Wróciłem z półtoratygodniowego gagarinobrania w jednym kawałku, niestety z pustym portfelem, do czego walnie przysłużyły się dwie awarie mego bolidu. Skutkiem tego pobyt mój w chojnickim zagłębiu gagarinowym musiał zostać nagle i brutalnie przerwany. W sumie jednak nie mogę narzekać. Zwłaszcza jestem zadowolony z pierwszego tygodnia, kiedy to dopisywała pogoda, co zaskutkowało żywymi w barwy fotkami. W drugim tygodniu nadeszły chmury, a wraz z nimi deszcz, wiatr i przenikliwy ziąb, co nieźle dawało w kość jako że nocowałem pod namiotem. Ale jedźmy po kolei! Oto, com widział i przeżył:
DZIEŃ 1, sobota 15 VI Warszawa - Sierpc –Toruń
Przed południem wyjechałem z Warszawy do pierwszego przystanku moich wojaży, tj. do Sierpca. Tam dowiedziałem się na szopie, że około godz. 14 będzie jechał towar z Płocka z gagarinem (czasami jeżdżą też z SUkami), po czym nastąpi zmiana drużyny trakcyjnej i brutto ruszy w dalszą drogę do Torunia. Pstryknąłem stojące opodal szopy ST44-405 (prawdziwy nr 1112) i niebieskiego 282, a następnie wyjechałem towarowi naprzeciw. O pół do trzeciej zjawił się wreszcie ST44-1110 z 33 wagonami pociągu 15487. Wymiana drużyny odbyła się błyskawicznie i o 14:50 gagarin ruszył dalej. Zaczaiłem się na niego nad rzeczką Skrwą i uchwyciłem gdy wjeżdżał na jednoprzęsłowy mostek (jazda górą). Sprint do samochodu i rura za nim. Następne autostopy z wiaduktu drogi krajowej nr 10 w okolicy miejscowości Skępe, na esce w Lipnie, w Czernikowie (tu mijanka z osobówką) i na podjeździe do Lubicza (dymił jak parowóz - fantastyczny widok!). W Toruniu nocleg na campingu niedaleko dworca głównego.
DZIEŃ 2, niedziela Toruń - Świecie - Bydgoszcz – Inowrocław
Obudził mnie ryk gagarina wyjeżdżającego z grupy towarowej w kierunku dworca! Zebrałem się szybko i ruszyłem do Terespola Pomorskiego na bocznicę do tamtejszej "celulozy", czyli Frantschach Świecie SA. Dokąd się dało jechałem drogą wzdłuż linii z Chełmży. Przed Łysomicami trafiłem na zieloną SU45-168 z Bipą z Grudziądza. Przed Chełmżą poczekałem jeszcze na pociąg powrotny. Z półgodzinnym opóźnieniem wjechała żółta SU45-131. Przed godz. 15 zajechałem do Terespola. Miałem fart, bo trafiłem akurat na manewry ST44-651, który został podczepiony do towaru z gdyńskim bykiem 630 i przestawiał cały skład z jednego toru na drugi. A dymił przy tym, że hej! Później podpięto go do towaru już do papierni. Pierwszym wagonem za lokomotywą był „simplus”, co ładnie komponowało się z gagarinkiem. Pogadałem sobie chwilę z mechanikiem i dowiedziawszy się o której pociąg odjedzie poszedłem obfocić piękną, starą stację. Potem ustawiłem się koło wiaduktu nad drogą na stację odchodzącą od drogi nr 240 (z Tucholi). Tam bowiem przy nasypie pasła się krowa. Dzięki niej właśnie zrobiłem jeden z długooczekiwanych obrazków, tj. gagarin i mućka na jednej focie (Remik! Zostały się zatem jeszcze gag + stogi zboża i rzepak :-) Gagarin nie dojeżdża do samej "celulozy", lecz tylko do ichniej stacji manewrowej, na końcu której jest tabliczka "kres jazdy lokomotyw PKP". Długość bocznicy, po której smerfuje gagarin jest naprawdę króciutka, tak na oko to ze 2-3 km raptem. Następnie pojechałem rzucić okiem na słynny wiadukt węglówki nad Wdą. Ładny, nie powiem, robi wrażenie, ale fotki jakowoś nie zrobiłem. Pod wieczór dojechałem przez Bydgoszcz do Inowrocławia. Bez obrazy, inowrocławianie, ale jest to bez wątpienia najbrzydsze miasto w jakim byłem podczas całego wyjazdu - brud, syf, budynki się sypią feeee :-( Do tego zero campingu, czy nawet pola namiotowego. Dwa czy trzy hotele z cenami dla biznesmenów, zero miejsc noclegowych w uzdrowiskach i dopiero na południe w stronę Konina, już za miastem trafiłem na hotelik turystyczny (mocno turystyczny).
