26 września 2012

Do Ostrowi Mazowieckiej na objazdowe towary

Jakoś na początku lata obiła mi się o uszy informacja, że w połowie sierpnia planowane są objazdy idącej do remontu linii Tłuszcz – Ostrołęka przez Wyszków. Pociągi do elektrowni a także inne towary, np. ze Śniadowa czy Łomży, miałyby jechać przez Ostrów Mazowiecką i Małkinię, czyli na dieslach. Nie żebym się jakoś na to szczególnie napalił, ale stwierdziłem że raz czy dwa nie zaszkodziłoby wyskoczyć, szczególnie że w miarę upływu czasu napływały coraz ciekawsze szczegóły. Jak np. ten, że obsługę trakcyjną zapewni szopa Białystok, a to z kolei rodziło bardzo dużą nadzieję na zielone gagariny. Początek objazdów wyznaczono na dzień moich urodzin, czyli 16 sierpnia, ale z wyjazdem postanowiłem zaczekać aż sytuacja się wyklaruje i będzie wiadomo coś więcej na pewniaka. Informacjami służył przede wszystkim niezawodny jak zwykle Piter vel. NadSZYSZKOwnik. Ja z kolei podzieliłem się wiedzą z Kacprem Mościckim, którego zmotywowałem do wyjazdu już 18 sierpnia. Okazało się, że Cargo nie ma za wiele do roboty – ot, tyle co zdawka Małkinia – Ostrów na stonce i jeden towar do Ostrołęki na gagarinie. A tak to węgiel do elektrowni wożą prywaciarze: CTL i FPL :( Mój i tak umiarkowany entuzjazm osłabł jeszcze bardziej mimo, że gagarin faktycznie był zielony. Tyle że to obfotografowany stary znajomy 700 z linii do Konstancina, także żadna rewelacja. Niemniej podtrzymywałem zamiar wybrania się na wycieczkę choćby po to by zobaczyć wyremontowaną na okoliczność objazdów linię przez Ostrów Mazowiecką i odświeżyć sobie pamięć z Małkini, skąd 11 lat temu z Piterem, Jaroszem i Wojtasem ruszaliśmy pociągiem osobowym do Ostrołęki. Też wówczas były objazdy, tyle że o prywaciarzach targających towary nikomu się wówczas nawet nie śniło – fociliśmy wówczas węglarza na dwóch gagarach z żółtymi czołami... Na początku września odbyła się impreza dla zaliczaków zahaczająca również o „objazdową” linię. W przededniu jej na rekonesans wybrał się Pedro i trafił mu się zajebisty skład – wspomniany gagarin z białymi gruszkami i kilkoma szarymi cysternami. To nie to samo co jakieś pospolite węglarki, wiec zdecydowanie zaostrzył mi się apetyt! :) Zaczęliśmy z Piterem uzgadniać wyjazd trochę bardziej konkretnie na koniec trzeciej dekady września. Co prawda dzień przed wyjazdem już nie pamiętałem, że mamy jechać (sic!), ale na szczęście nie było problemu z wzięciem urlopu. Pogoda miała być ładna, wyglądało na to że wstrzelimy się w okienko pomiędzy dwoma dniami paskudnej aury – w czwartek padało i na sobotę zapowiadano opady, natomiast w piątek początkowo miało być bezchmurnie, a po południu baranki. No i dobra :) Wyglądało na to, że prognoza ma dużą szansę potwierdzenia, gdyż w nocy niebo nad Warszawą przetarło się, pojawiły się gwiazdy, a wraz z tym nadeszło duże ochłodzenie. O 5:30 podjechałem na Gocław żeby zgarnąć Pitera i ruszyliśmy. Temperatura na zewnątrz wynosiła zaledwie 2-3 stopnie! Wkrótce zaczęło się przecierać i zapowiadał się piękny, słoneczny poranek. Zmodernizowaną na prawie całej długości drogą do standardu ekspresówki jechało się szybko ;-) tak że kwadrans przed 7 zameldowaliśmy się już w