17 października 2015

Powrót Fiata, czyli jak dobrze znów doświadczyć mocy SU45 z pośpiechem na JSL

Już mniej więcej na początku roku wiedziałem co będę robił w połowie października. Z takim to bowiem wyprzedzeniem na stronie Turkol-a pojawiła się zapowiedź przejazdu pociągu specjalnego z Poznania do Torunia (jako "Piernik") i dalej (jako "Spichlerz") kółeczko: Sierpc - Brodnica - Jabłonowo Pomorskie - Grudziądz - Chełmża - Toruń. To że wybiorę się na ganiankę za nim wzdłuż JSL nie ulegało wątpliwości, pozostawało tylko czekać na informację o zestawieniu składu. Pod koniec sierpnia zaczęło się coś klarować. Według grafiki zaprezentowanej przez organizatora pociąg miałby się składać z czterech wagonów przedziałowych w kolorze oliwkowym prowadzonych lokomotywą spalinową. Jaką konkretnie - o tym cisza. Ciekawe skąd mieli niby wziąć 4 "oliwki"? W takich barwach poznański zakład Przewozów Regionalnych miały tylko dwa wagony. Na kilka miesięcy przed imprezą bardzo fajny pomysł zgłosił mi Mateusz Trojanek z Lipna - żeby zrobić okolicznościowe koszulki. Przed przystąpieniem do wydawania kasy na produkcję tychże, postanowiłem wybadać potencjalny popyt. W tym celu na fejsbukowej grupie poświęconej JSL wstawiłem ankietę chcąc przekonać się na ile przejazd tego pociągu "rusza" grupowiczów. Wyniki nie były optymistyczne. Na 164 członków całe... 8 osób zadeklarowało chęć gonienia składu samochodem, dalsze 4 planowało jechać na jego pokładzie, 3 chciałoby uczestniczyć, lecz nie pasował im termin, a 1 człowiek zaznaczył opcję "od Torunia gonię autem, do Brodnicy zaliczam pociągiem". Sześciu grupowiczów zaznaczyło zaś opcję "olewam wydarzenie". W takiej sytuacji stwierdziłem, że popytu nie ma - dla kilku co najwyżej osób nie ma w ogóle co myśleć o robieniu koszulek, i pomysł upadł. Szkoda, bo jak mówię - fajny. Na jakieś dwa tygodnie przed imprezą, podczas internetowej rozmowy z Bartkiem Kupieckim a propos gonienia pociągu, zrodził się chytry plan zataszczenia na lawecie jednego z jego zabytkowych samochodów - konkretnie Syreny - i ustawienia jej w motywie przed Sierpcem. Byłby to koszt rzędu stuiluś złotych, który po rozłożeniu na liczbę korzystających zeń focistów, nie podrożyłby bardzo całej wycieczki. A na lawecie po to, żeby Syrenka nie doznała w drodze jakiejś awarii, która by ją wykluczała z mającego się odbyć następnego dnia w Warszawie zlotu starych pojazdów. Ostateczną decyzję uzależniliśmy od prognoz pogody, o czym za chwilę. Tymczasem, im bliżej terminu imprezy tym stawało się bardziej oczywiste, że PR-y nie domalują kolejnych wagonów na oliwkowo i pojadą owe dwie "oliwki" uzupełnione dwoma wagonami kremowo-zielonymi. A właściwie trzema, bo w międzyczasie skład pociągu powiększył się o jeden wagon, do pięciu. Kluczowa kwestia - typu lokomotywy - trzymana była praktycznie do ostatniej chwili. Nie wiem, po co takie manewry dziwne i głupie? Na kilka dni przed imprezą wpadł w me ręce rozkład wygenerowany w systemie SKRJ w dniu 11 września, w którym pociąg był rozpisany na... SM42. Ale nie uwierzyłem w to ani na jotę. Było już zwyczajnie za zimno, żeby zapinać lokomotywę bez sprzęgu ogrzewania. Nie takie zresztą cuda widywałem już w przeszłości w służbowych zeszytach. Przypomina mi się np. pociąg towarowy rozpisany pod ET21 z Warszawy gdzieś na Gdańsk w zeszycie z przełomu XX i XXI wieku, gdy "kantów" PKP nie widziano w stolicy już od dobrych 20 lat. Ewidentny błąd, komuś się 1 z 2 pomerdały. Niemniej wpisanie Stonki do rozkładu "Spichlerza" narobiło sporo bigosu w środowisku miłośniczym i nawet część kolegów było gotowych zrezygnować z uczestnictwa w ganiance za pociągiem prowadzonym tak nieatrakcyjną lokomotywą, w dodatku jeszcze niebieską (bo zielonych już nie ma). Ostatecznie jednak wszystko się wyjaśniło w przeddzień imprezy - tak jak się spodziewałem, wzięto Fiata 089 z Krzyża. W zasadzie już ostatnia sprawna lokomotywa SU45 w Polsce… :-( Do wspólnego fotografowania przejazdu "Spichlerza" namówiłem Kacpra Mościckiego i Marcina Kulinicza, a Piotrek Szymański sam wyszedł z inicjatywą dołączenia do nas. I tak powstał 4-osobowy zgrany zespół pościgowy. Niestety, z konstruowania atrakcji samochodowo-pociągowej musieliśmy z Bartkiem zrezygnować w obliczu fatalnych prognoz pogody. Oczywiście, w dwa weekendy poprzedzające przejazd "specjala" pogoda była jak marzenie, ale gdy przyszło co do czego - naturalnie musiała się spierdolić. Mnie dodatkowo jeszcze w tygodniu poprzedzającym wyjazd zmogło silne przeziębienie, na szczęście najgorsze kichanie minęło w przeddzień wyjazdu. W takiej kondycji zdrowotnej i przy takiej beznadziejnej pogodzie w innej sytuacji za chińskiego boga nie ruszyłbym się z domu. No ale tu miał jechać pociąg udający pośpiecha na "mojej" ;-) linii i tego za skarby na świecie nie mogłem po prostu przegapić. Pogoda i zdrowie musiały zejść na dalszy plan, nie ma to-tamto. Jedziemy!