DZIEŃ 3, poniedziałek Inowrocław - Wapienno - Janikowo - Inowrocław – Żnin
Zacząłem od wizyty na szopie. Zameldowawszy się u naczelnika zostałem wyposażony w towarzystwo jednego z pracowników zakładu, w obecności którego mogłem swobodnie poruszać się po terenie lokowni. Z czynnych gagarinów w hali stały sobie 1110 (ten z pierwszego dnia, który przyjechał na przegląd) oraz 891 i były gdyński 1111 (z paseczkami). Poza nimi sporo maszyn czekających na skasowanie lub już skasowanych i czekających na wsad do wielkiego pieca (709, 970, 1101, 2023, 405 (prawdziwy), 1084). Spośród nich o największy smutek przyprawiły mnie 709 i 405, które jeszcze rok, dwa lata temu prowadzały brutta koło mojej działki na linii 410, a teraz stały z wybitymi światłami i w ogóle całe zasyfione - widać, że martwe :-((( Zbytnio się jednak nie rozwodziłem, bo około 13 miał do Ina zajechać pierwszy z dwóch gagarków, które pojechały z samego rana do Wapienna. Mój przewodnik dał mi szczegółowe wskazówki jak dojechać do stacji Pakość, gdzie został zatrzymany pierwszy skład wskutek jakichś prać torowych przed Inem. Dojechawszy na miejsce dowiedziałem się, że pociąg ruszył o 11:25, czyli gdy jeszcze kręciłem się po szopie. W efekcie rozminąłem się z nim. Buu... Na pocieszenie nastawniczy w Pakości powiedział, że drugi z gagarków pojedzie około 13:30. No to pojechałem do Wapienna psztryknąć jego wyjazd. Wcześniej jednak utrwaliłem jeszcze SP42-210 z pociągiem 44440/1 na szlaku z Bielawy do Piechcina z cementownią Lafarge'a w tle. Na stacji w Wapiennie dwie przemiłe panie z ekspedycji poinformowały mnie, że pociąg nie odjedzie o 13:30, tylko około 15-16. Znacznie mniej miły pan z nastawni wezwał jednak policję, bo jak mu odpowiedziałem na jego pytanie kim ja jestem, że jestem MK, ten rzucił na odchodnym "a ja panu nie wierzę". Wyjaśniłem dwóm młodzikom z policji co i jak i poprosiłem żeby z kolei oni poszli z OPR-em do milusińskiego z góry. No i poszli. W efekcie rura gościowi tak zmiękła, że potem sam do mnie przyleciał poinformować, że "już za 15 minut ruszy gagarin, proszę pana" :-) No, to mi się podoba! Niecierpliwym numeromaniakom spieszę napisać, iż był to ładniutki, ciemnozielony 610 ze składem Eaos-ów z węglem niestety zamiast oczekiwanego składu z kamieniem wapiennym wydobywanym z okolicznych kamieniołomów. Tak więc gagarin (a ja za nim) ruszył ani nie o 13:30, ani nie o 15-16, lecz o 14:40 (niech żyje (dez)informacja PKP!!! :-/). Jako że skład nie jechał z jakąś niesamowitą prędkością, z łatwością wyprzedzałem go i robiłem fotki a to znów z cementownią w tle, a to przed stacyjką w Piechcinie oraz w Pakości. Nasyciwszy się już miałem jechać na nocleg do Żnina, ale przypomniała mi się poranna pogadanka mego przewodnika, który mówił, że czasami gagarin zapuszcza się do Janikowa (linią na Gniezno). Daleko nie było, więc postanowiłem się bryknąć. Jadąc z Pakości drogą na Strzelno można sobie obejrzeć kolejkę... linowa, która służy do transportu kamienia do jakowegoś duuuużego zakładu pod Inowrocławiem (przypuszczam, że to "chemia" jak określali go inowrocławscy kolejarze). Kolejka jest długa (około 10 km, jak sądzę). Wcześniej tego dnia obserwowałem jak na stację początkową kolejki zajechała przemysłową stonka i z wagonów, które