Pierwsze zimowe tygodnie nowego roku to w ostatnich kilku
latach na Wschodniej JSL był praktycznie martwy sezon. Od zimy 2003/4, która
była ostatnią (jak ten czas leci...), gdy z piętrusami kursowały lokomotywy
serii SU45, ciężko było zaplanować jakiś sensowny, krótki wypad na zdjęcia.
Szczególnie, że przez kilka lat rozgrzebana była magistrala E-65 wraz ze stacją
Nasielsk, co w praktyce oznaczało zamarcie przewozów towarowych z tego ciągu i
dalej na JSL. Klimatyczne zdaweczki ze stonką i paroma wagonikami do Płońska i
Raciąża jakoś ciągle nie chcą wrócić mimo, że remont magistrali skończył się
ładnych kilkanaście miesięcy temu. Powoli tracę resztki nadziei, że zobaczę
jeszcze SM42 (choćby i niebieską, nie mówiąc już o zielonej) z węglarkami żwiru
do płońskiego PRDM-u, węglem wpychanym na tor przy placu ładunkowym czy
platformami z workami cementu jadące do Raciąża... Toteż niezwykle się
ucieszyłem, gdy na początku stycznia Tomek Andrzejewski poinformował na
fejsbukowej grupie poświęconej JSL o tym, że od 15 stycznia Freightliner ruszy
z przewozami kamienia wapiennego z Rykoszyna do glinojeckiej cukrowni właśnie
przez Nasielsk - Płońsk - Raciąż :) W sumie do przewiezienia jest 30 tys. ton,
co oznacza 11 ładownych składów, które do końca lutego powinny wypełnić
kontrakt. Na przejazd pierwszego składu 16 stycznia wybrać się w tygodniu nie
mogłem, z racji nawału roboty w pracy, ale w sobotę miał jechać następny skład
i tu już przeszkód - jeśli nie liczyć prognoz fatalnej pogody - nie było. W
czwartek ten pierwszy pociąg minął Nasielsk o 7 rano, postanowiłem więc tam być
nieco przed tą właśnie godziną. Pobudka o 4:10, prysznic, kawa, przejrzenie
Fejsa czy nie pojawiło się coś nowego i o 5:10 ruszam spod domu.
Zapas czasu aż za duży, ale musiałem jeszcze zajechać na stację benzynową oraz
wymienić żarówkę w reflektorze. Warunki na drodze koszmarne - o ile wyjeżdżając
spod domu termometr wskazywał temperaturę 0-1 stopni, o tyle po wyjeździe z
miasta zaczyna robić się coraz zimniej. Ostatecznie termometr wskazuje -5
stopni. Delikatna mżawka błyskawicznie zamarza na szybie i drodze, przez co
zmuszony jestem ograniczyć prędkość do 70-80 km/h, szczególnie że wymiana
żarówki na nic się zdała - lewa lampa dalej nie chce się palić (chyba jakaś
grubsza awaria elektryki, bo bezpieczniki wyglądają OK). W końcu około 6:25
mijam rogatki Nasielska i tradycyjnie załączam nasłuch. I... cóż za fart!
Dosłownie po kilkudziesięciu sekundach (sic!) nieodzowne, niezawodne radyjko
skrzeczy:
- Dwieście pięćdziesiąt cztery zero zero pięć do Nasielska
- Tak, słucham
- Jedzie pan dalej, tak?
- Tak
- Dobrze, to przyhamuje pan, bo najpierw wyjedzie osobowy, a
potem panu podam.
Kurde - myślę sobie - czyżby to był "mój" pociąg?
