Drogi czytelniku! Skoro
ten nieco perwersyjny tytuł sprowokował Cię do kliknięcia w nagłówek mojego
posta przygotuj się na dłuuuższą opowieść o tym jak trzech kumpli wybrało się
na jednodniową, spontaniczna wycieczkę do Rybnickiego Okręgu Węglowego (ROW) na
gagariny, ma się rozumieć.
ROW to jedno z ostatnich
miejsc, które nie doświadczyło najazdu lotnej brygady warszawskiej delegatury
UOP-u – trzeba to więc było szybko zmienić. Na wystosowane imienne zaproszenia
do wspólnego objazdu odpowiedział pozytywnie tylko wrocławski oddział UFO i tym
sposobem ukonstytuował się skład 3 wycieczkowiczów: Jarosz, UFO i ja. Na punkt
zborny została wyznaczona stacja Opole Główne. Jarosz wykombinował bilet
oczywiście prawie okrężny. Nabyliśmy (nie obyło się jak zwykle bez protestów
kasjerki na WC) 2 bilety. Pierwszy (dla mnie wycieczkowy) z Warszawy do Żyrardowa,
a drugi w odwrotnej relacji tyle że przez Częstochowę, Opole, Chałupki, Rybnik,
Katowice, Idzikowice :-)) Pierwotny plan przewidywał, że ja z Jaroszem mieliśmy
wylądować w Opolu o 3:24, by 4 minuty później dołączyć do pociągu
„kosmicznego" relacji Berlin - Wrocław – Kraków. To jednak nie było nam
pisane, bo oto szczekaczka na warszawskim dworcu Warszawa Wschodnia obwieściła
zniecierpliwionym podróżnym, że mogą pożegnać się ze swoimi planami, jako że pociąg
do Szklarskiej Poręby Górnej podstawi się 20 minut po planowym odjeździe. Mój
komentarz na takie dictum acerdum pominę lepiej milczeniem. Nad następnym
stekiem przekleństw też nie będę się rozwodził gdy po upływie zapowiadanych 20 minutach
szczekaczka wyskrzeczała, że pociąg nasz zwiększy opóźnienie do 30 minut.
Koniec końców światła ET22-781 (CM Bydgoszcz) prowadzącej nasz skład
pojawiły się 40 minut po zaplanowanym na 22:20 odjeździe. Kolejne 10 minut
zabrało oczekiwanie na zielone światło. Dygresja: za taki numer, aby pociąg
podstawiać ponad pół godziny PO a nie PRZED odjazdem życzę tej firmie jak
najgorzej. PKP SA! Obyś zbankrutowała jak najszybciej! Niech Cię kupi
amerykański Wisconsin Central, czy tysiąc innych firm, bylebyś - polska kolejo
- działała jak normalne, wolnorynkowe przedsiębiorstwo! Tak czy siak było
jasne, że opolską przesiadkę do składu z gościem z innej galaktyki trafił
szlag. Na pochwałę zasługuje jedynie mechanik byka, który wyciskał z niego
siódme poty aby odrobić jak najwięcej straconego nie wiadomo na co czasu. W
Częstochowie opóźnienie wynosiło już tylko 12 minut, co oznaczało, że 16205
przemieścił się w czasie aż o 38 minut. Swoją drogą to niezłe luzy ma ten nowy
rozkład, co nie? Już zaczęły rysować się pewne nadzieje na zrealizowanie
pierwotnego planu, jednak za świętym miastem zaczęły się jakieś chore
ograniczenia prędkości, pociąg tłukł się niesamowicie i ostatecznie do Opola
zwiększył opóźnienie do 19 minut. Na peronie czekał już zdegustowany UFO, który
8 minut wcześniej zmuszony był opuścić wygodny niemiecki przedział. Na kibel do
Kędzierzyna musieliśmy czekać ponad godzinę. Czas ten postanowiliśmy
spożytkować na odwiedzenie opolskiej szopy by night. W sumie nie zrobiła
ona na mnie jakiegoś piorunującego wrażenia. Spodziewałem się czegoś na kształt
starej poniemieckiej hali wachlarzowej z obrotnicą, a tu figa - postpeerelowski
blaszak elektrycznego depo. Nieco lepiej wyglądają ceglane zabudowania garażu
spalinowego, ale to też nie to samo co Wałbrzych, na przykład. Przed szopą
stały bodajże 3 czy 4 rumuny, ale sodowe oświetlenie skutecznie odstraszyło
mnie od ich sfotografowania. Zamiast tego cyknąłem sobie z teleobiektywu trupka
rumunka 313 stojącego w pół drogi między dworcem a szopą. O godzinie 4:55
załadowaliśmy się do EN57-1774+1703, który ruszył wkrótce z kopyta do Kędzierzyna.
