W drugiej połowie lutego zadzwonił do mnie mój starszy brat, by tonem nie znoszącym sprzeciwu ;-) zaproponować abym przyjechał na Wrzeciono do przychodni, w której pracuje (jest lekarzem) celem wykonania prostego badania rytmu serca. W dzieciństwie miałem spore problemy z wadą „pompki”, z której to wady wydawało się że wyrosłem, ale ostatnio coś znów się odezwało niepokojąco... Ponieważ sam nie mogłem się zmobilizować by pójść do kardiologa, Robert wziął moje sprawy w swoje ręce. Przed zaplanowaną na początek marca wizytą powiedział, że dobrze byłoby zrobić EKG więc niech zabieram dupę w troki i przyjeżdżam do niego do pracy to mi panie zrobią od ręki i za free. Pierwotnie miałem wpaść we wtorek, ale ostatecznie przełożyłem wizytę na czwartek i – jak się później okazało – bardzo dobrze się stało! Ponieważ Wrzeciono jest rzut beretem od Radiowa, zabrałem prewencyjnie aparat z myślą „a nuż weźmie i coś na hutę lub z niej pojedzie?”. Kto wie, czy gdyby nie bliskość linii hutniczej to bym nie odwlekał wizyty w gabinecie w nieskończoność... Po badaniu, które sądząc po minie miłej pani obsługującej aparaturę do EKG nie wypadło dla mnie zbyt pomyślnie, od razu udałem się na stację przy ul. Wólczyńskiej. Przejechałem przez przejazd stwierdzając obecność jednego składu platform na stacji po lewej oraz zakładową stonkę krzątającą się już za bramą huty po prawej. Zaraz za przejazdem zawróciłem i podjechałem pod budynek stacyjny, ale z poziomu gruntu nie dało się zauważyć czy i czym ewentualnie platformy były załadowane. Niemniej, sądząc po ściśniętych sprężynach przy zestawach kołowych wagony nie były próżne. Nie mając nic lepszego do roboty wróciłem na Wólczyńską, lecz zanim na nią wjechałem zauważyłem zamykające się szlabany. Czyżby stonka miała wyciągnąć z huty kolejne wagony w stację? Zawijka i wracam w stronę budynku PKP Cargo. Jednak wcale nie chciałem do niego dojechać, najbardziej na rękę byłoby mi przedrzeć się przez krzaki gdzieś tak w połowie dystansu. Tyle tylko że nie miałem ochoty podrzeć najnowszych jeansów ani wyświnić kurtki „wyjściowej” przebijając się przez gąszcz. Na szczęście przyuważyłem ścieżkę wiodącą do, o ile dobrze pamiętam, murowanej wieży transformatorowej i nią sobie spokojnie doszedłem do torów. Stonka nie zechciała jednak przyjechać zadowoliwszy się manewrami przy zakładowej bramie (która nota bene choć nowa to już rozwalona... Wygląda jakby lokomotywa wjechała w nią w pozycji zamkniętej). Ale nie ma tego złego, przynajmniej mogłem spokojnie zerknąć czym też załadowane są platformy nie narażając się na wścibski wzrok osób z budynku biurowego Cargo. Przeczucie mnie nie myliło, skład około 20 platform załadowany był stalowymi belkami grubymi gdzieś tak na oko 25x25 cm. Swoje to to waży... Upewniwszy się, że skład czeka na lokomotywę po pierwsze dałem znać kolegom skupionym na facebookowej grupie WMH, a po drugie stwierdziłem że nic tu po mnie i jak mam gdzieś czas tracić to lepiej gdzieś bliżej Jelonek licząc na to, że Warszawa Główna Towarowa coś podeśle po ten skład na Radiowo. Tylko gdzie by tu pojechać, hmmm...? Wybór padł na przejazd ulicy Fortowej nieopodal Fortu Blizne. Lata świetlne ;) tam nie byłem! Ostatnio jak się tam kręciłem 15 lat temu to Warszawa tam jeszcze nie dotarła - tor szedł wzdłuż ogródków działkowych przy ul. Dywizjonu 303, nie było osiedli