Jakoś w pierwszej połowie 2020 r. zaczęły krążyć słuchy, o tym że InterCity planuje uruchomić pociąg pospieszny (kategorii TLK) przez Sierpc. Miałby on łączyć Górny Śląsk z Wybrzeżem przejeżdżając środkiem Polski przez dość wykluczone komunikacyjnie pod względem pociągów dalekobieżnych spore miasta powiatowe takie jak wspomniany Sierpc, a także Brodnicę czy Grudziądz. Pewnie puściłbym to mimo uszu traktując jako li tylko plotkę, gdyby nie to, że wcześniej już kursowanie rozpoczął pociąg TLK 'Chemik' z Katowic do Płocka. Przedłużenie go jakby dalej na północ wydało mi się rozsądną decyzją. Aby jednak ów pociąg w ogóle mógł pojechać zaplanowaną trasą niezbędny byłby remont najbardziej zdegradowanego toru pomiędzy Sierpcem a Szczutowem, a dokładniej - przebiegającą nieco powyżej granicą województw mazowieckiego i kujawsko-pomorskiego. Dla składów towarowych obowiązywało ograniczenie prędkości do 10 km/h, zaś dla pociągów pasażerskich - takich jak okazjonalne “Spichlerze” Turkolu z października 2015 r. oraz czerwca 2021 r. - 20 km/h, ale wydawało mi się, że sunęły one wolniej... tak na wszelki wypadek. Natomiast zaraz po wyjechaniu z Mazowsza 'Spichlerze' mogły rozpędzać się do 80 km/h (towary nie wiem). Szkoda, że PLK miała przez wieeele lat w głębokim poważaniu ten odcinek nie robiąc z nim NIC mimo że towary uparcie, wbrew wszystkiemu, jeździły do Szczutowa (węgiel do Energo) i Kretek (cysterny Orlenu oraz zbożówki z zamykanym hermetycznie dachem do Agroloku), a od jakiegoś czasu jeszcze kontenery Cedrobu do Rypina. No ale dobra, widocznie konieczność przewiezienia pośpiechem kilkudziesięciu ludzi - no bo nie łudźmy się, tłumów to tam nie będzie - jest ważniejsza, niż tysięcy ton towaru (na czym zarządca infrastruktury rzeczywiście zarabia), i uzasadnia wydanie bimbalionów na ułożenie toru od nowa. Na czym - mam nadzieję - skorzystają przede wszystkim przewoźnicy towarowi, odbijając sobie lata czołgania się tam “dziesiątką”. 21 czerwca pojechał ostatni po starym torze pociąg - z Sierpca do Kretek, po czym został on zamknięty dla ruchu i rozpoczął się generalny remont.
6 dni później gdy pojawiłem się w Sierpcu w towarzystwie Antoniego Dymarskiego i Kuby Prohaski, toru w okolicy nastawni wykonawczej Sc2 w ogóle nie było - jak również podkładów i podtorza.
Nic, goła ziemia. Nieco dalej, w kierunku mostu nad Skrwą na śladzie linii były już ułożone podkłady (staroużyteczne, z jakiejś magistrali), a szyny (stare i nowe) leżały równolegle do nich po obu stronach.
Przed mostem na Skrwie i kawalątek za nim ułożono nowe podkłady drewniane, natomiast nie wymieniono samych
grubaśnych mostownic, bo widocznie były w dobrym stanie. Za mostem w stronę Szczutowa znów tylko goła ziemia oraz spychacz i koparka. Drugi raz pojawiłem się tam niespełna miesiąc później,
22 lipca. Tor był już ułożony, zasypany tłuczniem i wyglądał na podbity. Trafiłem akurat na dwóch pracowników, którzy szli z jakimś takim wózeczkiem
pchanym po szynach, który coś tam zlicza na wyświetlaczu. Wówczas też pofociłem trochę maszyn torowych i wagonów socjalnych stojących na torze nr 1 pod nastawnią dysponującą.
Moją uwagę przykuła zwłaszcza “mechaniczna pomarańcza” oznaczona jako PRSM-04-54, której nigdy dotąd nie miałem okazji zaobserwować. Trochę może wstyd się przyznać, ale nawet nie wiedziałem, do czego to ustrojstwo służy. Dopiero po powrocie do domu wygooglałem, że jest to zgrzewarka szyn. Znalazłem nawet PDF-a na stronie www.spawalnictwoszyn.pl z krótkim opisem, jak ta machina działa. To tylko pobudziło mą ciekawość na tyle, bym stwierdził, że muszę zobaczyć jej funkcjonowanie na żywo! Z tym postanowieniem zacząłem molestować swoje kolejowe źródełka w Sierpcu, by dawały cynk kiedy to ustrojstwo rusza do roboty. W końcu pewnego wrześniowego dnia wystąpiła zgodność między trzema czynnikami: harmonogramem pracy zgrzewarki, moim czasem oraz bezchmurną pogodą. Jakby tego było mało, dostałem cynk że w Sierpcu ładowano także tłuczeń do hopperów zapiętych do Gagarina PPMT. To jeszcze nie musiało oznaczać, że ów skład wyjedzie tego samego dnia by rozsypać tłuczeń, ale była taka szansa. Wszystko to jednak razem do kupy oznaczało, że trzeba brać urlop w pracy i jechać pofocić. Na szczęście szefa mam superowego i nigdy nie robi problemów z braniem wolnego, byle zadzwonić w miarę rano.