Prędkość cokolwiek mnie zaskoczyła - nasze kibello trzęsło się, wyło i
piszczało w szaleńczym galopie, a smerfowało to pudełko gdzieś tak 100 km/h.
Już mi się zaczęło wydawać, że lada moment szwy sracza puszczą a my sami
wylądujemy z głowami w kupię cementu z zakładów w Górażdżach. Na szczęście
jednostka okazała się wytrzymalsza od moich nerwów (może dlatego, że była rok
młodsza ode mnie) i ostatecznie dotarliśmy w jednym kawałku do Kędzierzyna. Tu
mieliśmy 7 minut na przesiadkę, więc nie dane mi było bliższe przyjrzenie się
arcyciekawym dwóm nastawniom bramowym. Trzeba będzie przyjechać za dnia na
dłużej. Nasz pociąg do Raciborza zaprzężony w EU07-097 złożony był ze zwykłych
przedziałówek i jednej bonanzy, co po podróży szczytem możliwości rozwiązań
techniczno-estetycznych rodem z Pafawagu byłoby miłą odmianą. Byłoby jeszcze większą gdyby nie
towarzystwo dwóch szczerbatych dresików przedział obok wypełniających swój
cenny czas darciem ryja i kopaniem wyposażenia wagonu. Na szczęście mieliśmy
przewagę liczebną, co odstraszyło lokalny kwiat młodzieży od zapędów do
szczegółowego zapoznawania się z naszymi skromnymi osobami. W Raciborzu mieliśmy
11 minut przerwy w podróży, którą do Chałupek kontynuowaliśmy ponownie
kibelkiem, EN57-1234. Myślałem, że jazda z Opola do Kędzierzyna w wagonie
silnikowym wzbogacająca mnie o znaczne przytępienie słuchu była dziełem
przypadku. Tymczasem nie! Okazało się to perfidnie przemyślaną prowokacją
Jarosza, który w Raciborzu ujawnił swe sadomasochistyczne upodobania ponownie
kierując nas do wagonu dyskoteki :-) W Chałupkach nic ciekawego nie
zastaliśmy. Po cichu liczyłem na jakieś loki braci Czechów, ale nic z tego.
Okazało się bowiem, że brutta za granicę jeżdżą z bykami. Ku mojej rozpaczy do Rybnika znów sraczysko 980+863. Przed Rybnikiem było już widno, więc miałem
pierwszy raz możliwość obejrzenia sobie krajobrazu księżycowego i to nie
opuszczając Matki Ziemi. Mam mieszane uczucia - z jednej strony olbrzymie hałdy
i wyrobiska z pewnością robią gigantyczne wrażenie swymi rozmiarami. Niektóre
są tak zarąbiście wielkie, że wyglądają jak wulkany! No i industrializacja
terenu też może przytłoczyć człowieka swym zagęszczeniem i gabarytami zakładów
przemysłowych. Z drugiej jednak strony zniszczenie środowiska tym spowodowane
woła o pomstę do nieba - wszędzie brud, syf, dżuma, tyfus, cholera. Ale
wracajmy do kolei. Na rybnickiej towarówce raczej pustawo - 2 byki i 0 gagarinów
to zdecydowanie poniżej moich oczekiwań. Pierwszorzędną sprawą było
zasięgniecie języka co do obecności (lub nie) gagarów. Skierowaliśmy się więc
do teoretycznie najlepiej poinformowanego pracownika PKP, czyli do dyspozytora
lokomotywowni. Dowiedzieliśmy się, że na stanie Rybnika jest 5 ST44, z czego 1
jest niesprawny (782, który stał na dworze przed halą) i oczekuje decyzji, 1
jest wewnątrz hali, a 3 są gdzieś w trasie. WOW! Niedziela i trzy gagarki
smerfują po okolicy. Według zeznań bardzo MK pozytywnie nastawionego PeKaPowca
jeden miał być w KWK Rydułtowy, kolejny w KWK Anna, a o trzecim słuch zaginął
;-) Jarosz - naczelny ceglarz wycieczki szybko znalazł połączenie do pierwszej
z tych kopalń i to z odjazdem już za 20 minut. No to chodu z powrotem na
stację! Kilka minut przed 9 wtoczyła się na peron EU07-538 z Bdhpumn-em. No,
nareszcie miałem okazję przejechać się Bohunem - zawsze jakoś tak się składało,
że nie było mi to dane. Bardzo mi się ten wagon podoba, a zwłaszcza długie
kanapy na górze - w sam raz na przejażdżkę w damskim towarzystwie... Jako że
tory biegną tuż koło kopalni spodziewaliśmy się ujrzeć cel naszej podróży
wprost z okna wagonu. A tu figa - gagarina ni ma. Nasze nadzieje, że może
zasłoniły go jakieś węglarki rozwiał nastawniczy z przyzakładowej nastawni.
