23 maja 2014

Niebieskie beczki Diamant z melasą - pierwsze starcie

Gdy w czerwcu 2013 r. na facebookową grupę JSL Krystian Głazowski wrzucił dwa zdjęcia ST44-1233 ciągnącego skład niebieskich cystern nareszcie miałem okazję zobaczyć najrzadziej pojawiający się na linii pociąg wiozący melasę z glinojeckiej cukrowni. Z tego co mi było wcześniej wiadomo, owe beczki miałyby kursować raptem 2-3 razy w roku, toteż polowanie z aparatem na nie bez uprzedzającego info od dobrze poinformowanych ludzi przypomina szukanie igły w stogu siana. Dlatego właśnie jakiś czas temu założyłem grupę na FB by zapobiec marnowaniu się cennych informacji. Z perspektywy kilkunastu miesięcy jej funkcjonowania mogę ocenić nieskromnie, że był to świetny pomysł :)) bowiem zaowocował wieloma wyprawami i zdjęciami, których nie zrobiłbym gdyby zarówno starzy koledzy jak i nowo poznani - również dzięki "fejsowi" - nie dzielili się tak chętnie posiadanymi newsami, za co stokrotne dzięki! To budujące, że jeśli ludzie mają narzędzie do wymiany informacji, to nie kiszą ich tylko na własny użytek lecz dzielą się nimi bezinteresownie z innymi. Dzięki temu mają prawo liczyć, że owi inni również podzielą się z nimi i wszyscy będą szczęśliwi :) Toteż właściwie byłem pewien, że tylko kwestią czasu jest aż ktoś przylooka ów niebieski skład beczek z napisem Diamant i da cynk na grupę. Szczęście dopisało Rafałowi Spychale, ale przyszło czekać bardzo długo, bo aż 11 miesięcy. Najwidoczniej tak długi okres oczekiwania ma ścisły związek z kursującymi wiosną "tadeuszami", którymi w martwym dla glinojeckiej cukrowni okresie, tj. po zakończonej produkcji cukru z zebranych jesienią buraków, dostarczany jest zamorski surowiec do przeróbki aby uniknąć niepotrzebnych przestojów. Tylko co dokładnie wozi się w tych "tadeuszach"? Hipotezy są dwie. Historycznie pierwsza, którą w połowie 2012 r. zasłyszałem w rozmowie bodajże z sierpeckim dyżurnym: zebraną na karaibskich plantacjach trzcinę cukrową, a dokładniej pocięte cukronośne łodygi. Ale to byłoby bez sensu, bo jak obejrzałem na Discovery program o wytwarzaniu cukru z trzciny właśnie, to dowiedziałem się, że zebraną z pola trzcinę trzeba SZYBKO przewieźć do cukrowni, bo inaczej zanika sacharoza w ściętej łodydze trawy (odwrotnie niż w buraku cukrowym) i staje się ona bezużyteczna. Ponadto, po co byłoby przewozić pociętą trzcinę w szczelnie zamkniętych wagonach mających zapobiegać wpływowi warunków atmosferycznych na przewożony ładunek? Też bez sensu, bo przecież na wstępnym etapie obróbki łodyg myje się je. Więc polski deszczyk nic by jej nie szkodził ;-) Można by ją przewozić w zwykłych węglarkach, podobnie jak buraki. No i wreszcie trzcina jest lekka i w kupie zajmuje dużą objętość, więc po pierwsze transport przez ocean byłby zbyt drogi, a po drugie skład około 40 'tadeuszy' potrafi ważyć ponad 3 tys. ton, co oznacza, że - pomimo dużej masy samych wagonów - ładunek jest ciężki, nie może więc być trawą ;-) Tak więc nie zdziwiłem się specjalnie, gdy po bodajże około roku obowiązywania pierwszej - przyznaję, nieprzemyślanej do końca - hipotezy, kumpel postawił drugą: że Glinojeck importuje cukier trzcinowy gorszego sortu. To ma ręce i nogi, gdyż transport morski dużej ilości surowca szczelnie wypełniającego ładownie statku jest opłacalny, a stosunkowo duża gęstość własna (nieporównywalna w ogóle z łodygami trzcin) sprawia, że jest to ładunek ciężki, co tłumaczy duże brutto składu 'tadeuszy' i konieczność wystawiania do pociągu dwóch lokomotyw. Ostatecznie przekonałem się o słuszności tej tezy w kwietniu, gdy między torami w Raciążu znalazłem kupkę nierafinowanego (czyli nieoczyszczonego) brązowego cukru, która podczas przeładunku ze statku musiała znaleźć się na zewnątrz wagonu, przejechała na nim pół Polski i spadła dopiero blisko celu podróży :) Owa brunatna masa, tzw. surowy cukier trzcinowy trafia do cukrowni, gdzie w wyniku rafinacji otrzymuje się czyste kryształy sacharozy i melasę. Melasy - mimo że zawiera