Ponieważ powrót z pierwszej tegorocznej wycieczki zagranicznej (do Oslo) wypadał w czwartek, postanowiłem nie wracać do pracy na ostatni dzień roboczy tylko wykorzystać piątek na swoje przyjemności. A co może być przyjemniejszego niż spędzenie wolnego dnia na Jedynie Słusznej Linii? :) Szczególnie gdy wokół zrobiło się już zielono niczym w maju, bo wiosna w tym roku wybuchła nadspodziewanie wcześnie, w marcu. Piękne okoliczności przyrody oraz codzienne doniesienia kolegów na facebookowej grupie JSL o kursujących ‘tadeuszach’ z cukrem trzcinowym do oczyszczenia w Glinojecku sprawiły, że miałem iście wilczy apetyt na foty. Toteż przebywając jeszcze w chłodnej norweskiej stolicy zacząłem ciepło myśleć o pierwszym pozimowym wyjeździe do Raciąża, Sierpca, a jak by dobrze poszło to i jeszcze dalej. Z wymiany komentarzy na ‘fejsie’ wyczułem, że do współudziału chętny byłby Marcin Purc, co mnie bardzo ucieszyło, ponieważ po pierwsze to bardzo fajny gość, a po drugie jeszcze nie był na JSL. Towarzystwo ‘pierworazdnika’ zawsze zapewniało jakąś szczególną atrakcję. Nie inaczej było i tym razem, ale nie uprzedzajmy faktów… ;-) Ojczyzna w dniu powrotu powitała mnie… gradem, no to - mówię - wielce „zachęcająca” do wyjazdu pogoda, nie ma co. Według prognoz następny dzień miał być lepszy, ale o bluskaju nie było mowy. Wieczorem objawił się kolejny ‘demotywator’. Otóż, gdy jechałem na Okęcie po odbiór Justynki z lotniska (wracaliśmy osobno - ja rano, ona późnym wieczorem), tradycyjnie zajechałem zobaczyć co tam słychać na torach. No i trafiłem akurat na odjazd zielonego zbója 949 z węglarzem do Jeziornej (oczywiście aparatu nie wziąłem, bo po co – przecież nie ma opcji żebym napotkał Gagarina, a już na pewno nie zielonego…). Demotywacja polegała na zasianiu ziarna wątpliwości, czy jechać 150 km do Sierpca mając 99% pewność na niespotkanie pracującego jedynego „dziadka” 2023 zwanego pieszczotliwie Pomnikiem (od swej nieruchawości), czy pokręcić się po Warszawie za na pewno będącym na chodzie 949? Ostateczną decyzję postanowiłem uzależnić od pogody w piątkowy ranek. Nawet nie nastawiałem budzika na dziką porę, bo musiałem odespać czwartkową pobudkę o 4 rano żeby zdążyć na samolot, a ponadto „trzcina” (chociaż to żadna trzcina sensu stricte tylko cukier, ale utarło się mówić o ładunku per „trzcina” właśnie) też nie jeździ bardzo rano, lecz wyjeżdża z Torunia dopiero około południa. W każdym razie otworzyłem oczy po 8 i pierwsze co zobaczyłem przez okno dachowe w sypialni to… błękitne niebo :) Decyzja podjęta w ułamku sekundy – kierunek JSL! Szybka wymiana sms-ów z Marcinem, który postanawia dołączyć, więc trzeba zagęszczać ruchy. Całe szczęście, że się zdecydował, bo gdyby nie to, to nie wiem, czy bym się jednak nie rozmyślił. Zanim bowiem wypiłem kawę, wyprowadziłem psy, zjadłem śniadanie i wziąłem prysznic, niebo zdążyło zaciągnąć się chmurami. Wprawdzie cirrostratusami, rodzajem chmur wysokiego piętra, z których nie ma prawa padać, ale jednak odcinającymi skutecznie dostęp promieniom słonecznym :( Stwierdziłem jednak, że już nie będę zmieniał planów, szczególnie że Marcin wcześniej dokonał korekt swojego rozkładu dnia pod nasz wyjazd. Co ma być to będzie – JEDZIEMY! Rzuciłem jeszcze tylko zapytanie na facebookową grupę, czy ktoś nie słyszał aby jakichś zapowiedzi a propos piątkowego ruchu na JSL, i już można było ruszać. Pozostało jeszcze tylko odstawić Justynkę do pracy (ja wykorzystuję jeszcze zeszłoroczny urlop) i już jadę na Bielany po kompana. Ponieważ stąd na Radiowo jest tylko rzut beretem, postanowiliśmy zajechać na hutniczą stację zobaczyć, czy coś (np. 949…) nie sposobi się do odjazdu do Warszawy Głównej Towarowej. Ale stały tylko próżne niebieskie węglarki Cargo. Także nie tracąc więcej czasu ruszyłem z kopyta do Płońska. Tam zajechałem na plac ładunkowy przy stacji celem odprawienia zapewniającego szczęście rytuału – polegającego właśnie na objechaniu owego placu choćby nie było żadnego wagonu w zasięgu wzroku. Po prostu taki zwyczaj, że trzeba zajechać, bo inaczej się nie poszczęści ;-) Nie raz się przekonywałem, że bez odwiedzin zaplecza płońskiej stacji, resztę dnia od razu można spisać na straty. Zapomniałem jednak zapuścić żurawia na bocznicę PRDM-u celem przekonania się, czy były nań wagony owej zdawki. Ale to nic, to się nie wlicza do rytuału :-D A zresztą, jeśli miały gdzieś wjechać to właśnie tam, bo na tory przy głównym placu ładunkowym byłoby to raczej mało prawdopodobne ze względu na coraz śmielej porastające je krzaki a nawet niewielkie drzewka :( Dalsza droga do Raciąża upłynęła dość szybko, szczególnie że im bliżej jestem celu tym zwykle przyspieszam swą jazdę, jakby nie mogąc doczekać się tak znajomego i lubianego widoku. W końcu wjeżdżamy do Raciąża, jedziemy powoli wzdłuż torów jakby budując napięcie – będzie coś, czy nic nie ma…? JEEEEEST!!! Stoi ST44-2023 uśpiony niedaleko nastawni dysponującej, wygrzewając się w słoneczku, które właśnie niedawno wyszło zza przerzedzających się chmur. Wagonów natomiast brak. No, żeby nasza podróż nie była daremna np. w sytuacji gdyby okazało się, że z jakichś tam powodów wagony z cukrowni nie dojadą, a gagarin postoi tak do następnego dnia, albo wróci luzem...
