Uprzedzam żeby nie zaczynać lektury niniejszej relacji nie zapewniwszy sobie odpowiednio dużo wolnego czasu. Daaawno już nie wyprodukowałem żadnego sprawozdania, ale jak mi się w końcu zebrało na pisanie, to wyszło tego... 10 stron :-) A więc gotowi? Zatem odjeżdżamy...
DZIEŃ 1 (prolog) – piątek 27 sierpnia
Decyzję o podjęciu dalekiej wyprawy kolejowej zazwyczaj uzależniam od pogody wychodząc z założenia, że robienie fotek burych nie ma większego sensu. Zdarzają się jednak sytuacje, które każą mi olać sikiem falistym prognozy pogody. Tak właśnie było przed wyjazdem do Chojnic zaplanowanym na późne popołudnie piątku 27 sierpnia. Nieodwołalną decyzję o uskutecznieniu wycieczki do Chojnic i Bydgoszczy powziąłem już tydzień wcześniej, w momencie gdy skończyłem czytać SMS-a od Remika. Kuba zawiadamiał w nim, że 28 sierpnia „Chojniczanina” do Bydgoszczy poprowadzi chojnicki gagarin 1102! Choćby miało być gradobicie, nie ulegało dla mnie wątpliwości, że ja to muszę zobaczyć! Choćbym miał nawet jednego zdjęcia nie zrobić, musiałem to przynajmniej zobaczyć i basta :-) Udało mi się skaptować do wyjazdu Żuczka i w piątek po pracy czym prędzej obraliśmy kurs na Terespol Pomorski. W czwartek bowiem Remik nie tylko że potwierdził „Chojniczanina” to jeszcze dodał, że z bruttem TKPS 77282 do Świecia pojedzie wypożyczony z Zajączkowa ST44-1113 :-) Nadmiar szczęścia!! W planie mieliśmy sfocenie go i nocleg w Chojnicach, by następnego dnia móc jako tako funkcjonować. Jak zwykle podczas podróży do Chojnic „niedasię” ominąć Sierpca. Ten zaś swoim wiernym miłośnikom wywdzięcza się co raz jakimiś niespodziankami. Tak było i tym razem, ale aż takiego bonusa to się nie spodziewałem. Oto bowiem aż trzy tory w pobliżu rampy zostały dosłownie zawalone wagonami. I to nie byle jakimi, bo... mieszkalnymi. Matko Buska – co tu się wyprawia?? Do tego jakieś maszyny torowe, wózki motorowe, plasser – o luuudzie! Wszystkiego dobrze nie widać było, a że na niedziele nie miałem niczego w planach, to... już mi się plan urodził :-) No, ale czas nam w drogę, na dłuższe odwiedziny w Sierpcu przyjdzie pora pojutrze. Do Świecia dotarliśmy kilka minut przed 23 i poczęliśmy sobie uświadamiać, że bezahlowanie kilkudziesięciu zyli za kilka godzin snu w hotelu zupełnie się nam nie kalkuluje, bo zanim byśmy dotarli do Chojnic byłoby już po północy, a wstać trzeba by przed 5 rano. Obraliśmy więc wariant hardcore, czyli nocleg w… samochodzie :-) Najpierw jednak sfoczyliśmy sobie uśpionego 1113 stojącego luzem vis a vis dworca, potem sam dworzec, następnie semaforki wyjazdowe w stronę Gdyni i gdy już zaczynałem składać sprzęt szczekaczka oznajmiła że wjedzie pociąg osobowy z Bydgoszczy nie pamiętam dokąd, wszakże na peron 1, czyli pod sam dworzec. No to dawaj znowu montować aparat na statyw. Ledwom co zdążył przed wtoczeniem się niebiesko-żółtego kibella, ale foto wyszło ładne :-) Łukaszowi tymczasem padła bateria w aparacie… Zaiste mały dramat, no bo gdzie tu po nocy kupić nietypową baterię? Trochę się więc nazwiedzaliśmy okolicznych stacji benzynowych, koniec końców jednak kupiliśmy jedną. Zawsze coś, choć potrzeba dwóch ;-) Postanowiliśmy ponowić próbę w Chojnicach. Zanim tam jednak ruszyliśmy trzeba było złapać kilka godzin snu. Wróciliśmy więc do Terespola i tu niespodziewanka – nie ma Gagarina. Eee – myślimy, pewnie pojechał podstawić się do składu. Uspokojeni tą myślą zaparkowaliśmy pod dworcem, rozłożyliśmy fotele i w kimono. Mnie sen naszedł łatwo z czym jakiś tam związek miały pewnie obalone na dobranoc browarki ;-) Gorzej z Łukaszem, któren budził się co jakiś czas lampić się na śmigające po węglówce brutta i nocniki. Mnie nic nie ruszało, podobno smacznie sobie chrapałem :-)
DZIEŃ 2 – sobota 28 sierpnia
Wierzę w to chętnie, bo obudziłem się całkiem wypoczęty. Najpierw wróciłem do przytomności o 3 nad ranem jak minęła już rozkładowa pora odjazdu gagara do Chojnic, tyle, że ten ani myślał się nam pokazać... Przejechaliśmy więc wzdłuż stacji wypatrując charakterystycznego dachu nad wagonami. Wytrzeszczanie oczu nic jednak nie dało, bo Ciemno ;) choć oko wykol. Zdać się więc musieliśmy na słuch. Tu też porażka – nie słychać dobrze znanego mruczenia jedynie słusznego silnika. Stwierdziliśmy więc, że nas musiał gagar wydymać i pojechał wcześniej, a myśmy jakimś cudem tego nie zarejestrowali :-( Ruszyliśmy więc do Chojnic, a ja – ku małemu chyba rozczarowaniu Żuczka – znów zapadłem w błogi sen. Potem mówił, że na zakrętach tylko się bujałem z jednego boku na drugi he he. Nic więc dziwnego że wypocząłem niczym bobas w kołysce! :-) Koło Tucholi coś Łukasza tknęło żeby zajechać pod dworzec. I to była słuszna ta koncepcja, bo tylko jak zgasił silnik od strony torów doleciał naszych uszu ten tak nadaremno nasłuchiwany dźwięk w Terespolu. Taaaa, to nie może być nic innego jak najpiękniejszą kolejowa muzyka, gagarowe mruczando :-)) Otrzeźwiałem natentychmiast jakby mnie kto kubłem zimnej wody w twarz chlusnął! Aparat, statyw i dzida na peron. Wychodzę