Ostrowi. Piter udał się do nastawni zasięgnąć informacji, lecz dyżurny spał rozciągnięty na stole. Dał mu pospać do siódmej, a gdy poszedł drugi raz tak zniknął aż na pół godziny. Okazało się, że śpiochem był dyżurny spotkany przez nas w kwietniu 2007 r. w Śniadowie. Szszten Piter to ma pamięć – ja oczywiście nie pamiętałem, że w ogóle gadaliśmy wówczas z kimkolwiek i gdziekolwiek :) Według dotychczasowej wiedzy, gagarin jedzie rano z Ostrołęki do Małkini, gdzie czeka na skład powrotny. Tymczasem według zeznań dyżurnego, na razie nie był przewidziany w planie – niech to szlag! Natomiast w Małkini szykowała się stonka ze zdawką do Ostrowi. Z lekka niepocieszeni ruszyliśmy więc do Małkini. Zaraz po wyjechaniu z miasteczka zachwyciłem się widokiem pajęczyn na łąkach, rewelacyjnie widocznych w promieniach wschodzącego słońca. Poranne mgły już się rozpłynęły, ale pozostawiły drobniutkie kropelki na sieciach, tak że wyglądały jak naszyjniki z brylantów. Widok był tym bardziej zapierający dech w piersiach, że były ich dosłownie setki, tysiące – jedna przy drugiej! Teraz to Piter musiał poczekać w samochodzie aż nafocę się tego przyrodniczego cudeńka :) Już w znacznie lepszym humorze ruszyłem do Małkini bardzo okrężną drogą, gdyż wybieraliśmy motywy na dalszą część dnia.Gdy w końcu dotarliśmy do celu utknęliśmy na chwilę pod szlabanami, bo od Tłuszcza wjeżdżał akurat jakiś pośpiech. Ale co ważniejsze, usłyszeliśmy w radiu że zbliża się też towar, po numerku którego Piter wywnioskował że to musi być węgiel z Jaszczowa do Ostrołęki. A więc prywaciarz, który zapewne za jakiś czas nam się nawinie.
Tymczasem podniosły się zapory i można się było przewekslować na drugą stronę torów. I tu oczom naszym ukazała się stonka manewrująca z kilkoma ładownymi węglarkami. Ale nie byle jaka niebieska stonka, tylko ostatnia białostocka zielona SM42-067 – ta sama, która 8.IX ciągnęła imprezowy pociąg dla zaliczaków. Ucieszyliśmy się wielce, gdyż obaj z Piterem nie akceptujemy niebieskich spalinówek, a ja tym bardziej gdyż ową imprezę totalnie i z premedytacją olałem. Aby nie kusić losu czym prędzej zawinąłem z powrotem na z góry upatrzoną pozycję, czyli na motyw z mostem na rzeczce Brok. Wprawdzie o tej porze dnia pociąg trzeba fotografować pod słońce, ale mówi się trudno. Po kilkunastu minutach dało się słyszeć trąbienie, a po następnych kilkudziesięciu sekundach zdawka śmignęła nam przed obiektywami. Słowo śmignęła jest tu jak najbardziej na miejscu, bowiem skład rzeczywiście dymał zdrowo po wyremontowanym torze bynajmniej nie zwalniając na moście, jak to ma zazwyczaj miejsce na większości, będących w kiepskich stanie, tego typu obiektów inżynieryjnych na bocznych liniach. Z racji sporej prędkości składu i niewielkiej odległości do Ostrowi nie ryzykowaliśmy łapania go gdzieś po drodze, lecz od razu pojechaliśmy na przejazd między semaforem wjazdowym a nastawienką wykonawczą. Ponieważ minęła godz. 9, był już inny dyżurny, jakiś lepszy znajomek Pitera. Oraz jakaś potężna baba fest, która w sumie nie wiem z jakiej racji kręciła się później wszędzie za dyżurnym wykonując za niego różnorodne prace, jak np. przestawianie zwrotnic. Przyuczała się do obsługi posterunku, czy