25 listopada 2015

Konrad "Quentin" Bigaj in memoriam

A miał to być taki miły poniedziałek… Po kilku tygodniach burych, pochmurnych i dżdżystych, aczkolwiek ciepłych jesiennych dni, poranek przywitał mnie pięknym słoneczkiem. Od razu człowiek ma więcej energii do działania i jest cieplej na sercu. Tymczasem już za chwilę moja pompa paliwowa miała mi się zmienić w kawał lodowej bryły. Oto bowiem spełniając poranny rytuał, czyli przeglądając Facebooka przy kawie, przewinął mi się przed oczy wpis następującej treści “(...) W dniu wczorajszym odszedł od nas Konrad, znany wielu z Was pod nickiem Quentin na wrphoto.eu (...)”. Cooo, jak to, tylko nie to!! Jeeezu, jak to Quentin nie żyje?? Załamka :-(( Aż mnie w dołku ścisnęło i oczy zaparowały... W pierwszej chwili pomyślałem, że może znów był na kolejnej wycieczce gdzieś na końcu świata w krajach byłego ZSRR, gdzie psy dupami szczekają, i spotkał na swej drodze jakichś bandytów. Albo może uległ wypadkowi drogowemu prowadząc TIR-a. Od niedawna wszak był zawodowym kierowcą ciężarówek. Naturalne, że doświadczając takiego gromu z jasnego nieba, człowiek chce dowiedzieć się coś więcej o tym co spotkało serdecznego kolegę. Wszedłem więc na grupę, w której Konrad się udzielał, gdzie rzeczywiście był ciąg dalszy. Jak donosił Kajetan Orliński, kompan niektórych wycieczek Quentina do krajów byłego ZSRR, z informacji od kolegi Konrada wynikało, że podczas przykręcania czegoś pod ciężarówką pękła “poduszka” (taki podnośnik, nie airbag) i Konrad został przygnieciony. Po reanimacji odzyskał wprawdzie rytm serca, ale zmarł w szpitalu. Kilka godzin później pojawiła się w internecie notka na lokalnym portalu Przelom.pl o wypadku: “Informację o zdarzeniu otrzymaliśmy o godz. 17.30 z Powiatowego Centrum Zarządzania Kryzysowego w Chrzanowie. Do wypadku doszło na terenie posesji przy ul. Borowcowej - mówi Robert Matyasik, rzecznik prasowy chrzanowskiej policji. Ze wstępnych ustaleń wynika, że 23-latek chciał przymocować przedni zderzak w ciężarowym renault. Dlatego wszedł pod kabinę. W tym czasie silnik samochodu był włączony. - Prawdopodobnie w trakcie prac naprawczych doszło do wystrzału poduszki powietrznej, a auto się osunęło i przygniotło pokrzywdzonego. Na miejsce natychmiast zostało wezwane pogotowie i straż pożarna. By wyciągnąć 23-latka na zewnątrz strażacy musieli użyć specjalistycznego sprzętu - wyjaśnia rzecznik policji. Ciężko ranny mężczyzna został przewieziony do chrzanowskiego szpitala. Tu niestety zmarł”.