Wszystko na to wygląda. No bo tak: nieparzysty numer wskazuje, że pociąg
jedzie od Warszawy. Sześciocyfrowy numer kiedyś wskazywał na prywaciarza, ale
teraz to w sumie nie wiem czy nadal tak jest. W każdym razie gdyby miał jechać
dalej na Gdańsk to nie musiałby przyhamowywać aby mógł wyjechać osobowy, bo
zwyczajnie minęłyby się na dwutorowym szlaku. Wyjechać z Nasielska na JSL też
można na kilka sposobów: z torów bocznych z dala od peronów, ale to wymusza
przejechanie przez większość rozjazdów, albo prościej - tak jak bezpośrednie
szynobusy z Warszawy Gdańskiej do
Sierpca - przez perony blisko dworca. I ten drugi wariant wymuszałby uprzednie
przepuszczenie kibla odjeżdżającego z Nasielska. Galopada myśli doprowadza mnie
do jedynie słusznego wniosku, że ani chybi a mam do czynienia z wjeżdżającym
właśnie FPL-em. 99% pewności mam jednak wtedy, gdy - jak zwykle - wjeżdżam na
wschodnią stronę stację od wsi Siennica, i w tym samym dosłownie momencie widzę
jak z przeciwka wjeżdża Class66 ze sznurem węglarek FPL, łamie się na
zwrotnicach i przejeżdża pod budynkiem dworca. Ale zdrowo popierdalał, naprawdę
- normalnie szok! Jeszcze nie widziałem, żeby tak dynamicznie towar przejeżdżał
przez Nasielsk, i to nie na wprost na kierunku Warszawa - Gdańsk, lecz po
zwrotkach! Ale co się w sumie dziwić, skoro rozjazdy i tory wszystko funkel
nówki sztuki? :) Noo, mówię, ani chybi że to moja dzisiejsza zwierzyna, ale ten
1% brakującej pewności uzupełniam, gdy widzę węglarki przesuwające się powoli
wiaduktem JSL nad drogą Nasielsk - Przyborowice (odwieczny "sierżant"
10 km/h). Jakie to szczęście, że przybyłem do Nasielska pół godziny przed
teoretyczną godziną przejazdu! Włączyłbym radyjko kilka minut później a byłoby
"po ptokach"... Ponieważ jest jeszcze przed świtem, mogę go sobie co
najwyżej pooglądać, o foceniu nie ma w ogóle mowy. Waham się czy nie podjechać
do Cieksyna, ale rezygnuję z tego scenariusza obawiając się że mógłbym nie
zdążyć potem na przejazd we Wkrze. Nie wiem wtedy jeszcze niestety, że Classy66
mają na całej JSL ograniczenie do 30 km/h. Gdybym miał tę wiedzę zawczasu, to
oczywiście nie zastanawiałbym się czy podjechać do Cieksyna. Tak więc w błogiej
nieświadomości jadę od razu do Wkry. I... kwitnę tam bezproduktywnie ładnych
kilkanaście minut :( Tyle dobrego, że od wschodu pomału zaczyna wstawać dzień,
co na przejeździe oświetlonym lampami sodowymi przekłada się na
niebiesko-różowe barwy całego kadru. 'Parameter' nadal jest daleeeeki od
minimalnego akceptowalnego, więc postanawiam się pobawić w eksperyment z
podwójną ekspozycją. W międzyczasie ustawiam aparat na statywie i wracam do
samochodu, bo ziąb daje się ostro we znaki, zwłaszcza rękom zabezpieczonym
lekkimi, "jesiennymi" rękawiczkami. Pierwsze zdjęcie do zasadniczego
naświetlenia wymaga użycia czasu 1/4 sek. przy przesłonie 4,2 i ISO 800,
natomiast drugie - ponieważ chcę mieć nieporuszone światła lokomotywy -
krótkiego czasu 1/125. W oddali już słyszę narastający dźwięk zbliżającego się
pociągu, więc robię pierwsze z założonych dwóch zdjęć i czekam aż pociąg
wjedzie na przejazd. Zwolnienie migawki następuje za pośrednictwem pilocika na
podczerwień, niestety, zapominam, że czas oczekiwania na impuls zeń mam na
aparacie ustawiony na 10 minut. Pociąg zaś wlecze się jednak na tyle
niemiłosiernie długo (jakiś kontrast w porównaniu z wielce dynamicznym
przejazdem przez Nasielsk!), że ów czas mija dokładnie 41 sekund przed
odpowiednim momentem zwolnienia migawki drugiego zdjęcia :( Zauważam to za
późno i robię tylko pojedyncze zdjęcie, wyraźnie niedoświetlone jak na
pojedynczą klatkę, ale nie ma tego złego. Bowiem tuż po zrobienia pierwszego
zdjęcia automatycznie gasną światła na przejeździe, więc robi się ciemniej,
kadr traci żywe, atrakcyjne dla oka barwy. A poza tym soft aparatu (już nie
mówiąc o możliwości późniejszego złożenia dwóch zdjęć w Photoshopie) umożliwia
połączenie dwóch zdjęć w jedno, więc wychodzi na to samo, co zamierzyłem na samym
początku. Ostatecznie otrzymuję zdjęcie właściwie naświetlonego przejazdu z
nierozmytymi światłami lokomotywy-ducha :) Ot, taka nieszkodliwa zabawa. Z Wkry
walę od razu do Płońska. Wcześniej nie ma sensu go łapać w Dalanówku na
przykład, bo nie rozwidniło się na tyle aby 'parameter' znacząco się poprawił,
a poza tym totalnie oblodzone drogi (dzieło nocnej marznącej mżawki) przez wsie
nie powalają rozwinąć odpowiedniej prędkości. Tak więc zaparkowałem na
podjeździe pod płońskim dworcem i czekam aż pociąg zgłosi się na radyjku.
Zwyczajowo mechanicy nawiązują kontakt z dyżurnymi jak są w okolicach tarczy
żeby robić wjazd. Ale coś mnie tknęło żeby wyjść na peron i rozejrzeć się.
Naszła mnie bowiem myśl, że jeśli dyżurny słyszał dialog z Nasielska, a wiedząc
że o tej godzinie nie jedzie żaden szynobus, to mógł dużo wcześniej uzyskać
zgodę Raciąża na dalszą jazdę (czego stojąc poza samochodem koło Wkry mogłem
nie usłyszeć na krótkiej antence), po czym podać wjazd i urządzeniami blokady
stacyjnej nakazać nastawniczemu w nastawni wykonawczej podanie semafora na
wyjazd. No więc wychodzę na peron, patrzę i... semafor wjazdowy jest podany!!
