy się jakiś 1-1,5 km za stacją, przy przejeździe drogi przez tory. Konkretnie to polecam widok jaki rozpościera się na okolicę gdy pójdzie się górą przekopu około 100 metrów na wschód od drogi. Tor bowiem "schodzi" z mostka nad rzeczułką (tego akurat nie widać), po czym wspina się po łuku i łagodnie wjeżdża w przekop. Ładny motyw. No, ale czekamy i czekamy, nawet zdążyliśmy zdrowo zmarznąć, a gagarina ni ma. Postanawiamy wrócić na stację zobaczyć co jest grane. Ledwo co zdążyliśmy wrócić do samochodu i wykręcić na stację, a ujrzeliśmy "nasz" pociąg. Niech to szlag - co nagle to po diable :-( Uchwyciliśmy go na samym przejeździe, ale widok dużo był gorszy niż opisany przeze mnie powyżej :-((( Aha, gagar jechał znów tylko na jednym oczku. Wróciliśmy do Sierpca i ponownie poszliśmy na szopę. Łazimy już dość długo gdy nagle od strony Torunia dochodzi nas buczenie lokomotywy, ale jakieś takie cienkie - nie gagarinowe. I pierwszy raz mnie słuch zwiódł, bo oto za chwilę ukazał się ST44-405 z szarymi beczkami. Piotrek jeszcze się kręcił po terenie, a ja wróciłem do samochodu. Nie wiem co mnie podkusiło żeby włączyć radio - fakt faktem, że dzięki temu "wspaniałemu" pomysłowi nie usłyszałem nadjeżdżającego pociągu z Płocka. Ruszyłem w pościg dopiero jak go zobaczyłem. Facio z nastawni nie mylił się - na czele składu różnorakich beczek (czteroosiowe, duże i małe, a nawet zupełnie malutkie dwuosiowe, niebieskie) zasuwała SU45-185. Przez stację przejechała bez zatrzymania. Dorwałem ja na mostku nad rzeczułką, nazwy której nie podam, bo nie mam przy sobie żadnego planu tamtych terenów. Anyway, widok jest przerewelacyjny, bo jest to taki mostek jednoprzęsłowy, kratownicowy (ja nazywam takie cuda "bochenki", bo kształtem przypominają wyrób z piekarni) z jazdą górą ("bochenek" do góry nogami ;-)). Wróciłem po NadSZYSZKOwnika, który klął na czym świat stoi, że tak się zagapił i pstrykał jakieś portrety, podczas gdy tu umknął mu TAKI skład. Tymczasem 405 odczepił się od beczek i zjechał na szopę. My natomiast udaliśmy się na peron, bo do składu osobowego była już podczepiona SU45-156. Dwie fajniutkie laseczki (zwłaszcza jedna była IDEALNIE w moim guście) siłowały się akurat z drzwiami wagonu. Raczej nieskładnie im to szło i zaczęły się chichrać jak głupie do sera. No to zrobiłem im zdjęcie i zaczęły śmiać się jeszcze głośniej :-) Do Nasielska jechaliśmy znów niemal równoległe z pociągiem, przy czym zerkaliśmy to na lokomotywę, to na... pasażerki w Bipie ;-) Nie będę się chwalił i tworzył off topicu opisując jak do tego doszło, niemniej jednak uchylę rąbka tajemnicy i powiem, że zdobyłem numer komórkowy tej laseczki :-)))))) I zaczynam działać - nie tylko koleją UOP żyje!!! He, he... ;-) Kończąc chciałbym podziękować Jaroszowi, NadSZYSZKOwnikowi, Kindze i Iwonie za miłe towarzystwo podróży oraz... mojemu dzielnemu samochodzikowi :-), że nie rozkraczył się gdzieś po drodze, choć wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że lada moment odmówi posłuszeństwa pozbawiając nas możliwości podziwiania ruchu kolejowego (i nie tylko ;-)))) na mej ulubionej linii normalnotorowej. Thanx!

14 października 2001

Dwa pojazdy się ścigały - jeden duży, drugi mały

Korzystając z dłuuugiej chwili przerwy w robocie, napiszę Wam com widział i przeżył w miłym towarzystwie Jarosza i NadSZYSZKOwnika na weekendowym wyjeździe wzdłuż trasy Płock-Sierpc-Toruń. Tym, którzy jeszcze się nie domyślają po co tam pojechaliśmy, śpieszę wyjaśnić, iż celem ekskursji było podziwianie i dokumentowanie na kliszach fotograficznych jedynie słusznych lokomotyw ;-) PKP S.A., tj. Gagarinów że składami beczek do/z Petrochemii Płock.