przytargała, kamień taśmociągiem transportowano poprzez jakiś szyb do wagoników. Z drogi na Strzelno rozpościera się natomiast zarąbisty widok na jezioro i położoną nad jego brzegiem "chemię". Rodzynkiem są sztuczne wyspy na jeziorze, na których stoją słupy kolejki - ta bowiem przecina tenże zbiornik wodny!!! Bez większej wiary w spotkanie gagarina zajechałem w końcu na stację w Janikowie. Kręcę się i kręcę, ale gagarka - zgodnie z oczekiwaniami - nie widać. W oddali za to stają jakieś węglary, lecz nie sposób dojrzeć czy coś jest do nich podpięte, czy to tylko jakiś złom. No, ale - mówię - trzeba sprawdzić. Jadę więc przez jakieś osiedla drogą wewnętrzną, koło jakichś garaży i nagle wyjeżdżam wprost na ST44-1096. Ale siurpryza! Co więcej do maszyny idzie rewident z karteluszką najprawdopodobniej po próbie hamulca. Czyli, że za niedługo ruszy! Rzut oka na mapę gdzie by go tu dorwać i już wiem. Gaz do dechy i jadę na pierwszy przejazd przez tory za Janikowem. Okazało się, że przy przejeździe jest posterunek SKP (sprawdzenie końca pociągu). Paniusia z tegoż uświadomiła mnie, że niepotrzebnie się spieszyłem, bo najpierw pojedzie kibello, potem pospieszny i dopiero po nich gagarin. Nie ma tego złego - zjadłem sobie w spokoju na kolanie obiad z puszki. Przejechały owe dwa pasażery i przy trzecim opuszczeniu szlabanów zacząłem ustawiać się do zdjęcia gagarina z rosnącymi przy posterunku krzakami czarnej porzeczki, lecz paniusia zdecydowanym głosem zabroniła robić zdjęcia jej porzeczkom. Nie miałem czasu się wykłócać, więc poszedłem sobie na skraj rozpoczynającego się tam przekopu i stamtąd "zdjąłem" ST44-1096 ze sznurem 37 wagonów, po czym udałem się do Żnina. Tam znalazłem tani ośrodek PTTK, w którym zostałem na 3 kolejne noce traktując Żnin jako bazę wypadową.
DZIEŃ 4, wtorek Żnin - Wenecja - Biskupin - Gąsawa – Żnin
To był dzień bez samochodu i bez gagarinów. Postanowiłem odetchnąć jeżdżąc sobie w tę i we wte żnińską wąskotorówką. Przy okazji: rozkład faktyczny, a to co jest w cegle ma się jak pięść do oka - nic a nic nie pasuje. Jako jedyny pasażer zasiadłem w wagoniku i odjechałem pociągiem o 13:20. Mój skład prowadziła Lyd2-57 (koloru czerwonego). Pierwsza myśl, jaka mi się nasunęła zaraz za Żninem to to, że jest to zarąbista kolejka do jazdy z panienką. Słowo "jazda" proszę brać dosłownie i w przenośni - wagonikiem bowiem tak rzuca i podskakuje on cały, że jak ktoś z Was ma zamiar swawolić sobie z oblubienicą w wagonie to polecam właśnie usługi Żninskiej KD. Sielankowy nastrój prysł w Wenecji - wagonik został szczelnie wypełniony wydzierającą się w niebogłosy dzieciarnią :-( Tu także była mijanka z pociągiem z Lyd2-64 (koloru wyblakłego niebieskiego). Aha, gdy tamten pociąg ruszał wydało mi się, że dojrzałem Krzyśka Mielocha... Krzyśku, to byłeś Ty czy miałem zwidy? Zabawiłem trochę w Biskupinie i w efekcie wracałem ostatnim pociągiem po 17. Ja chyba nie lubię dzieci. W drodze powrotnej tylko, tylko brakowało abym zaczął wyrzucać oknem jednego po drugim rozwrzeszczanego bachora. Po całym dniu z nimi miałem już taaaaką głowę. Całe szczęście, że w domku czekało chłodne piffo ;-)
DZIEŃ 5, środa Żnin - Wapienno - Dziarnowo – Żnin