i co widzę? Gagar… luzem! Aaa no i się wyjaśniło jak to było możliwe, że nam wziął i niepostrzeżenie zwiał. Szkoda tylko, że odnaleźliśmy zgubę pogrążoną w kompletnej Ciemności, tak że zdjęcia nie szło zrobić ni kuta. Podobnie rzecz się przedstawiała z osobówką czekającą na nie wiadomo co. Co ciekawe, na czele dwóch bonanz stara znajoma – JSLkowa SU45-021! Długo się nad nią jednak nie rozwodziliśmy, bo naszą ciekawość zwrócił fakt, że gagar stoi z zapalonymi czerwonymi ślepkami w stronę Chojnic. W stronę Terespola nie świecił niczym. Już się miał Łukasz fatygować do mechanika spytać co jest grane, ale nie zdążył. Czerwone zmieniły się na białe, ozwała się trąba (ale nie jedynie słuszna basowa tylko taka cienka kiepawa, wszak 1113 to "klin"…) i szerokim gestem odkręcony kierat spowodował wyplucie z wnętrzności gagara wielkiej chmury siwego dymu palonego oleju. W ciemności nocy doskonale było widać iskry wyrzucane z tłumika. W nabożnej ciszy oglądamy ten niesamowity spektakl upajając się zapachem dymu i sycąc oczy oddalającą się poświatą malejącego z każdą sekunda gagarinka. COŚ FANTASTYCZNEGO!! Misterium... Dopiero jak nam znikł za zakrętem wróciliśmy do samochodu i już mi się spać do samych Chojnic nie chciało :-) Na dworzec weszliśmy właśnie w chwili gdy do „Chojniczanina” podstawiał się główny aktor sobotniego przedstawienia, czyli ST44-1102. Mechanik zgasił światła, ale po chwili dostrzegł nas ustawiających statywy i nawet nie musieliśmy iść po prośbie – chłop był wystarczająco domyślny, że zaraz naprawił swój chwilowy błąd ;-) Światełka rozbłysły ponownie, ja jednak wstrzymałem się ze zdjęciami, ponieważ za chwilę miał wjechać osobowy ze Szczecinka. Ach, żeby tak chciał stanąć bok w bok z „Chojniczaninem” to by byyyło… I wiecie co – SU42-521 zaparkowała zgodnie z życzeniem! Małą pikawę serducha tylko miałem, bo Polsat wjeżdżał dość szybko i w pierwszej chwili pomyślałem, że zasłoni sobą gagara. Jednak znów domyślny mechanik na nasze rozpaczliwe gesty mocniej skręcił kran hamulca i zatrzymał się na tyle elegancko, że nie tylko, że nie zasłonił Gagarina, ale jeszcze widać było prawie cały pierwszy wagon za nim :-) Potem przygasił światełka i tak sobie stał dobrych kilkanaście minut, toteż z fotkami nie było nerwowego pośpiechu. Z pociągu wysiadło dwóch MK-ów – jeden z kamerą, drugi w fotopstrykiem. Z widzenia się nie znaliśmy, ale przywitali się z nami wymieniając swoje nic mi nie mówiące imiona – Paweł, a drugiego już nie pamiętam. Pawła zapamiętałem bardzo dobrze, ale o tym w dalszej części relacji. Jako że zbliżała się powoli godzina odjazdu „Chojniczanina” nie wdawaliśmy się w dłuższą pogawędkę, bo musieliśmy jeszcze wybrać jakiś motyw na trasie. W samochodzie zamieniliśmy się rolami i teraz to ja objąłem stery łukaszowej Micry, co – muszę przyznać – bardzo lubię z racji, że samochodzik jest super dynamiczny jak na swoje parametry. Najpierw zajechaliśmy na przejazd za stacją w miejscu gdzie tor skręca na południowy-wschód, ale miejsce nie przypadło nam specjalnie do gustu. Poza tym stwierdziliśmy, że z racji fatalnej pogody i nikczemnego parametru lepiej będzie pocykać go na stacjach jak stoi. Udaliśmy się więc do Silna i ustawiliśmy ze statywami tak że w obiektywach mieliśmy wskaźniki W4. Nie wzięliśmy jednak pod uwagę, że cokolwiek długawy skład skłoni mechanika do przerżnięcia ich. Ku naszemu zaskoczeniu Gagarin zatrzymał się tak, że wskaźniki były przy końcu pierwszego wagonu... Musieliśmy więc czym prędzej gnać przez mokrą trawę by skorygować swe ustawienie względem loka. Na ustawienie poziomu statywu oczywiście nie było czasu i trzasnąłem klatę byle jak, byle była (nawet w miarę wyszła). Na pocieszenie mechanior dał popis jak się jeździ – takiego kopcia nad tłumikiem gagara jeszcze nie oglądałem, nawet na towarach idących pod górę! Postanowiliśmy odbić sobie to raczej średnie powodzenie fociczne w Tucholi, ale zanim przebiliśmy się przez miasteczko to zajechaliśmy pod dworzec tuż przed pociągiem, więc dałem sobie spokój że sprintem po peronie. Zamiast tego stałem i patrzyłem, zwłaszcza na mechanika, bo już w Silnie zdało mi się, że za kieratem siedzi sam nasz dobroczyńca w osobie Romka Jaszczyszyna… I rzeczywiście, nie dostałem omamów wzrokowych, nie kto inny jak Jaszczur powoził furą! Łukasz dzielnie nie odpuścił i fotę ruszającego pociągu popełnił. Ja już byłem bliski wkurwienia, że tak zapierdala szybko z tym „Chojniczaninem”, ale znów Jaszczur na osłodę pięknie zamazrutował. Żeby jednak uniknąć robienia fotek „na wariata” postanowiliśmy jechać od razu do Wierzchucina, by skład odpowiednio wyprzedzić. Tu jednak też wjechaliśmy mniej więcej równo, a to z racji, że hamowały mnie liczne zakrętasy i mokra nawierzchnia drogi. Na dodatek gdzieś posiałem wężyk spustowy i z musu musiałem popełnić zdjęcie na czasie 1 sek. naciskając spust migawki palcem. Efektu możecie się domyśleć… Nic to, stwierdziłem bowiem już wcześniej, że nic mnie nie pozbawi dobrego humoru i mogę nawet