Kacpra i Marcina odebrałem o godzinie 7 z ul. Puławskiej koło dawnego Dworca Południowego i ruszyliśmy po Piotrka do Sierpca. Po drodze zaliczyliśmy obowiązkowy rytuał objechania placu ładunkowego w Płońsku. Chyba już zrezygnuję z tych czarów, bo tor przecinający ów plac porosły całkiem już wysokie drzewa. Więc nie ma co się dalej łudzić, że ujrzę tam jakąś zdawkę jak dawniej. Pogoda rzeczywiście nie rozpieszczała - pełne zachmurzenie i mgła, aczkolwiek bez zapowiadanych rano opadów. Skusiliśmy się na zatrzymanie w Koziebrodach celem zafocenia planowego szynobusa z Sierpca. Marcin wspiął się nieco ponad ziemię na betonową nogę słupa średniego (albo niskiego) napięcia, ja z Kacprem trzymaliśmy się bliżej ciepłego wnętrza KIAneczki. Przyjechała PESA SA135-016, dziabnęliśmy po fotce i dalej w drogę. Z Piotrkiem umówiony byłem na odebranie go z ul. Reymonta, nieopodal miejsca gdzie zjeżdża się z DK10 do Sierpca. Szybkie zapoznanie z pozostałymi dwoma uczestnikami i śmigamy dalej. Po drodze mijamy stację już bez lokomotywowni zburzonej w marcu. Cholera, prawie 1,5 roku minęło odkąd ostatni raz byłem w Sierpcu, podczas czerwcowych objazdów 2014 r. A kiedyś… co tydzień, dwa tygodnie regularnie przyjeżdżałem poganiać za gagarinami z bekami. Stare dzieje… No, nie czas się rozczulać, trzeba realizować pierwotny plan. A zakładał on dojazd aż do Torunia Miasta, by tam sfocić "Piernika" wyjeżdżającego z mostu. Po drodze zahaczamy jeszcze o trzy miejsca. Pierwsze z nich to stacja Skępe. Jedziemy na wschodnią głowicę, by przekonać się czy już zastąpiono semafory kształtowe świetlnymi (niestety, tak). Drugie to polna dróżka wzdłuż toru wchodząca następnie w lasy pomiędzy Obrowem a Dobrzejewicami obfitujące w przyjemne motywy. Chłopakom się podoba, chodzą, kombinują, a ja w tym czasie opędzlowuję śniadanie. I trzecie, na którym mnie najbardziej zależało: okolica "zamku Cygana" w Lubiczu Górnym. Kiedyś ów król Romów mieszkał w takiej koszmarnej różowej rezydencji w Lubiczu Dolnym, ale potem przeniósł swój majestat na wyższy poziom - na lewy brzeg Drwęcy. Tam, nieopodal kościoła znanego z mnóstwa kolejowych zdjęć z Lubicza, pobudował swoją nową siedzibę. Mało kto o niej wie, bo jest dość dobrze schowana przed wścibskimi oczami. Nawet kiedyś dawno temu przychrzaniła się do mnie obstawa z sympatycznym pytaniem "czego tu?". Wybąkałem, że po zdjęcie pociągu i nie robili problemów. Teraz bodyguardów już nie było i bez przeszkód dotarliśmy do toru u stóp zamczyska ;-) No, ale przez ostatnie 3 lata - gdy tam byłem ostatnio - miejscówka zdążyła zarosnąć totalnie i o foceniu pociągu wspinającego się pod górę po zjechaniu z mostu mogliśmy zapomnieć :-( Przez te wszystkie zboczenia ;-) z drogi nawet nie zauważyłem kiedy zaczęło się robić krucho z czasem. Oczywiście zaliczyliśmy jeszcze prawie wszystkie światła na szosie lubickiej, czyli drodze wjazdowej do Torunia od wschodu do samego dworca Toruń Miasto. Na miejsce dotarliśmy z minimalnym marginesem 3 minut do planowej godziny przyjazdu! Jeszcze tylko pędem przez hall dworca do przejścia podziemnego na peron i jesteśmy. My oraz kilkunastu innych kolesi stłoczonych na niewielkiej przestrzeni początku peronu... Cholera, przydałaby się moja dwustopniowa drabinka, która oddała nieocenione usługi podczas lipcowej 2-dniowej imprezy "Kociołkiem i Sputnikiem po Małopolsce i Podkarpaciu". Jako że nie lubię tłoku przeskoczyłem przez tor pod ścianę dworcowego budynku. Jest tam taki wąski chodnik, na którym rozstawił się koleś (wydał mi się znajomy, lecz nie mogłem wówczas skojarzyć