Po ostatnich, zdumiewająco częstych wyjazdach (JSL, Małkinia-Ostrołęka, a przede wszystkim do Gorzowa Wlkp.), powiedziałem sobie, że starczy tego dobrego i w tym roku pojadę już tylko na dawno zaplanowaną imprezę wąskotorową do Środy Wielkopolskiej. Jeszcze nigdy tam nie byłem (sic!), a do uczestnictwa skłonił mnie bardzo ładny historyczny skład pociągu z parowozem Px48-1756 na czele. Jednak gdy na dwa dni przed wyjazdem otrzymałem od M@teja informację, że w Sierpcu pojawił się ST44-206 w delegacji, zaczął w mej głowie kiełkować zamiar dodatkowego uszczuplenia już i tak mizernej zawartości portfela ;-) Przede wszystkim sprzyjała temu piękna jesienna pogoda – ciepło, pełne Słońce i zero chmur. Taka aura miała się utrzymać przez piątek i cały weekend. Ponadto, miałem kłopot z wyprowadzeniem psów na piątkowy drugi spacer. Pierwotnie plan zakładał, że Gacka i Kluchę wyprowadzą rodzice, którzy mieli w piątek wrócić z działki koło Wkry, a ja prosto z pracy wsiadam o godz. 19:00 na Zachodnim w TLK „Goplana” i jadę do Tomiego. Ale Starożytny zadzwonił, że skoro jest tak piękna pogoda to nie wracają. Stwierdziłem, że to się nawet dobrze składa – wezmę urlop, pojadę do Sierpca, po czym wrócę i wyprowadzę psy, a następnie pojadę do Poznania. Plan nakreślony, nieco gorzej z realizacją ;)
DZIEŃ 1 - JSL, Poznań
Zakładałem, że aby w ogóle opłacało się jechać do Sierpca, powinienem tam pojawić się tam między 9 a 10. Jednak lenistwo wzięło górę i w piątek wstałem normalnie jak do pracy przed 7. Zanim oporządziłem psy i wygrzebałem się z domu, było już grubo po 8. Cholera, to stawiało sens całego wyjazdu po znakiem zapytania, bo powinienem stamtąd zacząć wracać najpóźniej o 15. Wykoncypowałem, że zahaczę o hutę i jak na Radiowie będzie pociąg to nie jadę do Sierpca tylko pokręcę się po tzw. WMH (Warszawska Magistrala Hutnicza – głupia nazwa jak dla mnie, ale przyjęła się w środowisku, podobnie zresztą jak niewiele mądrzejszy skrót JSL mojego autorstwa hehehe). Zajechałem więc na Radiowo i... zastałem ładowny pociąg (platformy w prętami oraz parę węglarek) do zabrania do Warszawy Głównej Towarowej. Tyle że bez loka :( I teraz dylemat – jeszcze nie przyjechał poranny kurs, czy już był i zabrał w drogę powrotną coś innego, a ten tutaj obecny będzie czekał na popołudnie? Zapytać nie ma kogo, numeru kanału na radiu nie znam – po prostu świetnie! Aaa chuj, pieprzyć WMH – stwierdziłem rozsierdzony – jadę na „moją” JSL-kę i co ma być to będzie. Trafię 206 to będzie super, a jak nie to przynajmniej nie będę sobie później wyrzucał, że nawet nie spróbowałem. W Płońsku tradycyjnie ostatnio pustki, nawet na bocznicy PRDM zero węglarek ze żwirem. Gnam więc co sił do Raciąża. A tu dla odmiany długaśny skład węglarek na jednym torze. Jednak nie ma lokomotywy, która miałaby je zabrać do Sierpca, niech to gęś kopnie! Coraz bardziej poirytowany kontynuuję podróż do Sierpca. Na wysokości Zawidza w końcu odzywa się radio – Sierpc wywołuje Raciąż. Oho, coś się będzie działo! :) Dyżurny z Sierpca upewnia się, że droga wolna, bo chce wypuścić pociąg. To jakaś nowość, bo nigdy wcześniej takich uzgodnień via radio nie słyszałem. Przypuszczam, że wcześniej do siebie dzwonili albo w ogóle nie porozumiewali się głosowo, lecz za pomocą obsługi blokady liniowej. A tu nagle gadają przez radio podając uprzednio swoje „tożsamości”, wyrażone numerami! Coś takiego podsłuchiwałem niedawno przy okazji objazdów przez Ostrów Mazowiecką. Mnie to tam w to graj, przynajmniej wiem, że rusza ku mnie pociąg i się z nim nie rozminę :) Postanowiłem zaczekać nań przy przejeździe lokalnej drogi koło Zawidza. Co prawda kawałek w stronę Mieszaków jest łuczek w płytkim przekopie porośnięty świerkami, ale krzywizna łuku odgina się w niewłaściwą stronę tak że chcąc focić pociąg od oświetlonej strony łapie się loka i co najwyżej kilka wagonów, a reszty składu nie widać. Ten motyw zostawiam sobie na pochmurne dni gdy można focić od strony „zacienionej”. Po paru minutach z oddali dolatuje tak lubiany dźwięk jedynie słusznej niskotonowej trąby – najprawdopodobniej skład buraków ciągnie gagarin z niskim numerem! Rety, byle tylko nie niebieski 199! Ciśnienie mi rośnie, lekko roztrzęsiony robię próbne zdjęcia czekając aż wyłoni się skład. I jest, wyłania się... o mój boże – żółte czoło jak za starych czasów!!! 206 trafiony jak szóstka w Lotto :) I nic to że jedzie luzem, nawet dobrze, bo już mi w głowie kiełkuje pomysł, by po tym jak go za sekundę tu strzelę, dziabnąć go później z bokowca z wieżyczką kościółka w Koziebrodach :)
Ależ piękny on jest (gagar znaczy, nie kościółek – ma się rozumieć), nic się nie zmienił od 2008 r., gdy widziałem go po raz ostatni na Ostbahnie. Rewelacja!! Następny fotostop, jako się rzekło wypadł na wyjeździe z Koziebród, a potem pojechałem wprost do – bo lokomotywa grzała zdrowo – Raciąża, między tarczę a semafor, gdzie ustrzeliłem go wśród żółtych drzew po obu stronach toru. Gagarin wjechał w stację, poczekał na podanie sygnału manewrowego na semaforze, wyjechał za zachodnią głowicę i najechał na węglary. Co ciekawe, w kabinie z mechanikiem przyjechał rewident! Normalnie szok. Zazwyczaj próba hamulca odbywała się w ten sposób, o czym wspominałem niejednokrotnie w relacjach z lat poprzednich, że mechanik napełniał przewód główny, wychodził (czy też pomocnik) i dawał kopa w koło pierwszego wagonu upewniając się, że hamulec puścił ;) Po tak „profesjonalnie” wykonanej próbie hamulca ruszał w drogę (hamowanie kontrolne wykonując pewnie zaraz po opuszczeniu Raciąża, albo i to nie. Lenistwo i nieprzestrzeganie procedur ma na PKP dłuuugą tradycję – kiedyś czytałem jak dawno temu Ty2 ruszył ze Szczutowa do Sierpca bez próby hamulca i w Sierpcu zatrzymał się dopiero na wagonach osobowych, na szczęście pustych...). A tymczasem teraz chodził rewident z młotkiem i obstukiwał zestawy kołowe, na czym zeszła mu prawie godzina. Mnie akurat w to graj, bo im później skład ruszał, tym lepsze słońce. Z rozmowy mechanika z dyżurnym (słychać, że kumple) dało się wywnioskować, że w najlepsze trwa absurd pt. „o wszystkim decyduje Gdańsk”. Chodzi o to, że aby wyprawić pociąg z Raciąża do Sierpca, dyżurny musi dzwonić do dyspozytora w Gdańsku o pozwolenie! Sorry, ale ja nie rozumiem celowości tego zabiegu! Co ma Gdańsk do stacji oddalonych o circa 250 kilometrów, na litość boską?? W każdym razie zgodę dyżurny uzyskał i kilkanaście minut po godz. 12 pociąg ruszył. Pierwszą fotkę popełniłem na łuku we wsi Kraszewo Gaczułty, w tym samym miejscu gdzie 23 listopada 2003 r. fociłem podobny skład z ST44-1110 na czele, z tym że wówczas wzdłuż linii były jeszcze słupy linii teletechnicznej... Oczekiwanie na przyjazd pociągu umilały mi swym towarzystwem młode krowy, które zleciały się z całego pola pooglądać sobie mnie :-D Następnie popędziłem do Włostyborów, gdzie wśród świerczków porastających krawędzie przekopiku przyuważyłem wcześniej małą żółtą brzózkę. Pociąg pomykał żwawo, więc postanowiłem nie kusić losu, lecz od razu pojechałem do przejazdu za Zawidzem, gdzie pierwszy raz tego dnia pstryknąłem gagarka luzem. Na skład jadący od wschodu jest tam motyw w postaci zażółconego klonu rosnącego przy drodze. Przymierzyłem się wcześniej czy da się z nim zrobić fotkę i uznałem, że jak najbardziej. Tak też i zrobiłem, choć mało brakowało a w decydującym momencie wjechałby mi przed obiektyw biały dostawczak. Na szczęście kierowca zrozumiał moje rozpaczliwe gesty i przejechawszy przez przejazd zatrzymał się przede mną dając czas na zrobienie zdjęcia :) Myślałem, że może uda się jeszcze zrobić zdjęcie z wiaduktu (czy też z wiaduktem w kadrze) w Mieszakach, ale nic z tego nie wyszło – spory ruch na DK10 uniemożliwił mi wyprzedzanie ślamazar. Udało się natomiast wyprzedzić pociąg przed leśnym przejazdem tuż przed tarczą ostrzegawczą do Sierpca. Po chwili usłyszałem przez radio, że skład pojedzie dalej do Torunia tylko niech się zatrzyma na wysokości nastawni dysponującej po rozkaz pisemny oraz celem wysadzenia rewidenta. Podjechałem więc kawałek za semafory drogowskazowe dziabnąć pociąg mijający je. Niestety, nie podano na nim sygnału :( Myślałem, że od razu pojedzie w stronę Torunia, jednak zatrzymał się jeszcze na chwilę przed semaforem wyjazdowym. Nie widziałem za dobrze w jakim celu, może rewident zażyczył sobie wysiadki bliżej szopy? W każdym razie te kilka minut zwłoki dały mi sposobność przejechania przez nie zamknięty jeszcze przejazd przy nastawni wykonawczej Sc. Przebiegłem pod jej murem i strzeliłem fotkę pociągu wijącego się na dwóch rozjazdach. Dziwną drogę przebiegu przez stację ułożył dyżurny. Zazwyczaj bierze skład na południową stronę stacji, a tym razem wziął go na północną – dużo rzadziej spotykana sytuacja, ale tym lepiej dla mnie :) Chciałem go pogonić przez Koziołek do Skępego, lecz zaraz za Sierpcem okazało się, że droga na Ligowo jest w remoncie (znak ślepej drogi), więc chcąc nie chcąc musiałem wskoczyć na DK10 i lecieć nią do Skępego. Tak się jednak sympatycznie złożyło, że żadne „ślimaki” mnie nie hamowały, w Gójsku i Wólce nie było „misiaków", więc przed Skępem byłem już po około 10 minutach. Wiedząc, że pociąg pokonuje ten dystans w czasie około dwukrotnie dłuższym postanowiłem skręcić koło wsi Rumunki Skępskie w leśną dróżkę (można nią dojechać zarówno do Czermna, jak i Koziołka w lewo oraz do Skępego w prawo), aby złapać towara wyjeżdżającego z lasu przed tarczą ostrzegawczą do Skępego. Zawsze ta droga przez las mi się okropnie dłuży, tak że gdy docieram na motyw to mi się irracjonalnie wydaje, że pociąg już był. Jednak rzut oka na zegarek przekonał mnie, że to niemożliwe jest. I faktycznie, po około 2-3 minutach dopiero z oddali zaczęło dobiegać dudnienie jadącego składu. Ten czas spożytkowałem na kombinowanie kadru z żółtą brzozą rosnącą pomiędzy zielonymi sosnami. Najlepsze było jak z rozpędu wskoczyłem na betonowy słupek hektometrowy, bo chciałem być te kilkadziesiąt metrów wyżej nad poziomem gruntu. Ów słupek... wziął i się położył plackiem na ziemi, bo w ogóle nie był wkopany! Stał tak sobie na słowo honoru, dacie wiarę? :-P Zrobiwszy zdjęcie rzuciłem się w dalszą pogoń. Niepotrzebnie, bo mechanik zgłosił do Skępego potrzebę zatrzymania się na chwilę. O masz, czyżby defekt lokomotywy? Cofnąłem na przejechaną już stację zobaczyć co i jak. Gagarin stał wygaszony, a na sąsiednim torze drezyna, która – jak się później dowiedziałem – jechała od Torunia. Nie wiem, czy i co w maszynie zaszwankowało, w każdym razie po chwili gagarin odpalił i ruszył przy – uwaga – podanym semaforze wyjazdowym! Wielkie mi co, powiecie? Może i niewielkie, ale nie był on podawany od co najmniej 2010 r., gdy – według słów ówcześnie indoktrynowanego dyżurnego ze Skępego – drwale powalili drzewa na linię teletechniczną skutecznie kończąc funkcjonowanie blokady liniowej. Od tamtej pory aż do teraz cały ruch pociągów między Lubiczem a Sierpcem odbywał się na rozkazy (Sierpc podawał sygnały zezwalające na semaforach, ale Skępe – nie). Mechanik ruszył zapomniawszy zapalić światła, ale na szczęście pokapował się w moich znakach na migi, podziękował gestem dłoni i zapalił światła. Stwierdziłem, że na motyw leśny przed Karnkowem nie zdążę, pojechałem więc od razu przed Lipno, gdzie jakiś czas temu odświeżyłem sobie pamięć gdzie należy skręcić, aby dojechać na super motyw – tor wspina się dość stromo pod górę, po czym przechodzi płynnie w łuk. Zajechałem tu w 2003 r., zafociłem wówczas... również ST44-1110 wieczorową porą, po czym na kilka lat zapomniałem o tym miejscu. Może dlatego, że tu potrzeba super długiego teleobiektywu, którego nie posiadałem (i nie posiadam dalej). Niemniej zdjęcia wyszły elegancko, z czego jestem bardzo zadowolony :) Szczerze mówiąc już mi się za Lipno nie bardzo chciało go gonić, bo od Raciąża zdołałem się nim ochwacić, toteż z radością przyjąłem zasłyszaną przez radio informację od dyżurnego, że odbędzie się krzyżowanie z pociągiem z naprzeciwka. Gagarin wjechał na boczek i stanął pod wyjazdowym. Po chwili od Torunia nadjechała czarno-srebrna pierdziawa ze stonką w duecie mozolnie ciągnące sznur próżnych beczek. CTL dostał przelot przez stację. W odróżnieniu jednak od sytuacji obserwowanej pod koniec lipca, gdy wyjeżdżał na sygnał zastępczy, teraz pociąg dostał zielone światło. A gdy opuścił stację, gagar też dostał przynależny sygnał na semaforze – zielone z pomarańczowym. Teraz to już jestem pewny, że dni kształtowych kikutów są policzone :((( Cyknąłem kilka fotek na pożegnanie gagarkowi opuszczającemu Lipno i ruszyłem niespiesznie w drogę powrotną. Nie gnałem jak wariat – w końcu uciekał mi tylko Rumun, do tego w brzydkim malowaniu. Ale i tak zobaczyłem go jak zbliżał się do wiaduktu DK10 przed Skępem. Wlókł się okropnie, tak że bez problemu zdążyłem się ustawić pod wyjazdowymi. Oczywiście semafora nie dostał, bo nastawienka wykonawcza nieobsadzona. W Sierpcu byłem na długo przed nim, więc miałem sporo czasu żeby zaparkować koło przejazdu za mostem na Skrwie i z buta udać się w stronę semafora wjazdowego, po czym wspiąć się na szczyt