Dzień 1 – sobota 13 października

Aby zmaksymalizować liczbę zdjęć, nasza wesoła gromadka postanowiła, że Gagarina (duży pojazd z tytułu wątku) trzeba ścigać samochodem osobowym marki Fiat CC700 (mały pojazd) będącym własnością piszącego niniejszą relację. Spotkanie wyznaczono w tradycyjnym miejscu, czyli przy kasie nr 1 dworca Warszawa Centralna. Nabywszy jeszcze slajdy ruszyliśmy do Płocka około godziny 9:30. Zanim jednak pojechaliśmy do Trzepowa zwiedziliśmy sobie jeszcze Płock Radziwie (taka mała rozwalona stacyjka przed mostem na Wiśle), zrobiliśmy zdjęcie sraczyka i byczka 846 z bekami na moście  i oblookaliśmy stację Płock Główny z kładki nad peronami. Nic ciekawego :-(  Next stop: Płock Trzepowo. Myślałem, że będzie to to większe, a tu w sumie mało tych torów, IMHO około 10. Poszedłem do budynku administracyjnego zasięgnąć języka, czy i o której będzie jakiś skład z Sierpca z gagusiem. Akurat przerwałem jednemu panu w śniadaniu, ale ten niezrażony bynajmniej odpowiedział z pełną buzią, że owszem, skład ruszy z Sierpca około godz. 13 (była akurat gdzieś tak 12:30). Dodał jeszcze, że ciekawszy widok niż rozpościerający się z jego okna stanowią tory na terenie petrochemii i wskazał nam drogę jak tam dojechać. To okazało się dla nas zgubne, ale o tym nieco później... No i pojechaliśmy. Rzeczywiście, widok powoduje opad kopary, czego wcześniej doświadczyli M@tej i Remik. Akuracik manewrowały dwie zakładowe tamary, więc cykamy sobie kulturalnie zdjęcia z wiaduktu drogowego, a tu nagle podjeżdża do nas samochód z ochroniarzami PKN Orlen. Jeden buc wyskoczył też z wartowni nieopodal. Wywiązała się gadka-szmatka (ton ze strony tego buca bardzo niemiły połączony z szarpaniem Jarosza za rękę, gdy ten chciał wsiąść do autka mego dzielnego) o pozwoleniu na fotografowanie i co my tu w ogóle robimy... Jednak pogoda była na tyle ładna, że nie zdołał mnie gościu wyprowadzić z równowagi, więc spokojnie mu odpowiadaliśmy. Drugi z ochroniarzy (jeden z dwóch z tych, co przyjechali vanem) był nieco bardziej kulturalny i zaprosił nas na wartownie główną. NadSZYSZKOwnik jako zakładnik wsiadł do nich, a ja z Jaroszem pojechaliśmy naszym wozem za nimi. Szef zmiany (chłop 2 razy większy od nas) nastawił się na rozmowę z pozycji siły i zażądał od nas dokumentów. Daliśmy mu je. Po jakimś czasie przyszedł i powiedział, że przekażą nas policji. No to mówię: "fajnie", a ten na to złowieszczym tonem: "no nie wiem, czy tak fajnie". Dodał, że 10 minut temu wezwał gliniarzy. Ja spytałem, czy długo to potrwa, bo nie stać mnie na tracenie tu zbyt dużej ilości czasu. Ten na to, że posterunek jest... 200 metrów stąd, więc zaraz będą. Po 15 minutach przysłał jakiegoś przydupasa, który poprosił nas o cierpliwość tłumacząc przy tym mętnie że niby „takie są procedury”. Po następnych 15 minutach przyszedł znów ten dryblas i warknął o nasze miejsca zatrudnienia. I tu mu rura zmiękła, jak mu rzuciłem, że jestem dziennikarzem "Pulsu Biznesu". Gwizdnął z wrażenia pod nosem i się zmył. Policjanci dotarli po kolejnych 10 minutach - wszak te 200 metrów to szmat drogi ;-/  Zapewne jak się rozniosła fama, że mają tu redaktora z ogólnopolskiego dziennika, to panowie ochroniarze stali się z miejsca milutcy i potulni jak baranki. Zaproszono nas do jakiejś kunciapy na rozmowę z policją, która stwierdziła, że... nic do nas nie ma i jeśli ochrona PKN-u niczego już sobie od nich nie życzy, to oni wracają na komendę. Ochroniarz już sam nie wiedząc jak nam tyłki miodem smarować wybłagał od nas żebyśmy im zostawili w depozyt filmy z aparatów żeby mogli się przed Naczelnym Ochroniarzem wykazać że sprawnie przeprowadzonej interwencji. No, dobra, niech już im będzie, wszak taka ładna była pogoda...