Rano w Wapiennie inne już (ale również miłe) panie z ekspedycji poinformowały mnie, że gagarina na razie nie ma, ale będzie po południu. Pojechałem zatem do miejscowości Dziarnowo gdzie spotykają się dwie linie: z Wapienna oraz z Gniezna do Ina. Od pani z nastawni dowiedziałem się, że za jakaś godzinkę będzie jechał gagarin z Janikowa do Ina z towarem, a potem pojedzie do Wapienna. W końcu tuż przed 12 zjawił się ponownie 1096 z zaledwie 6 Eaos-ami. Dokładnie po dwóch godzinach wracał tym razem z również 6, ale platformami. Nie jechałem za nim aż do Wapienna, lecz przystanąłem przed Pakością (patrząc od strony Ina). Na ponowne pojawienie się gagarka czekałem nieco ponad kolejne 2 godziny. Cyknąłem 2 fotki z wiaduktu nad torami i szybko ruszyłem za nim do Kościelca. Ledwo co go przegoniłem - skład był krótki, więc zapylał aż za zdrowo! A prowadził znów nie wagony z kamieniem (na co liczyłem) tylko z przodu jakieś takie dziwadła, że w życiu takich nie widziałem. Qrka, nawet nie wiem jak to cudo opisać - cos a'la kuchnia polowa z grochówką na torach ;-))) Dalej miał kilka próżnych węglarek. Postaram się zresztą zeskanować slajd i jakoś zapuścić na sieć żebyście powiedzieli mi co to za cudo.
DZIEŃ 6, czwartek Żnin - Damasławek – Gniezno
To miała być wigilia dnia, w którym spodziewałem się dorwać skrajnię na odcinku z Gniezna do Kcyni, która klika dni wcześniej ruszyła z Wrocławia, o czym pisał UFO, a co przeforwardował mi sesemesem Jeżyk (thanx!). Postanowiłem wybadać gdzie na odcinku Gniezno - Damasławek są ciekawe autostopy. Najpierw więc zajechałem do samego Damasławka zobaczyć co i jak. Okazało się, że stacja mimo że nieczynna dla ruchu osobowego, to jednak jest obsadzona w pracownika sztuk raz. Pracownikiem okazała się być miła starsza pani, która najwidoczniej z nudów zaczęła obdzwaniać okoliczne posterunki z moim pytaniem czy słyszały coś o skrajni? Jako że nie słyszały, to ostatni telefon został wykonany aż do Lubonia pod Poznaniem, który jednakowoż też nic nie słyszał o skrajni. Podziękowałem za pomoc i pojechałem powolutku do Gniezna. A propos Damasławka, to jest to - w przeciwieństwie do Inowrocławia - najładniejsze miast(k)o, przez które przejeżdżałem. Damasławek wprost tonie w różach! Jest czysto i schludnie. W końcu minąwszy Gniezno zajechałem do Skorzęcina, gdzie wedle słów pani z Damasławka jest duży ośrodek wypoczynkowy nad jeziorem. Faktycznie jest, ale nie polecam, bo drogo i same dresy. Rozbiłem namiot i pojechałem z powrotem do Gniezna na szopę. Mimo, że naprawdę starałem się odszukać dyspozytora, to jednak moje dobre chęci spełzły na niczym. Spotkałem tylko kartkę, że dyspozytor jest w wagonowni, przy czym miejsca gdzie jest owa wagonownia już nie było widać. Z czystym sumieniem udałem się przeto na obchód. Co ciekawe podczas całego ponad półgodzinnego tam pobytu nie spotkałem żywej duszy! Spotkałem za to rozpieprzoną by Howard's Experience Ol49-69, którą szybko łapię rdza. Wkrótce całkiem zniknie jej czarny kolor... Złość mnie na tego angielskiego skurwysyna taka wzięła, że jakbym go spotkał to już by - qffa - gostek skończył jak ta maszyna :-( Obok niej stoi jeszcze TKt48-bodajże 168. Na wachlarzu kolejne trupy - jakieś byki, poznański rumun, kolejna tekatka 163 oraz jaworzyńska Pt47-28 z tendrem od 65. Żal 4 litery ściska...