z kim. Teraz wydaje mi się, że z Darkiem "Darasem" Kalinowskim, ale pewnie się mylę) z kamerką na statywie oraz drabinką, z której najwidoczniej miał zamiar cykać pociąg. Stanąłem więc jak gdyby pod nim, upewniłem się że nie będę mu wchodził w kadr i tak już zostałem. Najgorzej, że od strony Torunia Wschodniego nadjechała jednostka EN76-049 "Elf" BiT [Bydgoszcz i Toruń] City. No, mówię, teraz tylko tego brakuje żeby przy ruszaniu zasłonił mi Fiata! To by dopiero było, gdybym najechał się dobre ponad 250 km żeby sobie sfocić bok jakiegoś plastika z PESY zasłaniającego Fiata wyłaniającego się z mostu. Ufff, na szczęście jednak długo nie stał i szybko sobie pojechał do Bydzi :) A już po chwili na drugim brzegu Wisły dało się zauważyć światła SU45 wjeżdżającej po łuku na przeprawę. Jeszcze kilkanaście sekund i jeeeest, wyjeżdża z dość dużą prędkością z mostu w peron Miasta. Elegancko wygląda i najważniejsze, że owe dwa oliwkowe wagony są zaraz za lokomotywą (o czym wiedzieliśmy wcześniej, bo Piotrek jeszcze w samochodzie na tablecie obczaił czyjeś zdjęcia zrobione w Poznaniu). Pozostałych niezbyt pięknych zielonych kremówek nie widać, bo są jeszcze na moście. No i bardzo dobrze! Jeśliby zrobić fotkę jakimś badziewnym analogiem można by się nabrać, że to pociąg z lat 80-tych ;-) Ooooj, dobrze znów zobaczyć Fiacika i usłyszeć charakterystyczny dźwięk silnika. Którego kiedyś nie bardzo lubiłem, przyznam. Ale teraz i tak za nim tęsknię. Jednak co klasyka, to klasyka. Dobra, ale trzeba grzać z powrotem na JSL, bo pociąg postój ma krótki, a my perspektywę stania na niemożliwie długo trzymających światłach naćkanych na wyjeździe z Torunia. Na domiar złego zaczęło intensywnie padać, choć wcale nie miało. Miało rano, podczas gdy w rzeczywistości nie padało. Świetnie, po prostu ekstra! :-( Stwierdziłem, że skoro motyw spod banderozy Cygana odpadł, to trzeba wymyślić jakiś wcześniejszy fotostop. To może uda się go jeszcze raz gdzieś dziabnąć przed Czernikowem? W scenariuszu z laskiem za Dobrzejewicami taką szansę od razu można było wykluczyć. Toteż podjechałem do Brzozówki, w miejsce gdzie tor wychodzi z łuku na prostą w lesie. Pierwszy raz tu byłem 14 lat wcześniej równo co do dnia (też 14 października) z Jaroszem i NadSZYSZKOwnikiem, i wówczas to przytrafił nam się w tym miejscu duet ST44-1100+SM42-719 jadący luzem do Sierpca. Jako ciekawostkę dodam, że nieopodal toru w lesie jest spory bunkier, co wypatrzył Piotrek i szybko poleciał go sfocić. Tymczasem ja zajęty byłem rozstawianiem statywu lawirując jednocześnie z parasolką co by nie przemoknąć do suchej nitki. Stabilna podstawa potrzebna mi była na okoliczność nakręcenia filmiku smartfonem jako pamiątki z przejazdu pseudo-pośpiecha po JSL. Nasze manewry na przejeździe nie umknęły uwadze dwóch pań na spacerku z pieskiem. Jedna, widząc że coś się szykuje, też wyciągnęła komórkę i dzielnie mokła w oczekiwaniu na rozwiązanie zagadki. Na szczęście pociąg nie kazał nam wszystkim długo na siebie czekać. Migawki trzasnęły, filmik się elegancko nagrał i wszyscy byli zadowoleni. Niestety, pociągu nie udało się dogonić przed Czernikowem. Ziściły się moje najgorsze obawy, że wraz z pojawieniem się opadów wszyscy niedzielni kierowcy staną się kompletnymi zawalidrogami. A droga na odcinku od Lubicza prawie aż do Czernikowa jest tak wybitnie pomyślana żeby nie dało się wyprzedzać. Co i rusz jakieś wysepki, wszędzie podwójna ciągła - koszmar. I mimo łamania wszelkich zakazów, wyprzedzania na trzeciego - nie daliśmy rady. Pociąg nam zwiał, szczególnie że dymał zdrowo