Listopad to czas tradycyjnych pielgrzymek kolejarzy na Jasną
Górę. Rok w rok z każdego zakątka naszego pięknego, religijnie homogenicznego
kraju, ruszają do Częstochowy pociągi wypełnione pielgrzymami spod znaku
PeKaPe. Przeważnie „nie ruszają” mnie one pomimo dość ciekawego z
fotograficznego punktu widzenia przaśnego przystrojenia prowadzących je
lokomotyw. Pierwszy, i jak dotąd ostatni raz, taki pociąg zafociłem w 2000 r. W
tym celu specjalnie udaliśmy się z Wojtasem do Tarnowskich Gór na spotkanie
składu wagonów piętrowych ciągniętych z Rybnika parowozem Ty2-911. Ba, nawet
nabyliśmy okolicznościowe bilety i przejechaliśmy się Bipą do ojczulków
Paulinów. Informację o tegorocznych pociągach zobaczyłem na jednej z grup na
Facebooku. Moją uwagę przykuł pociąg z Białegostoku. Z powodu przeciągającego
się gruntownego remontu linii nr 6 pomiędzy Małkinią a Zielonką, musiał on
jechać trasą objazdową przez Ostrów Mazowiecką i Ostrołękę, by w Tłuszczu z
kolei odbić na Legionowo i dalej do Warszawy. Na niezelektryfikowanej linii
przez Ostrów Maz. nie widziano pociągu pasażerskiego od wielu wieeelu lat. Z
tego co kojarzę, po raz ostatni jeździły one linią
34 latem 2001 r. Były to objazdy linii 29 zamkniętej całkowicie dla ruchu
wszelakich pociągów z powodu remontu mostu na Bugu w Wyszkowie. No i w 2012 r.
przejechała tamtędy stonka z trzema przedziałówkami w ramach imprezy dla
zaliczaków „SM42 wokół Ostrołęki”. Tak więc możliwość zobaczenia „pasażera” na
trzydziestce czwórce pierwszy raz od 14 lat była pierwszym z powodów, dla
którego zachciało mi się wybrać na przejażdżkę. Drugim natomiast była
lokomotywa, jaka miała przeciągnąć “pielgrzymkowoza” - czeski spalinowóz serii
754 zwany popularnie “Nurkiem”. Od dłuższego już czasu Nurki dzierżawione od
Ceskich Drah obsługują TLK-i na mazurskich liniach, bo spece z InterCity
wymyśliły sobie, że tak będzie lepiej niż naprawiać własne lokomotywy (bez
komentarza...). Ale jakoś nigdy mi się nie chciało jechać specjalnie taki szmat
drogi żeby je zobaczyć. No ale skoro jeden z nich zechce się sam do mnie
pofatygować niczym góra do Mahometa ;-) to spoko, mogę mu wyjechać naprzeciw.
Przy okazji zawsze może się trafić objazdowy towar z ST44 jako bonus. Do
współudziału dał się namówić niezawodny Kacper. Radek chciał ale nie mógł
znaleźć zastępstwa w robocie, natomiast Marcin, z którym niewiele wcześniej
byłem na zdawkach w Łomży, tym razem spasował w obliczu fatalnych prognoz
pogody. Rzeczywiście, zapowiadały się koszmarne warunki do fotografowania -
pełne zachmurzenie i silny wiatr, aczkolwiek bez deszczu. Ten miał ustać raptem
na kilka godzin przed planowym przyjazdem “pielgrzymkowoza” z Białegostoku.
