2 kwietnia 2001

Spontanicznie do Sędziszowa

Niedziela, 1 kwietnia - prima aprilis, ale wycieczką (i relacja, która czytasz) jak najbardziej rzeczywista. Uczestnicy (grzecznościowo i alfabetycznie): Ola (sic!), Michał Jaroszyński, Maciek Nowak, Artur Szymański i Wojtek Traczyk. Pierwotny plan ekskursji przewidywał tylko odwiedziny w Skarżysku i powrót do Warszawy. Tak się jednak nie stało. A zaczęło się prozaicznie - od spotkania w hali dworca Warszawa Centralna około godz. 6:10. Odjechać mieliśmy bowiem „Soliną” o 6:31. Czekali tam już na mnie Kolejman ze swoją uroczą dziewczyną Olą, (którzy przyjechali dzień wcześniej do stolicy i dalej do Pomiechówka celem odwiedzenia rodzinki) wraz z Wojkiem. Na peronie doszlusował do nas wkrótce Jarosz. Byliśmy zatem w komplecie. Podróż minęła spokojnie, warto tylko wspomnieć, że siedząc w pierwszym wagonie usłyszeliśmy wkrótce za Warszawą Zachodnią jak pantograf EP07-447 zrywa lód z sieci. Fajny widok - iskrzący odbierak i lodek lecący na wagon :-) Co niektórzy zrobili zdjęcia temu zjawisku. Ciekawe czy wyjdą? Dalsza podróż upłynęła nam na rozwiązywaniu testów na prawo jazdy, albowiem do egzaminu przygotowuje się Wojtek. Swoją drogą nieźle te testy są pogibane, np. ja (z 6-letnim stażem kierowcy) zrobiłem hmmm... 4 byki. Wreszcie Skarżysko. Raźnym krokiem idziemy na szopę. Do gadania z dyspozytorem zostaje oczywiście oddelegowany nie kto inny tylko ja (bo już tu kiedyś byłem, jakby to coś zmieniało...). Ale mniejsza z tym.