bez żadnych postojów, więc nie pozostało nic innego jak udać się wprost do Lipna. Przy takiej pogodzie, śliskiej nawierzchni i jego prędkości dałem sobie spokój z próbą łapania go gdzieś koło Konotopia - za dużo czasu trzeba by poświęcić na dojechanie do toru od dość znacznie oddalonej szosy. Ba, jak się okazało ledwośmy na stację w Lipnie zdążyli! Ja, jako kierowca, byłem oczywiście najbardziej poszkodowany, bo jeszcze musiałem do bagażnika po aparat skoczyć. A chłopaki w tym czasie już zdążyli na peron wbiec. No, ale i mnie się udało dziabnąć wjazd "Spichlerza". Bezpośrednio pociąg witały 3 osoby (plus dziecko), ale jak mi potem pisał Mateusz (stanowiący jedną z owych 3 osób) pojawiła się nawet lokalna władza w postaci trojga radnych i byłej pani burmistrz. Roztoczono nawet wizję rozkwitu dworca - urządzenia baru, organizacji wystawy, miejsca odpoczynku dla turystów, biura informacji turystycznej z ulotkami o mieście, historii oraz atrakcjach. Oczywiście nie było w tym ani krzty przypadku, że za 8 dni w kalendarzu były wybory parlamentarne, nie no skądże znowu… Banialukom tym przysłuchiwały się media lokalne, ludzie z dziećmi i osoby starsze. Ponoć spory tłumek się zebrał mimo pogody pod psem. My jednak już tego nie widzieliśmy, bo szybko zwinęliśmy się na kolejny fotostop do Karnkowa na łuczek idący po nasypie. Dla odmiany postanowiłem nie robić fotki od typowej, wewnętrznej, strony łuku, lecz od zewnętrznej, w normalny dzień zacienionej. Jeszcze w to wszystko wprzągłem przydrożne drzewko i efekt bardzo mi się podoba, powiem nieskromnie. Naszym staraniom przyglądał się patrol drogówki, który przejechał pod wiaduktem chwilę przed przyjazdem pociągu. Widocznie na tyle zainteresowaliśmy psy, że zawrócili by zapytać co jest grane. Ale już sami zobaczyli pociąg i zatrzymali się tylko, by upewnić się, że to jakiś "specjalny przejazd". Któryś z chłopaków potwierdził i dorzucił spontanicznie, że polecimy SZYBKO za nim. Słysząc to sprostowałem, że "no, bez przesady z tym szybko", pośmialiśmy się wszyscy i ruszyliśmy za radiowozem. Oczywiście moje modły, by skręcili w prawo nie zostały wysłuchane. Skręcili w lewo, tam gdzie i nas droga prowadziła. Znając perfidię pał, byłem niemal pewien że będą nas spowalniać a jak tylko przekroczę 50-kę w terenie zabudowanym, błysną bombami i będzie koniec gonienia. A tu nie, miłe rozczarowanie. Panowie zjechali na pobocze zaraz przy cmentarzu i miałem wolną drogę. Pewnie znów zawrócili na tą dróżkę do Chodorążka, przy której ich spotkaliśmy. No to rura, pedał w podłogę i grzejemy ile fabryka dała. Śmigając wiaduktem nad torami przed Skępem szybko rozglądamy się na boki czy nie widać aby świateł zbliżającego się pociągu z lewej lub końca składu z prawej. Nic nie widać. Dziwne, cholera. Świateł to rzeczywiście trudno się było spodziewać przy jego prędkości, ale żeby już nawet końca składu nie zobaczyć? Podejrzane mi się to wydało. Jednak moje rozterki "rozwiało" (o powodach użycia cudzysłowu za chwilę) radyjko, przez które usłyszałem jak dyżurny ze Skępego woła pociąg 55018 i uprzedza mechanika, że podyktuje mu rozkaz na zwolnienie z powodu uszkodzonej SSP. Taka znajduje się tylko jedna - kawałek za stacją, pomiędzy semaforem wjazdowym a tarczą od Sierpca. Ha, no to fajnie - komunikuję chłopakom, że jednak musieliśmy go zdrowo wyprzedzić skoro jeszcze nie dotarł do Skępego. Na spokojnie więc jadę przez ów przejazd z nieczynną sygnalizacją przejazdową, dalej za kawałek w lewo i dróżką na Ligowo kilkaset metrów do skrętu w las. Niepokoi mnie tylko, że po zapowiedzi