co? Obsada stacji jest – i to jest piękny paradoks PLK – nadal jednoosobowa mimo zdecydowanie zwiększonego ruchu! W ciągu doby przejeżdża przez stację kilka par towarów, odbywają się krzyżowania, a wszystko to ma ogarnąć jeden człowiek dymający między nastawniami na rowerku... Urządzenia srk są sprawne, więc ktoś na górze stwierdził, że nie ma potrzeby jeździć na rozkaz skoro można podawać semafory. Niby słusznie, większe bezpieczeństwo, ale czemu na litość boską nie obsadzić dwóch nastawni? Jakoś w takim Płońsku mogą być obie nastawnie obsadzone przez całą dobę mimo że do obsłużenia mają kilka par szynobusów w dzień i towarek od święta. Tymczasem pojedyncza obsada Ostrowi oznacza, że każdy towar musi się zatrzymać. Najpierw bowiem dyżurny podaje z jednej nastawni semafor wjazdowy, pociąg wjeżdża i semafor nastawia z powrotem na „stój”, po czym pedałuje do drugiej, by podać semafor wyjazdowy. Zabiera to wszystko lekko licząc 10 minut. Wszystko to bez sensu, bo raz że człowiek się umorduje (i tak pora roku sprzyja, ale co będzie w śnieżną zimę?), a dwa że lokomotywy marnują paliwo zwłaszcza na ponowny rozruch. Wracając do tematu, sfociliśmy wjazd zdawki na stację i przenieśliśmy się w pobliże nastawni dysponującej pocykać manewry. Lokomotywa odpięła się od składu i pojechała zabrać opróżnione wagony stojące na torze przy placu ładunkowym. Odstawiła je w stację i w ich miejsce wepchnęła przytargane z Małkini. W międzyczasie od strony Ostrołęki przybyła drezyna. Od Małkini natomiast zbliżał się już słyszany wcześniej węglarz z Jaszczowa. Na marginesie ciekawostka. Otóż nastawnia w Ostrowi nie ma komputera z Systemem Wspomagania Dyżurnego Ruchu, więc i tak przez radio dyżurny informuje Małkinię bądź Ostrołękę, o której godzinie dany pociąg przybył i odjechał ze stacji, a później otrzymuje informację o czasie dotarcia do stacji przeznaczenia. Także nie ma mowy o wypuszczeniu dwóch pociągów na czołówkę, tym bardziej więc pytam: co stoi na przeszkodzie żeby prowadzić ruch na rozkazy, jeśli „niedasię” obsadzić na stałe nastawni wykonawczej? Stonka musiała poczekać z wyjazdem z placu ładunkowego aż dyżurny przepuści skład FPL-a z Classem na czele. Jakby nie patrzeć w momencie przejazdu węglarza do elektrowni, na stacji Ostrów Mazowiecka zajęte były aż 4 tory, co raczej nie zdarza się co dzień! Ganiankę za prywaciarzem odpuściliśmy sobie przedkładając ponad niego widoki na powrót tradycyjnej PeKaPowskiej stonki do Małkini. Ta rzeczywiście szybko podpięła się na czoło próżnych wagonów (znów rower służbowy dyżurnego miał zajęcie). My zaś antycypując przyszłe wydarzenie nie czekaliśmy aż nam ucieknie, lecz zawczasu wróciliśmy do mostu na Broku, tyle że tym razem na drugi jego przyczółek. Piter w sam raz miał jeszcze czas, by swoim zwyczajem usunąć z motywu trochę uschłych wysokich traw. Po paru minutach strzeliły migawki naszych aparatów, szkoda tylko ze zdaweczka była na tyle krótka, że zza mostu nie wystaje koniec składu. Ale nic to :) Na przegonienie pędzącego (!) pociągu przed Małkinią nie było już szans, więc na spokojnie pojechaliśmy zasięgnąć informacji u tamtejszego dyżurnego. Po drodze znów szukaliśmy jakichś motywów w miejscach