Około 11:30 dotarłem do Płońska, gdzie oczywiście nie mogłem sobie odmówić “rundki honorowej” wokół stacji. Vis a vis dworca stał M62-2006 z kilkoma węglarkami, a na bocznicy przy placu ładunkowym, przy semaforach wyjazdowych na Raciąż, znajdowała się TEM2-093 z wagonami, z których rozładowywano kruszywo. Ów skład przewoźnika ZIK Sandomierz fociliśmy z Kamilem Witkowskim w drodze z Nasielska dzień wcześniej po południu. Tym razem nie zatrzymywałem się na pstrykanie woląc nie tracić czasu, którego mogłoby mi później zabraknąć na zgrzewarkę. Poleciałem krajową 10-tką od razu do Sierpca, a nie tak jak lubię - powiatówką przez Baboszewo, Raciąż i Zawidz. Ponownie dałem się nabrać na ułudę, że krajówką będzie szybciej - nic z tego. W dni powszednie ruch jest na niej za duży żeby można było w pełni rozwinąć skrzydła - jak nie wlokący się TIR, to znów inny sprzęt rolniczy. Albo rozległe tereny zabudowane z fotoradarami, jak poniekąd rodzinna Dzierżążnia. W efekcie czas przejazdu jest bardzo zbliżony do równoległej wspomnianej powiatówki, na której ruch jest o wiele mniejszy, a widoczki ładniejsze i jedzie się przyjemniej. Także krajową 10-tkę polecam wyłącznie do jazdy w nocy, sprawdza się gdy trzeba szybko wrócić ze zdjęć do Warszawy. Z tradycyjnego przejazdu wzdłuż sierpeckiej stacji także zrezygnowałem, bo już się zrobiło grubo po godzinie 12 a ja nawet nie wiedziałem gdzie szukać zgrzewary. Mogła być praktycznie wszędzie pomiędzy Sierpcem a Szczutowem. Sierpeckie źródełko obfitości nie mogło mi pomóc w precyzyjnym odnalezieniu jej, ponieważ w papierach wpisuje się tylko że pociąg roboczy może jechać na zamkniętym szlaku do danego kilometra i to wszystko. W tym przypadku do 98,5 km, czyli do Szczutowa. Pomyślałem, że poszukiwania zacznę właśnie od tej byłej stacji, tam dawałem sobie największe szanse na spotkanie zgrzewarki. Już podczas poprzedniej wizyty pod koniec lipca remont toru bliżej Sierpca wydawał mi się ukończony, ale obczajony miałem tylko fragmencik do mostu nad Skrwą i wiaduktu nad DK10. Dalej nie sprawdzałem naocznie, ale w zasadzie za pewnik uznałem że od tamtej pory posunęli się z robotą dużo już dalej na północ. Toteż wycelowałem palec na mapie w Szczutowo i tam uderzyłem. I trafiłem, bingo! Tak się sympatycznie złożyło, że zgrzewarka akurat stała przy północnym krańcu peronu. Wprawdzie bezczynnie, ale optymizmem napawał fakt, że w kabinie siedziało dwóch ludzi a “dziób” (że tak to obrazowo nazwę) skrywający zazwyczaj głowicę zgrzewającą, był podniesiony. Czyli że będzie jeszcze pracować, w przeciwnym bowiem wypadku ów kawałek pudła z przodu pojazdu byłby opuszczony. Kawałek dalej w stronę Rypina na torze pracowała koparka i to ona była pewną zawalidrogą. Zszedłem z niskiego peronu na tor boczny i udałem się w stronę północnej głowicy byłej stacji. Akurat z przeciwka szedł jakiś - jak sądzę - brygadzista czy może kierownik budowy, więc zagadałem doń. Pan był przyjazny i wyzbyty podejrzeń w rodzaju: a kim pan jest, a na co to panu wiedzieć. I powiedział, że koparka zaraz tu skończy i odjedzie kawałek w stronę Rypina a zgrzewarka podąży jej śladem. Nie wpadłem jednak na to żeby doprecyzował… jak daleko odjedzie, cholera. Na wypadek gdyby spierdzieliła mi kilka kilometrów gdzieś w środek lasu, gdzie nie byłoby dojazdu, dziabnąłem jej kontrolnie portrecik i przekroczywszy tor udałem się kawałek w stronę przejazdu za stacją, by zająć miejscówkę na okoliczność dziabnięcia foty jadącej machiny. Początkowo wydawało się, że nie ma szans, aby ujechała zanadto daleko, bo jeden z panów przebywających dotąd w kabinie ruszył pieszo torem w kierunku jakiejś ni to żółtej maszynki, ni to wózeczka na dwóch kółkach do ręcznego przesuwania po szynie. Drugi zaś odpalił zgrzewarkę, po czym zszedł na jej przód między dyndającą na wysięgniku głowicę zgrzewającą a zderzak, złapał za “pilota” do sterowania pojazdem, wskoczył na szynę, wcisnął guzik i zaczął… iść szyną jak kot a zgrzewarka pomału sunęła w tym samym tempie. WoOoOoW! No dobra, czegoś takiego to się nie spodziewałem :)) Zaraz jednak doszli/dojechali do pierwszego pana z dwukółką i zaczęli już we dwóch zaczepiać ją na hak zgrzewarki. Oj, niedobrze… Kroi się jakby dłuższa podróż :( Wsiedli do kabiny i odjechali w ślad za koparką szynową znikającą już dość znacznie w stronę Rypina. Cóż, nie pozostało mi za bardzo nic innego jak ruszyć ich śladem z buta licząc na to, że nie mają zamiaru odjechać na kilka kilometrów (zwłaszcza że właśnie minęli ów 98,5 km, poza który niby mieli nie wyjeżdżać…). Na szczęście skończyło się na jakichś 300-400 metrach i stanęli przed przerwą między tokami szyn, które trzeba było połączyć. Na obu krańcach szyn były tajemnicze żółte napisy (patrz zdjęcia). Usytuowałem się oczywiście w bezpiecznej odległości, gdyż po pierwsze nie wiedziałem czy spektakl jest widowiskowy, w sensie sypiących się iskier (na co rzecz jasna liczyłem), a po drugie zwyczajnie nie chciałem przeszkadzać panom w pracy. Z tego też powodu nie bardzo było jak z nimi porozmawiać, trzeba by krzyczeć, co nie wydawało mi się nazbyt kulturalne ani potrzebne. Oni też nie widzieli konieczności nawiązywania ze mną kontaktu, co było mi o tyle na rękę że nie czułem się jakbym za chwilę miał zostać przegoniony. Początkowo akcja rozkręcała się dość niemrawo. Cały proces zaczyna się od podważenia przy pomocy około 1,5-metrowego łomu, czy też grubego stalowego drąga, obydwu końców łączonych szyn z jednoczesnym podparciem ich klockami drewnianymi. Oczywiście w przypadku tego fragmentu szyny, na którym znajduje się zgrzewarka, trzeba to przygotować wcześniej zanim ona nań wjedzie. Następnie diaxem zdziera się