podyktowania rozkazu następnie zapadła w eterze głucha cisza. No i gdzie to dyktowanie, dlaczego niczego nie słychać? Cholera ciężka, ale mi tą zapowiedzią dyktanda ;-) "rozwiał" wątpliwości i obawy. Na wszelki wypadek nie ociągam się zbytnio z jechaniem na motyw, choć piaszczysta leśna dróżka po bodajże dwóch dniach opadów zrobiła się niebezpiecznie grząska. Ale jakoś się toczymy, na szczęście nie trzeba jechać głęboko w las. Znam w nim taki fajny przejazd tuż za ostrym - niepodobnym do innych na JSLce - łukiem. Wyskakujemy z auta i szybciutko pokonujemy z buta kilkadziesiąt metrów do toru. Leje coraz mocniej i szum deszczu powoduje omamy słuchowe. JEDZIE! - krzyczę, bo dałbym sobie rękę uciąć, że słyszę narastający dźwięk silnika. Adrenalinka skacze, bo za chwilę zza leśnego łuku wyskoczy wprost na myśliwych 102-tonowy zwierz prujący przed siebie jak dzik z 5 warchlakami :-)) Po chwili jednak dźwięk rozpływa się w powietrzu i znów słychać tylko siąpiącą z nieba wodę. Szlag by to! Przecież to niemożliwe żeby tu był przed nami, skoro dojeżdżając do przejazdu z nieczynną SSP słyszałem zapowiedź podyktowania rozkazu na zwolnienie przy tejże! Co tu się, do k^#*y nędzy wyprawia, gdzie on jest? Zaczynam kombinować, że może radio dyżurnemu wysiadło akurat i musiał wyjść na peron doręczyć rozkaz osobiście. A może po cichaczu zatrzymali się mimo braku postoju w rozkładzie żeby jakiegoś kumpla zabrać na pokład? A może Fiat padł w ogóle, zgasł silnik na skutek awarii i teraz stoją próbując go uruchomić? Niestety, nie mamy na pokładzie żadnego informatora do którego można by zadzwonić, zapytać gdzie są i co się dzieje. Jeszcze na domiar wszystkiego wyskakując z samochodu nie wziąłem radia, a może w międzyczasie było coś gadane? Mówię więc do Kacpra, że wracam po nie, a jakby jednak pociąg zdecydował się nadjechać to niech się drze i macha ręcamy ;-) Przy okazji obróciłem autko do wyjazdu z lasu, wziąłem radio i wróciłem do kolegów. A pociągu jak nie było tak nie ma. Radio milczy jak zaklęte. Po 20 minutach moknięcia stwierdzamy, że jednak musiał nas wydymać i dał nogę do Sierpca. Chwilę później potwierdza to Piotrek, który dodzwonił się do kolegi na peronie w Sierpcu stojącym własnie przy naszej zgubie. Nie pozostaje nic innego jak z nosami pospuszczanymi na kwintę wrócić do samochodu. Zrezygnowany stwierdziłem, że możemy od razu jechać do Szczutowa, bo nawet na wyjazd z Sierpca nie zdążymy. Cholera, ale szkoda! Po 23 latach przerwy do Sierpca zawitał pociąg wyglądający jak prawdziwy pośpiech, a ja moknę w pieprzonym lesie. Ostatnim składem złożonym z wagonów 1 i 2 klasy jeżdżącym po JSL był pociąg 1513 relacji Warszawa Zachodnia - Bydgoszcz (w przeciwnej relacji numer 5114), kursujący w rozkładzie 1991/92. Jeździł w "B" (od poniedziałku do piątku i w niedziele) i zatrzymywał się na wszystkich przystankach pomiędzy Nasielskiem a Toruniem. Więc w sumie taki był z niego pośpiech jak z koziej dupy trąba (od Warszawy do Nasielska leciał szybciej, pomijając przystanki). Na szczęście Marcin przytomnie zauważył, że mamy do planowego odjazdu około 15 minut. Więc powinniśmy zdążyć! Na tym odcinku DK10 ruch jest znacznie luźniejszy niż pod Lubiczem, więc darłem asfalt do oporu mimo kiepskiej widoczności w drobno padającym deszczu. Z dziką satysfakcją rzucało mi się w kąt oka jak chłopaki napinali się bezwiednie przy każdorazowym wyprzedzaniu praktycznie na ślepo innych użytkowników drogi, zwłaszcza TIRów. Cudem zdążyliśmy, lecz nie było czasu na świętowanie z powodu nie zabicia się, bo rogatki przy zachodniej