Rzut oka w drugą stronę - wyjazd też. Ależ miałbym się z pyszna, gdybym
przejeżdżający przez stację pociąg obejrzał siedząc w samochodzie... Po chwili
z oddali dolatuje cienki dźwięk trąby "Szerszenia", pewnie zbliża się
do przejazdu między tarczą a semaforem. Nie ma na co czekać, wracam szybko do
samochodu po aparat i statyw, i winduję się z tym majdanem na kładkę nad
torami. Początkowo mam zamiar zrobić jedno zdjęcie szerokim kadrem obejmujące
dworzec z lewej i nastawnię dysponującą z prawej, ale oczywiście siedzący na
ramieniu diabełek podszeptuje: "wcześniej zdążysz jeszcze z zooma z
semaforami wyjazdowymi na Nasielsk" :-/ No i owszem, zdążyłem, ale potem
ze zmniejszeniem ogniskowej, skadrowaniem i złapaniem focusa na kadr zasadniczy
- wyszło niekoniecznie optymalnie... W lato na takie operacje te kilka sekund
wystarczy, ale w zimie ręce w rękawiczkach nie zawsze pracują tak jak to sobie
człowiek zamierzy. Do niedawna płońska kładka była jedynym miejscem, skąd można
było zajrzeć z góry do wagonów na przewożony ładunek. Od niedawna można to też
zrobić z wiaduktu obwodnicy Raciąża, jednak zaparkowanie pod nim na na polnej
drodze w zimie jest raczej mało prawdopodobne. Robię więc szybko z kładki kilka
klatek kamienia wapiennego wypełniającego mniej więcej połowę węglarek FPL i
zbiegam do samochodu. Przy przejeździe drogi z Płońska do
Raciąża melduję się gdy końcowe wagony właśnie przetaczają się między dwoma
oczekującymi sznurami samochodów. Dokąd ci wszyscy ludzie jeżdżą o tej
godzinie, w zimie...? Rety, ale się wloką. Szyby pozamarzane, dachy aut
nieodśnieżone - sypie się z nich jak z warkocza komety. Dobra, z drogi,
śledzie, pan UOP jedzie :-> Wyprzedzam karawanę i do Arcelina zajeżdżam z
odpowiednim zapasem czasowym. W międzyczasie słyszę na radiu, już na dużo
lepiej "zbierającej" antenie samochodowej, jak dyżurna popędza
Freightlinera żeby doskoczył do Raciąża przed 9:11, kiedy to wypada godzina
odjazdu szynobusa 51700 z Sierpca do Tłuszcza. "Heh, było myśleć o tym
wcześniej, zanim wyprawiłaś pociąg na szlak" - myślę sobie w duchu, ale
mechanik odparł tylko "dobrze, będziemy się starać". Pierwotnie
miałem zamiar zaparkować koło dawnego budyneczku dworcowego, schować za nim
samochód i ruszyć peronem kawałek w stronę Kaczorowa tak by objąć przystanek i
przejeżdżający przezeń pociąg. Ale odechciało mi się jak zobaczyłem zaparkowane
na peronie totalnie nie komponujące się otoczeniem auto mieszkańca budynku
(Arcelin jest zamieszkany i dlatego w ogóle jeszcze istnieje). Był to chyba
starszej generacji VW Golf w jakimś koszmarnym kolorze, butelkowa zieleń
bodajże. Szrot z Niemiec, krótko mówiąc. No, ohyda! Dałem sobie spokój i
odjechałem w stronę Baboszewa. Stwierdziłem, że lepiej będzie jak zaparkuję
przy przejeździe drogi na Sokolniki, udam się na nogach kilkadziesiąt metrów w
lewo a może uda się coś zakombinować z ośnieżonymi gałązkami sosen. Po chwili
już tam byłem i stwierdziłem, że da się coś z "wycisnąć" z
okolicznych drzew, na których utrzymał się śnieg mimo padającego w nocy
deszczu, który na szczęście nie rozmoczył śniegu, lecz od razu zamarzł na jego
powierzchni tworząc ochronny lodowy kokon. Chociaż w sumie trochę szczęście w
nieszczęściu, bo po bocznych dróżkach nic tylko zakładać łyżwy i grać w hokeja,
albo ćwiczyć jazdę figurową. Mnie w samochodzie też nie pozostaje w sumie nic
innego jak zrobić piruet na hamulcu ręcznym żeby ustawić się z powrotem do
jazdy do głównej drogi. O "tyłowaniu" w zasypaną polną dróżkę wzdłuż
toru i wyjechaniu z niej w przeciwnym kierunku (coś na kształt kolejowego
"trójkąta" do zmiany kierunku jazdy) mogę zapomnieć - już bym z niej
nie wyjechał. Półobrót na ręcznym na szczęście wychodzi możliwie :) i po chwili
ruszam na poszukiwanie motywu z zielono-białymi gałązkami. Po
kilkudziesięciometrowej przechadzce po śniego-lodzie pękającym pod butami
jakbym szedł po cienkiej szybie, znajduję w miarę dogodny motyw, robię zdjęcie
gdy nadjeżdża pociąg i w te pędy wracam do ciepłego autka. Czasu nie ma zbyt
wiele, bo następny postój obmyśliłem sobie niedaleko, zaraz za Baboszewem przy
przejeździe, koło którego dawniej stała charakterystyczna tarcza ostrzegawcza
od Sierpca (specyficzna, bo na biało-czerwonym maszcie typowym dla semaforów).