DZIEŃ 7, piątek Gniezno - Wągrowiec - Damasławek - Kcynia - Nakło – Bydgoszcz
Rano dowiedziałem się najpierw na stacji w Gnieźnie, a potem na przystanku w Łubowie, że skrajni nie było. Co gorsze, jeszcze nie było nawet telegramu o skrajni "a przecież telegram mamy na tydzień przed nią, paaanie!". No to mówię, ładny ch... będzie, a nie skrajnia. Podejrzewałem jednak, że coś mnie ci gnieźnieńscy kolejarze robią w trąbę. Postanowiłem zatem odwiedzić ponownie panią w Damasławku. Nie chcąc jednak jechać tą samą drogą co wczoraj, pojechałem drogą nr 197 przez Kiszkowo i Wągrowiec. Zajechałem jeszcze do Murowanej Gośliny, jako że w tamtym rejonie linia z Poznania biegnie na sporym odcinku przez las, co stwarza okazję do ładnych fotek. Podejrzewałem, że może skrajnię puszczą przez Wągrowiec właśnie i dlatego Gniezno nie ma telegramu. Z błędu wyprowadziła mnie kobita w Wągrowcu stwierdzając, że tedy nigdy skrajnie nie jeżdżą. Remik! A mnie się wydaje, że onegdaj pisałeś o skrajni w Obornikach... Anyway, Wągrowiec też mi się nie spodobał ani trochę - syf prawie jak w Inowrocławiu. W Damasławku stacja tym razem była zamknięta, więc chcąc nie chcąc musiałem jechać do Kcyni. Tu na stacji sfociłem tą samą SUkę co w Murowanej Goślinie, czyli 246 oraz na sąsiednim torze SM42-088 z Bipą z/do Bydgoszczy. Następnie odwiedziłem dyżurnego ruchu. Ku mojemu zdziwieniu ten już miał słynny telegram ze szczegółowym rozkładem jazdy, który stwierdzał, że tego właśnie dnia skrajnia powinna tu być. A że nie była to "eee tam, panie, oni potrafią mieć dzień lub dwa opóźnienia i nikt się tym nie przejmuje, normaaaalka...". Pocieszył mnie, że pewnie będzie jutro. Ja więc "pocieszony" pojechałem na noc do Bydgoszczy. Zadekowałem się w schronisku nieopodal dworca, gdy wtem dzwoni Wojtas. Gdy się dowiedział, że jestem w Bydgoszczy szybka decyzja brzmiała: "no to UOP wyjedź po mnie o 23 na airport, za 3 godziny przylecę na piwo". Słaaabooo...? Ja myślałem, że przyleci na cały weekend jako że był to akurat piątek wieczór, a ten mi mówi po wylądowaniu, że za 7 godzin wraca tym samym samolotem do roboty. Co za kolo, bez-błę-dny :-)))))))))))))) Aha, jeszcze zanim odebrałem Woj2nia z airoportu, poszedłem sobie looknąć co tam się stoi za płotem PESY. Najciekawsze co zobaczyłem to wybebeszony gagarin LHS-owy oraz jakiś zielony (straszny oczojeb) rumun.
DZIEŃ 8, sobota Bydgoszcz - Świecie - Tleń - Czersk – Chojnice
Dzień postanowiłem zacząć od ponownego spotkania z gagarinem w Terespolu Pom. Nic jednak z tego nie wyszło, bo okazało się, że gag pojechał do Bydgoszczy. Skoro tak, to postanowiłem naprawić swój błąd sprzed kilku dni i pocykać parę zdjęć na moście nad Wdą. Najpierw nadjechał od północy ET22-260 (CM Łódź) z 41 węglarkami. Później dwa bombowce luzem z tego samego kierunku. Następnie sfociłem niebiesko-żółtego EN57-1786+750 z Gdyni Chyloni do Bydgoszczy. 40 minut później z przeciwnego kierunku zjawiła się bomba z gruszkami, a potem przejechały dwa pasażery z siódemkami. W Tleniu spotkałem się z kociołkiem z dwoma bonanzami, po czym pojechałem do Czerska, gdzie kwadrans po 18 powinien lecieć planowiec z Zajączkowa do Szczecinka. Zadzwoniłem ze służbowego telefonu na stacji do nastawni upewnić się co do niego i uzyskawszy potwierdzenie zaczaiłem się kawałek za Czerskiem w lesie. Po jakimś czasie zjawił się "Tur" z SU45-114. Natomiast 20 minut po godz. 18 ukazały się światła ST44-1108 z niezbyt długim składem. Jako że towar dyma dość szybko, toteż na ponad 30 kilometrowej trasie do Chojnic, jeszcze tylko 2 razy udało mi się go prześcignąć i cyknąć fotki. W Chojnicach na podmianę już czekał ST44-949. Dziesięć minut przed godz. 20 odjechał do Szczecinka, a ja na pole namiotowe w Charzykowie.