warstwę rdzy z szyjki szyn tak aby pokazał się błyszczący surowy metal. Jest to potrzebne by głowica zgrzewająca miała dobry “chwyt”. Potem przy użyciu manipulatora (owego “pilota”) panowie objęli oba końce szyn głowicą, która zacisnęła się na nich. No dobra, myślę se - zaraz będą fajerwerki. Hehe not so faaast… ;-) Coś tam ta głowica zaczęła mruczeć, ale ognia nie ma. Eee, jakaś lipa kurde. Po chwili głowica została zdjęta i odjechała na wysięgniku w bok. Ja patrzę, a tu już nie ma tej kilkunastocentymetrowej przerwy między szynami. Aaa to takie buty. Najpierw głowica podczas “mruczenia” przyciąga tę “luźną” szynę do tej już połączonej uprzednio z innymi, na której stoi sama zgrzewarka. Następnie nadchodzi pora na najdłuższy, najbardziej mozolny etap - precyzyjne ustawianie końców szyn idealnie w pionie i poziomie względem siebie. Tu do gry wchodzą blaszki różnej grubości. Jeden z panów podnosi łomem szynę, drugi wkłada blaszkę między drewniany klocek a spód stopki, pierwszy opuszcza, drugi poziomicą sprawdza czy jest poziom. I tak to się powtarza w kółko aż utrafią idealnie. Trwa to nawet kilkanaście minut. No dobra, gdy już było się do czego przyczepić głowica ponownie objęła szyny “szczękami”. Dawać ognia! Czekam, czekam i znów nic - no luudzie, co to ma być? Gdy już zacząłem tracić nadzieję na widowisko, jeden z panów udał się do kabiny zgrzewarki, która za chwilę zaczęła pracować na wyższych obrotach. Widać potrzeba było więcej powera, bo za chwilę wreszcie zaczęło się dziać. Gościu wrócił z kabiny, wcisnął przycisk na głowicy i poszły iskry - zaczęło się zgrzewanie. Przez następne powiedzmy 2 minuty snopy iskier waliły w dół na podkłady i rykoszetem od nich nieco na boki aż miło. Nooo fajne to było i wynagrodziło dość przydługi okres oczekiwania. Gdy się skończyło, głowica znów odjechała w bok i ukazał się piękny czerwoniutki parujący zgrzew. Wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, przeto postanowiłem jeszcze raz prześledzić cały proces tym bardziej że robotę panowie zaczęli od toku szynowego dalej ode mnie, a teraz trzeba było uporać się z tym bliżej mojego stanowiska. Więc liczyłem na ciut lepsze foty. Po około 30 minutach drugi ciąg szyn był zgrzany. Zacząłem myśleć o powrocie do samochodu i udaniu się kawałek w stronę Sierpca, bo dostałem cynk, że Gagarin z ładownymi hopperami ruszył w stronę Szczutowa. Jakoś tak jednak głupio mi było odejść bez podziękowania i pożegnania, więc krzyknąłem przez oddzielający mnie od toru rów że dziękuję za wyrozumiałość za tolerowanie mojej obecności, ale nie zostałem dosłyszany przez panów stojących koło mruczącej zgrzewarki i jeden z nich gestem ręki pokazał żebym do nich podszedł. Dwa razy nie trzeba było mi powtarzać, bo już wyczułem swoją szansę na jeszcze lepsze foty. Trzeba było odpowiednio zagadać. Wystarczyło tylko zapytać o jakiś tam szczegół związany z ich pracą, by rozwiązały się języki. Bąknąłem coś z stylu, że żałuję iż nie zobaczyłem tego z nieco bliższej odległości, by padła propozycja, bym obejrzał sobie za chwilę przy następnym fragmencie czekającym na zgrzanie. Najpierw jednak trzeba było doszlifować - i to dosłownie - pracę na bieżącym fragmencie. Okazało się, że ten dwukołowy żółty wózeczek to właśnie szlifierka jest. Po kilku minutach bujania się nią w te i we w te zgrzewy były wygładzone, aczkolwiek nie ostatecznie jeszcze. Wszystkie zgrzewy będą jeszcze poprawiane na tip-top, bo różnica poziomów między zgrzewem a główką szyny nie może wynieść więcej niż 0,2 mm, czyli dwóch ludzkich włosów! Obejrzałem też sobie leżący na “poboczu” nadlew usunięty brutalnie łomem ze stygnącego zgrzewu. Przed wzięciem go w rękę naplułem nań, by sprawdzić czy jest gorący czy już nie. Para nie poszła, więc stwierdziłem że się nie oparzę. Jeszcze był ciepły, ale można było utrzymać. Fajne losowe kształty miał i nawet zastanawiałem się czy go sobie nie wziąć na pamiątkę, lecz wyobraziłem sobie, co by na to moja Justynka powiedziała - i pieprznąłem to na bok :)) Na sam koniec jeden z panów wziął młota i wybił na szyjce szyny obok zgrzewu jakieś litery, lecz nie dopytałem co oznaczają. Jakieś cechowanie w każdym razie. No i już można było jechać 200 metrów dalej. Dałem spokój z gagarinem stwierdzając, że i tak zdążę go (chyba) zobaczyć później. Zapytałem czy można wskoczyć na pomost zgrzewarki na przejażdżkę, co też uczyniłem uzyskawszy aprobatę. I za chwilę jechałem jak panisko, a jeden z panów szedł jak kot po szynie ciągnąc zgrzewarkę “pilotem” za sobą niczym kozę na postronku :) Drugi poszedł ciut wcześniej pchając przed sobą szlifierkę. Na drugim postoju generalnie cały proces powtórzył się. Natomiast teraz dowiedziałem się co się dzieje w tym przedłużającym się czasie od momentu, gdy głowica złapie idealnie ustawione względem siebie końce szyn, do rozpoczęciem widowiskowego zgrzewania. Otóż rozgrzewa je wstępnie, dlatego trochę to trwa. Towarzyszyłem panom podczas zgrzewania prawego i lewego toku szynowego mając sposobność do popstrykanie nieporównanie lepszych zdjęć niż wcześniej z pewnej odległości. Pan obsługujący przyciski na głowicy i manipulatorze nawet do tego stopnia wyczuł bazę, że uchylił boczną osłonę bym uchwycił snopy iskier wewnątrz zgrzewającej głowicy. Wow, wielkie dzięki! :) W tak zwanym międzyczasie, np. gdy trwała zabawa w drewniane klocki i blaszki, obszedłem sobie zgrzewarkę dookoła. W sumie to się zdziwiłem, ale chyba nie powinienem, że jest to ruska maszyna. Została wyprodukowana przez Kałużskij Motorostroitielnyj Zawod w 1991 r. Oczywiście wróciłem w porę na foty ostatniego zgrzewania tego dnia. Po ostygnięciu i przeszlifowaniu ostatniego zgrzewu panowie