Jednak przy silnym wietrze zawsze istnieje ryzyko, że pogoda albo się spieprzy
jeszcze bardziej, bo szybciej przywieje kolejny front z opadami, albo wręcz przeciwnie – rodzi nadzieję na rozwianie
chmursk i otwarcie słonecznego “okienka”. Tuż przed pójściem spać zapytałem
jeszcze swego nieocenionego informatora, czy widać jakieś zaplanowane pociągi
Cargo na następny dzień w rejonie operacyjnym. Wprawdzie niczego nie było, lecz
to nie przesądza sprawy. Zawsze przecież może coś wpaść do systemu praktycznie
ad hoc. Był za to zaplanowany już pociąg do… Płońska. Próżne wagony aż z
Goświnowic w opolskiem. Raz tam byłem i kojarzyłem, że jest tam elewator. Także
ani chybi podsyłają Talns-y pod załadunek zboża przechowywanego w płońskim
elewatorze. Jak później doczytałem w internecie, w Goświnowicach z podłej
jakości zboża robi się etanol. No a że tegoroczna susza tysiąclecia sprawiła,
że zebrane z pól ziarno nie nadaje się do piekarnictwa, to najwidoczniej
mazowieckie liche plony pójdą na przemiał pod wódę ;-) Rozkład był co prawda
rozpisany pod SM42, lecz 800 ton brutta rodziło nadzieję, że stonkę wyręczy
mocarniejszy gagarin. I rzeczywiście, podgląd na GPSy ujawnił iż na Pradze już
stoi 1108 :) Przy dobrych wiatrach skład miał dotrzeć na Pragę około godziny
10. Uwzględniając tradycyjne na naszej wspaniałej kolei opóźnienie, doliczając
czas na próbę hamulca po zmianie trakcji oraz oczekiwanie na wolne okienko
między kiblami, TLK-ami i Pendolinami byłem praktycznie pewien, że zdążymy
podziałać z pielgrzymkowozem przynajmniej do Legionowa i albo tam “przejmiemy”
gagara z Talns-ami, albo wręcz dojedziemy do samej Pragi. Z takim chytrym
planem dnia udałem się na krótki sen. Krótki, bo obudziłem się już o 5 rano, a
właściwie zbudziło mnie walenie deszczu w okna dachowe. O, kurde, nieźle
napierdala - mówię sobie w duchu - chyba mnie popierdoliło do reszty żeby
wyjeżdżać na fotki w taką ulewę. I do tego jeszcze to wycie wiatru, że żal psa
na dwór wyganiać. Nawet Justyna się obudziła, choć przeważnie staram się jej
nie wyrywać ze snu jak wstaję ciemną nocą na kolejowe wycieczki. “Misiu, nie
pada, lecz leje. Nie jedź” - wymamrotała w malignie ;-) “Później ma nie padać”
odparłem tylko nie bardzo dowierzając samemu sobie i wstałem. Pijąc kawę
zacząłem na serio rozważać odpuszczenie ganianki za Nurkiem i poczekanie na
wieści o ruchach gagarina. Jeśli przed południem faktycznie przestałoby padać
to można by się wybrać tylko do Płońska. W szybkiej wymianie sms-ów z Kacprem
zapada jednak nieodwołalna decyzja o realizacji pierwotnego planu. Najwyżej
spalimy trochę ropy na darmo, trudno. Gorzej gdybyśmy mieli nie pofocić Nurka z
racji nikczemności ‘parametera’ i dodatkowo miałby nam uciec gagarin – miałem
taką obawę, bo tak zwykle kończą się próby łapania dwóch srok za ogon. No ale
dobra, co ma być to będzie. Zgodnie z planem, około 6 Kacper zameldował się u
mnie pod bramą, szybkie przepakowanie betów z jego samochodu do mojego i
ruszamy. Humory szybko nam się poprawiają w miarę jak deszcz wykazuje tendencję
zanikającą :-) Droga też mija nam szybko, nie dłuży się tak gdy jadę dobrze
znanymi trasami. Tym razem podążamy z Miedzeszyna przez Józefów do Wiązownej,
dalej kawałek obwodnicą A2 Mińska Mazowieckiego i drogą nr 50 przez Stanisławów
i Łochów (stacja w modernizacji + instalacja koszmarnych seledynowych ekranów
akustycznych) do Broku nad Bugiem, gdzie berbeciem będąc uczyłem się chodzić
podczas letniej kanikuły. Z Brokiem zresztą związana jest spora część mojej
młodości, ponieważ jeździliśmy do tamtejszego ośrodka wczasowego z tatowego
zakładu pracy co dwa lata (na przemian z ośrodkiem w Kołobrzegu). Tam też m.in.
złapałem swojego pierwszego szczupaka na blachę (jego spreparowaną głowę, no -
główkę, mam do tej pory), tam pierwszy raz się upiłem lampką szampana w swoje
11. czy 12. urodziny. No, kupa wspomnień w każdym razie :-)) Zgodnie z
pierwotnym założeniem, do Małkini docieramy kilka minut przed godziną 8.