przekopu. Przeciwległą krawędź porastają żółte o tej porze drzewa, które – jak postanowiłem – będą robić ładne tło dla czarnych lokomotyw. Mechanik tradycyjnie poprosił o wjazd, gdy zbliżał się do tarczy. I wjazd dostał, ale wyjazdu nie. Oto bowiem niemal równocześnie od strony Płocka pod wjazdowym również zgłosił się pociąg. Numerki niewiele mi mówią, ale już po sposobie rozmowy domyślam się, czy jedzie skład cargowski, czy prywatny. Jak cargowski to od razu słychać, że gadają ze sobą koledzy z Sierpca, a jak prywaciarz – to gadka jest w tonie służbowym. Ta była drętwa, więc domyślałem się, że nadciąga prywaciarz. Jednak po chwili od strony stacji doleciał ewidentnie dźwięk trąby gagarina! No to mówię, ale się mylę i jedzie PKP Cargo, albo Orlen. Co by nie jechało, postanowiłem znów wykorzystać żółte drzewa. Po chwili zza łuku wyłonił się... czarny gagarin ST44-R008. Bodaj jedyny taki we flocie CTL. On również za sobą miał stonkę w duecie. Jako że dochodziła godzina 15 postanowiłem, że powoli czas się zwijać do domu, choć szkoda wielka tak pięknej pogody... Koło szopy stały sobie grzecznie niebieskie :( gagarki 199 i 1113, a w peronach podbijarka torowa Plasser & Theurer 08-275 SP. Dziabnąłem ją sobie jako ciekawostkę i już się miałem zawijać do Warszawy, gdy zauważyłem, że od szopy zmierza ku niej zielona stonka SM42-660. W obecnych czasach zielonych stonek nie olewa się! Poczekałem więc ciekaw co też będą wyprawiać. Stonka podczepiła się do podbijarki i mechanik zgłosił gotowość do odjazdu. Ponieważ od opuszczenia Sierpca przez gagarina CTL nie minęło nawet 10 minut, pomyślałem, że ani chybi jak pojadą na Brodnicę. Szczególnie, że – o czym poinformował ktoś w komentarzu na blogu (anonimie, ujawnij się proszę!) – Szczutowo zostało niedawno otwarte dla składów całopociągowych!! To arcyciekawe info oczywiście zdążyłem już zweryfikować w samym Szczutowie, gdzie pojawiłem się jadąc na sobotnie Grand Prix na żużlu do Torunia oraz na niedzielny I mecz finału Ekstraligi do Gorzowa (który się nie odbył, kurwa mać!). Co zaobserwowałem i dowiedziałem się wówczas? Otóż, szeroka „betonka” (ni to droga, ni to plac ładunkowy) prowadząca do stacji została solidnie ogrodzona siatką i urządzono na niej skład węgla. Koło zdewastowanego budynku stacji postawiono bodaj 5 wozów Drzymały, w których mieszkają ochroniarze tego składu opału i pewnie robotnicy zatrudniani przy rozładunku węglarek, oraz wagę dla TIR-ów i przyczep. Przyuważyłem akurat stróża tego interesu i zawołałem doń, by zasięgnąć języka. Pan okazał się pogodnie usposobiony i bez hamulców odpowiadał zasypywany pytaniami. Po pierwsze i najważniejsze, stwierdził że pociągi dojeżdżają od strony Sierpca! To by tłumaczyło zresztą, dlaczego oczyszczono szlak z dżungli. Eleganckie wygolenie torowiska od razu rzuca się w oczy, gdy wjeżdża się na przejazd od strony Gójska – w prawo piękna ściana wielkiego lasu (stworzył się super motyw na jasnej długiej prostej), a w lewo widok na stację i odsłoniętą z krzaków, stojącą teraz na łysym polu, nastawnię wykonawczą :) Gorzej z częstotliwością kursowania składów – wedle słów przepytywanego, pociąg zajeżdża około dwóch razy w miesiącu, a węgiel rzekomo jedzie aż z Ukrainy. Na placu akurat było go mało, nie dojechał bowiem transport oczekiwany w piątek, dzień wcześniej. Miał się więc niby pojawić w poniedziałek. Zazwyczaj pociąg przyjeżdża rano, wjeżdża na dawny tor mijankowy, który na tę okazję został udrożniony ze sporych już drzewek. Także rozjazdy na obu głowicach dają się przekładać ręcznie. I po oblocie lokomotywa ucieka luzem do Sierpca, a po opróżnione wagony wraca następnego dnia. Opróżnianie węglarek też odbywa się dość ciekawie. Zawartość wagonów z miałem jest wysysana, a ponieważ drobnej granulacji węgiel trąc o siebie nawzajem stwarza ryzyko samozapłonu, jednocześnie stawia się kurtynę wodną za pomocą specjalnej rozpylaczki, która swoim pomarańczowym kolorem zwróciła moją uwagę, gdy jechałem polną dróżką wzdłuż płotu. Gruby węgiel rozładowują z wagonów koparki. Wszystko to sprawia wrażenie biznesu zaplanowanego na dłużej niż kilka tygodni, czy miesięcy. Nic tylko zapolować na gagara z węglarzem opuszczającym Sierpc! Co tam jeszcze? Aha, dozorca wypucował się, że beczki z czerwonymi lokomotywami Orlenu przejeżdżają przez Szczutowo co kilka dni, ale zazwyczaj w nocy. Wróćmy jednak do podbijarki ze stonką. Wiedząc już o tym wszystkim, co się w Szczutowie wyprawia, nabrałem przekonania, że pojadą w tym właśnie kierunku poprawić coś na szlaku. Podjechałem więc w okolice tarczy, by dziabnąś składzik na łuczku. Czekam, czekam i nic – cisza w eterze jak i w uszach. Po jakichś 10 minutach zniecierpliwiłem się ostatecznie i nabrawszy przekonania, że jednak pojechali do Torunia, bo gagar CTL zdążył już doskoczyć do Skępego, ruszyłem nazad na stację. Akurat gdy przejeżdżałem obok nastawni wykonawczej Sc zaczęły zamykać się szlabany. O żesz ty w mordę jeża! Cóż nie pozostało nic innego jak wyskoczyć z auta i dziabnąć fotkę. Mniejsze zło polegało na tym, że stonka z podbijarką pojechały do Torunia. Dopiero po powrocie do domu i obejrzeniu zbliżenia stało się jasne, że nie było co liczyć na pracę podbijarki na szlaku brodnickim. Maszyna bowiem nie należała do PKP PLK, lecz – jak głosił napis na niej, do... Mazowieckich Zakładów Rafineryjnych i Petrochemicznych Petrochemia Płock „PETRO Mechanika”!! Ha, nie wiedziałem że PKN Orlen ma własną podbijarkę. Za niedługo miał ruszać w dalszą drogę rumun do Płocka, ale nawet nie w głowie było mi czekanie na jego odjazd, bowiem i tak już o ponad 20 minut opóźniłem swój odjazd z Sierpca. Również z bólem serca przejechałem bez zatrzymania przez przejazd w Płońsku, bowiem pod nastawnią w stronę Nasielska stał czekający na zwolnienie szlaku skład Orlenu z M62-584 i tamarą. Cały pośpiech i tak zdał się psu na budę, bo owych minut zmitrężonych w Sierpcu i tak mi zabrakło, by zdążyć na odjazd TLK „Goplana” z dworca Zachodniego do Poznania :( Piątkowe korki w Warszawie sprawiły, że zamiast zwyczajowych 1,5 godziny czasu jazdy z Sierpca do domu, podróżowałem aż o godzinę dłużej. Cóż, nie pozostało nic innego jak wsiąść do następnego pociągu, a tym była dopiero odjeżdżająca z Warszawy Wschodniej o 23:26 rzeźnia „Szczecinianin”. Jedyne co dobre to że jest to pociąg Intercity, więc mogłem nią podróżować na bilecie weekendowym za 149 zł. Opłacało się kupić ten bilet pod warunkiem jazdy powrotnej w niedzielę Expressem Inter City „Panorama” z Leszna. Gdybym natomiast miał wracać późniejszą TLK-ą z Poznania to nie opłacałoby się to, lepiej byłoby nabyć bilet weekendowy na same TLK-i w cenie 69 zł. No, ale nie wiedziałem przecież jaki scenariusz napisze życie na niedzielę, więc nabyłem droższą wersję biletu i ruszyłem na imprezę na średzkiej wąskotorówce. Liczyłem na złapanie trochę snu, bo jak znam siebie brak choćby najkrótszego resetu skutkuje tym, że po nieprzespanej nocy snuję się na imprezie jak zombie, przesypiam przejeżdżane pociągiem odcinki pomiędzy fotostopami i ogólnie nie jestem z takiego stanu zadowolony. Pech chciał, że w moim wagonie podróżowała kilkunastosobowa grupka kiboli Legii na mecz z Pogonią. Raczenie się piwkiem, później wódką, czy papierochami w korytarzu jeszcze dałoby się znieść, ale co jakieś pół godziny ciśnienie w kolesiach rosło i musieli dać mu upust drąc ryje stadionowymi przyśpiewkami. Nawet więc gdy udało się na chwilę popaść w płytki letarg, za chwilę przywracali mnie do świadomości. W sumie jednak nawet nie wkurwiało mnie tak bardzo, pewnie dlatego że byłem niezwykle zadowolony z faktu trafienia ST44-206 niczym szóstki w lotto, a nade wszystko cieszyłem się niezwykle na dwudniowy wyjazd do przyjaciela :) Poznań dowiedział się o przyjeździe „Szczecinianina”, gdy z wagonów popłynęło skandowanie „Lech zdechł, Kolejorz!” ;-)
DZIEŃ 2 - Środa Wielkopolska, Zaniemyśl, Wiry
Mimo kompletnie dzikiej pory (3:30) Tomi już czekał koło Dworca Zachodniego. Obraliśmy kierunek na nieodległą Środę, zahaczając jeszcze tylko o stację benzynową, aby napełnić żyły życiodajną kawą ;-) Bez solidnej dawki kofeiny to już bankowo byłbym półżywym trupem. Po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Tomi poszedł na rekonesans, a ja spróbowałem uciąć komara na rozłożonym fotelu pasażera. Nic jednak z tego nie wyszło, bo z wąskotorową stacją sąsiaduje hucząca całą dobę non stop cukrownia. Co chwila na wagę podjeżdżały TIR-y z burakami, rozbrzmiewały jakieś dzwonki – ewidentnie nie dane mi było tej nocy zmrużyć oka ;( Koło 5 przyjechał samochodem znajomy mechanik Tomiego, imć Bamber. I zaczęło się rozpalanie wystawionego zawczasu przed szopę parowozu Px48-1756. Aby przyspieszyć proces uruchomiono w szopie sprężarkę, z której powietrze wężem podawano do lokomotywki aby szybciej wytworzył się cug w kominie i cały proces wytwarzania pary przebiegał szybciej. Cała ta maszyneria wytwarzała mnóstwo irytującego hałasu, toteż trudno się dziwić mieszkańcom niedalekich bloków, że są przeciwni kolejce. Cukrownia też hałasuje, ale jednak w sposób nieco mniej denerwujący – przez lata idzie się przyzwyczaić, tak jak w Warszawie ludzie „nie słyszą” tramwajów jeżdżących im pod oknami. Stwierdziłem, że skoro nie dane mi jest pospać to lepiej wezmę się za focenie zanim się nazjeżdża stonki i będą włazić w kadr. No więc spacerowałem sobie po terenie to tu, to tam cykając zdjęcia budzącego się do życia parowozu. Odwiedziliśmy też zimnego Px48-1920 wewnątrz szopy, z której za jakiś czas miał zostać wystawiony w peron do pozorowanego wyjazdu ze składem towarowym. Pomału zaczynali się już schodzić uczestnicy imprezy, kilku dowiózł kibel z Poznania o piątej z minutami. Miałem i ja nim przyjechać, ale Tomi - jak na prawdziwego przyjaciela przystało - uparł się, że mnie odbierze prosto z "rzeźni" :)) Jednego z nowo przybyłych Tomi zidentyfikował jako Dariusza Brodowskiego, którego dorobku fotograficznego ze schyłku epoki pary w Polsce, nie trzeba szerzej przedstawiać. Mnie oczywiście najbardziej interesują jego zdjęcia z Sierpca. W międzyczasie organizatorzy napalili w piecach w wagonach, a jak zrobiło się cieplej w środku to na burtach zaczęła się skraplać rosa. Postanowiłem zafocić spływające wodą wagony, szczególnie że na tle granatowego już nieba widać było elegancko pomarańczowy żar bijący z z kominków. Tak się dodatkowo złożyło, że nieopodal próbował "z ręki" focić imć Brodowski. Zrobiłem co chciałem i zaoferowałem użyczenie statywu, bo to przecież niepodobna zrobić zdjęcie po ciemaku. Ale chyba mu nie zależało, gdyż podziękował tylko. Pogadaliśmy za to troszkę o tej kolejce, jak to wyglądało kiedy pierwszy raz tu przyjechał, zamieniliśmy parę zdań o czajnikach w Sierpcu i poszedłem pstrykać dalej zdjęcia. Parowóz tymczasem rozpalił się już na dobre i mechanik Bamber krzątał się przy nim aż miło. A to spuścił chmurę pary , a pobrzdąkał młotkiem przy sprężarce ku uciesze powiększającej się już do sporych rozmiarów grupki focistów. Granat nieba przeszedł tymczasem w jaśniejsze barwy, niebiesko-szare, a te z kolei przemieniały się w cieplejsze tony im bliżej godziny wschodu Słońca. Barwa tła zmieniała się niemal w oczach, co zdjęcie to z innym kolorem nieba :) Jeszcze przed wzejściem Słońca Peiks ruszył na manewry. Wyciągnął zimnego pobratymca z ciepłej szopy, podczepił mu do tendra wagon kryty i ustawiły się razem przy zasieku węglowym czekając na oficjalne rozpoczęcie imprezy. Tymczasem nad horyzontem wzeszło słoneczko i wszyscy fociści jak jeden mąż odwrócili się plecami do parowozów aby sfotografować tak ładnie budzący się dzień. Też dziabnąłem sobie fotkę pomarańczowej kuli nad peronami, a co. A potem kolejna fotka parowozu z pięknie odbijającą się tarczą dziennej gwiazdy w drzwiach dymnicy. Uhhhm, miodzio! Do 8.30, kiedy to miało nastąpić oficjalne otwarcie imprezy zostało jeszcze jakieś 40 minut, toteż korzystając z dłuższej chwili gdy nic się nie działo, udaliśmy się do wagonu, w którym organizator rozpoczął wydawanie biletów. Najlepsze, że przez nieporozumienie z Tomim, nie miałem w ogóle rezerwacji ani wpłaconej kasy. Ale nie było żadnego problemu - zapłaciłem od ręki i dostałem bilet kartonowy :) Tymczasem zjawiali się kolejni znajomi - Kuba Gołembecki, Pedro, Andrzej Samborski, Grzesiu Kałużny i na końcu Ufo. Zacna ekipa się zmontowała! :) O 8.30, gdy już Słońce pięknie przyświecało, nastąpiło oficjalne otwarcie impry przez Mateusza Jüngsta, który przedstawił pokrótce plan najbliższych wydarzeń. Zaczęło się od nawęglania 1756, pozorowanego, bo przecież tender Peiksa był już pełen węgla. Ot wystarczyło tylko dosypać jeden wózek bryłek żeby focisty były szczęśliwe. I rzeczywiście, było sporo ubawu, bo nie chciała się zwolnić jakaś zapadka aby wózek opróżnił swoją zawartość. Kręcił się więc ten wagonik jak bąk ku utrapieniu gościa, który za pomocą długiego pręta próbował go zmusić do wysypania. Nic z tego, złośliwość rzeczy martwych. Trzeba było sięgnąć po argument ostateczny - celny cios młotkiem załatwił sprawę :) Już na pierwszym oficjalnym "motywie" przećwiczyliśmy z Tomim i Kubą akcję