udali się do kabiny by coś zjeść i napić się (było naprawdę ciepło), co wykorzystałem by zajść do nich celem podziękowania za cierpliwość względem mnie, ba - tolerowanie w ogóle mnie w pobliżu. Mało tego - udzielanie informacji na temat etapów całego procesu, to było coś wspaniałego - w swoich kolejowych peregrynacjach rzadko trafiałem na tego typu przyjaznych, otwartych i bezinteresownych kolejarzy! Ale zdarzało się, owszem, i wszystkich tych ludzi mam w serdecznej pamięci :) Ci dwaj panowie dołączyli do panteonu debeściaków :)) Po opuszczeniu kabiny ruszyłem w stronę Szczutowa, w kierunku czoła pociągu roboczego, który już zdążył zostać wepchnięty (jechał tyłem naprzód) z Sierpca przez M62-1681. Oceniając na oko, to tak ze 3/4 składu hopperów zdążono już rozładować, ale proces ciągle trwał gdy przechodziłem obok. Jako ciekawostkę dodam, że wśród zasłyszanych rozmów mijanych pracowników dominujący był wschodni “zaśpiew”, raczej język ukraiński… (ot, taki znak czasów). Następnych kilkadziesiąt minut zeszło mi na oczekiwaniu aż Gagarin zechce podciągnąć nieco skład ze strefy cienia na jasną stronę mocy na skąpany w słońcu przejazd ulicy Kolejowej (jakże by inaczej), a gdy to wreszcie zrobił, przemieściłem się za północną głowicę dawnej stacji, gdzie powstało takie fotogeniczne “siodełko” w miejscu gdzie świeżo podsypany nowy tor spotykał się ze starym, nieco niżej położonym, rozjazdem. Bardzo fajnie to wyglądało i tak się po chwili złożyło, że ciągle pracujący przy rozładunku tłucznia gagarin dojechał to tego miejsca, ale go nie przekroczył. Wręcz przeciwnie, za chwilę cofnął się nawet kawałek, dając mi czas i motywację do znalezienia kolejnej miejscówki. Wielkiego pola manewru już nie miałem, jako że zaraz zaczynał się peron, wszedłem więc nań by popełnić zeń fotkę składu odjeżdżającego do Sierpca po skończonej robocie. Zanim się jednak doczekałem napatoczył się jakiś lekko zawiany gość zbierający do worka butelki po wodzie porozrzucane przez pracowników wcześniej tu pracujących. Ja to przyciągam takich kolesi jak magnes więc oczywiście musiała wywiązać się pewna rozmowa, acz bez entuzjazmu z mojej strony. Gościu zaczął rozpytywać o mój sprzęt foto, ale że nie bardzo byłem rozmowny to zaczął nawijać jakim to on super-hiper sprzętem niby dysponował w przeszłości, a który mu rzekomo skradziono (według mnie szybciej było tak, że go przepił…). Gdy sobie wreszcie poszedł Gagarin zdecydował się ruszyć definitywnie w stronę Sierpca. Na szczęście przed nim na torze znajdowały się jeszcze profilarka tłucznia i podbijarka, którym tak szybko nie spieszyło się z powrotem, więc zdążyłem objechać stację i znaleźć się przy przejeździe drogi do Ligowa. Stąd poobserwowałem sobie przejazd całej karawany pojazdów składającej się z duetu profilarka+podbijarka, następnie gagarin z hopperami i zamykającej pochód zgrzewarki. Minąwszy przejazd gagarin zakopcił zdrowo i nabrał zdrowego rozpędu, co odstręczyło mnie skutecznie od prób gonienia ich leśnymi dróżkami. Uznałem, że jeśli utrzymają wysokie tempo jadąc nowym torem, to za chińskiego boga nie zdążę przed nimi na wjazd do Sierpca. Dałem więc spokój próbom łapania ich jeszcze w lesie i od razu obrałem kurs na semafory wjazdowe do Sierpca. Jadąc od Gójska skręciłem oczywiście w prawo do wsi Mieszczk, by skrótem ominąć drogę przez miasto. Wiedziałem na podstawie wcześniejszej wycieczki na wiosnę, że w remoncie był mostek nad Skrwą, ale żadnych znaków obecnie nie było, przeto uznałem że droga jest drożna, remont skończony. A gdzie tam! Dopiero przed feralnym mostkiem natrafiłem na znak, że objazd. Kurrrr…aaaa! Trzeba kawał drogi zawracać, tracić czas i jeszcze przebijać się przez zachodnie opłotki Sierpca, przy opactwie Benedyktynek i mleczarni, do tego światła na skrzyżowaniach - niee, no nie ma szans zdążyć. Na wjazd profilarki i Plassera faktycznie nie udało się, ale mało mnie to obeszło. Grunt, że po ich przejeździe rogatki przy nastawni wykonawczej Sc2 poszły w górę i mogłem przejechać przez przejazd. Znaczyło to, że zanim pojawi się gagarin minie jeszcze trochę czasu. Zaparkowałem sobie więc na luziku i zająłem dogodną pozycję. Po chwili szlabany opuściły się i skład majestatycznie, bez pośpiechu przetoczył się przed obiektywem. Semafor rzecz jasna nie był podany, bo szlak zamknięty. Dla pociągów roboczych nastawniczy podawał latarką nakaz wjazdu sygnałem Rm1 “do mnie” (jeśli się nie mylę). Zanim ostatnie wagony zdążyły minąć semafor wyłoniła się zza łuku zgrzewarka, ale musiała dłuższą chwilę odczekać zanim otrzymała pozwolenie wjazdu, bo wjeżdżała na inny tor niż skład przed nią. Podobnie jak profilarka z podbijarką wjechała ona na tor nr 1, tuż pod oknami nastawni dysponującej, pod którą na nim stało jeszcze kilka wagonów roboczych i socjalnych. Natomiast gagarin z hopperami podjechał na tył nastawni, na tor nr 6. Między nastawnią a semaforami wyjazdowymi D² i F² na Płock i Nasielsk jest mały placyk, który w ostatnim czasie stał się miejscem składowania tłucznia na potrzeby remontu linii do Brodnicy. Ale tego popołudnia nie było tam już wielkich zapasów, przypuszczam że nie starczyłoby materiału do zapełnienia choćby kilku hopperów. Zresztą ze Szczutowa wróciły 3 nierozładowane wagony, zabrakło widać czasu przed fajrantem. Jeszcze trochę posiedziałem w samochodzie tuż przy mruczącym gagarinie, licząc że może coś jeszcze się wydarzy, jakieś manewry, czy coś, ale gdy i on się wygasił - stwierdziłem że koniec atrakcji na dziś i obrałem kierunek na dom. Piękny, słoneczny i pełen nowych doświadczeń był to dzień. Pragnę podziękować jeszcze raz tym wszystkim, którzy przyczynili się do uczynienia go tak udanym!