omijanych podczas pierwszego przejazdu, lecz nic szczególnego nie wpadło nam w oko. Ten Piter to ma farta, w Małkini znów służbę miał jakiś jego znajomek. Dowiedzieliśmy się, że w dalszym ciągu nie ma roboty dla gagarina i stoi w Ostrołęce, natomiast stonka zrobi drugie „kółeczko” do Ostrowi! Jak się nie ma co się lubi... :) Dobre i to. Już zresztą dzielna SM-ka szalała po stacji manewrując z platformami załadowanymi workami cementu bądź nawozów (nie jestem pewien) oraz węglarkami pełnymi wielkich brył węgla (czyli opałowego dla odbiorców detalicznych). Tym zaś, co rodziło moje wielkie nadzieje na dalszą część dnia, była obecność zwartego składu białych gruszek Cemetu – całkiem takich samych, jakie jeżdżą do Prefabetu w Śniadowie. Po cichu zaczęły mi się rodzić nadzieje, że coś pociągnie je do Ostrołęki, a że na stonkę to skład raczej za ciężki, to co by to mogło być...? Ale nie uprzedzajmy faktów ;-) Czas do odjazdu stonki postanowiliśmy zabić zwiedzając wschodnią głowicę stacji Małkinia. Chciałem sobie przypomnieć miejsce, z którego w 2001 r. robiliśmy zdjęcia duetu gagarinów ruszających z ciężkim pociągiem węglowym do Ostrołęki. Linia ta przechodzi wiaduktem nad torami do Białegostoku, a w kadrze łapał się wówczas kształtowy semafor wjazdowy stojący na łuku. Teraz już go nie ma, a jego świetlny odpowiednik stoi bliżej grupy odjazdowej. Natomiast tarczę ostrzegawczą umiejscowiono bardzo blisko wiaduktu. W sumie stanowi to nawet całkiem niebrzydki motywik, niemniej nie zdecydowaliśmy się tu dziabać stonki głównie przez nadal mało sprzyjające oświetlenie „walące” w obiektyw. Korzystnie tu jest dopiero po południu. Obejrzeliśmy więc sobie jeszcze tylko z wiaduktu jasną długą prostą linię w stronę Białegostoku oraz układ torowy do byłej fabryki azbestu i – nazrywawszy uprzednio trochę dzikich jabłek – wróciliśmy do samochodu z zamiarem udania się kawałek za Małkinię. Przejeżdżając wzdłuż grupy „ostrołęckiej” zauważyliśmy jeszcze tandem rumunów CTL-u o numerach 001 i 010. Nie dojechaliśmy jednak nawet do przejazdu przez tory, gdy zaskrzeczało radyjko – Ostrów informowała Małkinię, że pociąg o numerze takim to a takim opuścił właśnie stację. Od razu pomyślałem, że na pewno marnowaliśmy czas zamiast jechać w stronę Ostrołęki i pilnować gagarina, który w końcu miał być gwoździem całego wyjazdu! Ponieważ przejazd był zamknięty na Bóg wie jak długo, stwierdziłem że zamiast tu stać i dać się zżerać nerwom lepiej błyskawicznie podjechać do dyżurnego po info, czy to gagarin, czy nie gagarin. Podjechałem pod samą nastawnię, Piter wyskoczył i zaraz pędem wracał – znaczy, że jednak marnowaliśmy czas zamiast focić gagarka w dobrym słoneczku :( Stwierdziliśmy, że przy odrobinie szczęścia może uda nam się go zafocić w dobrze już znanym miejscu w okolicy mostu. Patrząc w stronę Ostrowi jest tam ‘eska’. Nie żeby jakaś rewelacyjna, ale zarys kształtu wijącego się toru da się bez problemu dojrzeć. Ponieważ jednak gnałem jak szatan łamiąc wszelkie przepisy i już po kilku minutach byliśmy nawet trochę za szybko w okolicy (pociąg nie zdążyłby być przed nami), stwierdziliśmy że popędzimy jeszcze kawałek w stronę Ostrowi, na przystanek Biel. Przejeżdżając tamtędy