Cóż za okropna ironia losu... Konrad był największym pociągowym krejzolem - w pozytywnym tego słowa znaczeniu - jakiego dane mi było znać. I to całkiem dobrze znać, co poczytuję sobie za zaszczyt. W skrytości ducha zazdrościłem mu odwagi i determinacji, bo mnie za żadne skarby nie byłoby stać na porwanie się na takie wyprawy, jakie on uskuteczniał. Kazachstan, Azerbejdżan, Uzbekistan, Kirgistan - między innymi te kraje, które mnie ciężko byłoby trafnie wskazać na mapie, on przemierzył koleją i na własnych nogach spędzając w podróży grubo po ponad miesiąc. Przy tych odległościach wycieczki na Ukrainę, dokąd Konrad - można powiedzieć wyskakiwał na krótko (czyli tydzień, dwa) - jawiły mi się niemalże jak weekendowe wypady na działkę za miasto. Podziwiałem go za to. Bo jakiej wiedzy i planowania wymagało dotarcie gdzieś na pustynię, czy w niedostępne góry, by sfotografować np. pociąg jeżdżący raz na tydzień? Za to właśnie miałem dla Quentina gigantyczny szacun. Zarazem bałem się o niego, gdy ruszał na podbój kolejnego ruskiego Dziurostanu Zabitego Dechami. Opowiadał mi, że spał po jakichś porzuconych rurach w stepie, albo pod gołym niebem. Bałem się, że szuka guza aż go w końcu znajdzie - sam gdzieś na stepie czy kamiennej pustyni - nie ma obrony przed jakimiś łobuzami czy wręcz drapieżnym zwierzem. A tu wzięła i go własna ciężarówa przygniotła pod domem - okropna ironia losu…
Nie pamiętam dokładnie w jakich okolicznościach się poznaliśmy. Aczkolwiek coś mi świta, że mogło to być w 2006 r. przy okazji zakładania mu konta na fotogalerii WRP, której byłem wówczas adminem. Jakoś tak wyszło, że się polubiliśmy i często konwersowaliśmy. Niestety, zapiski owych rozmów z kilkuletniego okresu są dziś nie do odtworzenia, albowiem korzystaliśmy wtedy z komunikatora Gadu-Gadu, któremu kres świetności położyło powstanie Facebooka z własnym czatem. Także archiwum GG przepadło wraz z samą firmą. Swoją fascynację kolejami postsowieckich republik Konrad próbował zaszczepić i mnie podsyłając co jakiś czas linki do co ciekawszych zdjęc z rosyjskiej galerii parovoz.com, gdzie również sam wstawiał niektóre swoje prace. W jednej z ostatnich facebookowych rozmów w tym roku radził się mnie - kadząc przy tym zupełnie niezasłużenie, że “uważa mnie za człowieka dobrze obrabiającego fotki - co do jakości wstawionego zdjęcia. Chciał poznać mój punkt widzenia, bo sam nabrał - jak to ujął - “chorej obsesji co do ostrzenia i detalizacji” na zdjęciach odkąd na ruskiej galerii zaatakowano go ostro trzy razy pod rząd z obwinieniami o powyższe. W moim odczuciu zdjęciu nic nie dolegało, toteż poradziłem na przyszłość “jebać kacapów”, z czego obaj się uśmialiśmy. Chyba troszkę udało mu się mnie przekonać do wschodnich klimatów, bo raz na jakiś czas sam z siebie zacząłem przeglądać Parovoza, a potem jeszcze drugą “ruską” galerię Trainpix. Niemniej, aby wyruszyć specjalnie na wyprawę w azjatycką to bym się raczej nie zdecydował. Chyba że z takim przewodnikiem jak on. Zdecydowanie wolę kierunek zachodni do krajów bardziej - a nie słabiej - rozwiniętych od Polski. Sporo też czasu przegadaliśmy o tym podczas naszego jedynego - jak się okazało - spotkania w marcu 2012 r. Mieliśmy wówczas z moją Justyną zaplanowany wyjazd do Krakowa i w dniu gdy moja druga połowa uczestniczyła w jakiejś tam konferencji prawniczej, ja śmignąłem do Quentina na cały dzień. Pamiętam, że na pewno nie jechałem autostradą A4, lecz podrzędną drogą 780 przez Alwernię, by zobaczyć małopolskie krajobrazy niewidoczne z autostrady. Konrad kierował mnie tak, bym skręcił właśnie w tę wymienioną przez rzecznika policji ulicę Borowcową. Przy