nastawni wykonawczej były już zamknięte. Sporo samochodów też tam stało poparkowanych, co zapowiadało obecność licznej grupki focistów przy rozejściu się linii na Toruń i Brodnicę. Nie ma się co dziwić, bo to jedynie słuszne miejsce do zafocenia pociągu wyjeżdżającego na linię 33. Tak więc pognaliśmy tam co tchu motywowani pokrzykiwaniami już ustawionych na miejscówce focistów zachęcającymi nas do zwiększonego wysiłku. Zziajany i cały mokry, bez kurtki której nie zdążyłem założyć, wdrapałem się na takie niskie wzniesienie wbijające się klinem między odchodzące od siebie tory obydwu linii. Dobrze, że pociąg raczej ociągał się z wyjazdem, to zdążyłem w miarę ustabilizować oddech, przetrzeć okulary i dzięki temu coś w ogóle widziałem przez wizjer aparatu. Fiat przedefilował z gracją obok naszego stanowiska w akompaniamencie trzaskających migawek przywracając mi poziom satysfakcji do normy. No, obowiązkowy punkt programu zaliczony, juhuu! :) Wracając zadowolony do samochodu zamieniłem parę słów z Krystianem Chyżyńskim, widziałem też że focił Maciej Zygowski oraz ten quasi znajomo wyglądający focista-filmowiec z Torunia Miasta. Odhaczenie żelaznego punktu programu nie oznaczało bynajmniej końca wycieczki. Mimo niesprzyjającego układu dróg, była szansa dogonienia go w Szczutowie, do którego musiał się toczyć z imponującą prędkością szlakową 20 km/h. Drogi dojazdu dla nas tamże są dwie - najprostrza, wydawać by się mogło, 560-tka na Brodnicę albo 10-tką do Gójska i w prawo przez wieś Cisse na przejazd przed dawną stacją. Zawsze wybierałem tę drugą opcję i tak też postąpiłem również tym razem. Ta droga z Sierpca na północ przez Rypin do Brodnicy to mi się jakaś taka węższa i wolniejsza kojarzyła, a poza tym trzeba by od północy okrążać jeszcze jezioro Szczutowskie. Dojechaliśmy na ów przejazd przed stacją i powróciły upiory ze Skępego - był już, czy go jeszcze nie było? Tym razem bez zastanowienia podjąłem decyzję krótką: nie ryzykujemy, jedziemy od razu dalej. Tym bardziej, że podobająca mi się zazwyczaj ściana lasu patrząc w stronę Sierpca, tym razem jakoś mnie nie ujęła w deszczowym anturażu. Ponieważ jednak od Szczutowa dalej do Brodnicy szlakowa w magiczny sposób rośnie do aż 80 km/h trzeba było zasadzić się na możliwie najlepszym motywie, bo dalej gonić nie było już sensu. Przyznam się, że nie znam za dobrze tej linii na Brodnicę dalej niż poza sierpecko-szczutowskie opłotki. Gdy na dobre zacząłem przyjeżdżać do Sierpca i na JSL "na pociągi" ruch pasażerski był tam już zawieszony. W zasadzie raz tylko na niej fociłem jadący skład, a było to we wrześniu 2003 r. gdy filmowcy kręcący serial "Boża Podszewka 2" zamówili z Wolsztyna parowóz Tr5-65 i wagony towarowe ze Skierniewic. I taki przepiękny pociąg z repatriantami zza Buga przejechał sobie aż do Rypina. A że jechał powolutku zatrzymując się na dłuższy czas do poszczególnych ujęć, to dziabnęło się go kilka razy. Najbardziej w pamięci utkwił mi kadr popełniony z wiaduktu nad torami pomiędzy wsiami Kamionka i Zakrocz. Fociłem go - pamiętam - od lewej "burty" oświetlonej popołudniowym słoneczkiem, ale i od prawej - z tego co mi się po głowie kołatało - wyglądało to całkiem przyjemnie. Tam więc się udaliśmy. Krystian takoż. Ale motywik mnie nie zadowolił. Widok na tor z góry i las w tle owszem bardzo ładny. Niestety, po lewej wyrósł dom. 12 lat temu go nie było. Wprawdzie chałupy można było nie ujmować na zdjęciu, jednak paskudnego płotu dochodzącego do samej linii teletechnicznej nijak nie można było się pozbyć z kadru. Zdecydowałem się więc zejść