Póki jednak co odjechać nie mógł, gdyż był zamknięty na cztery spusty. Tak więc obfociliśmy go i się nawzajem przy nim, a także jakąś parkę młodziaków - modelkę i artystę fotografika ;-) robiącego sweet focie wylaszczonej panience na tle Audi A3. Głąb jeden! Tuż obok miał taaaką super maszynę rodem z CCCP - zamiast wykorzystać niecodzienną okazję, to ten gamoń walił foty dupencji na tle zwyczajnego samochodu... Gdy już nasyciliśmy się widokiem gagarka, z braku lepszych pomysłów zaproponowałem że przejedziemy się kawałek w stronę Sierpca - w sumie nie wiadomo po co - zamiast tak siedzieć po próżnicy. Akurat jak odpalałem i wrzucałem jedynkę, na plac zajechała taksówka, z której wysiadł starszawy gość, z pewnością mechanik do gagarina sądząc po kolejarskiej kurtce. Niestety, ruszyliśmy w fatalnym momencie, gdyż akurat jak przejeżdżałem przez przejazd cukrownianej bocznicy, Marcin obejrzał się w prawo i krzyknął: stój, jedzieeee! Nie żebym się miał władować pod pociąg za moment, spokojnie ;-) Po prostu w oddali na łuku Marcin zauważył tamarę jadącą z kontenerami, która znajdowała się akurat w idealnym miejscu do strzału z teleobiektywu. Niestety na zatrzymanie się na poboczu w miejscu bezpiecznym dla innych uczestników ruchu było już za późno, bowiem czoło pociągu zdążyło już zniknąć w krzakach porastających oba brzegi torowiska. Zawróciłem więc, by choć zafocić skład wjeżdżający na stację. Chyba nie trzeba dodawać, że słońce oświetlające dotąd bez przerwy stację, akurat na wjazd pociągu postanowiło schować się za chmurkę? Klasyka gatunku :( Dobrze chociaż, że wyszło gdy TEM2-246 po odpięciu się od składu i przemanewrowaniu na sąsiedni tor, przejeżdżała koło gagarka. Potem postała dłuższą chwilę pod semaforem a mechanik nie mogąc się doczekać sygnału na wyjazd dał trąbą wyraz swego zniecierpliwienia. W końcu na semaforze zapaliło się białe dolne światło i tamarka odjechała luzem. Przeszliśmy się kawałek na pobocze drogi z Raciąża do Sierpca, by zafocić ją hen w oddali, lecz ostatecznie tylko Marcin ją dziabnął na pożegnanie. Wróciliśmy do gagarina, by zasięgnąć języka u mechanika :-D Gość wychylił się z okna i zeznał, że zaraz odpala, przestawia się na skład i według planu odjazd ma 15:40, czyli parę minut po zwolnieniu szlaku przez szynobus z Sierpca. Zasadniczo nie jestem z tych co to się pchają na maszynę, ale tu jakoś pod wpływem impulsu przemknęło mi przez głowę, żeby zapytać facia, czy można by do niego na chwilę na górę. Raz, że lepiej by się gadało, dwa - że ostatnio na gagarinie byłem okropnie dawno temu, a trzy - ciekawiło mnie jakie też Pomnik ma barwy w środku. Niestety, moje zapytanie spotkało się z grzeczną odmową i uzasadnieniem: "niedawno kolega wziął na maszynę jakiegoś młodziaka, ten porobił zdjęcia i wrzucił do internetu. No i miał potem duże nieprzyjemności. Wiesz - dziadek skrócił dystans przechodząc na "ty" z racji dużej różnicy wieku - gdyby nie było widać twarzy kolegi to w porządku, ale na zdjęciach była cała postać. No i miał duże nieprzyjemności z tego powodu" - powtórzył. Dobra, mówi się trudno, trzeba człowieka zrozumieć że tuż przed emeryturą robi w spodnie z byle powodu. Po chwili ożyła pompa paliwa, a paręnaście sekund później załomotało serce gagarina, zaś nad dachem wykwitł szaro-czarny pióropusz dymu. Karzełkowa tarcza manewrowa zapaliła się na biało i lokomotywa odjechała poza zwrotnice by zmienić tor. W drodze powrotnej lok zatrzymał się na dwie minuty na wysokości semaforów wyjazdowych mechanik wysiadł i z jakimś niewielkim białym rulonem w dłoni udał się w stronę nastawni. Ale nie zwróciłem uwagi, czy też wyleciało mi już z pamięci, co tam się dalej z tą zwiniętą kartką działo - czy ją gdzieś wrzucił, czy też może wręczył dyżurnej, która po niego zeszła - w każdym razie nie mógł samemu iść na górę nastawni, bo patrząc po godzinach robienia kolejnych zdjęć widzę, iż 2 minuty później już gramolił się z powrotem do lokomotywy. Nie ma mowy żeby zdążył na górę nastawni i z powrotem. Kiedyś dawno temu widziałem jak mechanik nawet nie przerywał manewrów, tylko machnął w stronę nastawni z okna loka taką kartkę i z głowy. Po najechaniu Pomnika na skład oczywiście kolejna sesja zdjęciowa. Mechanik widząc naszą krzątaninę chyba już uznał, że nie jesteśmy prowokatorami nasłanymi z bliżej nieokreślonej "centrali" aby go złapać na niecnym uczynku wpuszczania osób postronnych do kabiny lokomotywy, bo w chwilach gdy opuszczaliśmy aparatu, by zamienić ze sobą parę słów, wychylał się przez okno by w przyjaznym tonie coś tam do nas zakrzyknąć, np. "trzeba było na kolej iść, to byście mieli takie atrakcje na co dzień!". Dodał też, że wedle jego wiedzy cukier w kontenerach jedzie do "żydków (jak to był łaskaw w nieco antysemickim tonie stwierdzić) to znaczy do Izraela" - zmitygował się szybko. Wystarczyło jednak bym podniósł aparat do oka, a błyskawicznie chował się do wnętrza niczym rosówka do swej norki wyczuwszy zagrożenie :) Śmieszne to w sumie, ale i na swój sposób trochę straszne, że człowiek pracuje w jakiejś takiej otoczce zastraszenia... W międzyczasie na stację służbowym minivanem zajechał rewident (jak się później dowiedziałem przyjeżdża on z Płocka) i po krótkiej wymianie grzecznościowych zdań z mechanikiem, ruszył robić próbę hamulca. Spacerując po torach stacyjnych zauważyliśmy kupkę brązowego cukru, zlepione kryształki mieściły się w dłoni. Domyślam się, że bryłka wypadła wcześniej z "tadeuszy" wiozących zamorski cukier do oczyszczenia i przeróbki w Glinojecku. Z kolei na platformach z kontenerami nalepka kierunkowa stwierdzała, że wagon nadano 7 kwietnia, a stacją przeznaczenia był Raciąż. Skoro nikomu w Glinojecku nie chciało się ich zdjąć z próżnych wagonów (próżnych jak próżnych, w końcu pusty kontener też swoje waży, a konkretnie 4,2 tony) - już nie mówiąc o założeniu nowych na wagony ładowne - to stwierdziłem, że nic się nie stanie jak jedna nalepka padnie moim łupem dla celów dokumentalnych. W miejscu na wpisanie stacji pośredniej widniało słowo "LOCONI" - co za Loconi, zachodziłem w głowę. Później wygooglałem, że tak nazywa się operator intermodalny z siedzibą w Gdyni. To by potwierdzało zamorską podróż słodkich wyrobów z Glinojecka. No dobra, nasyciwszy się fotami Pomnika pomyśleliśmy też o uciechach ciała, a konkretnie brzuchów, które - a przynajmniej mój - zaczęły dopominać się późnego śniadania. Nie ryzykują, że nam skład ucieknie, na spokojnie podjechaliśmy do spożywczaka koło rynku. Po kilkunastu minutach byliśmy na stacji z powrotem. W tym czasie gagarin zdążył podciągnąć skład pod semafor wyjazdowy. Ha, dobra nasza! Od razu w głowie zakiełkował mi pomysł wproszenia się do nastawni, by dziabnąć go z