którymś tam skrzyżowaniu z mniejszą ulicą czekał na mnie, bym już nie krążył pomiędzy domkami. Na pierwszy ogień pojechaliśmy do Libiąża. Jest tam bowiem kopalnia węgla kamiennego Janina, z której węgiel wożony jest do nieodległej elektrowni Siersza. Chcieliśmy zobaczyć, czy w stacji nie ma aby składu z jakąś ciekawą lokomotywą, np z zielonym gagarinem. Ale nie było. Podjechaliśmy więc rzucić okiem na samą kopalnię. Kopalnia jak kopalnia - duża. Akurat SM31-10 przewoźnika DB Schenker Rail Polska wyciągała ładowne talboty na tory zdawczo-odbiorcze w Libiążu. Poczekaliśmy chwilę i pstryknęliśmy ją w drodze powrotnej z próżnymi węglarkami. Po kopalnianych torach kręciła się też jeszcze czerwona SM42 z logo DB. Po wizycie w Libiążu podjechaliśmy do Fabloku, gdyż bardzo chciałem zobaczyć legendarną fabrykę lokomotyw. Najpierw podjechaliśmy od jej północnej strony, gdzie dojazd nie jest taki oczywisty i bez pilota pewnie bym się zgubił w plątaninie polnych dróżek pełnych wertepów. Stąd rozpościerał się lepszy widok na olbrzymi kompleks hal produkcyjnych, z których na przestrzeni dziesięcioleci wyjechało tysiące lokomotyw parowych i spalinowych. No rzeczywiście, wielgachny zakład. Potem cofnęliśmy się kawałek i podjechaliśmy po bożemu pod bramę od południowej strony. Stąd jednak za wiele widać nie było, dziabnąłem sobie za to stojący w charakterze pomnika parowóz Ty42-118 przed biurowcem. Oraz samego Konrada krążącego wokół parowozu. Po powrocie do domu wysłałem mu to zdjęcie jako niespodziankę z dopiskiem, że minę i posturę ma na nim taką, że nic tylko dopisać na zdjęciu czccionką jak w memach “Idę ci wpierdolić”. Się uśmialiśmy… Kiedyś na terenie fabryki stał też tendrzak TKt48-185, ale potem go wystawiono na tor pod rampą na stacji w Chrzanowie. I tu go spotkaliśmy niszczejącego, rdzewiejącego i podanego jak na tacy złodziejom do obdarcia z metalowych elementów osprzętu kotła. Co ciekawe, calutki parowóz pokryty był czerwono-pomarańczową minią. Czyli wcześniej przygotowano go do malowania. Jednak, jak to w Polsce, na tym renowacja się zakończyła :( Chwilę później przenieśliśmy się na północną głowicę stacyjną, gdzie Konrad chciał mi pokazać jedyną w Polsce jeszcze działającą nastawnię znajdującą się na wiadukcie nad ulicą Sienną. Rzeczywiście, fajnie to wygląda, choć samą nastawnię ząb czasu nadgryzł już baaardzo mocno. Tak się sympatycznie złożyło, że akurat wjeżdżał kibelek EN71-004 do Oświęcimia, zaś na semaforze wyjazdowym tamże świeciło się już zielone światło dla drezyny. Całkiem przyjemna fotografia z tego powstała. Następny przystanek naszej małej podróży to Trzebina. Duża stacja, ale pustawa. Aby nie tracić czasu jedziemy do Sierszy podrodze zahaczając o tereny wokół Rafinerii Trzebinia. Tu akurat mnóstwo cystern, ale i dość przykrawy zapaszek, więc zmyliśmy się w stronę elektrowni. Nic ciekawego na torach nie stało. Ruszyliśmy więc w dalszą drogę chcąc objechać zakład od północy, bo kolejnym punktem programu były odwiedziny na wyeksploatowanym polu piaskowym. Zanim tam jednak dojechaliśmy ujął mnie widok czyjegoś domu stojącego tuż koło ogrodzenia elektrowni, w cieniu gigantycznych chłodni kominowych. Postanowiliśmy pstryknąć tak niecodzienny dla mnie widoczek. Akurat jak robiliśmy zdjęcie, dróżką obok nas przejechał facet na motorku i zaparkował pod tym domem. I ruszył ku nam. Oho - myślę - idzie gościu z pretęchą że “kamerujemy” jego zamczysko, a przynajmniej obiekt strategiczny za nim. A tymczasem nie, człowiek okazał się po prostu ciekawski i nic nie miał przeciw fotografowaniu jego domu. Nawet jeszcze poradził dokąd tu pojechać dla innych ujęć. Rzadkość! Innych