wcześniej zauważyliśmy drewnianą chatę, wyglądającą na nienajgorszy element do wkomponowania w zdjęcie. Wysiedliśmy. Cisza. Rozterka – był już, czy jeszcze nie? Już miałem rzucić hasło „Wracamy do Małkini!”, gdy z oddali (ale przed nami!) rozległa się znajoma basowa trąba. Zdążyliśmy! Po chwili z łuku w lesie wyłonił się ST44-700... luzem. I w tym momencie pierwszy raz zaszło słońce za małą chmurkę (zgodnie z prognozą, jeszcze przed południem na niebie zaczęły rodzić się baranki). Nawet się nie wkurzyłem. Przeciwnie – ucieszyłem się, że nie straciliśmy jakiegoś fajnego składu, lecz jedynie marnego luzaka – kamień z serca, uff. Domyśliliśmy się, że po zwolnieniu szlaku przez gagarka w drogę od razu ruszy zdawka na stonce. Stwierdziłem, że zrobimy ją na tej ‘esce’ tylko trzeba ruszyć tyłki kilkaset metrów od przejazdu w głąb lasu. Piter trochę kręcił nosem, poszedł nawet jeszcze dalej (gdzie nie widać już było ‘eski’ tylko zwyczajny łuczek w lesie), ale jak go dogoniłem i pokazałem fotkę z nieco wcześniejszego miejsca, to z miejsca przyznał mi rację i wrócił w „moje” miejsce. Uprzednio jednak musiał zagęścić ruchy i jeszcze udać się do samochodu po długą rurę. Trochę się zziajał tym wszystkim, ale zdążył ustawić się w samą porę gdy nadjechała stonka. Mechanik trąby nie żałował, ale i nie zamierzał bynajmniej hamować widząc nas blisko skrajni toru. I znów pociąg minął nas w ekspresowym wręcz tempie, tak niezwyczajnym dla większości spalinowych linii – niezłe wrażenie :) Następnie zajechaliśmy kolejny raz do Ostrowi, bo było znacznie lepsze światełko na zafocenie manewrów – od czoła składu, a nie od tyłu jak rano. Stonka szybko uwinęła się z wepchnięciem wagonów na ten sam tor, na który rano wstawiła pierwszą partię wagonów, po czym wróciła na tory stacyjne. Manewrowy gadał, że szybko wrócą do Małkini, lecz zaprzeczył temu dyżurny mówiąc, że wpierw przyjedzie... gagarin ze składem do Ostrołęki!! A więc jednak będzie to na co się nastawialiśmy, hurra :) Ponownie więc zameldowaliśmy się koło mostu na Broku, tym razem pięknie już oświetlonego popołudniowym słońcem. Spodziewałem się, że możemy trochę dłużej poczekać na przyjazd pociągu, lecz nie zdążyłem nawet do końca spożyć pierwszego kęsa mielonki z konserwy, gdy doleciały do naszych uszu piękne dźwięki wydawane przez jedynie słuszną trąbę. Z porannego najazdu stonki wiedziałem już, że nie ma się co ociągać, tylko trzeba szybko ustawić w motywie. Miałem zresztą lekki dylemat, bo możliwości było aż trzy: objęcie wskaźnika W12 „zakropić popielnik i zamknąć klapy” z prawej strony pociągu wyjeżdżającego z mostu (ujęcie bardziej od czoła lokomotywy); objęcie wskaźnika z lewej strony loka zanim ten go minie (ujęcie z oświetlonego boku lokomotywy); nie objęcie wskaźnika w ogóle. Wariant 1. przećwiczyłem de facto rano, wariant 2. mimo bezspornej zalety w postaci oświetlonej lokomotywy i pierwszych wagonów miał niestety tę wadę, że rodził obawę o zasłonięcie mostu tymiż wagonami. Postawiłem więc na wariant 3., który przy wadzie ujęcia składu od zacienionej strony miał też tę zaletę, że można było możliwie przybliżyć zoomem fotogeniczny most. Zresztą stwierdziłem, że akurat zacienienie białych