góry. Nie przewidywałem większych problemów, bowiem z podsłuchiwanych wcześniej rozmów między lokiem a nastawnią wiedziałem, że siedzi w niej pani dyżurna. Panie to zawsze są bardziej ciekawskie i skore do współpracy. A że Marcin akurat wybierał się do gagarina na pogaduchę jak to mechanik z mechanikiem, to mówię żeby urobił tego gościa tak, by przez radio naświetlił sprawę, że są tu dwaj miłośnicy, którzy by chcieli popełnić zdjęcia składu z wysokości. "Rosówka" jednak wolał i w tej sytuacji się nie wychylać, co za nieużyty gość :( Musiałem wziąć sprawy w swoje ręce. A właściwie nogi, bo ruszyłem na spacer wzdłuż torów pod oknami nastawni licząc, że zostanę dostrzeżony, co da mi okazję do wyłuszczenia swojej prośby. I rzeczywiście, po chwili otworzyło się okno i - co ważne - miły damski głos zapytał mnie czemu tak sobie spaceruję po terenie stacji. Jak ktoś do mnie miło, to ja jeszcze uprzejmiej :) Wyjaśniłem pani wątpliwość i zapytałem o możliwość wejścia na górę celem zrobienia zdjęć. Pani jeszcze jakby nie w 100% dowierzała, że istnieje na świecie zjawisko fotografowania kolei, ale górę wzięła chyba "babska" ciekawość i - zgarnąwszy jeszcze Marcina - po chwili byłem na górze. A, jeszcze jak szedłem na spacer pod nastawnię, zauważyłem zaparkowany samochód, którego wcześniej tam nie było. Z moją pamięcią nie jest najlepiej, ale wydało mi się, że to fura młodego dyżurnego, u którego gościłem w lutym podczas przejazdu Freightlinera do Glinojecka. Wracając po Marcina do KIAnki zauważyłem zaś dwie postaci w kabinie gagarina. W każdym razie było od czego zacząć rozmowę z panią dyżurną, która potwierdziła, że owszem przyjechał ów młodzian imieniem Grzegorz i poszedł na lokomotywę, lecz w jakim celu tego nie wiedziała. Pewnie uciąć sobie pogawędkę ze znajomym i tyle. Ogólnie bardzo miło się z panią rozmawiało, ona podpytywała nas czym się zajmujemy, sama też zeznała że głównie to w Płońsku pracuje. To akurat bardzo dobrze się składa, bo tamtejsze nastawnie ciągle czekają aż udokumentuję ich wnętrza :) Tak się zagadaliśmy, że ledwo co sfociłem z otwartego okna wjazd szunobusa z Sierpca! Zdjęcie niestety wyszło totalnie przepalone, gdyż zapomniałem zawczasu zmienić parametry na focenie pod słońce, po tym jak parę minut wcześniej pstryknąłem gagarka z kontenerowcem stojącego pod semaforem. Dłużej pani nie przeszkadzaliśmy w pracy i pożegnawszy się popędziliśmy z powrotem do KIAnki ile sił w nogach, bo gagar już zaczął ruszać na dopiero co zwolniony szlak. Oczywiście błyskawicznie go przegoniliśmy, tak że na dobrą sprawę mogliśmy go już zacząć focić na wysokości semafora wjazdowego od Sierpca, jednakże nie zdecydowałem się na ten fotostop, gdyż od strony drogi mielibyśmy zacieniony bok składu, zaś przeskakiwanie przez tory kilkadziesiąt metrów przed czołem rozpędzającego się składu uznałem za słaby pomysł. Może trochę i szkoda żeśmy go ostatecznie nie dziabnęli choćby i od tej zacienionej strony... Bo cień cieniem, ale jaki piękny pióropusz siwego dymu walił w niebo z tłumika! Do wybranego wcześniej miejsca pierwszego fotostopu przy tarczy ostrzegawczej tzw. mazrut zdążył już niestety zniknąć, bo skład lekki i Pomnik wysilać się długo nie musiał aby go rozpędzić, ale fotka sama w sobie całkiem całkiem :) Nie powiem, trochę mnie ten Dziadek zaskoczył swoją żwawą jazdą - myślałem, że może zdążymy jeszcze na przejazd w Kraszewie Gaczułtach, ale w ogóle mowy o tym być nie mogło, bo poginał zaskakująco szybko. W takiej sytuacji depnąłem KIAnkę ile fabryka dała i skręciłem dopiero w polną dróżkę, którą dojeżdża się na motyw z ruinami daaawno rozebranej mijanki Kraszewo (zbudowanej za Niemca). Ruin praktycznie mało co widać, więcej zarastających je krzaków, ale wiem, że budynek mijanki tam był. Na gagarka praktycznie wcale nie czekaliśmy, ledwo cośmy wysiedli z pościgówki, a on już nadjechał :) Holender, naprawdę ganianka za taką błyskawicą będzie nie lada wyzwaniem... No to żeby nie kusić losu pognaliśmy do Kozichbród. W samym środku wsi jest skręt w lewo do torów. Motywu tam może i nie ma powalającego, ale jest jasna długa prosta, niezarośnięta i dobrze oświetlona o tej porze - w sam raz na popełnienie całej serii fotek jak z kałacha :) A motyw sam się zresztą napatoczył w postaci ciągnika orzącego pole, który akurat zbliżał się do toru w miarę przybliżania się pociągu. Gdybym miał wybrzydzać, rzekłbym że mógłby to być traktor cokolwiek starszy wiekiem - adekwatnym bardziej dla leciwego gagarina - no, ale i tak bardzo się ucieszyliśmy z takiego urozmaicenia kadru pojawieniem się sprzętu do prac polowych. Opuściwszy Koziebrody wjechaliśmy do razu w strefę cienia rzucanego przez wieeeelką chmurę i żeby to nie był tak fajny skład to bym go pewnie odpuścił. Brak wybarwiającego kadr słoneczka postanowiłem wykorzystać do dziabnięcia składu od "zacienionej" strony, która taką byłaby gdyby nie obecność chmurska. Między Koziebrodami a Zawidzem Kościelnym jest jedno co najmniej takie miejsce, gdzie rośnie szpaler prasłowiańskich wierzb (nie mylić z gruszami, w konarach których schronienie znajduje plebejski uciekinier). Na całej linii trudno chyba o bardziej swojski, mazowiecki klimacik (podobny rządek wierzb jest jeszcze koło Kaczorowa). Z kilku wrzuconych na Facebooka zdjęć z wyprawy, to właśnie - mimo cienia rzucanego na świat przez chmurę - znalazło największe uznanie w oczach kolegów. Dzięki temu, że nie musieliśmy czekać - jak wcześniej - aż pociąg nas minie, zdążyliśmy do oddalonego o zaledwie kilkaset metrów Zawidzka, by dziabnąć kolejne zacienione (tu akurat słoneczko przydałoby się wybitnie) zdjęcie z budynkiem dawnej mijanki. Na szczęście na kolejnym fotostopie, zarządzonym na lekkim łuczku za Zawidzem, nasza dzienna gwiazda oświetlała okolicę pełną mocą :) Stąd od razu rura na krajową "dziesiątkę" i do Mieszaków. Normalnie łapię każdy inny skład w obu miejscach bez żadnego problemu, ale ten popierdalał jakby go stado diabłów goniło! Nie