z wiaduktu i pójść torem aż za ten cholerny płot. Gdy już tam doszedłem to stwierdziłem, że nie podoba mi się widok od prawej "burty". Sporo zasłaniał rozłożysty krzak, ale to akurat było do obejścia - w tym miejscu jest też nieczynny od dawna przejazd przez tory, od którego pozostałością drogi można można było odejść w bok poza zasięg gałęzi. Tylko że kadr stawał się w moim odczuciu jakiś taki nijaki, bezpłciowy. A może sztampowy? Przeszedłem więc na drugą stronę i zacząłem lawirować pomiędzy drzewami. W końcu urodził mi się pomysł schwytania pociągu w okienku pomiędzy gałęziami wyrastającej ze zbocza nasypu gruszki z lewej strony kadru a zamykającymi go od prawej igłami sosenki. Gdy już mi buty do reszty przemokły od tego krążenia uświadomiłem sobie nagle, że nie zamknąłem samochodu, a w środku zostawiłem smartfona. Nie było potrzeby zamykania auta, gdyż widziałbym potencjalnego złodzieja stojąc na wiadukcie, ale po zmianie miejscówki kompletnie straciłem wóz z oczu. W międzyczasie z wystawania na wiadukcie zrezygnował też Marcin i przydreptał na były przejazd. Z tym że został po przeciwnej stronie toru niż ja. Obecnością dziwnie zachowujących się ludków w deszczu zainteresował się mieszkaniec domku, wyszedł i popatrzył na nas. Tym samym dał okazję Marcinowi do zadania pytania, o to czy nie jechał pociąg? Bo coś znów podejrzanie długo kazał nam "Spichlerz" na siebie czekać. Wyobrażam sobie, jak musiał się gość zdziwić. Pociąg? Tutaj?? Mnie tymczasem spokoju nie dawała wizja rozstania się z ulubioną elektroniczną zabawką wyposażoną przy okazji w funkcję telefonu ;-) W związku z powyższym galopem udałem się do samochodu ryzykując niezrobienie zdjęcia. No ale udało się wrócić na czas, nawet jeszcze trochę trzeba było poczekać. W końcu z oddali dało się słyszeć trąbienie i teraz już nie było mieszaniny nadziei z rozczarowaniem jak za Skępem. Ależ pięknie SUka szła 80-tką, wow! Super ukoronowanie wyjazdu. Może i niezbyt obfitującego w liczbę fotostopów, niemniej jednak udanego. A czego się nie "dofotografowało" to się "nadogadało" w miłym gronie kolegów i też dobrze. Jako się rzekło, dalej już "Spichlerza" nie goniliśmy, lecz na spokojnie wróciliśmy do Sierpca. Pożegnaliśmy się tu z Piotrkiem - jeszcze raz dzięki za owocny współudział - i ruszyliśmy w stronę stacji, bo tak nas droga dalsza prowadziła do Płocka. Bardzo rzadko obieram drogę do Warszawy nie przebiegającą wzdłuż JSL przez Raciąż i Płońsk, ale tym razem na taki wariant właśnie się zdecydowałem wychodząc z założenia, iż pogoda jest na tyle beznadziejna że i tak nie ma co pstrykać np. szynobusa z czy do Nasielska. Zamiast tego wolałem sobie kolejny raz obejrzeć południową głowicę stacji Radziwie, gdzie przy nastawni stoją - oby jak najdłużej trwał ten skansen - naprężacze pędni semaforowych i zwrotnicowych. Zanim tam jednak pojechaliśmy, zajrzeliśmy jeszcze na stację, gdzie stał szynobus. Chłopaki poszli go sobie dziabnąć, a ja wykorzystałem tę chwilę na zmianę przemoczonego obuwia na suchutkie i cieplutkie. Ooood razu lepiej, przezorny zawsze ubezpieczony! Podskoczyliśmy też jeszcze na teren po sierpeckiej szopie. Obeszliśmy dookoła ocalały jeszcze ostatni z kompleksu lokomotywowni budynek biurowy z siedzibą dyspozytora (ileż ja tam razy zaglądałem do pani Stasi, czy pana Edka po informacje...), dawniej służący też za noclegownię. Oczywiście zamknięty na głucho. Pod jedną ze ścian leżała sterta paździerzy, ewidentnie z połamanych mebli biurowych, pomiędzy którymi leżała kartka A4 z wydrukowanym czerwoną czcionką napisem “Dasz radę!”.
