W życiu bym się nie spodziewał, że po tym dniu da się sklecić jakąś relacyjkę. A jednak! Życie potrafi płatać figle sprawiając, że całodzienne wycieczki - ba, wręcz wyprawy - "na pociągi" potrafią zamienić się w ciągnącą się jak flaki z olejem nuuuudę, bo nic nie jedzie, albo przeciwnie - krótkie wyskoki, z braku czasu, na najbliższą linię stają się długo pamięt(a)nymi, bo albo niespodziewanie ruch był "jak na Marszałkowskiej", albo pojechał jakiś mega super skład. To miał być krótki popołudniowy wyjazd bardziej rekreacyjno-rekonesansowy niż owocny fotograficznie. A tymczasem...
Boże Ciało - dzień wolny od pracy - a do tego, jak się wydaje, spory spadek przewozów towarowych w wyniku "zamrożenia" gospodarki w związku z epidemią koronawirusa - to połączenie nie rokowało wielkich szans na udany dzień dla kolejowego focisty. Toteż zamiast sterczeć bezczynnie przy torach zabrałem się z rana za porządki w domu, a uwierzcie mi że przy dwustu paru metrach powierzchni na trzech kondygnacjach i pięciu zwierzakach, jest co robić... Jako-takie ogarnięcie tego bałaganu zeszło się do wczesnych godzin popołudniowych i gdy stwierdziłem, że na więcej nie mam już sił, postanowiłem odpocząć, zrelaksować się na łonie natury. Jako że mieszkam w Miedzeszynie, na południowy wschód od downtown Warsaw ;-) to najbliżej do jakiejś zacnej linii kolejowej mam do popularnej SŁ-ki, "dwunastki" Skierniewice - Łuków (tak w ogóle to tuż po sąsiedzku mam linie otwocką, ale nie uznaję ją za zacną - same kible i ich nowsiejsze wcielenia, żadnych towarów - znaczy: niewarta w ogóle zainteresowania, do tego jeszcze zamknięta na odcinku Otwock - Pilawa przez modernizację). Wieczorem poprzedniego dnia na faceboooku ukazało się info, że skądś tam z południa kraju przez Górny Śląsk do Małaszewicz ruszył najnowszy rarytas PKP Cargo - ET22-836 przywrócony do barw z 2001 r., jakie wówczas nadawał naprawianym pojazdom ZNTK Poznań. No ale skoro widziano go na południu Polski jakoś koło godz. 20, to nie robiłem sobie większych złudzeń - dość jasne było "na zdrowy rozum", że SŁ-ką śmignie w nocy i tyle go widzieli. Jakieś więc było moje zdziwienie w czwartkowy poranek, gdy ktoś inny napisał, że ów pociąg dotarł zaledwie do Rokicin, stacyjki na "Wiedence" przed Koluszkami. Zapytałem swojego przyjaciela z dostępem do cargowskiego systemu EKL, czy to prawda i uzyskałem odpowiedź, że przemieścił się już do Koluszek. I że na haku ma platformy. Eee no to nieomalże tak, jakby luzem jechał (nieciekawie to na zdjęciu wygląda). Dałem więc spokój i - jako się rzekło - zabrałem się do porządków w chałupie. Po paru godzinach, podczas odpoczynku, szybki research kolejowego fejsa i... kolejne zdziwko - jeszcze ktoś inny zapodaje, że skład dotarł zaledwie do Skierniewic, gdzie utknął na dłuższy czas i, że na platformach ma jednak kontenery. Tym samym zaczyna w mej głowie kiełkować ochota, by się jednak kopnąć na SŁ-kę, by zobaczyć ten skład. Zagęszczam więc ruchy w domu, by jednak nie ruszać nie dokończywszy zaplanowanych prac. Dość już późnym popołudniem uzyskuję sms-em od przyjaciela cynk, że 836 od 1,5 godz. stoi w Tarczynie. Więcej nic nie wiadomo - może zarówno ruszyć w każdej chwili, jak i równie dobrze - może stać jeszcze kilka godzin, np. czekając na podmiankę maszynisty. W każdym bądź razie ja swoją pracę domową odrobiłem i mogę ruszać w plener. No to w drogę! Pomyślałem sobie, że jak spotkam 836 to dobrze, jak nie - to drugie dobrze. Bo główny celem spontaniczej wycieczki uczyniłem znalezienie dojścia do głównego koryta Wisły od wschodniej strony, z czym nosiłem się