udało się, ale za to byliśmy sporo przed nim na łuku przed tarczą ostrzegawczą do Sierpca. Wyjazd z lasu po prostej i wejście w łuczek - piękny motyw na filmik :) Dalej nam się z gonitwą już nie spieszyło, wiedzieliśmy bowiem, że towar stanie w Sierpcu by poczekać na zwolnienie szlaku przez szynobus jadący z Torunia. Nie spodziewaliśmy się natomiast, ze Pomnik odczepi się od składu i zjedzie na szopę, a tak się właśnie stało. Po niedługim czasie lokomotywa wróciła zresztą do składu. Więc nie mam zielonego pojęcia po kiego czorta były te manewry - nie dobierał wody na szopie, nie zgłaszał żadnej usterki (zresztą nie byłoby jej komu naprawić). Sorry, ale wyglądało to tak, jakby mechanik zjechał za grubszą potrzebą do wucetu... :-D Na stacji stał full-blue skład "tadeuszy" z ST44-1235+SM42-848. I miał tak stać jeszcze przez "jedyne" CZTERY GODZINY, do 19:12, kiedy to szlak zwalniały popołudniowe szynobusy. Takie są efekty zlikwidowania stacji w Zawidzu, położonej niegdyś mniej więcej pośrodku 32-kilometrowego odcinka, którą za komuny najpierw zmodernizowano - jak Raciąż - wymieniając semafory kształtowe na świetlne, by niedługo potem stwierdzić, że jednak psu na budę to było potrzebne i zlikwidowano wszystko :( I pomyśleć, że kiedyś docierały tu towary z Warszawy Pragi, manewrowały stołeczne Teigreki - dziś to brzmi jak bajka o żelaznym wilku... No, ale dość sentymentalnych wspominek! Zafociwszy manewry Pomnika postanowiliśmy przenieść się kawalątek w stronę Podwierzbia, by dziabnąć Arrivę z Torunia. Przejechaliśmy więc mostek nad Skrwą i oczom naszym ukazał się taki oto niecodzienny widok: klęcząca na drodze młoda kobieta z rękami złożonymi do modlitwy. Zwrócona była twarzą do opuszczonych i walących się ruin jakiegoś niewielkiego ceglanego budynku. Cała ta sceneria wyglądała cokolwiek osobliwie, aż zatrzymaliśmy się kilkadziesiąt metrów dalej by poobserwować, czy coś się będzie działo dalej. Stanąłem koło dwóch młodych rowerzystów, najwyraźniej również zaintrygowanych niecodziennym widokiem. Wydało mi się, że w jednym z nich rozpoznałem Piotrka Szymańskiego (zbieżność nazwisk przypadkowa) z facebookowej grupy JSL. Nie myliłem się :) Chłopaki już dłuższą chwilę przyglądali się skamieniałej przy poboczu pani. Nie drgnęła nawet na milimetr, normalnie jakby ją kto szybkoschnącym cementem oblał. Niedaleko niej stał po przeciwnej stronie drogi zielony samochód z włączonymi awaryjnymi, bez kierowcy w środku... Wyglądało to tak, jakby pani kierowca jechała i minąwszy podupadłe zabudowania poczuła nagłą potrzebę zatrzymania się byle jak nieco w poprzek drogi zahaczając kołami ledwo o pobocze, wybiegnięcia z wozu i runięcia na kolana przed jakąś ruderą. No, powiedzcie, że widzicie takie coś na codzień ;-) Mnie się pierwszy raz zdarzyło widzieć taką cokolwiek mroczno-mistyczną sytuację. Kurcze, dopiero później uzmysłowiłem sobie, że nie zrobiłem zdjęcia - tak jakbym nie chciał ingerować w modły tej kobiety, a to przecież warta uwiecznienia scena była. Żałuję żem po aparat nie sięgnął... No ale w końcu nie dla fot rozmodlonych wariatek tam pojechaliśmy, najwyższy czas wybrać miejsce na fotkę Arrivy. Dawno nie byłem w Podwierzbiu, warto więc odwiedzić ten nieco zapomniany przystanek. Przez te kilka lat gdy go nie odwiedzałem, prowadząca doń dróżka szutrowa zyskała nową, asfaltową nawierzchnię. Być może też przy okazji zmienił się nieco jej układ i dochodzących do niej dróżek. Tak czy siak musiałem ominąć zjazd do przystanku i wysterowałem się gdzieś za daleko, trafiliśmy ostatecznie na przejazd sporo za Podwierzbiem. Robiłem z niego kiedyś zdjęcie ST44-1109 z czarnymi bekami ze Świnoujścia. W lewo za przejazdem jest dróżka wzdłuż toru, więc skręciłem w nią myśląc, że doprowadzi nas ona do przystanku. Dopiero po kilkudziesięciu metrach przypomniałem sobie, że już kiedyś nią jechałem i wyprowadziła mnie na manowce. Mimo to postanowiłem sobie przypomnieć dokąd prowadzi, gdyż czas nas jeszcze nie gonił. Piotrek został gdzieś z tyłu i straciliśmy go z oczu, natomiast drugi kolarz ;-) (którego imienia nie pomnę) dzielnie dotrzymał tempa KIAnce - szacun za power w nogach! Droga jednak nie doprowadziła nas do przystanku w Podwierzbiu, mimo że przebiega przez wieś o tej nazwie... Mocno naokoło dotarliśmy wreszcie do toru w Sułocinie Towarzystwie, czyli między Sierpcem a Podwierzbiem. Tu odnalazł się też Piotrek i ponownie w komplecie zaczekaliśmy na Arrivę. Dziabnęliśmy czerwono-kremowy szynobus SA133-024 pod słońce i w tym samym miejscu poczekaliśmy aż będzie wracał po kilkunastu minutach, by popełnić słoneczną fotografię. Następnie wróciliśmy do Sierpca by podziwiać dostojny odjazd gagarina wijącego się ze składem jak wąż po chyba wszystkich zwrotnicach, ależ to pięknie wyglądało! Ponieważ przyjemne doznania należy możliwie często powtarzać ;-) szybko - bardzo szybko... - przemieściliśmy się na przejazd za przekopem w Mieszczku, raptem około kilometra za Sierpcem. Chciałem sprawdzić, czy walące się podczas listopadowych objazdów słupy teletechniczne jeszcze w ogóle są. Owszem były, jednak zrobieniu fotki z nimi zawadzał jakiś starszawy gość, na oko 50+, ubrany w jakąś koszmarną ortalionową żółto-szaro-białą kurtkę, który ustawił się akurat przy najbardziej pochylonym z nich :-( By nie wchodził w kadr musiałem wydłużyć ogniskową, czego pierwotnie wolałem uniknąć, gdyż w takiej opcji koniec składu nie łapie się na zdjęciu będąc schowanym jeszcze w łuku. Już się miałem wściec, gdy wtem zauważyłem dwie sarny zbiegające z korony przekopu ku torom i zbliżającemu się nieubłaganie pociągowi. Pierwsza zdołała przeskoczyć tuż-tuż przed czołem gagarina, natomiast co do drugiej - zbiegającej w susach kilka metrów za koleżanką - byłem pewien, że rozkwasi się na zderzaku bądź haku lokomotywy :(( Jakieś więc było moje zaskoczenie i radość zarazem, gdy w wizjerze aparatu - długa ogniskowa okazała się być zbawieniem! - zobaczyłem, że sarenka wykazała się przytomnością