DZIEŃ 9, niedziela Chojnice
Rano u dyspozytora dowiedziałem się, że około godz. 17 przyjedzie skrajnia. Dzień zatem spędziłem na przygotowaniu sobie gruntu pod późniejsze fotki. W końcu wybrałem miejsce i czekam. Czekam, czekam i nic. W końcu dzwoni Remik, że dostał cynk, że w Tczewie do "Tura" podczepił się gagarin!!! Wyczekałem maksymalnie ile się dało na przyjazd skrajni, ale nie doczekawszy się, pojechałem na wiadukt drogi krajowej nr 22 przed Chojnicami. Widok z niej jest wprost rewelacyjny. Tor z Czerska wyłania się z przekopu i po łuku wchodzi pod wiadukt. Co więcej, bok jadącego pociągu jest oświetlony idealnie przez zachodzące słońce. „Tur” był punktualny. Yeeezu, co to był za widok - gagarin 1102 dymający ile fabryką dała 100 na godzine! Nauczony doświadczeniem z poprzedniego dnia, wiedziałem, że w Chojnicach lokomotywa nie zostanie odczepiona od składu, lecz pojedzie dalej do Człuchowa, po czym wróci przed 19 już jako osobowy 55434. Pojechałem przeto na wiadukty kolejowe nad drogą z Chojnic do Kamienia Krajeńskiego. Co prawdą fotki jak wyjeżdża nie zdążyłem zrobić, ale czekałem cierpliwie na jego powrót. Opłaciło się! Oto bowiem kwadrans przed 19 wyłoniła się nagle skrajnia z ST44-1108, ale została zatrzymana pod tarczą. Widać, że czekała na przepuszczenie tej osobówki z gagarkiem z Człuchowa. Zrobiło mi się słabo w tym momencie. Toż to będą się dwa gagary mijać z jakże mało typowymi dla nich składami!!! I rzeczywiście, po 10 minutach obok 1108 z „norcą” sąsiednim torem przedefilowal ST44-1102 z 4 wagonami. Następnie do Chojnic wjechała sobie skrajnia i tu już została na noc. Dowiedziałem się, że wyjedzie o 8 rano, przed planowym towarem do Zajączkowa (8:15). Z wielkimi nadziejami na następny dzień wróciłem do namiotu na nocleg.
Rano u dyspozytora dowiedziałem się, że około godz. 17 przyjedzie skrajnia. Dzień zatem spędziłem na przygotowaniu sobie gruntu pod późniejsze fotki. W końcu wybrałem miejsce i czekam. Czekam, czekam i nic. W końcu dzwoni Remik, że dostał cynk, że w Tczewie do "Tura" podczepił się gagarin!!! Wyczekałem maksymalnie ile się dało na przyjazd skrajni, ale nie doczekawszy się, pojechałem na wiadukt drogi krajowej nr 22 przed Chojnicami. Widok z niej jest wprost rewelacyjny. Tor z Czerska wyłania się z przekopu i po łuku wchodzi pod wiadukt. Co więcej, bok jadącego pociągu jest oświetlony idealnie przez zachodzące słońce. „Tur” był punktualny. Yeeezu, co to był za widok - gagarin 1102 dymający ile fabryką dała 100 na godzine! Nauczony doświadczeniem z poprzedniego dnia, wiedziałem, że w Chojnicach lokomotywa nie zostanie odczepiona od składu, lecz pojedzie dalej do Człuchowa, po czym wróci przed 19 już jako osobowy 55434. Pojechałem przeto na wiadukty kolejowe nad drogą z Chojnic do Kamienia Krajeńskiego. Co prawdą fotki jak wyjeżdża nie zdążyłem zrobić, ale czekałem cierpliwie na jego powrót. Opłaciło się! Oto bowiem kwadrans przed 19 wyłoniła się nagle skrajnia z ST44-1108, ale została zatrzymana pod tarczą. Widać, że czekała na przepuszczenie tej osobówki z gagarkiem z Człuchowa. Zrobiło mi się słabo w tym momencie. Toż to będą się dwa gagary mijać z jakże mało typowymi dla nich składami!!! I rzeczywiście, po 10 minutach obok 1108 z „norcą” sąsiednim torem przedefilowal ST44-1102 z 4 wagonami. Następnie do Chojnic wjechała sobie skrajnia i tu już została na noc. Dowiedziałem się, że wyjedzie o 8 rano, przed planowym towarem do Zajączkowa (8:15). Z wielkimi nadziejami na następny dzień wróciłem do namiotu na nocleg.