Pielgrzymkowóz powinien tu być już od około 40 minut, bo rozkładowy przyjazd
wyznaczony miał na 7:23. Ale w międzyczasie oczywiście wszystko się
popieprzyło, jakże by inaczej. Paweł Troć dał cynk sms-em, że z Białego pociąg
ruszył z 30-minutowy opóźnieniem, jako planowa TLK-a 10114. W Małkini miano
odpiąć dwa wagony, zmienić Siódemkę na Nurka i o 8:15 teoretycznie
pielgrzymkowóz powinien ruszyć w stronę Ostrowi. Znając życie – zadanie
niewykonalne. Szczerze mówiąc nie bardzo kojarzę czy jak wjeżdżaliśmy to pociąg
już stał, czy też właśnie wjeżdżał, albowiem całą moją uwagę zaprzątnął widok
jaki ukazał się naszym oczom na zapomnianej “ostrołęckiej” stronie stacji. Oto
bowiem przy krawędzi niskiego peronu spały sobie smacznie dwa zielone gagariny
ze zwrotem próżnych węglarek zapewne z ostrołęckiej elektrowni. WOOOW! Taki
widok w tych czasach, gdy co i rusz słyszy się o odstawianiu ostatnich
“dziadków” w krzaki, nawet tych którym pozostało kilka lat na wyjeżdżenie
kilometrów, to aż nierealne (no, może przy dużym farcie na Mazurach, gdzie
ostało się jeszcze kilka starych gagarów z serduchami 14D40). Już w tym
momencie, jeszcze nawet nie zobaczywszy Nurka, wycieczkę uznałem oficjalnie za
udaną :-) Zapoznaliśmy się też z kolegą Krzyśkiem Czekańskim, do którego miał
się dosiąść Paweł Troć przyjeżdżający kiblem z Warszawy Wileńskiej. Pogadaliśmy
trochę focąc jednocześnie gagariny, po czym Krzysiek na piechtę udał się na tę
większą część małkińskiej stacji. Wówczas już na pewno pielgrzymkowóz był w
peronach a nawet trwały manewry, lokomotywy trąbiły i ogólnie był ruch w
interesie. Mnie to oczywiście nie interesowało w najmniejszym nawet stopniu.
Chciałem się możliwie długo ponapawać widokiem podwójnej aTrakcji gagarinów, bo
to pewnie już definitywnie ostatni rok w długiej służbie rasowych ST44…
Cholera, tak mi ich będzie brakowało, że nie wiem :-(( Wytrwałość została
wynagrodzona. Po jakimś czasie chmurska się rozeszły i wyjrzało piękne
słoneczko zalewając okolicę cieplutkim pomarańczowo-żółtym blaskiem. Jakby mi
kto jeszcze dwie godziny wcześniej powiedział “będziesz focił dwa zielone
dziadki w porannym słońcu”, to bym go wyśmiał i uznał za wariata ;-) Jakby tego
było mało do pierwszego z gagarinów o numerze 172 zmierzało dwóch kolejarzy.