gruszek może im wyjść o ile nie na zdrowie (nie przejadają się), to na pewno wiele nie zaszkodzi. I patrząc dziś na efekt finalny wydaje mi się to słuszną koncepcją. Słówko jeszcze o doznaniach wizualno-fonicznych: to, co było dane nam zobaczyć, to po prostu coś pięknego! Pociąg przed mostem zjeżdża ze wzniesienia, bynajmniej nie hamuje, lokomotywa nie schodzi z obrotów tylko wpada na most pełnym gazem, przewala się i wpada na ‘eskę’. Turbosprężary pięknie gwiżdżą, a wisienkę na torcie zapewnił kumaty mechanik trąbiąc na wysokości mijanych naszych postaci racząc nasze uszy przepięknym efektem Dopplera. Normalnie kisiel w majtach!! Darliśmy się obaj z Piterem z radości jak mali chłopcy, mało brakowało a odtańczylibyśmy taniec jak Indianie po odniesionym zwycięstwie nad oskalpowanymi bladymi twarzami :-D Nadal cali w emocjach wskoczyliśmy do dzielnej KIAneczki licząc na to, że przegonimy pociąg przed Bielą. Udało się, ale tu motywik był sporo słabszy. Wprawdzie pociąg jedzie po prostej wzdłuż dobrze oświetlonej ściany lasu, co może się podobać, ale kadr psują zwisające w poprzek druty energetyczne, co podobać się już nie może. Zdążyliśmy jeszcze na wjazd pociągu do Ostrowi. Pod semaforem wyjazdowym czekała już stonka luzem na zwolnienie szlaku, było więc jasne, że gagarin zaliczy kilkunastominutowy postój. Cyknęliśmy więc odjazd stonki i na spokojnie przeflancowaliśmy się na drugą stronę stacji, by zrobić też odjazd gagarina spod podanego semafora. Kadr niestety zepsuł jakiś kolo z małpką, który koniecznie musiał nakręcić filmik. Kij mu w oko. Gagarin widać jest dobrze wyregulowany, bo ruszył prawie bez dymu i pięknie się rozpędzał. Tak grająca szafa to prawdziwa rozkosz dla ucha miłośnika tej serii lokomotyw :) Następny fotostop planowaliśmy na pierwszym przejeździe drogi 627 za Ostrowią, ale strasznie się guzdraliśmy z wyjazdem z miasta (uwaga na słynne 3 fotoradary w jednym miejscu!). Piter już zaczął wypatrywać alternatywnego motywu, ostatecznie jednak udało się przeskoczyć na drugą stronę toru i dziabnąć całkiem przyjemną fotografię. Pociąg tu zwalnia, bo jest to przejazd kat. D, ale nie kombinowaliśmy z szukaniem na siłę jeszcze jakiegoś motywu, tylko od razu ruszyliśmy do sporo oddalonego Gucina. Był to bowiem drugi, po moście nad Brokiem, obowiązkowy punkt ganianki. Między kikutami semaforów wyjazdowych w kierunku Ostrołęki a semaforem wjazdowym płynie sobie rzeczka Orz, a tor poprowadzono unikatowym betonowym mostem. Unikatowość jego bierze się stąd, że jest to mostek z jazdą dołem, a jedno przęsło w kształcie – jak ja to określam – bochenka chleba ;-) jest właśnie z betonu, a nie stali jak wspomniana konstrukcja nad Brokiem. Wcześniej chyba nie widziałem takiego mostu z betonu toteż bardzo chciałem go sobie obejrzeć, a jeszcze bardziej z pokonującym go pociągiem. Dobrze zrobiliśmy jadąc tu od razu z tego przejazdu, gdyż drogą nadkłada się sporo kilometrów względem pociągu. Na miejsce dotarliśmy zaledwie kilka minut przed składem, w sam raz żeby na spokojnie ustawić się na łące. I po chwili nadjechał. Wydawało się, że to już ostatnie zdjęcie jakie mu zrobiliśmy, bo na mojej mapie samochodowej nie było dalszej drogi do Ostrołęki – wydawało się że trzeba wrócić do głównej. Tylko że mój atlas ma już ponad 10 lat, przez co zdążył się mocno zdezaktualizować. Na gruncie okazało się, że droga jednak jest, więc trochę na czuja ruszyliśmy byle na północ. Wkrótce udało się nawet przegonić pociąg, a droga doprowadziła nas w okolice tarczy ostrzegawczej przed stacją w Ostrołęce. Wprawdzie wpadliśmy dosłownie w ostatniej sekundzie, ale fotki popełniliśmy :) Dodam że drużyna pociągowa była bardzo MK-przyjazna – nie żałowali trąby i przyjaźnie machali do nas przy każdym spotkaniu. Podjechaliśmy i na samą stację rzucić okiem jak to tam wygląda. Akurat na zwolniony szlak ruszał FPL, ale zlaliśmy go równo. Weszliśmy za to na malowaną akurat kładkę nad torami skąd widać było jak na dłoni 4 składy towarowe włącznie z „naszymi” gruchami, a więc całkiem sporo. Dziabnąłem sobie jeszcze z góry fotkę manewrującego gagarina, który po odpięciu od gruszek przejeżdżał na przeciwległą stronę stacji. Zatrzymał się za zwrotnicami i przez chwilę wyglądało jakby miał cofnąć pod skład powrotny. Najbardziej obiecująco wyglądał fotogeniczny mieszany pociąg, w składzie którego znajdowały się m.in. platformy załadowane bloczkami z gazobetonu Ytong owinięte charakterystyczną żółtą folią. Takie transporty były już wcześniej widziane w składach zdawek ciągniętych przez Ostrowię. Dalej za platformami była mała jasnoszara dwuosiowa beczka, parę ciemnoszarych czteroosiowych bek (jak później przeczytałem na liście przewozowym z wpisaną stacją docelową Zebrzydowice), następnie znów platformy z produktami śniadowskiego Prefabetu do Braniewa. Ewidentnie był to więc skład kierowany na rozrządzenie do Warszawy Pragi. Niestety, gagarin nie najechał na ten skład lecz udał się na szopę. Ale nie tę w pobliżu dworca (rujnacja tej szopy sięgnęła zenitu), lecz tę mniejszą w okolicy rozgałęzienia się linii na Tłuszcz i Małkinię. Piter chciał znaleźć wrak ostatniego ostrołęckiego gagarina o numerze bodajże 900 i obczaić numerki stonek. Poszliśmy więc peronem ku szopie. Na ślepym torze najbliższym płotu odgradzającego stację od szopy stał akurat kibel o niskim numerze 0038, a że po chwili dostał semafor to pstryknąłem go sobie z wieżą ciśnień w tle i peronową gablotą z wybitymi szybami. Wraku gagara ani stonek nie było, ba – wjazd na szopę nie jest już nawet możliwy! Zguby odnalazły się za to na tej drugiej szopie, trzeba tylko było objechać stację. Najpierw betonką, potem przez przejazdy obydwu linii i już byliśmy na miejscu. Przy kilku stonkach (niestety wszystkie niebieskie) stał też wygaszony nasz 700-tny gagatek, co nie rodziło niestety szans na focenie pociągu powrotnego do Małkini z nim na czele. Trup o numerze 900 stał w nieco innym miejscu, dobrze go widać z drogi wzdłuż ogrodzenia. To, że go sobie sfotografowaliśmy zza płota nie spodobało się cieciowi, który ruszył ku mnie z mordą „a co to za fotografowanie?!”