6 dni później gdy pojawiłem się w Sierpcu w towarzystwie Antoniego Dymarskiego i Kuby Prohaski, toru w okolicy nastawni wykonawczej Sc2 w ogóle nie było - jak również podkładów i podtorza.
Nic, goła ziemia. Nieco dalej, w kierunku mostu nad Skrwą na śladzie linii były już ułożone podkłady (staroużyteczne, z jakiejś magistrali), a szyny (stare i nowe) leżały równolegle do nich po obu stronach.
Przed mostem na Skrwie i kawalątek za nim ułożono nowe podkłady drewniane, natomiast nie wymieniono samych
grubaśnych mostownic, bo widocznie były w dobrym stanie. Za mostem w stronę Szczutowa znów tylko goła ziemia oraz spychacz i koparka. Drugi raz pojawiłem się tam niespełna miesiąc później,
22 lipca. Tor był już ułożony, zasypany tłuczniem i wyglądał na podbity. Trafiłem akurat na dwóch pracowników, którzy szli z jakimś takim wózeczkiem
pchanym po szynach, który coś tam zlicza na wyświetlaczu. Wówczas też pofociłem trochę maszyn torowych i wagonów socjalnych stojących na torze nr 1 pod nastawnią dysponującą.
Moją uwagę przykuła zwłaszcza “mechaniczna pomarańcza” oznaczona jako PRSM-04-54, której nigdy dotąd nie miałem okazji zaobserwować. Trochę może wstyd się przyznać, ale nawet nie wiedziałem, do czego to ustrojstwo służy. Dopiero po powrocie do domu wygooglałem, że jest to zgrzewarka szyn. Znalazłem nawet PDF-a na stronie www.spawalnictwoszyn.pl z krótkim opisem, jak ta machina działa. To tylko pobudziło mą ciekawość na tyle, bym stwierdził, że muszę zobaczyć jej funkcjonowanie na żywo! Z tym postanowieniem zacząłem molestować swoje kolejowe źródełka w Sierpcu, by dawały cynk kiedy to ustrojstwo rusza do roboty. W końcu pewnego wrześniowego dnia wystąpiła zgodność między trzema czynnikami: harmonogramem pracy zgrzewarki, moim czasem oraz bezchmurną pogodą. Jakby tego było mało, dostałem cynk że w Sierpcu ładowano także tłuczeń do hopperów zapiętych do Gagarina PPMT. To jeszcze nie musiało oznaczać, że ów skład wyjedzie tego samego dnia by rozsypać tłuczeń, ale była taka szansa. Wszystko to jednak razem do kupy oznaczało, że trzeba brać urlop w pracy i jechać pofocić. Na szczęście szefa mam superowego i nigdy nie robi problemów z braniem wolnego, byle zadzwonić w miarę rano.
Około 11:30 dotarłem do Płońska, gdzie oczywiście nie mogłem sobie odmówić “rundki honorowej” wokół stacji. Vis a vis dworca stał M62-2006 z kilkoma węglarkami, a na bocznicy przy placu ładunkowym, przy semaforach wyjazdowych na Raciąż, znajdowała się TEM2-093 z wagonami, z których rozładowywano kruszywo. Ów skład przewoźnika ZIK Sandomierz fociliśmy z Kamilem Witkowskim w drodze z Nasielska dzień wcześniej po południu. Tym razem nie zatrzymywałem się na pstrykanie woląc nie tracić czasu, którego mogłoby mi później zabraknąć na zgrzewarkę. Poleciałem krajową 10-tką od razu do Sierpca, a nie tak jak lubię - powiatówką przez Baboszewo, Raciąż i Zawidz. Ponownie dałem się nabrać na ułudę, że krajówką będzie szybciej - nic z tego. W dni powszednie ruch jest na niej za duży żeby można było w pełni rozwinąć skrzydła - jak nie wlokący się TIR, to znów inny sprzęt rolniczy. Albo rozległe tereny zabudowane z fotoradarami, jak poniekąd rodzinna Dzierżążnia. W efekcie czas przejazdu jest bardzo zbliżony do równoległej wspomnianej powiatówki, na której ruch jest o wiele mniejszy, a widoczki ładniejsze i jedzie się przyjemniej. Także krajową 10-tkę polecam wyłącznie do jazdy w nocy, sprawdza się gdy trzeba szybko wrócić ze zdjęć do Warszawy. Z tradycyjnego przejazdu wzdłuż sierpeckiej stacji także zrezygnowałem, bo już się zrobiło grubo po godzinie 12 a ja nawet nie wiedziałem gdzie szukać zgrzewary. Mogła być praktycznie wszędzie pomiędzy Sierpcem a Szczutowem. Sierpeckie źródełko obfitości nie mogło mi pomóc w precyzyjnym odnalezieniu jej, ponieważ w papierach wpisuje się tylko że pociąg roboczy może jechać na zamkniętym szlaku do danego kilometra i to wszystko. W tym przypadku do 98,5 km, czyli do Szczutowa. Pomyślałem, że poszukiwania zacznę właśnie od tej byłej stacji, tam dawałem sobie największe szanse na spotkanie zgrzewarki. Już podczas poprzedniej wizyty pod koniec lipca remont toru bliżej Sierpca wydawał mi się ukończony, ale obczajony miałem tylko fragmencik do mostu nad Skrwą i wiaduktu nad DK10. Dalej nie sprawdzałem naocznie, ale w zasadzie za pewnik uznałem że od tamtej pory posunęli się z robotą dużo już dalej na północ. Toteż wycelowałem palec na mapie w Szczutowo i tam uderzyłem. I trafiłem, bingo! Tak się sympatycznie złożyło, że zgrzewarka akurat stała przy północnym krańcu peronu. Wprawdzie bezczynnie, ale optymizmem napawał fakt, że w kabinie siedziało dwóch ludzi a “dziób” (że tak to obrazowo nazwę) skrywający zazwyczaj głowicę zgrzewającą, był podniesiony. Czyli że będzie jeszcze pracować, w przeciwnym bowiem wypadku ów kawałek pudła z