Korzystając z zachmurzenia zachciało mi się zrobić zdjęcie z drugiej strony
torów, przejechałem więc przez tory i... utknąłem na podjeździe pod czyjś dom
gdy chciałem zmienić kierunek jazdy. Wystarczył delikatny spadek od drogi
głównej w dojazdową, abym nie mógł wyjechać z tej drugiej - takie było
lodowisko! :( Trzeba było jednak wykręcić pół-bączka jak wcześniej na drodze na
Sokolniki! A tak to zanim w końcu wykaraskałem się rozbujawszy samochód w tył i
przód, pociąg zdążył przejechać koło mnie i tyle go sfociłem :-/ Daleko jednak
mi nie uciekł, bo już w Mystkowie byłem przed nim. Po zafoceniu go już miałem
ruszać w te pędy dalej, lecz zauważyłem zbliżającego się do przejazdu
poczciwego Fiacika 126p. Lokomotywa wprawdzie była już daleko poza przejazdem,
ale wciąż przed maluszkiem przesuwały się wagony. Postanowiłem złapać w kadrze
jeden wagon z całym napisem Freightliner, któremu "przygląda" się to
poczciwe jeździdełko z Bielska-Białej :) Gdy tak robiłem fotki przez opuszczoną
szybę od strony pasażera, z pobocza o mało nie zmiótł mnie jakiś autokar,
którego lekko zarzuciło gdy zakręcał w lewo na przejazd. Mimo wpadającego do
samochodu zimna, zrobiło mi się cieplej na chwilę... Przed Raciążem robię
jeszcze trzy..., nie - tak na dobrą sprawę dwa dobre i jeden nieudany fotostop.
Najpierw przed Kaczorowem w miejscu, gdzie tor odbija nieco od drogi, wzdłuż
której "szedł" kilkaset metrów wcześniej. Potem skuszony wolnym
tempem jazdy próbowałem dojechać na przystanek w Kaczorowie, ale ostatecznie
pociąg nie wlókł się na tyle wolno, by nie pojawić się tam przede mną, a na
koniec zostawiłem sobie dość ostry jak na JSL łuk między "przejazdem
bociana" - zwanym tak dzięki bocianiemu gniazdu zbudowanym na jedynym
ocalałym słupie teletechnicznym - a lasem przed Raciążem. Tu długaaaaśny skład,
zgodnie z oczekiwaniami, pięknie złożył się na zakręcie :) No a potem już
wprost do Raciąża. Nie wiem jakie licho podkusiło mnie do przejścia przez tory
stacyjne po tym jak zaparkowałem na placu wyładunkowym. Chyba jedynie mnogość
zdjęć popełnianych na przestrzeni lat z tej łatwiej dostępnej części stacji. W
każdym razie zdjęcie zrobione z lewego boku składu nie wzbogaciło jakoś
szczególnie mojej kolekcji... A co gorsze, pociąg odciął mi drogę powrotu do
samochodu, tak że musiałem drałować z kapcia aż do lokomotywy żeby obejść
zawalidrogę. Na szybki odjazd do Glinojecka się nie zanosiło, bo z radyjka
popłynęła taka konwersacja:
- 254005, jedziecie do cukrowni?
- Jeszcze nie, panie dyżurny. Przygotujemy pociąg i damy
znać jak będziemy gotowi.
- Dobrze.