przy Pełczyńskiego czy Narwiku podobnie jak estakady nad Lazurową (tor przecinał ją w poziomie). Zajechałem więc na ów przejazd i od razu mi się spodobało. Zwłaszcza to, że na pierwszym planie miałem bieda-chatynkę skleconą z byle czego, jak te 15 lat temu cała ta okolica tak wyglądała, zaś w głębi kadru majaczyło nowoczesne budownictwo osiedla przy Granicznej. Taki kontrast. Fajnie :) Byłoby miło gdyby coś zechciało przyjechać. Po prawdzie wcale na to nie liczyłem, ale jak mówię – nie miałem nic lepszego do roboty, więc poobserwowałem zmagania wrony usiłującej rozłupać orzech włoski – ptaszysko siadało na latarni i upuszczało orzech z dzioba na asfalt. Orzech długo nie dawał za wygraną, ale za którymś razem poddał się i wrona mogła przystąpić do konsumpcji zawartości. Uprzednio jeszcze tylko musiała odgonić koleżankę oraz mniejszą kawkę, które od razu ją zaatakowały widząc że orzech w końcu pękł. Tak więc wrona zajadała się orzechem, a ja pogrążyłem się w lekturze mojego narkotyku, „Dużego Formatu” GW znaczy. Nie minął kwadrans, gdy wtem... trąbnęło cuś? Tak jakby kurde trąba gagarina z oddali... Ale czy to możliwe? Eee nie, na pewno nie – bliskość drogi S8 z pewnością płata mi figle słuchowe. Jednak co jakiś czas odrywam się od lektury, by rzucić okiem na tory przede mną. W razie gdyby lok jechał luzem, to mógłby się do mnie podkraść niepostrzeżenie, lepiej więc się mieć na baczności. O, a co to za dymek unosi się zza łuku zasłoniętego bieda-domkiem i krzakami? Czyżby ktoś palił jakieś gałęzie albo co, których nie zdążył zutylizować jesienią? Coś kurcze ten dymek zbyt energicznie wali do góry, tak jakby mu jakaś mechaniczna siła pomagała piąć się ku niebu... I czy mi się wydaje, czy też hałas z szosy jakby wzmógł się w ostatnich minutach? Tak jakoś niskich tonów przybyło chyba... Dudnienie narasta z każdą sekundą tak, że już po chwili nie mam wątpliwości, że zbliża się ku mnie pociąg :) Tylko nie niebieski, tylko nie niebieski, prooooszę, tylko niech to nie będzie niebieski gagarin... Po chwili zza łuku wyłania się... nie niebieski, tylko jak najbardziej zielony gagarin z żółtym V na czole – the one and only 1106 – YES, YES, YEEES!! Akurat jak wyjeżdżał z łuku przez przejazd przeszła jakaś młoda psita ładnie domykając kadr po przekątnej od gagara. No a potem to już wiadomo – seria fotek w miarę zbliżania się lokomotywy ku mnie. Ciekawe, że tuż przede mną mechanik przygasił lewe „oczko”, by za chwilę znów je przestawić na normalną jasność. Takie pozdrowienie czyżby? Nie spodziewałem się w sumie, by ciągnął on jakiś skład z Warszawy Głównej Towarowej, bo ten jeśli miałby jechać, to raczej rano. Tymczasem na haku gagara było kilkanaście platform i równie dużo węglarek, w sumie dobrze ponad 30 wagonów. Tym lepiej, bo konieczność zwalniania na kolejnych przejazdach dawała mi szansę na złapanie go jeszcze gdzieś, mimo że aby dostać się do ulicy Radiowej musiałem nadłożyć bardzo dużo drogi i to w normalnym ruchu miejskim. Dobra, w końcu dojeżdżam do przejazdu Radiowej, rozglądam się na obie strony, ale nie widzę ani świateł z lewej, ani końca składu z prawej. A byłem pewien, że dojrzę albo to, albo to. Czyżby jeszcze się nie dowlókł? A może już zdążył minąć kompostownię i dlatego nie widzę końca składu? Co tu robić... Z dylematu wyrwała mnie konieczność kontynuowania jazdy, gdyż za