umysłu (jeśli można tak o zwierzaku powiedzieć) i... ZAWRÓCIŁA ratując życie!! :)) A co do gościa w ortalionie to później zobaczyłem jego zdjęcie na internetowej stronie Sierpca, gdzie w jednej z galerii (którą co jakiś czas przeglądam licząc na jakieś zdjęciowe newsy) swoje i - co gorsze - nie swoje fotki zamieszcza niejaki "Tao". Nie ma z gościem kontaktu poprzez tę stronę, a szkoda, bo chciałbym go uświadomić, że pożyczanie sobie czyichś zdjęć choćby i starych, z parowozami, i robienie z nich jakichś kolaży "dawniej i dziś" po czym oznaczanie tak spreparowanych zdjęć swoją sygnaturką ze znakiem zachowania praw autorskich, jest procederem co najmniej dalece niestosownym, by nie powiedzieć wprost: złodziejstwem. No, ale dość didaskaliów. Patrząc na nadciągające z zachodu chmury, nie było większego sensu gonić pociągu jedynie dla zdjęć. Ale przecież nie dla samych tylko zdjęć rusza się na wyprawę "na pociągi". Samo oglądanie ulubionych maszyn mozolących się z wagonami na podjazdach, bądź bez żadnego wysiłku zjeżdżających z górki, jest niezwykle przyjemną wartością samą w sobie. Tak więc mimo zapadającego powoli zmierzchu pojechaliśmy do Skępego. Chciałem się przekonać, czy jeszcze podawany jest semafor wyjazdowy, czy już tylko na rozkaz odbywa się jazda. Ustaliliśmy też z Marcinem, że dla niego fotka ze stacji z kształtami - z perspektywą zapewne rychłej ich likwidacji - będzie atrakcyjniejsza niż np. z wiaduktu DK 10 kawałek w stronę Karnkowa. Podjechaliśmy więc na wyjazd ze Skępego, pod semafory i czekamy - pójdzie w górę, czy nie pójdzie. Iiiiii... IDZIE! :) Dodatkowo dyżurny przez radio zgłosił mechanikowi żeby uważał przy przejeździe, bo jakichś dwóch się kręci koło torów ;-) "Eee, to miłośniki. Ony już mięę od Raciąża gonio" - padła uspokajająca odpowiedź mecha. Mimo, że parameter leciał w każdą minutą na łeb na szyję, zdecydowałem się jeszcze podskoczyć do Lipna, a właściwie do tarczy ostrzegawczej przed stacją. Tak na pożegnalny strzał na długim zoomie żeby było widać garb jaki tworzy tor na małym wzniesieniu. No i filmik smartfonem popełniłem za statyw obierając betonowy słupek przy przejeździe ;-) Ponieważ słyszeliśmy, że przez Lipno pociąg ma ułożony przelot, a w okolice Czernikowa dotarłby już w warunkach nocnych, pożegnaliśmy się tu z "Pomnikiem" i obraliśmy kurs powrotny do Warszawy. W Sierpcu 'tadeuszy' już nie było, odnalazły się oczywiście w Raciążu. Jeszcze tylko rytualna rundka dziękczynna w Płońsku dookoła placu ładunkowego i z satysfakcjonującym poczuciem dobrze spędzonego dnia na JSL można wracać do domu.
Póki jednak co odjechać nie mógł, gdyż był zamknięty na cztery spusty. Tak więc obfociliśmy go i się nawzajem przy nim, a także jakąś parkę młodziaków - modelkę i artystę fotografika ;-) robiącego sweet focie wylaszczonej panience na tle Audi A3. Głąb jeden! Tuż obok miał taaaką super maszynę rodem z CCCP - zamiast wykorzystać niecodzienną okazję, to ten gamoń walił foty dupencji na tle zwyczajnego samochodu... Gdy już nasyciliśmy się widokiem gagarka, z braku lepszych pomysłów zaproponowałem że przejedziemy się kawałek w stronę Sierpca - w sumie nie wiadomo po co - zamiast tak siedzieć po próżnicy. Akurat jak odpalałem i wrzucałem jedynkę, na plac zajechała taksówka, z której wysiadł starszawy gość, z pewnością mechanik do gagarina sądząc po kolejarskiej kurtce. Niestety, ruszyliśmy w fatalnym momencie, gdyż akurat jak przejeżdżałem przez przejazd cukrownianej bocznicy, Marcin obejrzał się w prawo i krzyknął: stój, jedzieeee! Nie żebym się miał władować pod pociąg za moment, spokojnie ;-) Po prostu w oddali na łuku Marcin zauważył tamarę jadącą z kontenerami, która znajdowała się akurat w idealnym miejscu do strzału z teleobiektywu. Niestety na zatrzymanie się na poboczu w miejscu bezpiecznym dla innych uczestników ruchu było już za późno, bowiem czoło pociągu zdążyło już zniknąć w krzakach porastających oba brzegi torowiska. Zawróciłem więc, by choć zafocić skład wjeżdżający na stację. Chyba nie trzeba dodawać, że słońce oświetlające dotąd bez przerwy stację, akurat na wjazd pociągu postanowiło schować się za chmurkę? Klasyka gatunku :( Dobrze chociaż, że wyszło gdy TEM2-246 po odpięciu się od składu i przemanewrowaniu na sąsiedni tor, przejeżdżała koło gagarka. Potem postała dłuższą chwilę pod semaforem a mechanik nie mogąc się doczekać sygnału na wyjazd dał trąbą wyraz swego zniecierpliwienia. W końcu na semaforze zapaliło się białe dolne światło i tamarka odjechała luzem. Przeszliśmy się kawałek na pobocze drogi z Raciąża do Sierpca, by zafocić ją hen w oddali, lecz ostatecznie tylko Marcin ją dziabnął na pożegnanie. Wróciliśmy do gagarina, by zasięgnąć języka u mechanika :-D Gość wychylił się z okna i zeznał, że zaraz odpala, przestawia się na skład i według planu odjazd ma 15:40, czyli parę minut po zwolnieniu szlaku przez szynobus z Sierpca. Zasadniczo nie jestem z tych co to się pchają na maszynę, ale tu jakoś pod wpływem impulsu przemknęło mi przez głowę, żeby zapytać facia, czy można by do niego na chwilę na górę. Raz, że lepiej by się gadało, dwa - że ostatnio na gagarinie byłem okropnie dawno temu, a trzy - ciekawiło mnie jakie też Pomnik ma barwy w środku. Niestety, moje zapytanie spotkało się z grzeczną odmową i uzasadnieniem: "niedawno kolega wziął na maszynę jakiegoś młodziaka, ten porobił zdjęcia i wrzucił do internetu. No i miał potem duże nieprzyjemności. Wiesz - dziadek skrócił dystans przechodząc na "ty" z racji dużej różnicy wieku - gdyby nie było widać twarzy kolegi to w porządku, ale na zdjęciach była cała postać. No i miał duże nieprzyjemności z tego powodu" - powtórzył. Dobra, mówi się trudno, trzeba człowieka zrozumieć że tuż przed emeryturą robi w spodnie z byle powodu. Po chwili ożyła pompa paliwa, a paręnaście sekund później załomotało serce gagarina, zaś nad dachem wykwitł szaro-czarny pióropusz dymu. Karzełkowa tarcza manewrowa zapaliła się na biało i lokomotywa odjechała