DZIEŃ 10, poniedziałek Chojnice - Czersk - Karsin – Chojnice
Zerwałem się skoro świt. Szybka kawa i chodu na stację. Trafiłem akurat na moment gdy skrajnia ruszała do Czerska. Nie goniłem jej jednak czekając znów przy wiadukcie drogi nr 22 (rano wschodzące słońce ma się za plecami) na odjazd planowca. Ten ruszył z półgodzinnym opóźnieniem. Prowadził go znów 1102. Następnie ruszyłem do Gutowca. Tam jeszcze nic się nie działo, ale po kilku minutach ramię semafora wjazdowego uniosło się do góry, po czym na stację wtoczyła się powolutku skrajnia i zatrzymała. Widać było, że ładunek - generator prądu dla jakiejś zamorskiej elektrowni - zahaczy o jakiś tam wskaźnik. Panowie z „norki” przystąpili więc do przemieszczania go dalej od zagrożonego wskaźnika. W międzyczasie znów podano wjazdowy. Ustawiłem się przeto w miejscu do cyknięcia fotki skrajni i wymijającego ją innego pociągu. Tym pociągiem okazał się pośpiech Gorzów-Gdynia z SU45-116 na czele. Skrajnia następnie ominąwszy wskaźnik ruszyła pod semafory wyjazdowe. Przez teleobiektyw dojrzałem jednak, że semafor wjazdowy ponownie pokazuje wolną drogę. Tym razem na jednym zdjęciu znalazły się ST44-1108 oraz ST44-1102 jadący sąsiednim torem z planowcem do Zająca! Mdlałem... Dalej skupiłem się już tylko na jeździe za skrajnią. W Czersku zmiana czoła, ale trzeba było też ustawić pozostałe wagony w takim szyku, w jakim zajechały do Czerska, tj. pierwsza „norca”, za nią wagon socjalny i dalej platforma. Zajęło to ponad godzinę. W międzyczasie do Kościerzyny pojechał SA102-002. Po nim ruszyła skrajnia. Cykałem ją w kilku miejscach aż do Karsina. Chciałem dojechać jakimiś leśnymi drogami do stacji w Bąku, ale pomyliłem drogę i spóźniłem się. Trudno. Wróciłem za to do Chojnic przez Brusy cykając jeszcze po drodze na stacji Lubnia SP42-133 z 2 starymi ryflakami do Kościerzyny. Było mi jednak mało wrażeń jak na jeden dzień. Postanowiłem więc sfocić jeszcze wracający towar z Zająca do Chojnic (o 18:55) z wiaduktu linii do Kości. Ten jednak się spóźniał. Nadjechał za to właśnie z Kości SA102-003. Słońce w międzyczasie schowało się za linię drzew, więc gdyby nawet towar nadjechał to i tak byłby już w cieniu. Dałem sobie więc spokój i wróciłem do samochodu, który zaparkowałem nieopodal na równinie (tam jeszcze słońce oświetlało tory). I to była słuszna decyzja. Oto bowiem z ponad godzinnym opóźnieniem nadjechało brutto do Szczecinka. A na czele, proszę Państwa, DWA GAGARY! A za nimi sznur Tads-ów ze zbożem :-) Okazało się później, że w Tczewie w 1102 zepsuła się dziewiąta głowica i maszyna gubiła wodę. Trzeba więc było ściągnąć z Zajączkowa ST44-895, który cały skład „Tadeuszy” wraz ze zdefektowanym 1102 doprowadził do Chojnic. W Chojnicach zmiana na ST44-747. Jemu już jednak nie robiłem fotki, bo jakiś cymbał wymalował mu na czole czerwoną farbą napis „SKM” oraz przód prawej burty na srebrno. Uch, jak ja bym tego człona dorwał, co to zrobił... :-( Dowiedziawszy się od mechaników co się stało z 1102 oraz z wiadomością, że jutro rano też pojadą dwa gagary, udałem się na nocleg. To był najlepszy dzień całych wakacji. Nie mogło się jednak obyć bez łyżki dziegciu w beczce miodu. Jadąc do namiotu poczułem, że ślizga się sprzęgło w mym dzielnym autku. Zaistniała więc konieczność odstawienia go do naprawy następnego dnia.