Stwierdził mianowicie, że przeca jest niedziela, kopalnia węgla nie sypie, więc
o pobycie gagarina mowy być nie mogło. Na szczęście znów trafiliśmy na MK
pozytywnego pracownika. Jak się dowiedział, że przybyliśmy tu aż z Warszawy
postanowił ulżyć naszym cierpieniom i szczegółowo dowiedzieć się co i jak jest
z tymi gagarinami. W międzyczasie my konwersowaliśmy sobie z drugim kolesiem z
nastawni - pomocnikiem gagarinowego majstra (tak się tam mówi na mechanika).
Dowiedzieliśmy się od niego, że gag na kopalni pracuje codziennie w dni robocze
wyciągając składy aż za pobliski tunel przy stacji. Tak więc Panowie, można tam
uskutecznić arcyciekawy pikczer wyjeżdżającego ST44 z tunelu. Okazało się, że
przez najbliższą godzinę gagarin będzie stał w KWK Anna. Szkopuł w tym, że
kopalnia ta jest w Pszowie. Nie mogąc dotrzeć tam pociągiem zmuszeni byliśmy dojechać
autobusem. Takt jest po prostu fascynujący. W niedzielę odstępy po 3 godziny
między jednym kursem a drugim nie są niczym niezwykłym... Miasteczko Rydułtowy
jest na tyle małe, że nawet taksówki nie dojrzeliśmy. Ale mieliśmy szczęście -
po pół godzinie przyjechał autobus. Dzięki uprzejmości jednej starszej pani bez
zbędnego kluczenia dotarliśmy na wiadukt nad torami z KWK Anna do Nędzy. Teraz
rozwiązanie zagadki zawartej w tytule posta. To właśnie KWK "Anna"
jest najgłębiej spenetrowaną kobietą na Górnym Śląsku :-))) - tak przynajmniej
śmiał się poznany wkrótce przez nas majster z SM31. Ale po kolei. Trafiliśmy na
miejsce akuracik na kilka minut przed odjazdem gagarina. Aż strach pomyśleć co
by było gdyby autobus przyjechał 5 minut później, albo gdyby nie pomocna babcia
z Pszowa - z wycieczki byłby klops zamiast pełnego sukcesu. W ogóle mieliśmy
szczęście do życzliwych nam ludzi - mechanik z odjeżdżającego ST44-1056 na widok trzech zawodników uwieczniających go na
kliszy dał do pieca ile fabryka w Ługańsku dała i zakopcił czarnymi spalinami aż
miło. Potem pomachaliśmy sobie nawzajem, a on ryknął jeszcze do nas z potężnej
trąby. W tym momencie mogłem uznać z czystym sumieniem wyprawę za udaną, choć
po porażce w Rydułtowach miałem dość kiepski humor. Tymczasem do kolejnego
składu podpięła się SM31-046. My zaś poszliśmy dowiedzieć się do nastawni co
też będzie się dalej działo z gagarinem - czy wróci tu jeszcze, czy już zjedzie
na szopę w Rybniku? Okazało się, że będzie wracał, ale najpierw wyruszy jego
tropem trumna. Koleś poradził żebyśmy poszli do jej majstra, bo być może
zgodzi się nas zabrać do Nędzy. Tego nam nie trzeba było dwa razy powtarzać i
wkrótce wdrapywaliśmy się z manelami do lokomotywy. I znów przyjaźni ludzie!
Gadka-szmatka i młody pomocnik sam zaproponował, że pokaże każdemu z nas po
kolei wnętrze maszyny. Że też mu się chciało, aż dziw bierze... Poszedłem na
pierwszy ogień. Facet otwierał wszystkie "drzwi" do bebechów trumny
po jednej i drugiej stronie loka. Chyba też był jakimś fascynatem, bo rozwodził
się nad każdym szczegółem techniki, tak że teraz już znam obiegi wody,
powietrza, oleju i paliwa układzie krwionośnym SM31 niczym własną kieszeń hie, hie
:-) Potem w podróż poznawczą udał się Dawid, a Michał na końcu. Ledwo co
wrócili i dostaliśmy zgodę na wyjazd do Nędzy. Obaj panowie chętnie odpowiadali
na nasze pytania, a potem tak się język majstrowi rozwiązał, że nawijał o swej
karierze, o wadach i zaletach poszczególnych lokomotyw przez cała drogę. Dzięki
temu ponadgodzinna podróż, w większości z zabójczą prędkością 20 km/h, minęła nam
dość szybko. W Nędzy czekał na nas gagarin. Obie lokomotywy miały bowiem wrócić
razem do Pszowa. Nie mogliśmy niestety jechać całej trasy z powrotem, ale
zaliczyliśmy jazdę na gagarinie (z trumna na haku) do Raciborza Markowic.