focenia we trzech na dwóch drabinach, tak jak to robiliśmy wiosną ubiegłego roku podczas imprezy z Ty2-911 do Lubska. Chłopaki mają identyczne dwie, plastykowe drabinki. Ustawiamy je obok siebie i mieścimy się we trzech na tak powstałym podeście. Przy czym ja, jako ten na doczepkę, biorę je okrakiem - po jednej stopie na każdej z drabin :)) Taki układ sprawdza się bardzo dobrze, bo unikamy pośpiechu w ustawianiu się na fotostopach, a ja nie muszę targać pociągiem swojej "drabki" ;) Następny punkt programu to wodowanie. Lokomotywka ruszyła z powrotem pod szopę, dokładnie w to samo miejsce gdzie była rozpalana w nocy. Ramię malutkiego żurawia (właśnie za to nie pałam jakąś wielką miłością do wąskotorówek - bo tu wszystko jest takie małe, jak zabawki nieomalże) zajrzało do tendra i trysnęła woda. Po chwili zaczęła wylewać się na tory, troszkę się tak polała aż focisty porobiły zdjęcia i już można było ruszać abarot pod zasiek węglowy, aby zaciągnąć w perony pozostawionego tam Peiksa 1920. W międzyczasie ożył on troszkę, bo do dymnicy nawrzucano mu szmat i podpalono, tak by na zdjęciach widać było choć trochę dymu wydobywającego się z komina. Po zostawieniu go ze "składem" towarowym pod postacią jednego jedynego kryciaka (trochę skucha...) przy wiacie peronowej, 1756 podstawił się szybko do składu osobowego i wjechał na sąsiedni tor, po drugiej stronie zadaszenia. Postał tak tutaj dłuższą chwilę pozując do zdjęć, a przyznać muszę że ładnie to razem się prezentowało :) Potem odczepił się i ponownie podjechał do 1920, tym razem aby zepchnąć go na ślepy tor w stronę budynku kasy i muzeum wąskotorówki. Następnie podstawił się do wagonów osobowych i już można było ruszać do Zaniemyśla. Oczywiście na zajętych przez nas miejscach (plecaki, statywy i co tam jeszcze na siedzeniach w wagonie) rozsiadł się jakiś gamoń z panią gamoniową i bachorami. Poprzestawiali łajzy nasze rzeczy na kupę i siedzą zadowoleni udając głupich (właściwie to chyba nawet nie udawali...). Mówimy, że miejsca były zajęte, więc WYPAD! Coś tam mamuśka pokwękała pod nosem, że "no, ale miejsc nie ma", ale k..., co mnie to obchodzi? Było pomyśleć i przyjść wcześniej zająć sobie miejsca, a nie wpierdalać się na bezczela! Nie zamierzam spędzić miło zapowiadającego się dnia w towarzystwie tatuśka z mikolskim obłędem w oczach, a już zwłaszcza z jego bachorami. Zabrali się widząc, że niczego nie ugrają hehehe. No, tak możemy podróżować :) Ujechaliśmy może z kilometr i zatrzymaliśmy się w Środzie Wąskotorowej. Przystanek leży tuż koło bramy wjazdowej dla pociągów do cukrowni (kiedyś korzystała z dostaw realizowanych wąskotorówką, ma się rozumieć). Zaskoczył mnie całkiem pokaźny układ torowy. Jak później doczytałem, to właśnie tu można było wjechać wagonem normalnotorowym na transporter wąskotorowy i wysłać go czy to do Zaniemyśla, czy też w drugą stronę, do Kobylegopola gdy jeszcze tor istniał. Po wysadzeniu pasażerów nasz pociąg cofnął kawałek za łuk i zrobił efektowny najazd. Na drugim planie załapały się zabudowania cukrowni (nie da się ich nie "załapać). Znów kilkaset metrów jazdy i następny fotostop - z wiaduktem nad linią normalnotorową Poznań - Kluczbork. W opisie imprezy jest on opisany jako "na Kipie", czymkolwiek ta cała Kipa jest... Wygląda na to, że przystankiem osobowym, którego nie zauważyłem jakoś. Poza tym, musiałby być położony na zajebistym, jak na wąskotorówkę, nasypie! Dziwne to trochę :-/ No nic, grunt że zrobiliśmy nie najgorsze nawet fotki, a gdy wracaliśmy do pociągu pod górę, po normalnym torze przejechał akurat byk ze składem w stronę Kluczborka. Mógłby, kurde, wcześniej, choć z miejsca gdzie stałem to zobaczyłbym co najwyżej pantograf. No, ale pewnie inni stojący bliżej szczytu przekopu zaczęliby się drzeć, że pociąg nadjeżdża i zdążyłoby się przemieścić. Po tych początkowo nieodległych od siebie fotostopach, przyszła w końcu pora podelektować się nieco dłuższą jazdą, do Słupi Wielkiej. Tu zaplanowano dwa fotostopy na dawnej stacji - gdy pociąg nań wjeżdża i gdy z niej wyjeżdża. Oba ładne :) Pierwszy wymagający, bo w cieniach drzew, drugi prościutki w pełnym słonku za to z ceglaną wieżą transformatorową przy drodze. Następny podwójny gwizd parowozu obwieścił dotarcie do przejazdu na łuku z drogą asfaltową za przystankiem Annopole. Tu kompozycję kadru umiliło pokryte jesiennymi barwami drzewko. Co tam dalej? Aha, potrójny motyw za Śnieciskami. Pierwotnie miało być wysadzenie uczestników w okolicach przejazdu, ustawienie się focistów na poboczu bądź kawalątek w polu, skład miał cofnąć i podjechać pod niewielkie wzniesienie. Ale Kuba przytomnie stwierdził, że z drogi to za daleko focić nawet z teleobiektywu. I jął nawoływać towarzystwo do podejścia sporo bliżej. Znalazł oczywiście nasze z Tomim poparcie i cała wiara musiała za nami podążyć żeby nie mieć nas w kadrze :) Wkrótce jednak musieli przyznać nam rację, bo po kilkudziesięciu metrach (może coś koło stu) marszy polem obsianym jakimś wschodzącym właśnie ozimym zbożem, kadr był dużo lepszy. Dobra, cyknęliśmy co trzeba i wróciliśmy na drogę, tymczasem pociąg znów cofnął w okolice mostka nad jakimś siurkiem wodnym. Ustawiliśmy się ławą w poprzek drogi i dziabnęliśmy skład przecinający drogę. Wszystko ładnie, pięknie tylko że niestety tak nas ustawiono, że piękne jesienne drzewa mieliśmy za plecami. Więc zaczęliśmy marudzić żeby cofnąć całe towarzystwo tak aby żółto-pomarańczowe liście łapały się w kadrze i zrobić trzeci najazd. To lubię w imprezach wąskotorowych, że przeważnie nikomu nigdzie się nie spieszy, nie jesteśmy uwiązani koniecznością przestrzegania rozkładu jazdy jak na imprezach normalnotorowych. Na szczupłych torach organizatorzy przeważnie idą na rękę takim jak my wymuszaczom, tak też było i tym razem :) Pociąg po raz trzeci cofnął się za przejazd, ludzie porozstawiali się na drodze i już miał Peiks ruszać, gdy na przejazd wtoczył się jakiś DEBIL, bo inaczej tego głąba nie nazwę, swoim dostawczakiem. Ja pierdolę, widzi przecież głąb że całą szerokość drogi zastawili ludzie z aparatami i tak trudno się domyślić, że raczej nie po to aby fotografować jego akurat gruchota?? Nie mógł poczekać tę minutę, półtorej - i władował się między focistów a szyny. Rzuciłem nawet żartobliwym tonem "eej, wpierdolmy mu!" ;-) No, ale przynajmniej od ludzi rozstępujących mu się przed maską półmózg usłyszał parę ciepłych słów, jaki to jest mądry inaczej. W końcu jednak powstało zdjęcie o jakie nam się rozchodziło, tj. pociąg "w bramie" z listowia :) Według planu mieliśmy teraz ciurkiem jechać pół godziny do Zaniemyśla, ale przystanęliśmy jeszcze w Polwicy Wielkopolskiej, gdzie większość ludzików skusiła się na motyw z pociągiem wyłaniającym się z "tunelu" krzaczorów, ale ja i chyba jeszcze tylko jeden kolo popełniliśmy, według mnie, o wiele lepsze zdjęcie z przydrożnym krzyżem wyrastającym jakby z rabatki fioletowych kwiatów i jeszcze do pełni szczęścia - rzucającym cień na drogę asfaltową biegnącą tu wzdłuż torów. Lubię takie typowo grajdolskie klimaty :-] W normalnym, zlaicyzowanym, kraju takiej fotki raczej nie dziabniesz... Dalej to już wprost do Zaniemyśla. Zawsze mi się podobał tamtejszy dworzec z tym wielkim dachem zachodzącym głęboko na elewację niczym zimowa czapa nasunięta za bardzo na oczy ;) Do tej pory oglądałem go tylko na zdjęciach, a teraz wreszcie mogłem zobaczyć na własne oczy. Bardzo mi się podoba! Po wysadzeniu pasażerów pociąg cofnął kawałek i wjechał ponownie w ramach fotostopu "wjazd do Zaniemyśla". Zafociłem to sobie i poszedłem obejrzeć dworzec z bliska. Pozytywnie zaskoczyło mnie to, że wnętrze nie jest wyprute z flaków, jak można by się tego spodziewać, lecz w pomieszczeniu dawnej kasy i poczekalni urządzona jest izba pamięci w kilkunastoma eksponatami pamiętającymi złote czasy kolei parowej, biletami, starymi zdjęciami i napisami. Bardzo pozytywne wrażenia! Parowóz tymczasem obleciał skład i ustawił się do drogi powrotnej. Nareszcie miał jechać kominem naprzód :) Trzeba go więc było pstryknąć jak pozoruje wyjazd. Gorzej, że warunki oświetleniowe nie rozpieszczały, bo praktycznie nie dało rady ustawić się inaczej żeby złapać też dworzec wyłaniający się zza składu, jak centralnie pod Słońce :( Zanim jednak pociąg ruszył przyuważyłem focistę co się wdrapał na latarnię. Zrobiłem mu zdjątko, gdy pozdrawia mnie gestem dłoni :) Jak się później upewniłem, bo pewne podejrzenia miałem od razu, był to Tomek Blewąska vel. AlieNow, z Ostrowa Wielkopolskiego - znany z posiadania trąby od gagarina zamontowanej w czarnym Golfie :)) W drodze powrotnej przed zaplanowanym ogniskiem w Śnieciskach zatrzymaliśmy się tylko raz (i dobrze) koło Polwicy na całkiem przyjemny motywik w terenie płaskim jak stół z torem biegnącym niczym "jasna, długa, prosta...". No i dobrze, bo przynajmniej Peiks mógł się elegancko rozpędzić. Dalej, jako się rzekło, czekał nas dłuższy postój z pieczeniem kiełbasek. Organizator także i w tej kwestii stanął na wysokości zadania zapewniając kijki, które podróżowały sobie w wagonie gospodarczym na końcu składu. Dzięki temu uniknięto chaotycznego karczowania okolicy z gałązek drzew i krzewów, która po naszym odjeździe wyglądałaby pewnie jak po przejściu tornada. Także duże brawa! Jak już wszyscy opędzlowali kiełbachy, padło hasło aby cofnąć się piechotą kawalątek przed stację na drogę asfaltową. Po chwili cofnął także i skład za wspomniany wcześniej mostek nad siurkiem ;) i wykonał najazd. Ja akurat strzeliłem mu fotkę jak jest na przejeździe, bo tak najlepiej widać porastające pobocza drogi drzewa w jedynie słusznych październikowych kolorach. Następny motyw - łuk przy stacji Płaczki z zabudowaniami w tle, zupełnie mi się nie spodobał toteż go sobie bez żalu odpuściłem. Jak patrzę po zdjęciach kumpli, nie ma czego specjalnie żałować ;) Szlak zarośnięty do połowy składu, zabudowań też specjalnie jakoś nie widać... Koło Annopola motyw z przydrożnymi drzewami też w sumie jaj nie urywa, ale nie chciało mi się drałować kawał w pole żeby pstryknąć skład z bokowca. W Słupi Wielkiej też średnio udany fotostop - pod Słońce i jakiejś chaszcze na łuku. Eee, stwierdziłem że zamiast silić się na rzeźbę w gównie, lepiej zrobię jak przez choćby minutę potrenuję oko. No co, kurde - miałem pełne prawo być zmęczony, bo nie dość że całą noc nie spałem to przecież trzeba też "czarować" coby chmury nie zepsuły światełka ;) Oczywiście jeden z drugim - tera nikt nie chce się przyznać - podprowadził mi aparat i popełnił kompromitujące foto właściciela śpiącego na łonie przyrody :-D Między Słupią a Środą zatrzymaliśmy się na jeszcze jednym zarośniętym motywiku, ale przynajmniej Słońce tu współpracowało, także nawet coś tam z tego wyszło. Bezapelacyjnie lepszy był natomiast kolejny postój na nasypie, czyli koło tej nieodgadnionej jak dotąd, Kipy. Ładnie Peiks przykurzył idąc pod górę :) Bamber się najwidoczniej rozochocił, bo piękną kitę dymu postawił też przejeżdżając zaskakująco dynamicznie przez Środę Wąskotorową! Potem pozostał już tylko wjazd do Środy Miasta, skąd zaczęła się nasza wycieczka, a wisienkę na torcie stanowiły ponowne manewry w celu wstawienia Px48-1920 do szopy. Moją uwagę przykuły nie tyle same manewry z zimnym parowozem i wagonami, co bawiące się nieopodal dzieci. Chłopiec i dziewczynka, zapewne rodzeństwo, byli kompletnie niezainteresowani (sic!) toczącymi się koło nich wydarzeniami. Zamiast tego grzebali jak kura pazurem w kamykach pomiędzy kocimi łbami, którymi wybrukowany jest teren stacyjny. Cóż, mikoli to raczej z nich nie będzie. Ja jak byłem w ich wieku to z rozdziawioną gębą w niemym zachwycie podziwiałem buchającego parą czarnego smoka z żółtymi ślepiami przy peronie w Nasielsku. I w połączeniu podziwu ze strachem, świata poza nim nie widziałem! Niemniej, rodzeństwo owo zapamiętałe w "podziwianiu" co większych okruchów żwiru ;) stanowiło bardzo wdzięczny pierwszy plan dla rozgrywających się za ich plecami manewrów. W końcu jednak przyszła pora pożegnania się z kumplami "do następnego razu" i powrotu do Poznania. Była to świetna impreza, pomalutku, pełen luzik, w pięknych okolicznościach złotej polskiej jesieni, w ciepełku (początek trzeciej dekady października, a ganiałem w krótkim rękawku i się nie pochorowałem, ha!), a nade wszystko w miłym towarzystwie znanych od wielu, wielu lat wypróbowanych kolegów. I o to w tym wszystkim chodzi! :)) W drodze powrotnej do Poznania zajechaliśmy w okolice Wir, bo zbliżała się godzina przejazdu parowego planowca do Wolsztyna. Zanosiło się jednak na to, że Słonko schowa się za wzniesienie w Szreniawie na zaledwie kilka minut przed przyjazdem pociągu. Tak też się i stało, więc stwierdziłem że pobawię się z panningiem. Nigdy wcześniej nie próbowałem tej techniki na parowozach, a to przecież najbardziej wdzięczne obiekty do uchwycenia dynamiki ich biegu na zdjęciu. Z serii kilku zdjęć Ol49-65 z dwoma bonanzami jedno wyszło nawet nieźle, przydałby się jednak aparat z szybszą migawką - D80 strzela za wolno :-/ Na tym zakończyliśmy dzień pełen kolejowych wrażeń i udaliśmy się do Tomiego na popas i nocleg.