zdjęć nie robić byle tylko oczy nasycić przefantastycznym widokiem ruszającego w chmurze czarnego dymu gagara. W Serocku więc nawet nie wyjmowałem sprzętu tylko patrzyłem i chłonąłem :-) Ale na ostatnim motywie w Stronnie pogoda poprawiła się na tyle, że mogłem już zrobić fotkę na czasie 1/125, co zarazem było ostatnią fotką 1102 z „Chojniczaninem”, ponieważ byliśmy już prawie w Bydgoszczy. Poza tym po zrobieniu tego zdjęcia z kolei mnie posłuszeństwa odmówiły baterie w aparacie. Z tym że ja przezornie miałem zapas i po stacjach benzynowych nie musieliśmy się szlajać :-) Nie było więc problemu z dziabnięciem Pm36-2 z „Korsarzem” wjeżdżającym około godziny 9 do Bydgoszczy. Łaska pańska, że tym razem mistrzowie z Cargo nie ozdobili peemy żadnymi napisami, flagami czy wstążeczkami, czego się obawiałem. Były za to baloniki na wagonach, ale to szczegół ;-) Peema wjechała na peron, po czym odczepiła się i zjechała nabrać wody z żurawia, lecz olaliśmy to. Zamiast tego dziabnęliśmy sobie manewrującą niebieską zakładową stonkę PESY z biało-seledynowym niemieckim rumunem (niemiecki rumun he he) i napotkaliśmy przechadzającego się Bodka :-))) Potem podeszliśmy do 1102 by przywitać się z Jaszczurem, ale nie było go na maszynie. Zamiast niego natrafiliśmy na Wojtka Lisa, a zaraz potem na M@teja. Aha, z ciekawostek przyrodniczych - widzieliśmy też paru głąbów jak np. Rafała Matuszewskiego i kolegę Ciapka (vel. Gej...) co się rok temu w maju z Jeżykiem pojedynkował w Ganzu na cytaty z polskich kultowych komedii (mimo wsparcia Łukasza Alczewskiego obaj przegrali z "kredensem" ;-), Pan Marek był bezkonkurencyjny!). No ale dość tych didaskaliów :) Peema tymczasem podstawiła się do składu i elegancko zakopciła całą stację co niektórych miłośników pary doprowadziło do orgazmu :)). A potem majestatycznie ruszyła trąbiąc i gwizdawką, i – o zgrozo, syreną :( Wraz z jej odjazdem odnalazła się nasza zguba, czyli Jaszczur. Obok niego stał ten gość co rano wysiadł w Chojnicach z osobówki ze Szczecinka. Romek – jako że znał nas obu – dokonał prezentacji. Okazało się, że Paweł ma na nazwisko Czech, co skojarzyło mi się słusznie z artykulikami o ilostanach poszczególnych lokomotywowni w nieboszczce KMiD. Jaszczyszyn szybko nas oświecił jak zrobić pięknego kopcia przy ruszaniu gagarem: „wiecie – wchodzi się na pierwsza pozycję, a potem od razu na jedenastą, kurna felek he he. No i nie ma mowy żeby nie zakurzyć okolicy, kurna felek”. Słaaaabo? To się nazywa szeroki gest!! :-))) Zachęceni przez peronową szczekaczkę poszliśmy we czterech obejrzeć reklamowane laboratorium czegośtam kolejowego (co okazało się kiepskiej jakości makietą) oraz nieco ciekawszą izbę pamięci prowadzoną przez bydgoskich miłośników. Bilecik 1 zł. Same zbiory to żadna rewelacja – typowo: stare zdjęcia, elementy garderoby kolejarza, lampy semaforowe, jakieś modele. Łukasza nie było to w stanie zainteresować więc się czym prędzej zmył z powrotem na dwór, ja natomiast zwróciłem uwagę na sporo biletów z różnych epok. To fajna autentycznie gablotka była, bo można sobie prześledzić ich ewolucję. Jeden z biletów szczególnie zwrócił moja uwagę, a to za sprawą wydrukowanej nań relacji, mianowicie Bydgoszcz – Warszawa Wschodnia przez... Toruń, Sierpc, Nasielsk!! A więc JSL-kowy :))) Dołączyłem wkrótce do naszej gromadki, która powiększyła się o piątą osobę – jakiegoś cudzoziemca. Z początku go nie poznałem, ale że Paweł z nim nawijał i nie zadał sobie trudu by na chwilę przerwać (mnie nie wypadało wpadać im w słowo) i przedstawić go nam a jemu nas, toteż olałem sprawę i nie paliłem się do poznawania osobnika. Tym bardziej, że Jaszczyszyn nawijał nam cały czas jak nakręcony o różnych tam swoich znajomkach z Bydgoszczy. Postanowiliśmy przejść się peronem w stronę płotu PESY, bo już wcześniej zauważyliśmy dwa ciekawe gagariny, z których jeden był pięknie pomalowany, a drugi totalnie spaskudzony. Ten pierwszy pomalowany na głębokie bordo z szarym dachem i listwą (Romek twierdzi że to jakiś poNRD-owski) a drugi w typowym malowaniu CTL, czyli granatowe burty i jakieś posrane napisy na nich, jasnopomarańczowy dach (bleeee…) i jedynie podwozie ładne, bo całe czarne. Tego drugiego zresztą stonka za chwilę wyciągnęła za bramę, więc dało się mu zdjęcie – wyłącznie w celach archiwalnych – zrobić. Manewry wykonywano tylko po to, by mógł z PESY wyjechać po rewizji ST43-265. Romek poszedł do kumpli na szopę dowiedzieć się czy do Chojnic zostanie podesłany na luzaka czy też na przyprzegu do Chojniczanina, na którego rozpisana była SU45-161. Zagraniczniak też się przymierzył do dziabniecia CTL-owego gagara, a jak podszedł bliżej skojarzyłem, że to chyba podstarzały nieco Jeffrey Dobek, którego widziałem dwa razy – pierwszy i ostatni ;-) na imprezie Chojnice-Przechlewo kilka lat temu. Później Paweł to potwierdził. Jeffrey pożegnał nas wkrótce, a my poszliśmy wrzucić coś na ruszt. Wróciliśmy jeszcze na chwilę na peron, bym dziabnał fotkę SU45-161 i ST44-1102, który przemanewrował