Nawet zagadali do nas w przyjaznym tonie, czy zdjęcia będą gdzieś do
pooglądania. Odparłem że robię do prywatnego archiwum i tam też je będzie można
obejrzeć, ale koleś jakoś nie bardzo uwierzył i dopytywał czy gdzieś w
internecie będą wisieć. No to mu Kacper polecił odwiedzenie jego strony
Kolejowe Mazowsze, bo tam pojawią się za jakiś czas. Korzystając z okazji, że
jegomość jest interaktywny, zapytałem co też będą robić? Liczyłem że może będą
manewrować na główną część stacji, gdzie widać było jakieś wagony towarowe. Ideałem byłoby gdyby mieli je ściągnąć na ostrołęcką część stacji i pojechać z
nimi po Nurku. Ale nie, nic z tego. Gość odparł, że… nic nie będą robić, jeśli
nie liczyć czekania na drużynę manewrową. Aha, no super – fajna praca
polegająca na nicnierobieniu. Ech, PeKaPe… Jeszcze cisnęło mi się na usta
pytanie “to po co w ogóle panowie tu jesteście, u diabła?”, ale dałem sobie na
wstrzymanie. Ten bardziej ciekawski, nieco starszy od kolegi wsiadł do kabiny,
zaś młodszy poszedł jeszcze oblookać z zewnątrz drugiego gagarka 1106, po czym
dołączył do towarzysza. Zrobiłem kilka zdjęć w słoneczku, ale pomyślałem że dla
pełni efektu przydałoby się rozświetlić nieco czoło lokomotywy pogrążone w
cieniu. Przemogłem niechęć do kolejarzy nabytą z latami “kwadratowych” gadek z
nimi i udałem się pod drzwi do kabiny. Uchylił mi ten młodszy i spełnił prośbę
o zapalenie projektorów, co najpierw wymagało załączenia baterii akumulatorów.
Po paru sekundach trzy światła rozpromieniły przystojne oblicze Iwana. Do tego
słońce ciągle jeszcze zalewało teren światełkiem w kolorze miodu
wielokwiatowego, co jedno z drugim w połączeniu oznaczało kisiel w majtach u
mnie :-D A jeszcze się uśmiałem jak od strony zachodniej głowicy zaczęli się
zbliżać inni MK, to mech światła im zgasił. O, i tym sposobem tylko my dwaj
mamy fotki udające taki stan jak gdyby pociąg dopiero co dotarł z towarem i
jeszcze nie zmienił świateł szlakowych na manewrowe. Zbliżające się stadko
miłośników zwiastowało rychłe pojawienie się Nurka. Ja oczywiście ani myślałem
ruszać mu naprzeciw, wolałem mieć go małego na zdjęciu w oddali, za to w pełnej
krasie zafocone gagariny od dupy strony. Nie zanosiło się, bym je tego dnia
jeszcze miał zobaczyć na szlaku do Ostrołęki, w przeciwieństwie do czeskiej
spalinówy. Kacper za to nie mógł się zdecydować, trochę tam marudził że może by
podejść trochę do przodu ale ostatecznie został tu gdzie ja. Wszystkich i tak
pogodziło słońce, które w kulminacyjnym momencie zbliżania się Nurka 754 046-1 do duetu
gagarów zaszło na moment za strzęp chmury, więc zdjęcia takie trochę do luftu
wyszły, szaro-smutnawe. alej wolałem nie kusić losu i nie jechać na wschodnią
część “ostrołęckiej” strony stacji żeby tam zrobić pielgrzymkowoza. Co prawda
na chwilę się zatrzymał, bo chyba część focących powychodziła z wagonów i mieli
zamiar do nich wrócić. Niby można było w takiej sytuacji podjechać na koniec
składu towarowego, by zza ostatniej węglarki dziabnąć Nurka przy drugiej
krawędzi peronu, ale wolałem nie ryzykować. A co gdyby ruszył, zaś my
utknęlibyśmy pod szlabanem na zachodniej głowicy, przez którą trzeba przejechać
aby kontynuować pościg w stronę Ostrowi? Szlakową ma tam całkiem zacną, bo 60
km/h i moglibyśmy się pożegnać z zaplanowanymi fotkami na mostku nad rzeczką
Brok. Może i troszkę szkoda, bo takowe zdjęcie wykonał kacprowy znajomy Paweł