DZIEŃ 11, wtorek Chojnice - Czersk - Kościerzyna - Kartuzy - Lipusz – Chojnice
To był de facto drugi dzień bez samochodu. Cyknąwszy bowiem rano wyjeżdżające ST44-1105 (dzień wcześniej zakończyła się w nim wymiana wszystkich głowic) z 895 na haku i 35 różnej maści wagonami odstawiłem samochód do naprawy, a sam udałem się na dworzec gdzie nabyłem drogą kupna 2 bilety. Jeden do Kartuz przez Czersk i Kościerzynę, a drugi powrotny przez Kościerzynę i Lipusz. Do Czerska przejechałem się Bipą z SU45-182, dalej przesiadka do SA102-002, którym dojechałem do Kości, następnie SU42-504 do Somonina skąd SA101-001 zabrałem się do Kartuz. Tym samym wypierdkiem po 10 minutach postoju zabrałem się w drogę powrotną. Z Somonina do Kościerzyny zabrała mnie SM42-762, a do Chojnic ponownie jazda w SA102-002. Zajechałem na godz. 19. Towar z Zająca już stał, a przy nim ST44-613. Poranny 1105 odpoczywał na szopie. Wycieczka moja trwała w sumie 9 godzin, w trakcie których porządnie zmarzłem na stacjach przesiadkowych, bowiem dzień był paskudny - zimno, mokro i do tego szalejący wiatr. Ale było ciekawie, więc nie żałuję. Najbardziej podobał mi się odcinek z Kościerzyny do Somonina - wiele zarąbistych motywów do focenia pociągów - co i rusz jakiś mostek, przejazd etc. A do tego linia kręta, wije się jak wąż. Po powrocie do Chojnic musiałem jeszcze słono zabulić za naprawę samochodu, dzięki czemu w sakiewce ze środkami do rozpieprzenia na zaplanowane 2 tygodnie pobytu pokazało się dno, a wraz z tym widmo przedwczesnego powrotu do Warszawy. Zdecydowałem, że jeśli pogoda nie poprawi się radykalnie to wracam już następnego dnia.
DZIEŃ 12, środa Chojnice - Tuchola - Świecie - Toruń - Sierpc - Płońsk – Osiek
Obudziłem się o 5 rano trzęsąc się z zimną. Pogoda zamiast się poprawić jeszcze bardziej się zepsuła. I to do tego stopnia, że widziałem swój oddech! Z pierwszymi objawami kataru stwierdziłem, że nie ma co przeciągać tego wyjazdu na siłę i trzeba wracać póki jeszcze można się wykurować. Nie mogłem sobie jednak darować porannego rekonesansu na szopie. Do „lopka” podczepiony był już naprawiony ST44-1102, natomiast nieopodal szopy majaczył 949 - widać, że to on przyprowadził poranny towar ze Szczecinka. Potem wróciłem do namiotu, spakowałem się szybko i o 9 ruszyłem na swoją działkę koło Jońca. W Tucholi nic się nie działo, podobnie jak w Świeciu - gagarin znów był w Bydgoszczy. W Lubiczu pod Toruniem dowiedziałem się, że najwcześniejszy towar będzie dopiero za 4 godziny, więc dałem sobie spokój z gagarinami na ten dzień. Na stacji benzynowej pod Sierpcem znów zepsuł się samochodzik - tym razem zdechł rozrusznik i potrzebna była pomoc panów z obsługi stacji co by odpalić grata z pychu. Wkurzony brakiem gagarinów i wizją ostatecznego wyczerpania się gotówki po kolejnej naprawie samochodu dotarłem na rancho pod Jońcem nad rzeką Wkrą, gdzie zakupiwszy słuszną ilość jedynie słusznego napoju wyskokowego oficjalnie uznałem wakacje za zakończone.
P.S. Slajdy "wyszły" i to pomimo faktycznego braku światłomierza! :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wal śmiało!