przodu pojazdu byłby opuszczony. Kawałek dalej w stronę Rypina na torze pracowała koparka i to ona była pewną zawalidrogą. Zszedłem z niskiego peronu na tor boczny i udałem się w stronę północnej głowicy byłej stacji. Akurat z przeciwka szedł jakiś - jak sądzę - brygadzista czy może kierownik budowy, więc zagadałem doń. Pan był przyjazny i wyzbyty podejrzeń w rodzaju: a kim pan jest, a na co to panu wiedzieć. I powiedział, że koparka zaraz tu skończy i odjedzie kawałek w stronę Rypina a zgrzewarka podąży jej śladem. Nie wpadłem jednak na to żeby doprecyzował… jak daleko odjedzie, cholera. Na wypadek gdyby spierdzieliła mi kilka kilometrów gdzieś w środek lasu, gdzie nie byłoby dojazdu, dziabnąłem jej kontrolnie portrecik i przekroczywszy tor udałem się kawałek w stronę przejazdu za stacją, by zająć miejscówkę na okoliczność dziabnięcia foty jadącej machiny. Początkowo wydawało się, że nie ma szans, aby ujechała zanadto daleko, bo jeden z panów przebywających dotąd w kabinie ruszył pieszo torem w kierunku jakiejś ni to żółtej maszynki, ni to wózeczka na dwóch kółkach do ręcznego przesuwania po szynie. Drugi zaś odpalił zgrzewarkę, po czym zszedł na jej przód między dyndającą na wysięgniku głowicę zgrzewającą a zderzak, złapał za “pilota” do sterowania pojazdem, wskoczył na szynę, wcisnął guzik i zaczął… iść szyną jak kot a zgrzewarka pomału sunęła w tym samym tempie. WoOoOoW! No dobra, czegoś takiego to się nie spodziewałem :)) Zaraz jednak doszli/dojechali do pierwszego pana z dwukółką i zaczęli już we dwóch zaczepiać ją na hak zgrzewarki. Oj, niedobrze… Kroi się jakby dłuższa podróż :( Wsiedli do kabiny i odjechali w ślad za koparką szynową znikającą już dość znacznie w stronę Rypina. Cóż, nie pozostało mi za bardzo nic innego jak ruszyć ich śladem z buta licząc na to, że nie mają zamiaru odjechać na kilka kilometrów (zwłaszcza że właśnie minęli ów 98,5 km, poza który niby mieli nie wyjeżdżać…). Na szczęście skończyło się na jakichś 300-400 metrach i stanęli przed przerwą między tokami szyn, które trzeba było połączyć. Na obu krańcach szyn były tajemnicze żółte napisy (patrz zdjęcia). Usytuowałem się oczywiście w bezpiecznej odległości, gdyż po pierwsze nie wiedziałem czy spektakl jest widowiskowy, w sensie sypiących się iskier (na co rzecz jasna liczyłem), a po drugie zwyczajnie nie chciałem przeszkadzać panom w pracy. Z tego też powodu nie bardzo było jak z nimi porozmawiać, trzeba by krzyczeć, co nie wydawało mi się nazbyt kulturalne ani potrzebne. Oni też nie widzieli konieczności nawiązywania ze mną kontaktu, co było mi o tyle na rękę że nie czułem się jakbym za chwilę miał zostać przegoniony. Początkowo akcja rozkręcała się dość niemrawo. Cały proces zaczyna się od podważenia przy pomocy około 1,5-metrowego łomu, czy też grubego stalowego drąga, obydwu końców łączonych szyn z jednoczesnym podparciem ich klockami drewnianymi. Oczywiście w przypadku tego fragmentu szyny, na którym znajduje się zgrzewarka, trzeba to przygotować wcześniej zanim ona nań wjedzie. Następnie diaxem zdziera się warstwę rdzy z szyjki szyn tak aby pokazał się błyszczący surowy metal. Jest to potrzebne by głowica zgrzewająca miała dobry “chwyt”. Potem przy użyciu manipulatora (owego “pilota”) panowie objęli oba końce szyn głowicą, która zacisnęła się na nich. No dobra, myślę se - zaraz będą fajerwerki. Hehe not so faaast… ;-) Coś tam ta głowica zaczęła mruczeć, ale ognia nie ma. Eee, jakaś lipa kurde. Po chwili głowica została zdjęta i odjechała na wysięgniku w bok. Ja patrzę, a tu już nie ma tej kilkunastocentymetrowej przerwy między szynami. Aaa to takie buty. Najpierw głowica podczas “mruczenia” przyciąga tę “luźną” szynę do tej już połączonej uprzednio z innymi, na której stoi sama zgrzewarka. Następnie nadchodzi pora na najdłuższy, najbardziej mozolny etap - precyzyjne ustawianie końców szyn idealnie w pionie i poziomie względem siebie. Tu do gry wchodzą blaszki różnej grubości. Jeden z panów podnosi łomem szynę, drugi wkłada blaszkę między drewniany klocek a spód stopki, pierwszy opuszcza, drugi poziomicą sprawdza czy jest poziom. I tak to się powtarza w kółko aż utrafią idealnie. Trwa to nawet kilkanaście minut. No dobra, gdy już było się do czego przyczepić głowica ponownie objęła szyny “szczękami”. Dawać ognia! Czekam, czekam i znów nic - no luudzie, co to ma być? Gdy już zacząłem tracić nadzieję na widowisko, jeden z panów udał się do kabiny zgrzewarki, która za chwilę zaczęła pracować na wyższych obrotach. Widać potrzeba było więcej powera, bo za chwilę wreszcie zaczęło się dziać. Gościu wrócił z kabiny, wcisnął przycisk na głowicy i poszły iskry - zaczęło się zgrzewanie. Przez następne powiedzmy 2 minuty snopy iskier waliły w dół na podkłady i rykoszetem od nich nieco na boki aż miło. Nooo fajne to było i wynagrodziło