Fot. Kacper
W takim miejscu, wyglądającym jak po bombardowaniu było to cokolwiek symboliczne, nieprawdaż…? Teren po hali parowozowni w miarę wyrównany, kanały rewizyjne zasypane. Nikt tam wałęsający się nocą po pijaku nogi nie złamie. Co tam jeszcze? Aha, trójkąta do obracania parowozów oczywiście też już nie ma, ale pozostawiono fragment przebiegający pod wejściem do tego ocalałego jeszcze budynku. Jedynie co to wkopano kozioł oporowy przed drogą asfaltową i postawiono tarczę D1. Pewnie dalej odstawiają tam szynobusy, ale żadnego akurat nie było. Pstryknąłem sobie pamiątkową fotografię szyny z nazwą producenta i datą odlania. Widnieje na niej "KROL. HUTA 1927". Dalej już bez zbędnej zwłoki przewekslowaliśmy się do Płocka. Z wiaduktu nad torami rafinerii jak zwykle rozciągał się widok na morze paliwa zamkniętego w setkach cystern kolejowych. Z jednym składem akurat manewrowała tamara, ale na zdjęcia nie zatrzymywaliśmy się. Raz że ściemniało się już pomału, dwa zaś że z doświadczenia wiem jak tamtejsza ochrona potrafi pojawić się niczym spod ziemi i skutecznie uprzykrzyć dzień. Skręcamy więc w prawo na koślawą dróżkę na stację Trzepowo. Parę składów stało, ale nic godnego większej uwagi. Z lokomotyw dało się zauważyć, jeśli dobrze pamiętam, szaro-czarnego Sputnika CTL-u. Ciekaw jeszcze byłem, czy na stacji osobowej ostały się kształty, więc podjechaliśmy. Ależ się tam wygląd dworców PKP i PKS zmienił od ostatniego razu jak tam byłem parę lat temu. PRL-owski smutny jak pizda prostopadłościan obudowano panelami o śmiałym połączeniu kolorystycznym szarego z wściekłą zielenią (konserwatyzm+nutka szaleństwa), bryłę złamano dobudowanym trójkątnym daszkiem chroniącym przejście z dworca do stanowisk autobusowych, w efekcie czego wyrósł zintegrowany dworzec kolejowo-autobusowy o ciekawej nowoczesnej architekturze. Jest w każdym razie dużo lepiej niż było. Także od strony peronów wyłożonych nową kostką, ale nie tą powszechnie znienawidzoną "baumą" tylko ładną. Posadzono też ozdobne drzewa :) W środku zaś poza kasą znalazło się też miejsce dla saloniku prasowego, gdzie można było również nabyć kawę i chyba pieczywo. Najbardziej interesujące mnie kształty jak stały tak stoją dalej. I dobrze, skoro coś działa bez większego zarzutu - po co to wymieniać? Jak głosi stare porzekadło: "lepsze wrogiem dobrego". Również i na Radziwiu urządzenia SRK pozostały po staremu. Nawet jakaś niebieska Siódemka luzem od strony Kutna wjeżdżała. Na chwilę przyhamowała przed niepodanym semaforem wjazdowym, ale po chwili ramię się uniosło i pojechała dalej pewnie do Trzepowa. A my w zapadających pomału ciemnościach obraliśmy kurs na Warszawę. Aby było szybciej, z obwodnicy Sochaczewa nie pojechaliśmy 92-ką, lecz skierowaliśmy się na A2-kę. Może i ciut nadłożyliśmy drogi, ale gnając autostradą osiągnęliśmy cel szybciej i bezpieczniej niż wlokąc się za TIR-ami starą "Dwójką". Po powrocie do domu naszła mnie refleksja, że mimo pozornie koszmarnych warunków pogodowych, warto było bez dwóch zdań wybrać się w tę podróż. W innych okolicznościach, niż czując przymus 'połapania" pociągu, którego przecież nie da się przesunąć na inny dzień, zapewne nie zdecydowałbym się na wyjazd. A przecież pociągi kursują niezależnie od pogody, także w tych gorszych warunkach. Tak więc po wszystkim cieszyłem się ze wzbogacenia kolekcji z JSL o fotki popełnione w niecodziennych warunkach, szczególnie że wyszły mi dobrze i jestem zadowolony z efektu. Oby za rok Turkol powtórzył imprezę ze "Spichlerzem", a najlepiej by weszła na stałe do kalendarza i to jeszcze z parowozem na czele.

EPILOG
Jako ciekawostkę
w ramach epilogu, który powoli staje się "nową świecką tradycją" kończącą relacje, dodam iż po kilku dniach o pojawieniu się pociągu specjalnego napisał "Nowy Tygodnik Sierpecki", któremu Piotr streścił naszą ganiankę :-D Oto artykuł:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wal śmiało!