sobie pod wieżę wodną przy szopie i napotkaliśmy Jaszczyszyna wracającego od rzeczonych znajomków. Od słowa do słowa wyswatał nam Pawła na dalszą drogę, okazało się bowiem, że ten pochodzi z Warszawy. Każda ze stron była zadowolona z takiego obrotu spraw, bo dla Pawła nasze towarzystwo stanowiło zapowiedź cyknięcia dużej liczby zdjęć w najbliższej przyszłości, dla nas zaś – podział kosztów paliwa na trzech :-) Pstryknąłem jeszcze tylko trzy SM30 stojące pod inną, mniejszą wieżą i po pożegnaniu z Romkiem wróciliśmy do auta. W ramach marnowania czasu do odjazdu Chojniczanina mieliśmy zamiar obejrzeć bydgoski most węglówki, ale na przeszkodzie stanął czynnik obiektywny w postaci remontu dróg i objazdów. Zrezygnowaliśmy więc z kręcenia i ruszyliśmy do Serocka, przez… Maksymilianowo i Koronowo. Trochę może nie po drodze, ale mieliśmy dość wolnego czasu, a ani ja, ani Żuczek nie byliśmy w Koronowie. Zanim tam jednak dotarliśmy obejrzeliśmy sobie z wiaduktu układ torów w Maksymilianowie, a Łukasz jeszcze sfocił jakiegoś długaśnego pośpiecha w stronę Gdyni. Potem do Koronowa, gdzie podobno jakiś ciekawy mosteczek się znajduje. Najpierw jednak odwiedziliśmy stację, bardzo ładną zresztą. Naszą uwage zwróciła też wieża wodna, istny karzeł wśród wież! Podejrzewamy, że była kiedyś wyższa tylko coś się jej przytrafiło. Ale co? Może ktoś wie, hę? No a potem na most. Faktycznie robi wrażenie – Łukasz dziabnął mu zdjęcie, ja nie bo na trelemorele pogoda była wybitnie niesprzyjajaca. Ale by tam gagar na nim wygląda – o luuuudzie! :-) Tymczasem zaczeła się zbliżać pora na powrotnego „Chojniczanina”, czym prędzej więc przenieśliśmy się w okolice Serocka. Konkretnie na wiadukcik przed tarczą. Po niedługim czasie nadjechała zapowiedziana przez Jaszczyszyna SU45-161 z nim zresztą na pokładzie ;-) Byliśmy trochę zaskoczeni jego tam widokiem, bo spodziewaliśmy się, że nie odmówi sobie przyjemności poprowadzenia gagara również w drugą stronę. Pomyśleliśmy, że pewnie woli zrobić mu zdjęcie gdzieś na trasie, najpewniej w Wierzchucinie. Z tą myślą ruszyliśmy w pogoń za pociągiem. No, nareszcie miałem usprawiedliwienie dla szaleńczej jazdy, jaką uwielbiam! Gnałem jakby mnie całe piekło szatanów goniło – ale raz za razem strzelałem popisy na szosie, ha! Dorwaliśmy go przy wjazdowym do Wierzchucina, a następnie skierowaliśmy się szybko na motyw z mostkiem między Cekcynem a Tucholą. Zajechaliśmy w las mniej więcej tam gdzie się go spodziewaliśmy, szybki wypad z wozu i… kurna, jakieś 100, 200 może metrów trzeba by dymach torem do niego samego, a potem jeszcze kawałek żeby się oddalić i objąć w obiektyw. A pociąg ma być tu dosłownie za moment! Już chłopaki pogodzili się, że nic z tego nie będzie i zaczęli przymierzać się do zdjęcia w motywie leśnym, lecz mnie to absolutnie nie w smak było. Rzuciłem więc tylko wesoło motywujące hasło „do odważnych świat należy” po czym puściłem się biegiem w stronę mostu. Towarzysze nie chcąc być gorszymi popędzili za mną :-) Z wywieszonymi jezorami, ale dotarliśmy na miejsce i to nawet nie rozjechani przez pociąg ;-) Ale opłacało się trochę pobiegać, bo miejsce okazało się znaaacznie lepsze. Aha, jeszcze w okolicach Wierzchucina zaczeła się poprawiać pogoda, nawet słonko raz po raz nieśmiało zza chmur zaczęło wyglądać. Tu jednak jak na złość zaszło akurat podczas przejazdu pociągu... I oczywiście wyszło zaraz po jego minięciu nas :-( Pozostał więc pewien niedosyt, toteż postanowiliśmy powtórzyć ujęcie z gagarem jak będzie jechał z osobowym. Nawet znaleźliśmy dojazd prawie na miejsce, więc odpadał sprint po torze :-) Okazało się też, że Jaszczyszyn nie wysiadł w Wierzchucinie, za to znów nam z kabiny pomachał. Cóż, widać musiał wracać do domu… My zaś zawróciliśmy do Serocka, by przejąć gagara z Bipą. Objechaliśmy stację dookoła w poszukiwaniu najdogodniejszego motywu. Najlepiej takiego, by dało się zmieścić cały pociąg z dworcem i zajefajną wieżą wodną. To jednak okazało się niewykonalne. Chłopaki więc ustawili się opodal semaforów wyjazdowych na Bydgoszcz, mnie jednak to miejsce jakoś nie leżało. Stwierdziłem więc, że zrobię dwie foty – jedną jak gagarek stoi na stacji i wysiadają ludzie, potem szybko zmienię obiektyw na krótszy i dziabne go jak rusza. Kto wie – może znów będzie wchodził od razu na wysokie pozycje? :-) To była słuszna ta koncepcja! Bo po pierwsze chłopakom nie sprzyjało słońce (znów zaszło akurat), ale dla mnie zdążyło wyjść. A po drugie, znów powoził mechanik wiedzący co UOP-y lubią najbardziej. Gagar ruszył z kopyta dymiąc elegancko, do tego gwizd turbosprężar i czego chcieć więcej? :-))) Orgazmotron na sucho! Co zaś się tyczy Bipy – nie myślcie, że był to wagon pierwszy z brzegu. Nie, nie, nie – ta też była zamówiona jak i sam gagar! Wszystko było najwyższej jakości by usatysfakcjonować nawet najbardziej wybrednych miłośników. Takiej klasycznej oliwki ładnych parę lat już nie widziałem, no mniooody normalnie! No, ale nie było czasu na rozwodzenie się, bo znów trzeba się