ujęć już jednak nie robiliśmy, tylko od razu udaliśmy się kilka kilometrów na północny-wschód, skąd jak okiem sięgnąć rozpościerał się istny krajobraz księżycowy. Przez około 100 lat wybierano stąd piasek do wypełniania kopalnianych chodników w miejsce wybranego węgla. Eksploatację tego pola, na którym znajdował się posterunek kolejowy Bór Biskupi Piaskownia, zakończono ładnych kilka lat wcześniej, toteż miejscami przyroda zaczynała już odbierać co swoje. Na niewybranym piachu nieśmiało zaczęły pojawiać się pierwsze gatunki drzew niewymagających żyżnej gleby - sosny, brzozy. Chyba jeszcze widać było szyny leżące tu od 1912 r. Dalej w te piachy już się nie pchaliśmy, zresztą nie ma praktycznie drogi, którą można by bez obaw przejechać do Balina na przykład. Zresztą przydałoby się w końcu pofocić jakieś pociągi. Wróciliśmy więc do Trzebini z zamiarem udania sie kawałek na wschód, do Dulowej albo i dalej. Najpierw jednak kawałek przed semaforami wjazdowymi do Trzebini dziabnęliśmy Dziewiątkę 045 z TLK 37102 "Przemysław" relacji Kraków - Poznań. W lewym oknie lokomotywy naklejona była mała polska flaga z kirem na znak żałoby po katastrofie pod Szczekocinami. Potem przejechała jakaś stonka, kibelek oraz cysterny Lotosu z dwoma Traxxami E186 na uciągu i popychu. Wyeksploatowawszy motyw przenieśliśmy się do Dulowej. Tam z kolei zafociliśmy mijankę kibelków na szlaku, potem pojedynczego kibelka i bardzo przyjemny skład z zielonym bykiem 997 ciągnącym skład dumpcarów w stronę Trzebini. Stwierdziwszy, że w tym miejscu również nic więcej nie wymyślimy ruszyliśmy w stronę Krzeszowic. Ale daleko nie zajechaliśmy gdyż przejeżdżając akurat w miejscu gdzie szosa styka się praktycznie z torem pomiędzy Dulową a Wolą Filipowską zauważyliśmy jadący w przeciwną stronę zwarty skład gruszek, na które jestem “cięty” jak szczerbaty dziad na suchary. Wykonałem więc zwrot przez rufę i pogoniliśmy je w stronę Trzebini. Tym samym wróciliśmy w okolice przejazdu, gdzie wcześniej fociliśmy Dziewiątkę. Gruchy prowadził zieloniutki jak wiosenna trawa ET22-748 jeszcze bez tych okropnych, głupich unijnych numerków na czole lokomotywy. Już mi się nie chciało ponownie zawracać na wschód, pojechaliśmy więc na zachód, do Balina. Dziabnęliśmy tam Siódemkę z jakąś TLK-ą, kibelki do Krakowa oraz Katowic i tu nas już zastał zachód słońca. Czas powoli kończyć mile spędzony dzień na fotach. Odwiozłem Konrada do centrum miasta, gdzie miał coś tam jeszcze do załatwienia, pożegnaliśmy się “do następnego razu” i wróciłem do Krakowa na nocleg. Tym następnym razem miał być wypad na pogranicze Mazowsza i Podlasia, na linię Siedlce - Czeremcha. Raz do roku Konrad zwykł się tam pojawiać u jakiejś dalszej rodziny przy okazji święta Wszystkich Świętych. Ale albo mi nie pasowało, albo pogoda była paskudna i o zdjęciach można było zapomnieć, albo milion innych błahych powodów. Wielka, wielka szkoda. Będzie mi okropnie brakować i jego kolejowych zdjęć z miejsc, o dotarciu do których ktoś taki jak ja może jedynie pomarzyć, i przede wszystkim naszych wirtualnych pogawędek. Ktoś taki naprawdę rzadko się trafia - miły, kulturalny, wyważony, jak na swój młody wiek (23 lata raptem skończone we wrześniu) nad wyraz rozwinięty intelektualnie, spokojny, sympatyczny, ciekawy świata. Po prostu dobry człowiek. Takim zapamiętam go na zawsze. Kończąc ten płynący z serca wspomnieniowy post chciałbym złożyć Rodzinie wyrazy najgłębszego współczucia. Państwa syn był niezwykłym człowiekiem i takim pozostanie w pamięci wielu ludzi rozsianych po całym kraju i poza jego granicami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wal śmiało!