dość przydługi okres oczekiwania. Gdy się skończyło, głowica znów odjechała w bok i ukazał się piękny czerwoniutki parujący zgrzew. Wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, przeto postanowiłem jeszcze raz prześledzić cały proces tym bardziej że robotę panowie zaczęli od toku szynowego dalej ode mnie, a teraz trzeba było uporać się z tym bliżej mojego stanowiska. Więc liczyłem na ciut lepsze foty. Po około 30 minutach drugi ciąg szyn był zgrzany. Zacząłem myśleć o powrocie do samochodu i udaniu się kawałek w stronę Sierpca, bo dostałem cynk, że Gagarin z ładownymi hopperami ruszył w stronę Szczutowa. Jakoś tak jednak głupio mi było odejść bez podziękowania i pożegnania, więc krzyknąłem przez oddzielający mnie od toru rów że dziękuję za wyrozumiałość za tolerowanie mojej obecności, ale nie zostałem dosłyszany przez panów stojących koło mruczącej zgrzewarki i jeden z nich gestem ręki pokazał żebym do nich podszedł. Dwa razy nie trzeba było mi powtarzać, bo już wyczułem swoją szansę na jeszcze lepsze foty. Trzeba było odpowiednio zagadać. Wystarczyło tylko zapytać o jakiś tam szczegół związany z ich pracą, by rozwiązały się języki. Bąknąłem coś z stylu, że żałuję iż nie zobaczyłem tego z nieco bliższej odległości, by padła propozycja, bym obejrzał sobie za chwilę przy następnym fragmencie czekającym na zgrzanie. Najpierw jednak trzeba było doszlifować - i to dosłownie - pracę na bieżącym fragmencie. Okazało się, że ten dwukołowy żółty wózeczek to właśnie szlifierka jest. Po kilku minutach bujania się nią w te i we w te zgrzewy były wygładzone, aczkolwiek nie ostatecznie jeszcze. Wszystkie zgrzewy będą jeszcze poprawiane na tip-top, bo różnica poziomów między zgrzewem a główką szyny nie może wynieść więcej niż 0,2 mm, czyli dwóch ludzkich włosów! Obejrzałem też sobie leżący na “poboczu” nadlew usunięty brutalnie łomem ze stygnącego zgrzewu. Przed wzięciem go w rękę naplułem nań, by sprawdzić czy jest gorący czy już nie. Para nie poszła, więc stwierdziłem że się nie oparzę. Jeszcze był ciepły, ale można było utrzymać. Fajne losowe kształty miał i nawet zastanawiałem się czy go sobie nie wziąć na pamiątkę, lecz wyobraziłem sobie, co by na to moja Justynka powiedziała - i pieprznąłem to na bok :)) Na sam koniec jeden z panów wziął młota i wybił na szyjce szyny obok zgrzewu jakieś litery, lecz nie dopytałem co oznaczają. Jakieś cechowanie w każdym razie. No i już można było jechać 200 metrów dalej. Dałem spokój z gagarinem stwierdzając, że i tak zdążę go (chyba) zobaczyć później. Zapytałem czy można wskoczyć na pomost zgrzewarki na przejażdżkę, co też uczyniłem uzyskawszy aprobatę. I za chwilę jechałem jak panisko, a jeden z panów szedł jak kot po szynie ciągnąc zgrzewarkę “pilotem” za sobą niczym kozę na postronku :) Drugi poszedł ciut wcześniej pchając przed sobą szlifierkę. Na drugim postoju generalnie cały proces powtórzył się. Natomiast teraz dowiedziałem się co się dzieje w tym przedłużającym się czasie od momentu, gdy głowica złapie idealnie ustawione względem siebie końce szyn, do rozpoczęciem widowiskowego zgrzewania. Otóż rozgrzewa je wstępnie, dlatego trochę to trwa. Towarzyszyłem panom podczas zgrzewania prawego i lewego toku szynowego mając sposobność do popstrykanie nieporównanie lepszych zdjęć niż wcześniej z pewnej odległości. Pan obsługujący przyciski na głowicy i manipulatorze nawet do tego stopnia wyczuł bazę, że uchylił boczną osłonę bym uchwycił snopy iskier wewnątrz zgrzewającej głowicy. Wow, wielkie dzięki! :) W tak zwanym międzyczasie, np. gdy trwała zabawa w drewniane klocki i blaszki, obszedłem sobie zgrzewarkę dookoła. W sumie to się zdziwiłem, ale chyba nie powinienem, że jest to ruska maszyna. Została wyprodukowana przez Kałużskij Motorostroitielnyj Zawod w 1991 r. Oczywiście wróciłem w porę na foty ostatniego zgrzewania tego dnia. Po ostygnięciu i przeszlifowaniu ostatniego zgrzewu panowie udali się do kabiny by coś zjeść i napić się (było naprawdę ciepło), co wykorzystałem by zajść do nich celem podziękowania za cierpliwość względem mnie, ba - tolerowanie w ogóle mnie w pobliżu. Mało tego - udzielanie informacji na temat etapów całego procesu, to było coś wspaniałego - w swoich kolejowych peregrynacjach rzadko trafiałem na tego typu przyjaznych, otwartych i bezinteresownych kolejarzy! Ale zdarzało się, owszem, i wszystkich tych ludzi mam w serdecznej pamięci :) Ci dwaj panowie dołączyli do panteonu debeściaków :)) Po opuszczeniu kabiny ruszyłem w stronę Szczutowa, w kierunku czoła pociągu roboczego, który już zdążył zostać wepchnięty (jechał tyłem naprzód) z Sierpca przez M62-1681. Oceniając na oko, to tak ze 3/4 składu hopperów zdążono już rozładować, ale proces ciągle trwał gdy przechodziłem obok. Jako ciekawostkę dodam, że wśród zasłyszanych rozmów mijanych pracowników dominujący