przejazdem nie ma się po prostu gdzie zatrzymać a z tyłu inne samochody już napierają. Trudno, jadę więc dalej. Skręciłem w ulicę Kampinoską, pod kompostownię, bo dalej na Estrady i tak był korek przed światłami z Arkuszową. Przejeżdżając przez tory zauważyłem w oddali światła pociągu, co oznaczało że wcześniej jak przecinałem tor jadąc Radiową to on jeszcze do przejazdu nie zdążył się doczołgać. Może zgasł po drodze, czy co? Mniejsza z tym, ważne że powoooli nadciąga. Wtem ni stąd ni zowąd pojawił się pick up agencji ochrony Spektra i zatrzymał się tuż przy przejeździe obok znaku STOP. Kiego cholery? Przypomniałem sobie, że któryś z kolegów (ale który to już nie pamiętam...) opowiadał, że parę lat temu pociągi na tzw. WMH eskortowały w miarę możliwości samochody z ochroniarzami, bo powoli sunące składy ze złomem do huty padały ofiarą kradzieży – młode chłopaki korzystając z żółwiego tempa wskakiwały na wagony i wywalały złom z wagonów, by potem go zebrać. Później wagony zabezpieczano metalową siatką aż w końcu obu stronom zabawa w ciuciubabkę się znudziła i kradzieże ustały. Widocznie jednak nie do końca, bo pan w pick-upie ewidentnie czekał aż pociąg przetnie ulicę Kampinoską by sprawdzić czy nie ma pasażera na gapę. Mnie już się dalej nie spieszyło, bo i tak wiedziałem że więcej przed Radiowem go nie złapię. Od razu pojechałem na przejazd między stacją a hutą w ciągu ul. Wólczyńskiej i zaparkowałem w dróżce prowadzącej do nastawni. Gagarin rzecz jasna już tam był, ale jeszcze nie zmienił osygnalizowania do jazdy manewrowej. Stał ze swoim składem i mruczał. :) Do platform widzianych wcześniej dołączyła hutnicza stonka SM-42 (tak, ma namalowaną kreseczkę) o numerze 2557 z - jak się wkrótce okazało - także platformami na haku. Najpierw to właśnie ona otrzymała pierwszeństwo manewrów. Wyciągnęła się z całym składem dość spory kawałek za bramę zakładową. Myślałem, że tam je już zostawi pod załadunek, ale nie - inny scenariusz miał się wkrótce napisać. Na stopniu ostatniej platformy jechał mocno leciwy manewrowy, którego nie raz już widywałem na Radiowie. Naprawdę, gość jest chyba tuż przed emeryturą, ale - patrząc w tę pooraną bruzdami zmarszczek, ogorzałą od słońca i deszczów, twarz - można by go posądzić o zdecydowane przekroczenie 70-tki. Jednak, kurde, kilka dekad ciągłej pracy na dworze niszczy człowieka zewnętrznie, nie ma to tamto… No dobra, dość tych refleksji ;-) Tymczasem mechanik z gagarina odczepił lokomotywę od przytarganego pociągu i... zgasił światła. Po czym ruszył na rozjazd, by zmienić tor na ten, z którego dopiero co stonka zabrała wagony. Rozjazdem “wachlował” drugi manewrowy, młodszy, acz też już siwy. Myślałem, że po zmianie kierunku jazdy ST44 od razu skieruje się na przeciwległą głowicę stacyjną. Tymczasem stanął tuż za rozjazdem, grom wie po co. No nic, zobaczymy co tam dalej wymyślą tęgie głowy. Po chwili przypomniała o sobie hutnicza stonka 2557, która znów pojawiła się na arenie działań wpychając platformy na tor zajęty przez wspomniane na samym początku wagony ze stalowymi belkami. Ahaaa, to takie buty. Obydwa składy połączono i stoneczka luzem odjechała abarot za bramę huty (z “dziadkiem” manewrowym na stopniu loka). A gagarin postawszy chyba tylko w tym celu, żeby mechanik pogaworzył sobie z młodszym manewrowym, gdy ten wracał od “buły” zwrotki do nastawni, w