Mielniczak vel. Laczor i widok dwóch składów przy jednym peronie na zasadniczo
wymarłej stacji prezentuje się rzeczywiście bardzo przyjemnie. Ale dobra, nie
będę tego rozpamiętywał. Szczęśliwie nie utknęliśmy przed przejazdem i po kilku
kilometrach jazdy zameldowaliśmy się we wsi Niegowiec. Z głównej drogi już
widać jednoprzęsłowy, brązowy od rdzy most z jazdą dołem. Wystarczy skręcić w
prawo i już ma się widok na łuczek i nieco w oddali most. Przybliżywszy go za
pomocą ‘trelemorele’ wygląda to naprawdę dobrze. Podczas wyprawy zNadSZYSZkownikiem >> we wrześniu 2012 r. fociłem tu zieloną SM42-067 z poranną
zdawką do Ostrowi i ST44-700 z gruszkami popołudniu. Teraz przyszła pora na
pociąg wiozący “rasę”, a nie “masę”. Podobny zamiar powzięli Krzysiek z Pawłem,
którzy wkrótce dojechali Tikaczem tego pierwszego. Jeszcze tylko zawrotka na
przejeździe (odważnie) i już chłopaki gotowe do działania. Pociąg nie kazał nam
długo na siebie czekać. Trochę pogadaliśmy i już się pojawił. Widać go z bardzo
daleka jak wyłania się z łuku, potem drałuje po prostej do mostu, za którym
wchodzi w kolejny łuk i już jest w naszych obiektywach. No muszę powiedzieć, że
fajny jest ten Nurek – spodobał mi się inny niż naszych lokomotyw dźwięk
silnika i jeszcze bardziej różniący się głos nurkowej trąby. Zadowoleni ruszamy
dalej. Przed Ostrowią to już nie ma co go łapać, bo pogrzebie się i tak
niewielkie szanse na pstryknięcie pociągu z semaforami wyjazdowymi. Wszystko
zależy od tempa przejazdu przez miasto – jak się utknie na światłach lub w
niewykluczonym zatwardzeniu przy węźle z obwodnicą S8 to dupa blada. Dobrze, że
Tico Krzyśka chyba ma zamontowane jakieś dopalacze na podtlenek azotu, bo
cisnął tę małą puszkę że grzała jakby ją stado diabłów goniło. Dzięki takiemu
liderowi mogłem się nie obawiać policyjnych zasadzek, bo i tak najpierw wpadłby
w nią on ;-) Zresztą Yanosik nie sygnalizował żadnych zagrożeń. Tak mi się
dobrze za Krzyśkiem jechało że aż przeoczyłem zjazd na stację, a konkretnie pod
nastawnię z semaforami wyjazdowymi. Błędnie założyłem, że chłopaki też tam
zmierzają i się zagapiłem. Tymczasem oni pocisnęli dalej drogą na Śniadowo, by
z okolic przejazdu drogi 677 dziabnąć pociąg opuszczający stację. Bardzo dobry
motyw, jak później zobaczyłem zdjęcie Pawła >>. Wówczas jednak nie
zajarzyłem intencji chłopaków i zawróciłem. Następnie zaraz za nieużywaną
bocznicą skręciłem ku semaforom. Jeszcze tylko przejazd przez jakiś skład opału
i już jesteśmy. Niestety, są też jacyś miłośnicy okupujący najdogodniejsze miejsce
do popełnienie fotografii. Pociąg już był pomiędzy jednymi a drugimi sameforami
wyjazdowymi także nie było ani sekundy do stracenia. Przywitałem się z
nieznajomymi i czym prędzej na łapu-capu ustawiłem jako-tako ekspozycję by
puścić serię zdjęć licząc w duchu, że coś z tego wyjdzie. Za wiele przez
załzawione od zimnego wiatru oczy nie widziałem. Ale nawet w miarę coś wyszło.
Szybko z powrotem do samochodu i dzida w dalszą drogę. Na szczęście nie było
ani jednego samochodu przed nami na podporządkowanej drodze, choć jak
jechaliśmy parę minut wcześniej w przeciwnym kierunku to skręt z 677 w 627 był
nieźle zawalony TIRami. Teraz akurat szczęście nam sprzyjało i gdyby nie
konieczność wleczenia się pięćdziesiątką przed słynnymi trzema fotoradarami w
jednym miejscu na wyjeździe z Ostrowi to byśmy zdążyli na najbliższy przejazd.