już od pewnego czasu. Chciałem sobie zobaczyć po pierwsze, czy w ogóle da się tamtędy przedrzeć przez widoczne na mapie Google bagienka, chaszcze i tereny zalewowe, a jeśli tak - to po drugie - jaki rozpościera się widok z plaży na most kolejowy? Jedno miejsce na widoku satelitarnym wydawało się nienaturalnie ukształtowane, podejrzewałem - jako były wędkarz spinningista - że to stara ostroga, zbudowana dawno - gdy wody w Wiśle było więcej - dla ochrony przed podmywaniem przez nurt wschodniego przyczółka mostowego. Nos mnie nie zawiódł. Od razu gdy dotarłem na miejsce, dało się rozpoznać charakterystyczne gruzowisko sporawych kamulców znamionujące początek tej rzecznej budowli, podczas gdy najbliższa okolica była ich pozbawiona. Same się tam nie poukładały przecież. Jednak droga nie była usłana różami do samej plaży - kamulce z latami porosły zaroślami, rzeka naniosła też furę piachu, który przykrył ostrogę jednocześnie odcinając (no prawie, sączyła się stróżka szerokości ok. 30 cm bieżącej wody) od głównego nurtu całkiem spory zbiorniczek, który przekształcił się w stojącą wodę i - jako taki - porósł innego rodzaju roślinnością niż płynąca woda rzeczna, stając się tym samym stołówką dla ptactwa wodnego. Nie dziwiła zatem obecność tamże młodego samca łabędzia niemego, który niewiele robił sobie z pojawienia się mnie i zapamiętale pożywiał się do syta. Stojąca woda i praktycznie bezwietrzny, duszny, parny dzień sprawiał jednocześnie, że pięknie w tym lustrze wody odbijał się most kolejowy, a właściwie jedno z jego przęseł. Cyknąłem parę fotek z łabędziem aby przypominały mi później o takim zacnym motywiku (pamięć mam kiepską, na pewno za jakiś czas bym o tym zapomniał) i poszedłem dalej szukać dojścia do głównego nurtu. Ale uszedłem raptem kilka metrów gdy z naprzeciwka wyszedł na mnie jakiś zdenerwowany facet szukający czegoś po zaroślach. Jako człowiek z natury pomocny (dawnej tak nie było), zapytałem czego szuka i czy mogę jakoś mu pomóc? Odparł, że żona zgubiła gdzieć tu telefon, a ze swojego nie może zadzwonić, bo mu się rozładował. Zaoferowałem pomoc tylko niech mi poda numer zguby. Podał. Dzwonię. Odzywa się automat, że "wybrany numer jest zajęty, prowadzi akurat rozmowę". Dziwne. Ale za chwilę słychać darcie się żony zza niskiego wału przeciwpowodziowego, gdzie zaparkowali samochód (ja też), że ZNALAZŁAAAM! Czyli wypadł jej nie w krzakach a już w samym samochodzie. Gościu rozpromieniał, podziękował i poszedł do gapowatej kobity. Z kolei wniosek z tego spotkania dla mnie był taki, że jestem na dobrej drodze, skoro szli nią w przeciwną stronę lokalsi, zapewne skąd? Z plaży oczywiście. Jeszcze kilkadziesiąt metrów, jeszcze jeden mały strumyczek i błotko, jeszcze kolejna łacha piachu iiii... jest! Brzeg Wisły i to - ku memu małemu zdziwieniu - na niewielkiej skarpie, nie na płaskim. Tym lepiej, super! Widok na most baaardzo przyjemny, ale zdecydowanie na rano i przedpołudnie. Aktualnie popołudniowe słońce świeci mi w twarz, z fotek kolejowych nie ma prawa powstać nic satysfakcjonującego. Przekonawszy się co do tego postanawiam zejść na poziom wody i udać się na przeciwną, północną stronę mostu, by obczaić widok. Plus z tego taki ponadto, że słońce nie będzie świecić mi centralnie w twarz (była już godz. 18), lecz z boku. Tu też ładnie. Stwierdzam, że mogłoby coś nawet pojechać to byłaby niegłupia fota, aczkolwiek o świcie byłaby lepsza. Chodzę tak sobie, szwendam się w poszukiwaniu najlepszego kąta, kontemplując jednocześnie niski stan wody w rzece (nie to co kiedyś), gdy wtem do mych uszu dolatuje z początku