ok. 40% sacharozy - nie opłaca się dalej przetwarzać, jest więc przez cukrownię przelewana do cystern i sprzedawana głównie gorzelniom. I stąd właśnie 16 maja wzięły się beczki zaobserwowane przez Rafała w Toruniu. Na powrotny skład z Raciąża przyszło niespodziewania długo czekać, bo aż 7 dni. W piątek rano dostałem cynk, że na godz. 19.30 zaplanowany odjazd krótkiego acz ciężkiego pociągu z Raciąża do Gdańska. Ani chybi w Glinojecku wreszcie napełnili beczki i ekspediują melasę w świat. Ciekawe dokąd, tak swoją drogą - może z powrotem na drugi brzeg Atlantyku, by w którymś ciepłym kraju zamienić się w rum? ;-) Ponieważ cały tydzień woziłem aparat w bagażniku, byłem zwarty i gotowy ruszyć na łowy właściwie w każdej chwili, nawet gdyby trzeba było wcześniej wyjść z pracy. No, ale nie było takiej konieczności, co więcej miałem jeszcze możliwość zawiezienia taty i bratanicy na działkę koło Wkry, którzy pierwotnie mieli jechać tam pociągiem. Zanim jednak odstawiłem ich na miejsce podjechaliśmy do toru w Krępicy, bo dochodziła akurat godzina przejazdu szynobusu do Sierpca. Musieliśmy jednak poczekać ponad 20 minut, bo o tyle był spóźniony. To nie była dobra informacja, bo o tyle opóźniało to odjazd towarka, który musiał poczekać aż PESA dotrze do Sierpca. Planowo pociąg miał skończyć bieg o 19:27 (stąd planowy odjazd towarka to właśnie 19:30), ale gdyby nie zmniejszył opóźnienia to dotarłby do Sierpca o 19:50. Zakładając że melasa ruszyłaby natychmiast to i tak byłaby niewielka szansa, by do Sierpca doturlała się w jeszcze znośnych warunkach świetlnych do cykania fotek. Rzeczywistość okazać się miała jednak jeszcze gorsza... W Raciążu pojawiłem się mniej więcej kwadrans przed 20. W ciepłym złotym słoneczku wygrzewał się ST44-2023 zapięty do 20-wagonowego składu niebieskich beczek. MAM WAS! :)) "Pomnik" w Raciążu wziął się z tej racji, że wcześniej tego dnia wspólnie z "kołomną" 1230 prowadziły z Torunia ciężki skład węgla. Tego pociągu już w Raciążu nie było, bo po południu zabrała go do Glinojecka cukrowniana tamara, po tym jak odstawiła melasę. Na szczęście działo się to na tyle późno, że beczki nie zdążyły odjechać w stronę Sierpca w kilkugodzinnym okienku między porannymi a popołudniowymi szynobusami. Uciekł tylko sam 1230, a "Pomnik" został, by poczekać na beczki. No i dobrze, że nie odwrotnie chociaż kolorystycznie do składu pasowałaby niebieska "kołomna". Jednak co stary poczciwy dwusuw to dwusuw i basta :) Podszedłem do wyglądającego przez okno mechanika aby zapytać tylko o taki drobiazg, czy ruszy od razu po tym jak spóźnialski szynobus dobije celu. A ten: "a kto pyta?". O boziu - myślę sobie - znów jakiś betonowy stary trep, będzie kwadratowa rozmowa albo wcale nic nie powie. Niemniej zacząłem wyjaśniać, że miłośnik kolei z Warszawy, że dowiedziałem się o tak rzadko kursującym pociągu z melasą, że... "A skąd pan wiesz co jest ładunkiem?" - przerwał mi. No to już mnie zirytowało z lekka, co to ma być za przesłuchanie i to raczej szorstkim tonem? "Mam swoje źródła" - odparłem więc tylko spodziewając się już końca rozmowy. Tymczasem gość rzucił quasi-filozoficzną uwagę "to niedobrze, że każdy może sobie dowiedzieć się co jest przewożone koleją". Kuźwa, a to niby czemu? - już miałem odparować, lecz ograniczyłem się jedynie do stwierdzenia, że nie ma co robić tajemnicy w sytuacji gdy na samym wagonie wymalowane jest jak byk słowo "melas" (bez "a" na końcu). Nic nie odpowiedział i wyglądało na to, że rozmowa się urwie w tym momencie, jednak coś mnie jeszcze podkusiło, by zmienić temat i zapytałem czy nie wie kto jest dzisiaj na nastawni, czy nie aby taki młody dyżurny, a może nieco starsza pani dyżurna z Płońska? Chyba chciałem tym dać gościowi do zrozumienia, że nie wziąłem się tu z przypadku, znam paru tutejszych kolejarzy i nic mu się nie stanie jak mi zdradzi "tajemnicę państwową" o której odjedzie :) Nie odpowiedział tylko odwrócił się co wskazywało, że z kimś rozmawia. Po chwili zza gagarina wyszedł...