28 sierpnia 2001

Objazdem do Ostrołęki przez Małkinię

Na wstępie pragnę rozwiać wątpliwości (a może i ciche nadzieję) co poniektórych - sensacji żadnych w tej relacji nie będzie! Tym razem bowiem obyło się bez żadnych zadym... ;-)))
Uczestnicy wycieczki (porządek alfabetyczny):
1. Jarosz,
2. NadSZYSZKOwnik,
3. UOP,
4. Wojtas.
Korzystając z faktu, że na moście w Wyszkowie jeszcze trwają roboty torowe, a pociąg do Ostrołęki kursuje przez Małkinię, postanowiliśmy zaliczyć tenże objazd. Nie ma co ukrywać, że liczyliśmy po cichu na towarki z gagarinami i... nie przeliczyliśmy się, ale o tym później :-)
Jako ostatni z wycieczkowiczów dołączam się do współtowarzyszy na moim ulubionym dworcu - Warszawie Wschodniej. O 15:23 na peron wtacza się "Konopnicka" z EU07-332. O trasie do Małkini nie ma co się rozwodzić, bo jest nudna jak flaki z olejem. Zacznę przeto od momentu wyładowania w drugiej co do wielkości wsi w Europie. Pierwszy punkt wycieczki to wiadukt szlaku do Ostrołęki nad linią białostocką. Tu chłopaki cykają przejeżdżającego pod nami "Niemna". Jarosz postanowił zdjęcie to nazwać "Nad Niemnem" he, he... Oblookaliśmy sobie jeszcze nieczynne tarcze i semafor, i ruszyliśmy w drogę powrotną na peron. Z daleka dostrzegliśmy drzemiącego przed peronami gagarka. No, jak dla mnie wycieczka już w tym momencie była udana. To jednak nie wszystkie atrakcje, ale o tym również będzie później ;-)
Mnie się wydawało z daleka, że to będzie 668, ale Piotrek stwierdził autorytatywnie iż raczej nie, bo pewnie puszczają tylko te z Suwałk. Już się prawie mieliśmy założyć. I, kurczę, szkoda, że tego nie zrobiłem, bo bym wygrał! Obok niego stała jeszcze SM42-377. W obu maszynach siedzieli mechanicy, z którymi chcieliśmy się przywitać i troszkę informacji zaczerpnąć - niestety oni nie bardzo się kwapili ku temu. Udaliśmy się przeto do przystacyjnego baru na obiado-kolację (polecamy, bo smacznie i tanio w miarę). Nasz pociąg do Ostrołęki przybył z opóźnieniem około 20-minutowym, bo Ex "Mickiewicz" jadący przed nim też nałapał sporo minut. Siódemka się odczepia, a na jej miejsce podjeżdża wspomniana stonka. Pociąg nasz liczy 5 wagonów: 3 wagony 2 klasy, 1 wagon 1 klasy oraz 1 bagażówkę. Stonka raźno pomyka, niestety wkrótce po opuszczeniu Małkini obserwację szlaku skutecznie udaremnia burza :-(  Okey, wreszcie jesteśmy u celu. Jako że mamy mnóstwo czasu, idziemy do dyspozytora po pozwolenie na kręcenie się i focenie na terenie kolejowym zajmowanym przez zabudowania ostrołęckiej szopy. Dyspozytor i jakiś drugi gościu lampią się na nas jak na idiotów i postanawiają grać głupich. Dzięki temu formalności rzeczywiście trwają krótko (UFO - zwracam honor, bo tym razem nawet i ja miałem farta, aż chce się powiedzieć, że trafiło się ślepej kurze ziarno, he, he...). Z ich błogosławieństwem wyrażonym mniej więcej słowami "idźcie panowie, ale jakby co, to ja nic nie wiem" udajemy się do hali, gdzie śpią dwaj kosmonauci: 543 i 089. Aha, byłbym zapomniał - jeszcze wcześniej, jak szliśmy do dyspozytora, z hali wyjechał trzeci astronauta 793. PeKaPowcy na hali na widok naszego sprzętu i chyba samego faktu, że robimy zdjęcia robią oczy jak młyńskie koła. Po krótkiej naradzie w swym wąskim gronie postanawiają wyłonić jednego klienta co by się na nas gapił, czy aby czegoś nie kradniemy z tego, za przeproszeniem, "majątku". Tymczasem na zewnątrz znów zaczyna padać :-(  Akurat jak skończyliśmy foto sesję wewnątrz. Nie zrażeni jednak tym faktem idziemy ochoczo spisać numerki trupiejących gagarków, które stoją sobie w trzech grupkach. Pierwsza z nich (patrząc od strony Tłuszcza tudzież obecnie Małkini) tworzą: 932, 981, 899, 917. Drugą jest najmniej liczna, bo są to tylko 1079 i 982. Trzecia grupka stojącą najbliżej hali składa się z: 900, 931 i 928. W tle cały czas słychać z daleka pomruk silnika gagarka - to szykuje się do odjazdu "sztywny" towar o 22:10. Niestety, przez moje gapiostwo i ociąganie się przy tych trupkach, nie mamy specjalnie czasu na cyknięcie go. Jedynie Wojtas zdążył sfocił (wiadomo - rutyna!) to cudo, ale niespecjalnie był zadowolony z motywu. Nic zresztą dziwnego - ciemno choć oko wykol. Ja bym może też zdążył, ale na hali mój statyw postanowił się rozpaść niemal zupełnie i zostałem fizycznie pozbawiony możliwości focenia. Ot, taka złośliwość rzeczy martwych. Aha, pewnie jesteście ciekawi co ten towar pociągnęło? A może się domyślacie, co? OK, no więc mieliśmy, proszę ja Was, do czynienia z trakcją podwójną!!! Złożyły się na nią ST44-668 i 793. Za nimi zaś tylko 13 wagonów - trochę to mało jak na dwa czynne gagariny. Pożegnawszy ten pociąg udaliśmy się na stację (całodobową!) celem nabycia biletów na powrót. Udało mi się też częściowo naprawić uszkodzony statyw, bo okazać się miało, że będzie on wręcz niezbędny, ale o tym już za kilka linijek niżej. Później poczekaliśmy aż pani sprzątaczka uwinie się z wyczyszczeniem naszego miejsca noclegu w postaci oczywiście wagonu, którym przyjechaliśmy i którym również mieliśmy wrócić, po czym zamknąwszy przedział na kwadrat udaliśmy się w objęcia Morfeusza.  Pobudka o godzinie 2. Spytacie może, po kiego czorta, he? Ano, po to, bo za pół godziny, powinien odjechać kolejny "sztywny" towar do Małkini. Przy akompaniamencie szczękających zębów idziemy na peron. Zimno przenikliwe (widać oddech), lecz otuchy dodaje nam znajomy dźwięk dochodzący od początku sznura węglarek... Oto są! Tę same dwa gagarki, które tak szybko czmychnęły nam wieczorem, teraz są całe nasze!!! Adrenalinka krąży w żyłach i już żadnemu z nas nie jest zimno, a wręcz przeciwnie. Uskuteczniamy sesję zdjęciową najpierw z bliska, później z kładki nad peronami. Przed planowym odjazdem coś koło 3:10 ja ponownie zszedłem jeszcze na dół żeby być blisko tej żywej potęgi jak będzie ruszać. Ledwo tam doszedłem, a prowadzący 668 dał znak syreną do odjazdu i za chwilę oba giganty zadymiły, zakopciły i majestatycznie odjechały z próżnymi Eaos-ami do Małkini. Wraz z odpływającą adrenalinką zimno znów daje znać o sobie. Na szczęście w międzyczasie stonka podstawiła w perony nasze wagony, w których zziębnięci, ale szczęśliwi zajmujemy miejsca. Odjazd mamy o 4:41. Drogę powrotną pamiętam jak przez mgłę - chyba z połowę trasy przespałem. Jedziemy oczywiście z SM42-377. Przed zaplanowanym na 5:46 wjazdem do Małkini znów wiszę za oknem. "Nasze" gagarki stoją już podpięte do następnego towara - 41 Eaos-ów załadowanych z czubem miałem węglowym. Tym razem prowadzić będzie 793. Na razie stoi z zapalonym jednym oczkiem. Robimy kilka zdjęć zarówno im samym, jak i ET22-971, który ustawia się obok nich. Wkrótce odpala też 668, a lider zapala wszystkie projektory. Na ten znak postanawiamy sfocić ten pikny skład na zakręcie nieopodal zdechłego semafora. W tym celu uskuteczniamy poranny jogging, co pozwala nam zająć dogodne miejsce oraz trochę się rozgrzać, bo piździ jak w kieleckiem na Boże Narodzenie, jak to mówią ;-)  Słychać narastający łoskot a zza krzaków wyłania się chmura spalin - to znak, że gagariny mozolą się pod górkę z ponad 3200 tonami ładunku, według moich obliczeń. Wow, co za widok - gagarki mazutują, że ho, ho - prawie jak parowozy - wszak mają pod górę, a masa na haku niebagatelna. Już prawie są, jeszcze troszke, jeszcze, jeszcze, już!!! Strzelają migawki czterech aparatów i wkrótce skład znika za zakrętem. My zaś udajemy się na dworzec w Małkini (dworzec to może za dużo powiedziane) żegnani donośnym trąbieniem gagarinów dochodzącym kilkukrotnie z oddali. Po takich wrażeniach, poranna kawą smakuje wybornie, mówię Wam! O 7:12 wjeżdża EU07-368 z "Narwią", która zabiera nas do domu, po tej jakże udanej wycieczce. Kto nie był, niech się lepiej pospieszy - objazd przez Małkinię będzie utrzymany jeszcze tylko przez 3 dni. Potem gagariny odjadą do Suwałk i Ełku, a ich miejsce zajmą byki...