cichy, lecz coraz to narastający bardziej i bardziej, jakiś nowy dźwięk. To już nie odgłos kolejnego sznura TIRów sunącego nieodległym mostem drogowym - to coś innego. Pociąg! Coś się zbliża do mnie po torze od strony zachodniej. Rodzi się tak znany i lubiany "stan podgorączkowy", taka mała ekscytacja przed nieznanym. W przypadku SŁ-ki bardzo jednak często kończy się rozczarowaniem na zasadzie "nosz kurła, znów niebieski ET22 z węglarkami", ale - nie tym razem! No bo tym razem zza krzaków porastających zachodni przyczółek mostu wyłania się najpierw żółte czoło, a za nim zielone cielsko byka 836!! Wooow, a to ci niespodzianka (no, nie taka całkowita znowu...). Ciekawe jednak, że radyjko, które zawsze mam przy sobie nic nie skrzeczało, gdy przejeżdżał chwilę wcześniej przez stację w Górze Kalwarii. Tak to bym był przynajmniej uprzedzony po numerze, że to on. A on tak jakoś "z cicha pęk" się wziął i zakradł ku mnie hehe :-D Jakby tego było mało, rzeczywiście na platformach jechały kontenery - ale nie jakieś tam sobie "klocki" chińskie jakich mnóstwo teraz kursuje po kraju. Ooo, co to to nie - otóż po pierwsze primo, kontenerki były małe, krótkie, 20-stopowe, po drugie primo - wszystkie w jednolitym szarym kolorze i trzecie primo, ultimo - rosyjskie (sic!) z napisami "Transsistiema" (tłumacząc z ichniego na nasz). I jeszcze po czwarte, ale to dowiedziałem się później od kumpla oglądającego zdjęcia, że platformy pod tymi kontenerami też nie jakieś tam zwykłe, jakich na pęczki obecnie (ja nie zwracam na takie rzeczy uwagi - błąąąd), lecz trafiły mi się "płaskie" platformy bez burt i kłonic serii Sgs, typ 412Z. Skonstruowano je w 1970 r. w CBK PTK w Poznaniu jako pierwszy polski typ wagonu do przewozu kontenerów! Budowane były w latach 1971-1976 przez fabrykę w Świdnicy. Ja pierdzielę, ale czad! Taki oldschoolowy skład kontenerowy z tak pomalowanym bykiem, to mógłbym zdjęcie śmiało podpisać, że sfotografowany został na początku lat 90-tych XX wieku, 30 lat temu! :) No i co? Warto było jednak tyłek z domu ruszyć? Ooołłł yeeeach!! :) No ale ponieważ apetyt rośne w miarę jedzenia, to nie zamierzałem poprzestać na tym jednym daniu. Wprawdzie na zdrowy rozum nie powinien już nigdzie się zatrzymywać przed Pilawą, ale niezbadane są decyzje dyspozytorów odcinkowych PLK ;-) A nuż któremuś strzeli do głowy zatrzymać skład np. w Osiecku z jakiegoś powodu? Lepiej pojechać i nawet przekonać się, że jednak nie przystanął, niż nie pojechać a potem z neta dowiedzieć się, że jednak miał stójkę i można go byłoby zafocić zarówno na tej stójce jak i później w ruchu na jakimś motywie. Wyszedłszy z tego założenia ruszyłem w drogę powrotną przez wiślane piachy do samochodu wysyłając jednocześnie po drodze sms-a do źródełka informacji, aby sprawdziło za jakie pół godziny czy towar minął bez zatrzymania Pilawę czy nie. Oczywiście - jak to ja - nie mogłem wracać do auta tą samą drogą, którą przyszedłem, tylko musiałem sobie wytyczyć nowy szlak. W efekcie zgubiłem właściwą ścieżkę i pobłądziłem. Co chwila wychodziłem na jakieś nieprzebyte bagienka zamiast na ów wąski przesmyk pomiędzy nimi. A pociąg ciągle się oddala, cholera! W końcu obrałem kurs na pewien charakterystyczny punkt orientacyjny i wróciłem grzecznie po własnych śladach. Ledwo wsiadłem do samochodu, gdy przyszedł sms zwrotny z info, że towar poleciał dalej na Łuków. No to nie było sensu nawet próbować go gonić. Co by tu zrobić ze sobą w zamian? Z dylematu wyrwała mnie podsłuchana gadka na radyjku, z której wynikało że coś wjechało do Góry Kalwarii od strony Czachówka i stanęło, bo