poza zwrotnice by zmienić tor. W drodze powrotnej lok zatrzymał się na dwie minuty na wysokości semaforów wyjazdowych mechanik wysiadł i z jakimś niewielkim białym rulonem w dłoni udał się w stronę nastawni. Ale nie zwróciłem uwagi, czy też wyleciało mi już z pamięci, co tam się dalej z tą zwiniętą kartką działo - czy ją gdzieś wrzucił, czy też może wręczył dyżurnej, która po niego zeszła - w każdym razie nie mógł samemu iść na górę nastawni, bo patrząc po godzinach robienia kolejnych zdjęć widzę, iż 2 minuty później już gramolił się z powrotem do lokomotywy. Nie ma mowy żeby zdążył na górę nastawni i z powrotem. Kiedyś dawno temu widziałem jak mechanik nawet nie przerywał manewrów, tylko machnął w stronę nastawni z okna loka taką kartkę i z głowy. Po najechaniu Pomnika na skład oczywiście kolejna sesja zdjęciowa. Mechanik widząc naszą krzątaninę chyba już uznał, że nie jesteśmy prowokatorami nasłanymi z bliżej nieokreślonej "centrali" aby go złapać na niecnym uczynku wpuszczania osób postronnych do kabiny lokomotywy, bo w chwilach gdy opuszczaliśmy aparatu, by zamienić ze sobą parę słów, wychylał się przez okno by w przyjaznym tonie coś tam do nas zakrzyknąć, np. "trzeba było na kolej iść, to byście mieli takie atrakcje na co dzień!". Dodał też, że wedle jego wiedzy cukier w kontenerach jedzie do "żydków (jak to był łaskaw w nieco antysemickim tonie stwierdzić) to znaczy do Izraela" - zmitygował się szybko. Wystarczyło jednak bym podniósł aparat do oka, a błyskawicznie chował się do wnętrza niczym rosówka do swej norki wyczuwszy zagrożenie :) Śmieszne to w sumie, ale i na swój sposób trochę straszne, że człowiek pracuje w jakiejś takiej otoczce zastraszenia... W międzyczasie na stację służbowym minivanem zajechał rewident (jak się później dowiedziałem przyjeżdża on z Płocka) i po krótkiej wymianie grzecznościowych zdań z mechanikiem, ruszył robić próbę hamulca. Spacerując po torach stacyjnych zauważyliśmy kupkę brązowego cukru, zlepione kryształki mieściły się w dłoni. Domyślam się, że bryłka wypadła wcześniej z "tadeuszy" wiozących zamorski cukier do oczyszczenia i przeróbki w Glinojecku. Z kolei na platformach z kontenerami nalepka kierunkowa stwierdzała, że wagon nadano 7 kwietnia, a stacją przeznaczenia był Raciąż. Skoro nikomu w Glinojecku nie chciało się ich zdjąć z próżnych wagonów (próżnych jak próżnych, w końcu pusty kontener też swoje waży, a konkretnie 4,2 tony) - już nie mówiąc o założeniu nowych na wagony ładowne - to stwierdziłem, że nic się nie stanie jak jedna nalepka padnie moim łupem dla celów dokumentalnych. W miejscu na wpisanie stacji pośredniej widniało słowo "LOCONI" - co za Loconi, zachodziłem w głowę. Później wygooglałem, że tak nazywa się operator intermodalny z siedzibą w Gdyni. To by potwierdzało zamorską podróż słodkich wyrobów z Glinojecka. No dobra, nasyciwszy się fotami Pomnika pomyśleliśmy też o uciechach ciała, a konkretnie brzuchów, które - a przynajmniej mój - zaczęły dopominać się późnego śniadania. Nie ryzykują, że nam skład ucieknie, na spokojnie podjechaliśmy do spożywczaka koło rynku. Po kilkunastu minutach byliśmy na stacji z powrotem. W tym czasie gagarin zdążył podciągnąć skład pod semafor wyjazdowy. Ha, dobra nasza! Od razu w głowie zakiełkował mi pomysł wproszenia się do nastawni, by dziabnąć go z góry. Nie przewidywałem większych problemów, bowiem z podsłuchiwanych wcześniej rozmów między lokiem a nastawnią wiedziałem, że siedzi w niej pani dyżurna. Panie to zawsze są bardziej ciekawskie i skore do współpracy. A że Marcin akurat wybierał się do gagarina na pogaduchę jak to mechanik z mechanikiem, to mówię żeby urobił tego gościa tak, by przez radio naświetlił sprawę, że są tu dwaj miłośnicy, którzy by chcieli popełnić zdjęcia składu z wysokości. "Rosówka" jednak wolał i w tej sytuacji się nie wychylać, co za nieużyty gość :( Musiałem wziąć sprawy w swoje ręce. A właściwie nogi, bo ruszyłem na spacer wzdłuż torów pod oknami nastawni licząc, że zostanę dostrzeżony, co da mi okazję do wyłuszczenia swojej prośby. I rzeczywiście, po chwili otworzyło się okno i - co ważne - miły damski głos zapytał mnie czemu tak sobie spaceruję po terenie stacji. Jak ktoś do mnie miło, to ja jeszcze uprzejmiej :) Wyjaśniłem pani wątpliwość i zapytałem o możliwość wejścia na górę celem zrobienia zdjęć. Pani jeszcze jakby nie w 100% dowierzała, że istnieje na świecie zjawisko fotografowania kolei, ale górę wzięła chyba "babska" ciekawość i - zgarnąwszy jeszcze Marcina - po chwili byłem na górze. A, jeszcze jak szedłem na spacer pod nastawnię, zauważyłem zaparkowany samochód, którego wcześniej tam nie było. Z moją pamięcią nie jest najlepiej, ale wydało mi się, że to fura młodego dyżurnego, u którego gościłem w lutym podczas przejazdu Freightlinera do Glinojecka. Wracając po Marcina do KIAnki zauważyłem zaś dwie postaci w kabinie gagarina. W każdym razie było od czego zacząć rozmowę z panią dyżurną, która potwierdziła, że owszem przyjechał ów młodzian imieniem Grzegorz i poszedł na lokomotywę, lecz w jakim celu tego nie wiedziała. Pewnie uciąć sobie pogawędkę ze znajomym i tyle. Ogólnie bardzo miło się z panią rozmawiało, ona podpytywała nas czym się zajmujemy, sama też zeznała że głównie to w Płońsku pracuje. To akurat bardzo dobrze się składa, bo tamtejsze nastawnie ciągle czekają aż udokumentuję ich wnętrza :) Tak się zagadaliśmy, że ledwo co sfociłem z otwartego okna wjazd szunobusa z Sierpca! Zdjęcie niestety wyszło totalnie przepalone, gdyż zapomniałem zawczasu zmienić parametry na focenie pod słońce, po tym jak parę minut wcześniej pstryknąłem gagarka z kontenerowcem stojącego pod semaforem. Dłużej pani nie przeszkadzaliśmy w pracy i pożegnawszy się popędziliśmy z powrotem do KIAnki ile sił w nogach, bo gagar już zaczął ruszać na dopiero co zwolniony szlak. Oczywiście błyskawicznie go przegoniliśmy, tak że na dobrą sprawę mogliśmy go już zacząć focić na wysokości semafora wjazdowego od Sierpca, jednakże