31 maja 2001

Kółeczko do Ostrołęki przez Łódź, Inowrocław, Szczytno

Korzystając z nieoczekiwanego dopływu świeżej gotówki postanowiłem dać się namówić Piotrkowi Szyszko (od dziś ksywa: NadSZYSZKOwnik) na wycieczkę celem zaliczenia linii Szczytno-Ostrołęka, która kończy żywot 9 czerwca br. :-( Ponieważ jesteśmy twardziele ;-) nic sobie nie robiliśmy z ulew, jakie od dwóch dni nawiedzały nasze pikne miasto i zdecydowaliśmy się ruszyć choćby mimo braku sprzyjającej aury. Do Olsztyna postanowiliśmy nie jechać rzeźnia Kraków-Kołobrzeg, co było rozwiązaniem najprostszym, lecz 'nieco' nadłożyć drogi i przejechać przez... Łódź, dwie Zduńskie Wole (sensu stricte i Karsznice) i dalej: Inowrocław, Toruń oraz Iławę. Zasiedliśmy przeto w przedziale pociągu do Zielonej Góry i punktualnie o godz. 20:50 EU07-196 (CM Łódź) odjechała z Centralnego. W Łodzi baaardzo miła niespodzianka. Ciemny, powiadomiony zawczasu o naszym rejsie, przyszedł na peron ot, tak spotkać się ze mną i pogadać. Dzięki jeszcze raz, Stary! W Zduńskiej Woli jeden z ciekawszych punktów programu eskapady: przejście węglówką do Zduńskiej Woli Karsznic. Dyżurna peronowa powiedziała, że to około 6 km. Fajnie... Aha, byłbym zapomniał: na torze stała ET42-002 ze składem węglarek. Fotka cyk, techniką ANT*. Po jej odjeździe na peron zajechała karetka pogotowia do jakiegoś faceta, który najwyraźniej przy wysiadaniu z pociągu uszkodził sobie goleń (niczym Kwas w Katyniu...). No dobra, idziemy do Karsznic. Ciemno choć oko wykol, jakieś psy chcą nas zjeść na kolację (na szczęście nie pozwala im na to ogrodzenie), a na dodatek co chwila zasuwają towarki (i jedna drezynka) po węglowce (to akurat dobrze). W Karsznicach jesteśmy przed 1 w nocy. Przez peron, na którym czekaliśmy na nasz pociąg składy zachrzaniały dosłownie jeden za drugim! A to z bykiem, a to z bombowcem (a myśleliśmy, że ET40 jeżdżą od Bydgoszczy dopiero). Numerki notował kolega NadSZYSZKOwnik. Wsiadamy w pośpiecha Bielsko Biała - Gdynia z EU07-487 (CM Gdynia). Wagony bardzo wygodne, czyste aż chce się jechać. Około 3:15 docieramy do Inowrocławia. Z okna dostrzegam gagarina, który czeka już na wyjazd z szopy na manewry, rzecz jasna, z jednym 'oczkiem' zapalonym. Niestety, mimo prób dorwania go i dostrzeżenia numerka, nic nie dało się zrobić. Złośliwy był jakiś. Jak ja idę w jedną stronę, to on mi ucieka w przeciwną, to ja za nim, a on znów w inną stronę i chowa się za jakimś wagonem. W końcu musiałem iść do naszego składu Zakopane – Olsztyn (który do Ina przyjechał ok. 5 minut przed czasem). Wsiadamy do wagonu diametralnie różnego od tego do Gdyni. Tu panuje syf, dżuma i tyfus. Na dodatek jakiś kolo dwa przedziały obok wyraża się dość głośno i w grubych słowach, a giry trzyma na klamce od drzwi przedziału :-( Przeszedł kondi i jakby go nie zauważył. Znieczulica... Tym razem jedziemy prowadzeni przez EU07-410 (CM Kraków). W Olsztynie mamy godzinkę na przesiadkę. Idziemy więc ją spożytkować na odwiedziny szopy. NadSZYSZKOwnik obcykał kilka Fiatów, jedną SU46, Polsata (510), jakieś tam Stonki, a ja tankująca SU45-213 i ludzi wysiadających ze składu, który z Pisza przyjechał z SU46. Piotrek mówił, że wzbudziłem wśród pasażerów niemałą sensację, samym faktem, że robię im zdjęcia :-))) Do Szczytna jedziemy z SU45-165 (CM Białystok). Nie polecam zapiekanki w barze dworcowym - obecności sera nie stwierdziłem (poza tym bar wygląda jak żywcem wyjęty z PRL-u). Odjazd mamy o 9:35, wcześniej jednak przyjeżdża następny skład z Olsztyna z SU46-030, a do Olsztyna odjeżdża z SU42-507 (CM Olsztyn). Ogólnie fajne klimaty po drodze, zakrętasy to w jedną, to w drugą stronę, no i szyny są ledwo widoczne z porastającej międzytorze flory. A oto frekwencja na poszczególnych stacjach do Ostrołęki:
Szczytno + 40
Siódmak +/- 0
Szymany +1, -3
Jesionowiec -6
Wielbark -9
Chorzele +2, -2
Raszujka +2, +1 rower, -4
Olszewka +1, -4
Parciaki +4
Jastrzębka +4, +1 rower, -2
Zabiele Wielkie +1
Nowa Wieś Kościelna +/- 0
Grabowo +1
Ostrołęka -16, - 2 rowery
W pociągu nawiązaliśmy kontakt z kierpociem, który interesował się naszymi notatkami odnośnie frekwencji. Powiedział, że z uwagi na remont toru do Tłuszcza, z Ostrołęki PKP podstawi autobus :-((( Wcześniej jednak z okna pociągu pstrykam dwa zdjęcia trupom gagarinów (ok. 6-7 szt.) + kilka byków. Autobus rozwija zabójczą prędkość 50 km/h. Po około 50 minutach docieramy do linii kolejowej poza obszarem remontu i dalszą podróż umilają nam już tylko piski, zgrzyty i inne wzdęcia składu EN57-1627+1626. W Wyszkowie mijamy się z bykiem ze składem węgla do ciepłowni w Ostrołęce. Dalej nudy i dłużyzna. W Tłuszczu przesiadka (już nr 6) do innego kibla: EN57-1661+1662. Mniej więcej punktualnie wtaczamy się na ogarnięty budowlanym "porządkiem" dworzec Warszawa Wileńska. Wcześniej jednak NadSZYSZKOwnik odbiera SMS-a od swego tajnego szpiega z Białegostoku, który informuje, że oto Jaćwing ma w składzie... piętrusy (do rewizji) z tyłu składu. Ha! Ale bajer. Szybka decyzja: idziemy na Wschodni sfocić takiego cudaka. Piotrek namiętnie obcykuje Lecha, Chrobrego i inne kwalifikowane. Wreszcie po godzinie wjeżdża Jaćwing, ale bez Bhp. Buuuu, zdematerializowały się. Ale ogólnie wycieczka bardzo się udała. Trasa 791 km (w tym 544 km pośpiechami) kosztowała nas... 31,58 zł. Pogoda dopisała, ładne chmurki, dużo słońca, mioooodzioooo!