Wprawdzie nie wiem, na czym owo "gotowanie"
pociągu miało by polegać, ale dla zabicia czasu postanowiłem pozwiedzać
najbliższą okolicę wzdłuż bocznicy do cukrowni. Byłem na niej raz baaardzo
dawno temu i w pamięci utkwiło mi tylko to, że jest mało fotogeniczna,
zarośnięta krzakami i ciągnie się wzdłuż niej linia wysokiego napięcia. Jako że
dróżek dojazdowych do przejazdów na bocznicy nie znam, odpaliłem przezornie
zabraną nawigację. No to jedziemy. Na pierwszy ogień przejazd w ciągu ulicy
Spacerowej prowadzącej z Raciąża do wsi Budy Kraszewskie. Wyjeżdżam z placu
ładunkowego w lewo, przecinam bocznicę wychodzącą łukiem ze stacji, jadę
kilkadziesiąt metrów wzdłuż JSL i skręcam w prawo w polną dróżkę. Po chwili
orientuję się, że albo przejadę nią do celu, albo zakopię się na niej w śniegu
na amen - na wycofanie jest już za późno. W duchu klnę siebie, że nie chciało
mi się jechać dłuższą drogą przez miasteczko. Ale mimo szorowania podłogą o
śnieżny garb pomiędzy śladami kół, brnę dalej. Uff, udało się przejechać te
nieco ponad 2 kilometry! Przejazd jak przejazd, nic w sumie specjalnego, coś
tam dałoby radę dziabnąć, ale jaj to by nie urwało. Ładnie za to w oddali widać
malutkie z tej odległości wagoniki na stacji i górującą nad wszystkim fabrykę
Cedrobu. No, ale to na ładną pogodę motyw i idealną przejrzystość powietrza, a
nie taką kupę jak dziś. Z dalszego zwiedzania motywów rezygnuję, gdyż rzut oka
na rozkład szynobusów uzmysławia mi, że za kilkanaście minut ma jechać jeden do
Sierpca. Postanawiam więc zrobić mu wspólną fotkę z Classem. Wracam więc na
stację, parkuję tym razem pod nastawnią dysponującą i udaję się na tory. Moje
poczynania wzbudzają uzasadnioną ciekawość dyżurnego z domku z blachy falistej
na kurzej stopce ;-) Wychyla się z okna, ale od razu widzę że młody i z wyglądu
przyjaźnie usposobiony. Choć od kilku lat staram się raczej unikać kontaktów z
kolejarzami, tym razem górę bierze wrodzona ciekawość czy da radę wprosić się
do środka. Krzyczę więc:
- Dobry! Można do pana na górę na chwilę?
- Proszę, pan wchodzi - pada spodziewana odpowiedź.
Ha, dobra moja - wreszcie sobie oblookam wnętrze tej
nastawni zdecydowanie różniącej się od pozostałych na linii. Miałem napisać
"... różni się zdecydowanie architekturą od pozostałych...", ale w
jej przypadku byłoby to nadużyciem tego zacnego słowa. O żadnej architekturze
tu mowy być nie może, już prędzej o "tekturze" ;-) Budowla ta jest
dużo młodsza od innych, swą zewnętrzną brzydotą zdradza pochodzenie ze
schyłkowych czasów towarzysza Gierka, względnie początku rządów Jaruzela -
czasów szarych i burych, okresu wiecznych niedoborów. Mimo wszystko chciałem ją
sobie obejrzeć, zwłaszcza zamontowane w niej urządzenia sterowania ruchem
kolejowym. Od zawsze byłem pewien, że dyżurny obsługuje pulpit kostkowy. Zanim
jednak wparowałem do środka, by się naocznie o tym przekonać, czekała mnie krótka
droga pod górę. O matko, wnętrze tej konstrukcji pozostawia jeszcze gorsze
wrażenie niż od zewnątrz. Całą konstrukcję pospawaną z teowników, kątowników i
blach widać jak na dłoni, nie ma żadnych ścianek wewnętrznych, laminatów które
by to zakrywały, nic. Sprawia to dość ponure wrażenie, tak jakby ktoś postawił
sobie za cel zbudowanie nastawni w jeden dzień bez przejmowania się jak ma
wyglądać wewnątrz. Na szczęście stanowisko pracy dyżurnego prezentowało się
lepiej, przytulniej, lecz o luksusach nie ma absolutnie mowy. Podłoga wyłożona
gumoleum, tylna ściana na której zamontowano mnóstwo różnych szafek z
bezpiecznikami, mierników napięć, tablic kontrolnych, gaśnic, apteczki itp., wyłożona
płytami laminowanymi. Pozostałe ściany pomalowane w ładnym jasnym kolorze, nowe
plastikowe okna z żaluzjami. Koszmarny za to starożytny sufit z dziurkowanych kwadratowych
białych blaszanych arkuszy z zamontowanymi kilkoma nowoczesnymi lampami
świetlówkowymi. Na ścianie czołowej, ponad oknami zamontowano trzy płaskie
monitory wyświetlające obraz z kamer na przejeździe koło nieczynnej już nastawni
wykonawczej. No i najważniejszy, centralny element nastawni – pulpit kostkowy :) Ogólnie wystrój
wnętrza sprawia dość dziwne wrażenie, taki misz-masz starego z nowym. Dyżurny
to młody chłopak, chyba młodszy ode mnie, a na pewno nie starszy.