Moment wyruszenia z Nędzy zwłaszcza UFO będzie miłe wspominał, bowiem to jemu
przypadło w udziale puszczenie kół w ruch i dojazd do semafora wyjazdowego na
szlak. W Raciborzu Markowicach wysiedliśmy z maszyny na peron, a majster
ponownie ruszył z kopyta dając nam okazję do uwiecznienia znikającego gagara w
kłębach czarnego dymu. Potem poszliśmy do zarekomendowanej nam przez kolejarzy
restauracji na obiad. Polecam! Za schaboszczaka z frytkami i sałatką z
czerwonej kapusty oraz herbatę zapłaciłem... niecałe 11 zł. Dodajmy do tego
niesamowicie miłą obsługę oraz stół bilardowy, przy którym rozegraliśmy dwie
kolejki, a otrzymamy knajpę marzenie. Po obiadku zapakowaliśmy się w pół do
czwartej do ostatniego tego dnia kibella (o nr 1497) z Chałupek. Niestety, dla
UFO było to już za późno aby mógł jechać z nami do Rybnika i chcąc nie chcąc do
Wrocka musiał wracać przez Kędzierzyn. Tak więc rozstaliśmy się w Nędzy (pa,
pa) i dalszą podróż odbywaliśmy z Jaroszem we dwóch. Jako że w Rybniku mieliśmy
ponad godzinę czasu, to znów poszliśmy do lokowni. Przypomniałem się
dyspozytorowi i ruszyliśmy na zwiedzanie. Po drodze spotkaliśmy jakiegoś
faceta, który zaproponował nam, że zaraz pozapala światła nad halą żeby nam zdjęcia
ładnie wyszły. Nie no, tego już było aż nadto!! :-D W ciągu kilku minut zanim lampy
osiągnęły pełną moc żarówek szukałem po ciemku mojej kopary ;-) Wewnątrz hali
stały sobie ST44-1037 i 1049, ale z braku czasu skoncentrowałem swe
fotograficzne zapędy na 782, którego los jest najbardziej niepewny. Pozostałym
gaguskom raczej będzie się jeszcze dość dobrze wiodło, bo najgłębiej
spenetrowana kobieta na Śląsku będzie wydobywać antracyt co najmniej do 2006
roku. Ostatnim zdjęciem tej niezwykle udanej wycieczki był pikczer
przedstawiający szykującą się w trasę ET42-001. Wkrótce usadziliśmy nasze
cztery litery w Bohunie podczepionym do EP07-505. Wyjeżdżając z Rybnika do
Katowic mignął mi jakiś parowóz na szopie. Zauważyłem tylko Ty42 i
"1" w numerze bocznym, ale wszystkich cyfr nie dojrzałem. Kto z Was
wie, który to czajnik, hę? Jarosz wkrótce zapadł w drzemkę, a ja trzymałem wartę
przy naszych betach czytając 9 numer „ŚK”. W Katowicach ponad godzina czekania
na Ex "Praha" (z ceną rynkową), który przybył zgodnie z zapewnieniami
Michała z "planowym opóźnieniem" 20 minut. Aha, nie polecam żarcia na
dworcu! Hot-dog to po prosu buła, parówa i ketchup plus zero sałatki czy innego
wypełniacza. Makabra i to za 3,40 zł :-( Do Warszawy Centralnej dotarliśmy o
godzinie 22:20. Po dokładnie 23,5 godzinach jazdy pociągami wszelkiej maści
nastąpiło oficjalne zakończenie tej nieziemsko udanej wycieczki. Myślę, że mam
pełne prawo użyć UFO'wego zwrotu kończącego relacje jego autorstwa. A zatem:
"kto nie był, niech żałuje" :-)
Ty42-107 flagowy parowóz rybnickiej szopy, pod parą do 1998 roku
OdpowiedzUsuńM.Marchewka
Sie wie :) Ale wtedy (styczeń 2002) tego nie wiedziałem, a nie przewiduję znaczących ingerencji do ówcześnie pisanych relacji, upublicznianych teraz - tytułem wyjaśnienia. Ale dzięki Mariuszu za rewolucyjną czujność :))
UsuńSiemasz Ociec! Dzięki za linka, miło to sobie przypomnieć po latach. Kojarzyłem kilka szczegółów z tej wycieczki - np. przejazd w kabinie SM31 czy też jazdę jakimś lokalnym autobusem, nocne foty ET42 w Rybniku i oczywiście homofobiczno-seksistowsko-mizoginistyczny motyw przewodni, ale wielu innych detali, np. opóźnienia 16205 na samym początku już nie :)
OdpowiedzUsuńNo to cieszę się :) Mam jeszcze w zanadrzu kilka nieopublikowanych dotąd relacji, także trzymaj rękę na pulsie!
OdpowiedzUsuń