DZIEŃ 3 - Leszno, Lasocice, Wschowa, Stare Drzewce, Warszawa
Plan na niedzielę przewidywał fotografowanie rumunów na linii Leszno – Głogów, no chyba że miałoby się okazać, że większy ruch towarowy miałby być na Leszno – Krotoszyn/Jarocin. Ale według zapewnień kolegów z fejsbukowej grupy „LHS”, w której zamieściłem pytanie jak tam z ruchem towarów w trakcji spalinowej w węźle leszczyńskim, więcej dziać się powinno w stronę Głogowa. Panujący od niedawna duży ruch towarów z rumunami to zasługa remontu linii Wrocław – Leszno, co wymusiło objazdy między innymi przez Głogów właśnie. Niestety, pogoda spłatała nam niemiłego psikusa bowiem drogę do Leszna pokonywaliśmy w mgle tak gęstej, że można by ją kroić nożem. Gdyby sobotnia impreza odbywała się w takim „mleku”, jakie rozlało się po Wielkopolsce w niedzielę, byłaby totalna załamka! W radiu mówili, że rozrzedzi się około południa, co było marną pociechą, bo o 15:20 miałem powrotny pociąg „Panorama” do Warszawy. Mógłbym co prawda wrócić TLK „Zielonogórzanin” o 19 z Poznania, ale wolałem nie nadużywać cierpliwości Justyny, z którą nie widziałem się od środy, gdyż wyjechała służbowo do Albanii. Na początek podjechaliśmy vis a vis szopy zobaczyć, czy do odjazdu w stronę Głogowa nie sposobi się jaki towar. Puste tory nie napawały jednak zbytnim optymizmem. Zabrałem się za konsumpcję śniadania i w tym czasie od zachodu przyjechał pierwszy skład z rumuńską pierdziawą. Nie robiąc sobie większych nadziei na foty ruszyliśmy niespiesznie w stronę Lasocic, w której to stacji „zakochałem się” jakiś czas temu :) Piękna jest po prostu – fajny, ceglany, nie za duży i nie za mały budynek stacyjny, sygnalizacja kształtowa (w tym tarcze manewrowe!), naprężacze na zewnątrz z napisami na ciężarach, do którego rozjazdu bądź urządzenia zrk się odnoszą, a do tego wszystko zadbane – jak nie w Polsce. Oprócz objeżdżania oklepanych motywów nacisk położyliśmy na odkrywanie nowych jeżdżąc po tzw. dziurach. Robiłem za pilota uzbrojonego w dokładną mapę. Najpierw podjechaliśmy na przejazd między tarczą a semaforem wjazdowym od Leszna. We mgle po lewej majaczył jakiś budynek przy torach, postanowiliśmy go oblookać. Tomi został przy samochodzie, a ja ruszyłem torem ku tarczy. Nie kojarzyłem jej ze zdjęć na fotogaleriach kolejowych, więc chciałem ją sobie zobaczyć naocznie. Jakaż była moja radość, gdy z oparów waty wodnej ;) wyłoniła się tarcza trzystawna, moja ulubiona! A ponieważ stała na mininasypiku, miała dodatkowo dobudowaną drabinkę z grubych desek, zapewne dla ułatwienia konserwacji mechanicznych mechanizmów raz na jakiś czas. Pocmokałem sobie z zachwytu i wróciłem do auta. Zastałem Tomiego w rozmowie z emerytowanym kolejarzem zamieszkującym budynek, pod którym zaparkowaliśmy. Nic specjalnie ciekawego nie miał do opowiedzenia, więc przemieściliśmy się pod semafor. Zanim do niego doszliśmy nadjechał ST43-100 z węglarkami od Głogowa. Dużo ciekawszy od rumuna okazał się stojący tuż koło masztu semafora niewysoki drewniany słup (taki jak do linii teletechnicznej) z zamontowanym gniazdkiem do podłączenia polowego telefonu. A już zupełnym hitem było to, że gniazdko było kompletne, nieuszkodzone, wyglądające na w pełni sprawne. Powyżej niego wisi przybita gwoździami litera „T” zrobiona z dwóch pasków blachy, a do ziemi od gniazdka schodzi gruby kabel. Odkręciłem korek chroniący wnętrze gniazdka przed wpływem warunków atmosferycznych żeby zobaczyć styki. Wyglądają na nienaruszone, żadnego nalotu, nie są zaśniedziałe. I nic dziwnego skoro korek z gumową uszczelką należycie chroni od wilgoci. Fantastyczny program, jeszcze nigdy nie widziałem tak dobrze zachowanego gniazdka telefonu, do którego w dawnych czasach za pomocą przenośnego aparatu mógł się podłączyć np. kierownik pociągu, by pogadać z dyżurnym ruchu :) Porobiłem trochę zdjęć, zakręciłem z powrotem korek wiszący sobie na łańcuszku i wróciliśmy do auta. Aha, semafor wjazdowy ma sprzężoną tarczę przelotową odnoszącą się do semafora wyjazdowego i nawet paliło się pomarańczowe światło, uprzedzające o sygnale „stój” na wyjeździe. Potem pojechaliśmy pod wjazd na stację od Głogowa. Tu semafor jest dużo niższy, bo i maszynista przy dobrej widoczności widzi go z dużo dalszej odległości jadąc po długiej jasnej prostej. Polną dróżką zajechaliśmy w stronę tarczy tak daleko jak się dało, a jak zaczęła się oddalać od toru – ruszyłem ku niej z buta. Po kilkudziesięciu metrach natknąłem się na leżącego w toku szynowym martwego dzika. Wyglądał na świeżo potrąconego albo przez tego rumuna cośmy go niewiele wcześniej focili, albo tego wcześniejszego, którego widzieliśmy wjeżdżającego do Leszna. Krew nie zdążyła jeszcze zakrzepnąć. Zwierzę oberwało w dupę, z której zgarniacz loka wyrwał sporą dziurę. Był to młody dzik, najwyżej dwuletni – a chciał sobie biedaczysko przejść mini mostkiem kolejowym przez strumyk. Tylko wybrał sobie na to złą porę :( Minąłem go i podreptałem dalej. Zrobiło się jakoś tak nieprzyjemnie, wokoło cisza, mgła że widzialność ograniczała się do około 30 metrów. Tak jakby za chwilę miał się z niej wyłonić bezgłośnie duch Latającego Gagarina ;-) Patrząc po słupkach hektometrowych przeszedłem już ponad 300 metrów, a tarczy ani widu, ani słychu. Zdążyłem się już nieźle zgrzać, choć powietrze było raczej mroźne. Aż się w końcu wkurwiłem i zawróciłem niepocieszony. Tomi też się już zaczął niepokoić co mnie tak długo nie ma, szczególnie że komórki zostawiłem w samochodzie. Następnie pojechaliśmy do wsi Długie Stare i polnymi drogami skierowaliśmy się do toru. Wyjechaliśmy na bardzo klimatyczną aleję kasztanowców koło dawnej strażnicy przejazdowej. Przy torach też rosną ładne stare drzewa, także wszystko to prezentuje się z ceglanym budynkiem bardzo fotogenicznie. W zależności od pory dnia można focić pociągi z obu kierunków, tyle że trzeba trochę oddalić się z buta od budynku. Dalej leśnymi ścieżkami podjechaliśmy kawałek w miejsce, w którym na mapie zaznaczono wiadukcik leśnej dróżki nad torami. Konstrukcja okazała się dość leciwa i nie przypadła mi, szczerze mówiąc, specjalnie do gustu gdy zszedłem na dół obejrzeć ją z poziomu torów. Wróciłem więc na górę, szczególnie, że wydało nam się iż coś w oddali trąbiło. I owszem, po chwili nadjechał kolejny rumun z węglarkami w stronę Leszna, ale AF odmówił złapania ostrości w tym mleku aż pociąg wyjechał mi z kadru i było po ptokach :( Powinienem był wyłączyć automat, nastawić ręcznie na nieskończoność i coś tam by wyszło, ale "mądry Polak po szkodzie". W wagonach nie wypełnionych nawet do połowy wysokości burt jechał ciemnoszary żwir. Próbowaliśmy kontynuować trasę wzdłuż toru, acz w pewnym odeń oddaleniu, ale coś się nasza mapa nie zgadzała z rzeczywistością i dróżka wyprowadziła nas do głównej szosy. Ponieważ obaj mieliśmy już trochę dość gór i dołów, stwierdziliśmy że jedziemy wprost do Wschowy. A dokładniej w okolicę tarcz ostrzegawczych na wjeździe od Głogowa oraz rozebranej już niestety linii z Lipinki Głogowskiej. Ciekawa, można wręcz powiedzieć, że kultowa, jest tylko ta druga bo zamontowana jest na charakterystycznym pomoście. Natomiast od Głogowa jest tarcza świetlna, najzwyklejsza ze zwykłych. Postanowiliśmy tu poczekać dłuższą chwilę na pociąg od Leszna, bo już przez radio słyszeliśmy, że nadjeżdża coś od Lasocic. Niestety, pociągiem okazał się tandem lokomotyw: obrzydliwa w kształcie i niebieskim kolorze turbostonka ciągnęła ST43-208 po pociąg do Głogowa. Na domiar złego przez tę mgłę nie było widać w oddali semafora wjazdowego, również zamontowanego na analogicznym pomoście :( Pewnie jak tu kiedyś jeszcze zawitam, to po obu konstrukcjach pozostanie już tylko wspomnienie... Podobnie jak po cukrowni, wokół terenu gdzie stała, zrobiliśmy sobie rundkę. Nędza i rozpacz, aż żal patrzeć! Podskoczyliśmy jeszcze do Starych Drzewiec, a gdy się doń zbliżaliśmy, usłyszeliśmy rozmowę dyżurnego z mechanikiem. Ale nie udało się wywnioskować, czy pociąg już minął stację, czy dopiero się do niej zbliża. Wyszliśmy na peron, ale nic nie było nie tylko widać, ale i słychać. Wróciliśmy więc do Wschowy, gdzie pod semaforem wyjazdowym spotkaliśmy naszego uciekiniera. Okazał się nim być ST43-398 z - jakże by inaczej - sznurem węglarek. Podeszliśmy do nastawni, aby jak najmniej mgły dzieliło obiektywy od lokomotywy. Zauważył nas dyżurny i wychylił się przez okno. "Oho, myślę - zaraz będzie się czepiał", przemknęło mi przez głowę. Ale nie! Od razu przyjaznym tonem zagadał i jął sypać informacjami. Okazało się, że pociąg stoi tu, bo Leszno się... zakorkowało i nie ma go jak przyjąć. Jeszcze uprzedził, że jak będzie miał ruszać to da nam znać - aż niemożliwe! :) Po dłuższej chwili nicniedziania się Wschowę wywołał pociąg 683006, więc od razu wiedziałem, że nadjeżdża od zachodu. Mechanik pytał, czy będzie mógł na przelocie kontynuować jazdę do Leszna. Oczywiście padła odpowiedź, że nie, ale maszynista nie tak łatwo dawał za wygraną i zaczął przekonywać, że nie zakorkuje Leszna na amen, bo tam już czeka podmiana drużyny i pociąg po kilku minutach będzie mógł kontynuować jazdę w stronę Kąkolewa. Od razu pomyślałem, że jeśli mechaniorowi tak się pali do jazdy to musi to być prywaciarz. Po chwili, w której dyżurny dzwonił do Leszna, padła odpowiedź, że dobrze - skoro będzie szybko uciekał z Leszna, to może jechać. Uniosło się jedno ramię semafora w górę, a z okna dyżurny uprzedził że będzie leciał pociąg na przelocie (tak jakbyśmy nie widzieli, ale ok - wporzo gość). Prywaciarzem okazał się FPL, którego lokomotywa Class 66 śmignęła obok nas ze zwartym składem ichnich węglarek. Stwierdziliśmy, że mając już w kadrze podany wyjazd ze Wschowy, nie czekamy dłużej na wyjazd z boku rumuna i pojechaliśmy do podziwianej rano tarczy w Lasocicach. Zanim tam jednak dojechaliśmy, znów niezrównane radyjko uprzedziło że coś jedzie od Leszna. Podjechaliśmy więc pod dworzec, który tak mi się podoba i tu zafociliśmy... kolejną turbostonkę z rumunem na haku - niech to szlag! Ze stacji nieco inną drogą niż rano (w końcu mieliśmy możliwie dużo zwiedzać) podjechaliśmy do tarczy od drugiej strony. No, nie do samej, bo aż tak dobrze to nie ma, trzeba podejść torem jakieś 200-300 metrów. Za długo czekać nie mogliśmy, gdyż zbliżała się nieuchronnie godzina mego odjazdu "Panoramą". Przyjedzie to przyjedzie, a jak nie to mówi się trudno i też dobrze. I właśnie gdy zrezygnowaliśmy z dalszego czekania i ruszyliśmy lasem w drogę powrotną na przełaj do auta, w oddali rozległo się trąbienie. Wróciliśmy więc na z góry upatrzone pozycje i na 'do widzenia' dziabnęliśmy 398 z tarczą :) Tomi podrzucił mnie na dworzec, gdzie pożegnaliśmy się tradycyjnym przyjacielskim "misiakiem", wsiadłem do wagonu i ruszyłem do domu. Jeszcze słówko o współpasażerach: otóż dowiedziałem się z ich rozmowy, że dopiero przed samym Lesznem pociąg wjechał w strefę mgły, a tak to od Wrocławia było słonecznie. Po prostu świetnie! Nie mogła sobie ta cholerna mgła być gdzie indziej, tylko akurat wzdłuż linii do Głogowa?? Jak na niedzielę, to ruch pociągów z rumunami był całkiem do rzeczy, jednak wszechogarniająca szarość nieco psuła nam humory. Pozostał więc mały niedosyt, bo motywy w słoneczku prezentowałyby się o wiele milej dla oka. Co zaś się tyczy pasażerów, to jeszcze przed Poznaniem nabrałem ochoty na wyrzucenie przez okno pedałka z naprzeciwka, byle tylko zamknął jadaczkę. Oprócz niego jechały jeszcze dwie dziewczyny (z czego jedna nawet niezła, hmm), ale miałem wrażenie, że otaczają mnie trzy osoby płci przeciwnej. Wymuskany goguś podejmował bowiem z koleżankami tak typowo męskie tematy jak: ciuchy, wyprzedaże w galeriach handlowych, ba - nawet kosmetyki. Z początku zaczęło mi się zbierać na wymioty, ale potem zaczęły mnie ich rozmowy wręcz śmieszyć - dość rzadkie doświadczenie przysłuchiwać się życiowym problemom "pustaków". Trzeba było słyszeć, jak licytowali się kto gdzie był na wakacjach, z którym biurem podróży lepiej udać się na niezapomniany urlop do Egiptu bądź Tunezji, albo na której ulicy mieści się butik Burberry w Barcelonie. Ubaw miałem po pachy, bo widać było, że towarzystwo - jadące do stolicy na jakieś super ważne szkolenie jak jeszcze głupszym od siebie wciskać szmaty z Chin - nie znało się wcześniej i dopiero w mojej obecności trwało wzajemne obwąchiwanie się i ustalanie hierarchii ważności na podstawie liczby odwiedzonych miast poza granicami i cen poświęcanych na zakupy torebek oraz innych niepotrzebnych rzeczy. Jedna z dziewczyn odpadła zaraz za Poznaniem i już do Warszawy odzywała się niewiele, natomiast dwie pozostałe baby (w tym jedna posiadająca zestaw chromosomów XY hehehe) tokowały do samej stolicy. Co pedałek osiągnął pewną przewagę, to lasencja kontrowała go czymś za chwilę. Nie mogąc przechylić szali zwycięstwa w dziamgotaniu, w ruch poszły gadżety. No i tu już pedałek obracający dotąd w palcach smartfon HTC musiał uznać wyższość koleżanki, która wyciągnęła z różowej (!) walizki iPada. Ewidentnie chodziło tylko i wyłącznie o pokazanie go, bo tylko co zdążyła go włączyć i sprawdzić cośtam, a już go wyłączyła i schowała z powrotem. Piękniś trochę zmarkotniał, ale aż do Centralnej dzielnie robił dobrą minę do złej gry. W niektórych momentach ostatkiem sił powstrzymywałem się żeby nie ryknąć śmiechem i nie wygarnąć im w twarz co myślę o takim strojeniu piórek. Szkoda mi było jednak przerywać tak piękne przedstawienie, jakie przede mną odgrywały "pustaki" :) Po 20 byłem już w domu i tak się zakończył ten niezwykle udany 3-dniowy maraton kolejowy, jakiego nie uskuteczniałem już ho, hooo, albo i więcej lat :) Na koniec chciałbym jeszcze raz podziękować Tomiemu i Moni za towarzystwo, transport i gościnę!! Dajcie mi wreszcie okazję do rewanżu ;-)