było sprężyć za kółkiem w pogoni za uciekającym celem. I znów całe piekło diabłów mnie goniło, a nawet więcej – wspomagali ich chyba jeźdźcy apokalipsy, bo pobiłem swój wcześniejszy rekord przejazdu meldując się w Wierzchucinie z kilkuminutowym okładem na przymierzenie się do zdjęcia. Zamiarowaliśmy popełnić fotki z semaforem wjazdowym na pierwszym planie, ale nie tylko my wpadliśmy na ten pomysł. Stał już tam mój „ulubieniec” zwany Kajtkiem :-( Oczywiście ze słynnym taboretem ;-) To deeebil – zamiast zrobić zdjęcie jak się należy z ręki (wszak słoneczko wyszło już na dobre i parametr zrobił się słuszny), to nie – ten cymbał musiał zgrywać profesjonalyystę. W tym celu rozstawił statyw (!) jedną jego nóżkę opierając na taborecie, na którym sam również stanął – ja wale, co za mlon! Rafałek Matuszewski to przy nim pikuś, małe miki! Jak kto głupi to aż miło hie hie :-) Już przy powitaniu wyszło na jaw, że Paweł się z nim blisko kumpluje, więc Łukasz odciągnął mnie nieco na bok, co by zasugerować mi, bym się może powstrzymał przy Pawle z ciętymi uwagami na temat tego chwasta. Phi, stwierdziłem że ani mi to w głowie i niech tylko coś miauknie, a nie będę miał względu na obecność Pawła. Na jego szczęście Kajtek wolał nie drażnić lwa i zajęli się z Pawłem rozmową nie zwracając na nas uwagi, z wzajemnością zresztą :-) Spotkanie wypadło więc w miarę pokojowo, aczkolwiek wzajemna niechęć była widoczna gołym okiem. Sympatia do Pawła uległa schłodzeniu, wszak wiadomo, że „kto z kim przestaje takim się staje” :-| Potem się okazało, że przysłowia są mądrością narodu… No, ale mniejsza z tym – po chwili pojawił się na łuczku gagarin, ale nie spieszyło mu się. Semafor wskazywał bowiem „stój”, jako że na torze w peronach manewrował jeszcze szynobus SA109 z Kościerzyny. Zanim ustąpił miejsca gagarinowi, ten zdążył się dotoczyć pod semafor i stanął. Pikawa mi skoczyła do gardła, bo już wiedziałem co będzie – MAZRUT co się zowie zamiast spokojnego wtoczenia się na stację. I owszem, po chwili ramię semafora uniosło się w zapraszającym do wjazdu ruchu, a mechanik widząc grupkę miłośników szerokim gestem zakręcił kieratem. Efekt ten sam co dotychczas! Pięęękny kopeć nad tłumikiem a jakie wrażenia akustyczne! NUUUUUMM i znów wspaniały gwizd turbosprężarek towarzyszące serii strzelanych bez opamiętania zdjęć, co do mnie jest raczej niepodobne :-) A więc pierwsze jak pociąg jeszcze nie minął semafora, potem jak już minał a jego ramiona pokryła częściowo chmura dymu, a ostatnie jak wjeżdża w perony. Tam już na mijankę czekała z jajecznicą SU45-161, która zdążyła obrócić z Chojnic. A tymczasem pan profesjonalista z taboretem takie świetne przedstawienie uwiecznił na jednym tylko zdjęciu sam się tą szopką ze statywem ograniczając! No powiadam państwu – normalnie idiota czystej wody! Ale trudno – są wszak ludzie i… taborety, jak to mówią :-) Ponieważ tak się sympatycznie składało, że gagar ma 16 minut rozkładowego postoju, mieliśmy mnóstwo czasu by obstrzelać popołudniowy zjazd pociągów z różnych kierunków, czyli SU45-161 odjezdzajaca do Bydgoszczy, szynobusa do Kościerzyny, SU42-527 z Laskowic i jeszcze jakąś SU45 w przeciwnym kierunku. Takie małe eldorado he he. Ale nie wszyscy z niego skorzystali, w zasadzie tylko ja i Żuczek. Kajtkowy od razu po zrobieniu zdjęcia pod wjazdowym odjechał z tatusiem pod tarczę ostrzegawczą od strony Chojnic, natomiast Paweł zrobił tylko zdjęcie stojącego w peronach gagarina. Trochę się zdziwiłem, że olał możliwość dziabnięcia zdjęcia, które można by zatytułować pt. „tradycja (gagar) i nowoczesność (szynobus)” stojące na sąsiednich torach, jak również odjazd SUki z jajecznicą oraz wjazd Polsata. Czas aby zapytać go o powody powyższego znalazł się dopiero jak wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy powtórzyć ujęcie z mostkiem. Otóż, okazało się, że kolega nie foci z zasady: szynobusów (które nazywa „tramwajami”), polsatów, jajecznic, kibli. Słowem: foci tylko to co jest „prawdziwą” koleją. Pociągiem godnym zainteresowania jest w jego mniemaniu tylko lokomotywa w pierwszej wersji malowania (stąd eliminacja polsata), wagony także (odpada więc jajecznica) a kible i tramwaje w ogóle nie są pociągami. Aha, no i nie zrobi zdjęcia jak nie będzie widać końca składu! W miarę jak opowiadał z rosnącym zapałem o narzuconych sobie ograniczeniach wzrastało we mnie przekonanie, że człowiek jest owszem sympatyczny, lecz trochę stuknięty… Pięknie natomiast zażył go Żuczek pytając niby niewinnie czy robi zdjęcia wyższym numerom siódemek, które wychodziły z zakładów z żółtym czołem, a teraz mają zielone? Mało się chłopak nie zadławił w odpowiedzi! Buueheheheee – tego się nie spodziewał. W końcu wybąkał, że „to akurat mu nie przeszkadza”. Ja jednak zasugerowałem, że skoro już jest takim fundamentalistą to może powinien powyrzucać wszystkie „skażone” zdjęcia? :-) Powtórzył tylko, że to akurat mu nie przeszkadza i się przymknął nie chcąc ciągnąć tematu czując, że nie podzielamy jakoś jego