Dyspozytor trzęsie trochę portkami i pyta czy mam jakiś papierek. Ja na to: a jaki pan chce? On na to: pan poczeka, zadzwonię do dyrektora. Dyro każe mi napisać... PODANIE o pozwolenie na fotografowanie. O.K. co mi tam, mogę mu napisać. Zanim dyspozytor dał mi jakiś papier dyro dzwoni, że mogę się nie trudzić, bo i tak zgody nie wyda. Więc... robiliśmy zdjęcia bez jego zgody, bo pracownicy przymykali na nas oko (czytaj: patrzyli, ale nas nie widzieli). No i po co takie przedstawienie było urządzać - tylko telefon się zużywa ;-) Przecież i tak nie ma przepisów wykonawczych do ustawy, co nie? NIE ROBIŁEM TZW. GNOJU, NA CO MAM_BEZSTRONNYCH_ŚWIADKÓW!!! Wszyscy byli uśmiechnięci i życzliwi dla siebie. Pewnie dlatego, że kobieta była z nami i słoneczko grzało... Dowiedziałem się jeszcze, że ST44-360 odjedzie o 17:09 z towarem do Końskich, a wcześniej niczego nie będzie. Sfociliśmy sobie trupiejące ST44-530 i 846 oraz 758 (nie mam przy sobie notatek, ale się raczej nie mylę) ze specjalnym pociągiem ratunkowym (a są pociągi ratunkowe zwyczajne?). Zrobiliśmy z samowyzwalacza pamiątkowe zdjęcie wszystkich (za przeproszeniem) członków wycieczki na jedynie słusznym tle i postanowiliśmy się rozdzielić: Ola i Maciek chcieli wracać do rodzinki, natomiast warszawski oddział teamu LHS postanowił udać się na swój ulubiony rozstaw szyn, czyli do Sędziszowa. Jedziemy przeto „Staszicem” do Kielc, tu przesiadka i do Sędziszowa „Kielczaninem” z EU07-211. W Sędziszowie na punkcie przestawczym stały sobie SM48-002, ST44-2057+2038 oraz ST44-2011 (po rewizji 30.12.2000) + 2001 (czas najwyższy na rewizję). Nie zaczepiani przez nikogo obeszliśmy całość kompleksu dookoła i trzeba już było drałować 3,5 km z powrotem na stację, co by zdążyć na pośpiecha Katowice – Kielce. Szkoda, że nie było żadnego składu w wersji live, ale najwyraźniej kolejarze trzymają się rozkładu jazdy, według którego zarówno pociągi do jak i z huty spotykały się w tym mniej więcej czasie w Bukownie, a więc na zachód od nas. Z okna pociągu (z EU07-061) zauważyliśmy jeszcze, że ST44-2038 odczepił się od 2057 i stał z zapalonymi projektorami, ale co miało być dalej, to już nie wiem. Wkrótce też przed Jędrzejowem pożegnaliśmy tor LHS-u, który odbija od linii normalnotorowej na wschód. Znowu Kielce i znowu przesiadka, tym razem do „Żeromskiego”. Wysiadamy z niego w Skarżysku, bo mamy ochotę cyknąć tego gagarina 360 jak będzie zasuwał przez perony z towarem do Końskich. Posiliwszy się, udajemy się następnie do dyżurnej peronowej, a konkretnie poszedł tam Jarosz. Pani się przestraszyła, że... chcemy się pod pociąg rzucić hi, hi! I wezwała SOK wspomagana przez policjanta, sztuk raz. I znów wszystko odbyło się bez tzw. gnoju, na co jednak nie mam bezstronnych świadków, no chyba że panią dyżurną. Spisali nas, poradzili żeby jeszcze trochę pożyć i nie rzucać się pod pociąg, bo oni będą mieli wtedy kłopoty :-) W międzyczasie przejechał luzem gagarin z szopy na grupę towarowa. Niestety był zasłonięty przez wagony i więcej go było słychać i czuć drżenie ziemi, niż widać. Rozstaliśmy się z mundurowymi w miłych nastrojach i poszliśmy w stronę kładki nad peronami, bo akuracik wjeżdżał pospieszny San”. Tam zagadnęła nas pani dyżurna, że niby nie wiedziała, że jesteśmy MK, ale niech my ją zrozumiemy, bo 2 tygodnie temu pociąg uciapał jakiejś dziewczynie nogi. – Dobra, spoko, nic się przecież nie stało. Niech nam pani lepiej powie, kiedy gagarin będzie tedy przejeżdżał i przy którym peronie – A to chodźcie chłopaki za mną zapytam przez radio. I w ten oto magiczny sposób dowiedzieliśmy się, że gagar pojechał tylko po paliwo i zaraz będzie wracał torem nr 26 do szopy, a potem dopiero podstawi się do składu i odjedzie około 19:40 torem przy peronie 1. Z tego wniosek, że 17:09 to godzina, kiedy ST44 rusza z szopy, a nie ze składem. Buuu :-((( Cyknęliśmy go więc jak wracał zatankowany i chodu za nim na szopę. Tu znowu kilka zdjęć i nasz zwierz odjechał majestatycznie po wagony. Pracownicy lokowni zachęcali nas żebyśmy poczekali jeszcze na tamarę, która zaraz miała zjechać do szopy, ale nie mieliśmy już czasu. Pożegnaliśmy się przeto z nimi i udaliśmy do wodopoju i po zagrychę do wspaniałego sklepu o wdzięcznej nazwie "Żabka". Kupiłem tam pani dyżurnej czekoladę za to, że nie pozwoliła nam się pod pociąg rzucić i udzieliła szczegółowych informacji o rozkładzie gagarina. Podziękowaliśmy jej za uratowanie życia, a co najmniej nóg i wsiedliśmy do „Soliny” (znów z EP07-447). Wagony nabite ludźmi, toteż spędziliśmy te 2,5 godziny w korytarzu wagonu 1 klasy :-( Pomachaliśmy jeszcze pani dyżurnej, która na odchodne (a właściwie – na odjezdne) zapraszała nas ponownie do Skarżyska i uwaga... żebyśmy wpadli do niej na... KAWĘ he, he!!! Podróż bardzo się dłużyła (mnie rozbolała głowa), a Jarosz z Wojtasem w ramach popisów wokalnych odśpiewali pieśń zaczynającą się od słów "koń_duktor już się zbliża, już puka do mych drzwi. Pobiegnę mu otworzyć, w mym ręku bilet drży...", co spowodowało jeszcze bardziej dokuczliwy ból czaszki ;-) i niemałą konsternację współpasażerów. Przejeżdżając przez Okęcie widzieliśmy jeszcze SM48 (chyba 121) z 19 węglarkami do Konstancina, co zarazem potwierdziło moje przypuszczenia o końcu kursów gagarinów do Jeziornej, chlip, chlip. Trafiliśmy też na wzmożony ruch samolotowy – widać było aż 4 samoloty podchodzące do lądowania. Na Centralnym wylądowaliśmy z malutkim opóźnieniem i tak skończyła się niezwykle udana, spontaniczna i obfitującą w kolejowe MOTYWY wycieczka. Sorrki za tak długą relacje, ale zboczenie zawodowe daje znać o sobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wal śmiało!