* Aparat Na Torbie (bo statyw został w domu)

29 kwietnia 2001

Ukraińska LHS

Widzę, że nikt z te@mu LHS jeszcze nie napisał relacji z wypadu na ukraińską część LHS-u, to w takim razie, napisze ją ja!

DZIEŃ 0 - 27 kwietnia
Dwaj członkowie warszawskiej delegatury te@mu nawalili z wyjazdem (Wojtas i Jarosz - nieładnie panowie!), toteż w pośpiechu 13205 do Zagórza zasiadłem sam :-( Pociąg już na starcie, tj. na dworcu Warszawa Wschodnia był nawalony ludźmi po brzegi, dlatego ci, którzy wsiąść chcieli na Centralnym chyba naprawdę mieli nierówno pod sufitem, żeby nie przewidzieć tłoku związanego z początkiem dłuuuugiego weekendu. No, ale mniejsza z tym. Spotkanie z Ciemnym miałem umówione w Radomiu, ale jako że i u niego w wagonie, z Łodzi Kaliskiej, również nie było jak usiąść, toteż po wymianie SMS-ów stwierdziliśmy, że spotykamy się dopiero na peronie w Stalowej Woli. Tak też się i stało. Tu mieliśmy się przesiąść do pośpiecha 62206 z Wrocławia do Zamościa. Stoimy sobie przeto na peronie i nagle z megafonu dobywa się kojący głos pani (a może to był pan - już nie pamiętam) pocieszającej nas o 3 w nocy, że oto jeszcze mamy godzinę więcej czekania, bo właśnie tyle pociąg będzie opóźniony. No to klawo jak cholera :-( Zimno i nie ma co do roboty. Ruszyliśmy przeto piechotką na następny przystanek - Stalowa Wola Południe (o ile mnie pamięć nie myli). I to był baaaardzo dobry pomysł, bo oto o godzinie 4:20 przyjechał skład zaprzężony w 2 (słownie: dwa) gagariny!!! Wow! Pierwszy z nich to był, zdaje się 313, natomiast drugi, na bank 859. Niestety, nie zdążyliśmy rozstawić sprzętu, a pierwszy już się odczepił i odjechał na drugi koniec składu. Obcykaliśmy więc tylko tego 859 z każdej strony. Mechanik pogadał trochę z Ciemnym i zeznał, że przyjechali z Rozwadowa, ale zaraz wracają "na towarowy". I faktycznie, po niedługim czasie (godz. 4:55) dostali "wolną drogę" i to był prawie najwspanialszy widok w życiu (jaki jest ten pierwszy, to chyba nie muszę obecnym tu samcom tłumaczyć ;-) - gagarek z przodu i drugi gagarek na popychu. Ale czad! A jak oba dymiły, uchhhh!!! OK, wreszcie nadjechał nasz pociąg, na czele z SP32.

DZIEŃ 1 - 28 kwietnia
Około 7:30 docieramy wreszcie do Zamościa, gdzie oczekują nas już zmotoryzowani Dumaj i Krzychu z Olkusza. Ale jak zmotoryzowani! Krzychu jest szczęśliwym posiadaczem, uwaga! - Syrenki 105L. Rewelka! Nie tracąc czasu jedziemy od razu na Ukrainę (z krótkim postojem przy hotelu w Zamościu). Po drodze odwiedzamy jeszcze Hrubieszów. Mamy fart, bo akuracik z towarowego rusza skład z rudą do huty z ST44 2056+2036. Tu mamy pokaz małego bajeru w szerokotorowej wersji... Mianowicie, chłopaki weszli na tory po przejechaniu pociągu, co by sfocić jeszcze tył ostatniej węglarki, a tu ci nagle rozlega się głos z zaświatów: "zejdź z tych torów!". Mała konsternacja zapanowała w naszych szeregach, ale okazało się, że PKP-owcy mają zainstalowaną livecam na przejeździe wraz z głośnikami i to one nam kazały dość ostrym tonem spierniczać z szyn. No ładne cacko! Dojeżdżamy wreszcie do granicy. I tu nas czeka niespodziewana zapłata myta, co bardzo mnie wqrwia. Mianowicie, Ukraińcy życzą sobie jakaś niezłą kasę (około 50 zetów) za ubezpieczenie i jakiś tam inszy taloncik. No żesz, niech ich szlag - na Litwę niczego takiego nie było trzeba było bulić. A tu już na wstępie jakiś zafajdany podatek. Granda! Już mi humor się spieprzył! Dalej szosa biegnie wzdłuż toru - dobre chociaż i to. Tor jest w miarę nowy - widać, że niedawno wymieniany, aż żal dupsko ściska jak porównać ze stanem szyn i podkładów na polskim odcinku... Najciekawsze są ichnie semafory, a konkretnie "daszki" nad lampkamy. Takie, na oko, trzy razy dłuższe niż na naszych semaforach. Fajne wrażenie! Ale ogólnie, nie podobało mi się na tej całej Ukrainie - wszystko takie jakieś rozwalone, niechlujne, rozwalające się. I jeszcze taka ciekawostka: prawie wszystkie okiennice w domach, płoty, a nawet krzyże na cmentarzach są niebieskie! Postanowiliśmy jeszcze udać się nad granicę od ichniej strony i... to był błąd. Dojechaliśmy sobie kulturalnie do Izowa, a tu przed nami nagle ukazują się jakieś budynki i jeden wojak, przy czymś tam pracujący. Ledwo nas zobaczył, a zwłaszcza polska rejestrację autka i w te pędy poleciał do drugiego budynku. Popatrzyliśmy po sobie, ale spoko - wychodzimy z Sarenki. Po krótkiej chwili leci na nas wataha ukraińskich sołdatów. Jakaś lepsza szycha ze złotymi zębami zaczęła nas uświadamiać, że przekroczyliśmy strefę zakazaną dla obcokrajowców. Tego akurat nie wiedzieliśmy... Odszedł z naszymi paszportami zostawiając nas pod eskortą dwóch żołnierzyków. Nawiązaliśmy z nimi kontakt polegający głównie na tym, że jeden z nich opowiadał nam m.in. o długości strefy zakazanej (ok. 3 km) i o tym, co studiuje, podczas gdy drugi z nich zdzierał z nas fanty: sok, zapachową sosenkę do samochodu. Koniec końców, złotozębny dał nam pouczenie i eskortę do granicy. Do Ojczyzny wróciliśmy więc pod eskortą ukraińskiej armii. Kto takie coś przeżył, hę? Fajno było i jakie wspomnienia... Po kolacji w Zamościu Ciemny i Dumaj decydują się jeszcze na nocną sesję zdjęciową w Bortatyczach, a ja z Krzychem udajemy się na spoczynek do hotelu. Wszak, w moim przypadku nie spałem już od 36 godzin...