Fajnie nam się gadało, chyba nie przesadzę jak stwierdzę że zasiedziałem się chyba
z godzinę! Niestety gość nie wiedział, w którym roku zbudowano tę nastawnię,
ale wiedział, że wcześniej na jej miejscu była nastawnia murowana, jego ojciec
brał udział w jej rozbiórce. Pewną wskazówką co do wieku nastawni może być
tabliczka przynitowana do tablicy kontrolnej zawieszonej na ścianie. Farba
dawno już zlazła, ale widać było dość dobrze wybity rok budowy urządzenia -
1983. Jeżeli chodzi o ruch pociągów towarowych do cukrowni to w sumie nie
dowiedziałem się nic czego bym wcześniej nie wiedział. Węgiel wozi CTL, miło
wspominał gości z EccoRail, którzy raz przyszli do środka ogrzać się przy
herbacie. Gdzieś tak na przełomie lutego/marca możliwe że ruszą „Tadeusze” z
importowanym cukrem trzcinowym do dalszej przeróbki. Później można się
spodziewać wywozu kontenerów z workowanym cukrem oraz cystern z melasą. Nie
uwierzycie, ale facet zaproponował sam z siebie, żebym mu podał swój numer
telefonu to zadzwoni jak będzie miał cynk o jakimś rzadko
spotykanym pociągu, np. właśnie z tą melasą. Naprawdę spoko człowiek, żeby sami
tacy pracowali na nastawniach to miałbym zupełnie inne zdanie o kolejarskim
światku ;) Najważniejsze jednak, że gościu nie robił problemów gdy zapytałem
czy nie miałby nic przeciwko gdybym udokumentował wnętrze nastawni na zdjęciach
i cyknął pociąg z okna. Gdy już załatwiłem kwestię zdjęć i zacząłem zbierać się
do wyjścia, dyżurny wywołał jeszcze Classa by zapytać za ile chcą ruszać. Żebym
nie marzł bez potrzeby za długo. Powiedziałem bowiem mu wcześniej, że planuję
iść za przejazd drogi, którą przecina tor bocznicy i tam zafocić pociąg
mijający tarczę. „Za jakieś 5 minut” – padła odpowiedź, więc pożegnałem się co
prędzej, wylewnie dziękując za sympatyczną rozmowę i poleciałem w z góry
zaplanowany motyw. Dopiero gdy poczułem lodowate podmuchy wiatru na twarzy
oprzytomniałem, że przecież mogłem zrobić zdjęcie wyjeżdżającego pociągu z okna
nastawni! Ale jakoś głupio mi już było wracać i nadużywać gościnności… Ostatnie
kilkadziesiąt metrów musiałem już przebiec, gdyż pociąg zaczął powoli wyciągać
się ze stacji. Na cyzelowanie miejscówki nie było więc czasu, ale coś tam nawet
nie najgorszego wyrzeźbiłem. Nie liczyłem że go przed cukrownią gdzieś
przegonię, więc się w ogóle nie spieszyłem. Wróciwszy do samochodu
zaparkowanego pod nastawnią znów spotkałem się z dyżurnym, który tymczasem
ubrał się i zszedł na dół, by odśnieżyć rozjazdy dla zabicia nudy
kilkugodzinnego czekania na przyjazd szynobusa z Sierpca…
- No jak, wyszło zdjęcie? – zapytał,
- Tak, coś tam wyszło, nawet chyba nie najgorzej
- Trzeba było ode mnie z okna je zrobić…
- No wiem, ma pan rację, ale nie pomyślałem w porę – przyznałem mu rację.
- To niech pan przyjedzie jeszcze po południu jak będzie jechał pociąg do Nasielska, to pan go sobie zrobi z góry – zaproponował.
- OK, jak będę w pobliżu to chętnie skorzystam. Dziękuję! Bardzo pan miły.
- Aa nie ma sprawy, to na razie – i poszedł zgarniać śnieg.
No powiedzcie, można być normalnym człowiekiem? Można! To dlaczego takich postaw wśród dyżurnych ze świecą szukać…? :-|
- No jak, wyszło zdjęcie? – zapytał,
- Tak, coś tam wyszło, nawet chyba nie najgorzej
- Trzeba było ode mnie z okna je zrobić…
- No wiem, ma pan rację, ale nie pomyślałem w porę – przyznałem mu rację.
- To niech pan przyjedzie jeszcze po południu jak będzie jechał pociąg do Nasielska, to pan go sobie zrobi z góry – zaproponował.
- OK, jak będę w pobliżu to chętnie skorzystam. Dziękuję! Bardzo pan miły.
- Aa nie ma sprawy, to na razie – i poszedł zgarniać śnieg.