był wschodni “zaśpiew”, raczej język ukraiński… (ot, taki znak czasów). Następnych kilkadziesiąt minut zeszło mi na oczekiwaniu aż Gagarin zechce podciągnąć nieco skład ze strefy cienia na jasną stronę mocy na skąpany w słońcu przejazd ulicy Kolejowej (jakże by inaczej), a gdy to wreszcie zrobił, przemieściłem się za północną głowicę dawnej stacji, gdzie powstało takie fotogeniczne “siodełko” w miejscu gdzie świeżo podsypany nowy tor spotykał się ze starym, nieco niżej położonym, rozjazdem. Bardzo fajnie to wyglądało i tak się po chwili złożyło, że ciągle pracujący przy rozładunku tłucznia gagarin dojechał to tego miejsca, ale go nie przekroczył. Wręcz przeciwnie, za chwilę cofnął się nawet kawałek, dając mi czas i motywację do znalezienia kolejnej miejscówki. Wielkiego pola manewru już nie miałem, jako że zaraz zaczynał się peron, wszedłem więc nań by popełnić zeń fotkę składu odjeżdżającego do Sierpca po skończonej robocie. Zanim się jednak doczekałem napatoczył się jakiś lekko zawiany gość zbierający do worka butelki po wodzie porozrzucane przez pracowników wcześniej tu pracujących. Ja to przyciągam takich kolesi jak magnes więc oczywiście musiała wywiązać się pewna rozmowa, acz bez entuzjazmu z mojej strony. Gościu zaczął rozpytywać o mój sprzęt foto, ale że nie bardzo byłem rozmowny to zaczął nawijać jakim to on super-hiper sprzętem niby dysponował w przeszłości, a który mu rzekomo skradziono (według mnie szybciej było tak, że go przepił…). Gdy sobie wreszcie poszedł Gagarin zdecydował się ruszyć definitywnie w stronę Sierpca. Na szczęście przed nim na torze znajdowały się jeszcze profilarka tłucznia i podbijarka, którym tak szybko nie spieszyło się z powrotem, więc zdążyłem objechać stację i znaleźć się przy przejeździe drogi do Ligowa. Stąd poobserwowałem sobie przejazd całej karawany pojazdów składającej się z duetu profilarka+podbijarka, następnie gagarin z hopperami i zamykającej pochód zgrzewarki. Minąwszy przejazd gagarin zakopcił zdrowo i nabrał zdrowego rozpędu, co odstręczyło mnie skutecznie od prób gonienia ich leśnymi dróżkami. Uznałem, że jeśli utrzymają wysokie tempo jadąc nowym torem, to za chińskiego boga nie zdążę przed nimi na wjazd do Sierpca. Dałem więc spokój próbom łapania ich jeszcze w lesie i od razu obrałem kurs na semafory wjazdowe do Sierpca. Jadąc od Gójska skręciłem oczywiście w prawo do wsi Mieszczk, by skrótem ominąć drogę przez miasto. Wiedziałem na podstawie wcześniejszej wycieczki na wiosnę, że w remoncie był mostek nad Skrwą, ale żadnych znaków obecnie nie było, przeto uznałem że droga jest drożna, remont skończony. A gdzie tam! Dopiero przed feralnym mostkiem natrafiłem na znak, że objazd. Kurrrr…aaaa! Trzeba kawał drogi zawracać, tracić czas i jeszcze przebijać się przez zachodnie opłotki Sierpca, przy opactwie Benedyktynek i mleczarni, do tego światła na skrzyżowaniach - niee, no nie ma szans zdążyć. Na wjazd profilarki i Plassera faktycznie nie udało się, ale mało mnie to obeszło. Grunt, że po ich przejeździe rogatki przy nastawni wykonawczej Sc2 poszły w górę i mogłem przejechać przez przejazd. Znaczyło to, że zanim pojawi się gagarin minie jeszcze trochę czasu. Zaparkowałem sobie więc na luziku i zająłem dogodną pozycję. Po chwili szlabany opuściły się i skład majestatycznie, bez pośpiechu przetoczył się przed obiektywem. Semafor rzecz jasna nie był podany, bo szlak zamknięty. Dla pociągów roboczych nastawniczy podawał latarką nakaz wjazdu sygnałem Rm1 “do mnie” (jeśli się nie mylę). Zanim ostatnie wagony zdążyły minąć semafor wyłoniła się zza łuku zgrzewarka, ale musiała dłuższą chwilę odczekać zanim otrzymała pozwolenie wjazdu, bo wjeżdżała na inny tor niż skład przed nią. Podobnie jak profilarka z podbijarką wjechała ona na tor nr 1, tuż pod oknami nastawni dysponującej, pod którą na nim stało jeszcze kilka wagonów roboczych i socjalnych. Natomiast gagarin z hopperami podjechał na tył nastawni, na tor nr 6. Między nastawnią a semaforami wyjazdowymi D² i F² na Płock i Nasielsk jest mały placyk, który w ostatnim czasie stał się miejscem składowania tłucznia na potrzeby remontu linii do Brodnicy. Ale tego popołudnia nie było tam już wielkich zapasów, przypuszczam że nie starczyłoby materiału do zapełnienia choćby kilku hopperów. Zresztą ze Szczutowa wróciły 3 nierozładowane wagony, zabrakło widać czasu przed fajrantem. Jeszcze trochę posiedziałem w samochodzie tuż przy mruczącym gagarinie, licząc że może coś jeszcze się wydarzy, jakieś manewry, czy coś, ale gdy i on się wygasił - stwierdziłem że koniec atrakcji na dziś i obrałem kierunek na dom. Piękny, słoneczny i pełen nowych doświadczeń był to dzień. Pragnę podziękować jeszcze raz tym wszystkim, którzy przyczynili się do uczynienia go tak udanym!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wal śmiało!