DZIEŃ 2 - 29 kwietnia
Ruszamy do Zawady. Znów szczęście mi dopisuje, bo od godz. 10:45 do 11:07 foce sobie bez większych przeszkód aż 4 szt. SP32 z pociągami do/z Zamościa oraz luzaki. Szczęście mam tylko ja, bo chłopaków po drugiej stronie torów shaltował jakiś sokista (bez munduru) wyraźnie ciężko wqrwiony obecnością MK-ów na JEGO terenie. Ja, niestety, nic nie widziałem i w spokoju sobie "zemstę Caucescu" fociłem aż przyszedł do mnie nastawniczy i powiedział, że oto tam nieopodal baaaardzo narwany SOKista spisuje moich kumpli. Zaraz też zadzwonił do mnie Dumaj z ostrzeżeniem abym broń boże nie przechodził znów przez tory, bo tu już na mnie czeka taki smutny misio... I faktycznie, zaraz do mnie zaczął mordę drżeć, żebym do niego podszedł. Na to ja, że nie mogę, bo bym przeszedł przez tory, a tego mi nie wolno, przecież. Kolo się z deka zaskoczył, ale spoko, uspokoił się lekko na wiadomość, że reprezentuję press i wyraźnie zainteresował się z jakiej to gazety jestem. Zresztą rozmawialiśmy z nim bardzo kulturalnie i_bez gnoju_toteż obyło się bez excesów. Materiał dźwiękowy, jak ktoś chce, to może sobie odnaleźć w czeluściach www.lhs.pl. Uprzedziliśmy jeszcze kolesia, że będziemy w Szczebrzeszynie (gdzie gagarin brzmi w trzcinie) oraz w Zwierzyńcu. W Szczebrzeszynie ugościł nas bardzo miło pan z nastawni zaraz po tym jak oznajmił, że za 3 minuty będzie jechał skład w stronę granicy. Nam, doświadczonym LHS-iakom, nie trzeba było dwa razy powtarzać. Prędko znaleźliśmy się na górze przekopu, co zaowocowało wspaniałymi zdjęciami ST44-2003+2049 i składem węglarek na tle szczebrzeszyńskiego terminalu przeładunkowego. Następnie Dumaj, Krzychu i ja poszliśmy sfocić osobówkę z Zamościa wjeżdżającą do Szczebrzeszyna, a Ciemny... nie powiem co robił na nastawni... I ruszyliśmy dzielnym autkiem Krzycha w dalszą drogę. Popas mieliśmy w Zwierzyńcu, po czym udaliśmy się do chyba najgłębszego przekopu na całym LHS-się, tj. do tzw. Kanionu. Po raz n-ty mieliśmy zarąbistego farta, bo po krótkim oczekiwaniu ukazał się naszym pięknym oczom skład z ST44-2057+2009 i... wszystkie możliwe wagony, jakie można zobaczyć na LHS-ie, i to w jednym pociągu!!! Były więc: węglarki, cysterny, kontenery i szutrówki. ZAJEBIŚCIE!!! Na tym praktycznie skończyła się nasza wspólna wycieczka. Krzychu i Dumaj podwieźli Ciemnego i mnie na stację w Zwierzyńcu i tu się pożegnaliśmy. I odjechali w siną dal, a ja z Ciemnym udaliśmy się nad rzekę Wieprz. I to znów był dobry pomysł, bo jak wracaliśmy minęliśmy się z ST44-2068 (która w Szczebrzeszynie robić miała za manewrówkę) z jedna węglarą! Ostatnia fotka - cyk. Dalej podróż przebiegała już bez większych atrakcji. Ze Zwierzyńca zabrała nas SP32-117. W Rejowcu zmiana trakcji na EU07. W Lublinie Ciemny przesiada się do pośpiecha do Łodzi, a ja dalej jadę tym samym składem "Roztocza" 21104 do Warszawy. Do Wschodniej dojechałem punktualnie! :-))) I tak skończyła się ta niezwykle ciekawa i obfitującą w motywy zdjęciowe wycieczka. Panowie z warszawskiej delegatury tę@mu LHS mają czego żałować, oj tak...

2 kwietnia 2001

Spontanicznie do Sędziszowa

Niedziela, 1 kwietnia - prima aprilis, ale wycieczką (i relacja, która czytasz) jak najbardziej rzeczywista. Uczestnicy (grzecznościowo i alfabetycznie): Ola (sic!), Michał Jaroszyński, Maciek Nowak, Artur Szymański i Wojtek Traczyk. Pierwotny plan ekskursji przewidywał tylko odwiedziny w Skarżysku i powrót do Warszawy. Tak się jednak nie stało. A zaczęło się prozaicznie - od spotkania w hali dworca Warszawa Centralna około godz. 6:10. Odjechać mieliśmy bowiem „Soliną” o 6:31. Czekali tam już na mnie Kolejman ze swoją uroczą dziewczyną Olą, (którzy przyjechali dzień wcześniej do stolicy i dalej do Pomiechówka celem odwiedzenia rodzinki) wraz z Wojkiem. Na peronie doszlusował do nas wkrótce Jarosz. Byliśmy zatem w komplecie. Podróż minęła spokojnie, warto tylko wspomnieć, że siedząc w pierwszym wagonie usłyszeliśmy wkrótce za Warszawą Zachodnią jak pantograf EP07-447 zrywa lód z sieci. Fajny widok - iskrzący odbierak i lodek lecący na wagon :-) Co niektórzy zrobili zdjęcia temu zjawisku. Ciekawe czy wyjdą? Dalsza podróż upłynęła nam na rozwiązywaniu testów na prawo jazdy, albowiem do egzaminu przygotowuje się Wojtek. Swoją drogą nieźle te testy są pogibane, np. ja (z 6-letnim stażem kierowcy) zrobiłem hmmm... 4 byki. Wreszcie Skarżysko. Raźnym krokiem idziemy na szopę. Do gadania z dyspozytorem zostaje oczywiście oddelegowany nie kto inny tylko ja (bo już tu kiedyś byłem, jakby to coś zmieniało...). Ale mniejsza z tym.