No powiedzcie, można być normalnym człowiekiem? Można! To dlaczego takich postaw wśród dyżurnych ze świecą szukać…? :-|
Będąc przekonanym, że pociąg już dojechał do cukrowni, albo
jest już bardzo blisko niej, bo to przecież raptem kilka kilometrów miał do
przejechania, ustawiłem w nawigacji następny cel podróży – drugi przejazd przez
tor licząc od Raciąża. Po paru minutach już tam byłem. Patrzę na szyny i oczom
nie wierzę – lód pokrywa wierzch główki. O kurde, nie przejechał jeszcze! Widocznie nie dał rady podjechać pod jakieś
małe wzniesienie po tak oblodzonym torze. Przejechałem przez przejazd,
wysiadłem i nasłuchuję. Po chwili jakbym wyłowił dźwięk trąby dolatujący od
strony Raciąża. Dobra, skoro tak to poczekam tu na dalszy rozwój wypadków,
zobaczymy czy w ogóle da radę tu podjechać. A motywik jak na tę bocznicę
całkiem zacny – po obu stronach toru las sosnowy, z jednej strony na płaskim
terenie, a po drugiej na wznoszącym się nieco pagórku. Tylko ta cholerna linia
wysokiego napięcia niepotrzebna w tle, wrr :( Niestety, nie bardzo było jak
zmienić kierunek jazdy, a nie chcąc utknąć w śniegu podczas manewrów
stwierdziłem, że pojadę kawałek do wsi Żychowo i tam na jakimś rozstaju dróg
bez problemu się obrócę i wrócę pod przejazd. I tak zrobiłem, pech tylko
chciał, że w międzyczasie pociąg musiał uporać się z krnąbrnym podjazdem (kto
wie, czy nie wycofywali pod Raciąż i za drugim najazdem po uwolnionych już od
lodu szynach pokonali z rozpędu na większej przyczepności oblodzone wzniesienie…)
i przejeżdżał właśnie przez „mój” motyw gdy dojeżdżałem do przejazdu :( Ech,
głupota z mojej strony – tak jakbym nie mógł poczekać, zrobić zdjęcie i dopiero
później jechać do wsi by się obrócić… Lekko niepocieszony postanowiłem udać się
od razu do cukrowni na rozpoznanie terenu. Z poprzedniej, jedynej tam wizyty iks
lat temu, pamiętałem tylko że w okolice bramy kolejowej prowadzi droga
gruntowa. Myślałem, że w tych warunkach pogodowych będzie nieprzejezdna i
trzeba będzie zdrowo drałować z buta od asfaltu we wsi Zygmuntowo. A tymczasem
nie, droga okazała się przejezdna, gdyż można nią dojechać ze wsi do cukrowni
bez konieczności wjeżdżania na krajową „siódemkę”. Podjechałem więc sobie nią
możliwie najbliżej torów – tak, torów w liczbie mnogiej, bo jeszcze przed
wjazdem na teren zakładu bocznica rozgałęzia się na trzy odnogi. Chodzę sobie,
ustawiam kadry pod przyszłe zdjęcia, generalnie nie ukrywam swojej obecności aż
w końcu widzę, że zapodaje ku mnie jakiś człowieczek. Pewnie ochroniarz, co
zwiastuje „kwadratowe” rozmowy – że nie wolno, że obiekt strategiczny, że teren
kolejowy bla bla bla. Ale nie, gościu minął mnie bez słowa. Bo to nie był
ochroniarz, lecz ubrany w służbową kurtkę pracownik Freightlinera :) Myślałem,
że przyszedł odśnieżyć rozjazdy, on tymczasem jednak podrałował dobre 300-400
metrów aż za przejazd drogi asfaltowej biegnącej przez środek wsi. Po chwili
zza łuku na horyzoncie pomalutku wyłonił się pociąg i stanął przed przejazdem.
No żeż w mordę kopane, to ja tu stoję na wygwizdowie, zimno mi jak jasna
cholera, a ten sobie stanął daleko ode mnie diabli wiedzą po co.
Wróciłem do samochodu ogrzać się cokolwiek. Jak mi się zrobiło cieplej to i
myślenie się załączyło. Doszedłem do oczywistego wniosku, że tak długiego składu
to przecież nie wciągną na raz do zakładu i trzeba go podzielić na co najmniej
dwie części. Nie myślałem jednak, że będą się z tym tak guzdrać. Odkąd skład
zahamował przed przejazdem minęło aż 50 minut gdy w końcu ruszył z pierwszą
partią wagonów! Dobrze że wziąłem sobie do czytania jeden z pierwszych numerów
KMiD sprzed 13 lat, bo bym chyba uświerknął z nudów. A żeby silnik nie chodził
zbyt długo na postoju to jeszcze przejechałem się w te i nazad wzdłuż płotu
cukrowni. Spora to ona jest, nie ma co! Chociaż ten taki silos na cukier nie
największy wcale jaki widziałem. W Chełmży wydaje się okazalszy. Wróciłem na z
góry upatrzone miejsce parkingowe tuż koło niskiego nasypiku i dalej obserwuję jednym
okiem pociąg czy nie rusza. Zresztą nie ma co nań patrzeć, przecież zatrąbi jak
by miał przejeżdżać przez ów przejazd. I rzeczywiście, w końcu doczekałem się
dźwięku piszczałki ;-) Zrobiłem parę fotek jak wjeżdża do cukrowni i uznawszy
iż „mission accomplished” stwierdziłem, że dłużej nic tu po mnie i można się
zbierać do domu. ym bardziej, że na poprawę pogody szans najmniejszych brak, a
do przejazdu szynobusa przez Raciąż pozostawało aż 2,5 godziny. Kurcze, jednak zabierać
dupę w troki o godz. 13 to jakoś tak głupio, za wcześnie… Stwierdziłem, że dam
jeszcze szansę Classowi jak będzie wyjeżdżał z cukrowni po drugą partię wagonów.