obsesji. Zresztą, dojechaliśmy wkrótce na miejsce i rozeszliśmy w poszukiwaniu najdogodniejszych miejscówek. Ja stanąłem ciutek dalej niż za poprzednim razem, by zmieścić w kadrze z lewej jego strony ceglany domek dawnej strażnicy przejazdowej zapewne, a który dziś jest po prostu czyimś domostwem. Po niedługim oczekiwaniu pojawił się nasz cel. Ależ zapodawał! Co to było za wrażenie jak śmignął na wysokich obrotach przez mostek i wszedł z łagodny łuczek w wykopie. Słonce oczywiście jednak „musiało” zajść w najodpowiedniejszej chwili, nie dając nam szans rewanżu za „Chojniczanina” z SUką... Cóż, mówi się trudno :-( Szybki powrót do samochodu i znów dzika pogoń za pociągiem. Ambitnie postanowiliśmy go dogonić w Silnie. Dystans niedaleki, a po drodze jeszcze trzeba się przebić przez Tucholę, tymczasem pociąg leci ze słuszną prędkością. Cudu jednak dokonałem i wpadłem pod dworzec tuż przed pociągiem. Chłopaki zdążyli przeskoczyć przez peron, tory i jeszcze się ustawić w dobrym miejscu, tak że strzelili fotki jeszcze zanim gagar nie zasłonił sobą bryły dworca. Mnie to nie było dane, bo wpierw musiałem wyszarpnąc aparat z torby na tylnym siedzeniu, potem zamknąć samochód i dopiero wtedy mogłem rzucić się ich śladem. Tymczasem towarzyszy takie pierdoły nie krępowały, toteż zdążyli. Mnie zabrakło ułamka sekundy :-( I to akurat jak słońce swieciło pełnią blasku, noszzz kurwa – biednemu zawsze wiatr w oczy. Mocno niepocieszony mogłem zrobić sobie co najwyżej zdjęcie gagara od czoła z dworcem, a potem jak rusza – rzecz oczywista – z pióropuszem mazrutu nad tłumikiem. No ale nie można mieć wszystkiego – dobrze chociaż że udało mi się wyrobić na czas i że Łukasz zdażył zrobić takie zdjęcie, jakie ja sobie zamiarowałem :-) Do Chojnic już go nie ściągaliśmy, bowiem szanse na przegonienie były znikome. Narodziły się wobec tego dwie koncepcje – Paweł optował by zrobić fotę „Tura” przed Chojnicami, ja jednak zaoponowałem i rzuciłem propozycję by dokończyć "reportaż" z gagarem. No jakby to wygladało – zrobiliśmy foty rano na starcie całej imprezy i mielibyśmy jej nie dokończyć na mecie? Łukasz przychylił się do moich argumentów i przegłosowany Paweł musiał zrezygnować z „Tura”. Podjechaliśmy więc pod dworzec. Gagar akurat hamował. Po chwili wysypała się nawet spora grupka pasażerów, a my dokończyliśmy reportaż z jednego dnia „życia” gagara :-) Parameter spadł jednak nikczemnie, więc mogłem fotnąć go na postoju, ale Paweł skupił się na filmowaniu manewrów w czym papugował go ten sam kolo co rano z nim wysiadł z osobówki ze Szczecinka, a który potem zniknął nam z oczu i odnalazł się pod wieczór w tym samym miejscu :-) Po odjeździe gagara na zasłużony odpoczynek do szopy przenieśliśmy się na drugą stronę dworca, gdzie Paweł chciał sfilmować chociaż odjazd „Tura” skoro przyjazdu nie mógł. Poszliśmy mu na rękę choć zmęczeni byliśmy już porządnie – dość powiedzieć, że Żuczek już od ponad półtorej doby nie zaznał snu! Ja zaś od dwunastu godzin kreciłem kółkiem, a miałem jeszcze w perspektywie doprowadzenie nas do Warszawy. Tylko że ja uwielbiam prowadzić wszelkie pojazdy mechaniczne, więc taki problem to nie problem, a przeciwnie – sama przyjemność :-) Siedlismy na murku nieopodal wieży wodnej i tego pokręconego niebieskiego żurawia i czekamy na odjazd „Tura”, a że parameter zaczął się poprawiać to stwierdziłem, że czemu w sumie miałbym go nie sfocić jak odjeżdża? Wszak lokomotywa bardzo ładna go poprowadzi, bo SU45-165 z żółtym jeszcze czołem :-) No więc popełniłem tę fotografię po czym przychodzi Paweł i stwierdza, że to była „najbrzydsza z chojnickich SUk”. Popatrzyliśmy po sobie z Łukaszem porozumiewawczo, bo chyba jednocześnie pomyśleliśmy to samo „zooostaw – to chory gatunek”. Zmilczeliśmy więc dla zachowania dobrej atmosfery. Odmówiliśmy też zgodnie jego namowom do zajechania „po drodze” do Szlachty, bo jakaś tam jeszcze osobówka miała jechać. Przełożyliśmy nad to epokowe wydarzenie ;-) w miarę terminowy powrót do Warszawy, który planowaliśmy na około 23. Zrobiliśmy jednak trzy postoje po drodze. Pierwszy w Tucholi, gdzie Paweł zrobił portret dworca, potem w Cekcynie, bo w rozkładzie była osobówka z Bydgoszczy, ale opatrzona „F”. Nie wiedzieliśmy na 100% czy pojedzie, ale woleliśmy ją sfocić, tym bardziej że zachodzące słońce wyszło zza chmur pięknie na pomarańczowo oświetlając okolicę. Ustawiliśmy się w pobliżu semafora wjazdowego od strony Chojnic i czekamy. Czekamy czekamy i nic. W końcu się poddaliśmy i zajechawszy pod dworzec Paweł poszedł upewnić się na aktualnym rozkładzie czy to tylko opóźnienie czy też „F” obowiązuje. Wyszło, że prawdziwy jest wariant drugi, toteż z żalem (bo słońce pięęęknym kolorem zalewało stację) odjechaliśmy w stronę Warszawy. Trzeci i ostatni postój wypadł – jakże by inaczej – w moim ukochanym Sierpcu, który nasz – coraz mniej lubiany – towarzysz raczył określić mianem „obraz nędzy i rozpaczy”. Dodam do opisu Pawła, by obraz był pełny – że podczas drogi milczał jak głaz gdy rozmowa toczyła się na tematy poza kolejowe, nie uczestniczył na przykład w improwizowaniu parafraz kultowych cytatów z polskich komedii, nie komentował muzyki lecącej z radia, w ogóle jakby go nie było! Ożywiał się tylko gdy w dialogach zjeżdżaliśmy na tory. Widać że gość jest opętany koleją i świata poza nią nie widzi. Coż, „piętno Kajtka” – tak to można krótko i chyba najcelniej, podsumować. Przejechaliśmy powoli wzdłuż składów roboczych i powziąłem ostateczną decyzję, że w niedziele wrócę to obstrzelać i zasięgnąć języka z jakiej okazji się to tu pojawiło. Do Warszawy zajechaliśmy przed 23, czyli w jakieś 4-4,5 godziny od opuszczenia Chojnic i to z trzema postojami :-)