nie zdecydowałem się na ten fotostop, gdyż od strony drogi mielibyśmy zacieniony bok składu, zaś przeskakiwanie przez tory kilkadziesiąt metrów przed czołem rozpędzającego się składu uznałem za słaby pomysł. Może trochę i szkoda żeśmy go ostatecznie nie dziabnęli choćby i od tej zacienionej strony... Bo cień cieniem, ale jaki piękny pióropusz siwego dymu walił w niebo z tłumika! Do wybranego wcześniej miejsca pierwszego fotostopu przy tarczy ostrzegawczej tzw. mazrut zdążył już niestety zniknąć, bo skład lekki i Pomnik wysilać się długo nie musiał aby go rozpędzić, ale fotka sama w sobie całkiem całkiem :) Nie powiem, trochę mnie ten Dziadek zaskoczył swoją żwawą jazdą - myślałem, że może zdążymy jeszcze na przejazd w Kraszewie Gaczułtach, ale w ogóle mowy o tym być nie mogło, bo poginał zaskakująco szybko. W takiej sytuacji depnąłem KIAnkę ile fabryka dała i skręciłem dopiero w polną dróżkę, którą dojeżdża się na motyw z ruinami daaawno rozebranej mijanki Kraszewo (zbudowanej za Niemca). Ruin praktycznie mało co widać, więcej zarastających je krzaków, ale wiem, że budynek mijanki tam był. Na gagarka praktycznie wcale nie czekaliśmy, ledwo cośmy wysiedli z pościgówki, a on już nadjechał :) Holender, naprawdę ganianka za taką błyskawicą będzie nie lada wyzwaniem... No to żeby nie kusić losu pognaliśmy do Kozichbród. W samym środku wsi jest skręt w lewo do torów. Motywu tam może i nie ma powalającego, ale jest jasna długa prosta, niezarośnięta i dobrze oświetlona o tej porze - w sam raz na popełnienie całej serii fotek jak z kałacha :) A motyw sam się zresztą napatoczył w postaci ciągnika orzącego pole, który akurat zbliżał się do toru w miarę przybliżania się pociągu. Gdybym miał wybrzydzać, rzekłbym że mógłby to być traktor cokolwiek starszy wiekiem - adekwatnym bardziej dla leciwego gagarina - no, ale i tak bardzo się ucieszyliśmy z takiego urozmaicenia kadru pojawieniem się sprzętu do prac polowych. Opuściwszy Koziebrody wjechaliśmy do razu w strefę cienia rzucanego przez wieeeelką chmurę i żeby to nie był tak fajny skład to bym go pewnie odpuścił. Brak wybarwiającego kadr słoneczka postanowiłem wykorzystać do dziabnięcia składu od "zacienionej" strony, która taką byłaby gdyby nie obecność chmurska. Między Koziebrodami a Zawidzem Kościelnym jest jedno co najmniej takie miejsce, gdzie rośnie szpaler prasłowiańskich wierzb (nie mylić z gruszami, w konarach których schronienie znajduje plebejski uciekinier). Na całej linii trudno chyba o bardziej swojski, mazowiecki klimacik (podobny rządek wierzb jest jeszcze koło Kaczorowa). Z kilku wrzuconych na Facebooka zdjęć z wyprawy, to właśnie - mimo cienia rzucanego na świat przez chmurę - znalazło największe uznanie w oczach kolegów. Dzięki temu, że nie musieliśmy czekać - jak wcześniej - aż pociąg nas minie, zdążyliśmy do oddalonego o zaledwie kilkaset metrów Zawidzka, by dziabnąć kolejne zacienione (tu akurat słoneczko przydałoby się wybitnie) zdjęcie z budynkiem dawnej mijanki. Na szczęście na kolejnym fotostopie, zarządzonym na lekkim łuczku za Zawidzem, nasza dzienna gwiazda oświetlała okolicę pełną mocą :) Stąd od razu rura na krajową "dziesiątkę" i do Mieszaków. Normalnie łapię każdy inny skład w obu miejscach bez żadnego problemu, ale ten popierdalał jakby go stado diabłów goniło! Nie udało się, ale za to byliśmy sporo przed nim na łuku przed tarczą ostrzegawczą do Sierpca. Wyjazd z lasu po prostej i wejście w łuczek - piękny motyw na filmik :) Dalej nam się z gonitwą już nie spieszyło, wiedzieliśmy bowiem, że towar stanie w Sierpcu by poczekać na zwolnienie szlaku przez szynobus jadący z Torunia. Nie spodziewaliśmy się natomiast, ze Pomnik odczepi się od składu i zjedzie na szopę, a tak się właśnie stało. Po niedługim czasie lokomotywa wróciła zresztą do składu. Więc nie mam zielonego pojęcia po kiego czorta były te manewry - nie dobierał wody na szopie, nie zgłaszał żadnej usterki (zresztą nie byłoby jej komu naprawić). Sorry, ale wyglądało to tak, jakby mechanik zjechał za grubszą potrzebą do wucetu... :-D Na stacji stał full-blue skład "tadeuszy" z ST44-1235+SM42-848. I miał tak stać jeszcze przez "jedyne" CZTERY GODZINY, do 19:12, kiedy to szlak zwalniały popołudniowe szynobusy. Takie są efekty zlikwidowania stacji w Zawidzu, położonej niegdyś mniej więcej pośrodku 32-kilometrowego odcinka, którą za komuny najpierw zmodernizowano - jak Raciąż - wymieniając semafory kształtowe na świetlne, by niedługo potem stwierdzić, że jednak psu na budę to było potrzebne i zlikwidowano wszystko :( I pomyśleć, że kiedyś docierały tu towary z Warszawy Pragi, manewrowały stołeczne Teigreki - dziś to brzmi jak bajka o żelaznym wilku... No, ale dość sentymentalnych wspominek! Zafociwszy manewry Pomnika postanowiliśmy przenieść się kawalątek w stronę Podwierzbia, by dziabnąć Arrivę z Torunia. Przejechaliśmy więc mostek nad Skrwą i oczom naszym ukazał się taki oto niecodzienny widok: klęcząca na drodze młoda kobieta z rękami złożonymi do modlitwy. Zwrócona była twarzą do opuszczonych i walących się ruin jakiegoś niewielkiego ceglanego budynku. Cała ta sceneria wyglądała cokolwiek osobliwie, aż zatrzymaliśmy się kilkadziesiąt metrów dalej by poobserwować, czy coś się będzie działo dalej. Stanąłem koło dwóch młodych rowerzystów, najwyraźniej również zaintrygowanych niecodziennym widokiem. Wydało mi się, że w jednym z nich rozpoznałem Piotrka Szymańskiego (zbieżność nazwisk przypadkowa) z facebookowej grupy JSL. Nie myliłem się :) Chłopaki już dłuższą chwilę przyglądali się skamieniałej przy poboczu pani. Nie drgnęła nawet na milimetr, normalnie jakby ją kto szybkoschnącym cementem oblał. Niedaleko niej stał po przeciwnej stronie drogi zielony samochód z włączonymi awaryjnymi, bez kierowcy w środku... Wyglądało to tak, jakby pani kierowca jechała i minąwszy podupadłe zabudowania poczuła nagłą potrzebę zatrzymania się byle jak nieco w poprzek drogi zahaczając kołami ledwo o pobocze, wybiegnięcia