Zabrakło niestety kilkudziesięciu sekund :-( Do przejazdu zbliżyliśmy się równo
z pociągiem i musiałem się zatrzymać – inaczej przybombiłbym w bok Nurka.
Pocieszające w tym wszystkim było jednak to, że na ów przejazd pociąg wjeżdżał
z prędkością najwyżej 10 km/h, a to mimo wszystko dawało nam nadzieję na
dorwanie go gdzieś jeszcze jeśli inne przejazdy miałby pokonywać w równie
imponujący tempie. My z kolei musieliśmy, nie dość że drałować w sporym
oddaleniu od linii, to jeszcze jechać objazdem przez Czerwin, bo główniejsza
droga jest od jakiegoś czasu zamknięta z powodu gruntownego remontu mostu na
rzeczce Orz. Ale wiedziałem o tym zawczasu i jeszcze w domu sprawdziłem
możliwość objazdu. Była takowa i z niej skorzystaliśmy. Pojechaliśmy ulicą
Długą, rzeczkę przekroczyliśmy kolejnym mostkiem koło wsi Grodzisk Duży i dalej
przez Wojsze dotarliśmy do Jarnut. W międzyczasie zadzwonił Nieoceniony
Informator ;-) z wiadomością, że ST44-1108 nie czekał na skład z Goświnowic,
lecz wraz ze stonką udały się luzem do Płońska po już załadowane wagony. Do
zabrania było równo 3000 ton. Wyglądało na to, że z Nasielska odjadą zaraz po
tym jak szynobus z Sierpca wjedzie do Nasielska o 10:07 zwalniając tym samym
szlak. To by oznaczało, że lokomotywy zajadą do Płońska nieco przed godzinę 11.
Prawdopodobnie też będą musiały sporo pomanewrować żeby jeszcze zestawić dla
siebie skład do kupy, następnie próba hamulca - no, także zejdzie im się dość
długo. Grunt żeby zdążyły odjechać przed 15, bo później linię we władanie
ponownie przejmą szynobusy. Nie kolidowało to z naszymi planami focenia Nurka,
więc na spokojnie kontynuowaliśmy realizacje pierwotnego planu. W Jarnutach
znajduje się były przystanek, ale niczym mnie nie zachwycił - ot peron i lampy,
to wszystko. Wokoło goło, nie za bardzo jakaś przyroda chciała urozmaicić kadr.
Także nawet nie zatrzymując się minąłem te Jarnuty, bo na mapie w telefonie
zauważyłem że kawałek dalej na wysokości wsi Zapieczne tor wychodzi z lasu, a
do tego nasza droga zbliża się do linii. Tak się jeszcze szczęśliwie zdarzyło,
że był tam też przejazd - a jak przejazd to i droga do przejazdu :) Wjechałem
więc w nią, bo nawet nie była jakaś specjalnie rozpaćkana po nocnej ulewie.