. Potwierdziło się znów, że przyciągam jakimś dziwnym trafem gburów i chamusiów, zaś Piter w 9 przypadkach na 10 trafia na przyjaźnie usposobionych kolejarzy. U mnie te proporcje są dokładnie odwrotne :( Pan krzykacz nie wyglądał na usatysfakcjonowanego moją odpowiedzią że „dla przyjemności”, ewidentnie wietrzył spisek wrogich sił ;-) Olaliśmy go, bo przecież nie byliśmy na świętym „terenie kolejowym” i pogodzeni z faktem, że gagarina tego dnia więcej nie będzie nam dane podziwiać, ruszyliśmy niespiesznie w drogę powrotną. Wyszukując, jakże by inaczej, motywów na przyszłość. W pewnym momencie troszkę nawet pobłądziliśmy, ale nie ma tego złego – trafiliśmy na niewielki staw z dwoma łabędziami. Dziabnąłem im kilka fotek korzystając z odbijającego się w tafli wody zachodzącego słońca :)) Potem jakoś w końcu dojechaliśmy wertepami do toru i pomalutku jechaliśmy wzdłuż linii. Aż dojechaliśmy do żwirowni koło wsi Jelonki. Zatrzymaliśmy się przy jednym z porośniętych zielskiem pagórków, Piter wyszedł obczaić widok, a ja zostałem w samochodzie. Po chwili widzę że daje mi znaki bym wysiadł. Wysiadłem więc, a Piter mówi że chyba słyszał trąbienie od strony Ostrołęki. Trąbienie? Niby jakim cudem skoro gagarin odstawił się na szopie i poszedł spać. Po chwili jednak rzeczywiście dał się słyszeć odgłos zbliżającego się pociągu. Czyżby jednak miał nam się trafić kolejny rarytas – gagarin z żółtymi Ytongami? Jednak nie, nadjechał ST43-R001 z próżnymi węglarkami. Akurat fajnie się złożyło, że żwirówką wzdłuż toru pomykała w przeciwnym kierunku wywrotka – ładnie wypełniła zasadniczo marną kompozycję kadru. Jakoś nie pomyślałem, że przecież oprócz tego co stało na stacji w Ostrołęce są jeszcze składy jadące bezpośrednio z elektrowni. Tylko skąd się ten rumun tu wziął skoro rano widzieliśmy go w Małkini? Jakoś musiał się nam niepostrzeżenie przemknąć pod nosem. Piter stwierdził więc, że trzeba się tego dowiedzieć u dyżurnego w Ostrowi, jak również pospisywać numerki pociągów. Po raz trzeci więc podjechaliśmy w okolice nastawni wykonawczej, gdzie nasz dobrodziej zajęty był akurat podawaniem semafora wyjazdowego. Usiłowałem zdążyć ze zrobieniem zdjęcia ze statywu, ale nie za bardzo mi to wyszło. Ale nie ma czego żałować, przecież to tylko rumuńska pierdziawa i do tego w niesłusznym malowaniu. Odbiłem to sobie focąc wnętrze nastawienki hihi :) Na koniec zajechaliśmy po raz nie wiem już który pod nastawnię dysponującą, poczekaliśmy na dyżurnego aż przypedałuje i Piter spisał numerki fotografowanych tego dnia składów. Wnętrze nastawni przedstawia raczej dość opłakany widok, ale przechodzi lekką kosmetykę – jakiś robotnik z wynajętej prywatnej firmy akurat wzmacniał paździerzowe płyty sufitu, bo z upływem lat zdążyły się wyraźnie odkształcić. Generalnie wyglądało to trochę jak pudrowanie trupa, ale lepsze to niż nie robienie niczego w oczekiwaniu aż się zawali ;-) Na koniec podziękowaliśmy serdecznie za kooperację, obiecaliśmy przesłać panu parę zdjęć i w pełni nasyceni wrażeniami z tego udanego ponad miarę oczekiwań dnia, ruszyliśmy w drogę powrotną do Warszawy.

Epilog
W sobotę na wycieczkę udał się Żuczek i udało mu się m.in. sfotografować gagarina z Ytongami. W Małkini skład przejął ostatni w Polsce jamnik z żółtym czołem (nr 162).

2 komentarze:

  1. Opis dobry tylko szkoda że nie ma fotek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fotki za kilkanaście minut będą, w weekend obrabiałem i zaraz dodam do tekstu :)

      Usuń

Wal śmiało!