DZIEŃ 1 - JSL, Poznań
Zakładałem, że aby w ogóle opłacało się jechać do Sierpca, powinienem tam pojawić się tam między 9 a 10. Jednak lenistwo wzięło górę i w piątek wstałem normalnie jak do pracy przed 7. Zanim oporządziłem psy i wygrzebałem się z domu, było już grubo po 8. Cholera, to stawiało sens całego wyjazdu po znakiem zapytania, bo powinienem stamtąd zacząć wracać najpóźniej o 15. Wykoncypowałem, że zahaczę o hutę i jak na Radiowie będzie pociąg to nie jadę do Sierpca tylko pokręcę się po tzw. WMH (Warszawska Magistrala Hutnicza – głupia nazwa jak dla mnie, ale przyjęła się w środowisku, podobnie zresztą jak niewiele mądrzejszy skrót JSL mojego autorstwa hehehe). Zajechałem więc na Radiowo i... zastałem ładowny pociąg (platformy w prętami oraz parę węglarek) do zabrania do Warszawy Głównej Towarowej. Tyle że bez loka :( I teraz dylemat – jeszcze nie przyjechał poranny kurs, czy już był i zabrał w drogę powrotną coś innego, a ten tutaj obecny będzie czekał na popołudnie? Zapytać nie ma kogo, numeru kanału na radiu nie znam – po prostu świetnie! Aaa chuj, pieprzyć WMH – stwierdziłem rozsierdzony – jadę na „moją” JSL-kę i co ma być to będzie. Trafię 206 to będzie super, a jak nie to przynajmniej nie będę sobie później wyrzucał, że nawet nie spróbowałem. W Płońsku tradycyjnie ostatnio pustki, nawet na bocznicy PRDM zero węglarek ze żwirem. Gnam więc co sił do Raciąża. A tu dla odmiany długaśny skład węglarek na jednym torze. Jednak nie ma lokomotywy, która miałaby je zabrać do Sierpca, niech to gęś kopnie! Coraz bardziej poirytowany kontynuuję podróż do Sierpca. Na wysokości Zawidza w końcu odzywa się radio – Sierpc wywołuje Raciąż. Oho, coś się będzie działo! :) Dyżurny z Sierpca upewnia się, że droga wolna, bo chce wypuścić pociąg. To jakaś nowość, bo nigdy wcześniej takich uzgodnień via radio nie słyszałem. Przypuszczam, że wcześniej do siebie dzwonili albo w ogóle nie porozumiewali się głosowo, lecz za pomocą obsługi blokady liniowej. A tu nagle gadają przez radio podając uprzednio swoje „tożsamości”, wyrażone numerami! Coś takiego podsłuchiwałem niedawno przy okazji objazdów przez Ostrów Mazowiecką. Mnie to tam w to graj, przynajmniej wiem, że rusza ku mnie pociąg i się z nim nie rozminę :) Postanowiłem zaczekać nań przy przejeździe lokalnej drogi koło Zawidza. Co prawda kawałek w stronę Mieszaków jest łuczek w płytkim przekopie porośnięty świerkami, ale krzywizna łuku odgina się w niewłaściwą stronę tak że chcąc focić pociąg od oświetlonej strony łapie się loka i co najwyżej kilka wagonów, a reszty składu nie widać. Ten motyw zostawiam sobie na pochmurne dni gdy można focić od strony „zacienionej”. Po paru minutach z oddali dolatuje tak lubiany dźwięk jedynie słusznej niskotonowej trąby – najprawdopodobniej skład buraków ciągnie gagarin z niskim numerem! Rety, byle tylko nie niebieski 199! Ciśnienie mi rośnie, lekko roztrzęsiony robię próbne zdjęcia czekając aż wyłoni się skład. I jest, wyłania się... o mój boże – żółte czoło jak za starych czasów!!! 206 trafiony jak szóstka w Lotto :) I nic to że jedzie luzem, nawet dobrze, bo już mi w głowie kiełkuje pomysł, by po tym jak go za sekundę tu strzelę, dziabnąć go później z bokowca z wieżyczką kościółka w Koziebrodach :)
Ależ piękny on jest (gagar znaczy, nie kościółek – ma się rozumieć), nic się nie zmienił od 2008 r., gdy widziałem go po raz ostatni na Ostbahnie. Rewelacja!! Następny fotostop, jako się rzekło wypadł na wyjeździe z Koziebród, a potem pojechałem wprost do – bo lokomotywa grzała zdrowo – Raciąża, między tarczę a semafor, gdzie ustrzeliłem go wśród żółtych drzew po obu stronach toru. Gagarin wjechał w stację, poczekał na podanie sygnału manewrowego na semaforze, wyjechał za zachodnią głowicę i najechał na węglary. Co ciekawe, w kabinie z mechanikiem przyjechał rewident! Normalnie szok. Zazwyczaj próba hamulca odbywała się w ten sposób, o czym wspominałem niejednokrotnie w relacjach z lat poprzednich, że mechanik napełniał przewód główny, wychodził (czy też pomocnik) i dawał kopa w koło pierwszego wagonu upewniając się, że hamulec puścił ;) Po tak „profesjonalnie” wykonanej próbie hamulca ruszał w drogę (hamowanie kontrolne wykonując pewnie zaraz po opuszczeniu Raciąża, albo i to nie. Lenistwo i nieprzestrzeganie procedur ma na PKP dłuuugą tradycję – kiedyś czytałem jak dawno temu Ty2 ruszył ze Szczutowa do Sierpca bez próby hamulca i w Sierpcu zatrzymał się dopiero na wagonach osobowych, na szczęście pustych...). A tymczasem teraz chodził rewident z młotkiem i obstukiwał zestawy kołowe, na czym zeszła mu prawie godzina. Mnie akurat w to graj, bo im później skład ruszał, tym lepsze słońce. Z rozmowy mechanika z dyżurnym (słychać, że kumple) dało się wywnioskować, że w najlepsze trwa absurd pt. „o wszystkim decyduje Gdańsk”. Chodzi o to, że aby wyprawić pociąg z Raciąża do Sierpca, dyżurny musi dzwonić do dyspozytora w Gdańsku o pozwolenie! Sorry, ale ja nie rozumiem celowości tego zabiegu! Co ma Gdańsk do stacji oddalonych o circa 250 kilometrów, na litość boską?? W każdym razie zgodę dyżurny uzyskał i kilkanaście minut po godz. 12 pociąg ruszył. Pierwszą fotkę popełniłem na łuku we wsi Kraszewo Gaczułty, w tym samym miejscu gdzie 23 listopada 2003 r. fociłem podobny skład z ST44-1110 na czele, z tym że wówczas wzdłuż linii były jeszcze słupy linii teletechnicznej... Oczekiwanie na przyjazd pociągu umilały mi swym towarzystwem młode krowy, które zleciały się z całego pola pooglądać sobie mnie :-D Następnie popędziłem do Włostyborów, gdzie wśród świerczków porastających krawędzie przekopiku przyuważyłem wcześniej małą żółtą brzózkę. Pociąg pomykał żwawo, więc postanowiłem nie kusić losu, lecz od razu pojechałem do przejazdu za Zawidzem, gdzie pierwszy raz tego dnia pstryknąłem gagarka luzem. Na skład jadący od wschodu jest tam motyw w postaci zażółconego klonu rosnącego przy drodze. Przymierzyłem się wcześniej czy da się z nim zrobić fotkę i uznałem, że jak najbardziej. Tak też i zrobiłem, choć mało brakowało a w decydującym momencie wjechałby mi przed obiektyw biały dostawczak. Na szczęście kierowca zrozumiał moje rozpaczliwe gesty i przejechawszy przez przejazd zatrzymał się przede mną dając czas na zrobienie zdjęcia :) Myślałem, że może uda się jeszcze zrobić zdjęcie z wiaduktu (czy też z wiaduktem w kadrze) w Mieszakach, ale nic z tego nie wyszło – spory ruch na DK10 uniemożliwił mi wyprzedzanie ślamazar. Udało się natomiast wyprzedzić pociąg przed leśnym przejazdem tuż przed tarczą ostrzegawczą do Sierpca. Po chwili usłyszałem przez radio, że skład pojedzie dalej do Torunia tylko niech się zatrzyma na wysokości nastawni dysponującej po rozkaz pisemny oraz celem wysadzenia rewidenta. Podjechałem więc kawałek za semafory drogowskazowe dziabnąć pociąg mijający je. Niestety, nie podano na nim sygnału :( Myślałem, że od razu pojedzie w stronę Torunia, jednak zatrzymał się jeszcze na chwilę przed semaforem wyjazdowym. Nie widziałem za dobrze w jakim celu, może rewident zażyczył sobie wysiadki bliżej szopy? W każdym razie te kilka minut zwłoki dały mi sposobność przejechania przez nie zamknięty jeszcze przejazd przy nastawni wykonawczej Sc. Przebiegłem pod jej murem i strzeliłem fotkę pociągu wijącego się na dwóch rozjazdach. Dziwną drogę przebiegu przez stację ułożył dyżurny. Zazwyczaj bierze skład na południową stronę stacji, a tym razem wziął go na północną – dużo rzadziej spotykana sytuacja, ale tym lepiej dla mnie :) Chciałem go pogonić przez Koziołek do Skępego, lecz zaraz za Sierpcem okazało się, że droga na Ligowo jest w remoncie (znak ślepej drogi), więc chcąc nie chcąc musiałem wskoczyć na DK10 i lecieć nią do Skępego. Tak się jednak sympatycznie złożyło, że żadne „ślimaki” mnie nie hamowały, w Gójsku i Wólce nie było „misiaków", więc przed Skępem byłem już po około 10 minutach. Wiedząc, że pociąg pokonuje ten dystans w czasie około dwukrotnie dłuższym postanowiłem skręcić koło wsi Rumunki Skępskie w leśną dróżkę (można nią dojechać zarówno do Czermna, jak i Koziołka w lewo oraz do Skępego w prawo), aby złapać towara wyjeżdżającego z lasu przed tarczą ostrzegawczą do Skępego. Zawsze ta droga przez las mi się okropnie dłuży, tak że gdy docieram na motyw to mi się irracjonalnie wydaje, że pociąg już był. Jednak rzut oka na zegarek przekonał mnie, że to niemożliwe jest. I faktycznie, po około 2-3 minutach dopiero z oddali zaczęło dobiegać dudnienie jadącego składu. Ten czas spożytkowałem na kombinowanie kadru z żółtą brzozą rosnącą pomiędzy zielonymi sosnami. Najlepsze było jak z rozpędu wskoczyłem na betonowy słupek hektometrowy, bo chciałem być te kilkadziesiąt metrów wyżej nad poziomem gruntu. Ów słupek... wziął i się położył plackiem na ziemi, bo w ogóle nie był wkopany! Stał tak sobie na słowo honoru, dacie wiarę? :-P Zrobiwszy zdjęcie rzuciłem się w dalszą pogoń. Niepotrzebnie, bo mechanik zgłosił do Skępego potrzebę zatrzymania się na chwilę. O masz, czyżby defekt lokomotywy? Cofnąłem na przejechaną już stację zobaczyć co i jak. Gagarin stał wygaszony, a na sąsiednim torze drezyna, która – jak się później dowiedziałem – jechała od Torunia. Nie wiem, czy i co w maszynie zaszwankowało, w każdym razie po chwili gagarin odpalił i ruszył przy – uwaga – podanym semaforze wyjazdowym! Wielkie mi co, powiecie? Może i niewielkie, ale nie był on podawany od co najmniej 2010 r., gdy – według słów ówcześnie indoktrynowanego dyżurnego ze Skępego – drwale powalili drzewa na linię teletechniczną skutecznie kończąc funkcjonowanie blokady liniowej. Od tamtej pory aż do teraz cały ruch pociągów między Lubiczem a Sierpcem odbywał się na rozkazy (Sierpc podawał sygnały zezwalające na semaforach, ale Skępe – nie). Mechanik ruszył zapomniawszy zapalić światła, ale na szczęście pokapował się w moich znakach na migi, podziękował gestem dłoni i zapalił światła. Stwierdziłem, że na motyw leśny przed Karnkowem nie zdążę, pojechałem więc od razu przed Lipno, gdzie jakiś czas temu odświeżyłem sobie pamięć gdzie należy skręcić, aby dojechać na super motyw – tor wspina się dość stromo pod górę, po czym przechodzi płynnie w łuk. Zajechałem tu w 2003 r., zafociłem wówczas... również ST44-1110 wieczorową porą, po czym na kilka lat zapomniałem o tym miejscu. Może dlatego, że tu potrzeba super długiego teleobiektywu, którego nie posiadałem (i nie posiadam dalej). Niemniej zdjęcia wyszły elegancko, z czego jestem bardzo zadowolony :) Szczerze mówiąc już mi się za Lipno nie bardzo chciało go gonić, bo od Raciąża zdołałem się nim ochwacić, toteż z radością przyjąłem zasłyszaną przez radio informację od dyżurnego, że odbędzie się krzyżowanie z pociągiem z naprzeciwka. Gagarin wjechał na boczek i stanął pod wyjazdowym. Po chwili od Torunia nadjechała czarno-srebrna pierdziawa ze stonką w duecie mozolnie ciągnące sznur próżnych beczek. CTL dostał przelot przez stację. W odróżnieniu jednak od sytuacji obserwowanej pod koniec lipca, gdy wyjeżdżał na sygnał zastępczy, teraz pociąg dostał zielone światło. A gdy opuścił stację, gagar też dostał przynależny sygnał na semaforze – zielone z pomarańczowym. Teraz to już jestem pewny, że dni kształtowych kikutów są policzone :((( Cyknąłem kilka fotek na pożegnanie gagarkowi opuszczającemu Lipno i ruszyłem niespiesznie w drogę powrotną. Nie gnałem jak wariat – w końcu uciekał mi tylko Rumun, do tego w brzydkim malowaniu. Ale i tak zobaczyłem go jak zbliżał się do wiaduktu DK10 przed Skępem. Wlókł się okropnie, tak że bez problemu zdążyłem się ustawić pod wyjazdowymi. Oczywiście semafora nie dostał, bo nastawienka wykonawcza nieobsadzona. W Sierpcu byłem na długo przed nim, więc miałem sporo czasu żeby zaparkować koło przejazdu za mostem na Skrwie i z buta udać się w stronę semafora wjazdowego, po czym wspiąć się na szczyt przekopu. Przeciwległą krawędź porastają żółte o tej porze drzewa, które – jak postanowiłem – będą robić ładne tło dla czarnych lokomotyw. Mechanik tradycyjnie poprosił o wjazd, gdy zbliżał się do tarczy. I wjazd dostał, ale wyjazdu nie. Oto bowiem niemal równocześnie od strony Płocka pod wjazdowym również zgłosił się pociąg. Numerki niewiele