Dyspozytor trzęsie trochę portkami i pyta czy mam jakiś papierek. Ja na to: a jaki pan chce? On na to: pan poczeka, zadzwonię do dyrektora. Dyro każe mi napisać... PODANIE o pozwolenie na fotografowanie. O.K. co mi tam, mogę mu napisać. Zanim dyspozytor dał mi jakiś papier dyro dzwoni, że mogę się nie trudzić, bo i tak zgody nie wyda. Więc... robiliśmy zdjęcia bez jego zgody, bo pracownicy przymykali na nas oko (czytaj: patrzyli, ale nas nie widzieli). No i po co takie przedstawienie było urządzać - tylko telefon się zużywa ;-) Przecież i tak nie ma przepisów wykonawczych do ustawy, co nie? NIE ROBIŁEM TZW. GNOJU, NA CO MAM_BEZSTRONNYCH_ŚWIADKÓW!!! Wszyscy byli uśmiechnięci i życzliwi dla siebie. Pewnie dlatego, że kobieta była z nami i słoneczko grzało... Dowiedziałem się jeszcze, że ST44-360 odjedzie o 17:09 z towarem do Końskich, a wcześniej niczego nie będzie. Sfociliśmy sobie trupiejące ST44-530 i 846 oraz 758 (nie mam przy sobie notatek, ale się raczej nie mylę) ze specjalnym pociągiem ratunkowym (a są pociągi ratunkowe zwyczajne?). Zrobiliśmy z samowyzwalacza pamiątkowe zdjęcie wszystkich (za przeproszeniem) członków wycieczki na jedynie słusznym tle i postanowiliśmy się rozdzielić: Ola i Maciek chcieli wracać do rodzinki, natomiast warszawski oddział teamu LHS postanowił udać się na swój ulubiony rozstaw szyn, czyli do Sędziszowa. Jedziemy przeto „Staszicem” do Kielc, tu przesiadka i do Sędziszowa „Kielczaninem” z EU07-211. W Sędziszowie na punkcie przestawczym stały sobie SM48-002, ST44-2057+2038 oraz ST44-2011 (po rewizji 30.12.2000) + 2001 (czas najwyższy na rewizję). Nie zaczepiani przez nikogo obeszliśmy całość kompleksu dookoła i trzeba już było drałować 3,5 km z powrotem na stację, co by zdążyć na pośpiecha Katowice – Kielce. Szkoda, że nie było żadnego składu w wersji live, ale najwyraźniej kolejarze trzymają się rozkładu jazdy, według którego zarówno pociągi do jak i z huty spotykały się w tym mniej więcej czasie w Bukownie, a więc na zachód od nas. Z okna pociągu (z EU07-061) zauważyliśmy jeszcze, że ST44-2038 odczepił się od 2057 i stał z zapalonymi projektorami, ale co miało być dalej, to już nie wiem. Wkrótce też przed Jędrzejowem pożegnaliśmy tor LHS-u, który odbija od linii normalnotorowej na wschód. Znowu Kielce i znowu przesiadka, tym razem do „Żeromskiego”. Wysiadamy z niego w Skarżysku, bo mamy ochotę cyknąć tego gagarina 360 jak będzie zasuwał przez perony z towarem do Końskich. Posiliwszy się, udajemy się następnie do dyżurnej peronowej, a konkretnie poszedł tam Jarosz. Pani się przestraszyła, że... chcemy się pod pociąg rzucić hi, hi! I wezwała SOK wspomagana przez policjanta, sztuk raz. I znów wszystko odbyło się bez tzw. gnoju, na co jednak nie mam bezstronnych świadków, no chyba że panią dyżurną. Spisali nas, poradzili żeby jeszcze trochę pożyć i nie rzucać się pod pociąg, bo oni będą mieli wtedy kłopoty :-) W międzyczasie przejechał luzem gagarin z szopy na grupę towarowa. Niestety był zasłonięty przez wagony i więcej go było słychać i czuć drżenie ziemi, niż widać. Rozstaliśmy się z mundurowymi w miłych nastrojach i poszliśmy w stronę kładki nad peronami, bo akuracik wjeżdżał pospieszny San”. Tam zagadnęła nas pani dyżurna, że niby nie wiedziała, że jesteśmy MK, ale niech my ją zrozumiemy, bo 2 tygodnie temu pociąg uciapał jakiejś dziewczynie nogi. – Dobra, spoko, nic się przecież nie stało. Niech nam pani lepiej powie, kiedy gagarin będzie tedy przejeżdżał i przy którym peronie – A to chodźcie chłopaki za mną zapytam przez radio. I w ten oto magiczny sposób dowiedzieliśmy się, że gagar pojechał tylko po paliwo i zaraz będzie wracał torem nr 26 do szopy, a potem dopiero podstawi się do składu i odjedzie około 19:40 torem przy peronie 1. Z tego wniosek, że 17:09 to godzina, kiedy ST44 rusza z szopy, a nie ze składem. Buuu :-((( Cyknęliśmy go więc jak wracał zatankowany i chodu za nim na szopę. Tu znowu kilka zdjęć i nasz zwierz odjechał majestatycznie po wagony. Pracownicy lokowni zachęcali nas żebyśmy poczekali jeszcze na tamarę, która zaraz miała zjechać do szopy, ale nie mieliśmy już czasu. Pożegnaliśmy się przeto z nimi i udaliśmy do wodopoju i po zagrychę do wspaniałego sklepu o wdzięcznej nazwie "Żabka". Kupiłem tam pani dyżurnej czekoladę za to, że nie pozwoliła nam się pod pociąg rzucić i udzieliła szczegółowych informacji o rozkładzie gagarina. Podziękowaliśmy jej za uratowanie życia, a co najmniej nóg i wsiedliśmy do „Soliny” (znów z EP07-447). Wagony nabite ludźmi, toteż spędziliśmy te 2,5 godziny w korytarzu wagonu 1 klasy :-( Pomachaliśmy jeszcze pani dyżurnej, która na odchodne (a właściwie – na odjezdne) zapraszała nas ponownie do Skarżyska i uwaga... żebyśmy wpadli do niej na... KAWĘ he, he!!! Podróż bardzo się dłużyła (mnie rozbolała głowa), a Jarosz z Wojtasem w ramach popisów wokalnych odśpiewali pieśń zaczynającą się od słów "koń_duktor już się zbliża, już puka do mych drzwi. Pobiegnę mu otworzyć, w mym ręku bilet drży...", co spowodowało jeszcze bardziej dokuczliwy ból czaszki ;-) i niemałą konsternację współpasażerów. Przejeżdżając przez Okęcie widzieliśmy jeszcze SM48 (chyba 121) z 19 węglarkami do Konstancina, co zarazem potwierdziło moje przypuszczenia o końcu kursów gagarinów do Jeziornej, chlip, chlip. Trafiliśmy też na wzmożony ruch samolotowy – widać było aż 4 samoloty podchodzące do lądowania. Na Centralnym wylądowaliśmy z malutkim opóźnieniem i tak skończyła się niezwykle udana, spontaniczna i obfitującą w kolejowe MOTYWY wycieczka. Sorrki za tak długą relacje, ale zboczenie zawodowe daje znać o sobie.