Ale żeby nie powtarzać ujęcia, cofnąłem się w okolice tego przejazdu tak aby na
zbliżeniu objąć całą wielką cukrownię i małą przy niej lokomotywę ;-) Tym razem
nie musiałem długo czekać, ledwo co zaparkowałem na poboczu a lok wyłonił się z
zakładu. Po chwili jednak zamiast udać się solo w moim kierunku, cofnął pod
wciągnięte dopiero co wagony, zapiął pod drugi ich koniec i zaczął je wyciągać abarot
na bocznicę. Najpierw pomyślałem, że chcą przestawić skład z jednego toru na
drugi, ten po którym lokomotywa oblatywała wagony, bo np. wagony stałyby bliżej
placu wyładunkowego, koparki miałyby łatwiej sięgać do wnętrza wagonów – no różne
takie niekoniecznie logiczne rozwiązania przychodziły mi na szybko do głowy ;-)
Ale to przecież bez sensu, wszak mogłaby je od razu tam wstawić. Więc o co chodzi? Zrobiłem zdjęcie jak skład wyjeżdża
z cukrowni i wróciłem na poprzednie miejsce. Przyuważyłem bowiem wcześniej, że
po drugiej stronie torów w pewnym oddaleniu jest usypana całkiem sporawa górka
piachu. Dzieciaki zjeżdżały z niej wcześniej na sankach, a że zdążyły już sobie
pójść to postawiłem objąć ją we władanie, by zrobić z niej fotkę nieco bardziej
z boku jak pociąg będzie znów cofał do zakładu. Wagony nie tarasowały mi przejścia
przez tor, bo Class wyciągnął je aż za pierwszy rozjazd samemu dojeżdżając
prawie do przejazdu we wsi. Już się domyśliłem dalszego rozwoju wypadków. Otóż
jak napisałem wcześniej tor bocznicy rozgałęział się na trzy odnogi. Jedna była
kompletnie zasypana śniegiem, widać że nieużywana, środkowa to ta którą pociąg
wjechał i wyjechał z zakładu, a trzecia w miarę wolna od śniegu, acz nie od
lodu. Ponieważ skład wyjechał poza wszystkie rozjazdy, oznaczać to mogło, że po
przełożeniu wajchy wjedzie właśnie na tę trzecią odnogę. Najpierw jednak trzeba
było przełożyć zwrotnicę, a ta nie bardzo chciała ustąpić. Manewrowy łamał
gałązki krzaków porastających brzeg torowiska i takim oto profesjonalnym
narzędziem oczyszczał zwrotkę z lodu… Ja tymczasem zdążyłem się już zamienić w
sopel lodu smagany na czubku piaskowej górki przenikającym do szpiku kości wichrem.
Jakoś jednak udało się zmusić ręce do podniesienia aparatu do oka gdy pociąg
wreszcie raczył ruszyć. Wydaje się, że jest nieco pod górkę, a tor jako się
rzekło totalnie oblodzony, więc Class pięknie zagrał na silniku na sam koniec
wycieczki. Jeszcze tylko pożegnalne foto jak luzem wyjeżdża po drugą partię
wagonów i w pełni usatysfakcjonowany ruszyłem w drogę powrotną do domu. Dopiero
jak adrenalina opadła poczułem jaki jestem głodny, w końcu było już po godzinie
14, a ja jeszcze bez śniadania! Dobrze, że koło Płońska jest FuckDonald, kawa i
cheeseburger postawiły mnie na nogi. A tak swoją drogą, jakiż tam węzeł drogowy
wybudowali, normalnie szok! Kiedyś przez lata przecinałem „siódemkę” na najzwyklejszym
skrzyżowaniu. Czasem zdarzało się, że czas oczekiwania na przejazd z drogi 632 dalej
do Płońska niweczył ganiankę za Fiatem z Bipą, tak że w końcu zacząłem jeździć z
Wkry żwirówką przez Krępicę, by bezkolizyjnie wyjechać na „7” koło Dalanówka. Wiele
lat więc nie jeździłem już 632-ką, a w tym czasie okolica zmieniła się nie do
poznania. Gdyby nie drogowskazy kompletnie bym się pogubił jak wyjechać z tego
FuckDonalda z powrotem na ekspresówkę (której też tu nie było wcześniej) – tu rondo
jedno, drugie, tam wiaduktów też kilka… – kurde, tego wszystkiego nie tak dawno
nie było, a teraz normalnie… jak na Zachodzie. Około 15.30 byłem już w domu.
Nie pamiętam żebym tak wcześnie meldował się z powrotem z wycieczki na JSL.
Najważniejsze jednak, że choć krótka to była nadspodziewanie owocna :)
Urządzenia w Raciążu przebudowano w 1982 roku i miało to oczywiście związek z budową cukrowni.
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia, przydatny artykuł :)
OdpowiedzUsuńhttps://nasielsk24.info.pl/