mi mówią, ale już po sposobie rozmowy domyślam się, czy jedzie skład cargowski, czy prywatny. Jak cargowski to od razu słychać, że gadają ze sobą koledzy z Sierpca, a jak prywaciarz – to gadka jest w tonie służbowym. Ta była drętwa, więc domyślałem się, że nadciąga prywaciarz. Jednak po chwili od strony stacji doleciał ewidentnie dźwięk trąby gagarina! No to mówię, ale się mylę i jedzie PKP Cargo, albo Orlen. Co by nie jechało, postanowiłem znów wykorzystać żółte drzewa. Po chwili zza łuku wyłonił się... czarny gagarin ST44-R008. Bodaj jedyny taki we flocie CTL. On również za sobą miał stonkę w duecie. Jako że dochodziła godzina 15 postanowiłem, że powoli czas się zwijać do domu, choć szkoda wielka tak pięknej pogody... Koło szopy stały sobie grzecznie niebieskie :( gagarki 199 i 1113, a w peronach podbijarka torowa Plasser & Theurer 08-275 SP. Dziabnąłem ją sobie jako ciekawostkę i już się miałem zawijać do Warszawy, gdy zauważyłem, że od szopy zmierza ku niej zielona stonka SM42-660. W obecnych czasach zielonych stonek nie olewa się! Poczekałem więc ciekaw co też będą wyprawiać. Stonka podczepiła się do podbijarki i mechanik zgłosił gotowość do odjazdu. Ponieważ od opuszczenia Sierpca przez gagarina CTL nie minęło nawet 10 minut, pomyślałem, że ani chybi jak pojadą na Brodnicę. Szczególnie, że – o czym poinformował ktoś w komentarzu na blogu (anonimie, ujawnij się proszę!) – Szczutowo zostało niedawno otwarte dla składów całopociągowych!! To arcyciekawe info oczywiście zdążyłem już zweryfikować w samym Szczutowie, gdzie pojawiłem się jadąc na sobotnie Grand Prix na żużlu do Torunia oraz na niedzielny I mecz finału Ekstraligi do Gorzowa (który się nie odbył, kurwa mać!). Co zaobserwowałem i dowiedziałem się wówczas? Otóż, szeroka „betonka” (ni to droga, ni to plac ładunkowy) prowadząca do stacji została solidnie ogrodzona siatką i urządzono na niej skład węgla. Koło zdewastowanego budynku stacji postawiono bodaj 5 wozów Drzymały, w których mieszkają ochroniarze tego składu opału i pewnie robotnicy zatrudniani przy rozładunku węglarek, oraz wagę dla TIR-ów i przyczep. Przyuważyłem akurat stróża tego interesu i zawołałem doń, by zasięgnąć języka. Pan okazał się pogodnie usposobiony i bez hamulców odpowiadał zasypywany pytaniami. Po pierwsze i najważniejsze, stwierdził że pociągi dojeżdżają od strony Sierpca! To by tłumaczyło zresztą, dlaczego oczyszczono szlak z dżungli. Eleganckie wygolenie torowiska od razu rzuca się w oczy, gdy wjeżdża się na przejazd od strony Gójska – w prawo piękna ściana wielkiego lasu (stworzył się super motyw na jasnej długiej prostej), a w lewo widok na stację i odsłoniętą z krzaków, stojącą teraz na łysym polu, nastawnię wykonawczą :) Gorzej z częstotliwością kursowania składów – wedle słów przepytywanego, pociąg zajeżdża około dwóch razy w miesiącu, a węgiel rzekomo jedzie aż z Ukrainy. Na placu akurat było go mało, nie dojechał bowiem transport oczekiwany w piątek, dzień wcześniej. Miał się więc niby pojawić w poniedziałek. Zazwyczaj pociąg przyjeżdża rano, wjeżdża na dawny tor mijankowy, który na tę okazję został udrożniony ze sporych już drzewek. Także rozjazdy na obu głowicach dają się przekładać ręcznie. I po oblocie lokomotywa ucieka luzem do Sierpca, a po opróżnione wagony wraca następnego dnia. Opróżnianie węglarek też odbywa się dość ciekawie. Zawartość wagonów z miałem jest wysysana, a ponieważ drobnej granulacji węgiel trąc o siebie nawzajem stwarza ryzyko samozapłonu, jednocześnie stawia się kurtynę wodną za pomocą specjalnej rozpylaczki, która swoim pomarańczowym kolorem zwróciła moją uwagę, gdy jechałem polną dróżką wzdłuż płotu. Gruby węgiel rozładowują z wagonów koparki. Wszystko to sprawia wrażenie biznesu zaplanowanego na dłużej niż kilka tygodni, czy miesięcy. Nic tylko zapolować na gagara z węglarzem opuszczającym Sierpc! Co tam jeszcze? Aha, dozorca wypucował się, że beczki z czerwonymi lokomotywami Orlenu przejeżdżają przez Szczutowo co kilka dni, ale zazwyczaj w nocy. Wróćmy jednak do podbijarki ze stonką. Wiedząc już o tym wszystkim, co się w Szczutowie wyprawia, nabrałem przekonania, że pojadą w tym właśnie kierunku poprawić coś na szlaku. Podjechałem więc w okolice tarczy, by dziabnąś składzik na łuczku. Czekam, czekam i nic – cisza w eterze jak i w uszach. Po jakichś 10 minutach zniecierpliwiłem się ostatecznie i nabrawszy przekonania, że jednak pojechali do Torunia, bo gagar CTL zdążył już doskoczyć do Skępego, ruszyłem nazad na stację. Akurat gdy przejeżdżałem obok nastawni wykonawczej Sc zaczęły zamykać się szlabany. O żesz ty w mordę jeża! Cóż nie pozostało nic innego jak wyskoczyć z auta i dziabnąć fotkę. Mniejsze zło polegało na tym, że stonka z podbijarką pojechały do Torunia. Dopiero po powrocie do domu i obejrzeniu zbliżenia stało się jasne, że nie było co liczyć na pracę podbijarki na szlaku brodnickim. Maszyna bowiem nie należała do PKP PLK, lecz – jak głosił napis na niej, do... Mazowieckich Zakładów Rafineryjnych i Petrochemicznych Petrochemia Płock „PETRO Mechanika”!! Ha, nie wiedziałem że PKN Orlen ma własną podbijarkę. Za niedługo miał ruszać w dalszą drogę rumun do Płocka, ale nawet nie w głowie było mi czekanie na jego odjazd, bowiem i tak już o ponad 20 minut opóźniłem swój odjazd z Sierpca. Również z bólem serca przejechałem bez zatrzymania przez przejazd w Płońsku, bowiem pod nastawnią w stronę Nasielska stał czekający na zwolnienie szlaku skład Orlenu z M62-584 i tamarą. Cały pośpiech i tak zdał się psu na budę, bo owych minut zmitrężonych w Sierpcu i tak mi zabrakło, by zdążyć na odjazd TLK „Goplana” z dworca Zachodniego do Poznania :( Piątkowe korki w Warszawie sprawiły, że zamiast zwyczajowych 1,5 godziny czasu jazdy z Sierpca do domu, podróżowałem aż o godzinę dłużej. Cóż, nie pozostało nic innego jak wsiąść do następnego pociągu, a tym była dopiero odjeżdżająca z Warszawy Wschodniej o 23:26 rzeźnia „Szczecinianin”. Jedyne co dobre to że jest to pociąg Intercity, więc mogłem nią podróżować na bilecie weekendowym za 149 zł. Opłacało się kupić ten bilet pod warunkiem jazdy powrotnej w niedzielę Expressem Inter City „Panorama” z Leszna. Gdybym natomiast miał wracać późniejszą TLK-ą z Poznania to nie opłacałoby się to, lepiej byłoby nabyć bilet weekendowy na same TLK-i w cenie 69 zł. No, ale nie wiedziałem przecież jaki scenariusz napisze życie na niedzielę, więc nabyłem droższą wersję biletu i ruszyłem na imprezę na średzkiej wąskotorówce. Liczyłem na złapanie trochę snu, bo jak znam siebie brak choćby najkrótszego resetu skutkuje tym, że po nieprzespanej nocy snuję się na imprezie jak zombie, przesypiam przejeżdżane pociągiem odcinki pomiędzy fotostopami i ogólnie nie jestem z takiego stanu zadowolony. Pech chciał, że w moim wagonie podróżowała kilkunastosobowa grupka kiboli Legii na mecz z Pogonią. Raczenie się piwkiem, później wódką, czy papierochami w korytarzu jeszcze dałoby się znieść, ale co jakieś pół godziny ciśnienie w kolesiach rosło i musieli dać mu upust drąc ryje stadionowymi przyśpiewkami. Nawet więc gdy udało się na chwilę popaść w płytki letarg, za chwilę przywracali mnie do świadomości. W sumie jednak nawet nie wkurwiało mnie tak bardzo, pewnie dlatego że byłem niezwykle zadowolony z faktu trafienia ST44-206 niczym szóstki w lotto, a nade wszystko cieszyłem się niezwykle na dwudniowy wyjazd do przyjaciela :) Poznań dowiedział się o przyjeździe „Szczecinianina”, gdy z wagonów popłynęło skandowanie „Lech zdechł, Kolejorz!” ;-)
DZIEŃ 2 - Środa Wielkopolska, Zaniemyśl, Wiry
Mimo kompletnie dzikiej pory (3:30) Tomi już czekał koło Dworca Zachodniego. Obraliśmy kierunek na nieodległą Środę, zahaczając jeszcze tylko o stację benzynową, aby napełnić żyły życiodajną kawą ;-) Bez solidnej dawki kofeiny to już bankowo byłbym półżywym trupem. Po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Tomi poszedł na rekonesans, a ja spróbowałem uciąć komara na rozłożonym fotelu pasażera. Nic jednak z tego nie wyszło, bo z wąskotorową stacją sąsiaduje hucząca całą dobę non stop cukrownia. Co chwila na wagę podjeżdżały TIR-y z burakami, rozbrzmiewały jakieś dzwonki – ewidentnie nie dane mi było tej nocy zmrużyć oka ;( Koło 5 przyjechał samochodem znajomy mechanik Tomiego, imć Bamber. I zaczęło się rozpalanie wystawionego zawczasu przed szopę parowozu Px48-1756. Aby przyspieszyć proces uruchomiono w szopie sprężarkę, z której powietrze wężem podawano do lokomotywki aby szybciej wytworzył się cug w kominie i cały proces wytwarzania pary przebiegał szybciej. Cała ta maszyneria wytwarzała mnóstwo irytującego hałasu, toteż trudno się dziwić mieszkańcom niedalekich bloków, że są przeciwni kolejce. Cukrownia też hałasuje, ale jednak w sposób nieco mniej denerwujący – przez lata idzie się przyzwyczaić, tak jak w Warszawie ludzie „nie słyszą” tramwajów jeżdżących im pod oknami. Stwierdziłem, że skoro nie dane mi jest pospać to lepiej wezmę się za focenie zanim się nazjeżdża stonki i będą włazić w kadr. No więc spacerowałem sobie po terenie to tu, to tam cykając zdjęcia budzącego się do życia parowozu. Odwiedziliśmy też zimnego Px48-1920 wewnątrz szopy, z której za jakiś czas miał zostać wystawiony w peron do pozorowanego wyjazdu ze składem towarowym. Pomału zaczynali się już schodzić uczestnicy imprezy, kilku dowiózł kibel z Poznania o piątej z minutami. Miałem i ja nim przyjechać, ale Tomi - jak na prawdziwego przyjaciela przystało - uparł się, że mnie odbierze prosto z "rzeźni" :)) Jednego z nowo przybyłych Tomi zidentyfikował jako Dariusza Brodowskiego, którego dorobku fotograficznego ze schyłku epoki pary w Polsce, nie trzeba szerzej przedstawiać. Mnie oczywiście najbardziej interesują jego zdjęcia z Sierpca. W międzyczasie organizatorzy napalili w piecach w wagonach, a jak zrobiło się cieplej w środku to na burtach zaczęła się skraplać rosa. Postanowiłem zafocić spływające wodą wagony, szczególnie że na tle granatowego już nieba widać było elegancko pomarańczowy żar bijący z z kominków. Tak się dodatkowo złożyło, że nieopodal próbował "z ręki" focić imć Brodowski. Zrobiłem co chciałem i zaoferowałem użyczenie statywu, bo to przecież niepodobna zrobić zdjęcie po ciemaku. Ale chyba mu nie zależało, gdyż podziękował tylko. Pogadaliśmy za to troszkę o tej kolejce, jak to wyglądało kiedy pierwszy raz tu przyjechał, zamieniliśmy parę zdań o czajnikach w Sierpcu i poszedłem pstrykać dalej zdjęcia. Parowóz tymczasem rozpalił się już na dobre i mechanik Bamber krzątał się przy nim aż miło. A to spuścił chmurę pary , a pobrzdąkał młotkiem przy sprężarce ku uciesze powiększającej się już do sporych rozmiarów grupki focistów. Granat nieba przeszedł tymczasem w jaśniejsze barwy, niebiesko-szare, a te z kolei przemieniały się w cieplejsze tony im bliżej godziny wschodu Słońca. Barwa tła zmieniała się niemal w oczach, co zdjęcie to z innym kolorem nieba :) Jeszcze przed wzejściem Słońca Peiks ruszył na manewry. Wyciągnął zimnego pobratymca z ciepłej szopy, podczepił mu do tendra wagon kryty i ustawiły się razem przy zasieku węglowym czekając na oficjalne rozpoczęcie imprezy. Tymczasem nad horyzontem wzeszło słoneczko i wszyscy fociści jak jeden mąż odwrócili się plecami do parowozów aby sfotografować tak ładnie budzący się dzień. Też dziabnąłem sobie fotkę pomarańczowej kuli nad peronami, a co. A potem kolejna fotka parowozu z pięknie odbijającą się tarczą dziennej gwiazdy w drzwiach dymnicy. Uhhhm, miodzio! Do 8.30, kiedy to miało nastąpić oficjalne otwarcie imprezy zostało jeszcze jakieś 40 minut, toteż korzystając z dłuższej chwili gdy nic się nie działo, udaliśmy się do wagonu, w którym organizator rozpoczął wydawanie biletów. Najlepsze, że przez nieporozumienie z Tomim, nie miałem w ogóle rezerwacji ani wpłaconej kasy. Ale nie było żadnego problemu - zapłaciłem od ręki i dostałem bilet kartonowy :) Tymczasem zjawiali się kolejni znajomi - Kuba Gołembecki, Pedro, Andrzej Samborski, Grzesiu Kałużny i na końcu Ufo. Zacna ekipa się zmontowała! :) O 8.30, gdy już Słońce pięknie przyświecało, nastąpiło oficjalne otwarcie impry przez Mateusza Jüngsta, który przedstawił pokrótce plan najbliższych wydarzeń. Zaczęło się od nawęglania 1756, pozorowanego, bo przecież tender Peiksa był już pełen węgla. Ot wystarczyło tylko dosypać jeden wózek bryłek żeby focisty były szczęśliwe. I rzeczywiście, było sporo ubawu, bo nie chciała się zwolnić jakaś zapadka aby wózek opróżnił swoją zawartość. Kręcił się więc ten wagonik jak bąk ku utrapieniu gościa, który za pomocą długiego pręta próbował go zmusić do wysypania. Nic z tego, złośliwość rzeczy martwych. Trzeba było sięgnąć po argument ostateczny - celny cios młotkiem załatwił sprawę :) Już na pierwszym oficjalnym "motywie" przećwiczyliśmy z Tomim i Kubą akcję focenia we trzech na dwóch drabinach, tak jak to robiliśmy wiosną ubiegłego roku podczas imprezy z Ty2-911 do Lubska. Chłopaki mają identyczne dwie, plastykowe