końcu odjechał na przeciwległy kraniec stacji. Dało się z daleka zauważyć, że nie odjechał luzem na Główną Towarową, tylko podstawił się do tego składu połączonych platform. W każdym razie nie spieszyłem się jakoś bardzo ze zmianą stanowiska bliższego do gagarina wiedząc, że trochę czasu upłynie zanim zrobi próbę hamulca. Mogłem jeszcze poobserwować hutnicze stonki za bramą do huty. Liczba mnoga uzasadniona, bo w międzyczasie pojawiła się druga z pomarańczowymi kogutami na dachu teoretycznie wskazującymi na sterowanie radiowe lokomotywą. Teoretycznie, bo zawsze kiedy ją widzę (a jej numerek to 2392, choć tym razem stała za daleko żebym go dojrzał), to w kabinie siedzi kolo. O, i tyle z tego sterowania falami radiowymi hehe :-D Co ciekawe, jest mi równa wiekiem, obydwoje przyszliśmy na świat w 1977 r. I nieźle się trzymamy!! Druga ze stonek (chronologicznie to w sumie pierwsza…) 2557 podstawiła się do składu węglarek, po czym zaczęła go wyciągać w stację. Tak się jednak tylko wydawało, bo za chwilę znów go wepchnęła na teren huty, tylko że na inny tor. Trzeba było zrobić miejsce na te wagony co je gagar przyciągnął. Po chwili wyjechał luzem i podstawiła się do nich. Nie ma jednak tak, że rachu-ciachu i dawaj od razu na hutę z tym co przyjeżdża z WGT. Najpierw wagony trzeba “prześwietlić”. Przy jednym z torów jest - nazwijmy to sobie roboczo - “roentgen”, którego zadaniem jest (tak mi się przynajmniej wydaje, jeśli się mylę a ktoś wie lepiej to proszę sprostować) zasygnalizowanie obecności w wagonie niebezpiecznego materiału, np. promieniotwórczego. Strach pomyśleć co by było, gdyby tak skażony złom trafił do pieca na przetop… Tak więc każdy jeden wagonik musi być przeciągnięty przez ten wykrywacz. A ponieważ pociąg przyciągnięty przez gagarina stał na sąsiednim torze, to stonka najpierw musiała go wyciągnąć w stronę huty kawałek za rozjazd, a potem wepchnąć na tor z wykrywaczem. Jadący na stopniu ostatniego wagonu manewrowy “dziadek” zeskoczył na wysokości zachodniej głowicy stacji, żeby - po skończonych manewrach na wykrywaczu - przerzucić wajchę dla gagarina do odjazdu na Główną Towarową. Gdy już cały skład się “wykrył” stoneczka zaczęła ściągać go na hutę. Chociaż mogli chwilę zaczekać na dziadka, który przełożył rozjazd i ruszył z buta za uciekającymi wagonami. No i na tym w zasadzie skończyły się manewry. W stacji pozostał osamotniony skład z ST44 kontynuującym próbę hamulca. Podczas gdy go sobie jeszcze fociłem na odchodne zauważyłem sunący dróżką wzdłuż torów od strony nastawni jakiś niebieski dostawczak z dwoma pomarańczowymi kamizelkami. W pierwszej chwili przemknęła mi myśl, że “jadą po mnie” ;-) i będzie kwadratowa rozmowa o domniemanym zakazie fotografowania czy temu podobnych bzdurach. Ale panowie okazali się chyba jakimiś budowlańcami skracającymi sobie drogę i minęli mnie bez zatrzymania. Tymczasem zbliżyła się już godzina 15:30, co pod koniec lutego oznacza spadek ‘parameteru’ do wartości nikczemnych. Stwierdziłem więc, że nic tu dłużej po mnie. Grom go tam wie, ile jeszcze będzie się próbował, gdy tymczasem pomału zapadają ciemności. A przede mną jeszcze przeprawa przez zakorkowane miasto w drodze do Wawra. Tak więc całkiem usatysfakcjonowany niespodziewanym wynikiem badania EKG obrałem kurs powrotny do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wal śmiało!