godziny mechanikowi się kończyły. Dalej gościu zeznawał, że po 19 ma ruszyć samochodem z Łodzi Olechowa podmianka. Wyglądało na to, że w Górze stoi towar Cargo. Ale jaki? Może jakiś fajniejszy niż typowy byk z węglarkami? Jadę sprawdzić. Ee, nic z tego - jednak ET22 z Eaos-ami, nuuuda. Olewam. Jadę się zatankować. Koło nastawni na zachodniej głowicy Góry jest mała fajna stacyjka Orlenu, a ponieważ położona jest na uboczu to ceny mają kuszące. Ale nie dziś. Okazuje się, że w Boże Ciało zamknięte :( Wiadomo, kraj wyznaniowy... Postanawiam przejechać się jeszcze kawałek w okolicę niedawno oddanej do użytku obwodnicy (ależ to była potrzebna inwestycja, bez ironii!), a konkretnie wiaduktu tejże na SŁ-ką. Wprawdzie już tam byłem tuż przed puszczeniem po nim ruchu, ale dziś zachciało mi się pojechać kawałek dalej w kierunku wsi Ługówka. Na Google Maps widać niby jakiś przejazd przez tory, ale czy to prawda - diabli wiedzą. I pozostawiłem ich z tą wiedzą, bo dojechać się nie dało - leśne ścieżki po deszczach to nie jest coś co moja nisko zawieszona KIAnka kocha najbardziej. Przezornie wycofałem się zawczasu żebym nie musiał chodzić po rolnikach w poszukiwaniu ciągnika do wyciągnięcia fury z błotnej pułapki. Wróciłem na stację. Byk stał tak samo jak niedawno, nic tu się chyba nie zmieniło. Ponieważ jednak słońce zaczynało chylić się już ku zachodowi, postanowiłem wrócić na wschodnią stronę mostu na wypadek gdyby podmianka miała za niedługo przejąć stery byka i ruszyć nim na Pilawę. Podejrzewałem, że fotka składu przejeżdżającego przez most z kulą zachodzącego słońca w oddali może okazać się hiciorem. Dyżurny wołający pociąg 194009 (ostrzegał mechanika o człowieku przechodzącym przez tory w stacji) odezwał się jednak zbyt wcześnie, jeszcze zanim wygrzebałem się z miasteczka na drogę nr 50. Kurde, nie zdążę jeśli teraz ruszy - przemknęło mi przez głowę. No ale mam jakąś alternatywę? Wprawdzie mogę go łapać z pobocza gdy sunie nasypem po łuku minąwszy posterunek odgałęźny Kępa Gliniecka, ale mam już takie foty i to z lepszym składem. Postanawiam zaryzykować i focić go jednak ze skarpy u podnóża plaży, gdy jedzie po moście. Ledwo jednak znalazłem się przy ścieżce prowadzącej przez bagienka na plażę już dało się słyszeć łoskot wjeżdżającego na most składu. Nie było nawet co próbować popełnić zaplanowanego zdjęcia, trzeba było błyskawicznie wdrożyć plan awaryjny. Tu na szczęście nie trzeba było wiele główkować - nie było innej opcji niż odbicie lustrzane przęsła w stojącej wodzie, tu gdzie wcześniej pożywiał się łabędź. Zajmuję więc pozycję i oczekuję najazdu crème de la crème SŁ-ki, czyli niebieskiego byka. Wtem - niespodzianka! Oto bowiem zza krzaków wyłania się biało-czerwone czoło lokomotywy. Pstrykam, na identyfikację delikwenta przyjdzie czas później. Tak czy siak cieszę się że to jednak nie niebieski ET22 - wszystko lepsze niż to! Żeby była jasność - bardzo lubię byki, mają świetne odgłosy, zwłaszcza to takie charakterystyczne świergotanie wózków. Ale nie niebieskie! Na nich ono wygląda - jak dla mnie - najgorzej ze wszystkich serii lokomotyw, to jest po prostu dramat taki aż brak słów. W pierwszych latach mikolenia (druga połowa lat 90-tych) przyzwyczaiłem się do ówczesnego zielonego malowania (z żółtym czołem) i innego nie trawię! No, ale dość didaskaliów. Aktorem tego planu okazał się być E6ACTadb-029 (coraz dłuższe, a przez to głupsze te oznaczenia...), czyli Dragon 2 ze spalinowym silnikiem dojazdowym, który ciągnął 55 próżnych szarych węglarek do Sokółki pod załadunek kruszywa. Skład jechał akurat SŁ-ką z uwagi na