21 marca 2001

ST44-1076 w pierwszy dzień wiosny ze śniegiem po kostki

Spisane na szybko wrażenia z nocnego polowania na Gagarina z przygodą na koniec... Około 23 stawiłem się u Wojtasa – Wojtka Traczyka i ruszyliśmy uzbrojeni po zęby w niezbędne akcesoria do upolowania grubego zwierza. Najpierw jednak musieliśmy się upewnić, czy nasz cel w ogóle hasa po polach. W tym celu zajechaliśmy do matecznika (czytaj: na szopę na Odolanach). Stwierdziwszy, że brak jednego konia (pociągowego), o numerze 1076 (mój ulubiony), pojechaliśmy już na pewniaka na nasze tereny łowieckie, czyli na Okęcie. Jak to zazwyczaj bywa, gagarka nie było :-( Oho, czeka nas dłuższe czekanie. Niestety, to okazało się to być prawdą. Czekanie umilały nam co jakiś czas lądujące nad naszymi głowami samoloty, w tym jeden Jumbojet. Mówię Wam, niezłe wrażenie, jak kilkadziesiąt metrów nad czaszką takie bydle leci. Nasz łup pojawił się dopiero o godz. 2. Na haku miał 19 węglar. Co ciekawe, zanim gagarin wjechał na skrzyżowanie torów z drogą, szlabany zamknięto, ale jak tylko przejechały ze 2 wagony... rogatki niespodziewanie otwarły się!!! Trochę nam kopary opadły, no ale nic. Po następnej pół godzinie ST44-1076 podstawił się do składu do Siekierek. Co prawda, nie było naszego tajnego mechanika na maszynie, ale i tak był jakiś miły, do tej pory, nie znany nam człek (a już myśleliśmy, że znamy wszystkie obsady). Wyszedł z kabiny, zamieniliśmy kilka słów. Wspomniał m.in. o jakimś EK z niedzieli. Który to: Marcin Kulinicz, czy Michał Jaroszyński – przyznać się? "Pocieszył" nas, że to już ostatnie podrygi warszawskich gagarinów i wrócił do siebie, bo ziąb był jak cholera. Ładny mi pierwszy dzień wiosny, psia mać. Ale z drugiej strony, było sporo śniegu - też nie można narzekać. Poprosiliśmy jeszcze gostka, co by nam zrobił iluminację z projektorów i zapalił światło wewnątrz maszynerii. Tym sposobem mamy fotki gagarka ze światłami manewrowymi, w pełnej gotowości do odjazdu, a nawet czerwonymi lampeczkamy z przodu! IMHO gagarin wygląda wtedy, jak by był wściekły... Ostatnie fotki robiliśmy już nie czują palców, za to przy donośnym śpiewie Wojtka, że to już "wiosna, cieplejszy wieje wiatr, zakwitły bzzzyyyyyy" i moim dzikim śmiechu. Ale był ubaw :-))) Gagarin ruszył do elektrociepłowni o 3:20. Składzik był "dość" długi - 41 wagonów, nic więc dziwnego (wziąwszy pod uwagę warunki atmosferyczne), że do pomocy miał popych, tudzież hamulec w postaci SM42-558. I to prawie koniec relacji. Aha, miała być jeszcze przygoda. Otóż, kto był na Okęciu, ten wie jaka wspaniała tam jest droga - góry i doły, że rajd Camela można by tam urządzić. No, i na tych wertepach shaltowala nas... policja. Już mnie w życiu chyba nic nie zaskoczy. "Dobry wieczór, kontrola drogowa (zapomniał się przedstawić), prawo jazdy i dowód rejestracyjny, poproszę". Już się miałem odezwać, że jaka kontrola drogowa, jak tu drogi nie ma, ale ugryzłem się w język. Niech się cieszą, co mi tam. Doszliśmy z Wojtkiem do wniosku, że policję wezwała "pani Tereska" z nastawni. Duże BRAWA!!! Choć policjant tego nie potwierdził, jak się go o to spytałem, skąd oni tu w ogóle się wzięli, to nic innego jak wezwanie kolejarzy podejrzewających nas o kradzież np. drutu trakcyjnego, sprowadziła "strósiow" prawa na nasze głowy. Świadczy o tym prośba gliniarza, abym otworzył bagażnik. A dlaczego nie potwierdził? Żeby nie narobić kłopotów nastawniczej/mu - gdybyśmy byli typami spod ciemnej gwiazdy, to w odwecie moglibyśmy pewnej pięknej nocy przyjechać w odwiedziny do Tereni i sprawić niesfornym darmowy masaż... Ha, ogólnie podobała mi się cała akcja i widać, że zarówno kolejarz, który wezwał gliny, jak i sami policjanci wykazali się, choć to niemal nieprawdopodobne, zdolnością do logicznego myślenia. Oby tak częściej, prosimy!