Dzięki temu nie musieliśmy z buta gonić przez zaorane pole, tylko dowiozłem nas
elegancko na sam motyw. “Motyw” to może ciut za dużo powiedziane - ot linia
prosta jak kawał druta w kieszeni, ale nawet mi się spodobało, bo pociąg
faktycznie powinien dość przyjemnie skomponować się z drzewkami. Chociaż tak
naprawdę ładniejszy jest tam widok na pociąg z przeciwka mimo że nie ma tam już
lasu. Jest za to jeden dość duży okazały świerk i on robi całą robotę w tym
motywie. Warto zapamiętać na przyszłość gdyby mi odwaliło jeszcze kiedyś wybrać
się na jakiegoś objazdowego towara z Ostrołęki. Naszego pociągu natomiast nawet
jeszcze nie było słychać, miałem więc czas żeby rozstawić sobie statyw celem
nagrania pamiątkowego filmiku smartfonem. Wkrótce z oddali doleciał dźwięk nurkowej
trąby, a po następnych kilkudziesięciu sekundach pojawił się we własnej
“osobie”. Ładnie to wyglądało, bo tor lekko wspinał się z dołka ku nam, ale na
zdjęciach za bardzo tego jakoś nie widać. Tam by się przydało ‘trelemorele’
nieco dłuższe niż moje 200 mm. Podjęliśmy jeszcze wprawdzie próbę złapania go
przed tarczą do Ostrołęki, ale przyznajmy – była to próba z góry skazana na
porażkę, bo dystans dzielący obie miejscówki był zbyt mały, bym zdążył go
pokonać przed pociągiem. Ale nie ma co się tym przejmować, mam tam w końcu
700-nego gagarka z gruchami. Na spokojnie więc podjechaliśmy na stację taką
‘betonką’ wzdłuż toru. Jakiś taki rytuał z tą betonką mam, że kiedy nie jestem
w Ostrołęce to nią sobie przejeżdżam wzdłuż torów stacyjnych. Bo lubię sobie
popatrzeć na taką maniutką nastawienkę na kurzej stopce, przy której w maju
2006 r. fociłem pierwsze spolonizowane ‘niemcobusy’ serii VT627 jadące w duecie
do Tłuszcza. Bardzo przykry widok natomiast przedstawia sobą wagonownia, która
gdy byliśmy tu z Piterem trzy lata temu pełniła rolę schroniska dla lokomotyw i
być może również warsztatu dla drobnych napraw bieżących. Obecnie na jej
terenie zauważyłem sporo… ciężarówek, ciągników siodłowych i zero lokomotyw.
Znak czasów, ech :-( Z podjeżdżaniem pod dworzec specjalnie się nie spieszyłem,
bo jadąc ‘betonką’ minęliśmy z pojedynczym kiblem Dziewiętnastką świeżo po
rewizji, co oznaczało że Nurek nawet jeśli już zmienił czoło pociągu to i tak
będzie musiał poczekać na odbieg po osobówce. Zaparkowałem więc pod dworcem i
przeszliśmy kładką nad torami na peron. Schodząc w dół zauważyłem ciekawy
widoczek – przyklejoną do szyby wagonu kartkę z wydrukowanym wizerunkiem matki
boskiej, a pod nią na burcie logo InterCity. Pstryknąłem więc fotkę po czym
przeszliśmy wzdłuż wagonów na początek peronu by popełnić portrecik Nurka w
Ostrołęce. Patrząc w okna wagonów zdumiało mnie, że nie zauważyłem flaszek na
stoliczkach - same termosy i oranżady. Nieee no, czy to aby na pewno
pielgrzymka kolejarzy, czy może jakichś nawiedzonych dewotów? ;-) Pstryknąłem
rzeczoną fotkę z początku peronu spośród małego stadka miłośników, ale czegoś
mi tu brakowało, jakiś taki niedosyt odczuwałem. Aby go zaspokoić rozejrzałem
się wokoło czy nie ma SOKołów na widoku i śmignąłem przez tor na zabetonowane
miejsce po byłym żurawiu wodnym. Ooo, to było właśnie to czego mi tu brakowało.