zamknięcie linii Legionowo - Tłuszcz (remont mostu pod Radzyminem), którą jeździ zazwyczaj. Nie powiem, zadowolony byłem z takiego obrotu spraw i samej foty :)) No dobra, co by tu dalej porobić? Niby była szansa że za niedługo pojedzie z Góry na wschód ten nieszczęsny niebieski byk. Robiąc mu fotę na moście, z kulą zachodzącego słońca nawet nie byłoby widać jego tragicznego koloru - tylko samą sylwetkę, światła i ewentualnie zarysy wagonów. Mogłoby to wyjść nawet dobrze, ale tak naprawdę nie chciało mi się już wracać w to samo miejsce nad brzegiem, w którym byłem dziś wcześniej. Nie lubię chodzi po swoich śladach tego samego dnia. To po pierwsze. A po drugie, coś tak przeczuwałem, że podmianka do byka nie dotrze zbyt prędko z Olechowa i może się okazać, że ruszy grubo po zachodzie Słońca (tak też i było). Stwierdziłem, że zamiast tego przejdę się mostem. Zazwyczaj nie palę się do takich zakazanych przygód, ale akurat ten most w Górze charakteryzuje się dość dużym ruchem pieszych - w międzyczasie przeszło nim kilka osób z jednego brzegu na drugi, a ponadto jest dość szeroki i nawet gdy złapie Cię pociąg "na środku rzeki" to bez problemu da się schować poza skrajnią. Akurat gdy wdrapywałem się na wschodni przyczółek, górą od Kępy nadjechał... rowerzysta (taki pół-profesjonalista). Zagadałem do gościa żeby uważał, bo wiem, że z naprzeciwka na stacji stoi pociąg, który - kto wie - może już z niej ruszył.
Ale on tylko odparł wesoło, że już nie raz spotkał się oko w oko z towarem na środku mostu i bez problemu chował się w licznych wnękach. Eee no to jak tak to idę za nim. Nie doszedłem jednak nawet do połowy. Nie było sensu iść dalej, bo wszystko co chciałem zafocić znajdowało się wcześniej. Po pierwsze, Słońce zachodzące nad nurtem królowej polskich rzek. Po drugie, tarcza ostrzegawcza do semafora wjazdowego na posterunek Kępa Gliniecka. Pofociłem na szybko com chciał i nie kusząc losu - wiem z nasłuchów, że Kępa lubi wzywać SOK na osoby przechodzące mostem - wróciłem do samochodu. Wydawało się, że to koniec zdjęć tego dnia. Słońce definitywnie zaszło za horyzont, cóż więc tu mogło się więcej stać, co mogło by mnie skłonić do ponownego wyjęcia aparatu z torby? Burza! Oczywiście wcześniej dawało się zauważyć nadciągające z południowego-wschodu chmury, ale były one daleeeko. Wydawało się, że może przejdzie bokiem. Ale nie. Waliła prosto na mnie. Super! Radyjko coś niewyraźnie zaskrzeczało a ja - tak mi się wydawało - "usłyszałem" to, co chciałem usłyszeć, czyli że byk z Góry po podmianie rusza. Podjechałem więc w okolicę "skrzyżowania" 50-tki z linią kolejową biegnącą w tym miejscu po wysokim nasypie. Już nie było światła żeby pociąg zafocić, ale chociaż bym sobie zobaczył i słuchał jak jedzie, jak wyją wentylatory i przetwornica byka, jak metal wagonów gra swoją muzykę - bardzo to lubię. No ale coś mi się przesłyszało, musiał jakiś inny posterunek gadać z innym pociągiem. Przemieściłem się kawałek w stronę ronda, przy którym spotykają się 50-tka i droga z Otwocka i Karczewa do Wilgi, Maciejowic i Dęblina. Zanim doń jednak dojechałem urzekło mnie piękno natury, że aż postanowiłem zatrzymać się w ni to zatoczce, ni to skręcie w pola, aby podziwiać przewalającą się
nad mą głową burzę frontową z wałem szkwałowym. Jeszcze od zachodu trochę jasności było i dzięki temu dało się trochę pofocić. Ależ to piękne było. Sami zobaczcie. Chwilę później lunęła z nieba ściana wody i nie pozostało mi nic jak wrócić do domu. Krótki wypadzik, a jakże owocny. Super popołudnie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wal śmiało!