DZIEŃ 3 – niedziela, 29 sierpnia
Odespałem sobie solidnie trudy i znoje dnia poprzedniego toteż obudziłem się dopiero po godzinie 10. Pierwsza rzecz po powrocie do rzeczywistości to sprawdzić pogodę za zasłonami. Słońce i bluskaj!!! :-) Wyjechałem jednak dopiero przed 15. Wcześniej nie było po co, bo popołudniowy skromny „szczyt” komunikacyjny ma miejsce dopiero około pół do szóstej. W Płońsku już po skręceniu na szosę bydgoską zauważyłem w oddali niepokojąco wyglądające obłoczki. „Oho – myślę sobie – zdążę tylko dojechać i zaraz weźmie mi słońce za nie zajdzie”. Przyspieszyłem więc choć po wczorajszych rajdach zamiarowałem przejechać się do Sierpca tempem raczej leniwym. Do Sierpca wjechałem na dosłownie 10 minut przed tym jak potężna siwa chmura – zgodnie z czarnymi myślami – zasłoniła słoneczko. Zaparkowałem w tym mniej więcej miescu gdzie kiedyś stał wrak Ol49-107 i ostatnie metry na motyw musiałem przebiec by zdążyć przed chmurzyskiem. Kurna, nie po to jechałem 120 kilosow żeby nie zrobić ani jednej foty! Uff… zdążyłem w ostatniej chwili dziabnąć dwie foty, ale ponieważ apetyt rośnie w miarę jedzenia, stwierdziłem że to zdecydowanie za mało. Tym bardziej, że zajęte były trzy tory przy i opodal rampy, a takiego spędu jeszcze nie widziałem podczas kilkudziesięciu bytności w mojej Mekce (trochę się tego nazbierało aż straciłem rachubę…). Ponieważ czasu miałem aż za dużo i nic mnie nie popędzało siadłem sobie na rampie i postanowiłem przeczekać aż chmura przejdzie i odsłoni niebiańską zarówkę ;-) Zostałem dostrzeżony przez jakiegoś gościa kręcącego się przy zielonych wagonach mieszkalnych, który bez namysłu skierował się w moja stronę. Podszedł do mnie, a właściwie za mnie i stanął kilka metrów za moimi plecami zastanawiając się co ma zrobić. Koleś starszy najwyżej o kilka lat, ale jakiś nieśmiały. W sumie trudno mu się dziwić jako że nie mógł nie zauważyć zwisającej mi z pasa myśliwskiej kosy ;-) Zagadałem go więc pierwszy dla ośmielenia pytając czy tu pracuje? Odparł, że jest stróżem. Aaa – trafia się okazja zdobyć jakieś info. No to mówię mu że nie zamierzam tu nic kraść – na co odetchnał z ulgą – po czym dowiedziałem się od wyrażnie już odprężonego facia, że składy pojawiły się jakoś w połowie tygodnia, ale nie wiedział gdzie są (będą?) prowadzone prace torowe. Wiele mi nie pomógł, postanowiłem więc odwiedzić znajomych na szopie. Ale dopiero pod wieczór, póki co było dopiero kilka minut po 17 i za niecałe pół godziny z Torunia miała się pojawić SU45 z dwoma bonanzami. Byłem tego pewien, ponieważ po wycofaniu Bip dwie pary pociągow do/z Torunia obsługują dwie bonanzy do spółki z Bohunem. A ten drugi stał sobie nieopodal peronów. Podczas oczekiwania na wyjście słońca podstawiła się do niego SM42-525. Zgodnie z planem o 17:28 wjechała SU45-168 z bonanzami, którą dziabnąłem przy semaforach drogowskazowych (szła na bok), po czym może z 5 sekund później wyjrzało słońce. Szszszszkurwa, nie mogło się pospieszyć trochę?? Byłyby żywe kolorki na fotce zamiast mydła… Na całe szczęście później już nie zaszło, toteż dane mi było sfoczyć manewry SUki. Nie było by to nic ciekawego gdyby nie to, że lok nie obleciał składu tym torem co zwykle. Nie wiem jak mam to opisać fachowo, scharakteryzuje więc sytuację obrazowo he he. Otóż, jeśli stanąć pośrodku między szopą a peronami i skierować wzrok w stronę dworca to nie obleciała bonanz jednym z torów środkowych, lecz skrajnym prawym! Nie widziałem tam jadącego czegokolwiek już od dobrych dwóch lat i po bujnie porastającej go trawie wnioskowałem, że już nie zobaczę. A tymczasem zobaczyłem SUkę, a potem jeszcze coś :-)) Ale o tym za chwilę… No, więc zrobiłem zdjęcie najpierw trzeciemu składu roboczemu, którego nie zdążyłem udokumentować wcześniej, potem SUce z panoramą stacji, po czym przeniosłem się w okolice semaforków wyjazdowych dla SMródki. Ta też nie odjeżdżała ze zwyczajowego toru przy peronie 2, lecz z tego bliższego dworcowi. Ani razu do tej pory nie widziałem odjeżdżającego zeń pociągu w stronę Torunia, więc atrakcję miałem nie lada. I to w pełnym słoneczku, które tym razem stanęło na wysokości zadania :-) Tyle tylko, że ramię semafora za chińskiego boga się nie chciało unieść. Zardzewiało czy co? Nastawniczy się szarpał z pędnią ale ni kuta nie dało się „podać” wyjazdu, w końcu gościu skapitulował i przez radio nakazał mechanikowi odjeżdżać na słowo honoru – „Franeeek, nie mogę podać wyjazdu cuś, ale jeeedź”. No więc pojechał a ja wykończyłem film uskuteczniając najpierw jego odjazd a potem widok ogólny na zajęte trzy tory koło rampy. Po czym spisałem wszystko co tam stało. A więc po kolei:
RZĄDEK 1:
- 11 wagonów krytych (wszystkie koloru zielonego), w tym 10 wagonów mieszkalnych typów XH i XG oraz 1 wagon magazyn XGa (przerobiony Gags),
- 6 platform z nowymi betonowymi podkładami, różnymi skrzyniami, koparką gąsienicowa K-408, zapasowymi łyżkami do niej a nawet ze składanymi drewnianymi kiblami :-). Jedna z platform koloru żółtego z napisem „platforma wózka motorowego” i oznaczeniem PWM-15 380, reszta platform zielonych
RZĄDEK 2 (najdłuższy):
- wózek motorowy WM-15A 418 z dźwigiem
- 24 wagony mieszkalne XH i XG
- 1 platforma z nowymi betonowymi podkładami
RZĄDEK 3:
- platforma
- wózek motorowy WM15A 68 z dźwigiem
- 3 wagony mieszkalne
- platforma załadowana koparką gąsienicową K-418
- platforma z nowymi betonowymi podkładami
- wózek motorowy WM-15A 20 z dźwigiem i załadowana starymi podkładami betonowo-stalowymi (poprzeczka stalowa)
- podbijarka toru PR-275 14
No jak – słaaaaabo?? :-) Jest trochę tego towaru, co nie? Skończywszy spis już już miałem podjechać do dyspozytora, gdy wtem zaskrzeczało mi radio, a konkretnie dyżurny wywołujący pociąg piętnaście cośtam cośtam. Oho – jedzie towar z Płocka!! Zaczeeeekamy, mamy czas. Podjechałem pod nastawnię dysponującą by mieć widok na dworzec i po kilkunastu minutach dał się z oddali słyszeć charakterystyczny turkot wagonowych kół. Jeszcze zanim się ukazał już wiedziałem co go prowadzi, przed przejazdem dała się słyszeć najpiękniejszą muzyka, czyli… NNNNUUUMMMM!!!! Ołłł jeeee :-) Nie jakieś tam cipowate rumuńskie „piiiiiii” i „pyr pyr pyr pyr” tylko jedynie słuszny bas, po którym mrówki po plecach łażą :-) Za chwilę wyłonił się majestatycznie zza nastawni wykonawczej ST44-891 i… rety, którędy on jedzie?? Znów tym torem co wcześniej SUka!!! O ludzie, ale widowisko! Szkoda, że nie da się już zdjęcia z racji wieczorowej pory zrobić… Lok z 28-wagonowym składem (w tym węglara na przedzie i 2 platformy z tyłu, reszta oczywiście becki) zatrzymał się pod wyjazdowym wskazującym „stój”. A ja nie mam cholernego statywu :-( Ba, trzeba będzie zrobić zdjątko jak ramiona się uniosą co niech nastąpi jak najszybciej, bo z każdą chwilą robi się Ciemniej. Na szczęście zmiana drużyny odbyła się błyskiem i już po chwili nowa załoga zgłosiła dyspozytorowi gotowość do odjazdu „Edek, możem jechać” :-) Ooo jak sympatycznie – znać, że o 18 służbę w dyspozytorni objął mój najlepsiejszy znajomy wśród kolejarzy - Edzio („Edek z fabryki kredek” – jak go nazywa żartobliwie Jeżyk) :-) Sfociłem więc gagara, po czym udałem się do Edka. A oto co się dowiedziałem. Skład roboczy pojawił się bodajże z środę przyciągnięty z Torunia w całości za jednym zamachem przez SU45! Ależ to musiało wyglądać – SUka + 38 zielonych krytych i 10 platform!!! NOOO LUUUDZIE :-))) Trzeba to będzie dziabnąć chociaż w drodze powrotnej. Ale to nieprędko, bo Edek mówi, że zabawią w okolicach Sierpca około miesiąca remontując tor do… Rypina! Tak tak do Rypina, bo Lotos nie chcę się wlec 10 i 30 na godzinę jak to się odbywa chociaż w rozkładzie oficjalnie ma wpisane 50. Chcą jechać szybciej, bo wtedy i oszczędność czasu, i paliwa :-) Pogadaliśmy jeszcze o różnych pierdołach, bo wszak po raz ostatni widzieliśmy się w październiku ub. r., po czym pojechałem na rancho, na kiełbaski z ogniska :-) Do Warszawy postanowiłem wrócić w poniedziałek, bowiem wiedziałem, iż z rana będzie leciał Lotos. A koniecznie chciałem się przekonać co go przyciągnie, zapomniałem bowiem dodać, że jeszcze będąc w Bydgoszczy wypatrzyłem w PESIE Lotosowego M62-1726, któren do tej pory ciągał beki po JSL-ce. Ciekawy więc byłem co Gdańszczanie puszcza w jego zastępstwie...
DZIEŃ 4 – poniedziałek, ranek 30 sierpnia
Lotosa postanowiłem strzelić pod wyjazdowym w Płońsku jak będzie przejeżdżał przy nastawni dysponującej. Trochę ze śniadaniem zamarudziłem na działce, tak że wpadłem do Płońska dosłownie w ostatniej chwili – dość powiedzieć, że na przejeździe zamknięte były już szlabany. Zaparkowałem więc byle jak pod bramą jakiegoś tam zakładziku i pobiegłem co sił w nogach pod nastawnię. Uff, zdążyłem. Po kilkunastu sekundach oczom mym ukazał się żółty gagar, ale o numerze 1535. Za nim niebieska SM48-264 dalej duuuużo becek i SM42-2611 na popychu. Dziabnąłem dwie fotki w promieniach wschodzącego słonka i w pełni usatysfakcjonowany weekendem odjechałem do Wa-wy jako, że za dwie godziny musiałem zjawić się w pracy :-)
I tak to się skończył ten wyjątkowo udany, pełen wrażeń i emocji nieco dłuższy niż zazwyczaj weekend :-) Na zakończenie chciałem złożyć podziękowania Remikowi jako demiurgowi powyższego, a także Łukaszowi za przemiłe towarzystwo! Polecam się na przyszłość :))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wal śmiało!