Widok bardziej z bokowca z wieżą ciśnień po lewej i paroma składami towarowymi
po prawej. Elegancko. Kacper przylookał, że robię z miejsca innego niż wszyscy,
więc słusznie zrobił dołączając do mnie :) I już na spokojnie można było wrócić
do samochodu, tym bardziej że po zachowaniu drużyny pociągowej widać było, że
pociąg za chwilę ruszy w dalszą drogę. I faktycznie, gdy turlałem się ‘betonką’
z powrotem do głównej drogi, Nurek zrównał się z nami. Ale po chwili wyleciałem
na asfalt, depnąłem i tyle mnie widział. W sumie pielgrzymkowóz niepotrzebnie
spieszył się z odjazdem z Ostrołęki, gdyż wkrótce wywołał go dyżurny z Gierwat
(pierwszej stacji za Ostrołęką), aby zapowiedzieć, że postoi u niego ze
dwie-trzy minuty aby osobówka złapała odbieg do następnej stacji. Nie
skorzystaliśmy jednak z okazji, gdyż według Kacpra nic ciekawego w tych
Gierwatach nie ma. Postanowiliśmy za to zajechać do położonego dalej przystanku
Goworowo, wzdłuż którego miały rosnąć drzewa. Faktycznie, bardzo ładnie to
wyglądało zwłaszcza kilka brzóz rosnących wieńczących szpaler świerków i
jakichś tam jeszcze drzew. Wiatrzysko przyginało te brzozy ku torom jakby za
chwilę miały się nań zwalić. Toteż zostaliśmy w tym miejscu i za niedługo
dziabnęliśmy nasz dzisiejszy obiekt zainteresowań. Przy jego rozkładowej
prędkości 60 km/h była raczej marna szansa złapać go jeszcze w jakimś ciekawym
miejscu. Na szczęście z pomocą przyszła dyżurna z Przetyczy, która przez radio
zapytała mechanika, czy by się na sekundkę nie zatrzymał aby podjąć trzech
chętnych pasażerów do Częstochowy? Uzyskała odpowiedź twierdzącą, a my szansę
na dogonienie pociągu :) Wprawdzie jeszcze była szansa, że przytrzymają go
Pasieki, co by nie wjechał kiblowi w dupę, ale przejeżdżając przez przejazd
tamże zauważyliśmy w stacji dwa pociągi na EN57, z czego ten w stronę Ostrołęki
miał już podany wyjazd. To oznaczało, że Nurek już Pasieki minął wyprzedzając
blokującego go wcześniej kibla. Tym
bardziej więc zagęściłem ruchy żeby zdążyć do Przetyczy. Po drodze
wysłuchaliśmy dalszej części konwersacji na radiu:
Przetycz: to jak tam, mechaniku, zatrzyma się pan u mnie po
tych trzech pasażerów?
Nurek: no tak jak pani mówiłem…
Przetycz: bo wie pan... nie macie u mnie planowego postoju.
To ja podam panu wjazd i wyjazd, a pan się zatrzyma na własną odpowiedzialność
(tak powiedziała, chyba zgłupiała baba do reszty!!)
Nurek: pani dyżurna, nie przez radio takie rzeczy…
EPILOG
Tydzień później odezwał się do mnie kolega Paweł Mielniczak z informacją, że przeczytał relację i że ów kierowca Maluszka to jego dobry znajomy. I on naprawdę ma własną lokomotywę!! :-))) Nawet o Mateuszu Milkowskim, bo tak się ów młody człowiek nazywa, napisała warszawska bezpłatna gazeta “Metro”. Zacytuję kawałek: “Mateusz Milkowski ma 23 lata i jest maszynistą. Pracę w Kolejach Mazowieckich zaczął trzy lata temu - w sierpniu 2012 roku. Zainteresowanie pociągami ma w genach. Reprezentuje już czwarte pokolenie pracujące w tej branży. Robił makiety, kupował modele pociągów, w końcu zbudował rower, który jeździ po torach. Na swoim koncie ma też odrestaurowanie prawdziwego semafora i budowę toru. Teraz Mateusz uratował przed zezłomowaniem zabytkową lokomotywę. Jako pierwszy w Polsce ma ponad stuletni parowóz, który trzyma na własnym podwórku, a już wkrótce będzie miał skansen upamiętniający kolejkę wąskotorową, która istniała w jego miejscowości Dalekie-Tartak”. Więcej pod tym adresem >>. No i proszę, nie przesłyszałem się :)
Super relacja. Zdjęcie gaga ruszającego z Płońska powala! A Mateusza z Dalekiego miałem okazję poznać kilka dni temu - świetny, pozytywnie zakręcony człowiek z wielką pasją dla tego, co robi (a równocześnie - bez wariactwa).
OdpowiedzUsuńCi Partyzanci to wyszkowska ekipa MK. No niestety, trzeba było pobiegać między torami, aby zrobić dobre zdjęcia :)
OdpowiedzUsuń