z wozu i runięcia na kolana przed jakąś ruderą. No, powiedzcie, że widzicie takie coś na codzień ;-) Mnie się pierwszy raz zdarzyło widzieć taką cokolwiek mroczno-mistyczną sytuację. Kurcze, dopiero później uzmysłowiłem sobie, że nie zrobiłem zdjęcia - tak jakbym nie chciał ingerować w modły tej kobiety, a to przecież warta uwiecznienia scena była. Żałuję żem po aparat nie sięgnął... No ale w końcu nie dla fot rozmodlonych wariatek tam pojechaliśmy, najwyższy czas wybrać miejsce na fotkę Arrivy. Dawno nie byłem w Podwierzbiu, warto więc odwiedzić ten nieco zapomniany przystanek. Przez te kilka lat gdy go nie odwiedzałem, prowadząca doń dróżka szutrowa zyskała nową, asfaltową nawierzchnię. Być może też przy okazji zmienił się nieco jej układ i dochodzących do niej dróżek. Tak czy siak musiałem ominąć zjazd do przystanku i wysterowałem się gdzieś za daleko, trafiliśmy ostatecznie na przejazd sporo za Podwierzbiem. Robiłem z niego kiedyś zdjęcie ST44-1109 z czarnymi bekami ze Świnoujścia. W lewo za przejazdem jest dróżka wzdłuż toru, więc skręciłem w nią myśląc, że doprowadzi nas ona do przystanku. Dopiero po kilkudziesięciu metrach przypomniałem sobie, że już kiedyś nią jechałem i wyprowadziła mnie na manowce. Mimo to postanowiłem sobie przypomnieć dokąd prowadzi, gdyż czas nas jeszcze nie gonił. Piotrek został gdzieś z tyłu i straciliśmy go z oczu, natomiast drugi kolarz ;-) (którego imienia nie pomnę) dzielnie dotrzymał tempa KIAnce - szacun za power w nogach! Droga jednak nie doprowadziła nas do przystanku w Podwierzbiu, mimo że przebiega przez wieś o tej nazwie... Mocno naokoło dotarliśmy wreszcie do toru w Sułocinie Towarzystwie, czyli między Sierpcem a Podwierzbiem. Tu odnalazł się też Piotrek i ponownie w komplecie zaczekaliśmy na Arrivę. Dziabnęliśmy czerwono-kremowy szynobus SA133-024 pod słońce i w tym samym miejscu poczekaliśmy aż będzie wracał po kilkunastu minutach, by popełnić słoneczną fotografię. Następnie wróciliśmy do Sierpca by podziwiać dostojny odjazd gagarina wijącego się ze składem jak wąż po chyba wszystkich zwrotnicach, ależ to pięknie wyglądało! Ponieważ przyjemne doznania należy możliwie często powtarzać ;-) szybko - bardzo szybko... - przemieściliśmy się na przejazd za przekopem w Mieszczku, raptem około kilometra za Sierpcem. Chciałem sprawdzić, czy walące się podczas listopadowych objazdów słupy teletechniczne jeszcze w ogóle są. Owszem były, jednak zrobieniu fotki z nimi zawadzał jakiś starszawy gość, na oko 50+, ubrany w jakąś koszmarną ortalionową żółto-szaro-białą kurtkę, który ustawił się akurat przy najbardziej pochylonym z nich :-( By nie wchodził w kadr musiałem wydłużyć ogniskową, czego pierwotnie wolałem uniknąć, gdyż w takiej opcji koniec składu nie łapie się na zdjęciu będąc schowanym jeszcze w łuku. Już się miałem wściec, gdy wtem zauważyłem dwie sarny zbiegające z korony przekopu ku torom i zbliżającemu się nieubłaganie pociągowi. Pierwsza zdołała przeskoczyć tuż-tuż przed czołem gagarina, natomiast co do drugiej - zbiegającej w susach kilka metrów za koleżanką - byłem pewien, że rozkwasi się na zderzaku bądź haku lokomotywy :(( Jakieś więc było moje zaskoczenie i radość zarazem, gdy w wizjerze aparatu - długa ogniskowa okazała się być zbawieniem! - zobaczyłem, że sarenka wykazała się przytomnością umysłu (jeśli można tak o zwierzaku powiedzieć) i... ZAWRÓCIŁA ratując życie!! :)) A co do gościa w ortalionie to później zobaczyłem jego zdjęcie na internetowej stronie Sierpca, gdzie w jednej z galerii (którą co jakiś czas przeglądam licząc na jakieś zdjęciowe newsy) swoje i - co gorsze - nie swoje fotki zamieszcza niejaki "Tao". Nie ma z gościem kontaktu poprzez tę stronę, a szkoda, bo chciałbym go uświadomić, że pożyczanie sobie czyichś zdjęć choćby i starych, z parowozami, i robienie z nich jakichś kolaży "dawniej i dziś" po czym oznaczanie tak spreparowanych zdjęć swoją sygnaturką ze znakiem zachowania praw autorskich, jest procederem co najmniej dalece niestosownym, by nie powiedzieć wprost: złodziejstwem. No, ale dość didaskaliów. Patrząc na nadciągające z zachodu chmury, nie było większego sensu gonić pociągu jedynie dla zdjęć. Ale przecież nie dla samych tylko zdjęć rusza się na wyprawę "na pociągi". Samo oglądanie ulubionych maszyn mozolących się z wagonami na podjazdach, bądź bez żadnego wysiłku zjeżdżających z górki, jest niezwykle przyjemną wartością samą w sobie. Tak więc mimo zapadającego powoli zmierzchu pojechaliśmy do Skępego. Chciałem się przekonać, czy jeszcze podawany jest semafor wyjazdowy, czy już tylko na rozkaz odbywa się jazda. Ustaliliśmy też z Marcinem, że dla niego fotka ze stacji z kształtami - z perspektywą zapewne rychłej ich likwidacji - będzie atrakcyjniejsza niż np. z wiaduktu DK 10 kawałek w stronę Karnkowa. Podjechaliśmy więc na wyjazd ze Skępego, pod semafory i czekamy - pójdzie w górę, czy nie pójdzie. Iiiiii... IDZIE! :) Dodatkowo dyżurny przez radio zgłosił mechanikowi żeby uważał przy przejeździe, bo jakichś dwóch się kręci koło torów ;-) "Eee, to miłośniki. Ony już mięę od Raciąża gonio" - padła uspokajająca odpowiedź mecha. Mimo, że parameter leciał w każdą minutą na łeb na szyję, zdecydowałem się jeszcze podskoczyć do Lipna, a właściwie do tarczy ostrzegawczej przed stacją. Tak na pożegnalny strzał na długim zoomie żeby było widać garb jaki tworzy tor na małym wzniesieniu. No i filmik smartfonem popełniłem za statyw obierając betonowy słupek przy przejeździe ;-) Ponieważ słyszeliśmy, że przez Lipno pociąg ma ułożony przelot, a w okolice Czernikowa dotarłby już w warunkach nocnych, pożegnaliśmy się tu z "Pomnikiem" i obraliśmy kurs powrotny do Warszawy. W Sierpcu 'tadeuszy' już nie było, odnalazły się oczywiście w Raciążu. Jeszcze tylko rytualna rundka dziękczynna w Płońsku dookoła placu ładunkowego i z satysfakcjonującym poczuciem dobrze spędzonego dnia na JSL można wracać do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wal śmiało!