drabinki. Ustawiamy je obok siebie i mieścimy się we trzech na tak powstałym podeście. Przy czym ja, jako ten na doczepkę, biorę je okrakiem - po jednej stopie na każdej z drabin :)) Taki układ sprawdza się bardzo dobrze, bo unikamy pośpiechu w ustawianiu się na fotostopach, a ja nie muszę targać pociągiem swojej "drabki" ;) Następny punkt programu to wodowanie. Lokomotywka ruszyła z powrotem pod szopę, dokładnie w to samo miejsce gdzie była rozpalana w nocy. Ramię malutkiego żurawia (właśnie za to nie pałam jakąś wielką miłością do wąskotorówek - bo tu wszystko jest takie małe, jak zabawki nieomalże) zajrzało do tendra i trysnęła woda. Po chwili zaczęła wylewać się na tory, troszkę się tak polała aż focisty porobiły zdjęcia i już można było ruszać abarot pod zasiek węglowy, aby zaciągnąć w perony pozostawionego tam Peiksa 1920. W międzyczasie ożył on troszkę, bo do dymnicy nawrzucano mu szmat i podpalono, tak by na zdjęciach widać było choć trochę dymu wydobywającego się z komina. Po zostawieniu go ze "składem" towarowym pod postacią jednego jedynego kryciaka (trochę skucha...) przy wiacie peronowej, 1756 podstawił się szybko do składu osobowego i wjechał na sąsiedni tor, po drugiej stronie zadaszenia. Postał tak tutaj dłuższą chwilę pozując do zdjęć, a przyznać muszę że ładnie to razem się prezentowało :) Potem odczepił się i ponownie podjechał do 1920, tym razem aby zepchnąć go na ślepy tor w stronę budynku kasy i muzeum wąskotorówki. Następnie podstawił się do wagonów osobowych i już można było ruszać do Zaniemyśla. Oczywiście na zajętych przez nas miejscach (plecaki, statywy i co tam jeszcze na siedzeniach w wagonie) rozsiadł się jakiś gamoń z panią gamoniową i bachorami. Poprzestawiali łajzy nasze rzeczy na kupę i siedzą zadowoleni udając głupich (właściwie to chyba nawet nie udawali...). Mówimy, że miejsca były zajęte, więc WYPAD! Coś tam mamuśka pokwękała pod nosem, że "no, ale miejsc nie ma", ale k..., co mnie to obchodzi? Było pomyśleć i przyjść wcześniej zająć sobie miejsca, a nie wpierdalać się na bezczela! Nie zamierzam spędzić miło zapowiadającego się dnia w towarzystwie tatuśka z mikolskim obłędem w oczach, a już zwłaszcza z jego bachorami. Zabrali się widząc, że niczego nie ugrają hehehe. No, tak możemy podróżować :) Ujechaliśmy może z kilometr i zatrzymaliśmy się w Środzie Wąskotorowej. Przystanek leży tuż koło bramy wjazdowej dla pociągów do cukrowni (kiedyś korzystała z dostaw realizowanych wąskotorówką, ma się rozumieć). Zaskoczył mnie całkiem pokaźny układ torowy. Jak później doczytałem, to właśnie tu można było wjechać wagonem normalnotorowym na transporter wąskotorowy i wysłać go czy to do Zaniemyśla, czy też w drugą stronę, do Kobylegopola gdy jeszcze tor istniał. Po wysadzeniu pasażerów nasz pociąg cofnął kawałek za łuk i zrobił efektowny najazd. Na drugim planie załapały się zabudowania cukrowni (nie da się ich nie "załapać). Znów kilkaset metrów jazdy i następny fotostop - z wiaduktem nad linią normalnotorową Poznań - Kluczbork. W opisie imprezy jest on opisany jako "na Kipie", czymkolwiek ta cała Kipa jest... Wygląda na to, że przystankiem osobowym, którego nie zauważyłem jakoś. Poza tym, musiałby być położony na zajebistym, jak na wąskotorówkę, nasypie! Dziwne to trochę :-/ No nic, grunt że zrobiliśmy nie najgorsze nawet fotki, a gdy wracaliśmy do pociągu pod górę, po normalnym torze przejechał akurat byk ze składem w stronę Kluczborka. Mógłby, kurde, wcześniej, choć z miejsca gdzie stałem to zobaczyłbym co najwyżej pantograf. No, ale pewnie inni stojący bliżej szczytu przekopu zaczęliby się drzeć, że pociąg nadjeżdża i zdążyłoby się przemieścić. Po tych początkowo nieodległych od siebie fotostopach, przyszła w końcu pora podelektować się nieco dłuższą jazdą, do Słupi Wielkiej. Tu zaplanowano dwa fotostopy na dawnej stacji - gdy pociąg nań wjeżdża i gdy z niej wyjeżdża. Oba ładne :) Pierwszy wymagający, bo w cieniach drzew, drugi prościutki w pełnym słonku za to z ceglaną wieżą transformatorową przy drodze. Następny podwójny gwizd parowozu obwieścił dotarcie do przejazdu na łuku z drogą asfaltową za przystankiem Annopole. Tu kompozycję kadru umiliło pokryte jesiennymi barwami drzewko. Co tam dalej? Aha, potrójny motyw za Śnieciskami. Pierwotnie miało być wysadzenie uczestników w okolicach przejazdu, ustawienie się focistów na poboczu bądź kawalątek w polu, skład miał cofnąć i podjechać pod niewielkie wzniesienie. Ale Kuba przytomnie stwierdził, że z drogi to za daleko focić nawet z teleobiektywu. I jął nawoływać towarzystwo do podejścia sporo bliżej. Znalazł oczywiście nasze z Tomim poparcie i cała wiara musiała za nami podążyć żeby nie mieć nas w kadrze :) Wkrótce jednak musieli przyznać nam rację, bo po kilkudziesięciu metrach (może coś koło stu) marszy polem obsianym jakimś wschodzącym właśnie ozimym zbożem, kadr był dużo lepszy. Dobra, cyknęliśmy co trzeba i wróciliśmy na drogę, tymczasem pociąg znów cofnął w okolice mostka nad jakimś siurkiem wodnym. Ustawiliśmy się ławą w poprzek drogi i dziabnęliśmy skład przecinający drogę. Wszystko ładnie, pięknie tylko że niestety tak nas ustawiono, że piękne jesienne drzewa mieliśmy za plecami. Więc zaczęliśmy marudzić żeby cofnąć całe towarzystwo tak aby żółto-pomarańczowe liście łapały się w kadrze i zrobić trzeci najazd. To lubię w imprezach wąskotorowych, że przeważnie nikomu nigdzie się nie spieszy, nie jesteśmy uwiązani koniecznością przestrzegania rozkładu jazdy jak na imprezach normalnotorowych. Na szczupłych torach organizatorzy przeważnie idą na rękę takim jak my wymuszaczom, tak też było i tym razem :) Pociąg po raz trzeci cofnął się za przejazd, ludzie porozstawiali się na drodze i już miał Peiks ruszać, gdy na przejazd wtoczył się jakiś DEBIL, bo inaczej tego głąba nie nazwę, swoim dostawczakiem. Ja pierdolę, widzi przecież głąb że całą szerokość drogi zastawili ludzie z aparatami i tak trudno się domyślić, że raczej nie po to aby fotografować jego akurat gruchota?? Nie mógł poczekać tę minutę, półtorej - i władował się między focistów a szyny. Rzuciłem nawet żartobliwym tonem "eej, wpierdolmy mu!" ;-) No, ale przynajmniej od ludzi rozstępujących mu się przed maską półmózg usłyszał parę ciepłych słów, jaki to jest mądry inaczej. W końcu jednak powstało zdjęcie o jakie nam się rozchodziło, tj. pociąg "w bramie" z listowia :) Według planu mieliśmy teraz ciurkiem jechać pół godziny do Zaniemyśla, ale przystanęliśmy jeszcze w Polwicy Wielkopolskiej, gdzie większość ludzików skusiła się na motyw z pociągiem wyłaniającym się z "tunelu" krzaczorów, ale ja i chyba jeszcze tylko jeden kolo popełniliśmy, według mnie, o wiele lepsze zdjęcie z przydrożnym krzyżem wyrastającym jakby z rabatki fioletowych kwiatów i jeszcze do pełni szczęścia - rzucającym cień na drogę asfaltową biegnącą tu wzdłuż torów. Lubię takie typowo grajdolskie klimaty :-] W normalnym, zlaicyzowanym, kraju takiej fotki raczej nie dziabniesz... Dalej to już wprost do Zaniemyśla. Zawsze mi się podobał tamtejszy dworzec z tym wielkim dachem zachodzącym głęboko na elewację niczym zimowa czapa nasunięta za bardzo na oczy ;) Do tej pory oglądałem go tylko na zdjęciach, a teraz wreszcie mogłem zobaczyć na własne oczy. Bardzo mi się podoba! Po wysadzeniu pasażerów pociąg cofnął kawałek i wjechał ponownie w ramach fotostopu "wjazd do Zaniemyśla". Zafociłem to sobie i poszedłem obejrzeć dworzec z bliska. Pozytywnie zaskoczyło mnie to, że wnętrze nie jest wyprute z flaków, jak można by się tego spodziewać, lecz w pomieszczeniu dawnej kasy i poczekalni urządzona jest izba pamięci w kilkunastoma eksponatami pamiętającymi złote czasy kolei parowej, biletami, starymi zdjęciami i napisami. Bardzo pozytywne wrażenia! Parowóz tymczasem obleciał skład i ustawił się do drogi powrotnej. Nareszcie miał jechać kominem naprzód :) Trzeba go więc było pstryknąć jak pozoruje wyjazd. Gorzej, że warunki oświetleniowe nie rozpieszczały, bo praktycznie nie dało rady ustawić się inaczej żeby złapać też dworzec wyłaniający się zza składu, jak centralnie pod Słońce :( Zanim jednak pociąg ruszył przyuważyłem focistę co się wdrapał na latarnię. Zrobiłem mu zdjątko, gdy pozdrawia mnie gestem dłoni :) Jak się później upewniłem, bo pewne podejrzenia miałem od razu, był to Tomek Blewąska vel. AlieNow, z Ostrowa Wielkopolskiego - znany z posiadania trąby od gagarina zamontowanej w czarnym Golfie :)) W drodze powrotnej przed zaplanowanym ogniskiem w Śnieciskach zatrzymaliśmy się tylko raz (i dobrze) koło Polwicy na całkiem przyjemny motywik w terenie płaskim jak stół z torem biegnącym niczym "jasna, długa, prosta...". No i dobrze, bo przynajmniej Peiks mógł się elegancko rozpędzić. Dalej, jako się rzekło, czekał nas dłuższy postój z pieczeniem kiełbasek. Organizator także i w tej kwestii stanął na wysokości zadania zapewniając kijki, które podróżowały sobie w wagonie gospodarczym na końcu składu. Dzięki temu uniknięto chaotycznego karczowania okolicy z gałązek drzew i krzewów, która po naszym odjeździe wyglądałaby pewnie jak po przejściu tornada. Także duże brawa! Jak już wszyscy opędzlowali kiełbachy, padło hasło aby cofnąć się piechotą kawalątek przed stację na drogę asfaltową. Po chwili cofnął także i skład za wspomniany wcześniej mostek nad siurkiem ;) i wykonał najazd. Ja akurat strzeliłem mu fotkę jak jest na przejeździe, bo tak najlepiej widać porastające pobocza drogi drzewa w jedynie słusznych październikowych kolorach. Następny motyw - łuk przy stacji Płaczki z zabudowaniami w tle, zupełnie mi się nie spodobał toteż go sobie bez żalu odpuściłem. Jak patrzę po zdjęciach kumpli, nie ma czego specjalnie żałować ;) Szlak zarośnięty do połowy składu, zabudowań też specjalnie jakoś nie widać... Koło Annopola motyw z przydrożnymi drzewami też w sumie jaj nie urywa, ale nie chciało mi się drałować kawał w pole żeby pstryknąć skład z bokowca. W Słupi Wielkiej też średnio udany fotostop - pod Słońce i jakiejś chaszcze na łuku. Eee, stwierdziłem że zamiast silić się na rzeźbę w gównie, lepiej zrobię jak przez choćby minutę potrenuję oko. No co, kurde - miałem pełne prawo być zmęczony, bo nie dość że całą noc nie spałem to przecież trzeba też "czarować" coby chmury nie zepsuły światełka ;) Oczywiście jeden z drugim - tera nikt nie chce się przyznać - podprowadził mi aparat i popełnił kompromitujące foto właściciela śpiącego na łonie przyrody :-D Między Słupią a Środą zatrzymaliśmy się na jeszcze jednym zarośniętym motywiku, ale przynajmniej Słońce tu współpracowało, także nawet coś tam z tego wyszło. Bezapelacyjnie lepszy był natomiast kolejny postój na nasypie, czyli koło tej nieodgadnionej jak dotąd, Kipy. Ładnie Peiks przykurzył idąc pod górę :) Bamber się najwidoczniej rozochocił, bo piękną kitę dymu postawił też przejeżdżając zaskakująco dynamicznie przez Środę Wąskotorową! Potem pozostał już tylko wjazd do Środy Miasta, skąd zaczęła się nasza wycieczka, a wisienkę na torcie stanowiły ponowne manewry w celu wstawienia Px48-1920 do szopy. Moją uwagę przykuły nie tyle same manewry z zimnym parowozem i wagonami, co bawiące się nieopodal dzieci. Chłopiec i dziewczynka, zapewne rodzeństwo, byli kompletnie niezainteresowani (sic!) toczącymi się koło nich wydarzeniami. Zamiast tego grzebali jak kura pazurem w kamykach pomiędzy kocimi łbami, którymi wybrukowany jest teren stacyjny. Cóż, mikoli to raczej z nich nie będzie. Ja jak byłem w ich wieku to z rozdziawioną gębą w niemym zachwycie podziwiałem buchającego parą czarnego smoka z żółtymi ślepiami przy peronie w Nasielsku. I w połączeniu podziwu ze strachem, świata poza nim nie widziałem! Niemniej, rodzeństwo owo zapamiętałe w "podziwianiu" co większych okruchów żwiru ;) stanowiło bardzo wdzięczny pierwszy plan dla rozgrywających się za ich plecami manewrów. W końcu jednak przyszła pora pożegnania się z kumplami "do następnego razu" i powrotu do Poznania. Była to świetna impreza, pomalutku, pełen luzik, w pięknych okolicznościach złotej polskiej jesieni, w ciepełku (początek trzeciej dekady października, a ganiałem w krótkim rękawku i się nie pochorowałem, ha!), a nade wszystko w miłym towarzystwie znanych od wielu, wielu lat wypróbowanych kolegów. I o to w tym wszystkim chodzi! :)) W drodze powrotnej do Poznania zajechaliśmy w okolice Wir, bo zbliżała się godzina przejazdu parowego planowca do Wolsztyna. Zanosiło się jednak na to, że Słonko schowa się za wzniesienie w Szreniawie na zaledwie kilka minut przed przyjazdem pociągu. Tak też się i stało, więc stwierdziłem że pobawię się z panningiem. Nigdy wcześniej nie próbowałem tej techniki na parowozach, a to przecież najbardziej wdzięczne obiekty do uchwycenia dynamiki ich biegu na zdjęciu. Z serii kilku zdjęć Ol49-65 z dwoma bonanzami jedno wyszło nawet nieźle, przydałby się jednak aparat z szybszą migawką - D80 strzela za wolno :-/ Na tym zakończyliśmy dzień pełen kolejowych wrażeń i udaliśmy się do Tomiego na popas i nocleg.
DZIEŃ 3 - Leszno, Lasocice, Wschowa, Stare Drzewce, Warszawa
Plan na niedzielę przewidywał fotografowanie rumunów na linii Leszno – Głogów, no chyba że miałoby się okazać, że większy ruch towarowy miałby być na Leszno – Krotoszyn/Jarocin. Ale według zapewnień kolegów z fejsbukowej grupy „LHS”, w której zamieściłem pytanie jak tam z ruchem towarów w trakcji spalinowej w węźle leszczyńskim, więcej dziać się powinno w stronę Głogowa. Panujący od niedawna duży ruch towarów z rumunami to zasługa remontu linii Wrocław – Leszno, co wymusiło objazdy między innymi przez Głogów właśnie. Niestety, pogoda spłatała nam niemiłego psikusa bowiem drogę do Leszna pokonywaliśmy w mgle tak gęstej, że można by ją kroić nożem. Gdyby sobotnia impreza odbywała się w takim „mleku”, jakie rozlało się po Wielkopolsce w niedzielę, byłaby totalna załamka! W radiu mówili, że rozrzedzi się około południa, co było marną pociechą, bo o 15:20 miałem powrotny pociąg „Panorama” do Warszawy. Mógłbym co prawda wrócić TLK „Zielonogórzanin” o 19 z Poznania, ale wolałem nie nadużywać cierpliwości Justyny, z którą nie widziałem się od środy, gdyż wyjechała służbowo do Albanii. Na początek podjechaliśmy vis a vis szopy zobaczyć, czy do odjazdu w stronę Głogowa nie sposobi się jaki towar. Puste tory nie napawały jednak zbytnim optymizmem. Zabrałem się za konsumpcję śniadania i w tym czasie od zachodu przyjechał pierwszy skład z rumuńską pierdziawą. Nie robiąc sobie większych nadziei na foty ruszyliśmy niespiesznie w stronę Lasocic, w której to stacji „zakochałem się” jakiś czas temu :) Piękna jest po prostu – fajny, ceglany, nie za duży i nie za mały budynek stacyjny, sygnalizacja kształtowa (w tym tarcze manewrowe!), naprężacze na zewnątrz z napisami na ciężarach, do którego rozjazdu bądź urządzenia zrk się odnoszą, a do tego wszystko zadbane – jak nie w Polsce. Oprócz objeżdżania oklepanych motywów nacisk położyliśmy na odkrywanie nowych jeżdżąc po tzw. dziurach. Robiłem za pilota uzbrojonego w dokładną mapę. Najpierw podjechaliśmy na przejazd między tarczą a semaforem wjazdowym od Leszna. We mgle po lewej majaczył jakiś budynek przy torach, postanowiliśmy go oblookać. Tomi został przy samochodzie, a ja ruszyłem torem ku tarczy. Nie kojarzyłem jej ze zdjęć na fotogaleriach kolejowych, więc chciałem ją sobie zobaczyć naocznie. Jakaż była moja radość, gdy z oparów waty wodnej ;) wyłoniła się tarcza trzystawna, moja ulubiona! A ponieważ stała na mininasypiku, miała dodatkowo dobudowaną drabinkę z grubych desek, zapewne dla ułatwienia konserwacji mechanicznych mechanizmów raz na jakiś czas. Pocmokałem sobie z zachwytu i wróciłem do auta. Zastałem Tomiego w rozmowie z emerytowanym kolejarzem zamieszkującym budynek, pod którym zaparkowaliśmy. Nic specjalnie ciekawego nie miał do opowiedzenia, więc przemieściliśmy się pod semafor. Zanim do niego doszliśmy nadjechał ST43-100 z węglarkami od Głogowa. Dużo ciekawszy od rumuna okazał się stojący tuż koło masztu semafora niewysoki drewniany słup (taki jak do linii teletechnicznej) z zamontowanym gniazdkiem do podłączenia polowego telefonu. A już zupełnym hitem było to, że gniazdko było kompletne, nieuszkodzone, wyglądające na w pełni sprawne. Powyżej niego wisi przybita gwoździami litera „T” zrobiona z dwóch pasków blachy, a do ziemi od gniazdka schodzi gruby kabel. Odkręciłem korek chroniący wnętrze gniazdka przed wpływem warunków atmosferycznych żeby zobaczyć styki. Wyglądają na nienaruszone, żadnego nalotu, nie są zaśniedziałe. I nic dziwnego skoro korek z gumową uszczelką należycie chroni od wilgoci. Fantastyczny program, jeszcze nigdy nie widziałem tak dobrze zachowanego gniazdka telefonu, do którego w dawnych czasach za pomocą przenośnego aparatu mógł się podłączyć np. kierownik pociągu, by pogadać z dyżurnym ruchu :) Porobiłem trochę zdjęć, zakręciłem z powrotem korek wiszący sobie na łańcuszku i wróciliśmy do auta. Aha, semafor wjazdowy ma sprzężoną tarczę przelotową odnoszącą się do semafora wyjazdowego i nawet paliło się pomarańczowe światło, uprzedzające o sygnale „stój” na wyjeździe. Potem pojechaliśmy pod wjazd na stację od Głogowa. Tu semafor jest dużo niższy, bo i maszynista przy dobrej widoczności widzi go z dużo dalszej odległości jadąc po długiej jasnej prostej. Polną dróżką zajechaliśmy w stronę tarczy tak daleko jak się dało, a jak zaczęła się oddalać od toru – ruszyłem ku niej z buta. Po kilkudziesięciu metrach natknąłem się na leżącego w toku szynowym martwego dzika. Wyglądał na świeżo potrąconego albo przez tego rumuna cośmy go niewiele wcześniej focili, albo tego wcześniejszego, którego widzieliśmy wjeżdżającego do Leszna. Krew nie zdążyła jeszcze zakrzepnąć. Zwierzę oberwało w dupę, z której zgarniacz loka wyrwał sporą dziurę. Był to młody dzik, najwyżej dwuletni – a chciał sobie biedaczysko przejść mini mostkiem kolejowym przez strumyk. Tylko wybrał sobie na to złą porę :( Minąłem go i podreptałem dalej. Zrobiło się jakoś tak nieprzyjemnie, wokoło cisza, mgła że widzialność ograniczała się do około 30 metrów. Tak jakby za chwilę miał się z niej wyłonić bezgłośnie duch Latającego Gagarina ;-) Patrząc po słupkach hektometrowych przeszedłem już ponad 300 metrów, a tarczy ani widu, ani słychu. Zdążyłem się już nieźle zgrzać, choć powietrze było raczej mroźne. Aż się w końcu wkurwiłem i zawróciłem niepocieszony. Tomi też się już zaczął niepokoić co mnie tak długo nie ma, szczególnie że komórki zostawiłem w samochodzie. Następnie pojechaliśmy do wsi Długie Stare i polnymi drogami skierowaliśmy się do toru. Wyjechaliśmy na bardzo klimatyczną aleję kasztanowców koło dawnej strażnicy przejazdowej. Przy torach też rosną ładne stare drzewa, także wszystko to prezentuje się z ceglanym budynkiem bardzo fotogenicznie. W zależności od pory dnia można focić pociągi z obu kierunków, tyle że trzeba trochę oddalić się z buta od budynku. Dalej leśnymi ścieżkami podjechaliśmy kawałek w miejsce, w którym na mapie zaznaczono wiadukcik leśnej dróżki nad torami. Konstrukcja okazała się dość leciwa i nie przypadła mi, szczerze mówiąc, specjalnie do gustu gdy zszedłem na dół obejrzeć ją z poziomu torów. Wróciłem więc na górę, szczególnie, że wydało nam się iż coś w oddali trąbiło. I owszem, po chwili nadjechał kolejny rumun z węglarkami w stronę Leszna, ale AF odmówił złapania ostrości w tym mleku aż pociąg wyjechał mi z kadru i było po ptokach :( Powinienem był wyłączyć automat, nastawić ręcznie na nieskończoność i coś tam by wyszło, ale "mądry Polak po szkodzie". W wagonach nie wypełnionych nawet do połowy wysokości burt jechał ciemnoszary żwir. Próbowaliśmy kontynuować trasę wzdłuż toru, acz w pewnym odeń oddaleniu, ale coś się nasza mapa nie zgadzała z rzeczywistością i dróżka wyprowadziła nas do głównej szosy. Ponieważ obaj mieliśmy już trochę dość gór i dołów, stwierdziliśmy że jedziemy wprost do Wschowy. A dokładniej w okolicę tarcz ostrzegawczych na wjeździe od Głogowa oraz rozebranej już niestety linii z Lipinki Głogowskiej. Ciekawa, można wręcz powiedzieć, że kultowa, jest tylko ta druga bo zamontowana jest na charakterystycznym pomoście. Natomiast od Głogowa jest tarcza świetlna, najzwyklejsza ze zwykłych. Postanowiliśmy tu poczekać dłuższą chwilę na pociąg od Leszna, bo już przez radio słyszeliśmy, że nadjeżdża coś od Lasocic. Niestety, pociągiem okazał się tandem lokomotyw: obrzydliwa w kształcie i niebieskim kolorze turbostonka ciągnęła ST43-208 po pociąg do Głogowa. Na domiar złego przez tę mgłę nie było widać w oddali semafora wjazdowego, również zamontowanego na analogicznym pomoście :( Pewnie jak tu kiedyś jeszcze zawitam, to po obu konstrukcjach pozostanie już tylko wspomnienie... Podobnie jak po cukrowni, wokół terenu gdzie stała, zrobiliśmy sobie rundkę. Nędza i rozpacz, aż żal patrzeć! Podskoczyliśmy jeszcze do Starych Drzewiec, a gdy się doń zbliżaliśmy, usłyszeliśmy rozmowę dyżurnego z mechanikiem. Ale nie udało się wywnioskować, czy pociąg już minął stację, czy dopiero się do niej zbliża. Wyszliśmy na peron, ale nic nie było nie tylko widać, ale i słychać. Wróciliśmy więc do Wschowy, gdzie pod semaforem wyjazdowym spotkaliśmy naszego uciekiniera. Okazał się nim być ST43-398 z - jakże by inaczej - sznurem węglarek. Podeszliśmy do nastawni, aby jak najmniej mgły dzieliło obiektywy od lokomotywy. Zauważył nas dyżurny i wychylił się przez okno. "Oho, myślę - zaraz będzie się czepiał", przemknęło mi przez głowę. Ale nie! Od razu przyjaznym tonem zagadał i jął sypać informacjami. Okazało się, że pociąg stoi tu, bo Leszno się... zakorkowało i nie ma go jak przyjąć. Jeszcze uprzedził, że jak będzie miał ruszać to da nam znać - aż niemożliwe! :) Po dłuższej chwili nicniedziania się Wschowę wywołał pociąg 683006, więc od razu wiedziałem, że nadjeżdża od zachodu. Mechanik pytał, czy będzie mógł na przelocie kontynuować jazdę do Leszna. Oczywiście padła odpowiedź, że nie, ale maszynista nie tak łatwo dawał za wygraną i zaczął przekonywać, że nie zakorkuje Leszna na amen, bo tam już czeka podmiana drużyny i pociąg po kilku minutach będzie mógł kontynuować jazdę w stronę Kąkolewa. Od razu pomyślałem, że jeśli mechaniorowi tak się pali do jazdy to musi to być prywaciarz. Po chwili, w której dyżurny dzwonił do Leszna, padła odpowiedź, że dobrze - skoro będzie szybko uciekał z Leszna, to może jechać. Uniosło się jedno ramię semafora w górę, a z okna dyżurny uprzedził że będzie leciał pociąg na przelocie (tak jakbyśmy nie widzieli, ale ok - wporzo gość). Prywaciarzem okazał się FPL, którego lokomotywa Class 66 śmignęła obok nas ze zwartym składem ichnich węglarek. Stwierdziliśmy, że mając już w kadrze podany wyjazd ze Wschowy, nie czekamy dłużej na wyjazd z boku rumuna i pojechaliśmy do podziwianej rano tarczy w Lasocicach. Zanim tam jednak dojechaliśmy, znów niezrównane radyjko uprzedziło że coś jedzie od Leszna. Podjechaliśmy więc pod dworzec, który tak mi się podoba i tu zafociliśmy... kolejną turbostonkę z rumunem na haku - niech to szlag! Ze stacji nieco inną drogą niż rano (w końcu mieliśmy możliwie dużo zwiedzać) podjechaliśmy do tarczy od drugiej strony. No, nie do samej, bo aż tak dobrze to nie ma, trzeba podejść torem jakieś 200-300 metrów. Za długo czekać nie mogliśmy, gdyż zbliżała się nieuchronnie godzina mego odjazdu "Panoramą". Przyjedzie to przyjedzie, a jak nie to mówi się trudno i też dobrze. I właśnie gdy zrezygnowaliśmy z dalszego czekania i ruszyliśmy lasem w drogę powrotną na przełaj do auta, w oddali rozległo się trąbienie. Wróciliśmy więc na z góry upatrzone pozycje i na 'do widzenia' dziabnęliśmy 398 z tarczą :) Tomi podrzucił mnie na dworzec, gdzie pożegnaliśmy się tradycyjnym przyjacielskim "misiakiem", wsiadłem do wagonu i ruszyłem do domu. Jeszcze słówko o współpasażerach: otóż dowiedziałem się z ich rozmowy, że dopiero przed samym Lesznem pociąg wjechał w strefę mgły, a tak to od Wrocławia było słonecznie. Po prostu świetnie! Nie mogła sobie ta cholerna mgła być gdzie indziej, tylko akurat wzdłuż linii do Głogowa?? Jak na niedzielę, to ruch pociągów z rumunami był całkiem do rzeczy, jednak wszechogarniająca szarość nieco psuła nam humory. Pozostał więc mały niedosyt, bo motywy w słoneczku prezentowałyby się o wiele milej dla oka. Co zaś się tyczy pasażerów, to jeszcze przed Poznaniem nabrałem ochoty na wyrzucenie przez okno pedałka z naprzeciwka, byle tylko zamknął jadaczkę. Oprócz niego jechały jeszcze dwie dziewczyny (z czego jedna nawet niezła, hmm), ale miałem wrażenie, że otaczają mnie trzy osoby płci przeciwnej. Wymuskany goguś podejmował bowiem z koleżankami tak typowo męskie tematy jak: ciuchy, wyprzedaże w galeriach handlowych, ba - nawet kosmetyki. Z początku zaczęło mi się zbierać na wymioty, ale potem zaczęły mnie ich rozmowy wręcz śmieszyć - dość rzadkie doświadczenie przysłuchiwać się życiowym problemom "pustaków". Trzeba było słyszeć, jak licytowali się kto gdzie był na wakacjach, z którym biurem podróży lepiej udać się na niezapomniany urlop do Egiptu bądź Tunezji, albo na której ulicy mieści się butik Burberry w Barcelonie. Ubaw miałem po pachy, bo widać było, że towarzystwo - jadące do stolicy na jakieś super ważne szkolenie jak jeszcze głupszym od siebie wciskać szmaty z Chin - nie znało się wcześniej i dopiero w mojej obecności trwało wzajemne obwąchiwanie się i ustalanie hierarchii ważności na podstawie liczby odwiedzonych miast poza granicami i cen poświęcanych na zakupy torebek oraz innych niepotrzebnych rzeczy. Jedna z dziewczyn odpadła zaraz za Poznaniem i już do Warszawy odzywała się niewiele, natomiast dwie pozostałe baby (w tym jedna posiadająca zestaw chromosomów XY hehehe) tokowały do samej stolicy. Co pedałek osiągnął pewną przewagę, to lasencja kontrowała go czymś za chwilę. Nie mogąc przechylić szali zwycięstwa w dziamgotaniu, w ruch poszły gadżety. No i tu już pedałek obracający dotąd w palcach smartfon HTC musiał uznać wyższość koleżanki, która wyciągnęła z różowej (!) walizki iPada. Ewidentnie chodziło tylko i wyłącznie o pokazanie go, bo tylko co zdążyła go włączyć i sprawdzić cośtam, a już go wyłączyła i schowała z powrotem. Piękniś trochę zmarkotniał, ale aż do Centralnej dzielnie robił dobrą minę do złej gry. W niektórych momentach ostatkiem sił powstrzymywałem się żeby nie ryknąć śmiechem i nie wygarnąć im w twarz co myślę o takim strojeniu piórek. Szkoda mi było jednak przerywać tak piękne przedstawienie, jakie przede mną odgrywały "pustaki" :) Po 20 byłem już w domu i tak się zakończył ten niezwykle udany 3-dniowy maraton kolejowy, jakiego nie uskuteczniałem już ho, hooo, albo i więcej lat :) Na koniec chciałbym jeszcze raz podziękować Tomiemu i Moni za towarzystwo, transport i gościnę!! Dajcie mi wreszcie okazję do rewanżu ;-)
Wczoraj wieczorem do Sierpca przyjechało prawie 2 tys. ton węgla z Braniewa (ST44-878 i 199), które dziś rano 878 zabrał do Szczutowa ;-)
OdpowiedzUsuńPiękna sprawa! Taki węglarz z zielonym gagarkiem wzdłuż "ściany" lasu pod wjazdem do Szczutowa - palce lizać :) Dzięki za info.
OdpowiedzUsuńJazdę pociągami doceniam po czasie. Niestety rodzina chce jeździć wyłącznie autem. Nie podzielają mojej pasji. Pracuję na miejscu - nie mam niestety okazji się przejechać. Jedyny kontakt z pociągami mam zawodowo w zakładach naprawczych.
OdpowiedzUsuńGdybym mógł, prosiłbym o kontakt. Jestem miłośnikiem kolei z Lipna. Wszelkie informacje o naszej stacji witam z wielką dozą entuzajazmu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i podziwiam pięknej pasji
Super zdjęcia zwłaszcza z "rumunami" :) na chwilę obecną nie do powtórzenia. Ruch na 14 między Lesznem a Głogowem jest znikomy. Jeździ regularny Orlen z Ostrowa Zachodniego do Nowej Soli i co 2-3 dni kamczyki na PMT do Mieszkowa koło Jarocina. Z Cargo nic, nie mają czym jeździć. Dużo się też zmieniło z USRK i stacjami. Lasocice po przebudowie. Wszystko na "światłach" i nowych rozjazdach, Wschowa bez zmian tylko wycięto semafor bramowy i tarczę odnoszącą się do niego, Stare Drzewce zamknięte, semafory unieważnione i złożone, przejazd przebudowany na SSP :(
OdpowiedzUsuńCzyli - jak to w Polsce - warto było wywalić kupę kasy (w tym pewnie gro unijnej) na modernizację urządzeń sterowania, po to aby następnie ruch był znikomy. Oklaski, kurtyna... ;)
Usuń